- Opowiadanie: zith - Cztery

Cztery

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Cztery

Cztery

 

Osada Oslo, rok 1624

 

Gdy ostatnia z kobiet wbiegła do szopy, Betina zatrzasnęła drzwi i przeciągnęła rygiel. Z zewnątrz dobiegały pokrzykiwania i groźby rzucane przez wieśniaków. Przerażona dziewczyna cofnęła się, wczepiając w ubranie starszej siostry. Pięć przejętych niewiast przylgnęło do siebie, obejmując ramionami.

– A gdzie najmłodsza? – spytała jasnowłosa kobieta w średnim wieku.

– Przed lasem jeszcze biegła za mną. Potem myślałam, że skręciła na skróty, ale chyba ją dopadli – zwiesiła głowę, wybuchając szlochem. Stojąca obok rówieśniczka mocno przytuliła dziewczynę, gładząc po głowie.

W szczelinach, między deskami, przemknęły jasne światła.

– Pochodnie… Chcą podłożyć ogień! Boże! Spalą nas żywcem! – spanikowała jedna z nich.

– Trzeba było przyjąć zaproszenie na wieczerzę od żony sołtysa, a nie unosić się honorem, gdy chlebem chcieli częstować! – odparła z rozpaczą druga.

– To nie nasza wina, głupie! Zazdrosne kobiety wieśniaków wetknęły im pochodnie w ręce i z widłami posłały!

– Nie chcę tak ginąć – zapłakała Betina. – Mette, ciebie nie ścigają, wyjdź, zrób coś, przecież mogłybyśmy się z nimi rozprawić! – zacisnęła pięści na fartuchu starszej kobiety. Mette uniosła spojrzenie w odległy kąt z sianem, który powoli zaczął się kopcić. Wiedziała najwięcej z nich i być może dlatego zachowała spokój, godząc się z losem.

– Nie po to przyszłam na świat, by ludzi mordować – odparła ponuro, zanim pierwsze płomienie wtargnęły przez dach, a odgłos rozprzestrzeniającego się ognia zmieszał z rozpaczą kobiet i złorzeczeniem wieśniaków. Czarne kłęby dymu porwał wiatr niosący z południa pomruk wojny.

 

Midway, rok 1941

 

Stronnice książek były pożółkłe i szorstkie w dotyku. Jedyne co przykuwało uwagę znudzonej Jenny, to czarno białe ilustracje. Wykrzywiały się do niej twarze nieszczęśników prowadzonych na proces lub stos. Przekaz płynący z rycin i płaskorzeźb, mimo upływu czasu, wciąż emanował negatywnym oddźwiękiem, co wywoływało wyraz posępnej zadumy na niejednym, młodym obliczu.

Z zamyślenia wyrwał dziewczynę pośpieszny tupot na schodach.

– Jen, ty tutaj? Sara ci nic nie mówiła?

– O czym? – zdziwiła się nastolatka, siadając na łóżku. Zanim jej przyjaciółka rozwarła usta z gotową odpowiedzią, Jenny sugestywnie wskazała spojrzeniem, aby zamknęła za sobą drzwi. Alberta tak często składała spontaniczne, niezapowiedziane wizyty, dyktowane równie nagłą potrzebą, że dziewczyna zmuszona była upominać koleżankę, by przynajmniej witała się z jej rodzicami, gdy jak wichura wpadała do domu.

– Dzisiaj u Amy jest impreza, nie zgadniesz kogo zaprosiła jej kuzynka… – Alberta zrobiła króciutką pauzę, nie wytrzymała dłużej – Katy Mayers! Tą dziwną prymuskę, która przeprowadziła się tu niedawno. Wychowuje ją ojciec i babka, ciekawe co stało się z matką?! No, nie daj się prosić, musisz tam być! To jak? Wpadnę wieczorem o szóstej.

– Czekaj! Nie mogę… – zdążyła odmówić nim dziewczyna zniknęła w drzwiach.

– Jak to? Czemu? Znów dziobiesz w tych książkach? Daj sobie spokój z letnim kursem! I tak dostaniesz się gdzie tylko chcesz!

– Nie prawda. Testy obejmują cały zakres materiału z historii sztuki, a ja utknęłam na końcu średniowiecza, ale mniejsza z tym. Siadaj. – Jenny poklepała dłonią miejsce obok siebie na łóżku. Zdumiona Alberta, której policzki jeszcze nie zdążyły ochłonąć, wolno skierowała się w jej stronę.

– Co się dzieje? Och, nie! Chyba nie jesteś chora? Słyszałam, że dzieci pani Gre…

– Nie! Nie, Alberto, posłuchaj. – Jenny ujęła towarzyszkę za rękę i uśmiechnęła się nieśmiało. – Mam przeczucie… myślę, że Carl oświadczy mi się dzisiaj. Ale to nic pewnego! – Nie musiała długo czekać, aż przyjaciółka z piskiem rzuci jej się na szyję, snując naprędce wizję najwspanialszego ślubu w historii.

Po kilku godzinach patrzyła przez okno jaką sukienkę wybrała idąca na imprezę Alberta. Następnie ucałowała rodziców i wymknęła się na randkę z Carlem. Wieczór był bogaty w chwile wzruszenia i radości. Pierścionek wspaniale prezentował się na palcu Jenny przekonanej, że od tej chwili kolejne dni wypełnione będą błogim wyczekiwaniem na ten jeden, najważniejszy moment.

Zakochani siedzieli na plaży, wsłuchując w szum fal Pacyfiku. Wody oceanu miał jednak niebawem przekroczyć wróg z odległych wysp, wpisując się na zawsze swym nagłym atakiem w historię tego miejsca.

 

Kijów, rok 1985

 

– Daj już spokój tej sukni! Wyglądasz świetnie, przecież ci mówiłem – warknął na żonę czując, że jemu także udzieliło się zdenerwowanie. Drzwi wejściowe otworzyły się, oświetlając ich przejęte twarze. Nikoletta wyprostowała plecy i wzięła głębszy oddech. W sali konferencyjnej największego z kijowskich hoteli było czarno i dystyngowanie od drogich garniturów, które tłoczyły się wokół sekretarza generalnego. Ciasne grono złotoustych pochlebców wyglądałoby jak zbity blok ciemnej bryły, gdyby nie zwiewne kreacje ich żon, kobiet jakże błyskotliwych i elokwentnych tego wieczoru, żywo zainteresowanych tematami, które na co dzień nie obchodziły ich bardziej, niż zeszłoroczny śnieg. Wszystko przez jednego, niskiego polityka ze znamieniem na głowie. Noc cudów, noc awansów. Nikoletta ochoczo pochwyciła zaoferowany kieliszek z szampanem i sporym łykiem zapiła gorzkie refleksje. Dusiła się w tym kraju.

– Ach, ależ to Wasyl ze swoją piękną małżonką! – Nikoletta odwróciła głowę, czując lekki uścisk męża na ręce. Ukłoniła się i obdarzyła głośnego mężczyznę wystudiowanym, choć przekonującym uśmiechem. W spójnej masce pozorów, jaką przybrała, nieznacznie drgnęła lewa powieka na widok idącej obok kobiety. O ile rubaszne poczucie humoru i dość prostacki charakter przełożonego Wasyla były jeszcze do zniesienia, tak jadowitość i cięty język jego żony – już nie.

– Nikoletka, moja droga, tak dawno cię nie widziałam… – ciemnowłosa kobieta w kremowej sukni, przybierając płaczliwy grymas na twarzy, teatralnym gestem wyciągnęła do znajomej na wpół omdlałą dłoń,.

– Witaj, Olga. Wyglądasz na zmęczoną podróżą – odparła, wsuwając w dłoń kobiety przejęty od kelnera pełny kieliszek.

– Oj, tak. Wszystkie drogi wokół Placu Niepodległości były zapchane jak cerkiewne nawy w święta! – poparł nieco za głośno mężczyzna, śmiejąc się po chwili z własnego dowcipu.

– Wasyl, Jegor! Tu się chowacie, no, chodźcie dołączyć do tych, co już go poznali! – zachęcił brodaty jegomość, klepiąc poufale po plecach obu mężczyzn, odciągając od żon w stronę rozrzedzonego już tłumu.

Muzyka grała, mieszając się z gwarem licznych gości. Po chwili cała sceneria, jakby nagle ożywiona, przeniosła się nieco na środek sali, przez co kobiety otoczyły liczne pary i grupy dyskutantów.

– Niesamowite jak jeden człowiek przyciąga do siebie wszystkich. – Dołączyła do nich Biełła, piękna i podstępna, której pragnął niejeden z ministrów, a jej długich, rudych włosów zazdrościła każda, ceniąca zdrowy wygląd, dama.

Nikoletta zaczęła usilnie szukać wymówki, by czym prędzej opuścić duszne towarzystwo, lecz gdy zrobiła krok do tyłu, natknęła się na kobietę w średnim wieku. Nieznajoma uśmiechnęła się uprzejmie, dając do zrozumienia, że nic się nie stało. Zatrzymała za to kelnera i wręczyła każdej nowe, napełnione kieliszki.

– Ten wieczór jest wyjątkowy. Czuję, że nasz wspaniały kraj czekają istotne, korzystne zmiany. Wznieśmy, moje drogie, toast za nowe, lepsze lata, które niebawem nastąpią. – Trzy młode kobiety ujęły w dłonie kieliszki. Biełła i Olga spojrzały po sobie z zachwytem na twarzach. Nikoletta uznała, że tajemnicza niewiasta musi być jakąś znaczącą personą, bo jedynie ktoś taki mógłby wprawić jej rywalki w niekryty podziw. Niestety, żona Wasyla zauważyła coś jeszcze.

– Te kolczyki… – rzekła półgłosem, wpatrując się w misternie wykonane ozdoby z pereł na uszach Biełły. Zmieszana kobieta natychmiast zakryła je rudymi włosami, uśmiechając się niezręcznie. – Były w mojej rodzinie od pokoleń!

– Ależ… ależ nie, kochana. Z pewnością są tylko podobne – zająknęła się tłumacząc, lecz Nikoletta z furią cisnęła kieliszek w bok, doskoczyła do kobiety i wyszarpnęła ozdoby z uszu.

– Podła suka! – rzuciła jej w twarz i ruchem ręki potrąciła trzymane przez kobietę szklane naczynie, wylewając zawartość na suknię. Oddaliła się czym prędzej. Widziała miedzy sylwetkami zdziwionych interesantów twarz swojego męża. Jej srogie spojrzenie, znajome kolczyki w dłoni oraz oburzone towarzystwo, które opuściła – podpowiedziały Wasylowi co się stało.

Nikoletta sztywno szła ku wyjściu. Kipiała ze złości. Nie mogła uwierzyć, że ją zdradził. Całe ciało było napięte niczym struna, nawet lokaj stojący przy drzwiach usunął się z drogi. Zimne powietrze dotknęło jej twarzy. Poczuła się lepiej. Od dawna marzyła, by wyrwać się z tego światka. Pragnęła żeby stało się coś, co oczyści atmosferę niedomówień, intryg oraz nieszczerych intencji. O tym wybuchu złości będą długo mówić w kuluarach, pomyślała. Będą wspominać także ten, który niebawem nastąpi niedaleko miasta Prypeć.

 

Jutro, gdzieś w świecie.

 

Dolores podlewała rabatki, gdy rozległ się dzwonek. Gosposia westchnęła i wywróciła oczami. Odstawiła konewkę, kierując się w stronę drzwi, mając cichą nadzieję, że nie stoi za nimi kolejny z natrętnych dziennikarzy.

Pod dachem tego samego domu, w jednym z pokoi na piętrze, leżała na łóżku młoda, ciemnoskóra kobieta. Była załamana. Wpatrywała się oczami pełnymi łez w jakiś punkt na ścianie. Nie drgnęła nawet na dźwięk dzwonka.

– Gdzie mój anioł? Oh, prowadź do swej nieszczęsnej pani! Musze otrzeć jej smutek z twarzy! – usłyszała z dołu męski, nieco za wysoki głos. – Ah i weź, proszę, te kwiaty do wazonu, klima mi w aucie padła. Pamiętaj, żeby ostrożnie podciąć w wodzie. To nie byle jaka lucerna – dodał z lekkim dramatyzmem w głosie wchodzący po schodach jegomość. – Oh, Dona, Dona! Jak się czujesz, złotko? Nie jestem nawet w stanie sobie wyobrazić, co musisz teraz przeżywać!

– Nie pomagasz mi, Enrique. Po co przyjechałeś? Nie ma co robić w firmie? Pewnie już huczy od plotek… – odparła zachrypniętym głosem, nie podnosząc się z łóżka.

– Ależ, Dona! Nie mów tak! Krwawiłem razem z tobą, patrząc jak ginie nasze dzieło! – zapewniał opalony mężczyzna z nieco wydatnym brzuszkiem, w różowej, przewiewnej koszuli i skórzanych, czubatych butach.

Na posiadłość z piskiem opon zajechał czerwony pickup. Kierująca pojazdem kobieta szpetnie zaklęła, widząc Frod Ka, samochód Enrique.

– Boże, co ta ciota tu robi… – mruknęła, trzaskając drzwiami. Truchtem wbiegła po drobnych, jasnych schodkach i zaczęła namolnie przyciskać dzwonek o różnorakiej częstotliwości. – Dolores, to ja, Sara, wpuść mnie, proszę! – zagłuszała swój głos wibrującym dźwiękiem. Meksykanka otworzyła jej po chwili, wymachując rękami i narzekając we własnym języku. Sara uśmiechnęła się półgębkiem, ucałowała kobietę w policzek i odpowiedziała coś miłego w tej samej mowie, wchodząc do środka.

– Dona, nic ci nie jest? – spytała, stając w progu. Wymieniła z siedzącym na kanapie Enrique pogardliwe spojrzenia, po czym usiadła po przeciwnej stronie łóżka, odgarniając ciemne włosy z twarzy przyjaciółki. – Nikt tego nie przewidział. Skąd mogłaś wiedzieć, że mamy kreta w firmie?

– Pracowałam nad tym projektem cały rok! Zarywałam noce, polubiłam nawet chłodną kawę i obiadokolację po dziewiętnastej… Wszystko to już nie ma znaczenia! Jestem w plecy jedenaście miesięcy i dwa tygodnie… – odparła, pociągając nosem i wtuliła się mocniej w poduszkę. Po chwili w progu stanęła Dolores z misą zupy i napojem na tacy. Sara wskazała bezgłośnie, aby wszystko zaniosła na dół.

– Kochanie, to po prostu kolejne doświadczenie. Odwaliłaś kawał świetnej roboty i wyjdziesz z tego tylko silniejsza!

Widzisz? Ten jeden raz zgodzę się z Enrique, bo wreszcie powiedział coś z sensem – poparła z ironią w głosie Sara. – A teraz otrzyj rozmazany makijaż, ubieraj futrzane kapiciochy i chodź coś zjeść. Dolores przygotowała jakieś smakowitości na dole, no, rusz się. – Sara pociągnęła przyjaciółkę za rękę

 

Przy stole jedli w ciszy, by potem poddać się namiętnej dyskusji dotyczącej coraz podlejszych sztuczek konkurencyjnej firmy. Nadrobili przy okazji plotki z ostatnich dni.

Sara zamilkła po chwili, patrząc jak przyjaciółka wybiera ostatnie łyżki z talerza.

– Strasznie słona ta zupa. Aż pić się chce.

– Tak, napijmy się czegoś! Do diabła z projektem! Co masz w barku, moja droga? – spytał Enrique, układając usta w śmieszny dziobek, który z pewnością wyglądałby wdzięcznie w wykonaniu kobiety.

– Niestety, nic z tego. Cały alkohol zawiozłam na cholerny bankiet, który miał się odbyć po prezentacji.

– Oh, nic nie szkodzi, jutro się tym wszystkim zajmiemy – pospieszyła z odpowiedzią Sara, widząc, że rozmowa zbacza na niewłaściwy tor. – Dolores, masz może lemoniadę, lub, no nie wiem, ice tea? – zwróciła się do gosposi. Kobieta przytaknęła i znikła w progu kuchni, by po chwili pojawić się z dzbankiem mrożonej herbaty w ręku. Sara wstała, sięgając po szklanki z barku. – Uczcimy nowy początek! Resztę naszego życia, czy coś w tym rodzaju – wzruszyła beztrosko ramionami z uśmiechem na twarzy. Nalała napój do czterech szklanek. – Chodź, Dolores, usiądź z nami. Pranie, rabatki i sprzątanie poczeka – zachęciła gosposię, wskazując wolne miejsce przy stole. Zaskoczona lecz zadowolona kobieta wymamrotała coś pod nosem w swoim języku i wytarła ręce w fartuch.

 

Siedziały razem w milczeniu, gdy salon rozjaśniło wpadające przez okna światło. Zapowiadała się ładna pogoda. Ciepły, pomarańczowy blask zatańczył w szklankach. Sara zmarszczyła brwi, czując się dziwnie, lecz tylko przez chwilę.

No, to zdrówko, moje drogie!

Salud! – odparła gosposia, unosząc szklankę.

Wszystkie przytknęły brzeg naczynia do ust, wychylając pierwszy łyk.

Nagle jakiś flesz. Krótki przebłysk. Po nim następne. Gwałtowne i mocne jak cios w głowę. Każda z nich widziała to samo. Ukrytą prawdę przewijającą się przez pokolenia. Od początków istnienia ludzkości, w różnych epokach i miejscach świata – rodziła się kolejno czwórka kobiet. Czasem były spokrewnione, innym razem znały się słabo lub były sobie zupełnie obce. Niektóre mieszkały obok siebie przez całe życie i spotykały pozostałe całkiem przypadkiem. Jednak los Czterech zawsze z góry ustawiony był pod jeden, ważny moment. Niepozorny, prosty gest, lecz tak bardzo zależny od okoliczności. Celebracja krótkiej chwili, która wyblakła z biegiem lat, tracąc na znaczeniu pośród zwykłych ludzi. Toast Wybranych Kobiet zawsze posiadał moc odwracania biegu zdarzeń. Uniesienie przez nie kielichów miało wielką moc. Dzierżyły wówczas potężną broń mogącą rozproszyć najgorsze, czyhające na ludzkość zło. Wystarczyło tak niewiele: pokonać uprzedzenia, niechęć, czasem nienawiść, pominąć różnice kulturowe i poglądowe. Skorzystać z okazji do zgody i uczcić to prostym gestem. Nie każda jednak z tych niezwykłych szans była wykorzystana, by pomóc odrodzić się światu.

 

Sara, jej przyjaciółka, gosposia oraz Enrique, który od zawsze czuł się kobietą, widzieli teraz twarze wszystkich tych, co były przed nimi. Jedynie charakterystyczne fragmenty garderoby informowały, iż kobiety te żyły w różnych czasach. Nielicznym z nich udało się to, co popijającym mrożoną herbatę niewiastom.

 

Jeszcze tego samego dnia media poinformowały o pomyślnie zakończonych negocjacjach na szczeblu rządowym. Gdzieś indziej grupa antyterrorystów rozbiła siatkę szykujących się do ataku islamskich zamachowców, uratowany został płonący pociąg z pasażerami, doszło do zgody między dwoma państwami będącymi do tej pory w stanie wojny, a w medycynie zrobiono krok milowy przy eksperymentach z nową szczepionką na raka.

Wszystko jednego dnia! Cudownego dnia, który znalazł miejsce w historii poprzez Toast Czterech.

Koniec

Komentarze

Pomysł niezły. Wykonanie tylko ciut za bardzo łopatologiczne, szczególnie końcówka akapitu o Midway. No i poproszę o wyjaśnienie, kto właściwie bawi się na tym balu w Kijowie. Szychy KPZR? Eee...

Przyjemna lektura.

Achika@ , dziękuje za przetrzepanie tekstu. Wiesz, Pearl Harbor każdy skojarzy, a Midway to tak przy okazji, więc zaznaczyłam dobitniej dla pewności:P Odnośnie balu w Kijowie miałam na myśli głównie Gorbaczowa: brałam pod uwagę rocznicę jego urodzin oraz zbliżoną datę przemian jakie wprowadził - dla mnie wystarczające powody by zrobić imprezę;)

agazgaga@ - miło mi, być może to sygnał, że piszę lepiej:)

Bardzo interesujący pomysł, wykonanie trochę nierówne (za dużo łopatologii momentami), ale na pewno warte zauważenia. Siła tekstu tkwi w drobnych szczegółach na przykład w tym, że akcja ostatniej historii dzieje się... jutro :)

Nowa Fantastyka