- Opowiadanie: Aineko - Psychopolis I

Psychopolis I

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Psychopolis I

PROLOG

 

Ziemia ssie – głosiły populistyczne hasła. To było wiadomo od dawna. Ziemia ssie i śmierdzi. Z Ziemi trzeba się było wyrwać i to szybko. Kiedy zrobiono rekonesans w Kosmosie, znaleziono kilka planet, które ssały trochę mniej, niż Ziemia.

I trochę mniej śmierdziały. . .

 

Każdy mógł skolonizować planetę, jeśli miał pomysł albo znajomości. A najlepiej– jedno i drugie. Na eksploatację kosmosu szły nakłady iście kosmiczne, przy czym wszystkie inne sfery życia były karygodnie wręcz zaniedbywane. No bo po co troszczyć się o Ziemię i Ziemian? Wszak złoża naturalne kurczyły się w zastraszającym tempie, co bardziej prominentne osobistości już dawno wyemigrowały na inne planety, sypały się rządy, upadała gospodarka a kultura od dawna leżała i kwiczała. Czyli, jak już zostało powiedziane, oczywistym było, że Ziemia, psiakrew, SSIE!

I śmierdzi.

 

W roku 2117 rozpisano konkurs na kolonizację kolejnej odkrytej i zbadanej planety, zdatnej do tego, by na niej żyć.

Bo to właśnie tak wyglądało. Po odkryciu planety, wysyłano na nią zespół badawczy, który latami przygotowywał raporty na temat fauny, flory, złóż mineralnych, warunków atmosferycznych i rodzajów gleby pod kątem możliwości uprawy na przykład buraka cukrowego. Kiedy wszystkie te mądrości wysłano już na Ziemię i zmuszono kogoś, żeby to przeczytał i opracował, rozpisywano konkurs na kolonizatora. Kandydat musiał złożyć projekt miasta, jakie miał zamiar zbudować, biorąc pod uwagę zarówno bogactwa naturalne planety, jak i wszelkie ograniczenia.

Teoretycznie konkurs mógł wygrać każdy, tyle że musiałby mieć do dyspozycji całą załogę, zdolną jego fantazje wcielić w życie, a na to żadnego ciecia stać nie było. Wygrywały zatem zwykle zespoły naukowców, czasem politycy, którym udało się zarazić swoimi ideami młodych zdolnych, specjalizujących się w dziedzinach niezbędnych do pionierskich zmagań.

Ziemię opuszczali zatem architekci, inżynierowie, elektrycy, elektrotechnicy, naukowcy specjalizujący się w różnych dziedzinach i wszyscy oni zabierali ze sobą mięso armatnie w postaci tak zwanych zespołów pomocniczych, czyli robotników, mających z założenia pracować ku chwale przyszłych pokoleń. Do tego oczywiście od kilkuset do kilku tysięcy osadników, którzy także mieli pracować, choć już nie oficjalnie. Oficjalnie mieli się osiedlać.

Cokolwiek miało to znaczyć.

 

Jaki projekt na konkurs wysłał Doktor nie pamięta dziś nawet on sam. Prawdopodobnie nikt, oprócz jego asystentki tego nie pamięta. Pewne jest jednak,

że swoich prawdziwych zamiarów w nim nie przedstawił. Bo gdyby to zrobił, w najlepszym przypadku by go rozstrzelano.

Tajemnicą pozostanie również, jak zdołał zaszczepić swoje idee w umysłach tak wielu wykształconych i inteligentnych ludzi. Niezaprzeczalnym faktem jest jednak, że w 2119 roku Doktor (posiadający jeszcze wówczas normalne nazwisko, które zaginęło potem w pomroce dziejów) wsiadł do transportera wraz ze wspomnianą asystentką, z doborową ekipą wybitnych psychiatrów, neurologów i neurochirurgów, oraz dwoma tysiącami przyszłych osadników i wyruszył na podbój maleńkiej planety, będącej jednym z licznych bobków Wszechświata, a mającej w niedługim czasie stać się bobkiem

najbardziej cuchnącym…

 

 

 

CZĘŚĆ I

 

 

ROZDZIA£ 1

 

 

Ekipa badawcza spisała się naprawdę nieźle. Przygotowane dla osadników baraki były, jak na tymczasowe lokum, zadziwiająco czyste i wygodne. No i nie było tu karaluchów. Choć możliwe, że to tylko dlatego, że w ogóle nie występowały na tej planecie. Tego Doktor nie wiedział, ponieważ otrzymane na Ziemi raporty studiował nie on, a jego asystentka, Elena. To ona także pracowała nad konkursowym projektem kolonizacji. On nie przyłożył do tego ręki, nie kiwnął nawet palcem, ponieważ w głowie miał tylko jeden plan. Swój. Własny. Jedynie słuszny. Tylko dzięki Elenie znalazł się na tej planecie. Dzięki niej miał możliwość swobodnego wprowadzania w życie swoich idei, a także niemal stuprocentową pewność, że pożyje wystarczająco długo, by ujrzeć efekty tej pracy.

Ona zajmowała się wszystkimi prozaicznymi, jak je nazywał, elementami jego działalności. On mówił: „chcę być nieśmiertelny”, ona odpowiadała: „zobaczę, co da się zrobić”. Nigdy jej nie pytał, jak dokonuje rzeczy niemożliwych. W jego mniemaniu po prostu wykonywała polecenia, zajmowała się techniczną stroną jego geniuszu.

 

Teraz dreptała koło niego posłusznie z teczką w ręce, skromnie spuściwszy wzrok. Podczas, gdy Doktor witał się z kierownikiem stacji badawczej, ona już snuła plany zagospodarowania terenu. Te bowiem, które przedstawiła na Ziemi Komisji do spraw Kolonizacji w projekcie konkursowym, były tak wyssane z palca, jak obietnice wszystkich ziemskich polityków razem wzięte.

Oczywiście doskonale wiedziała, co Doktor ma zamiar zrobić i zamierzała pomóc mu w tym za wszelką cenę. Nie żeby aż tak ujęły ją jego idee. O nie, ją ujął sam Doktor. Nie jako mężczyzna, choć owszem, sypiała z nim. Jednak ważniejsze było to, że mogła przy nim realizować swoje własne plany. Była bardzo młoda, bardzo genialna i bardzo ekscentryczna w sposobie myślenia. Takich potrzebowano w okresach kryzysu i zastoju technologicznego. Obecnie nikomu taki zastój nie groził. Przyszłość ludzkości nastawiona była na kolonizację nadających się do tego planet. Innowacyjnych myśli i projektów w tej dziedzinie było aż nadto. Leżały w szufladach i czekały na wcielenie ich w życie, a do tego potrzeba było naukowców zdolnych i pracowitych, acz mało kreatywnych.

Elenę uważano za pyskatą wichrzycielkę, której pstro w głowie i wspominano coś o marnotrawieniu talentu. A było co marnotrawić, bowiem Elena w wieku dwudziestu pięciu lat miała już dyplomy z biologii i medycyny. Obydwa kierunki ukończyła z wyróżnieniem, jednak nie pozwolono jej pozostać na uczelni i prowadzić własnych badań, gdyż miała zbyt kontrowersyjne poglądy, jak powiedziano jej na medycynie i chciała niebezpiecznie głęboko ingerować w ludzki organizm, a co za tym idzie – w specyfikę gatunku ludzkiego.

Na biologii natomiast postawiono jej zarzut dokładnie odwrotny. Wspomniano coś o zbyt abstrakcyjnym podejściu do nauki i braku chęci działania dla ludzkości.

Obydwie te, pozornie wykluczające się opinie, były jednak prawdziwe. Medyczne zainteresowania Eleny koncentrowały się bowiem na neurologii, a szczególnie na zagadnieniu wszczepiania do mózgu implantów, co oficjalnie było na Ziemi surowo zakazane.

Natomiast w biologii fascynowały ją rośliny, szczególnie drzewa. Łącząc zatem zainteresowania botaniczne i neurologiczne z niewinnym hobby, jakim była mechanika, postawiła sobie za cel wyhodowanie tworów, zwanych roboczo drzewoludami – istot na pół roślinnych, na pół mechanicznych o mobilności i reakcji na bodźce silniejszej, niż u zwykłych roślin. Zdecydowanie był to projekt z utylitarnego punktu widzenia całkowicie zbędny, mający służyć jedynie zaspokojeniu poznawczej ciekawości ekscentrycznej badaczki.

 

Doktor nie skomentował jej pomysłów. Zdawał się w ogóle nie zwracać uwagi na to, co do niego mówiła. Pozwolił jej robić co chce, jak chce i kiedy chce, byle tylko znajdowała czas na zajmowanie się nim i jego sprawami. Więc znajdowała. I zajmowała się. Nie było to szczególnie uciążliwe, zważywszy na to, że część żądań Doktora była tak bardzo zbieżna z jej zainteresowaniami, że bardziej już nie można. Dlatego właśnie na prośbę o nieśmiertelność mogła odpowiedzieć „zobaczę, co da się zrobić”.

I zobaczyła.

I zrobiła.

Od pół roku Doktor nosił w głowie „klepkę nieśmiertelności”– implant oddziałujący na wszystkie komórki ciała. Nie tyle przyspieszał i wspomagał ich regenerację, co po prostu zastępował obumierające komórki identycznymi, tylko zdrowymi i młodszymi. Implant zdawał się być komórkową oczyszczalnią ścieków. Przetwarzał stare na nowe z niewyobrażalną prędkością, dlatego proces starzenia niemal w ogóle nie postępował. „Klepka nieśmiertelności” stanowiła także awaryjną mózgową kroplówkę mogącą, w razie potrzeby, dostarczać organizmowi przez pewien czas niezbędnych składników odżywczych. Mając ten implant, można było nie jeść i nie pić

przez kilka tygodni.

Doktor nie pytał, jak to zrobiła. Dla niego była to tylko zimna, bezduszna technika, wspomaganie naturalnych procesów organizmu, coś na zasadzie szczepionki wzmacniającej odporność, czy rozrusznika serca. To mu się po prostu należało. Wartością była sama nieśmiertelność, natomiast sposoby jej uzyskania nie zasługiwały na jego uwagę. Doktora bowiem zaprzątały idee, z których najbardziej doniosłą była idea społeczeństwa doskonałego, krainy wiecznej szczęśliwości. Dokładnie wiedział, co chce zrobić, kwestię tego jak – pozostawiał innym. I, o dziwo, owych innych znalazł.

Prócz Eleny, którą skusił obietnicą dofinansowania do jej własnych badań i stanowiskiem jedynego biologa na całej planecie, zdołał przekonać także sporą grupę lekarzy, głównie psychologów, psychiatrów, neurologów i neurochirurgów, bo na tych zależało mu najbardziej. To oni właśnie, za pomocą „przyziemnych” technik, mieli realizować jego wzniosłe plany.

 

Teraz jednak stał przed budynkiem głównym stacji badawczej, ściskał dłoń kierownika stacji i uśmiechał się naturalnie i sympatycznie. Zdawał się być po prostu założycielem kolonii, takim jak wszyscy, pełnym zapału, przedsiębiorczym społecznikiem.

 

– Zapraszam – kierownik stacji wskazał wejście do budynku głównego.

– Jeśli to nie kłopot, wolałbym najpierw zakwaterować załogę i osadników – odparł Doktor nieśmiało.– Ludzie siedzą w transporterach, niepokoją się…

– Proszę się nie martwić – uśmiechnął się kierownik. – Moi pomocnicy się nimi zajmą. Zakwaterują ich, podczas, gdy my będziemy rozmawiali. Potem będzie pan mógł do nich pójść.

Doktor całkiem przekonująco odegrał wewnętrzne rozdarcie pomiędzy koniecznością niezwłocznego odbycia wstępnej rozmowy informacyjnej a jakże ważnym, rzecz jasna, dobrem i komfortem osadników.

– W porządku – zgodził się w końcu. – Proszę ich dobrze traktować. To może być dla nich szok, w końcu tyle za sobą zostawili…Zaczynają nowe życie.

Kierownik uspokajająco klepnął go po ramieniu i wprowadził do budynku. Elena, na wszelkie sposoby starając się nie rzucać w oczy, podążyła za nimi.

 

Przeszli przez duże pomieszczenie, wyłożone białymi kafelkami. W ściany wmontowano terminale komputerowe, a pośrodku znajdowało się kilka prostych, żelaznych biurek, ustawionych w coś w rodzaju koślawego okręgu tak, by pracujący przy nich ludzie mogli widzieć się wzajemnie, oraz kilka najzwyklejszych krzeseł obrotowych. Przy terminalach kręciło się parę osób, które na ich widok uprzejmie skinęły głowami.

– Tutaj prowadzimy badania teoretyczne – wyjaśnił kierownik. – Opracowujemy dane, porównujemy, dokonujemy symulacji, piszemy raporty.

– Żmudna robota – mruknął jeden z pracowników, nie odrywając wzroku od ekranu komputera, na którym widniał trójwymiarowy obraz jakiegoś wycinka terenu, a obok

diagram z kolorowymi słupkami.

– W tej chwili niewiele z tego zrozumiem – Doktor uśmiechnął się z zakłopotaniem. – Czytałem raporty, były niezwykle dokładne, ale to zupełnie co innego, niż przybyć tu, zobaczyć na własne oczy, jak przebiegają wszystkie te badania. Kiedy pan wszystko mi przybliży, chętnie jeszcze raz rzucę na to okiem. Kierownik ze zrozumieniem pokiwał głową.

 

Elena podziwiała zdolności aktorskie i opanowanie Doktora, który zdawał się być obecnie chodzącą uprzejmością, nieśmiałym, zahukanym, acz pełnym dobrej woli człowiekiem, który nie bardzo może odnaleźć się w nowej sytuacji.

Jakby w jednej chwili przepędził na cztery wiatry tego sukinsyna, który siedział w nim jeszcze przed odlotem. Dokładnie tego samego, który tak nadzorował przygotowania Eleny do konkursu, że omal nie podarł w ataku furii wszystkich projektów, nawet na nie nie spojrzawszy. Tego, który tuż przed ogłoszeniem wyników wyzwał ja od najgorszych, w przekonaniu, że nie uda się wygrać, a kiedy się jednak udało, urżnął się jak świnia i tak „nagrodził” Elenę w łóżku, że następnego dnia nie mogła się ruszać, a siniaki i zadrapania maskowała jeszcze przez tydzień…

Po tym incydencie Elena zastanawiała się, jak wiele byłaby w stanie wycierpieć dla swoich badań. Czy gdyby takie ekscesy zdarzały się częściej, nadal spełniałaby jego polecenia, sypiała z nim, organizowała mu życie…?

Nigdy nie odpowiedziała sobie na te pytania. Bo po co gdybać? Po co się zastanawiać? Będzie miała pieniądze na badania, być może własny zespół naukowców, wolną rękę w doborze projektów…

W imię tego można trochę pocierpieć, zwłaszcza, że zwykle nie było tak źle. A nawet i dobrze bywało, gdyby się tak zastanowić.

Mimo to i tak uważała go za skurwiela, jakich mało. Właściwie żył w oderwaniu od rzeczywistości, w świecie swoich idei, nie zwracając uwagi na nic innego. Jednak same te idee były już dostatecznie niepokojące, a gdyby ktoś, lub coś usiłowało przeszkodzić mu w ich realizacji, nie cofnąłby się przed niczym. Był człowiekiem amoralnym i niebezpiecznym.

I ona tym wiedziała.

I strzegła się.

 

W kolejnym pomieszczeniu, przez które przeprowadził ich kierownik stacji badawczej, znajdował się długi stół, zastawiony skomplikowaną aparaturą. Przy mikroskopach pracowało kilka osób w fartuchach. Jedną ścianę zajmowała ogromna szafa pancerna, pozostałe zaś były obwieszone mniejszymi szafkami i półkami.

– Laboratorium – wyjaśnił kierownik. – Chemicy są w terenie, fizycy zapewne grają w karty w pralni, a tutaj zostali chwilowo sami biolodzy.

Tkwiący przy mikroskopach ludzie unieśli dłonie w geście powitania.

W końcu kierownik wprowadził Doktora i Elenę do sali konferencyjnej i poprosił o zajęcie miejsc w prostych, ale wygodnych fotelach przy owalnym stole. Potem długo opowiadał o warunkach klimatycznych planety, z której to opowieści zrozumieli tyle, że tam ciągle są chmury, a czasem nawet jest jeszcze więcej chmur i wtedy pada deszcz. Następnie mówił o glebie, na której nie rośnie nic, z wyjątkiem tego, co rośnie, o roślinach jadalnych, które występują obficie, ale są niesmaczne, o wodzie, która, dla odmiany, jest bardzo smaczna i bogata w minerały, ma za to odstręczający wygląd, który zawdzięcza barwie – mówiąc oględnie – sraczkowatej. Rozwodził się długo nad kwestią złóż naturalnych, towarów eksportowych i surowców wytwórczych.

Doktor dalej z upodobaniem grał poczciwego idiotę, tryskającego entuzjazmem, ale Elena mogłaby się założyć, że nie docierało do niego ani jedno słowo.

Ona nie mogła pozwolić sobie na takie demonstracje, zatem udając, że wcale jej tu nie ma, robiła skrzętne notatki. Kierownik stacji faktycznie zdawał się jej nie zauważać, zachwycony zainteresowaniem, okazywanym mu przez Doktora. Elena starała się nie zwracać uwagi na teatralne „ach! co pan powie!”, czy „ależ to fascynujące!”, jednak obiecała sobie, że w najbliższej przyszłości wygarnie Doktorowi, co o tym myśli. I nie tylko o tym.

 

Obchód po barakach załatwili w godzinę. Przespacerowali się pomiędzy nimi, obserwując rozpakowujących się ludzi. Odwiedzili kilka największych, chyba tylko po to, by zobaczyć długi, ponury korytarz, wyłożony brązowym linoleum, oraz ciągnące się po obu jego stronach rzędy drzwi, pomalowanych szarą, olejną farbą.

Doktor na pokaz uśmiechał się do ludzi i wygłosił kilka patetycznych tekstów, za które Elena najchętniej zdzieliłaby go teczką w łeb. Znowu się wydurniał, był dla wszystkich jak kompres na zbity zadek, co znaczyło tyle, że w najbliższych dniach zanosiło się na coś wyjątkowo paskudnego.

W jakkolwiek niebezpiecznym nastroju nie byłby jednak Doktor, musiała z nim porozmawiać i to koniecznie. Krew burzyła się w niej od dłuższego czasu, więc, gdy tylko zamknęli za sobą drzwi własnego baraku, przeszła do najbardziej nurtującej ją w tej

chwili kwestii.

– Co niby ma znaczyć cały ten szwadron pieprzonych biologów?! – zaczęła ostro.

Nawet nie siliła się na łagodzący napięcie, na wpół żartobliwy ton rozkapryszonej dziewczynki, którego czasem używała, dzięki czemu łatwiej było obrócić wszystko w żart, gdy zaczynało się robić niebezpiecznie. A to w kłótniach z Doktorem zdarzało się wcale często.

– Miałam być jedynym biologiem na tej zapyziałej planecie, tak?!- kontynuowała. – A teraz co?! Może mam jeszcze do nich dołączyć i godzinami oglądać trawę pod mikroskopem?! Ani mi się śni! Wracam na Ziemię i tak Ci zepsuję opinię, że gówno tu zrobisz! Naślę na ciebie tyle komisji, ile się da, ty złamasie zakłamany! A wiesz, że jak porównają twoją wiedzę i kompetencje z tym, co napisałam w projekcie, wszystko się wyda i wylecisz stąd na zbity pysk!

Za dużo prawdy było w tym, co mówiła, żeby mógł zignorować jej wrzaski, jak to się niejednokrotnie zdarzało.

– Zamknij się wreszcie, durna histeryczko! – ryknął i wyszedł natychmiast, trzaskając drzwiami.

Koniec

Komentarze

Konkurs rozpisano w 2117 roku a Doktor nie pamietał jaki projekt wysłał na konkurs z 2115 roku. (Rozumiem, że chodzi o jakieś dwa rózne konkursy). Ponadto Doktor wsiadł do transportera w 2724 roku (Długowiecznośc Doktora godna pozazdroszczenia). Rozumiem, że jest to poczatek powieści. jak na opowiadanie za duzo niepotrzebnych rozwlekłych opisów i moim zdaniem PROLOG zupełnie niepotrzebny choć zawiera kilka fajnych zwrotów jak: Ziemia ssie i śmierdzi (bardzo fajna, krótka diagnoza tego co się tu wyrabia). Całość oceniam na słabą 4    

Dziękuję za zwrócenie uwagi na daty, znieniałam je z tysiąc razy i w ońcu wszystko poplątałam, już edytuję.

Prolog rzeczywiście jest świetny. Inteligentne poczucie humoru bardzo do mnie przemawia. Dalej jest nieco gorzej, ale też w gruncie rzeczy bardzo ciekawie.

Jedyne do czego tak naprawdę mógłbym się przyczepić to pewna chaotyczność opisów. Niektóre kwestie powtarzają się kilkukrotnie, jakby autor wychodził z założenia, że czytelnik miewa czasem problemy z pamięcią. Poza tym "pomysły" i "idee" pojawiają się w tekście chyba ciut za często.

Tak czy inaczej, kiedy mały okaz czepialstwa mamy już za sobą, z czystym sumieniem powiedzieć mogę, że praca jest zacna, a panią Miłosnego Kotka zachęcam do dalszej twórczości.

Może ona sama jest tym Kotkiem, a nie jego panią? ^^
Mi się podobało, chociaż czasem tok opisu zbyt przypominał tok myśli. Powtórzenia, pewna chaotyczność. Ale czytało się bardzo przyjemnie, żeby nie powiedzieć - niecierpliwie. Chyba mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że z chęcią przeczytam kolejną część. ^^
Pozdrawiam.

Bardzo fajnie się zapowiada :) Jestem ciekawa, co knuje pokręcony doktorek. Na ten moment waham się pomiędzy oceną 4 i 5. Wystawię, gdy przeczytam nieco więcej. Good job!

Pasuje mi twój styl narracji, niby pojawi się od czasu do czasu trochę chaosu i niepotrzebnych powtórzeń, ale całość czyta się gładko. I mimo że dobrze idą Ci humorystyczne wstawki, nie przesadzasz z ich ilością - to się chwali :)

Pomysł ciekawy, ale ewidentnie czeka na rozwinięcie w następnej części. Jak tylko znajdę trochę czasu później, z miłą chęcią się za nią zabiorę... I wystawię jakąś ocenkę. Pozytywną ocenkę ;D

Nowa Fantastyka