- Opowiadanie: maciejka798 - Amaranth

Amaranth

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Amaranth

Jak powiedzieli lekarze zostało jej nie więcej jak kilka dni życia. Choroba przyszła ot tak, znienacka. Lekarze sami nawet nie wiedzą do końca co jej jest. Mojej ukochanej, która wprowadziła w moje życie dużo ciepła i miłości. Poznaliśmy się kilka lat temu kiedy zamówiła u mnie mosiężny ozdobny młynek. Z racji tego, iż byłem jedynym kowalem artystycznym w mojej mieścinie, udała się z tym zamówieniem do mnie. Gdy tylko ją ujrzałem moje serce zaczęło bić mocniej. Nie wiem jak to się stało. Do tamtej pory byłem nieszczęśliwy w miłości, nie potrafiłem się zakochać. Gdy się przedstawiła, tylko spotęgowała moje zauroczenie. Na imię jej Kukka i jest cudowna brunetką z przepięknymi brązowymi oczami i cudownie wykrojonymi ustami. Tak wiem, jestem w niej szalenie zakochany, dlatego tak mówię, co nie zmienia faktu, że zawróciła mi w głowie. Długo wtedy rozmawialiśmy wpatrując się w siebie z dziką fascynacją. Początki naszej znajomości były niezmiernie ciekawe, tak jak i cały nasz związek. Opowiadała mi o swoich studiach, jakimi są malarstwo, zainteresowaniach i pasji związanej z kwiatami. Malowała głównie kwiaty, w dodatku niesamowicie realistycznie, jak gdyby żywcem wyciągała jej z rzeczywistości i umieszczała na płótnie. W swoim mieszkaniu miała niezliczoną ilość obrazów własnego autorstwa. Gdy zaczynała opowiadać o kwiatach, zapominała o całym świecie. W jej oczach widziałem niesamowitą wręcz pasję. Interesowało mnie to więc zawsze słuchałem jej z największym zainteresowaniem, zwłaszcza że wiedzę miała na ten temat niesamowitą. Wiedzę, która może ocalić jej teraz życie i nie chodzi o zielarstwo czy picie naparu z wysuszonych kwiatów.

Jej ostatnie słowa jakie wypowiedziała nim zapadła w śpiączkę brzmiały:

– Ilmarinenie, odnajdź proszę kwiat, który uwolni mnie od cierpienia. Kwiat, który pozwoli nam być już razem na zawsze.

Przyznam szczerze, że nie bardzo wiedziałem o co jej może chodzić. Myślałem, że to zwykłe majaczenie chorej osoby, ale próbowałem przypomnieć sobie jej opowieści o rzadkich kwiatach i w końcu po kilku godzinach intensywnego myślenia i wertowania jej notatek odnalazłem to o co prosiła. Najpiękniejszy obraz jaki namalowała, przedstawiał kwiat o długiej łodydze ze szkarłatnym pąkiem i płatkami, które otwarte były na zewnątrz. Był to legendarny kwiat Amaranth, który rośnie ponoć w niedostępnym szczycie Góry Kipumaki. Tak wynikało z jej notatek. Zadanie odnalezienia go tylko z pozoru wydawało się proste. Po pierwsze tego kwiatu nikt nigdy nie odnalazł, a po drugie, strzegą go podobno duchy tych, którzy wyruszyli na jego poszukiwanie i nigdy nie wrócili. Nie miałem pojęcia skąd ma te informacje, ale innych nie posiadałem, więc pozostało mi mieć nadzieje, że są prawdziwe. Już na samą myśl o duchach miałem ciarki, ale kocham Kukke i zależy mi na jej powrocie do zdrowia, zwłaszcza że mieliśmy się pobrać, więc postanowiłem wyruszyć i go odnaleźć. Zaręczyliśmy się właśnie u podnóża tej góry, kilka dni przed tym jak zachorowała. Nie wiem czy był to zły czy dobry omen, ale nie widziałem innego wyjścia. Spakowałem plecak, biorąc tylko to co najpotrzebniejsze do wyprawy. Ubrałem się i nie zastanawiając się dłużej ruszyłem w kierunku Góry Kipumaki. Słońce już zachodziło, a wraz z nim budziły się złe moce. Ciągle czułem czyjąś obecność i wzrok wbity w moją osobę. Oglądałem się za siebie mimowolnie raz po raz, mimo że nadal byłem jeszcze w miasteczku. Schody zaczęły się kiedy wszedłem w las u podnóża góry. Momentalnie zrobiło się mrocznie. Słońce zaszło, więc włączyłem latarkę by oświetlić sobie drogę przez gęstwinę krzaków. Księżyc będący w pełni rzucał złowieszcze cienie. Wyobraźnia nieraz płatała mi figle, ukazując obrazy niczym z koszmaru. Gdzieś w oddali słychać było wycie psów…A może to wilki wyły do księżyca? Wyły niezwykle zawodząco, jak gdyby chciały mnie ostrzec przed czyhającymi niebezpieczeństwami. Wyostrzyłem słuch, gdyż na wzroku nie mogłem zbytnio polegać. Przed oczami nadal miałem swoją ukochaną umierającą Kukke. Nasze wspólnie spędzone dni, pocałunki i obietnice naszej miłości, aż do śmierci. Dam radę, pomyślałem…Odnajdę dla niej ten kwiat, jeśli ma jej pomóc w powrocie do zdrowia. Nawet jeśli drogę zagrodzi mi wataha wilków, a duchy podróżnych będą mnie próbowały odwieźć od podróży, nie zawrócę…Nie poddam się…Kocham cię Kukka…Zrobię co do mnie należy. O dziwo przeszedłem przez las bez większych problemów, potykając się raz po raz o jakieś korzenie. Byłem już może w połowie drogi na szczyt. Zrobiło się zimno, a ja zacząłem iść po śniegu, który stawał się coraz głębszy. Znowu usłyszałem zawodzenie, tym razem już chyba nie wilka, ani psa. Coś mignęło mi przed oczami…Zacząłem się trząść mimowolnie, trochę ze strachu, a trochę z zimna. Oglądałem się za siebie i na boki co kilka kroków. W pewnym momencie omal nie dostałem zawału. Zaskrzeczał kruk. Wielki i czarny Corvus Corax, który widząc mnie wzbił się powietrze z pobliskiego drzewa skrzecząc straszliwie. Nie był to dobry znak. Kruki są przewodnikami ostrzegającymi przed niebezpieczeństwem, które czeka na podróżnych. Zrozumiałem przestrogę tego inteligentnego ptaka i ruszyłem dalej, bacznie rozglądając się za jakimś niebezpieczeństwem, które mogło się na mnie czaić. Było okrutnie zimno, a ja nie byłem przygotowany na taki mróz. Trząsłem się strasznie, ale parłem naprzód. Znowu zawodzenie…Tym razem jednak dostrzegłem kogoś. Bezkształtną świecącą postać, która powoli sunęła w moją stronę. Zamarłem, a czas jak gdyby przestał płynąć. Zbliżyła się do mnie. Byłem przerażony, bezkształtna postać zawyła znikając mi sprzed oczu. Zimno rzuciło mnie na kolana…W mojej głowie świdrowały jej słowa. Ostrzegła mnie bym zawrócił, bym nie szedł dalej. W jej głosie było słychać ostrzeżenie. Nie chciała mnie skrzywdzić, ale nie mogłem też jej posłuchać. Ogarnąłem się szybko i ruszyłem dalej. Od momentu kiedy wyruszyłem minęło kilka godzin, ale noc jeszcze się nie skończyła, a ja byłem wyczerpany. Po jakimś czasie dotarłem prawie na szczyt, więc zacząłem rozglądać się za kwiatem. Niegdzie jednak go nie dostrzegłem, więc szedłem dalej. Tak tu zimno bez ciebie moja ukochana. Upadłem na ziemię…Było mi koszmarnie zimno…Obróciłem się na plecy by chwilę odetchnąć. Dostrzegłem na niebie miliony gwiazd, świecących jasnym blaskiem, podobnie jak księżyc, który przyglądał się mej podróży. Znowu pomyślałem o mojej ukochanej, która cierpi w nadziei że powrócę do niej ze szkarłatnym kwiatem w rękach. Leżałem tak i rozmyślałem, przymykając lekko oczy, by wspomnienia były bardziej wyraziste. Oddychałem ciężko. Wtem ujrzałem słońce, które zaczęło powoli wychodzić zza gór. Jego promienie muskały mnie delikatnie po twarzy. Próbowałem wstać, lecz na darmo. Nie miałem już sił. Spojrzałem w bok…I ujrzałem cel mojej wyprawy. Był na wyciągnięcie ręki…Taki jak go zapamiętałem na jednym z obrazów Kukki. Przepiękny szkarłatny kwiat Amaranth. Legendarny wiecznie kwitnący symbol życia i nieśmiertelności. Byłem wyczerpany, wokół siebie dostrzegłem bezkształtne postacie unoszące nie nad ziemią. Duchy dawnych podróżników. Spoglądali na mnie, a ja słyszałem to co mówili…A raczej słyszałem ich myśli. Zazdrościli mi ciała…Zazdrościli mi miłości jaką darzyłem Kukke. Były smutne i przygnębione, nienawidzące miłości. Ich dusze krwawiły i cierpiały krzycząc do moich myśli. Spoglądałem na kwiat…Wyciągnąłem rękę ostatkiem sił i dotknąłem jego długiej łodygi. Niesamowity impuls przeszedł mnie przez całe ciało. Przymknąłem oczy by móc poczuć go całym sobą. Bym mógł poczuć go swoją duszą. Słońce wstało, a wraz z nim ułożyły się do snu złe moce. Spojrzałem w górę i zobaczyłem Kukke. Jej usta bezdźwięcznie mi dziękowały, lecz ja słyszałem co mówiła.

– Ilmarinen…Mój kochany Ilmarinen…Teraz już możemy być ze sobą na zawsze.

Powidziała i zniknęła, a ja leżałem już sam trzymając w palcach łodygę Amarathu…Odpocznę pomyślałem…Już nigdzie mi się nie spieszy…tylko chwilę…I nagle zgasło światło…I wtedy zrozumiałem. Nie wiem ile czasu minęło, ale byłem nadal koło swojej ukochanej. Patrzyliśmy na siebie z niemą fascynacją. Byliśmy bardzo szczęśliwi. Ja i moja Kukka. Możemy być już razem na zawsze, tak jak chciała…Kwitnąc całą wieczność na szczycie góry Kipumaki.

Koniec

Komentarze

Jest to krótkie opowiadanie, które napisałem jakiś czas temu. Proszę o szczere komentarze i ocenę. Pozdrawiam

W tekście jest masa błędów interpunkcyjnych, które zmęczyły mnie i nie mogłem doczytać do końca.

...
...
...
...
to tylko kilka cytatów .... :)

Nowa Fantastyka