- Opowiadanie: waflezziaren - Mag

Mag

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Mag

Sympatyczny młody elf ukłonił się grzecznie i cichym, potulnym głosem powitał mnie zgodnie z prastarą tradycją.

-Niech żyje i pozwoli żyć innym.

Odkłoniłem się równie głęboko i wydobywając z zakamarków pamięci wyuczoną odpowiedź wybełkotałem

– Wszystkim zrodzonym i stworzonym.

Uśmiechnął się ciepło i ruchem ręki wskazał drogę. Posłusznie skierowałem się we wskazaną stronę. Nie chciałem być niegrzeczny więc wkrótce odwróciłem się, aby przepuścić go przodem, albo przynajmniej iść obok, ale już go nie było. Dziwne te elfy – pomyślałem i przyspieszyłem kroku – nigdy nie przestaną mnie zaskakiwać. Z początku nasza droga wiodła krętą ścieżką wzdłuż szpaleru kasztanowców. Ich cień przysłaniał światło słońca i chociaż sprawiało to nieco ponure wrażenie, to jednak mimo wszystko cieszyłem się, że nie muszę maszerować w skwarze jaki towarzyszył mi przez ostatnie dni wędrówki. Delikatne podmuchy wiatru muskały spieczone policzki, a krople potu szybko znikały z czoła. Po chwili zorientowałem się, że otoczenie uległo zmianie. Przeszliśmy granicę, domyśliłem się. Nie potrafiłem już rozpoznać otaczającej mnie roślinności, a gdzieniegdzie pomiędzy kępami niebieskiej trawy przebiegały dziwne stworzenia. Ni to foki, ni to krowy. Pomimo dość ciężkawego cielska, poruszały się żwawo i swobodnie. Wyciągnąłem rękę i próbowałem zerwać szaroróżowy owoc przypominający co nieco gruszkę, ale kiedy tylko zbliżyłem dłoń, ostrzegawczy, jadowity syk sprawił, że cofnąłem ją bardzo szybko z powrotem. Po chwili usłyszałem szorstki głos dochodzący tuż zza moich pleców.

-Nie zrywaj owoców, jeśli nie czujesz głodu. Obróciłem się gwałtownie. Stał za mną ten sam młody elf, jak gdyby nigdy mnie nie opuszczał. Już nie uśmiechał się. Spoglądał na mnie w dalszym ciągu życzliwie, ale zauważyłem ostrzegawczy błysk w jego dużych, ciemnogranatowych źrenicach.

-Nie chciałem zerwać – próbowałem się wytłumaczyć.

-Drzewo wie– uciął krótko. Towarzyszył mi już do końca. Do wioski dotarliśmy po przyjemnej, niezbyt długiej wędrówce. Niewielkie domki skupione były jeden obok drugiego. Sprawiało to wrażenie nadmiernej oszczędności w porównaniu z otaczającą nas przestrzenią. Elf wysunął się teraz do przodu i po kilku krokach przystanął. Nie ośmieliłem się go wyminąć. Po chwili nakazał mi usiąść na trawie.

-Czekamy.

Nie wiedziałem na co mamy czekać, ale postanowiłem nie dopytywać się. Widocznie taka była procedura. Elf siedział spokojnie z półprzymkniętymi powiekami. Postanowiłem dla zabicia czasu uraczyć się muzyką i sięgnąłem szybko do torby.

– Zostaw – powiedział zdecydowanie elf i nie pozostało mi nic innego jak posłuchać go.

Byłem trochę zły, ale nie odważyłem się przeciwstawić. Poczułem rozdrażnienie. Mógłby chociaż wytłumaczyć dlaczego. Te krótkie rozkazy sprawiały, że poczułem się jak uczniak ustawiany przez nauczyciela, który w dodatku nie ma obowiązku tłumaczyć się ze swoich decyzji. Chciałem zignorować polecenie, ale po chwili rozmyśliłem.

Dokładnie w tym samym czasie pojawiło się kilka elfów zmierzających w naszą stronę. Zbliżający się pochód miał swoistą symetrię. Z przodu czwórka łuczników ubranych w szarozielone stroje przywodzące na myśl Robin Hooda, w środku szkarłatnoczerwono przyodziany dostojnik, a z tyłu z lustrzanym odwzorowaniem ustawienia straży przedniej szły cztery piękne elfickie kobiety. Ubrane lekko i powabnie zdawały się płynąć w powietrzu, a nie stąpać po suchej, wydeptanej ziemi. Nie mogłem oderwać od nich wzroku, aż do chwili kiedy poczułem, że mój towarzysz wstaje. Podniosłem się powoli i dopiero wtedy spojrzałem na dostojnika. Był już przy mnie, chociaż zdawało mi się, że mają do przejścia kilkaset metrów. Znowu magia, westchnąłem i ukłoniłem się nisko. Wymieniliśmy słowa powitania i przez chwilę wpatrywaliśmy się w siebie bez słowa.

– Nazywam się Tenalador, syn Kanalodora, syna Aldonora. – powiedział dumnie.

– A ja nazywam się Gustaw, syn Jerzego, syna eee…tego….Karolora…eee… Karola, znaczy się, wydukałem przypomniawszy sobie imię mojego dziadka.

-Jestem magiem i wojownikiem – kontynuował z dumą dostojnik. Wypiąłem pierś do przodu i z podobną, jeśli nie większa dumą, zacząłem

-A ja jestem….

-Przestań – przerwał mi szybko z przestrachem w głosie. – Wiem, kim jesteś. Nie wymawiaj tego na głos.

Zamilkłem i starałem się nie poznać po sobie zaskoczenia. Poczułem dziwny szacunek z jakim patrzą na mnie łucznicy i przede wszystkim kobiety. Uśmiechnąłem się w duchu, nieco zaskoczony, ale z niespodziewanie mile podrażnioną wewnętrzną próżnością.

Poprowadzili mnie szeroką alejką pomiędzy chatkami. Elfickie dzieci bawiły się na podwórkach. Strzelały z łuków, rzucały magiczne zaklęcia, znikały i pojawiały się w innych miejscach. Zabawie towarzyszył beztroski śmiech i sielanka. Na chwilę uspokajały się, aby oddać nam pokłon, ale wkrótce znowu z dźwięcznym śmiechem wracały do zabawy. Minęliśmy wioskę. Zniknęły chatki, a na ich miejscu pojawiły się większe, drewniane budowle, potem murowane, aż w końcu weszliśmy na wybrukowany trakt.

-Teraz zawiążemy ci oczy – powiedziała jedna z kobiet i nie czekając na moją reakcję miękkimi i rozkosznymi w dotyku dłońmi nałożyła mi pachnącą i świeżą opaskę. Była cieńsza niż pajęcza nić, ale w swój zadziwiający sposób ściśle przylgnęła do mojej głowy. Po chwili usłyszałem rżenie koni i jakieś ręce podniosły mnie i posadziły na jednym z nich. Wyczułem, że ruszyliśmy. Nie wiem, czy leciałem, czy może jechałem. Czułem powiew wiatru na twarzy, ale nie słyszałem uderzeń kopyt o bruk. Trwało to chwilę, może minutę, może dwie. Kiedy jednak zsiadłem z konia i zdjęto mi opaskę, poczułem na twarzy kilkudniowy zarost, chociaż goliłem się podczas ostatniego obozowiska. Otworzyłem oczy i minęło troche czasu zanim przyzwyczaiłem wzrok do złocistego blasku jaki roztaczał się wokół. Dopiero wtedy dojrzałem pałac. Stał dumnie na wzgórzu, otoczony wielkimi drzewami. Mogły mieć kilkaset, a raczej pewnie kilka tysięcy lat. Na ich gałęziach stały wartownie, domy, pracownie rzemieślników, pomiędzy którymi przechadzały się tysiące elfów. Wielkie mosty łączyły między sobą gałęzie i poszczególne drzewa. Niektóre z nich docierały do pałacu, którego złote kopuły jaśniały niczym dodatkowe słońca na nieboskłonie.Nagle zauważyłem, że otacza nas srebrna mgiełka i poczułem, że unoszę się. Cała nasza grupa lewitowała w powietrzu i przesuwała się napędzana magiczną siłą w kierunku pałacu. Opadliśmy łagodnie przed wielką bramą. Tenalador wyciągnął przed siebie rękę i delikatny promień poszybował z jego dłoni w kierunku bramy. Kiedy dotarł do niej, wrota rozwarły się i mogliśmy wejść do środka. Pachniało lasem, miodem i owocami. Było cicho, jednak zdawało mi się, że jakaś cudowna muzyka gra w moich uszach przynosząc uspokojenie i wypoczynek. Pomimo wielodniowego zmęczenia poczułem się nagle odprężony i wypoczęty. Z mojego ubrania zniknął kurz, a moje ciało nagle stało się czyste jak po długiej, wonnej kąpieli. W głębi, na wielkim złotym tronie siedział elfi król. Był piękny i dostojny.

-Witaj, magu ze świata ludzi – jego głos brzmiał niczym zawodzenie skrzypiec w „Czterech porach roku” Vivaldiego. Padłem na kolana i spuściłem wzrok.

-Wiesz dlaczego zostałeś wezwany?– zapytał król.

-Wiem, o Najwspanialszy – odparłem. Nie śmiałem podnieść wzroku i trwałem tak nieruchomo a mój szorstki , chrypiący głos zdawał się bezcześcić nieskalany, cudowny nastrój.

-Możesz powstać – powiedział łagodnie. – Podejdź tutaj i pokaż swoją moc.

Zrobiłem kilka kroków do przodu i od razu go zobaczyłem. Stał na swoistym ołtarzu zaraz obok tronu, otoczony najświętszymi dewocjonaliami elfiego świata. Czułem jak drżą mi ręce. A jeśli nie podołam, pomyślałem nagle z przestrachem. Król zdawał się czytać mi w myślach.

-Nie bój się. Jeśli nie dasz rady nic zrobić, nic ci się nie stanie i wrócisz do domu. Nasze królestwo pogrąży się w smutku i rozpaczy, ale nie będziemy się mścić. Jeśli natomiast podołasz, obsypiemy cię złotem jakiego nie dostał od nas nigdy żaden śmiertelnik.

Słowa króla dodały mi otuchy. Podszedłem do ołtarza i postawiłem obok moja torbę. Poczułem znajomą woń. Najdelikatniej jak tylko mogłem oddałem się mojej pracy. Po chwili uśmiechnąłem się. Już wiedziałem. Odwróciłem się do króla i z radością powiedziałem:

– To nic takiego. Spalił się zasilacz. Wymienię go, potem zrestartuję system i połączenie z internetem powinno działać.

Koniec

Komentarze

"Chciałem zignorować polecenie, ale po chwili rozmyśliłem.- Nie za bardzo rozumiem sens tego zdania. Całośc poprawna. Końcówka miażdży ;] Zasłużone 4.

ścieżką wzdłuż szpaleru kasztanowców. Ich cień przysłaniał światło słońca

Coś tu nie gra z istotą zjawiska, cien nie przesłania słońca, jest przez nie rzucany. Choc to tez nieścisła metafora.

Opko istnieje dla paru ostatnich zdań. Bez nich to śmieć. Ale już z nimi - warto by udoskonalić resztę. Zainstować w tekście jakis radzaj napięcie, dwuznaczności, coś powinno przebijać się z innego elektronicznego świata przez ten niezręczny nieudany trans opka o elfach. Niezłą sytuację należy przełożyć na dobrą formę. Wtedy byłaby szóstka nie trójka. Aha - w drugim pubicystycznym numerze "komiksu-fantastyki" drukowaliśmy podobnie pomyślany komiks Rosińskiego. Były zresztą dziesiątki podobnie pomyślanych rzeczy.

Czy słowo "śmieć" to dobre określenie opowiadania ocenionego na 3?

Chociaż nie jestem guru, wypowiem własne zdanie: Opowiadanie to jest z całą pewnością żartem i chociaż niektórzy lubią ciągnące się przez wiele minut tzw. męskie dowcipy to ja do nich nie należę i dlatego opowiadanie zwyczajnie wydaje mi się zbyt długie. Postawiłbym 3, ale nie widze maszynki do głosowania.

Wracając do słowa "śmieć" -każdy żart pozbawiony puenty jest nieudany, więc żadne to odkrycie, że bez niej niewart jest opowiadania. Podobnie jak to, że wiele żartów opiera się na tej samej puencie.
 
Pomijając ewidentnie obraźliwy wydźwięk, "śmieć" kojarzy się raczej z czymś godnym wyrzucenia i zapomnienia, a większość opowiadań, niezależnie od napięć i dwuznaczności należy do tej kategorii.  Wystarczy zastanowić się, jak wiele tytułów potrafimy przywołać z pamięci i porównać to z liczbą tych, które w ogóle przeczytaliśmy.

 

Czy słowo "śmieć" to dobre określenie opowiadania ocenionego na 3? Kojarzy się raczej z czymś godnym wyrzucenia i zapomnienia, a większość opowiadań, niezależnie od napięć i dwuznaczności należy do tej kategorii. Wystarczy zastanowić się, jak wiele tytułów potrafimy przywołać z pamięci i porównać to z liczbą tych, które w ogóle przeczytaliśmy. Poza tym, każdy żart bez puenty jest nieudany.
Chociaż nie jestem guru, wypowiem własne zdanie: Opowiadanie to jest z całą pewnością żartem i chociaż niektórzy lubią ciągnące się przez wiele minut tzw. męskie dowcipy to ja do nich nie należę i dlatego opowiadanie zwyczajnie wydaje mi się zbyt długie. Postawiłbym 3, ale nie widze maszynki do głosowania.

Przepraszam za podwójny  spam. Chętnie bym usunął złą wersję komentarza, ale nie mam jak :)

Odpowiem chronologicznie.

maciejka798: Dziękuję za 4-kę. Oczywiście zdanie powinno brzmieć :"Chciałem zignorowac polecenie, ale po chwili rozmysliłem się". Zgadzam się, że w poprzedniej wersji ma jeszcze mniej sensu.

maciejparowski: Naturalnie, że naturalne zjawisko światła i cienia w moim ujęciu jest nienaturalne. Nie wnikam co jest czym rzucane i pominę już inne rozmyślania nad tym jakże słusznym, karcącym spostrzeżeniem. Ot, stylistyka.
To oczywiste, że opowiadanie istnieje dla ostatnich zdań. To się nazywa puenta. Trzeba coś napisać wcześniej, aby móc wyciągnąć niczym królika z rękawa (a może asa z kapelusza?) właśnie ową puentę. I nie ja to wymyśliłem, wystarczy chociażby przypomniec opowiadania Rolanda Topora. ( w żadnym wypadku nie porównuje się z nim i nie aspiruje do jego wielkości, ani do jesgo stylu). W pierwotnej wersji rzeczywiście w tekście były inne  elementy świata elektronicznego ( np. bohater po drodze odbiera telefon komórkowy), ale po przeczytaniu doszedłem do wniosku, że niszczy to prawie całkowicie finałowe zaskoczenie. Z tego powodu będę bronił swojego zdania w tym aspekcie jak Leonidas Sparty.
Komiksu Rosińskiego nie czytałem - żeby nie było, że cos ściągnąłem - a, że oryginalny nie jestem, to też wcale nie zdziwienie. Ci, którzy od razu potrafią wymyślić rzeczy oryginalne śmieją się w swoich posiadłościach z krytyków i innych pisarzy przegryzając pączki i faworki.
I na koniec jeszcze rzecz jedna - drażni mnie określenie "opko", które może uchodzi piętnastolatce na blogu, ale nie przystoi poważnemu pisarzowi i krytykowi. Bez obrazy, rzecz jasna. Tak jak i ja się nie obrażam za "śmieć", bo po pierwsze każdy ma prawo do swojego zdania  i tym bardziej doceniam uznanie mojej końcówki, a po drugie, OPOWIADANIE ( no dobra, może być opowiadanko) wysłałem, aby i takie oceny przeczytać i przyjąć z pokorą.

lakeholmen: Dziękuję za trafne odebranie żartu w opowiadaniu, czy może żartu z opowiadania. Opowiadanie też mi się wydaje ciut za długie, ale bałem się, że zamiast "opka" stworzę "opcio" i juz całkowicie nie będę wiedział co stworzyłem :)

Daję 4.  Brak jakichś rażących błędów. Zdziwił mnie trochę Robin Hood. Skąd w tym uniwersum wzięło się nawiązanie do złodzieja z Sherwood ? Puenta na koniec bardzo sympatyczna. Można powiedzieć, że dałem się nabrać :)

końcówka naprawdę przypadła mi do gustu.

Opowiadanie bardzo dobre, końcówka powala. Jednak jest pare błędów które biją po oczach. Nie mniej jednak po ich wyeliminowaniau powstanie naprawde miłe opowiadanko. Gratulacje za puente. :)
PS. Zapraszam do lektury mojego opowiadania pt. "Bez litości" :)
pozdrawiam

Nowa Fantastyka