- Opowiadanie: baranek - Archiwum Polskiej Muzyki Rozrywkowej

Archiwum Polskiej Muzyki Rozrywkowej

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Archiwum Polskiej Muzyki Rozrywkowej

Siedziałem w fotelu i wpatrywałem się w faceta, który nagle pojawił się w kącie pokoju. Wyglądał zwyczajnie – sfatygowany płaszcz, pod nim równie sfatygowany tani garnitur, mocno znoszone pantofle. Mógłby bez trudu wtopić się w tłum urzędników opuszczających po szesnastej okoliczne biura. Mógłby, gdyby nie fakt, że był fioletowy. Calutki. Od stóp po czubek głowy. No właśnie!

 

– Czubek – pomyślałem – Jakiś fan Michała Wiśniewskiego, który przedobrzył z farbą.

– Przyszedłem po ciebie – odezwał się mój gość. – Także po ciebie – dodał chwili. Jakoś tak bezsensownie.

– Którędy? – zapytałem i byłem naprawdę dumny z trzeźwości tego pytania.

– Co którędy? – nie zrozumiał.

– Którędy pan przyszedł? Drzwi są zamknięte, okna też. Zresztą to siódme piętro. Więc pytam: którędy pan przyszedł?

Wyraźnie się zmieszał. Ale już po chwili wziął się w garść.

– Drogi, którymi stąpam niedostępne są zwykłym śmiertelnikom – rzucił zuchowato. Widocznie nie uważał się za zwykłego śmiertelnika.

– A kim pan w ogóle jest? – kolejne trzeźwe pytanie. Doprawdy, przechodziłem samego siebie.

– Jak to – kim? Zegarmistrzem Światła – duma w jego głosie była autentyczna. On naprawdę wierzył w to co mówi.

– Purpurowym? – spytałem na wszelki wypadek.

– A nie widać?

No tak, jasna sprawa. Czubek. “Muszę być delikatny” pomyślałem, “cholera wie co takiemu świrowi strzeli do łba”.

– Więc jest pan Zegarmistrzem Światła Purpurowym i przyszedł pan po mnie…

– Także.

– No tak, także po mnie… I cóż my poczniemy z tym faktem?

– Zgodnie z instrukcją powinienem ci zabełtać błękit w głowie – wyjął z kieszeni płaszcza całkiem sporą chochlę.

– Tym? – zdziwiłem się. – Ciekawe jak?

– Jestem przygotowany – z drugiej kieszeni wyciągnął coś co wyglądało jak przyrząd do trepanacji czaszki i dziwnie uśmiechnięty ruszył w moją stronę.

– Ale ja nie jestem – w panice przypominałem sobie słowa starej piosenki. – Nie jestem ani jasny, ani gotowy.

– Ostatnio przez tydzień pracowałem w Afryce Północnej. Wierz mi w porównaniu z moimi tamtejszymi klientami jesteś jasny jak… – zabrakło mu konceptu. – no, jak coś bardzo jasnego. A jeśli chodzi o gotowość? Nie przejmuj się, za chwilę będziesz gotowy. Tylko skompletuję sprzęt.

Znowu sięgnął do kieszeni. Były naprawdę pojemne. Wyjął nieco zardzewiałego obrzyna, taką śrutówkę, która potrafi wywalić w człowieku całkiem sporą dziurę. Do tego kalendarz, kartkowy, wiecie jedna kartka – jeden dzień. Kalendarz był chyba za zaszły rok, ale Zegarmistrz zdaje się nie zwracał uwagi na takie szczegóły.

– Spłyną przeze mnie dni na przestrzał – nucił pod nosem przeładowując broń.

Wylał na podłogę jakiś rozpuszczalnik i potrząsnął pudełkiem zapałek. No tak, podłogi zanim zgasną, muszą się przecież zapalić. Kwestię płonącego powietrza miał zapewne rozwiązać rozpylany właśnie, dziwnie pachnący aerozol.

– Dobra – był chyba zadowolony z poczynionych przygotowań – popatrz na wszystko jeszcze raz i ruszamy.

– A gdzie niby pójdę? – był czas kiedy całymi dniami słuchałem Woźniaka i dostrzegłem w jego poetyckich niedomówieniach szansę na ratunek.

– Na zawsze – dodał Zegarmistrz. Skrupulatnie, jak to zegarmistrz.

– Wiem, że na zawsze. Ale nie wiem gdzie.

– No cóż, skoro już o to pytasz… – zafrasował się.

– Pan też nie wie! No to nici z całej zabawy! – jakże słodki był mój triumf. I żeby go ostatecznie pogrążyć dodałem – a ja mam dziewczynę!

– Po słowackiej stronie? – zapytał automatycznie.

I spojrzał na mnie z wyraźną niechęcią. Zrozumiał, że ze mną mu się nie uda. Ponownie sięgnął do kieszeni płaszcza. Tym razem wyjął jakąś płytę, “Bravo Hits”, czy coś takiego i z pół kilo pomarańczy.

– Masz cwaniaczku, potańcz sobie, pośpiewaj – mówił coraz głośniej.

– I wąchaj pomarańcze – wrzasnął na koniec i zniknął.

***

Dla Was to opowiadanie fantastyczne, dla mnie wspomnienie równie realne jak upadek z roweru w drugiej klasie. I zaprawdę powiadam Wam, sam już nie wiem czy jestem za legalizacją marihuany, czy przeciw.

Koniec

Komentarze

Bo można przewąchać pomarańcze i stać się fioletowym...Sam czytałem w napięciu na zaskakujące zakończenie będące kwintesencją twoich tekstów,ale ...fajne.

Absolutnie zazdroszczę pomysłu i przeprowadzenia! :)
Kolo tego " jestem przygotowany - z drugiej kieszeni wyciągnął" pomyślałam: genialne!
Rzadko mi się cokolwiek podoba a tu pełen zachwyt :)

Opowiadanie fantastyczne? Czy dialog bez fabuły i jakiejkolwiek akcji?

e, no jak bez fabuły i akcji? moim zdaniem tu akcji aż nadto - w końcu to jest miniatura :D

Oż mi się przypomniało najkrótsze opoko świata z aż czterema wątkami (znacie, ale warto sobie przypomnieć):
O mój Boże/wątek religijny/- szepnęła hrabina/watek historyczny/, jestem w ciąży/ wątek miłosny/,ale nie wiem z kim/wątek sensacyjny/.
:)

Nie przemówiło do mnie. Może na trzeźwo nie działa.

Babska logika rządzi!

Dawnych wspomnień czar… ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka