- Opowiadanie: Selena - Pęcznienie czasu (HAREM 2011)

Pęcznienie czasu (HAREM 2011)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Pęcznienie czasu (HAREM 2011)

„Zasłużyłeś, by zdechnąć w niebiańskiej rozkoszy".

W. Żwikiewicz

 

Ciepłymi kroplami muskał spragnioną pieszczot twarz. Spływał po szyi, po ramionach, wdzierał się aż za pasek spodni. Ekstaza w kolorze marengo. Nie pamiętała już, ile czasu minęło od poprzedniego razu. Kilkanaście miesięcy? Może więcej. A teraz te kilka chwil wydawało się wiecznością. Tylko ona i On. Z właściwą sobie beztroską zignorowała niebezpieczeństwo. Wiedziała, że w końcu i tak ją znajdą. Nie szkodzi. Nagle zapragnęła zrzucić z siebie cuchnące ubranie. Ściągnęła koszulkę i, położywszy dłonie na karku, odchyliła głowę do tyłu. Pozwoliła, by coraz silniej uderzał w obnażone piersi. Niespodziewanie poczuła silne szarpnięcie.

– Zwariowałaś? – To był Maciek. – Co robisz?

– Pada – odpowiedziała, patrząc na niego nie do końca przytomnie.

– Ubieraj się – szepnął poirytowany, nerwowo rozglądając się na boki. – Prędko.

Zanim zdążyła przełożyć koszulkę przez głowę, chwycił ją za nadgarstek i pociągnął za sobą.

Biegli szybko.

– Zwolnij trochę, proszę. Zwolnij.

– Nie mogę.

– Gniewasz się?

– Cśśś. Nic nie mów.

 

***

Las wydawał się teraz gęstszy, niż kiedy błądził po nim, wypatrując Marty. Pachniał żywicą i zgnilizną. Dziewczyna dyszała ciężko. Jemu też powoli zaczynało brakować tchu. Z coraz większym trudem schylali się pod wiszącymi nad ścieżką konarami. Ból pleców i nóg dawał się we znaki. Od kiedy większość czasu spędzali na tak niewielkiej przestrzeni, jaką stanowiło wnętrze zamieszkiwanego przez nich bunkra, trudno im było zachować kondycję.

Ścieżka zrobiła się jeszcze węższa. Maciek poczuł narastającą panikę. Zwolnił i to samo nakazał idącej za nim Marcie. Uważał, aby przypadkiem nie musnąć żadnej gałązki ani nie nadepnąć na wystający z ziemi korzeń. Doskonale pamiętał, co zeszłej wiosny stało się z Arturem, gdy ten nieopatrznie oparł się o pień strzelistej jodły. U progu lata drzewa były szczególnie wygłodniałe.

– Stój – syknęła mu do ucha.

Natychmiast znieruchomiał. Marta posiadała niewytłumaczalny dar identyfikacji zagrożenia z bardzo dużej odległości. Po kilku nieznośnie długich chwilach usłyszeli bulgotanie i szelest. Coś człapało pomiędzy drzewami nie dalej niż kilkanaście kroków od nich. Maciek z trudem hamował odruch przełknięcia śliny. Jeden błąd mógłby oznaczać śmierć. Nie wiedział, ile czasu tak stoją. Możliwe, że pół godziny, możliwe, że pięć minut.

– Poszli. – Usłyszał w końcu dobiegający zza pleców głos. Skąd ta pewność? On sam zarejestrował zaledwie szmery, podczas gdy Marta była w stanie precyzyjnie określić położenie wroga? Chyba nie blefowała?

– Jesteś pewna?

– Chodź – rzuciła. Tym razem to ona pociągnęła go za rękę. Szła szybko. Za szybko. Maciek udawał, że się nie boi, ale za każdym razem, gdy widział gruby, omszały konar zaledwie kilka centymetrów od swojej twarzy, serce skakało mu do gardła. Usiłował nie myśleć za wiele i skoncentrować się na unikaniu przeszkód. W dół. W górę. Uwaga, korzeń. Czy tej dziewczynie obcy był strach?

 

***

Zatrzymali się w miejscu, gdzie ścieżka wychodziła na niewielką łąkę.

– Nareszcie – odetchnął z ulgą Maciek, uwalniając się z uścisku. – Po co tak leciałaś? Chcesz zginąć?

– Spójrz, jak tu pięknie. – Zignorowała jego pytanie.

Łąka porośnięta była wysoką, soczyście zieloną trawą, spomiędzy której tu i ówdzie wyglądały żółte jaskry. Marta słyszała wyraźne cykanie świerszczy i brzęczenie pszczół. Jakże inny był ten krajobraz od jałowej pustki, w której dorastała.

– Wiesz, gdzie jesteśmy? Zgubiłem się… – Zasapany Maciek nie był szczególnie zainteresowany pięknem przyrody. – Nie jestem pewien, jak mamy wrócić do domu. – Znów nerwowo rozejrzał się dokoła. Nienawidził lasu. Nie ufał mu.

– Już niedaleko – uśmiechnęła się.

– Ubierzesz się w końcu?!

– Cśśś… nie krzycz, bo wrócą. – Wcisnęła na siebie przymałą koszulkę. – Pamiętam drogę. Zaraz pójdziemy, daj mi odpocząć.

Maciek usiadł na trawie. Wydawał się trochę spokojniejszy.

– Trawy się nie boisz? – zapytała z ironią.

– Drwisz ze mnie? – odparł, o dziwo, ze spokojem. Uwielbiała jego głos. Maciek nie był szczególnie przystojny. Przeciętniak. Wysoki, chudy blondyn przed czterdziestką. Na dodatek niebieskooki. Zupełnie nie w jej typie. A jednak coś w sobie miał. Wystarczyło, że otworzył usta, a już czuła dziwny ucisk w żołądku. Miała ochotę szarpnąć go za te zmierzwione, opadające na twarz brązowawe włosy i przyciągnąć do siebie.

– Co się stało? Czemu tak patrzysz?

– A tak sobie – odpowiedziała z szelmowskim uśmiechem i siadła obok.

– Rafał na nas czeka. Powinniśmy… – Nie dała mu dokończyć. Maciek pomyślał, że dłoń Marty na jego ustach oznacza zbliżające się zagrożenie. Nim zdążył się zorientować, że tym razem chodzi o coś innego, popchnęła go na trawę.

– Co robisz… – zaczął, ale już za chwilę wsunięty pomiędzy wargi język zapobiegł ewentualnym protestom. Kiedy włożyła mu dłoń pod koszulę, wydał z siebie cichy jęk. Pocałowała go w pępek. Wiedziała, że teraz już nie będzie się sprzeciwiał. Mężczyźni bywają tacy ulegli. Przesunęła językiem wyżej, równocześnie szybko rozpinając guziki, a potem podniosła się, gestem nakazując, by ściągnął z siebie koszulę. Gdy niezdarnie uwalniał się z rękawów, zaczęła całować jego tors. Gładka skóra młodej dziewczyny zetknęła się z szorstkim ciałem dojrzałego mężczyzny. I wtedy to on przejął inicjatywę.

 

***

Ktoś niósł go przez łąkę. Chłodne źdźbła łaskotały policzki, przed oczami latały tysiące iskierek. Osoba, która przerzuciła sobie Maćka przez ramię, miała silny, męski uścisk i pewny, żołnierski krok. To nie mogła być Marta. Wisiał głową w dół. Próbował obrócić się nieco, aby spojrzeć na dźwigającą go postać, ale natychmiast zakręciło mu się w głowie. Bał się, że zwymiotuje. Słońce raziło w oczy i sprawiało niesamowity ból. W końcu poddał się i przymknął powieki. Miriady kolorów zaatakowały go znienacka. Czerwień, fiolet, zieleń, róż. Barwy wirowały, przenikały się nawzajem. Trójwymiarowe spirale wwiercały się w mózg. Chciał otworzyć oczy, ale ciało już nie należało do niego. Uczucie było nie do zniesienia. Opętane tęcze. Ucisk w piersiach. Strach. A w końcu kirowa czerń. I obojętność.

 

***

Kiedy odzyskał świadomość, ze zdziwieniem stwierdził, że są już na miejscu. Rafał siedział oparty o ścianę naprzeciwko i patrzył na niego z drwiną w oczach. Ale dlaczego był… taki… bezbarwny? Smętne wnętrze bunkra przypominało wyblakłe, czarno-białe zdjęcie. Feeria kolorów ustąpiła miejsca różnym odcieniom szarości. Maciek spróbował podnieść głowę, w czym natychmiast przeszkodził mu rozsadzający czaszkę ból.

– Csso…

– Leż. – Głos Rafała był nadnaturalnie donośny. Maciek podniósł ręce, by zasłonić uszy. Ale dłonie okazały się niezwykle ciężkie. Zdawało się, że nie należą do niego. Obserwował, jak wędrują w górę, następnie zatrzymują się na wysokości twarzy i, poddając się sile grawitacji, opadają na ziemię obok jego głowy. Bał się zamknąć oczy, więc tylko leżał nieruchomo, patrząc w brudny, pokryty zaciekami sufit. Ile czasu już minęło, od kiedy tu zamieszkali? Możliwe, że dwa lata. Rafał przez kilka miesięcy robił krzyżyki na ścianie, ale w końcu dał sobie spokój. Stracił nadzieję? Niewykluczone. Albo po prostu mu się znudziło. Teoretycznie nie byli wcale w więzieniu. Mogli wychodzić, kiedy tylko chcieli. Mogli?

Pierwsze dni po inwazji pamiętał jak przez mgłę. Siedzieli w czwórkę na betonowej posadzce, przytuleni do siebie. Mijały godziny, a oni bali się poruszyć. Wstrzymywali potrzeby fizjologiczne, ignorowali głód, byleby tylko nie narazić się na niebezpieczeństwo. W końcu jednak natura okazała się silniejsza. Trzeba było wstać, skorzystać z toalety, napić się. Artur przekonywał ich, że wszelkie dźwięki skutecznie tłumił beton. Tak, tłumił. Ale dla ludzkiego ucha. A czy mieli gwarancję, że nie usłyszą ich te przerażające istoty dysponujące zaawansowaną technologią?

– Maciek? – Zobaczył nad sobą parę ślicznych, brązowych oczu i równy rządek białych zębów. Marta potrafiła uśmiechać się w każdej sytuacji.

– Tak?

– Lepiej się czujesz? Możesz wstać? – Nie czekając na odpowiedź, pochyliła się, aby pomóc mu podnieść się z materaca.

Udało się. Głowa nie bolała już tak bardzo, halucynacje minęły.

– Marta, jak ty to robisz, że on zawsze mdleje, kiedy z tobą wychodzi? – Rafał nie mógł się powstrzymać od złośliwych uwag.

– Ze trzy razy mi się zdarzyło. Coś się uczepił? – warknął Maciek.

– Nie kłóćcie się. Jeśli chcecie przeżyć, musicie działać razem.

Maciek rzucił jeszcze Rafałowi wrogie spojrzenie, ale darował sobie zbędne komentarze. Marta miała rację. O cholera… teraz dopiero sobie przypomniał, co zdarzyło się dziś na łące. On i Marta… Jak mógł do tego dopuścić? Ten dziwny sen sprzed kilku tygodni należało potraktować jak ostrzeżenie. Pamiętał, jak obudził się zlany potem, wciąż czując na twarzy wilgotne wargi dziewczyny. A sen był piękny. Tylko że we śnie Marta nie miała na imię Marta, ale Oliwka. I była dużo, dużo młodsza. Kusiła go niedojrzałymi jabłkami. Z niechęcią przyznał przed samym sobą, że taka bardziej mu się podobała.

– Jabłka – mimochodem powiedział na głos.

– Mówiłeś coś? – Rafał wyjątkowo mu dziś działał na nerwy. – Jabłuszek się zachciało? Ostatnie zjedliśmy przed rokiem.

– Wiem – uciął Maciek.

– Zupa gotowa. Może to wam poprawi humory.

Maciek odetchnął z ulgą. Najwyraźniej Marta zdołała dziś znaleźć coś do jedzenia, tylko nie powiedziała mu o tym wcześniej. Może ten stary dureń przestanie się go czepiać.

– Przeterminowana fasolówka z puszki. Mam uwierzyć, że przyniesienie tego zajęło wam pół dnia?

– Odwal się! Nie podoba się, to idź sam! – nie wytrzymał Maciek.

Rafał rzucił się na niego. Kolanem przygniótł krocze, a do gardła przystawił pordzewiały scyzoryk.

– Uspokójcie się!

– Nie taka była umowa, pamiętasz? – wycedził mu prosto do ucha tak, aby dziewczyna nie mogła go usłyszeć. – Mieliśmy się podzielić.

– Złaź.

– Oszukałeś mnie.

Rozległ się szczęk przeładowywanego magazynka. Dziwnym trafem to Marta – najmłodsza z nich, na dodatek dziewczyna – była odpowiedzialna za jedyną broń palną pozostającą w ich posiadaniu.

– Mam was dość. – Miała łzy w oczach.

Rafał zwolnił uścisk, ale zanim zdążył się podnieść, poczuli dziwne wibracje.

– Korzenie!

– Co?

– Zgniotą nas, kurwa!

– Kto?! Chcę stąd wyjść!

Drżenie ustąpiło tak gwałtownie, jak przyszło. Nie zdążyli nawet ruszyć się z miejsca.

– Co to, kurwa, było? – Rafał, choć najstarszy z obecnych, był bliski płaczu.

– Nie wiem – odparł bez przekonania Maciek. Niczego tak się nie bał, jak zmutowanych roślin, wśród których przyszło mu mieszkać. Jeśli tu, za betonową osłoną, nie byli bezpieczni, to gdzie?

– Sprawdzę to – zaproponowała Marta.

Maciek wzdragał się na samą myśl o stawieniu czoła jednej ze strasznych istot, jakie błąkały się po zdziczałym lesie.

– Ja nnie idddę – jęknął Rafał.

– Poczekajmy chwilę – Maciek cieszył się, że chociaż raz się zgadzają.

Marta rzuciła im nienawistne spojrzenie, po czym szybkim ruchem spięła długie włosy i pobiegła korytarzem prowadzącym na zewnątrz. Już za moment usłyszeli huk zatrzaskiwanego włazu. Spojrzeli po sobie.

– Jeszcze się policzymy, kurwa – Rafał nie dawał za wygraną.

– Spokojnie. Dogadamy się. Teraz trzeba ją tu sprowadzić.

Maciek niespiesznie podniósł się z ziemi. Pal licho strach. Nie zostawi jej samej. Tylko jak się pozbyć tego obleśnego starucha? Rafał pobiegł pierwszy. Maciek z trudem dotrzymywał mu kroku. Wciąż jeszcze kręciło mu się w głowie. Nie pamiętał nic z życia sprzed inwazji, ale czasem miał wrażenie, że kiedyś już znał kogoś takiego jak Marta. Może miał żonę? Córkę? Dziewczyna tłumaczyła mu kiedyś, że nie powinien próbować sobie tego przypomnieć. Tamto życie się skończyło.

– Pomóż mi, coś się zablokowało.

Razem pchnęli klapę, ale ta ani drgnęła. Wyglądało na to, że Marta ze złości zamknęła ich od zewnątrz.

– Daj spokój. Przejdzie jej, to wróci – Maciek czuł, jak pot spływa mu po czole. Był jeszcze osłabiony po dzisiejszym ataku.

– Czy ona jest do końca pierdolnięta?! A jeśli zginie? Mamy tu zostać na zawsze?

– Dajmy jej kilka minut. I tak nie mamy wyboru.

Wtedy ponownie poczuli wibracje. Ich skromne schronienie, jedyna ostoja, rozpadało się na tysiące kawałeczków. Nie, nie. Czy to możliwe? Elementy układanki zamieniły się miejscami i wróciły do początku. Czas pęczniał i kurczył się.

 

***

 

Maltiri ostrożnie mieszał płyny w próbówkach, co chwila rutynowo zerkając na ekrany. Wiedział, że Armeria sobie poradzi, ale wolał mieć wszystko pod kontrolą. Niepokoił się, wiedząc, do czego zdolni są przebywający z nią osobnicy. Jeszcze trzy mikstury i dzisiejszy dzień będzie można uznać za zakończony. RH-8, M113 i 78-D, tu na Ziemi nazywana niegdyś meskaliną. „Zabawna nazwa", pomyślał. Nie rozumiał tej całej zabawy cieczami. Ale w bazie się uparli. „Co zrobić", westchnął.

Wtem rozległ się huk zatrzaskiwanych drzwi. Wróciła. Odwrócił się i skrzywił z niesmakiem. Wąskie, kościste biodra. Zapadnięta, blada twarz i koszmarnie okrągłe oczy. Nie lubił jej taką.

Na szczęście transformacja nastąpiła od razu. Twarz Armerii rozciągnęła się. Skóra odzyskała koloryt. Na pięknej ciemnobłękitnej cerze pojawiły się urocze piegi. Owłosienie zniknęło, a obrzydliwe szmaty rozdarły się, gdy Armeria dwukrotnie zwiększyła swe rozmiary. Uwielbiał te jej pełne uda i zgrabny, krągły brzuch.

– Teraz – powiedziała krótko. Z ulgą zauważył, że odzyskała swój cudowny, chrapliwy głos. Podszedł bliżej i wziął ją w ramiona. Ugryzł w szyję, a potem mocno chwycił za gładkie pośladki. Pachniała jak areńskie błota.

– Przestań! – krzyknęła, wyrywając się. – Teraz… teraz to zrób!

– Już? Jesteś pewna?

– Tak.

Ponownie zbliżył się do ekranów. Zobaczył dwie skulone, przestraszone postaci.

– Już dawno mówiłem, że są żałośni. Ale ty się uparłaś…

Nie chciała tego słuchać. Wybiegła.

 

***

 

Delikatnie pogładziła pień karłowatej sosny. Przyłożyła twarz do szorstkiego pnia.

– Będę tęskniła – wyszeptała. Rdzawobrązowa kora pociemniała, pokazały się cztery symetrycznie ułożone zęby, spomiędzy których wysunął się długi, wąski język. Połaskotał ją po policzkach. Jedno z jej dzieł. Normalnie by się roześmiała, ale dziś było jej smutno. – Za nim też – dodała.

Myślała teraz o istocie, z której można było czytać jak z księgi Nadrianu. I odwrotnie, mogła zapisywać w niej własne wersy, własne historie. Oni nazwaliby to telepatią, a dla niej było to odkrywanie potencjału, jaki drzemał w około dziewięćdziesięciu marnotrawionych procentach prymitywnych mózgów.

Razem z Maltirim stworzyli tu własny raj. Ich planeta nie była tak plastyczna. Tu można było budować i burzyć, malować i ścierać, bawić się czwartym wymiarem.

 

***

Maltiri wpisał hasło, a następnie wcisnął fioletowy guzik.

Wróciła.

– Cieszę się, że zmądrzałaś. Niczego się od nich nie nauczymy.

Armeria nic nie odpowiedziała. Zapatrzyła się w ekran. Dwóch przedstawicieli gatunku homo sapiens leżało w miejscu, gdzie jeszcze tak niedawno stała. Z ich ust wypływała gęsta, ciemnoczerwona substancja. Krew.

– Ależ oni są obrzydliwi – skrzywił się Maltiri. – Na szczęście ci byli ostatni.

Armeria wcisnęła przycisk zapalający światło w podziemnym pomieszczeniu. Zrobiła zbliżenie. Teraz widziała go wyraźnie. Drobne zmarszczki na bladej, ściągniętej twarzy. Wąskie sine usta. Wytrzeszczone oczy, które jeszcze tak niedawno wpatrywały się w nią lubieżnie.

– Nie zużyliśmy wszystkich próbek. Szef będzie marudził. Słuchasz mnie?

Słyszała. A jeszcze głośniejszy był głos w jej głowie, który mówił, że po raz pierwszy w życiu zakochała się w obiekcie. Że chciała, by sypiał pomiędzy jej nogami i śnił te swoje pokręcone sny. Jego dotyk był jak deszcz, którego pieszczot nie zazna na własnej planecie. Zakryła oczy dłońmi. Nie chciała na niego patrzeć. Jak dobrze, że Ahacjanie nie płaczą.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

" Maciek z trudem hamował odruch przełknięcia śliny. Jeden fałszywy ruch mógłby oznaczać śmierć. " - niby nie są takie dokładnie powtórzenia ruchu, ale trochę mi nie pasuje,

"- Poszli - usłyszał w końcu dobiegający zza pleców głos. Skąd ta pewność? " - wydaje mi się, że po poszli kropka i potem wielka litera, usłyszał nie odnosi się chyba bezpośrednio do mówienia,

To jedyne co dostrzegłem, a niekoniecznie są to błędy:) Opowiadanie jest świetne i bardzo mi się podobała historia, jednakże zdania są przeważnie strasznie proste, nie uważasz? A drugie pytanie, to jest część jakiejś całości? Jestem tu nowy, także nie wiem.

Pozdrawiam. 

Dziękuję za komentarz. 
Zdania są proste, bo starałam się o dynamikę. Co nie znaczy, że mi wyszło:) Wiesz, tak trochę jeszcze eksperymentuję z formą. "Ruchy" zaraz poprawię, dzięki. 

Jestem:)

No cóż mogę Ci napisać Seleno:) Tekst znam i widziałem jak się rozwija. Podoba mi się to, że faktycznie jest tylko nutka erotyki a dominuje sama historia:)

ode mnie piąteczka:)

http://tatanafroncie.wordpress.com/

Jak dla mnie za mało haremu w Haremie. Ale poza tym to rasowe sci-fi, więc postawiłabym 5.

Hmmm, intrygujące. Ładnie zazębiająca się historia. Jednym słowem pełna. Nic dodać nic ująć. A że się nie gwałcą przy użyciu siekier czy też innych narzędzi, to tylko kolejny plus tego tekstu. Subtelna erotyka dodaje smaczku, utrzymując napięcie i dynamikę na odpowiedznim poziomie. Podobało się i gdybym mógł, to śmiało wystawiłby 5. Pozdrawiam.

Dlaczego pod swoim tekstem mam raptem jeden komentarz, a wszystie na około mają ich kilka? Tylko dlatego, że jestem nowy? Starałem się skomentować inne utwory, żeby nie było, że liczę tylko na opinie innych, nie dając nic od siebie, ale nic z tego nie wyszło...

Taki marny koniec ludzkośc, a raczej marny koniec męskiej części ludzkości zdradzonych oczywiście przez kogo? przez kogo? Przez własne żądze. Cholera jak łatwo jest podejść faceta. Wystarczy ładna buzia i kusa spódniczka. Ciekawe czy kosmici faktycznie wykorzystają kiedyś tą naszą najwiekszą słabość. Niezłe opowiadanko. Pozdrawiam

OK, do konkursu.

Tekst miły, ale tytuł taki jakiś... Słowo 'pęcznienie' brzmi dosyć dziwnie.

Ibastro, wiesz, że czekałam na Twój komentarz? Mówię - pewnie znajdzie nieścisłość czy głupotę... uff, na szczęście tylko tytuł się nie spodobał:) W tytule nawiązałam do Witkiewicza, który użył pojęcia "spuchnięcia czasu" opisując doznania po zażyciu meskaliny. Akurat mi podpasowało, a czy takie hermetyczne nawiązania mają sens, to już inna sprawa.

Andrzeju, cieszę się, że podpasowało. Chociaż samą siebie zadziwiłam tym feministycznym przesłaniem. Pewnie coś siedzi w podświadomości.

Haniel, cierpliwości:)) Nie wiem jak inni, ale ja będę.

Bardzo ciekawy tekst, subtelny:) myślę, że udało Ci się poprowadzić dynamicznie narrację, mnie opowiadanie zaciekawiło od pierwszego zdania. co prawda nie wydaje mi się, żeby objawiało się w nim jakieś wyjątkowo feministyczne przesłanie, ale każdy interpretuje na swój własny sposób.

Powodzenia w konkursie:) 

A gdzie Zbigniew, ja się pytam?!

Żart ;) Jeżeli Twój szorcik jest fragmentem zagubinych wspomnień Jacka/Maćka, które wracają w postaci snu, to należało się skurczybykowi. Nie wiemy tylko nic o Rafale, ale też pewnie miał coś na sumieniu, a jak nie to uznajmy go za collateral damage. Wiem, że tamten fragment miał być tylko treningiem, ale nie mogłam się powstrzymać (zwłaszcza, że sama zgrabnie do niego nawiązałaś :)).

Co do samego tekstu: super. Choć samego seksu nie ma zbyt dużo, opowiadanie tętni zmysłowością (pierwsza scena - wow!). Zwróciłam uwagę też na pewien detal (nie wiem, czy celowy). SPOILER. Maciek (człowiek) w swoich wewnętrznych przemyśleniach przyznaje, że bardziej leci na dwunastolatkę ze snu, niż na Martę (która i tak jest od niego znacznie młodsza). Z drugiej strony mamy Maltiriego, który najbardziej ceni krągłości Armerii (to, że jest dojrzałą, w pełni rozwiniętą kobietą/Ahacjanką). Ten kontrast daje możliwość ciekawej interpretacji słów obcego: Już dawno mówiłem, że są żałośni. Sama sytuacja w której znaleźli się bohaterowie również (IMO) nie jest jednoznaczna. Z jednej strony, Rafał i Maciek mogą być ostatnimi (jednymi z ostatnich) ocalałych po inwazji. Jednak mi bardziej prawdopodobne wydaje się, że obaj panowie (i wcześniej Artur) są przedmiotami izolowanego eksperymentu Ahacjan (być może poprzedzającego dopiero planowaną inwazję?). KONIEC SPOILERA

Oh, well. Ja mogłamym tak interpretować w nieskończoność. Tak czy inaczej - przeczytałam z przyjemnością :) 5

Chciałem czepić się do fragmentu o włosach, ale uznałem, że blond jednak może być brązowawy i początkowe wątpliwości zrzuciłem na karb płci, która ma problem z barwami.

Jeśli chodzi o sam tekst, to bardzo mi się spodobał. Historia krótka, ale zwięzła i co najważniejsze, "domknięta". Czytało się ekspresowo i z dużym zaciekawieniem, co też się wydarzy. Osobiście liczyłem na rozwinięcie wątku z "zabójczym lasem", ale nie można mieć wszystkiego.

Gdybym mógł postawiłbym 5, a tak mogę tylko podziękować za kilka chwil przyjemnej lektury.

Clod90, cieszę się, że nie zanudziłam. Ciemny blond bywai właśnie "brązowawy", "mysi" czy "sraczkowaty" jak kto woli - różne widywałam odcienie:)

Ranferiel, co do interpretacji, to nie lubię za wiele tłumaczyć. Fajnie, jak każdy znajdzie coś dla siebie. Mogę tylko powiedzieć, że szczegóły, o których wspominasz, były przemyślane. Sam proces pisania był bardzo dziwny zresztą, bo tworząc koniec, co chwilę wracałam do początku i dodawałam/zmieniałam to i owo, aby całość miała sens i, jak to określił ktoś wyżej, zazębiała się. A co do tekstu "szkoleniowego", to tamten wątek rozwinę kiedy indziej, jak już wszyscy zapomną o "spoilerze". Teraz brakowałoby elementu zaskoczenia.

April, dziękuję za komentarz. 

Interesujące, zaskakujące zakończenie. W trakcie czytania trochę kręciłam nosem, bo cała ta erotyka wydawała mi się strasznie naciągana, ale pod koniec załapałam, wyprowadziłaś mnie w pole i muszę pogratulować. Czy ta meskalina, w końcu najstarszy halucynogen świata podobno, miała jakiś związek ze snem bohatera i jego omdleniami, czy tak po prostu Maltiri sobie pichcił? ;) Dobrze trafiłam? :P Bo już zaczęłam snuć własne meskalinowe interpretacje całego tekstu. A ciemnobłękitne, wielkie stwory skojarzyły mi się z Avatarem, ale tu już w interpretacjach chyba naprawdę zaszalałam, przepraszam.
No i właśnie, gdzie Zbigniew, hm???

Dreammy, to i tak nieźle, bo Mojemu Osobistemu Recenzentowi skojarzyły się z reklamą Domestosa:) A podobieństwo do Avatara przypadkowe. Zresztą tamci byli szczupli...
A co do pichcenia... a jak myślisz?:) 

Rozprzestrzeniam choroby, choroby... mam sprawdzone spo-so-by... hmmm wiesz że coś w tym jest? :P
Ja myślę, że wzięłaś sobie do serca rady z jednego z tematów z HP, zaczerpnięte z tego forum:

5. Używaj niespotykanych wyrazów ;p
Nie mam na myśli, że masz w każdej linijce pisać po sto wyrazów ze słownika. Od czasu do czasu mogą się zdarzyć jakieś niecodzienne wyrażenia. A niech sobie czytelnik sprawdzi w słowniku! Wtedy opowiadanie wydaje się takie inteligentne.


Heh, rozszyfrowałam Cię, wiem... ;)

„Nie lubił jej taką.” - o ile nie jest to specjalnie, chyba powinno być „...takiej.”

Dziwny słuch bohaterki w lesie od razu zaalarmował mnie, że z nią tak coś jest nie teges, jak i zresztą dalsze jej zachowanie. Dobrze też zgadłem, że czytelnicy dopiero na końcu dowiedzą się, o co biega :)

Ciekawe rozpatrzenie tematyki miłości międzygatunkowej.
Avatar jako inspiracja opowieści też mi przyszedł na myśl.

To, czego mi brakuje, to wyjaśnienia, dlaczego w ramach miłości do człowieka nie zabiła swego towarzysza i nie porwała ziemniaka gdzieś w nieskończone odmęty kosmosu, gdzie długo mogłaby się rozkoszować jego „zaletami".

fajna historia , ciekawie napisana i przyjemnie się czytało.
Erotyki mało, chociaż pierwsza scena bardzo przyjemna.
ogólnie jednak mam niedosyt, być może dlatego, że spodziewałem się trochę innego pomysłu na całość.
pozdrawiam serdecznie 

Masztalski, ten pomysł, o którym Ci kiedyś pisałam, trochę ewoluuje i zmieni się w coś dłuższego:)Warto?

JanuszuWu, kobiety tak mają. Pod wpływem impulsu podejmują błędne decyzje, a potem jest im smutno. Zwłaszcza Ahacjanki są dość kapryśne.

:D

czekam z niecierpliwością na tę ewolucje myśli i twórczości:)

Dobre, przyjemnie napisane. Choć, jakby trochę za mało erotyki, jak dla mnie:), ale generalnie ciekawy tekst. Pozdrawiam

Mastiff

Mi również bardzo się podobało. Tylko ci faceci tacy żałośni. Ostro ich potraktowałaś. Jestem tu od niedawna ale już łapię że "Selena" oznacza dobry tekst. Twój nik to już marka. Pozdrawiam.

ifyoucan89, dziękuję. Chociaż z tą "marką" to chyba przesada, co?:) A faceci... no cóż. Przemilczę:D

A ja się stanowczo sprzeciwię. Faceci są okej, tylko nie wszyscy.
Początek wydał mi się Harlequinowy, choć trzeba przyznać, że "mocniejszy" niż oryginalne Harlequiny.
Środek rozbudził moje nadzieje. Pojawił się klimat. Klimat post apokaliptyczny. Naprawdę klimatyczny klimat.
A na zakończenie wszystko "osiadło" na kosmitach. Do tego niebieskich kosmitach. Zakończenie podobało mi się najmniej.

Jestem sygnaturką i czuję się niepotrzebna.

Cóż mogę jeszcze dopisać po tych wszystkich komentarzach? Wszystko co ważne zostało już powiedziane. Zabawne jest to, że nie znając marki Seleny moje wrażenie po przeczytaniu nie było aż tak pozytywne :) choć to najprawdopodobniej kwestia mojej hmm... kapryśności.

Zgadzam się z rinos, że zakończenie jest najsłabsze. Dziwnie ucina dobrze zapowiadającą się fabułę. Postacie mężczyzn są za to bardzo autentyczne - zwłaszcza uderzyło mnie: "Mieliśmy się podzielić."

Aha - tytułu nie rozumiem i pewnie już nie zrozumiem, natomiast cytat jest fenomenalnie dopasowany.

Yelonek, dziękuję za komentarz.
Nie ma czegoś takiego jak "marka Seleny".
Chociaż specjalizuję się w urwanych końcówkach.  To już jest pewien znak rozpoznawczy. Może kiedyś uda mi się stworzyć sensownie zamkniętą historię:)

Podobało mi się to, że nie wykładasz kawy na ławę. Nie ma wyjaśnienia, nie ma litości dla podbitych niższych istot. Czytelnik jest w sumie tak samo zagubiony jak bohaterowie, próbujący przetrwać we własnym świecie, który nagle stał się wrogi.

Dobry pomysł i dobry tekst.

Pozdrawiam.

Historia, choć dobrze napisana i interesujaca, zostawia jednak pewien niedosyt - opek za krótki, ale z drugiej strony, może dlatego tak bardzo wciąga  i czytelnik łaknie więcej. Nie ukrywam też, że zakochałem się w Ahacjanach! A rasa ludzka, cóż będę obwijał w bawełnę dostała to, na co znowu zasłużyła...

Pozdrawiam serdecznie, Seleno!

Ps: mam nadzieję, że pomysł rozwijasz, bo można z niego wycisnąc soki:)

Eferelin, Elfinder, dziękuję za przeczytanie.

Jeśli tak odbieracie tekst, to widzę, że osiągnęłam swój cel jako autorka:) 

Witaj!

 

No, to jeden z ostatnich Twoich tekstów, które przeczytałem i już śmiało mogę powiedzieć, że jest najlepszym, jaki napisałaś. Bardzo mi się podobał zarówno pod względem językowym, jak i w warstwie fabularnej. Z przyjemnością stawiam szósteczkę. Pisz więcej tak fajnych, lekkich rzeczy.

 

Pozdrawiam

Naviedzony

 

P.S. Mimo tego, że opowiadanie uważam za znakomite, nie dziwię się, że nie dostało się do grona laureatów konkursu HAREM. Akcent erotyczny jest, jak dla mnie, zdecydowanie za słabo zaakcentowany.

Nowa Fantastyka