- Opowiadanie: AubreyBeardsley - Czyn bohaterski (historia tragiczna)

Czyn bohaterski (historia tragiczna)

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Czyn bohaterski (historia tragiczna)

Słońce kryło się już za horyzontem, kiedy Marek Antemiusz wracał zmęczony do domu i witany pokłonami nielicznych niewolników udał się ku triclinium. Na jego pięknej twarzy osiadł kurz z pól osobiście obchodzonych, włosy przyprószył mu pył z drogi właśnie pokonanej. On, żołnierz cesarski, o skroniach swego czasu przyozdobionych złotym wieńcem, teraz musiał wykonywać czynności, jakie przystają zwykłemu chłopu. A przecież wieniec otrzymał nie za nic! Pamiętał wszak ten czas chwały, której zaznawał, nim zbroję prostą, żołnierską, krwią winnych i niewinnych tyle razy powalaną, zamienić musiał na zakurzony pancerz spokoju, gdy ręka zapalczywa nie mogła już nieść miecza ni zrabowanego ku chwale cesarskiej złota.

 

Nie tak dawno, bo dwie zimy temu, wraz ze swym oddziałem mężnie napadł na niewielkie miasteczko galijskie, by pozyskać fundusze na zorganizowanie wspaniałej uczty z okazji trzeciej rocznicy narodzin kuzyna córki przyjaciela najbliższego doradcy cezara. Cezar osobiście wyraził wtedy swe zadowolenie z wygranej bitwy, a Marek w czasie uczty mógł przebywać aż w przedsionku pałacu. Lecz szczęście to nie trwało długo, widać niemiłe było bogom, którzy wyrokiem swoim pchnęli jego ojca w długi, a tym samym zmusili młodego żołnierza do porzucenia wojska i zarządzania własnym majątkiem. Marek znosił tę hańbę mężnie, wierząc, że los kiedyś się odmieni i znów będzie mógł chwycić miecz w dłoń. Ciężko mu było utrzymać siebie, ojca i tych pięćdziesięciu ledwie niewolników, którzy mu pozostali, jednak walczył dzielnie, choć już nie z wrogiem bezdusznie zalegającym z podatkami dla cezara, lecz z ziemią – matką okrutną wszelkiego życia.

 

Wyczerpany śmiertelnie Marek nie pozwolił niewolnikom zdjąć z siebie znoszonej, skromnie przetykanej złotą nicią szaty oraz prostego żołnierskiego płaszcza, który wraz z nim przechodził tyle trudów wojny, chronił go przed śniegiem, wiatrem oraz lejącą się strumieniem z uciętych wrogich głów i kończyn krwią. Padł jedynie na poduszki, wzniósł oczy ku niebu ukrytemu za jasnym stropem, odprawił niedbałym ruchem dłoni dwie piękne niewolnice, które przyniosły mu wino w nadtłuczonym pucharze, pamiątce po lepszych czasach, a potem westchnął rozpaczliwie, strącając kilka kropel trunku dla bogów:

 

– Jowiszu, czy widzisz mą nędzę?! Bieda zagląda mi w oczy, niewielu niewolników się nam ostało, złota ubywa, ja sam, jak prosty człowiek, muszę nadzorować chłopów, osobiście okładać ich kijami i pić z obtłuczonego pucharu! Jowiszu, ojcze nieśmiertelny, daj mi siłę, bym wytrwał! Mnie te trudy niestraszne, ale mój ojciec przywykł do lepszego życia, nędza go zabije! Zły duch zesłał tych graczy w kości, którzy zagarnęli podstępnie nasz majątek, przez co teraz cierpienie sen z oczu mi spędza!

 

Później zaś, dopiwszy wino, oddał się zrezygnowany w ręce niewolnic, cierpiąc niezmiernie z powodu niesprawiedliwości losu, jaki plotły mu Parki.

 

A Jowisz, najłaskawszy władca nieba i ziemi, postanowił wysłuchać próśb nieszczęśliwego.

 

***

 

Na dworze cezara panował niezwykły ruch. Cezar, sprawiedliwy pan świata, bóg na ziemi, zaczął się nieco niepokoić, ponieważ już trzecia jego nałożnica w przeciągu ostatnich miesięcy miast dziecka urodziła dwugłowego smoka. Dlatego też, gdy słońce schowało się za horyzontem, wezwał do siebie najznakomitszego z augurów, ten zaś, usłyszawszy jakie cezara gnębią troski, natychmiast kazał swemu pomocnikowi przynieść klatkę ze świętymi kurami. Kapłan wypuścił ptaki, rozsypał przed nimi ziarno i pilnie obserwował ich zachowanie. Później oddalił się do namiotu rozstawionego w pobliżu pałacu, by w swej mądrości rozważyć wolę bogów.

 

Tej nocy cezar nie mógł usnąć, a Hypnos bezduszny omijał skrzętnie jego sypialnię, zajęty swoimi sprawami. Niewolnicy przemykali cicho koło cesarskiego łoża, bezszelestnie poprawiając poduszki i narzuty z najdelikatniejszej materii nasączone piętnastoma różnymi pachnidłami. Świetlisty namiestnik bogów, dusząc się z niepokoju, obawiał się najgorszego – jakiś czarownik niewątpliwie rzucił nań klątwę, sprawiającą, że każdy potencjalny, wyczekiwany syn cesarski rodził się w smoczej postaci, albo co gorsza był dziewczynką. Wreszcie sen zmorzył najjaśniejszego i położył choć na chwilę kres jego rozterkom.

 

Rankiem pierwsze błyski jesiennego słońca zbudziły władcę ziemi. Cezar prędko wezwał do siebie augura.

 

– Panie promienisty, niosę złe wieści – rzekł kapłan drżącym głosem. – Rzucono na ciebie straszliwą klątwę!

 

Cezar powstał, dramatycznie odpychając pięć niewolnic układających fałdy jego togi.

 

– Na trójząb wszechwodny Neptuna…! – wykrzyknął z bladą twarzą. – Czy to właśnie powiedziała ci wróżba?

 

– Nie, najświetlistszy – kapłan zgiął się w ukłonie – Powiedziała mi to wiedźma, która rzuciła tę klątwę i czeka teraz w pałacowym przedsionku, żeby z tobą porozmawiać. Wróżba mówi za to, że przyszedł czas na rosół…

 

– Milcz! – rozkazał cezar, gestem przyzywając z powrotem niewolnice, by jak najprędzej skończyły układać mu togę. Augur wyszedł, gnąc się w pokłonach, a w chwilę później do cesarskiej sypialni wpadła wiedźma. Cezar ujrzał młodą, prawie nagą kobietę o złotych włosach, okrytą jedynie srebrnym muślinem, spod którego przebłyskiwało białe ciało.

 

– Cezarze – zakrzyknęła, a od jej czystego, dźwięcznego głosu woda w wazonach ścięła się w lód. – Przybywam, by upomnieć się o prawa swego dziecka! A właściwie – naszego dziecka.

 

Cezar utkwił przepełnione zgrozą spojrzenie w jej pięknym, okrutnym obliczu. Bardzo chciał sobie przypomnieć, czy rzeczywiście mógł mieć bliższy kontakt z tą właśnie kobietą, ale niełaskawi bogowie zasłonili przed oczyma jego pamięci tę podniosłą zapewne scenę, o ile, rzecz jasna, kiedykolwiek była ona nastąpiła.

 

– Czego ode mnie chcesz, wiedźmo? Weź tyle złota, ile pragniesz, oczywiście – jeżeli to naprawdę jest moje dziecko. Bogowie, tyle już miałem kobiet, straciłem nad tym wszystkim moje boskie panowanie… Bierz złoto, niewolników, skarby wszelkie, tylko zostaw mnie w spokoju.

 

– Nie o skarby mi chodzi, cezarze – syknęła wiedźma, powoli zbliżając się do władcy, a za nią jak gwieździsty obłok płynął muślin. – Nasza córka została porwana przez nienazwanego potwora zamieszkującego jaskinię pod Palatynem, potwora tak strasznego, że na jego widok serce zamiera, którego jad zabija w mgnieniu oka, którego szpony są ostre jak sztylety, a ryk ogłusza i powala najsilniejszych…

 

– I cóż ja mam z tym wspólnego? – przerwał jej cezar, odsuwając się od niewolnika, który akurat w tej, zdecydowanie nieodpowiedniej, chwili zaczął sznurować mu sandały. – Jesteś wiedźmą, ratuj dziecko swymi czarami.

 

– Moje czary nie wystarczą, boski – wiedźma przysunęła się na tyle blisko, by cezar mógł w pełni ocenić jej wdzięki. Rzeczywiście, coś, gdzieś, kiedyś mogło zajść, zasnute przez niemiłosiernych bogów mgłą zapomnienia. – Ale duchy, których pytałam o poradę – mówiła dalej wiedźma – rzekły, że dziecię nasze wydrzeć potworowi może jedynie ta sama krew, a więc najdzielniejszy wojownik urodzony z ciebie, cezarze.

 

– Widzisz, – znów przerwał jej wszechmądry pan obłoków – Tak się składa, że nie mam syna, bo wszyscy, jakich mogłem mieć, urodzili się w smoczej postaci…

 

– … co zawdzięczasz mi – zaśmiała się wiedźma, a jej śmiech jak zaostrzony kryształ przeszył ciszę pałacu. – Duchy twierdzą, że masz syna i to dzielnego wojownika, najdzielniejszego z dzielnych.

 

– O – odparł cesarz, którego cała ta niepojęta sytuacja zaczynała irytować. Jednego dnia jest ojcem trzech przerażających monstrów – a drugiego okazuje się, że do tego ma jeszcze dwójkę normalnych dzieci, z czego jedno spłodzone z wiedźmą, a drugie nie wiadomo z kim, za to będące dzielnym wojownikiem. Zaiste, Jowiszu wszechmocny, czemu kpisz z najwyższego pana ziemi? Wiedźma zachichotała.

 

– Uczynisz tak, cezarze… – szepnęła wprost do cesarskiego ucha, a jej złote włosy otoczyły boską twarz cezara.

 

***

 

Do ubogiego domu Marka Atemisza w samo południe zapukało trzech pretorianów cesarskich. Marek czuł się niezdrów, nędza coraz cięższym brzemieniem przyciskała jego rozognione piersi ku ziemi, stąd akurat tego dnia przebywał w domu, nie wśród chłopów na roli.

 

– Marku Antemiuszu – rzekł dowódca żołnierzy, z szacunkiem skłaniając głowę przed gospodarzem. Marek, zdumiony okazaną mu czcią, milczał. – Pan nasz, syn bogów, świetlisty władca Rzymu, który promieniami swymi oślepia wszystkich wrogów cesarstwa, prosi, byś przybył natychmiast do jego pałacu.

 

Marek poczuł jak ogień ogarnia jego osłabłe ciało, a żar uniesienia dodaje sił. Czyżby jego losy miały się właśnie odmienić?

 

– Oczywiście, udam się tam niezwłocznie – odrzekł zaraz – Czegóż chce od swego sługi niegodnego pan nasz?

 

– Pojęcia nie mam – odparł na to dowódca, odwrócił się i odszedł, a za nim w karnym szeregu ruszyli dwaj pozostali żołnierze.

 

Marek pędem wpadł do domu, wzywając do siebie tych kilku niewolników, którzy mu pozostali. Już wkrótce trzech zapinało mu płaszcz, jeden sznurował sandały, a młoda niewolnica namaszczała mu olejkiem kark. Później spożył skromny posiłek, oglądnąwszy przy tym dwa krótkie występy tancerek, i wreszcie, śpiesząc się jak nigdy w życiu, wybiegł z domu.

 

Słońce chowało się za horyzontem, ostatnimi promieniami oświetlając drogę, którą na białym, wychudłym ogierze gnał Marek.

 

Wreszcie spocony, zdyszany, ale z twarzą jaśniejącą nieziemską siłą, stanął przed zachwycającym obliczem cezara.

 

– Panie…! – wyszeptał tylko w uniesieniu, padając na twarz przed namiestnikiem bogów.

 

– Wstań, Marku – rzekł na to cezar łaskawie, kładąc dłonie na spoconej głowie Marka. – Nie musisz korzyć się przede mną, a przynajmniej nie aż tak.

 

Marek powstał, zdumione i przelęknione spojrzenie wpiwszy w cezara. Tymczasem ten, który boskością dorównuje bogom, mówił dalej:

 

– Duchy dziś powiedziały mi prawdę, która raduje me serce, ale zarazem zasmuca je ogromnie. Tyś jest moim synem!

 

Marek osunął się na kolana. Więc jego ojcem nie jest starzec, którego tak miłował i szanował przez te wszystkie lata, dla którego hańbił się pracą w polu i obijaniem chłopskich pleców kijem?

 

– Miałażby to być prawda? – wyszeptał zbielałymi ustami.

 

– Tak, to, co mówi cezar, zawsze jest prawdą – odparł mu na to promienisty pan świata – Cieszy mnie to odkrycie niepomiernie, synu. A jednak robak smutku toczy me trzewia i nie daje o sobie zapomnieć. Twoja siostra została porwana przez okrutnego, nienazwanego potwora i tylko ty możesz ją ocalić.

 

– Z twego rozkazu będę walczył do ostatniej kropli krwi! – krzyknął Marek zapalczywie, mając przy tym nadzieję, że walczyć będzie do ostatniej kropli krwi potwora, nie własnej.

 

***

 

Następnego ranka Marek powrócił do swego domu, gdzie z niepokoju szalał jego przybrany ojciec. W wielu słowach, z których płynęła siła, odwaga i pogodzenie z losem, wyjaśnił starcowi sytuację. Stary żołnierz z twarzą cierpieniem pooraną, nawykły dawniej dla chwały cezara wszystko uczynić, gwałcić i rabować, byle imię jego nieśmiertelne sławić, bez żadnej, oczywiście, korzyści dla siebie, zapłakał teraz gorzko.

 

– Wiedziałem, żeś nie jest moim synem, nie wiedziałem przeto czyim – łkał – ale twa szlachetność, której ja, niegodny, źródłem być nie mogłem, powinna mi jasno świadczyć, żeś synem cesarskim…

 

Marek przycisnął głowę starca do piersi, a potem, dumny ze swego pochodzenia, nie znający lęku przed niebezpieczeństwem i zdecydowany zabić potwora w obronie swej siostry, popędził ku polom, gdzie wbrew woli rwało się jego serce.

 

Na snopku siana, wachlowane przez dwóch nędznych niewolników spoczywało dziewczę ubogie o włosach kruczymi splotami okalających bladą twarz. Istna to była córa Wenery, kariatyda rzymska, bogom równa dziewica, smukła jak trzcina, a wdziękiem Jutrzenkę prześcigająca.

 

– Petroneo! – krzyczał Marek już z daleka. Dziewczyna podniosła się nieznacznie, pozdrawiając go słabym gestem.

 

– Witaj, Marku – szepnęła, a w jej głosie dźwięczała szczera radość ze spotkania. – Od świtu pomagałam mym braciom orać pole, wybacz więc, że nie jestem przygotowana na twe przybycie… Znój ciężkiej pracy zwyciężył mnie jednak i postanowiłam spocząć na chwilę. Dzięki ci za przysłanie tych niewolników, wszak niegodna tego jestem, ja, chłopska córa…

 

– Petroneo, przychodzę się pożegnać, kto wie, czy się jeszcze zobaczymy – przerwał jej Marek, klękając przy niej, przytulając jasną twarz do jej kolan i pocałunkami okrywając spracowane, białe dłonie. – Okazało się, że jestem synem cezara i muszę uratować siostrę ze szponów okrutnego potwora.

 

– Och! – zakrzyknęła Petronea – niegodna jestem być kochanką cesarskiego syna!

 

– Godną bogów jesteś, Petroneo, a mnie tym bardziej – odrzekł jej na to. – Odchodzę teraz, ale wiedz, że jeśli umrę, to z twoim imieniem na ustach.

 

– Och, Marku, zawsze będę twoja, nawet jeśli zginiesz. W ramionach męża, któremu mnie w takim przypadku zapewne sprzedadzą, będę myśleć tylko o tobie.

 

Marek, pokrzepiony jej słowami, z obrazem ukochanej wypalonym w źrenicach, wrócił do pałacu, gdzie przygotować się miał do walki z potworem.

 

***

 

Tej nocy spał niespokojnie. Pościel jego zdawała mu się wypełnioną rozpalonymi węglami. Nazajutrz czekała go walka z nienazwanym potworem. Co prawda był synem samego cezara, posiadał więc z przyrodzenia moc nadludzką, a jednak…

 

W pewnej chwili koło jego łoża pojawiła się smuga światła, jakiego na ziemi człowiek śmiertelny nie zobaczy. Z łuny wyłoniła się mglista postać mężczyzny, o pięknie utrafionych włosach i brodzie, twarzy przepełnionej nieziemską powagą i mądrością, w złotej szacie, z piorunem świetlistym w dłoni.

 

– Marku powstań, albowiem przybył do ciebie sam pan wszechświata! – dudniący głos Jowisza, bo zjawiskiem wyżej opisanym był Jowisz we własnej osobie, sprawił, że ściany pałacu zatrzęsły się jak w febrze. Marek zerwał się z łoża i natychmiast padł na kolana przed najwyższym z bogów.

 

– Wiesz, żeś nie jest synem tego, którego traktowałeś jak ojca? – spytał Jowisz cichszym już nieco głosem.

 

– Wiem -odrzekł Marek z szacunkiem, nie patrząc w nieśmiertelne oblicze pana życia i śmierci. – Jestem synem boskiego cezara.

 

– To kłamstwo – ryknął Jowisz, a Marek na chwilę ogłuchł, podobnie jak wszelkie żywe stworzenie w całej okolicy.

 

– Ale cezar mówił, że duchy mu powiedziały… – zaczął młodzieniec, gdy odzyskał nieco świadomość.

 

– Nie duchy – wiedźma powiedziała cezarowi – przerwał mu Jowisz. – A wiedźma nie do końca zrozumiała to, co jej duchy rzekły… Zresztą w momencie twoich narodzin cezar miał osiem lat i jeszcze nie myślał o przedłużaniu rodu. Tak naprawdę jesteś moim synem.

 

– Ach! – zdołał jedynie rzec Marek. Miałżeby być synem najwyższego z bogów, on, skromny żołnierz?

 

– A skoro jesteś moim synem – mówił dalej Jowisz – jestem zmuszony poprosić cię, byś oddał mi pewną przysługę… Wiem, że idziesz ratować córkę cezara z łap nienazwanego potwora. Tak się składa, że ten potwór to moje dziecko z pewną rzeczną nimfą i byłbym ci szalenie wdzięczny, gdybyś go przy okazji zabił, bo niepokoi on mą boską osobę.

 

– Jak sobie życzysz, panie mój, ojcze! – szepnął Marek oszołomiony.

 

– Tylko bez poufałości. – warknął pan wszechpotężny nieba i ziemi, a potem znikł pozostawiając po sobie bladą, perlistą poświatę.

 

A Marek poczuł, że jest gotów walczyć z potworem. Jakże by miał nie dać mu rady, skoro jest synem najmocniejszego z bogów?

 

***

 

Dnia następnego przywdział kosztowną zbroję, którą podarował mu cezar, do pasa przytoczył miecz, na plecy zarzucił swój wierny płaszcz żołnierski i ruszył ku jaskiniom rozciągającym się pod Palatynem. Jeszcze nim dotarł do wzgórza w nozdrza jego uderzyła straszliwa woń potwornych wyziewów. Nie przeląkł się jednak, szedł dzielnie dalej. Wreszcie dotarł do ogromnego otworu w skale, skąd dochodziły jego uszu przeraźliwe pomruki.

 

– Wyjdź, potworze nienazwany! Wzywam cię ja, syn Jowisza! – krzyknął Marek w ciemność, na co odpowiedział mu ogłuszający ryk.

 

Z jaskini wytoczył się potwór. Ogromne, zwaliste cielsko kołysało się na czterech szponiastych łapach. Stwór pokryty był łuską, cuchnął zgnilizną, a z zębów jego kapał zabójczy jad. Marek poczuł przypływ sił i odwagi, ruszył naprzód przekonany, że boski rodzic w razie czego otoczy go opieką.

 

Waleczny rycerz, najdzielniejszy z dzielnych, długo i zawzięcie walczył, z wysiłkiem nadludzkim unikając kłapnięć potężnych szczęk, lawirując między łapami potwora i uchylając się przed jego tnącymi powietrze pazurami. Wreszcie miecz Marka dosięgnął piersi potwora i zatonął w jego czarnym sercu aż po rękojeść. Dzielnego rycerza zalała parująca, smrodliwa posoka. Gdy potwór znieruchomiał, Marek odciął mu głowę, odszukał w głębi jaskini płaczące niemowlę, które potwór chyba usiłował adoptować, bo koło dziecka spoczywało sporo nieporadnie wykonanych, drewnianych zabawek, a potem udał się do zamku.

 

***

 

Cezar powitał go z radością, urządził na jego cześć wspaniałą ucztę, kazał mu się umyć, dziecko z ulgą oddał wiedźmie, aż w końcu zwrócił się do Marka tymi słowy:

 

– Synu mój, zaiste wykazałeś się niezwykłą dzielnością, pozwól bym w nagrodę mianował cię moim prawowitym następcą na wypadek mojej śmierci, obym żył wiecznie!

 

Uradował się Marek w duszy z tego zaszczytu, podziękował panu ziemi, myśląc: „Nie wyjawię, żem synem Jowisza, bo żadna to ujma dla Rzymu, jeśli na jego tronie zasiądzie nie syn cesarski, a syn boski. Zresztą – cezar jest w końcu bogiem na ziemi, więc co za różnica".

 

Po uczcie poprosił cezara o pozwolenie, by mógł udać się po raz ostatni do swego domu, pożegnać przybranego ojca i wziąć z sobą Petroneę. Władca zgodził się i Marek wyruszył pieszo w księżycową noc, rozkoszując się spokojem cudownym świata.

 

Wtem zupełnie nagle tuż przed nim rozstąpiła się ziemia, w niebo buchnęły kłęby błękitnego ognia, a z oparu mgły wyszła ku niemu stara kobieta w szarej sukni.

 

– Stój, Marku! – zawołała, a Marek, czując, że ma do czynienia z istotą nieziemską, padł przed nią na twarz. – Jam jest Mojra, która wyznacza los ludziom i bogom.

 

– Pani, czemu zawdzięczam to spotkanie? – zapytał Marek przelękniony, mając przed sobą istotę najpotężniejszą, przed którą nawet Jowisz, pierwszy wśród pierwszych, drży.

 

– Muszę ci wyjaśnić kilka spraw – rzekła Mojra kryształowym głosem. – Ponieważ powstało drobne zamieszanie… Wiesz, że nie jesteś synem Scypiusza, który opiekował się tobą od dziecka, i wiesz, że nie jesteś synem cezara…

 

– Tak, jestem synem Jowisza – przerwał jej Marek drżącym głosem.

 

– No właśnie nie. – odparła Mojra. – Jego synem też nie jesteś. Jowisz potrzebował kogoś, kto rozprawiłby się z jego bękartem, a że ty i tak tam akurat szedłeś, dopuścił się oszustwa, by wesprzeć twą siłę i wzmocnić postawę duchową.

 

– Czyim więc synem jestem…? – spytał skołowany tą nadludzką intrygą Marek.

 

– Zasadniczo jesteś synem Krassusa Apulejusza, miejscowego hodowcy psów myśliwskich, a prywatnie waszego sąsiada, z którym zapomniała się ongiś twoja matka. Chciałam, żebyś wiedział. – to powiedziawszy, Mojra znikła, a wraz z nią płomienie, mgła i szczelina w ziemi.

 

Marek jeszcze przez chwilę leżał z twarzą przy ziemi, aż wreszcie wstał i zapytał sam siebie: jak to? Więc jestem synem prostego człowieka, wyrobnika, hodowcy psów. Miałżebym być następcą cezara? Miałżebym prowadzić Rzym ku wiekuistej chwale ze świadomością, że na jego tronie zasiadam ja, najnędzniejszy z nędznych, niegodny dotykać stopą pałacowego dywanu? Skazać Wieczne Miasto na nieskończoną hańbę pod rządami chłopa-samozwańca?

 

I w porywie patriotycznego uniesienia, rozpaczając nad niedoszłym, na szczęście, w porę powstrzymanym zagrożeniem, jakie zawisło nad miastem wybranym przez bogów, zapobiegawczo rzucił się z najbliższej skały, swą śmiercią chroniąc Rzym przed potencjalnym upodleniem.

 

Koniec

Komentarze

Kurczę, co tu napisać...

Podobało mi się średnio... Ale jestem kiepskim oceniającym, właśnie skończyłem czytać pod przymusem "Quo Vadis", które obrzydziło mi całkiwicie tamte czasy...

Cóż, nie podoba mi się to, jak budujesz zdania. Są po prostu za długie np:

Wyczerpany śmiertelnie Marek nie pozwolił niewolnikom zdjąć z siebie znoszonej, skromnie przetykanej złotą nicią szaty oraz prostego żołnierskiego płaszcza, który wraz z nim przechodził tyle trudów wojny, chronił go przed śniegiem, wiatrem oraz lejącą się strumieniem z uciętych wrogich głów i kończyn krwią.


Takich zdań jak powyżej jest sporo w tekście, co utrudnia czytanie i męczy.

Druga rzecz to nadużywanie archaizmów, właściwie cała historia jest tak napisana. Mi osobiście to nie przeszkadza, ale znam wielu czytelników, którzy nie lubią takiego sposobu pisania.

Cezar, sprawiedliwy pan świata, bóg na ziemi, zaczął się nieco niepokoić, ponieważ już trzecia jego nałożnica w przeciągu ostatnich miesięcy miast dziecka urodziła dwugłowego smoka. - wiesz, trudno sobie wyobrazić kobietę zdolną urodzić smoka (dwugłowego!), poza tym smoki to gady, więc są jajorodne.

Konkludując: historia napisana przez Ciebie jest bardzo prosta, ty natomiast zrobiłeś z tego dość obszerną opowieść, stosując masę zbędnych opisów. Nie podobało mi się, niestety. Przerost formy nad treścią. Pozdrawiam

Mastiff

Hmm, to opowiadanie jest na kicz. Nie zauwazyłem, przepraszam:). Wobec tego moja powyższa opinia nie ma racji bytu. Pozdrawiam

Mastiff

OK, do konkursu.

Podobalo mi się. Po pierwsze kpina z patetyczności. Wyśmiane głupiego heroizmu. rozbrajająca postawia Marka: taka Serio. ironiczna pointa zwartość tekstu. I ładnie przedstawiony rzymski świat.
Podobała mi się irracjonalność tych dwugłowych smoków-dziewczynek :D, adoptującej dziewczynkę bestii xd, oraz przerysowane postaci.
Zdania nie są za długie moim zdaniem, bo są pełne treści, humoru i nadają komiczny klimat.
Podoba mi się stopniowanie spotkań, do najbardziej potężnej z istot.

Nie podoba mi się konstrukcja zdań z pierwszych akapitów. Wydaje mi się, że możnaby to jeszcze stylistycznie poprawić.
Nie podobało mi się, że Marek chciał wziąć  kochankę do palacu i mu na to pozwolono. Nie wiem czy to możliwe by chłopka była wyniesiona aż tak ponad stan.

*"Zawartość tekstu" > wyciać

AK... dziękuję za uwagi :) z pierwszym akapitem faktycznie coś się pozbierać nie mogłam, a co do kochanki - założyłam, że wielkim panom w tamtych czasach wszystko uchodziło płazem, ale może wcale tak nie było...
Pozdrawiam!

it's time for war, it's time for blood, it's time for TEA

Podobało mi się. Kiczowate jak się patrzy, ale widać, że trochę o Rzymie dowiedziałaś przed pisaniem. Tak z drobiazgów:

Do ubogiego domu Marka Atemisza w samo południe zapukało trzech pretorianów cesarskich.

Dwie literówki w imieniu bohatera.

– Tak, to, co mówi cezar, zawsze jest prawdą – odparł mu na to promienisty pan świata – Cieszy mnie to odkrycie niepomiernie, synu.

Kropka po świecie. Gdzieś to pierwsze zdanie musi się kończyć. Jeszcze w innym miejscu też widziałam ten błąd.

Bardzo jesteś przywiązana do tych zbędnych dziur między akapitami?

 

Edit: A dlaczego mieliby nie wpuścić chłopki do pałacu? Niewolnice mogły tam wchodzić…

Babska logika rządzi!

o, dzięki za komentarz :) cieszę się, że się podobało :D to było moje pierwsze opowiadanie wrzucone tutaj , teraz bym pewnie masę rzeczy inaczej napisała…

nie mam zielonego pojęcia, skąd się wzięły te dziury między akapitami. Serio. Na poprzedniej stronie NF ich nie było O.o

it's time for war, it's time for blood, it's time for TEA

Owszem, pomysł nawet zabawny, ale wykorzystywany po wielokroć zaczął nużyć. Opowiadanie jest kiczowate nad wyraz, jak trzeba, ale zdało mi się nieco przydługie, a przez to dość męczące. Jednak biorąc pod uwagę, że to był Twój debiut, muszę przyznać, że wypadł całkiem nieźle. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka