- Opowiadanie: flesz - Karaluch i noc pisania

Karaluch i noc pisania

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Karaluch i noc pisania

Znalazłem jakieś stare swoje opowiadanko sprzed kilku lat, chyba w miarę fantastyczne, to wstawiam, a co! Już od dawna tak nie piszę, więc śmiało można jechać. Generalnie mrok i psychodela.

__________________

I znowu po staremu. Siedzę sam na środku pokoju ze zgaszonym światłem. Przede mną jest butelka zimnej wódki i puszka piwa na popitkę. Będzie wspaniała zabawa. Na rozgrzewkę, by rozruszać towarzystwo w mojej własnej osobie, powspominam sobie wszystko od początku. Żeby było jeszcze milej zacznę od tych najgorszych chwil. Najgorsze są wstyd i zażenowanie. Tak złe, że czasem mam ochotę zedrzeć z siebie twarz. Jest ze mną karaluch. W starym, zniszczonym fraku, z dziurawym cylindrem na głowie – ma skrzypce.

– Wiesz, karaluchu – mówię do niego – właściwie powinieneś być wesołym świerszczem. Przygrywać skoczną melodyjkę i podskakiwać z kretyńskim uśmiechem na ryju. A ty? Ty spierdoliłeś tę bajkę.

Karaluch nie patrzy na mnie, tylko pyta z wyrzutem:

– Ja? Ja spierdoliłem?

Bierze w ręce skrzypce i zaczyna cichutko grać i leciutko nucić.

Oni mnie zabiją. Zabiją mnie, zabiją mnie.

– To mnie zabiją – odpowiadam.

A co do wspomnień. Najciekawsze są ich barwy. Czarnoszare, cały czas ze spuszczoną głową, milczące. Urywane na poszczególnych twarzach, na konkretnych słowach, na wymownych spojrzeniach. Nie układają się w fabułę. Skaczą od jednego w drugie, jak szpilki, byleby ukłuć i dobić. Powolutku, cichutko, leciutko.

– Mnie już zabili – mówi karaluch. – W końcu jestem duchem. Wylazłem z ukrycia w złym momencie, no i złapał mnie jakiś człowiek, po czym spalił w ogniu zapalniczki.

– Bolało?

– Nie wiem. Nie pamiętam. Ale trochę trwało zanim umarłem. Trochę za długo to trwało.

-Chyba lepiej, żeby bolało. Powinno się czuć umieranie.

 

Minęła godzina odkąd nie odezwałem się do karalucha. Coś się zmieniło. Siedzę w nieco innej pozycji, a w głowie leciutko mi szumi. Wspomnienia też się zmieniły. Przepoczwarzyły się w lepką, smolistą ciecz i opływają mnie naokoło. Są bezsensowne.

– Będziesz pił tak sam? – Pyta karaluch.

Bez słowa nalewam mu wódkę do małego kieliszka. Karaluch opiera się o jego krawędź i zanurza w nim łepek. W tym momencie mam ochotę go utopić.

– Od razu lepiej – mówi. – To, kto chce cię zabić?

– Chyba wszyscy.

– Przyjaciele?

– Kto?

 

– A gdzie twoje stado? – Pytam. – Skoro jesteś tutaj, to znaczy, że są was gdzieś tysiące.

– Moje stado? Pewnie jak zwykle. Siedzą w jakichś śmierdzących kanałach. Życie karaluchów jest nudne. Żerują i mnożą się. Mnożą się i żerują. Tak w kółeczko. No, i roznoszą choroby. Nikt nas nie lubi. Nawet koty się nami brzydzą.

– Dlaczego nie jesteś z nimi?

– Mam schizofrenię. Nie lubią mnie.

 

Dzisiaj jest noc pisania. Tak to sobie nazwałem – noc pisania. Noc pisania nadchodzi zawsze wtedy, gdy nie mogę zasnąć. I nie mogę tak spać, aż do następnej nocy. Leżę wówczas w łóżku, a w mojej głowie odzywa się narrator. Na początku nieśmiało coś gada. Nawet go nie słucham. Ale narrator to niepoprawny gawędziarz. Innymi słowy nie zamknie mordy dopóki nie wstanę i nie napiszę tego, co mi mówi. Wkurzający typ.

 

Jest druga w nocy. Karaluch cichutko rzępoli coś na skrzypcach, a ja siedzę przed pulsującym światłem monitora i piszę. Od zdania, do zdania. Kiedyś narrator milknął, gdy wypiłem dostateczną ilość wódki. Teraz nawet alkohol nie potrafi skurwysyna uciszyć.

– Co piszesz? – Karaluch przerywa rzępolenie.

– Coś, czego nikt nie przeczyta więcej niż raz. Lub w ogóle nie przeczyta.

– Takie złe?

Uśmiecham się.

– Gówno nie z tej ziemi.

 

– To normalne? – Pyta karaluch.

– To znaczy, co?

– No… Twój monitor. Krwawi.

Spoglądam na monitor. Rzeczywiście. Po ekranie spływają stróżki krwi. Najpierw jest ich niedużo, ale z czasem zaczynają płynąć coraz obficiej, aż w końcu nie mogę przeczytać ani słowa z tego, co napisałem.

– Niedobrze – kręcę głową. – Widzisz, karaluchu, mój monitor to chyba kobieta. I właśnie ma okres.

– Mnie to raczej wygląda na rozległą otwartą ranę.

– Nie widzę różnicy – stwierdzam i nagle wpadam w panikę. – Jest bardzo źle. Jeżeli on nie przestanie krwawić, to cały tekst pójdzie w pizdu i kolejnej nocy nie zasnę, bo narrator nie da mi zasnąć. Będzie mi kazał jeszcze raz pisać wszystko od początku. Kurwa mać! Idę po jakiś ręcznik.

Wbiegam do łazienki i chwytam za pierwszy, lepszy ręcznik. Wracam i gorączkowo przykładam go do monitora, nieudolnie próbując zatamować krwawienie.

– Wódką go zdezynfekuj – pokrzykuje karaluch. – Zdezynfekuj go wódką!

– Dobry pomysł.

Łapię za butelkę i polewam wódką cały monitor. W pierwszej chwili słyszę donośne syczenie, a zaraz potem widzę jak z wnętrza monitora ulatnia się prawie bezbarwny dym. Krwawienie ustaje.

– Całe szczęście – wzdycha ciężko karaluch. – Twój tekst jest uratowany.

– Mój? To nie mój tekst, tylko pierdolonego narratora!

 

– A kobiety? – Pytam karalucha. – Miałeś jakieś w życiu?

– Jakieś trzysta czterdzieści pięć. A ty?

– No, ja to jedną miałem.

– I co?

– Utonęła w kiblu.

 

Jestem gotowy do walki na otwartym polu. Dostatecznie pijany i wściekły, żeby upodlić siebie, wspomnienia i narratora. Pokazać wszystkim w jak głębokim tkwią błędzie. Pozabijać każdego, kto, choćby w niewielkim stopniu, ośmieli się podważyć moją wartość. Świat to teraz rynsztok – cuchnący i zgniły, a ja jestem jego częścią. Nierozerwalnym fragmentem brudu, brzydoty, chciwości, chamstwa, głupoty, podłości i wszelkiego rodzaju kurestwa. Tak, to ja – kurwa nad kurwami. Jeszcze brudniejsza, jeszcze brzydsza, jeszcze bardziej chciwa, chamska, głupia i podła od całej reszty. Jestem władcą grzechu.

– Skończyłem – mówię bez triumfu.

– Narrator teraz cię zostawi?

– Ten skurwiel? Ten chuj obrzezany? Ten leśny fagas? On mnie nigdy nie zostawi. Muszę się wyrwać. Zejść z tej drogi. Oddać się żywiołowi. Zaćpać się albo kogoś zgwałcić, albo skoczyć na bank. Cokolwiek, żeby nie patrzeć na te parszywe mordy ludzi, którym się, kurwa, wydaje, że jak dokądś dążą, to dokądś dojdą. Wszyscy pozdychają, jak ty i ja. Będziemy im, kurwa, świeczki na kamyczku stawiać razem z ciocią Jadzią i jej cieplutkim serniczkiem. Ja pierdolę. Jeśli jest reinkarnacja, to mam nadzieję, że nie wrócę tu jako człowiek. Tylko jako… no nie wiem…

– Karaluch?

– Jako karaluch.

 

Wtedy przychodzi sen. Upragniony, wyczekiwany z utęsknieniem tyle godzin. Każdej nocy błagam o ten sen. Ale on pojawia się dopiero po tym wszystkim. Po wódce, wściekłości, wstydzie i od nowa – wstydzie, wściekłości, wódce. I znowu po staremu. Siedzę sam, na środku pokoju ze zgaszonym światłem. Przede mną jest butelka zimnej wódki i puszka piwa na popitkę. Jest stary duch karalucha schizofrenika. Są czarnoszare wspomnienia. Jest noc pisania.

 

 

Koniec

Komentarze

Niezłe,  przyprawione szczyptą ''młodzieńczego'' buntu. Przyjemny towarzysz;) Tło mogłaby wypełniać muzyka
 doors-ów, ale to moje subiektywne odczucie:)

Zabawne, ale mi też Doorsi na myśl przyszli. 
Co do tekstu, mam mieszane uczucia. Trochę przejaskrawiony, trochę o wszystkim i o niczym, a zarazem taki prawdziwy:) 

Ano, bo ja kiedyś chciałem bardzo usilnie pisać teksty "nejednoznaczne" ;) Swoją drogą ciekawe, że się wam z Doorsami skojarzyło, nie wpadłbym na to :) Dziękuję w każdym razie za opinię, zawsze fajnie, kiedy coś się dzieje.

To ja nie wiem, czy to dobrze, że Ty tak nie piszesz już :)
Bym wycięła trzy ostatnie zdania i zakończyła na popitkę, kropka :)
I fajno się czyta, a to najważniejsze.

p.s. - ale może dlatego, ze ja lubię doorsów? :)

Czasem tak człowiek chciałby: przysiąść, napić się, z kimś pogadać...no wiesz o życiu i takich tam ...morałach :D Przyjemna historia :D

Nowa Fantastyka