- Opowiadanie: Naviedzony - "Cesarskie Ogrody"

"Cesarskie Ogrody"

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

"Cesarskie Ogrody"

Cesarskie ogrody

 

Fortis cadere, cadere non potest.

(Mężny może paść, ale nie ustąpić)

Rzymskie przysłowie

 

Nauczyciel szlifował pieszczotliwie ostrze swej Duszy siedząc w cieniu sporej wierzby rosnącej w Cesarskich Ogrodach. Gładził i pocierał na przemian ceramiczną, polerowaną osełką, potem twardym kawałkiem niewyprawionej skóry, a na końcu miękką irchą, tak, by ostra krawędź stała się idealna. Siedział już tak wiele godzin i rozmyślał. Jego szlachetne skrzydełka nosa zadrgały, gdy pośród zapachów kwitnących grusz wyłowił pojedyncze smużki dymu z płonącego Orvintu. Płonącego Cesarstwa. Już niedługo przyjdzie mu się pożegnać z Duszą. Była z nim od trzydziestu siedmiu lat i nie było dnia, w którym nie poświęciłby jej uwagi. Przesuwał delikatnie zręcznymi palcami po starożytnych runach misterną pajęczynką pokrywających klingę długości postawnego człowieka, a mimo to wąską na trzy palce. Zawiłe ryty zrobione były po mistrzowsku. Wiły się w niemożliwej do ogarnięcia jednym spojrzeniem plątaninie na długości i szerokości całego ostrza, ale Nauczyciel znał każdy z nich jak starego przyjaciela. Wszystkie sam wykonał. Uśmiechnął się wspominając czasy, gdy jego Dusza była całkowicie gładka…

 

* * *

 

– Jesteś najzdolniejszym uczniem, jakiego kiedykolwiek miałem. – rzekł Nauczyciel do swojego Ucznia. – Dlatego oto wręczam ci twoją Duszę. Jest od tej chwili częścią twego ciała tak jak jest częścią twego ciała serce, którym czujesz, głowa, którą myślisz i dłonie, którymi działasz.

– Dziękuję Ci, mój mistrzu… – Uczeń ze wzruszeniem przyjął ofiarowane mu długie i gładkie ostrze. Jakże różniło się od pokrytego niezliczonymi runami oręża dzierżonego przez Mistrza. – Nie zawiodę Twojego zaufania!

– Mam taką nadzieję. – surowy wzrok Nauczyciela spoczął na policzkach jego Ucznia pokrytych łzami szczęścia. – Pamiętaj, że Dusza nigdy nie osiąga pełni. Musisz ją zawsze ulepszać. Twa Dusza musi być piękna tak jak twoje serce, ale zarówno sercem jak i duszą trzeba umieć władać. Pamiętaj o tym, ponieważ gdy mnie już nie stanie, to ty będziesz Nauczycielem, a wtedy musisz być gotowy, by przekazać innym wszystko, czego cię uczyłem. A teraz odejdź i idź przez świat, by zdobywać mądrość i doświadczenie. Gdy Cesarstwo będzie cię potrzebowało, będziesz o tym wiedział.

Uczeń odwrócił się i poszedł drogą swojego życia. Ani razu nie obejrzał się za siebie. Jego orli wzrok skierowany był na horyzont, a młode ramiona dzierżyły na barkach Duszę.

Nauczyciel uśmiechnął się.

 

* * *

 

Służący wpadł biegiem do pałacowych ogrodów. Widząc, że Nauczyciel pogrążony jest w kontemplacji, zatrzymał się parę metrów od niego. Upadł na kolana, wspierając się pięściami o ziemię i dotknął jej czołem. Nauczyciel siedział jeszcze chwilę i powolnymi, leniwymi ruchami, niczym kochanek pieszczący kobietę, wcierał wonne olejki w lśniący jak lustro płaz Duszy. Potem wyjął z zanadrza jedwabną szmatkę i starł nadmiar olejku. Starannie zwinął wszystkie przyrządy, po czym powstał, opierając płaz miecza o ramię. Niewysoki człowieczek o starannie obciętych i przygładzonych, długich siwych włosach ubrany w burą tunikę budził w Cesarstwie szacunek, jakim mógł pochwalić się tylko sam Miłościwie Panujący. Miał sześćdziesiąt dwie wiosny i doczekał zagłady znanego mu świata.

– Powstań, dobry człowieku i powiedz, z czym przychodzisz. – odezwał się niefrasobliwym tonem Nauczyciel zupełnie jakby nie słyszał odgłosów rzezi i masakry z miasta leżącego u podnóża Cesarskiej Skały. Na Skale wznosił się najwspanialszy obiekt po tej stronie świata, czyli pałac Jego Wysokości razem ze Świątynią Wszystkich Bóstw. Orvint, do niedawna stolica świata, był rajem dla artystów, cudem architektury i ostoją wolności. Teraz zamieniał się w wypaloną stertę okrwawionych gruzów. „Wszyscy kiedyś umrzemy”, pomyślał Nauczyciel „Dlaczegóż to miasto miałoby przetrwać?”

– Wielki Panie! – sługa podniósł się z klęczek, ale nie śmiał spojrzeć rozmówcy w oczy.

– Jaki tam ze mnie Wielki Pan… – zaśmiał się Mistrz. – Zamiast prawić mi komplementy lepiej prowadź mnie do Cesarza, bo wszak wzywa mnie, nieprawdaż?

– Owszem, Mistrzu. Twa mądrość jest niezgłębiona. Proszę za mną. – sługa ruszył przodem.

Nauczyciel objął zadumanym wzrokiem widziane z wysokości Cesarskiego ogrodu miasto. Zatrzymał się nagle i skoncentrował się na jednym punkcie. Przez odległą bramę miejską, pośród pożogi i zagłady, wjeżdżał orszak generalski. Na czele pochodu, na czarnym koniu jechał postawny mąż w lśniącej zbroi i z długim mieczem opartym o ramię. Pośród odgłosów zagłady miasta Tysiąca Złotych Kopuł rozległy się dalekie wiwaty zwycięskich wojsk. Mistrz jeszcze raz przypomniał sobie przeszłość, w której wrogi generał zwany teraz Vorcerem Wybawicielem ciągle jeszcze był Uczniem.

 

* * *

 

– Za dokładnie dwadzieścia jeden uderzeń zostaniesz pokonany. – oświadczył spokojnie Mistrz trzymając nieruchomo miecz. – Zaczynamy.

Młody Uczeń, najstarszy syn Cesarza ścisnął w pięści rękojeść swej ćwiczebnej broni. Nauczyciel natarł na niego z początku powoli, potem coraz szybciej, aż znowu zwolnił i znowu przyspieszył. Pośród brzęku zderzających się ostrzy rozległ się jęk i Uczeń padł na ziemię trzymając się za rozcięte czoło. Służący z miską gojącego balsamu i opatrunkami podbiegł dopiero na wyraźny znak Mistrza.

Kiedy książę podniósł się już z ziemi i stanął pewnie na nogach spytał:

– Jak Mistrz mógł wiedzieć z góry, że pokona mnie tak łatwo, mimo ostrzeżenia? I dlaczego akurat po dwudziestu jeden uderzeniach?

– Szczerze mówiąc to nie mam pojęcia, czy to było akurat dwadzieścia jeden uderzeń. Nie liczyłem ich. Ale ty tak. Nie koncentrowałeś się na walce, tylko na liczeniu uderzeń i dlatego przegrałeś. Pamiętaj mój Uczniu: jest czas walki, czas pokoju, czas pracy i czas odpoczynku. Na wszystko jest czas i wykonując daną czynność należy skupiać się wyłącznie na niej.

– Dziękuję za twą naukę, Mistrzu.

– Naprawdę dobrze walczysz. Tylko pamiętaj, że walka to nie wszystko, czego cię uczę.

* * *

Gdy wkroczyli do głównego holu pałacu Mistrz zauważył, że bieganina, zamieszanie i chaos tutaj nie dotarły. Służące polerowały ostrożnie dzieła sztuki, a wartownicy prężyli się na swych posterunkach. To ciche, spokojne miejsce trwało tak nieprzerwanie od setek lat, a wyglądało, jakby miało tak trwać jeszcze następne tysiące, mimo, że zaledwie chwile dzieliły je od zagłady.

– Wyraźnie czuję, że chciałbyś mnie o coś zapytać, przyjacielu. – rzekł Nauczyciel cicho.

– Hmmm… Owszem, Mistrzu nic nie ukryje się przed Twym wzrokiem. – sługa skulił się jakby przestraszony własną śmiałością.

– Pytaj więc. Póki czas. – zmarszczki dokoła ust pogłębiły się, gdy uśmiech zawitał na starą twarz.

– Mistrzu, niedługo wszyscy umrzemy. Czy… czy to dobrze że się boję?

– Dlaczego się boisz? Czyż nie taki jest właśnie cel życia? Jeszcze dziś wszyscy dosięgniemy Wielkiej Tajemnicy, która nie może być odkryta przed żadnym z żyjących. Dlatego też ja nie boję się, że umrę, gdyż byłoby to równe z lękiem przed tym, że drzewa rosną, a morze faluje. Śmierć jest dobra, bo jest częścią Natury. Zaakceptuj ją.

– Dziękuję Nauczycielu. Myślę, że zrozumiałem Twoją naukę. – Sługa zgiął się w głębokim ukłonie.

A Mistrz zbliżył się i poklepał go pocieszająco po ramieniu.

– Nie bój się już nigdy więcej. A teraz zaprowadź mnie do Cesarza, abym mógł się z nim pożegnać.

Młody Cesarz stał w podziemiach Świątyni Wszystkich Bóstw, na skraju rozpadliny nazywanej Otchłanią i podpierał się swą Duszą. Nikt jeszcze nigdy nie dowiedział się, co znajduje się na końcu Otchłani. Według tradycji jest tam przejście do zaświatów, dlatego każdy Cesarz kończył swój ziemski żywot przebijając swe serce sztyletem nad brzegiem tej niezbadanej głębi.

Słysząc ich nadejście odwrócił się i zszedł z kamiennego jęzora zawieszonego nad przepaścią. Podbiegł do Mistrza i bez słowa padł mu w ramiona. Nauczyciel mocno go przytulił i długą chwilę trwali tak we wzajemnym uścisku. Ostatnim uścisku ich życia. Potem Cesarz wyjął emaliowany złotem sztylet i dłuższą chwilę podziwiali jego precyzyjne wykonanie.

– Popatrz, jest idealnie wyważony! Nigdy nie widziałem doskonalszej roboty. – Cesarz obracał broń do światła pochodni.

– To piękna broń. Cieszę się, że podoba Ci się oręż, który zagości dzisiaj w Twym sercu, Panie.

– Tak, smutno byłoby mi gdybym odchodził nie zabrawszy go ze sobą. A co Ty, Nauczycielu zrobisz ze swą Duszą?

– Zrobię z niej dobry użytek! – Stwierdził pogodnie Mistrz i obaj parsknęli donośnym śmiechem. – Tak dobrze jest znowu śmiać się razem z Tobą, mój Uczniu i Panie.

– Jeszcze dzisiaj spotkamy się po raz drugi. Mam nadzieję, że Twe nauki będą mi towarzyszyć także, gdy dotknę Wielkiej Tajemnicy. Powodzenia, Nauczycielu.

– Do zobaczenia, Uczniu.

Jego Cesarska Mość wkroczył na kamienny mostek urywający się na środku Otchłani. Pogodnie pomachał Mistrzowi ręką, po czym odwrócił się twarzą do przepaści i ponownie oparł prawą rękę na jelcu Duszy. Mistrz również podparł się swym mieczem i patrzył jak Cesarz wznosi sztylet na wysokość piersi. Rozległ się wilgotny odgłos przebijanego ciała i sztylet utkwił w miejscu, które od początku jego istnienia było mu przeznaczone. W Cesarskim sercu.

Jego Wysokość przez chwilę stał jeszcze w miejscu, po czym runął w Otchłań, jakby chciał złapać pierwsze spadające w mrok krople krwi.

Nauczyciel patrzył jeszcze przez chwilę w ciemność, po czym zarzucił na ramię klingę swej Duszy i powędrował korytarzami z powrotem ku ogrodom.

Bezsensowna wojna, pomyślał. Zabiera tyle znakomitych osób. I w imię, czego jest prowadzona? Wolności? Równości? Swobody? Politowania godne.

Vorcer Wyzwoliciel. Vorcer Niepokonany. Najlepszy szermierz w Cesarstwie, przywódca hołoty i generał chamstwa. Bezładnej, nieskończenie liczebnej i rozpasanej bandy wieśniaków. Nauczyciel starał się wykorzenić swym Uczniu, Vorcerze, zgubny sentyment do najniższej warstwy społeczeństwa, lecz wszystko na próżno. Uczeń okazał się zadziwiająco odporny na wszelakiego rodzaju argumenty i perswazje. Nigdy dobrze nie zrozumiał tej szczególnej nauki, głoszącej, że równość jest niemożliwa, że swoboda zawsze będzie ograniczona, że władza jednych nad drugimi to gwarancja Ładu i Porządku. Nigdy tego nie pojął…

* * *

– To niedopuszczalne! – rozdarł się po raz nie wiadomo który, młody Vorsercer. – Mistrzu powstrzymaj to!

– Milcz i obserwuj. – powtórzył Nauczyciel.

Na polu niedaleko wsi, pod murami rezydencji księcia Vorcera, w której książę chętnie i często bywał z uwagi na pewną wieśniaczkę, o której wiedział tylko Mistrz, odbywał się właśnie sąd polowy. Kolejnemu wieśniakowi nałożono pętlę na szyję, wykopnięto spod nóg pieniek. Następny podchodził już do srogiego oficera z sumiastym wąsem. Wiedział, jaki będzie jego los. Oficer uderzył młotkiem sędziego w stolik, krzyknął rozkaz. Powieszono go. Następna była kobieta z dzieckiem. Oficer wypisał papier, po czym wskazał jej otwarty wóz, gdzie gromadzono przesiedleńców, którym okazywano łaskę. Nie było ich dużo, głównie kobiety z dziećmi. Wieś zbuntowała się i przestała płacić podatki, a gdy wygoniono z niej Cesarskich urzędników, nastąpiła pacyfikacja. Niedługo wieś zasiedlą nowi osadnicy.

– Gdyby twój ojciec obniżył podatki dla tej wsi, dlaczego nie miałby zrobić tego dla innych? Wtedy załamałaby się gospodarka Cesarstwa. – Perorował spokojnie Mistrz.

– Ale dlaczego od razu tak drastycznie? To niegodziwe!

– Nie. To sprawiedliwe. I potrzebne. Poza tym było ostrzeżenie. Nie posłuchali ostrzeżenia. Zbuntowali się. Nie ma litości dla buntowników inaczej inni podobni im poczuliby się bezkarni.

– Chłopi są w Cesarstwie zbyt uciemiężeni! Powinni mieć więcej swobody. Dlaczego właściwie są gorsi od nas? Dałem im swobodę. Dałem im wolność, a teraz są wyrzynani! Powinniśmy dać im możliwość zrównania się z nami! Wtedy nikt by się nie buntował i…

– Wtedy wszyscy by się buntowali. A chłopi nie są od nas gorsi. Są nam potrzebni tak samo jak my jesteśmy potrzebni im. Co byśmy jedli, gdyby nie oni? Złoto? A kto by ich bronił przed najazdami dzikich Lugandów? Kto by regulował prawa i obyczaje, wpływy religii? Świat ma ustalony Porządek i nie wolno go burzyć, inaczej nastąpi katastrofa.

– No tak, ale… – dopiero teraz Vorcer zauważył stojącą w ordynku wieśniaczkę o puszystych, kasztanowych włosach. – Co?! Nie ma mowy! Nie pozwolę na to! Jestem cesarskim synem i na mój rozkaz muszą zaprzestać pacyfikacji.

Zaczął iść w dół pagórka, lecz zimny głos Nauczyciela zatrzymał go w miejscu.

– Stój, Uczniu. Zakazuję ci przerywania pacyfikacji.

Kipiący gniewem Vorcer odwrócił się i wyjął miecz. Podczas wypraw w teren korzystali już z prawdziwego oręża.

– Spróbuj mnie powstrzy…

Nie było mu dane dokończyć. Nauczyciel leciutkim ciosem Duszy wytrącił mu broń, a po chwili policzek Ucznia ozdobiła wielka fioletowa pręga. Mistrz chwycił go za kubrak, podniósł z ziemi i zbliżył do oczu.

– Za następne sprzeciwienie się moim rozkazom natychmiast cię zabiję, Uczniu. Teraz wracamy do Cesarskiego Pałacu i całą tę sytuację przedyskutujemy z twoim ojcem. Ruszaj.

* * *

 

Nauczyciel wrócił do ogrodów rozmyślając po raz kolejny nad wydarzeniami z przeszłości. Po raz kolejny uznał, że nie popełnił wtedy błędu. Cała ta sytuacja była jeszcze wtedy do naprawienia, gdyby tylko Cesarz był mniej dobrym człowiekiem i pokierował się racją rozumu, a nie odruchem serca.

Udał się do Cesarskiej olejowni i rozpoczął przygotowania do przyjęcia gości, którzy prawdopodobnie zmierzali już w stronę pałacu. Skończył w samą porę. Zatknął płonącą pochodnię na środku ogrodu i podjął Duszę z nagrzanych letnim słońcem kamieni.

Rzeź w Orvincie osiągała apogeum. Potępieńcze wycia mieszały się z rykiem ognia i łoskotem zawalających się dachów. Powietrze nawet tu, w cesarskich Ogrodach, przesiąknięte było smrodem spalenizny i zniszczenia. Od wjeżdżających przez otwartą na oścież bramę, pijanych przelaną krwią kawalerzystów buchnął odór posoki i potu. Mistrz stał nieruchomo, patrząc na ludzkie potwory, które ośmieliły się zbrukać spokój tego miejsca. Na jego twarzy nie zagościł nawet najmniejszy grymas odrazy, która przepełniła całkowicie jego serce. Ciało Nauczyciela całkowicie podporządkowane było jego umysłowi, a umysł Nauczyciela nie pragnął objawiać emocji.

– To pewnie ten dziad Cesarza, o którym mówił Wódz! – Pokazał go palcem jeden z żołdaków.

– Nie wygląda na wojownika. – Zarechotał jego towarzysz. – Wygląda na pieprzonego fizolofa i do tego na takiego, który lubi małych chłopców. Lubisz, małych chłopców, staruchu?

– Wiesz… – odezwał się w końcu Nauczyciel. – Grzeczność nie boli. Chamstwo owszem.

Było ich około półtorej tuzina. Gdy Mistrz przeszedł całą długość Ogrodów, ostatni żywy kulił się przy alabastrowej barierce w bezradnym oczekiwaniu na śmierć. Nauczyciel niespiesznie zbliżył się do niego i bez najmniejszego trudu wyrzucił go poza krawędź skały. Jego wrzask utonął w odgłosach masakry.

Mistrz powrócił na środek Ogrodów, starł dokładnie krew z ostrza, ponownie nasączył klingę wonnościami i wypolerował. Stanął ponownie obok płonącej pochodni. Czekał na specjalnego gościa. Wiedział, że Vorcer niedługo powinien zjawić się tu osobiście, a wtedy zrobi to, co powinien był wykonać wiele lat temu.

Nie czuł się winny. Wojna była winą Cesarza, skutkiem jego słabości do swego starszego syna, którego należało w odpowiednim momencie skrócić o głowę. Nauczyciel wykonałby egzekucję natychmiast, gdyby nie Cesarska protekcja. Teraz Cesarstwo płaci.

* * *

– Panie mój. – Nauczyciel skłonił głowę. – Twój syn nie jest dobrym materiałem na przyszłego Władcę. Nie rozumie dobrze moich nauk. Nie rozumie związków pomiędzy swoimi prywatnymi działaniami, a losem świata, którym przyszłoby mu władać. Nie nauczył się nigdy, by trzymać na wodzy swe serce. Nie jest gotowy, by otrzymać Duszę i nigdy nie będzie. Jego myśli podążają dziwnymi ścieżkami, które są już niemożliwe do naprostowania.

– Zostawcie nas. – Rzekł Cesarz w przestrzeń. Pochowani po zakątkach Sali Tronowej służący i gwardziści natychmiast wyszli. – Co radzisz, Nauczycielu?

– Radzę go unieszkodliwić, dopóki jest na to czas. Niezwłocznie wykonam egzekucje, ale wiesz, że potrzebna jest Twoja zgoda, Panie.

Cesarz nie pozwolił sobie na okazanie nawet cienia emocji. Był w końcu drugim z najzdolniejszych Uczniów.

– Byłby to już drugi Twój Uczeń, którego pozbawiasz życia. Jeden krąży gdzieś po Cesarstwie, a ja zasiadłem na tronie. Wiem, że wykonałeś egzekucję na moim bracie, bo był nieposłuszny, ale nie możemy pozbawiać Cesarstwa kolejnego księcia. A co, jeśli nie spłodzę już następnego potomka? Nie jestem jeszcze stary, ale różne rzeczy mogą się zdarzyć.

– Znasz moje zdanie, Panie. Nigdy nie zmieniam swej decyzji.

Cesarz milczał bardzo długo. Myślał i toczył ze sobą walkę. Mistrz stał przed nim, wsparty na swej Duszy i patrzył mu w oczy. Wiedział, że to prawdopodobnie najważniejsza decyzja Cesarza, dlatego nie ponaglał go. Jego Wysokość, musiał podjąć ją osobiście, by była Jego decyzją. Cisza przeciągnęła się aż do zachodu słońca. Cesarz wstał i obwieścił:

– Nie zgadzam się na egzekucję mojego syna. Jeszcze nie teraz. Egzekucję wykona się w momencie, gdy urodzi się następny potomek, nawet kobieta. Wobec Vorcera zastosuję areszt domowy. Przerwiemy naukę.

– Wybrałeś Władco.

– Taka jest moja decyzja.

Nauczyciel nigdy nie poprosił Cesarza, by ten namyślił się jeszcze raz lub by zmienił swoje zdanie, nawet, gdy młody książę uciekł ze swojego aresztu mordując po drodze najlepszych strażników i kradnąc Duszę, która nigdy nie została mu darowana. Mistrz uczył jednego i drugiego i wiedział, że każdy z nich jest najlepszy w tym, do czego najlepiej się nadaje. Cesarz podejmował decyzje, a Vorcer machał mieczem. Szkoda tylko, że aż za dobrze.

* * *

Widział ich jak wspinali się na pięknych rumakach, pnąc się stromą drogą ku pałacowym wrotom. Wkrótce stanęli w Ogrodach, dostojni i potężni, jaśniejący krwawym blaskiem zwycięstwa. Wielcy i brodaci, każdy dzierżył własny herb na własnym proporcu. Przed każdym z nich drżało Cesarstwo. Na czele pochodu jechał Vorcer Wybawiciel, najlepszy szermierz w Cesarstwie i wódz wojsk buntowniczych.

– Jakże nisko upadłeś… – Szepnął niski staruszek w uwalanym krwią i kurzem żebraczym chałacie do najpotężniejszego człowieka na świecie.

Ten natomiast ogarnął wzrokiem trupy koni i ludzi i wybuchnął gromkim śmiechem zauważając Mistrza.

– Och, biedacy. Nie wiedzieli, z kim zadzierają. No jak tam, Mistrzu? Teraz ja będę cesarzem i to ty będziesz mi służył, a nie ja tobie.

– Nigdy nie będziesz tu władał. Już nikt nie będzie tu władał, głównie przez ciebie. Rozpętałeś piekło i piekło niedługo cię pochłonie. Widzę, że masz ze sobą swoją Duszę. – Zerknął na umazane we krwi, poszczerbiony i usiany rysami miecz Vorcera. Ognie pożarów znaczyły ostrze smugami czerni, a patyna pokryła niegdyś lustrzanie czystą głownię. – Nie jest w zbyt dobrym stanie.

– Bo moja, w przeciwieństwie do twojej była przez cały czas w użyciu!

Mistrz objął wzrokiem pomordowanych żołdaków i nie uznał za stosowne tego komentować.

– Zresztą… – powiedział. – Dobrze, że nie wisiała na kołku przez te lata. Przyda ci się teraz, Uczniu. Chodź, wyzywam cię najlepszy szermierzu na świecie. Pokaż, co poznałeś przez lata rozłąki.

Któryś z żołnierzy gwardii Vorcera zeskoczył z konia.

– Nie! Panie, ja powinienem bić się za ciebie! To mój obowiązek. Zresztą ten tutaj nie wygląda groźnie. – odezwał się i wyciągnął szeroki sejmitar.

– Kim jesteś, człowieku? – Spytał uprzejmie Mistrz.

– Jestem drugim w armii szermierzem. Kiedyś nawet prawie pokonałem Wodza!

– To prawda, mój Uczniu? – surowo odezwał się Nauczyciel.

– Nie, Mistrzu. Ale jest całkiem niezły.

Drugi w armii szermierz zbliżył się zgarbiony do Nauczyciela. Wyprowadził zdradziecki sztych tylko po to, by obrócić rękojeść w palcach i ciąć krótko z dołu. W następnej sekundzie jego broń frunęła poprzez zadymione powietrze, a on sam leżał przyciskany do ziemi butem Mistrza. Dusza stała oparta o zatkniętą w ziemi pochodnię. Sejmitar brzęknął o kamienie schodów.

– Dziękuję. – Nauczyciel krótkim kopniakiem złamał mu kark – Proszę następnego, chyba, że Uczeń przyjmie wreszcie wyzwanie.

Nikt się nie poruszył. Vorcer zdjął z ramienia swą Duszę i zeskoczył z konia. Opuścił broń wzdłuż boku i rozkołysanym krokiem podszedł dwa metry. Popatrzyli sobie w oczy, a Mistrz po raz kolejny pomyślał o tym, jak potoczyłby się świat, gdyby jego ostatni Uczeń okazał się godnym cesarskiego Tronu.

* * *

– Pokaż, co umiesz, Uczniu. Jestem bardzo ciekaw jak sobie poradzisz.

Vorcer stał w okręgu dziesięciu żołnierzy. Każdy trzymał swoją broń ćwiczebną. Książę nie miał nic. Rozległ się odgłos gwizdka. Żołnierze runęli na swego władcę. Nagroda za dotknięcie go ostrzem, ustanowiona przez Mistrza obserwującego walkę była dostatecznym powodem do determinacji, jaka ich ogarnęła.

Vorcer rzucił się na najbliższego i bez najmniejszego problemu odebrał mu broń. Popchnął go na dwóch innych tnąc jednocześnie w tył. Dwóch żołnierzy padło. Rozległ się łoskot zderzającego się metalu, gdy Uczeń zawirował w kręgu otoczony rozmigotanymi błyskami kling. Mimo, że wydawało się to niewiarygodne wszystkie pięć sypiących się na różnych wysokościach i z różnych stron ciosów zostało sparowanych. Po krótkiej chwili zaciętej walki, kolejnych trzech napastników leżało na ziemi, a reszta przygotowywała się do ostatniego ataku. Książę jednego z nich użył jako tarczy, a kiedy biedak przestał już być potrzebny odrzucił go i szybko wykończył resztę. Był absolutnie bezbłędny.

Rozległo się ciche klaskanie. Nauczyciel naprawdę był pod wrażeniem.

* * *

Vorcer rzucił się na Nauczyciela niczym jastrząb. Spadł na niego i zasypał gradem ciosów tak szybkich, że długa klinga zmieniła się w ledwo widoczną w powietrzu smugę. Żaden z ciosów nie napotkał parady, ani tym bardziej nie sięgnął celu. Po kilku sekundach książę odskoczył kręcąc z niedowierzaniem głową. Mistrz nie był draśnięty, a nie podjął nawet ostrza. Wciąż stało oparte o pochodnię kilka kroków dalej.

– Nie możesz się uchylać w nieskończoność.

– Owszem. Dlatego zaraz zakończymy tę walkę. A właściwie, czy mógłbyś mi powiedzieć, dlaczego ją prowadzisz?

– W imię wolności.

– Ach, więc tak wygląda wolność, tak? Te trupy? Spalone wsie i wbita na pale szlachta? Zgwałcone kobiety i utopione w gnojówce dzieci? Ruiny i pogorzeliska? To jest wolność, przed którą cię przestrzegałem, wtedy na wzgórzu, gdy patrzyliśmy na pacyfikację wsi.

– To jest droga, do wolności. Prawdziwa wolność będzie później.

– Powiem ci, co będzie później. Później każdy z chłopów poczuje się żołnierzem. Później pola leżące teraz odłogiem nie wydadzą plonów. Nie będzie plonów, więc nie będzie, co jeść. Albo twoja pożałowania godna armia podzieli się i zacznie łupić nawzajem, albo wszyscy umrą z głodu.

Vorcer zaatakował jak wąż. Szybko i niespodziewanie. Ostrze splamionej posoką Duszy rozcięło chałat Nauczyciela i utoczyło krwi. Książę zgrzytnął zębami. Cięcie miało zabić, przeciąć na pół, a tylko drasnęło. Zdradziecki atak sprowokował jednak Mistrza do podjęcia broni i teraz już przynajmniej przypominało to walkę, a nie karcenie syna.

– Są jeszcze inne kraje, inne narody. Są dostatnie. Złupimy je, a potem wrócimy na swoją ziemię. Przetrwamy i wszyscy będą wolni. Będą równi. – Uczeń wbijał wzrok w oczy swego starego Mistrza.

– To wam się nigdy nie uda. Już zaczęły się dezercje. Kiedy pójdziecie na obczyznę, któryś z sąsiednich kraików najedzie rdzenne ziemie Cesarstwa. Czy wiesz już, że wszyscy wasale wypowiedzieli ci posłuszeństwo? Nikt nie stanie po twojej stronie, za to każdy będzie przeciwko tobie. Zaginiesz w mrokach dziejów, a wraz z tobą resztki Cesarstwa, które doprowadziłeś do upadku.

Stal uderzyła o stal, obie postaci rozmazały się na chwilę, zawirowały wokół siebie napełniając powietrze brzękiem i siejąc dookoła kropelkami krwi.

– W ten sposób mnie nie pokonasz. – Rzekł spokojnie Nauczyciel. Oboje mieli już kilka drobnych ranek. – Nie pamiętasz, Uczniu, co ci mówiłem? Umysł koncentruj tylko na tym. Tylko na walce. Niech Dusza przejmie kontrolę.

– Pamiętam dobrze, co…

Tym razem zaatakował Mistrz. Ruszył naprzód, niczym żywa wstęga przewinął się pod Duszą Vorcera i stanął za nim. Odrapane ostrze dźwięknęło o kamienie. Książę stał bezradny o krok od Nauczyciela.

– Znowu dałeś się złapać na tę sztuczkę. Odpowiadaj tylko, kiedy masz pewność, że cię nie zaatakuję.

– Nie mogę mieć takiej pewności!

– Dlatego milcz i słuchaj mojej ostatniej lekcji. Podnieś broń.

Vorcer schylił się i podniósł Duszę. Jeszcze schylony wykonał długi skok w przód, przekoziołkował po ziemi i uderzył z dołu na odlew. Brzdęk! Niesamowity, rozmazujący się w oczach taniec. Wirujące klingi sypiące iskrami i uderzenia stali zlewające się w jeden długi brzęk. Miękki odgłos trafienia. Potem jeszcze jeden. I jeszcze jeden. Dopiero po chwili pierwsze smużki krwi spływające z trzech płytkich ran na piersi i lewej ręce Vorcera. Obaj stali od siebie zaledwie o pół kroku.

– Źle. – Skrzywił się Nauczyciel. – Skoncentruj się. Oczyść serce, niech Dusza i umysł będą jednym. Ja zawsze tak robię i zawsze wygrywam.

Vorcer patrzył gdzieś za Mistrza. Odsunął się kilka kroków i znowu zaatakował. Minęło mgnienie oka i wśród rozbłysków światła pojawiły się nowe krople krwi.

Uczeń stał znowu kilka kroków od Nauczyciela. Na jego ciele przybyła wielka, czerwona pręga, biegnąca przez środek piersi. Zachwiał się, ale podparł się swoją czarną, okrwawioną Duszą. Wyglądał jak idealne przeciwieństwo Mistrza. Wiedział, że jeśli będzie stał tak dalej, w końcu opadnie z sił i będzie musiał ustąpić Mistrzowi pola. Niemal namacalnie było widać jak zbiera w sobie siły. Teraz był gotowy. Był zdeterminowany.

 

Świat rozmazał się w odcieniach szarości i czerwieni.

 

Mistrz stał kilka metrów za leżącym Vorcerem. Z kilkunastu ran na ciele młodego Księcia sączyła się jasnoczerwona, tętniąca krew. Drużyna przyboczna stałą jak sparaliżowana.

Nauczyciel wrócił na środek Ogrodów. Podniósł pochodnię, a jeźdźcy z rykiem ruszyli w jego stronę. Było ich zbyt dużo nawet jak na Mistrza. Był już stary. W końcu musiałby ulec. Ustąpić.

– Jednego się nauczyłeś… – Szepnął Mistrz do ciała swego Ucznia. – Mężny może paść, ale nie ustąpić.

Po czym upuścił płonące łuczywo na splamioną krwią trawę.

Olej z Cesarskiej olejowni, podobno najlepszej na świecie, zapłonął jasno w przesiąkniętym dymem powietrzu. Potem opowiadano, że płonące Ogrody można było zobaczyć nawet z odległości stu mil od stolicy. Ogień płonął bardzo długo, lecz nie sięgnął nigdy pałacu.

* * *

Gdy Cesarstwo będzie cię potrzebowało, będziesz o tym wiedział…

* * *

Strudzony wędrowiec oparł się na swej Duszy i spojrzał w kierunku miasta. Wiedział, że Mistrz odszedł i teraz on jest Mistrzem. Jego Nauczyciel powiedział, że kiedyś wróci by zająć jego miejsce i oto wrócił. Zdecydowanie Cesarstwo go teraz potrzebowało.

Koniec

Komentarze

Opowiadanie w bardzo ciekawym klimacie. Mnie kojarzy się z tradycją samurajów, co nadaje mu dużą lekkość w odbiorze, nie pozbawiając  "Cesarskich ogrodów" głębi przekazu. Sprawia to, że opowiadanie może być interesujące zarówno dla kogoś, kto szuka ambitnej lektury, która skłoni do refleksji, jak i dla kogoś, kto podchodzi do czytania szukajac jedynie rozrywki. Dodatkowym atutem tego opowiadania jest, moim zdaniem, znakomity język, za pomocą którego autor bardzo zręcznie wprowadza czytelnika  w ten zaczarowany świat. Podczas lektury "Cesarskich ogrodów" wyobraźnia zostaje wprowadzona na najwyższe obroty, by podołać temu bogactwu doznań, które autor proponuje. Jestem pod duzym wrażeniem.

Po takim wejściu uważaj, co zaprezentujesz potem...
Fantastyka tylko w tle i domyśle, ale to żadna przeszkoda jak dla mnie. Tekst z wysokiej półki.
Gdzieś tam mignęły mi dwa czy trzy błędy, ale pal je diabli,  nie będę w tym przypadku skrupulatem.

Bardzo dziękuję za miłe słowa, tym bardziej, że to mój debiut na Waszym portalu. W planach mam opublikowanie jeszcze kilku tekstów, obiecuję je przejrzeć uważniej, ażeby błędy nie pojawiały się już w ogóle.

Serdecznie pozdrawiam

Naviedzony

Czekam z nieciepliwością na  dalsze teksty:)

W jednym z ostatnich numerów "Nowej Fantastyki" pojawił się tekst, który - wg redakcji - był stylizowany na wschodnią opowieść mądrościową. Jeżeli o mnie chodzi, to wolałabym zamiast tamtego czegoś zobaczyć w NF Twoje opowiadanie. Świetnie władasz językiem, pierwsze zdanie - Nauczyciel szlifował pieszczotliwie ostrze swej Duszy siedząc w cieniu sporej wierzby rosnącej w Cesarskich Ogrodach - jest po prostu piękne, ma w sobie jakiś niesamowity urok (szlifować ostrze duszy - świetne) a jak wiadomo, pierwsze zdania są najważniejsze (no, co prawda powinien być przecinek przed siedząc :P). Jest w tym powiew Dalekiego Wschodu, jest etos rycerski i przewrotna opowieść o władzy dyskretnie przekazana w interesującej, wciągającej fabule. Bardzo, bardzo dobre opowiadanie.
Pozdrawiam i czekam na więcej ;)

Dziękuję!

Wasze komentarze to wielka motywacja do pracy, ale i przestroga przed zepsuciem dobrego pierwszego wrażenia. Postaram się nie zawieść Waszych oczekiwań. :)

Pozdrawiam

Naviedzony

Odrobinę za często używasz zaimka "swe" - np. jeżeli ktoś ściska rękojeść broni, to wiadomo, że swej, jeżeli strażnik stoi na posterunku, to wiadomo, że swym, więc nie trzeba o tym pisać. Następny tekst przejrzyj pod tym kątem - zobacz, które zaimki dzierżawcze można usunąć bez szkody dla rozumienia zdania.

To opowiadanie podobało mi się nawet bardziej, niż "Czarna krew" - głównie ze względu na świetnie poprowadzoną narrację i otwarte zakończenie. Kim jest nowy Mistrz? Czy odegra rolę w wojnie na zgliszczach Imperium? Mam nadzieję, że będzie jeszcze trzece (i czwarte!) opowiadanie osadzone w tym świecie :) 6

Dziękuję. :)

W planach jest na razie jeszcze jedno. Powoli pomysł zaczyna już dojrzewać do spisania, więc w ciągu miesiąca powinno się pojawić opowiadanko. Nowa perspektywa, nowi bohaterowie i możę trochę... grozy?

Pozdrawiam
Naviedzony

Po tym, co przeczytałem tutaj, już nie mogę się doczekać :P A w międzyczasie muszę się zapoznać z resztą twojej twórczości. Potrafisz zaczarować przedstawionym światem jak mało kto.

Dziękuję pięknie!

Nowy tekst jest w drodze. Zapraszam oczywiście do innych moich opowiadań, szczególnie do "Czarnej Krwi", której akcja toczy się równolegle do wydarzeń opisanych w "Ogrodach". Jeszcze raz dziękuję za miłe słowo!

Pozdrawiam
Naviedzony

Niezłe. Przyzwoicie napisane. W japońskim klimacie, który lubię, a mimo to nie wciągnęło mnie zbytnio. Raz nawet sprawdziłem ile jeszcze do końca:) Gdybym mógł ocenić dałbym 4.

"Nic mnie nie zmusi dzisiaj do biegania, mimo wszystko znów zasiadam zaraz do pisania."

Witaj!

Dziękuję i za Twój komentarz, cieszę się, że mimo zniecierpliwienia chciało Ci się pozostawić ślad swojej obecności. Nie powiem, żeby "niezłe" mnie w pełni stysfakcjonowało. Nie można wszak spocząć na "niezłych", trza dążyć do doskonałości. Zapraszam jeszcze w przyszłości do moich nowych tekstów, mam nadzieję, że wciągną Cię bardziej!

Pozdrawiam
Naviedzony

Przyszedłem tu w ramach zaleconych przez Ciebie "przygotowań" do lektury W czerwonym cieniu drzew i nie żałuję. Naprawdę bardzo dobre opowiadanie. Rzeczywiście ładnie zbudowałeś ten samurajsko-buddyjski nastrój i filozofię. Chociaż przyznam, że przez całe opowiadanie nie mogłem opędzić się od silnego skojarzenia z Panem Lodowego Ogrodu...

Witaj!

Cieszę się, że Ci się spodobało. Buddyjska filozofia jest częścią mojego życia, więc musi odbijać się też w moich tekstach. Silne skojarzenie z "Panem..." nie do końca uzasadnione, gdyż kiedy pisałem ten tekst nie znałem jeszcze tej lektury. Teraz zajmuje oczywiście należne jej miejsce na mojej półeczce. :)

Pozdrawiam
Naviedzony

Rzeczywiście, bardzo namacalny, przyjemny, a jednocześnie surowy klimat. Kwintesecja Dalekiego Wschodu. Kontras po między delikatnością i subtelnością, a brutalnością.... Piękne.

Witaj!

Dziękuję za przemiłe słowa! Tak dawno opublikowany tekst, a nawet przy nim potrafi się pojawić komentarz, który poprawi mi humor na cały dzień. Dziękuję!

Pozdrawiam
Naviedzony

Ja tam nie patrzę na daty. Pewnie w wonej chwili zabiorę się za resztę opowiadań.

Nowa Fantastyka