- Opowiadanie: Urban Horn - Ubytek w rzeczywistości

Ubytek w rzeczywistości

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Ubytek w rzeczywistości

Kolejny ciepły, wiosenny wieczór. Zaczęło się całkiem normalnie, od spotkania w parku. Eric przyszedł pierwszy. Lubił to miejsce. O tej porze niewiele osób tu przebywało. Mieli czego żałować. Rozciągał się stąd piękny widok na miasto. Tysiące świateł tętniącej życiem metropolii cudownie prezentowało się na tle obsypanego gwiazdami nieba.

Eric kochał spotykać się tu z nią. Usiadł na ławce i włożył do ust papierosa. Odpalił go i odprężył się wciągając dym do płuc.

– Fajnie, że rzuciłeś palenie! – usłyszał zza pleców. Powstrzymał się od przekleństwa i niechętnie rzucił lewie zaczętego szluga na ziemię. Odwrócił się. Jej widok zawsze przywoływał na jego twarzy uśmiech.

– Też się cieszę, że cię widzę, Jen – powiedział ciepło.

Zbliżyła się. Wplótł dłoń w jej cudowne, pachnące blond włosy i pocałował ją. Przylgnęła do niego i znosząc smród papierosów całowała go. Długo.

– Czwartkowy wieczór… – odezwała się w końcu – W ogóle powinnam się cieszyć, że jesteś trzeźwy.

– Jen, proszę cię, nie mów tak… Nie psuj tej chwili… – poprosił Eric. – Miałem swoje nałogi i właśnie dzięki tobie z nich wyszedłem.

– Mam nadzieję.

– Ale to prawda. Proszę cię, nie mówmy o tym.

– Och, Eric… Nie rozumiesz, może już nie robisz tego nałogowo, ale twoje najlepsze zajęcia to imprezy, palenie, picie i ćpanie.

– Moje ulubione zajęcie to spotykanie się z tobą, tamto to tylko rozrywki, które dzięki tobie mocno ograniczam. Tak więc proszę cię nie psuj tej chwili… Kocham cię, wiesz?

– Nie, Eric, tak łatwo od tego nie uciekniesz. Przestań mówić, że takie rzeczy w twoim wieku są normalne. Przemyśl to wszystko na spokojnie i dopiero potem się odezwij. Też cię kocham, dlatego muszę się o ciebie troszczyć.

– Ale Jen…Przepraszam.

– Przykro mi Eric, ale to nie wystarczy.

Wracał do domu zasmucony. Miał z czego się smucić, niewielu trafia się tak wspaniała dziewczyna, a kłótnia z nią to nic miłego. Co najgorsze wiedział, że ma rację. Miał nałogi, co w wieku szesnastu lat było szczególnie niebezpieczne. W połowie drogi odezwał się jeden z nich.

Eric spojrzał tęsknie na kieszeń z papierosami, ale nic nie zrobił. Powstrzymał się.

Przechodził właśnie między blokami, gdy usłyszał muzykę. Wiedział dobrze skąd dochodzi. Przystanął. Myślał, że tamto miejsce nie działa już od dawna. Chciał zignorować to, ruszyć dalej, ale coś mu nie pozwalało. Coś, niemal wbrew jego woli, skierowało go do piwnicy jednego z bloków. Może to wspomnienie dawnego nałogu…

Wszedł do dużego, zadymionego pomieszczenia. Stało tam kilka stołów Przy jednym siedział grubas w garniturze z cygarem w ustach. Obok niego dwie skąpo ubrane dziewczyny, niewiele starsze od Erica. Przy innym spał jakiś blady obdartus. Poza nimi jeszcze kilka postaci kręciło się po kontach, kilku innych siedziało przy barze. Strażnik przy drzwiach nie zatrzymał go. Po pierwsze znał Erica, bywał on tutaj wcześniej, a po drugie był naćpany.

Niewielki, obskurny, acz przywołujący wspomnienia bar-melina, w którym Eric bywał kiedyś tak często…

Podszedł do lady. Łysy młodzieniec spojrzał na niego obojętnie.

– Dawno cię tutaj nie było – stwierdził.

– To prawda. – przyznał Eric. – Ale was też długi czas nie było, prawda? Dobra, w każdym razie macie coś nowego?

– Coś się znajdzie… Szukasz czegoś konkretnego?

– Powiedzmy, że nowych doznań. Ale nie za drogich.

– To się dobrze składa. – uśmiechnął się sprzedawca. – Za jedyne pięć dolców możesz doświadczyć czegoś całkowicie nowego. Mamy tutaj najnowszego, nie testowanego draga. Pigułka, ponoć bezpieczna.

– Co zawiera?

– Tajemnica. Nawet ja nie wiem. Zrobił je mój przyjaciel. Mówią na niego Czarownik. Spróbuj, a przekonasz się czemu. I wiedz, że nie znajdziesz tego nigdzie indziej.

Zawahał się. Pomyślał o Jen…. Ale to było silniejsze od niego.

– Wezmę jedną – powiedział, wyciągając portfel.

 

W domu długo się wahał, ale nowe rzeczy wolał testować sam. Rozpamiętywał to, co mówiła Jen. Stwierdził, że połykając to poczuje się lepiej. Położył się do łóżka i połknął tabletkę, popijając wodą. Usiadł, czekając na efekty.

One nadeszły szybciej, niż się spodziewał. Nawet nie wiedział kiedy. Zaczęło mu się kręcić w głowie. Świat wokół zaczął pulsować. Jakby wszystko było żywe. Jakby oddychało. Położył się. Czuł się dziwnie. Jeszcze nigdy tak nie miał, a próbował wielu już narkotyków. Czuł, że wszystko wokół jest mu obce, co było dziwne, zwłaszcza że mieszkał w tym domu od urodzenia. Niby wszystko było na swoim miejscu ale wydało mu się… Że on jest tu po raz pierwszy. Że jest w cudzym świecie.

Nakrył się kołdrą, ale i ona wydała mu się obca. Zaczął żałować, że wziął ten narkotyk. Chciał wrócić do swojego świata. Zacisnął powieki w nadziei, że gdy otworzy oczy zły świat zniknie.

I zasnął. Śniły mu się koszmary.

 

Ranek zdziwił go jeszcze bardziej. Nie czuł bowiem bólu głowy, ani żadnych zwyczajnych narkotycznych następstw. Pozostało dziwne uczucie obcości otoczenia, ale nie doskwierało mu aż tak bardzo, jakby przez noc przyzwyczaił się do ,,nowego świata''.

Stwierdził jednak, że ma ważniejsze sprawy na głowie. Musi jakoś pogodzić się z Jennifer. Tak więc po szybkiej porannej toalecie zarzucił plecak na ramię i ruszył do drzwi.

– Jesteś blady. – zaskoczyła go matka.

– Tak? – odwrócił się do niej. – Nie wiem czemu. Wybacz, śpieszę się do szkoły.

– Wczoraj bardzo późno przyszedłeś.

– To prawda. – tłumaczył się. – Spotkałem się z kimś. Chyba nie masz nic przeciwko?

– Ciekawe z kim…

– Przecież wiesz.

– Nie, nie wiem. Pogadamy o tym po powrocie. Idź już.

Wyszedł i ruszył w stronę szkoły. O co może jej chodzić? – myślał. Przecież spotyka się z Jen każdego czwartku.

W końcu doszedł. Wszedł do klasy nieco spóźniony. Usiadł w ławce i rozejrzał się, wyjmując książki. Jen nie było.

Nie słuchał profesora. Ze zniecierpliwieniem obserwował wskazówki zegara wiszącego na ścianie. Martwił się, czy coś się jej nie stało. Przecież widzieli się jeszcze wczoraj wieczorem i nic nie wskazywało na to, że nie może przyjść.

W końcu zadzwonił dzwonek. Eric zdenerwowany wybiegł na korytarz, chwycił za telefon i wyszukał numer Jen. Zaklął zdziwiony, gdy go nie znalazł. Sprawdził wiadomości, przecież niedawno ze sobą pisali.

Kurwa, pomyślał, żadnego zapisu rozmowy. Co jest grane!?

Do końca zajęć był niespokojny. Z każdą godziną jego irytacja narastała, ale nic nie mógł zrobić. Obiecał sobie, że po lekcjach pójdzie prosto do jej domu.

Tak też zrobił. Zaraz po ostatnim dzwonku wybiegł ze szkoły i skierował się do domu Jen. Nie zatrzymywał się ani na chwilę. Jednak, gdy dobiegł, zatrzymał się i serce podskoczyło mu do samego gardła. Nawet nie zdołał wydusić z siebie przekleństwa.

Na miejscu domu Jen był tylko ogrodzony trawnik. Na płocie widniał napis ,,Sprzedam działkę''.

– Nie, nie, nie… To się nie dzieje naprawdę! – jęczał Eric przyciskając pięści do skroni. – Co się, kurwa dzieje? Boże… To niemożliwe…

Usiadł na ziemi. Postarał się uspokoić. Odetchnął głęboko i ruszył w stronę domu. Biegł całą drogę, aż do utraty tchu. Od progu zawołał:

– Mamo! Kiedy ostatni raz widziałaś Jen?

– Kogo? – Eric bał się właśnie tej odpowiedzi.

– Nie żartuj! – spojrzał na matkę z wyrzutem.

– Nie żartuję, nie wiem o kogo ci chodzi! – oburzyła się.

– No Jen! Jennifer White! Moja dziewczyna, z którą jestem od ponad roku! Przecież ją znasz!

– Nie znam nikogo takiego. Nigdy nie przedstawiłeś mi żadnej ze swoich dziewczyn. Coś się stało?

– Tak… – syknął przez zaciśnięte zęby. – Opowiem ci po powrocie.

– Zaraz, Eric, zaczekaj…

– Nie mogę – powiedział i wybiegł z domu.

Nie czuł już zmęczenia. Czuł tylko strach. Potworny strach przed tym, co stało się ze światem. Zwłaszcza, że uświadomił sobie, że sam może być tego sprawcą. Czuł się jakby serce pompowało do organizmu czystą adrenalinę, a żołądek trawił sam siebie.

 

W końcu znalazł się u celu. Jeszcze zanim zobaczył zejście do piwniczki usłyszał tą hip-hopową nutę. Zbiegł na dół w nadziei, że zastanie dealera. Po raz pierwszy tego dnia się nie rozczarował.

W środku wszystko było dokładnie tak jak wczoraj, jakby czas się tu zatrzymał. Ludzie przy ladzie, w koncie grubas z cygarem i laskami… I on, dealer.

– Siema. I jak nowy towar? – spojrzał na Erica obojętnym wzrokiem.

– Jeszcze się, kurwa, pytasz? Coś się dzieje ze światem wokół mnie!

– To normalne przy narkotykach…

– Ale nie w ten sposób!

– Czego ode mnie chcesz? – spojrzał mu w oczy.

– Chcę… Chcę się widzieć z tym Czarownikiem!

– Niema mowy! Czarownik niema czasu dla takich jak ty!

– Ale zrozum, świat wokół mnie zwariował, a on jest jedyną osobą, która może mi w tym pomóc…

– Kupujesz coś albo wychodzisz!? – spytał ostro.

Eric nie wiedział już co robić. Zacisnął pięści i już chciał coś odpowiedzieć, gdy wielka dłoń wylądowała na jego ramieniu.

– Spokojnie, Steve, znajdę dla niego czas. – powiedział ktoś basem. Wyraźniej poczuł smród cygara. Odwróciwszy się zobaczył tego grubego eleganta, który cały czas przesiadywał w kącie.

– P… Pan jest Czarownikiem?

– Tak mnie zwą, młodzieńcze. Chodź proszę do mojego stolika.

Usiedli. Eric był roztrzęsiony. W głowie kłębiły mu się pytania. Grubas zaś odrzucił klejącą się do niego dziewczynę i zwrócił się do Erica.

– Co chciałbyś wiedzieć?

– Czy ten nowy narkotyk… Naprawdę ma w sobie coś magicznego?

– Ha, ha! Można tak powiedzieć! – uśmiechnął się zagadkowo.

– Czy ma on możliwość wpływania na rzeczywistość wokół nas?

– Aż tak dobrze to nie jest. Ma za to duży wpływ na mózg. Każdy narkotyk bowiem powoduje w nim nieodwracalne uszkodzenia. Spokojnie, widać jeszcze nie wytrzeźwiałeś do końca.

– Ale to nie tak… Proszę posłuchać… Miałem dziewczynę, Jennifer. Widziałem się z nią niedługo przed zażyciem. A teraz jej niema. Po prostu nie istnieje! Jak to logicznie wyjaśnić…

– Ufff… To, co ci teraz powiem będzie trudne do zrozumienia i pewnie nie od razu to zaakceptujesz.

Eric spojrzał na Czarownika pytająco.

– Nigdy nie było żadnej Jennifer. Teraz, przez narkotyk, wydaje ci się, że była. Tak to właśnie działa. Marzyłeś o posiadaniu dziewczyny, a więc narkotyk sprawił, że marzenie stało się rzeczywistością, ale, podkreślam, dla ciebie. Tylko dla ciebie. Ale teraz już jej niema, bo to nie magia, narkotyk wpływa na twój mózg, nie na rzeczywistość.

– Ale… – po policzkach Erica zaczęły spływać łzy. – Ja ją pamiętam ze szczegółami! Wszystkie spotkania, moment, w którym się poznaliśmy…

– Cóż… Niech zgadnę. Była piękna, mądra, troskliwa, kochana i niezawodna?

– T… Tak.

– Właśnie o takiej dziewczynie marzyłeś. Takiej potrzebowałeś i, poniekąd, taką dostałeś.

– N… Nie… To nieprawda…

– To prawda. Twoja sprawa, czy ją zaakceptujesz…

– Nie! To się nie dzieje naprawdę! To niemożliwe! – Eric z krzykiem wybiegł z piwnicy.

Usiadł pod blokiem lamentując. Nie wierzył w to, co usłyszał. Ukrył się pod jednym z balkonów, rozbił leżącą na ziemi butelkę po wódce i chwycił jeden z ostrych kawałków.

Miał nadzieję, że się obudzi. Podświadomie wiedział, że to nieprawda.

 

Szpital Dla Upośledzonych Psychicznie nieczęsto przyjmował gości. Jennifer White ostatnimi czasy była najczęstszym. I tym razem, w czwartek, przyszła go odwiedzić. W recepcji powiedziała:

– Jennifer White, ja do doktora Morusky'ego.

– O, to ty. – usłyszała zza pleców głos doktora. – Obawiam się, że mam ci coś do powiedzenia.

– Dobrego czy złego? – zaciekawiła się Jen.

– Cóż… Różnie można to postrzegać…

– Zauważył rzeczywistość? Przestał negować moje istnienie?

Morusky odwrócił wzrok.

– Przykro mi to mówić, Jennifer, ale… Eric nie żyje. W nocy podciął sobie żyły szkłem z rozbitego okna, ale wiesz dobrze, że przez ten narkotyk i tak nigdy nie wróciłby do normalności.

Koniec

Komentarze

Fajna końcówka. Przeczytałem nawet z przyjemnością, ale gdyby nie kilka ortów czÓłbym się lepiej.
P.S. Dzieciaki nie bierzcie! 

"Niema mowy!" - nie ma

 Straszne O_O
... w pozytywnym tego słowa znaczeniu... chyba.

dobre, ale straszne... 

Świetnie. Zwala z nóg. Chyba Twój najlepszy tekst do tej pory. Klimatyczne, mistrzowskie po prostu. 

Nowa Fantastyka