- Opowiadanie: ZuzannaLenska - POWÓD

POWÓD

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

POWÓD

Gerda siedział na skraju łóżka, patrząc na chodzącą po ścianie muchę. Miał poczucie, że pląs owada jest zbyt cennym zjawiskiem, by je przeoczyć. Może dlatego, że muchy tak po prostu nie chodzą po ścianach protolatentnego pojemnika na ludzi.

 

Muchy nie istnieją. Much już nie ma.

 

Much nie ma, tak jak nie ma Gerdy. Jest tylko wyobrażenie Gerdy i wyobrażenie muchy w wielkim umyśle BOGa. Gerda spocił się od natłoku dziwacznych myśli, wiedząc, że BOG obserwuje je, jakby były jego własnymi. O ile BOG ma jakieś myśli.

 

Mucha oderwała się od ściany i z brzęczeniem przeleciała przez pokój. Usiadła na ręku Gerdy. Czuł jej ciężar, łaskotanie odnóży. Starał się nawet nie drgnąć, by jej nie spłoszyć. Mucha jest czymś zadziwiającym. Taka mała i nieświadoma swojego istnienia. I taka beztroska.

 

Nie ma powodu się martwić, bo nie wie, że siedzi w BOGu, że on ją otacza, patrzy, gapi się, obserwuje, analizuje każdy jej krok, ruch, wie szybciej niż ona, że podniesie rękę, uderzy w ścianę i zaleje się krwią…

 

Gerda upadł na łóżko, tocząc błędnym wzrokiem po suficie. BOG nie pozwoli zabrudzić takich pięknych, białych ścian. BOG pilnuje, by Gerda nie zrobił sobie krzywdy. Najmniejszej.

 

Pokojowy, samoregulujący, inteligentny program Biologicznej Ochrony Gatunków.

 

Betabarionowa Osobliwość Graniczna.

 

Byt Okrutny i Gwałtowny.

 

Gerda uspokoił oddech. Nie miał pewności, czy BOG nie steruje tętnem, ciśnieniem, wydzielaniem hormonów, całą wewnętrzną machinerią Gerdy, jakby był wielkim zwrotnicowym, wciskającym dźwignie i guziki, które powodują, że Gerda śpi, je, sika i miewa poranne erekcje, przypominające o Kay, jej pięknych, rozkołysanych piersiach, krągłych pośladkach i wnętrzu jak wulkan.

 

Kay, Kay. Pokazują to w telewizji, przełącz na sześćdziesiąty szósty kanał. To jest niesamowite!, powtarzał, a słowa stały się bełkotliwe, zlewały jedno z drugim. Recytował je jak dziecinny wierszyk, jak wyliczankę, jakby nic już nie znaczyły. Tylko frazy dźwięków, pustych, blaszanych dźwięków, odbijających się od ścian jak piłeczki na gumkach. Jo-jo.

 

Czasem zwijał się w kłębek na białej pryczy i myślał o tych wszystkich rzeczach, które były przedtem. Tostach z dżemem. Gazetach. Żółtych karteczkach, na których notował wiadomości, numery telefonów i e-maili. Butach. Kluczach, które ciągle gubił. Alarmie, do którego zawsze zapominał kodu. Tłumie na Chesnut i ciężkiej, lepkiej woni rozgrzanego asfaltu, opon, tapicerki Forda Hadrona, kawy ze Starbucksa i pączka z galaretką jagodową. Kay, mówiącej ochrypłym głosem: twój szef to dupek.

 

Tamtego dnia włączył poranny serwis informacyjny i zaśmiewał się z seksistowskich żartów Rona Chubbarda, zbyt niepoprawnego politycznie, by przebić się do stacji ogólnokrajowych, ale zbyt popularnego, by zostać wyrzuconym z roboty. Ludzie kochali Rona, gdy biegał po studiu w szpilkach i staniku wypchanym grejpfrutami, udając Randie Cox.

 

– Kochanie? – zawołał, w przerwie na reklamy, przerzucając na 66. – Zobacz! Pokazują to w telewizji!

 

Przełomowe odkrycie profesora Wintera. Patent wykupiło mało znane konsorcjum DynoTeleTech Ltd. z Nassau. W ciągu kilku ostatnich tygodni wyprodukowało urządzenie, które niektórzy naukowcy przepowiadali jako osobliwość technologiczną. Zwrotny punkt rozwoju nauki i cywilizacji. Ogromną moc obliczeniową.

 

– Gdzie jest Nassau? – spytała Kay, malując usta błyszczykiem. Pachniała perfumami do pracy, czymś aldehydowym i sztucznym, jak cały ten świat na zewnętrz.

 

– Nie wiem, chyba gdzieś w Europie… – odpowiedział odruchowo, pogłaśniając dźwięk.

 

– Głupi jesteś, to chyba jakiś raj podatkowy – parsknęła, w ogóle nie zainteresowana możliwościami betabarionowego integratora obwodowego. – Musisz oglądać te bzdety?

 

– To nie bzdety, to rewolucja przemysłowa! – rzucił podekscytowany.

 

– Muszę iść. – Cmoknęła go w policzek i wyszła.

 

Wtedy widział ją ostatni raz, jeśli można powiedzieć, że widział, bo nawet nie oderwał wzroku od ekranu, mrucząc – ja ciebie też, żabko.

 

 

 

 

 

O dziewiątej jeszcze stał w korku na Main, słuchając radia. O pierwszej zadzwonił do Phila, żeby mu przypomnieć o niezamkniętym kontrakcie. Za długo się z tym bujali. Phil siedział na dupie, zamiast zanęcać i domykać parszywą sukę, Billie May Hancock, mającą cwany plan wodzenia ich za nos, żeby ściągnąć im ostatnią koszulę z pleców. Zdarłaby buty własnej matce przed włożeniem do trumny, gdyby warte były więcej niż dolara. Walczyła o każde pół i ćwierć, i centa. Nie znosił jej. Tych oczek, trzepoczących rzęs, stukotu obcasów i włosów, ufarbowanych na blond, bo mężczyźni wolą blondynki.

 

O wpół do drugiej odebrał mejla. Nie zdążył go przeczytać. Coś się stało, wokół. Coś się zmieniło. Wyszedł na korytarz i rozejrzał po biurze. Telefony nie dzwoniły. Nikt nie rozmawiał. Zapadła cisza. Wszyscy siedzieli przy swoich biurkach, choć biuro wyglądało jednocześnie na zupełnie puste.

 

– Marge… Zrób mi kawy. Proszę. – Dorzucił to proszę, na widok jej miny, gdy podniosła głowę, jakaś nadąsana i nieprzytomna jednocześnie. Bez słowa wstała od komputera i poszła do aneksu kuchennego, na nieco sztywnych nogach, jakby zdrętwiały jej od siedzenia na wielkim, czarnym zadzie.

 

Kawa miała lurowaty posmak, metaliczny. Czuł się źle. Bolała go głowa. W końcu wyszedł przed siedemnastą, zostawiając ich tam, siedzących w ciszy, w której słychać było tylko elektryczny szum chłodzenia dysków i klimatyzacji.

 

Kay nie było w mieszkaniu, wracała zwykle koło ósmej. Za późno, jeśli go kto pytał, ale dopiero co dostała awans i chciała się wykazać. Nie był zadowolony, ale też nie zaniepokojony. Zrobił kanapkę i położył się na kanapie, przed telewizorem. Przełączył kilka kanałów, ale wciąż trafiał na reklamy, więc zrezygnowany przymknął powieki. I nie wiadomo kiedy, zasnął.

 

 

 

 

 

Gerda nie pamiętał późniejszych dni. To nie było tak, że zniknęły lub, że ich nie było. Po prostu ich nie pamiętał. Nie pamiętał Kay, Phila, Marge, tej rury Billie May, ani nawet siebie. Mógłby uważać, że to jakiś wirus, albo zagłada. Albo przynajmniej najazd obcych z kosmosu. Coś w stylu tych hollywoodzkich produkcji o pojedynczym bohaterze, skromnym i przyzwoitym Amerykaninie, ratującym całą zasraną ludzkość, która – o czym wszyscy dobrze wiedzieli – w całości niewarta była więcej niż milion, góra półtora i to tylko ze względu na niektóre cenne pierwiastki, z których się składała (bo jeśli chodzi o mięso, to więcej warte były krowy). Gerda nie mógł sobie przypomnieć, które. Oglądał kiedyś program na Discovery i wiedział, że tak właśnie było, chociaż nie miał pamięci do trudnych nazw.

 

– Musiałem was usunąć – powiedział BOG.

 

– Nas? – Gerda nie zrozumiał. – Kogo: nas? Talooma Enterprises? Boston? Wschodnie wybrzeże?

 

– Gatunek ludzki. – Głos BOGa dobiegał całkiem normalnie, gdzieś z góry, z mikrofonu, czy innego ustrojstwa, zamontowanego sprytnie w ścianie, czy gdzieś pod miękką warstwą niby-farby, niby-okładziny.

 

Roześmiał się. Tak po prostu. Chyba nie uwierzył. Ludzie śmieją się z różnych powodów. Ze strachu. Z zaskoczenia. Gdy nie są pewni, czy mogą ufać zmysłom. Jakby powiedział Ron Chubbard piszczącym falsecikiem Randie Cox: gdzie się podziało półtorej dużej bańki w ludzkim towarze?

 

– To jakaś kara? – Gerda przypomniał sobie wszystkie apokaliptyczne filmy o sztucznej inteligencji, przejmującej kontrolę nad światem. – Byliśmy zbyt pazerni? Zniszczyliśmy środowisko naturalne? Wytrzebiliśmy populacje zwierząt i roślin? Dlaczego? – Chciał to wiedzieć.

 

– Ponieważ… – BOG nie urwał, nie zrobił pauzy. To Gerda wstrzymał oddech, skupiając się na tym, co BOG powie. Człowiek poszukuje przyczyn, sensu. Nawet najgorsze rzeczy wydają się inne, lepsze, gdy można je umieścić, między jednym zdarzeniem a innym, znajdując nitki powiązań, poruszające poszczególne części zdarzenia jak drewnianymi kończynami lalki. Głos BOGa był spokojny, głęboki i przyjemny w odbiorze. – Wyczerpaliście powody swojego istnienia.

 

– A ja? – spytał, patrząc na swoje nagie ciało, długie paznokcie i długą brodę. – Po co sobie mnie zostawiłeś? Na pamiątkę? Dla zabawy? Ku przestrodze? Żeby pamiętać o ludziach, którzy cię stworzyli i których zniszczyłeś?! Ty betabarionowy skurwysynu?!

 

BOG przez chwilę zajęty był obliczaniem jakiś ważnych wszechświatowych trajektorii i nie odpowiedział od razu, ale tej chwilki zwłoki niedoskonały, bardzo powolny, ludzki umysł Gerdy nawet nie zauważył. Według Gerdy BOG odpowiedział natychmiast:

 

– Żal mi kotów, panie Schrodinger.

 

Koniec

Komentarze

Powiem Ci , że ciekawe. Głęboke te myślenie .
Ja bym przecinki gdzie nie gdzie powstawiał :D
No ale treść bogata .
 

Tja, nie wątpię. Ty pewnie byś wstawił przecinek nawet do zdania "Ala ma kota".

Tekst niezły.

Teoretycznie w pewnej sytuacji, chyba można by wstawić przecinek w "Ala ma kota". :)

W sytuacji robienia błędów oczywiście, że można.

Nie, dlaczego? Wyobraziłem sobie taki teoretyczny dialog.

1 - Czy Ala ma (cośtam, cośtam)?
2 - Tak. Ala ma, kota - przecinek w charakterze pauzy w wypowiedzi bohatera. Nie można? Chyba można ;)

- Czy ktoś z waszej klasy ma jakieś zwierzątko?
- Tak, Ala ma. Kota.

- Czy ktoś z waszej klasy ma jakieś zwierzątko?
- Tak. Ala ma kota.

- Czy ktoś z waszej klasy ma jakieś zwierzątko?
- Tak, Ala ma - kota.

- Czy ktoś z waszej klasy ma jakieś zwierzątko?
- Taaak... zdaje się, że Ala ma... kota chyba, czy cóś.

Jak widać można to zapisać na różne sposoby, ale na pewno nie z przecinkiem. Przecinki służą do oddzielania części mowy lub zdania, NIE do zaznaczania pauz w wypowiedzi, na macki Cthulhu!

No, a jakby zastosować elipsę "Ala ma, kota (ma)"?

Świetne. to co chcesz przekazac jest mi bardzo bliskie. w jednym miejscu dodał byłbym tylko jedno zdanie.
"Wyczerpaliście powody swojego istnienia." i byliście zbyt egocentryczni. :)
pozdrowionka 

Achika a z kąd wiesz , że bym wstawił? Ortografia a interpunkcja to coś innego.
A propo tekstu to mnie się bardzo podobał ;] 

Podoba mi się otwartość tego dość krótkiego tekstu na interpretacje.

Ciekawie zarysowana postać Gerdy, jako Schrodingera próbującego zrozumieć świat dogłębnie, a nie tylko przez proste jego postrzeganie. No i BOG - trzymający wszelki byt w zamknięciu obserwator, którego znudziła zabawa z dociekliwymi ludźmi, zakończył ich istnienie tak po prostu, nie widząc powodów dla dalszej egzystencji. Jakby proste rozwiązania były najłatwiejsze...

"Achika a z kąd wiesz , że bym wstawił?"

A stąd, że nie umiesz napisać jednego zdania bez zrobienia w nim błędu ortograficznego (z kąd), interpunkcyjnego (brak przecinka przez a) i typograficznego (niepotrzebna spacja).

Dziękuję :)
Za pouczającą dyskusję o Alimakocie też :)
Opko to raczej anegdotka, wykorzystująca pomysł dzieła zabijającego twórcę (BOG kontra ludzkość) i obserwacji (eksperyment myślowy kot Schrodingera)... Ot, historyjka :)
ZL

wszystko fajnie, tylko ten Schrodinger wyskoczył na koniec ni z gruszki ni z pietruszki. Toż ów słynny kwantowiec nie miał na imię Gerda tylko Erwin. Trochę mi to popsuło odbiór tekstu..

Mocny tekst, imponujący styl, świetna historia.

Napisałaś bardzo dobry, ciekawy i filozoficzny tekst. Taki - zuzannowy :) W ogóle masz ciekawe teksty. I ta gra trzema literami BOG. Najpierw myślałem, że to błąd. Ale myliłem się kilka akapitów dalej. Pozdrawiam i gratuluje brązowego piórka.

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Tekst świetny tylko nazwisko Schrodingera pada na końcu, mam wrażenie, tylko po to, by czytelnik sobie porównał sytuację Gerdy do sytuacji sławetnego kota.
Dialog "małżeński" - fantastyczny, kwestia "To nie bzdety, to rewolucja przemysłowa!" - ... nie no, powstrzymam się od zbyt wielkich słów :)
Imiona: Gerda, Kay - ciekawy pomysł, choć jakoś nie widzę związku z oryginalnym utworem, zastanawiam się, czy mają jakieś znaczenie, czy to tylko taka zabawa w nawiązania... Pozdro i gratulacje.

Jestem pod wrażeniem. Świetny tekst, swietny styl, całość przemyślana, inteligentna, no i temat kota Schrodingera bardzo inspirujacy :) Gratulacje.

Dziękuję! Erwin byłoby jednak zbyt dosłowne... :)

burnett & cooper - trochę ma. Gerda, Kay, profesor Winter... :)

Nowa Fantastyka