- Opowiadanie: Nathicana - Dla ciebie wszystko

Dla ciebie wszystko

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Dla ciebie wszystko

Nie obchodzę go.

Tyle, tylko tyle i aż tyle. Trzy słowa, które od pewnego czasu pulsują mi w głowie. Są pazerne, nie ma obok nich miejsca na inne myśli… poza tymi najbardziej niezbędnymi. Tak, muszę być przytomna, żeby się bronić. Muszę.

Jest coraz gorzej. Nie wiem, dlaczego, nie rozumiem. Może udzieliło mu się moje zwątpienie? Może ma dosyć udawania? Może pojawiła się nowa Inna, może nawet niejedna? Może to jednak ja? To moja wina, owszem, moja niedoskonałość. Za gruba. Za chuda. Za płaska. Nieruda. Bez gustu… z gustem, ale nie takim. Marudna. Podejrzliwa. Widząca za dużo. „Nie w takiej dziewczynie się zakochałem". Zapewne. „To nie moja wina, że istnieją inne, ładniejsze". Wiem, kochanie. Moja. To ja nie jestem wystarczająco…

Moment. Pomińmy mnie. Czuję, skarbie, że czegoś mi nie mówisz. Może nie masz nic do powiedzenia? Może to wszystko po prostu w tobie zgasło, jak świeca, bez sensacji, nie ma czego roztrząsać. Nie nadążam za tobą. I dlatego się boję. Wiesz, co robię ze wszystkim, czego się boję… nie? Nadal nie masz pojęcia? Och. Myślałam, że może znalazłeś w końcu kawałek O. – bo A. pozbyłam się już niestety całkowicie – i dlatego tak się dąsasz.

*

Stoję przed tanim stolikiem, zakładam się, że z Ikei. Gapię się w przykurzony, piętnastocalowy ekran, przebieram palcami po uświnionej przez dziesiątki ludzi klawiaturze. Nienawidzę korzystać z uczelnianych stanowisk, nienawidzę ludzi, przechodzących za moimi plecami i wrażenia, że jakiś nóż wyląduje zaraz pod moją łopatką, ale innego sposobu nie ma… przecież nie wytrzymam ani chwili dłużej. Muszę wiedzieć. Muszę sprawdzić. Wstał? A jeśli tak, to dlaczego nie zadzwonił? Przecież to JA powinnam być pierwszą rzeczą, o której myśli, gdy tylko otworzy oczy. Tak, wstał. Widzę, że był na Facebooku. Ręce zaczynają mi się trząść, coraz trudniej utrzymać pokrytą brązowawym osadem myszkę. Jak zwykle, znajomi okazali się ważniejsi. Już ja wiem, jak się przedstawiają jego priorytety, może wciskać mi do woli swoje tandetne gadki, ale nie dam się nimi zaślepić.

Z kim rozmawiał? Z E., oczywiście. Kolejne zdjęcie jej wybebeszonych cycków i jego rozanielony komentarz. Nie powinnam dawać mu tej samej lekcji, co przy okazji O. i A., nie jest aż tak głupi, żeby nie nabrać podejrzeń za trzecim razem. Zresztą… może już je ma? Może jest sprytniejszy, niż myślałam i teraz chce mnie sprawdzić, sprowokować? Z drugiej strony nie powinnam zmieniać istotnych rzeczy regularnie, co dwie dziewczyny, to za łatwy wzór. Nieważne, pomyślę nad tym później. Skąd jest ta E.? Ano tak, z Poznania. Jak mogłam ufać mu na początku tak bardzo, żeby pozwolić na jego samotny wyjazd i spotykanie się z nią, jedną z tych najbliższych koleżanek? To było tak dawno… cóż, przynajmniej wiem, gdzie mieszka, to dobrze. Przy okazji dowiem się wszystkiego o tym, całej prawdy. Jestem niezła w wyciąganiu jej z kobiet, ale udaje się to tylko raz, bo później nie nadają się już do niczego.

*

Układam jedynie początek planu. O reszcie myślę w trakcie, czasami też wszystko wychodzi samo, zupełnie spontanicznie. Jesteśmy u niego, ale rozmowa się nie klei, spojrzenie w jego oczy przywołuje tylko dawno minione wspomnienia szczęśliwych, beztroskich czasów. Ból, pieczenie pod powiekami, walczę, żeby nie wybuchnąć płaczem, obiecuję w duchu nam obojgu, że kiedy skończę, wszystko będzie jak dawniej. On wychodzi do łazienki na papierosa, chyba jest zirytowany kolejną bezowocną próbą dogadania się… na to czekam, dwie-trzy minuty wystarczą. Wiadomość przygotowałam już wcześniej, teraz tylko skopiować, wysłać z jego profilu i mieć nadzieję, że E. na taką właśnie propozycję czeka. I że postara się zapewnić sobie i spodziewanemu gościowi puste mieszkanie na weekend, romantyczne gniazdko dla dwojga. Nie, oczywiście, że E. nie powinna odpisywać, kto wie, kiedy wścibska dziewczyna zerknie do facebookowej skrzynki swojego mężczyzny i zobaczy coś, czego nie powinna. Niech E. da znać niewinnym statusem, jednym emotikonem.

Mam szczęście. Znak pojawia się błyskawicznie, zanim luby zdążył wrócić. Przeczytała, zgodziła się, zdążyłam załatwić sprawę i zatrzeć ślady za jednym zamachem. Kolejna wizyta przy jego laptopie okazuje się być zbędna, nie muszę wypatrywać następnej okazji.

Dziwię go pierwszą od dawna rozpromienioną miną. Seks tego wieczoru jest fantastyczny, ale i już nie taki, jak kiedyś… teraz w trakcie zastanawiam się, kogo on wyobraża sobie zamiast mnie. Wiem, że to robi. WIEM. Widzi pod sobą jakąś piękność, przy której wyglądałabym żałośnie, przecież nie chce pamiętać, że kocha się z półproduktem, podróbką kobiety, z zerowym biustem, złą fryzurą, w nie takich ubraniach.

Kiedy zauważyłeś, że w niczym nie spełniam twoich wymagań, kochany? I dlaczego nie puściłeś mnie uczciwie wolno, żeby znaleźć lepszą? Jedno mówisz, drugie robisz, trzecie myślisz… to wszystko – jest w tym mnóstwo twojej winy.

*

Nie jest atrakcyjna. Nie jest nawet ładna. Ma bure odrosty nad wypłukaną, rudawą farbą, standardową grzywkę na bok, pospolitą twarz i oponę na biodrach. Jest wyższa i tęższa ode mnie, ale zupełnie mnie to nie martwi. A. była jeszcze masywniejsza, jak prosię na ubój, i jak prosię na uboju skończyła.

Przyjeżdżam wcześnie i przez kilka godzin obserwuję blok E., aż ta nareszcie z niego wychodzi. Nie miałam pojęcia, czy w ogóle wybierze się na miasto, ale liczyłam, że skusi się na zakupy przed jego przyjazdem. I rzeczywiście. Krążę za nią po brzydkim jak ona sama mieście, głównie po dwóch galeriach handlowych. Szuka bielizny. Zanim znalazła cokolwiek pasującego na swoje sadło, zdążyłam wypić kawę, ale już muszę pilnować jej w supermarkecie. Kupuje wino, sery pleśniowe, zestaw do sushi. Skąd ona wie, że on uwielbia sushi? Coś wzbiera gorącą, rozpaczliwą falą w moim brzuchu, łzy cisną się do oczu, ale ostatecznie nie tracę kontroli, muszę być czujna. I tak niedługo wszystkiego się dowiem. Bogu dzięki, bo najgorsze są domysły i teorie, szalejące w głowie jak pożar, niemożliwe do opanowania, niemożliwe do ugaszenia.

W ferworze przygotowań musiała mnie zupełnie nie zauważyć po drodze, bo przytrzymuje mi z nieobecnym uśmiechem drzwi na klatkę. Wierzyć się nie chce, ale doceniam tę małą ironię losu, wykorzystuję okazję. E. mieszka na trzecim piętrze, więc idąc za nią, nie wzbudzam jej podejrzeń – blok ma dwadzieścia poziomów. Zdążam też wyciągnąć z plecaka zawiniątko – pecynę waty, sumiennie nasączoną eterem, która ląduje na twarzy i w ustach E., gdy tylko klucze znalazły się w drzwiach. Modlę się, żeby żadnemu z sąsiadów nie przyszedł do głowy popołudniowy spacer. E. nie krzyczy; rzęzi coś przez chwilę, ale knebel spełnia swoje zadanie, podobnie jak eter, bo w chwilę później podtrzymuję już bezwładne sześćdziesiąt parę kilo. Otwieram drzwi, wpycham ciało do przedsionka i zamykam się wraz z nim w niedużym mieszkaniu na cztery spusty. Wlokę E. do salonu, wiążę ręce i nogi, i idę do kuchni zrobić sobie herbatę, bo mam chwilę na odsapnięcie, zanim ta mała, cholerna dziwka się obudzi.

*

– Tak? – odbieram słodko telefon.

– Cześć, kotku – jego głos jest rozczulony. Nie, nie śmiem myśleć, że to moja zasługa. Przed oczami natychmiast staje mi on, w tej samej chwili po prostu podziwiający maślanym wzrokiem doskonałe, seksowne modelki w Internecie. Ta wizja na jedną, krótką chwilę odziera z sensu całe moje życie; spoglądam zmęczonym wzrokiem na wciąż nieruchomą E., a przez głowę przemyka mi niebezpieczne pytanie – czy to, co zamierzam zrobić, cokolwiek zmieni? Tak jak już wspomniałam, domysły są z tego wszystkiego najgorsze.

– Cześć – mówię ostrożnie.

– Tęsknię za tobą! Gdzie jesteś?

– Na uczelni…

– Jeszcze? Myślałem, że już dawno wyszłaś. – tak naprawdę średnio go to obchodzi. Od dawna dzwoni już tylko z obowiązku. Czuję to w każdym jego słowie.

– Nie, sam wiesz, jak u nas jest z seminariami. Pierwszy rok magisterki…

– Taaak, wiem – przerywa mi. – A co jeszcze ciekawego powiesz?

Oho. Najprostszy sposób na zabicie rozmowy. Nie wiem już, co „ciekawego" mogłabym powiedzieć, żeby zwrócić jego uwagę. Nie umiem wykrzesać z siebie czegokolwiek.

– Chyba nic, bo muszę kończyć. Chcemy z dziewczynami zająć jakieś miejsca z tyłu, a już wchodzą do auli.

– Mhmm… no dobrze, odezwę się wobec tego jutro rano…

Nie słucham reszty pożegnania, wspominam, jak swego czasu dzwonił i pisał w każdej wolnej sekundzie. Wydaje mi się to tak odległe, jakby miało miejsce w poprzednim życiu, tak jak zresztą etap, w którym szczera rozmowa mogła jeszcze czemukolwiek zaradzić.

Nieistotne. Wynalazłam własne leki na nasze problemy.

*

Cucę E. dwoma kopniakami w brzuch, kucam przy niej i łapię mocno za wypłowiałe włosy. Otępiałe spojrzenie szarych oczu z trudem skupia się na mnie.

– Wiesz, kim jestem? – mruczę, choć serce wali i trzepocze mi w piersiach, tak mocno, że aż boli. Nie mogę się doczekać odpowiedzi, na nich zależy mi najbardziej. I na pozbyciu się kolejnego zagrożenia dla mnie. Dla nas.

E. kręci nieprzytomnie głową. Ciągnę ją za ten paskudny kołtun do góry, do pozycji siedzącej, i opieram o ścianę. Zbliżam swoją twarz do jej twarzy, z której odpływa cała krew i syczę:

– Dziewczyną faceta, tępa kurwo, który miał tu dzisiaj być.

Świńskie oczka rozszerzają się w zdumieniu.

– Mma… Ma… – zaczyna; najwyraźniej doskonale wie, jak mam na imię. Z tym większą przyjemnością uciszam ją prawym prostym, który ląduje idealnie na wstrętnych usteczkach. Pękają jak przejrzałe owoce, dolna i górna warga. Próbuje wyjęczeć coś o myśleniu, że ze mną zerwał, że…

Gówno prawda. Nie słucham. E. zaczyna płakać.

– Ruchałaś się z nim. – to nie pytanie, to oskarżenie. Szlochające krówsko kręci gwałtownie głową.

– Nie…! Nie, przysięgam.

– Co robiliście w zeszłym roku we wrześniu? Kiedy był w Poznaniu?

– Cho… chodziliśmy na p-piwo… nic poza tym! Jak Boga kocham, nic…

– Nic, tak? Ale dziś już nie byłoby nic, co?

E. patrzy w bok, uspokaja się nieco.

– Nigdy nie chciałam być t-tylko przyjaciółmi – skrzeczy – ale on ciągle gadał o tobie.

Kłamie. Wszyscy kłamią. Wzbiera we mnie furia, nie kłopoczę się zaglądaniem do swojego plecaka. Chwytam tasak i ścierkę z aneksu kuchennego; kraciastą szmatę wpycham do gardła E., której szare, wyłupiaste oczy wychodzą z orbit. Histerycznym ruchem odrąbuję jej ponad pół głowy, nierówno, nieczysto, mózg i krew rozlewają się po panelach. Nie hamuję już łez, płynących po policzkach, z nosa wisi mi długi gil, ręka z tasakiem unosi się i opada bez ładu i pomyślunku. Jedyne, o co dbam, to żeby nie krzyknąć – pora obiadowa porą obiadową, ale wrzaski raczej na pewno sprowadziłyby nieproszonych gości.

*

Kąpię się w jej łazience i przebieram w jej ubrania. Są o dwa numery za duże, ale da się to znieść. Ciało ćwiartuję na rozpostartych na grubym dywanie workach na śmieci, potem dokładnie zmywam i odkurzam salon. Tasak owijam reklamówką i wrzucam do plecaka, pozbędę się go po powrocie do domu. Spoglądam na leżący na stole laptop. Przez chwilę rozważam skorzystanie z Facebooka E., żeby przemyślaną wiadomością dopiec mojemu mężczyźnie, ale rezygnuję. Mam paskudny nastrój, który pogarsza się jeszcze bardziej, gdy tacham dwa ciężkie, czarne wory do zapuszczonych kontenerów w podwórku bloku. Ślady zatarłam jak amator, ale powinno wystarczyć na jakiś czas. Jeśli ktoś właśnie zerknął przelotnie przez okno, raczej na pewno wziął mnie za E., a nawet jeśli nie, zniknę z tego miasta na długo przedtem, zanim ktokolwiek odkryje, co stało się z jedną z wielu wstrętnych zdzir, mających chętkę na cudzego faceta.

*

Nie dzwoni. Co kilka minut sprawdzam komórkę, ale nie mam zbyt wielkich nadziei. Nie wypełniał już od dawna żadnych zobowiązań wobec mnie, nawet tak drobnych. Strach i wątpliwości otulają mnie szczelnie jak zimny, mokry koc. To, co robię, nie działa. Nie ma sensu. I niczego nie zmienia. Pozbywam się konkurencji, pozbywam się zagrożeń, a one nie znikają, nic nie ulega poprawie.

Jestem bliska obłędu. Muszę się bronić. Muszę nas ratować. Muszę.

Późny wieczór wionie chłodem, ale ja wybiegam bez kurtki, bez torebki, w domowych pieleszach i z nieładem na głowie. Podróż do niego zajmuje mi niecałe pół godziny. Wpisuję kod w domofonie, podbiegam do windy i uderzam z całej siły w guzik, dopóki metalowe drzwi nie rozsuną się przede mną. Gdy wysiadam siedem pięter wyżej, słyszę szczęk otwieranego zamka; wie, że przyszłam. Ciekawe, czy się cieszy, przemknęło mi bezsensownie przez głowę. Wchodzę, jeszcze lekko dysząc.

– Wiesz, kochanie… – zaczyna z kuchni. Nawet nie podejdzie mnie przywitać… bo i kogo? Jestem nikim. „Dziewczyna" ma sporo znaczeń, od bardzo poważnego aż po najżałośniejsze, mniej istotne niż „znajomy". To ja.

Na stole widzę piwo i jakieś pismo, a na jego kartkach prężącą się, nagą modelkę. Otwarty laptop jest obok. Facebook, zdjęcie P. (z daleka poznaję ten koński ryj) i jakiejś jej koleżanki. Wyglądają jak z taniego pornosa. Czat. Jedno z okienek sygnalizuje nową wiadomość. Jest od E…

Nie słucham jego gadaniny, kiedy wchodzi do salonu. Odwracam się, a on milknie, zupełnie zbity z tropu moim wyglądem, moją miną. Chyba przez moment myśli, że chodzi tylko o to, co leży na stole.

– Ale… – zaczyna.

– Co mam zrobić? – pytam cicho. On nie rozumie. – Co mam zrobić? Powiększyć piersi? Przefarbować włosy? Wymienić szafę? Zacząć gotować? Będę wtedy jedyna? Najlepsza?

Rozdziawia usta. Podchodzi i wyciąga do mnie ręce, ale go odpycham, szamoczemy się i gdy ja upadam bezpiecznie na sofę, on uderza głową w kant stolika. Spada laptop, piwo i gazeta, po terakocie leniwie rozlewa się coraz większa kałuża krwi.

Wszystkie emocje ulatują ze mnie bezpowrotnie, a ostatni element układanki umościł się na swoim miejscu. Siadam na podłodze i układam sobie jego głowę na kolanach. Tym razem wystarczą mi tylko własne palce; jedną i drugą gałkę oczną odrzucam w kąt, na wypadek, gdyby chciały jeszcze kiedyś spojrzeć na kogokolwiek innego niż ja, a potem głaszczę go po jego miękkich włosach, długo, aż zaczynają odchodzić razem z płatami sinej skóry.

 

Koniec

Komentarze

Efekt wolnego, nudnego popołudnia i przedwiośnia, które sprawom damsko-męskim nie sprzyja ;) Połączyłam rzeczy, których boję się sama, bo wiadomo, że o własnych lękach pisać jest trędi, dżezi i kaczi, żale koleżanek na swoich facetów (mój wstręciuch też ma tu swój skromny udział, a co) i jak zawsze fascynującą, kobiecą psychikę. Poprzeginałam w różne strony i wyszedł powyższy powtorek, w którym fantastyki raczej nie ma, ale jeśli ktoś przebrnął (a może i mu się, broń boże, spodobało), to ja się bardzo cieszę. :)

No ciesz się, ciesz...
Fantastyki w tym tyle, co kot napłakał, ale to dobrze --- obawiałem się, czytając, że zaraz mi tu jakiegoś kosmitę albo facia w spiczastej czapie z pentagramem zafundujesz. Nie pasowaliby.
Od jutra, póki nie zapomnę Twojego opowiadania, omijam --- na wszelki wypadek --- wszystkie smutne i zdenerwowane kobiety.

Cóż mogę powiedzieć... Czuję się pouczony w kwestii traktowania kobiet;) Odnośnie elementów fantastycznych zgadzam się z Adamem. Z jednej strony jest to strona ,,Fantastyka'', ale cokolwiek typu czar rzucony przez narratorkę, zepsułby opko.
A teraz jest na prawdę dobre.
Pozdrawiam.

Toć mówię, że fantastyki w tym nie ma i nigdy być nie miało, liczyłam, że opko skieruje się raczej w stronę horroru :) Dzięki, że przeczytaliście - znaczy, że jednak zupełnie przypadkowe teksty jeszcze mi jakoś tam wychodzą ;)

Przebrnąłem przez tego poprzeginanego przez Ciebie w różne strony potworka. Tak jak napisałaś i jak ujęli to koledzy, że to nie jest fantastyka. Mnie to w tym wypadku nie przeszkadzało, mimo że to opowiadanko jest lekko makabryczne. I chyba będe takie dziewczyny omijał szerokim łukiem. I napewno nie dam się zaciągnąć do łazienki, a choćby było takie samo jak na prospekatch z Ikea. Bardzo mi się podobało. Nathicana powinnaś teraz spróbować jakieś opka z horrorem. 

Pozdrawiam

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Mam podobne odczucia jak mkmorgoth, jesli chodzi o lekturę. Natomiast nie rozumiem, dlaczego w fantastyce zamieszczane są opowiadania nie mające z tym rodzajem literatury nic wspólnego? Pozdrawiam

Mastiff

nie będe oryginalny. Fantastyki tu nie ma ale to akurat nie jest dla mnie problemem.
pierwszy morał jaki mi się nasuwa, to "zadrość jest destrukcyjna"
drugi to "każdy facet to świnia"
szczerze mówiąc, to nie podobało mi się i to nie dlatego że facet umiera.
pozdrawiam serdecznie

Komentowała w większości (w ogóle)  płeć męska, a przydałoby się spojrzenie damskie. Wrócę później.
Pozdrawiam

Będę wdzięczna, na to czekam :)

Cóż, desperatka z Twojej bohaterki. ;)
Pozostaje mi powiedzieć nic innego jak bardzo dobre opowiadanie.
Pozdrawiam 

Mocne to jest :) Czuję się ostrzeżony :p
Bardzo fajnie napisane, bez sztucznego uklimatyczniania, nastrój buduje się kontrastem zwykłości, codzienności i makabreski. Emocje czuje się, jakby były realne, a szaleństwo w postępowaniu i chyba nawet bardziej w myślach bohaterki wywołuje ciary na plecach. Super.

Nowa Fantastyka