- Opowiadanie: adamas - Miecz Przeznaczenia (FANTASTYCZNY KICZ 2011)

Miecz Przeznaczenia (FANTASTYCZNY KICZ 2011)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Miecz Przeznaczenia (FANTASTYCZNY KICZ 2011)

Eryk zbiegał po ścieżce w dół doliny ku niewielkiej chatce ukrytej pośród zarośli. Był już niemal dorosły, za dwa dni miał skończyć osiemnaście lat, więc w zgodnej opinii mieszkańców wioski takie zachowanie już mu nie przystawało, ale młodzieniec nie martwił się tym. Tu, w dolinie starego Bena, wszystko było dozwolone. Żyjący samotnie starzec nie przejmował się bowiem takimi rzeczami. Eryk lubił do niego przychodzić nie tylko z tego powodu. Ben zawsze miał dla chłopaka ciepłe słowo czy dobrą radę. Młodzieniec przebywając ze staruszkiem poznał wiele ciekawych rzeczy, często przydatnych podczas zwyczajnych zajęć w gospodarstwie rodziców w wiosce. To właśnie dzięki naukom Bena zeszłej zimy wyleczył chorą jałówkę. Ojciec był mu za to niepomiernie wdzięczny. Teraz Eryk biegł do Bena wiedziony smutną koniecznością.

– Ben! – wykrzyknął wbiegając do chatki.

– Słucham cię, mój chłopcze? – starzec siedział odwrócony tyłem do drzwi i coś czytał – Co sprowadza cię w me skromne progi?

Eryk przystanął i odsapnął. Spod jasnych, kręconych włosów na twarz kapały mu słone krople potu.

– Ben! Ty jeden możesz mi pomóc! – wyspał.

– Tak? – Ben spojrzał na młodzieńca stalowoszarymi oczami – Mów.

– Czy słyszałeś o czymś co nazywa się Miecz Przeznaczenia? – wypalił Eryk; chciał powiedzieć coś więcej, lecz nagle umilkł widząc wyraz twarzy staruszka. Właściciel chatki poderwał się z miejsca i spojrzał na swego młodego gościa.

– Od kogo słyszałeś tą nazwę? – niemal szepnął Ben – Skąd?

Młodzieniec zbladł. Nigdy jeszcze nie widział, by starzec tak groźnie na niego patrzył. Nawet jeśli dawniej coś przeskrobał, Ben zawsze obracał wszystko w żart. Teraz zaś nastroszył krzaczaste brwi i groźnie łypał na Eryka.

– To coś złego? – zająknął się chłopak.

– Nie – Ben nagle opanował się i z powrotem spoczął na krześle; w jego twarzy nie było już śladu po tym nagłym i niespodziewanym wybuchu – To nic złego. Naprawdę. Siadaj, chłopcze.

Zdziwiony zachowaniem starca młodzieniec klapnął na zniszczony fotel.

– Więc? – Ben przemówił swym spokojnym głosem i uśmiechnął się – Od kogo słyszałeś o Mieczu Przeznaczenia?

Eryk zarumienił się. Nie bardzo miał ochotę zdradzać staruszkowi gdzie usłyszał tą nazwę, ani opowiadać o różnych towarzyszących temu okolicznościach. Wciąż był młodym człowiekiem, ciężko mu było przełamać własny wstyd. W końcu jednak zdecydował się opowiedzieć całą historię. Starzec zawsze dawał mu dobre rady, nigdy go nie zawiódł.

– Więc widzisz, Ben – zaczął – Byłem ostatnio w zamku barona…

– Dostarczałeś jabłka z sadu? – wtrącił staruszek.

– Tak – zapewnił Eryk ale zaraz umilkł pod czujnym okiem Bena; było lato, jabłka pojawią się w sadach za kilka miesięcy – Nie. Byłem u Ingrid…

– Córki barona – stwierdził, nie zapytał starzec.

– Tak – chłopak zarumienił się jeszcze bardziej – Ja… Ona… My – wydukał.

– Ona ci się podoba, chłopcze – uśmiechnął się Ben a Eryk niemal nie spłonął ze wstydu – Domyśliłem się. Ale co to ma wspólnego z Mieczem Przeznaczenia?

Całkiem już purpurowy na twarzy młodzieniec spuścił wzrok. Wreszcie, jąkając się i kręcąc głową, powiedział:

– Ona jest córką barona, Ben, a ja… Sam wiesz – starzec kiwnął głową i dziwnie popatrzył na chłopaka, ten jednak nic nie zauważył – Pewnego razu podsłuchałem jak baron rozmawiał ze swoimi gośćmi. Mówił o królu Ormie Okrutnym. Mówił, że żeby go obalić potrzebny jest bohater. Że ów musi mieć Miecz Przeznaczenia, tylko wtedy pokona uzurpatora. A tymczasem baron chce wydać Ingrid za najstarszego syna hrabiego Hamstadt. Mówił, że…

– Że to wzmocni sojusz przeciwko królowi Ormowi – dokończył Ben – A tobie się to nie podoba.

– Nie! – krzyknął Eryk i pierwszy raz od dłuższej chwili spojrzał na staruszka – Wcale mi się to nie podoba! Ingrid. Ona…

– Nie unoś się, chłopcze.

– Muszę zdobyć ten miecz, Ben – wypalił młodzieniec a stary mężczyzna szeroko otworzył oczy – Wtedy zostanę rycerzem a baron pozwoli mi ożenić się z Ingrid!

Ben uśmiechnął się i pokręcił głową. Widząc to Eryk zacisnął pięści.

– Śmiejesz się! – warknął – A myślałem, że kto jak kto, ale ty mi pomożesz! Nikt inny! Trudno. Sam coś wymyślę!

Rzekłszy to chłopak wstał i ruszył do wyjścia. Kiedy przechodził przez próg Ben zawołał krótko:

– Stój!

Eryk odwrócił się i spojrzał na staruszka. Ben długo spoglądał na chłopca. Dostrzegł drżące wargi i łzy w kącikach niebieskich oczu.

– Pomogę ci, Eryku – powiedział wreszcie – Za dwa dni spakujesz plecak i będziesz czekał na mnie pod starą gruszą nad potokiem. Wiesz gdzie?

Młodzieniec skinął głową i wybiegł z chaty. Nie chciał, żeby Ben widział jak będzie płakał. W końcu za dwa dni miał być dorosły. Staruszek wstał i podszedł do drzwi. Odprowadził wzrokiem Eryka wspinającego się po ścieżce na niewielką przełęcz. Po chwili chłopak wszedł na szczyt i zniknął. Ben popatrzył jeszcze chwilę i pogładził się po długiej, białej brodzie.

– A więc zaczyna się – powiedział do siebie – Muszę znaleźć swój kapelusz i kostur – westchnął – Najwyższy czas, Benie, najwyższy czas. Coś mi mówi, że to moja ostatnia przygoda. Miejmy nadzieję, że skończy się szczęśliwie dla chłopaka…

 

Eryk siedział pod starą gruszą od bladego świtu. Z gospodarstwa rodziców wymknął się w nocy. Zostawił pożegnalny list, ale ostatnie dwa dni były dla niego bardzo ciężkie. Zdawał sobie sprawę, że bardzo nieładnie robi opuszczając znienacka rodzinną zagrodę, ale w końcu sam Ben kazał mu się tu stawić. Właśnie. Eryk czekał na niego i czekał, a staruszek nie nadchodził. Niedawno minęło południe, a Bena jak nie było tak nie było. Młodzieniec zaczął się niepokoić, zastanawiał się czy staremu nic się nie stało i czy nie iść do jego chatki. Nagle jednak do jego uszu dobiegł odgłos kroków. Ktoś się zbliżał. Eryk zerwał się na równe nogi, ale po chwili uśmiechnął się. To właśnie Ben. Staruszek ubrany był w szary płaszcz i niebieski, spiczasty kapelusz z dużym rondem. W ręku dzierżył potężny kostur a przez plecy przewieszoną miał torbę. Siwa broda tańczyła na wietrze.

– Nareszcie, Ben! – chłopak podbiegł do staruszka – Długo cię nie było!

– Musiałem wyjaśnić wszystko twoim rodzicom – rzekł Ben, a widząc wyraz twarzy Eryka szybko dodał – Nie martw się. Wiedzą, że wyruszyłeś ze mną.

– Ale…

– Dziś wkroczyłeś w wiek dorosły, chłopcze. Powiedzmy, że trafiłeś do mnie do terminu. Zostałeś uczniem starego Bena. Twój ojciec był nawet zadowolony – wyjaśnił staruszek, a w myślach dodał: przecież wiedział, że tak się stanie – Ruszajmy!

– Dokąd?

– Czyżbyś zapomniał? – udał zdziwienie Ben – Po Miecz Przeznaczenia. Ale najpierw musimy dotrzeć do Drummen. W miasteczku czekają bowiem na nas dwa wierzchowce. I kilka innych, ważnych rzeczy.

– Konie? Po co nam konie?

– Chłopcze – rzucił przez ramię starzec – Przed nami daleka droga.

 

Droga rzeczywiście była daleka. I ciężka, przynajmniej dla Eryka. Choć bowiem zdobyte w Drummen przez Bena konie były bardzo spokojne, młodzieniec nie miał wprawy w jeździectwie. Przez pierwsze kilka dni na każdym postoju musiał długo leżeć na ziemi a na myśl o siedzeniu wykrzywiał twarz w grymasie. Wkrótce jednak przywykł, zarówno do niewygodnego siodła jak i do obijającego się o udo krótkiego miecza. W państwie króla Orma Okrutnego, jak wytłumaczył mu Ben, po gościńcu lepiej podróżować z bronią. Wkrótce Eryk na własne oczy zobaczył, skąd wziął się królewski przydomek. I dlaczego niektórzy możnowładcy spiskują przeciwko władcy. Wędrowcy na każdym kroku napotykali szubienice a co jakiś czas mijały ich grupki biedaków pędzonych przez groźnych strażników. Ben wyjaśnił Erykowi, że są to ludzie, którzy trafili w królewską niewolę za niezapłacone podatki. Niewolnicy budowali dla Orma wielkie twierdze i uprawiali jego ziemię. Władca bogacił się ich pracą, a prosty lud Godycji cierpiał głód i prześladowania.

Orm Okrutny był, o czym Eryk wiedział, bratem poprzedniego władcy, króla Haralda. Sam młodzieniec tego nie pamiętał, ale w jego wiosce mówiono, iż Harald był lepszym królem niż jego młodszy brat. Niestety, któregoś razu Harald miał wypadek na polowaniu. Spłoszony koń poniósł, król spadł z niego i dotkliwie się połamał. Medycy i magowie twierdzili, że wyzdrowieje, niestety wkrótce po wypadku Harald zmarł. Władzę przejął Orm, podejrzewany o otrucie brata. Wkrótce w tajemniczych okolicznościach zginęła żona Haralda, królowa Margot a malutki synek, królewicz, przepadł gdzieś bez śladu. Od tamtej pory przez siedemnaście długich lat królował Orm, który rychło nabawił się przydomku Okrutny.

– Teraz wiem – powiedział Eryk widząc w oddali następne szubienice – że muszę zdobyć ów miecz. Nie dla siebie, ale dla tych ludzi, żeby żyło im się lepiej.

– Owszem – pochwalił go Ben – Miecz Przeznaczenia jest starożytną bronią królów Godycji. Jeżeli dzierży go prawdziwy władca królestwa wszyscy wrogowie zostaną pokonani.

– A czemu Orm nie zdobył tego miecza wraz ze śmiercią króla Haralda? – zapytał chłopiec.

– Królewski czarodziej w porę wykradł oręż i ukrył daleko w górach – odparł staruszek.

– Wiesz gdzie to jest?

– Tam właśnie zmierzamy, chłopcze – tajemniczo uśmiechnął się Ben.

 

Z pomiędzy krzaków i kamieni obserwowało ich kilkoro par oczu. Smukłe zakapturzone postaci uzbrojone w łuki. Śmiercionośni elfi zwiadowcy.

– Są nasi – szepnął dowódca grupy Haelus – Kolejni martwi ludzie.

– Nie zabijaj ich – Elf poczuł na ramieniu czyjąś dłoń – Może zaraz zawrócą.

– Nie wygląda na to – odpowiedział.

Smukła Elfka spojrzała na towarzysza. Ten długo nic nie mówił.

– Czemu chcesz ich oszczędzić, Satio? – zapytał wreszcie – Czyżby wpadł ci w oko ten ludzki blondynek? Nie odpowiadaj. Oddział! Za mną!

Elfka, Satia, popatrzyła na dwójkę konnych, starego i młodego. Potem odwróciła się i podążyła za oddziałem. Gdyby tylko Haelus nie był taki. Gdyby nie nienawidził wszystkich ludzi mogła by go pokochać tak, jak on kochał ją. I był zazdrosny o tego młodzieńca. Przystojnego młodzieńca. Zanim zwiadowcy zanurzyli się w gęstych zaroślach Elfka rzuciła ostatnie spojrzenie na owych ludzi.

 

– Orkowe Góry – Ben wskazał wznoszące się na horyzoncie szczyty – Niebezpieczne miejsce.

– Tam właśnie ów mag schował miecz? – dopytywał się Eryk.

– Tak, tam. Był wtedy młodszy i wydawało mu się to dobrym pomysłem.

– Stójcie! – rozległ się nagle stanowczy głos – Wkroczyliście na nasze ziemie!

Obaj jeźdźcy zatrzymali konie i poczęli się rozglądać. Nagle dostrzegli grupę wysokich zakapturzonych postaci. Każdy z napastników dzierżył napięty łuk.

– Orki? – szeptem spytał młodzieniec.

– Elfy – syknął Ben – Niedobrze! Podobno ogłosiły wojnę przeciwko sługom Orma Okrutnego.

– Weszliście na ziemie Elfów, ludzie – krzyknął prowodyr grupy – Karą za to jest śmierć!

– Spokojnie – Ben uniósł rękę w geście pojednania.

Na nic się to zdało jednak. Haelus, przywódca Elfów, wycelował i wystrzelił. Strzała pomknęła wprost ku Erykowi. Ben krzyknął, ale nie zdążył zareagować. Nie musiał. Jeden z pozostałych Elfów w oka mgnieniu także wystrzelił ze swojej broni. Strzała trafiła w locie pocisk Haelusa i oba śmiercionośne bolidy koziołkując minęły przerażonego młodzieńca. Eryk spojrzał w stronę swego wybawcy. Kaptur Elfa zsunął się ukazując śniade oblicze wielkookiej elfiej kobiety. Długie czarne włosy tańczyły na wietrze. Chłopiec przełknął ślinę.

– Satia! – warknął dowódca Elfów – Zapłacisz za to!

– Milcz! – stary Ben uniósł swój kostur, do tej pory przytroczony do siodła – Na mą moc! Jestem Oskar Benassius! Mistrz Arkanów Magicznych! Przepadnijcie!

Koniec laski starca zaświecił się na niebiesko a w stronę oddziału elfich zwiadowców poleciało kilka błyskawic. Przerażone Elfy pierzchły zostawiając na placu boju krzyczącego Bena, przerażonego Eryka i Elfkę Satię, którą dosięgła jedna z magicznych błyskawic.

– Bierz ją na koń, Eryku – staruszek podjechał do młodzieńca i wskazał na nieprzytomną niewiastę – Ocaliła ci życie! Teraz twoja kolej.

– Ben! Panie! Jesteście magiem? – zająknął się chłopak.

– Oczywiście. Nie ma czasu na pogawędki. Rób co mówię i uciekajmy. Elfy zawsze mogą wrócić.

Eryk otrząsnął się z szoku i skoczył po ranną Elfkę. Posadził ją na swoim koniu, ale Satia była nieprzytomna, więc chłopak cały czas musiał trzymać ją by nie spadła. Kiedy Ben odwrócił się, żeby sprawdzić jak sobie radzi, młodzieniec zarumienił się wyraźnie. Tajemnicza Elfka, która uratowała mu życie była przepiękna. Całkiem inna niż Ingrid – ciemnowłosa, wysoka i śniada. Ale piękna.

Na postój zatrzymali się dopiero kiedy wjechali głęboko w las.

– Wierzę, że swoją sztuką skutecznie zmyliłem tropy – powiedział Ben rozpalając ognisko; potem przyjrzał się leżącej Elfce – Trafiła ją moja błyskawica – stwierdził – Na szczęście nic jej nie będzie. Jest tylko ogłuszona. Ale musieliśmy ją zabrać. Elfy nie darowały by jej. Zginęła by.

– Czemu? – zdziwił się chłopak – Jest taka piękna.

– Owszem – uśmiechnął się starzec – Ale ty też się jej podobasz. Inaczej nie sprzeciwiła by się rozkazom swoich dowódców. Elfy są bardzo sumienne. Ale też bardzo impulsywne i kochliwe – urwał widząc rumieniec na twarzy Eryka – Ale dość o tym. Wiem, że powinienem powiedzieć ci to wcześniej, nie w tak dramatycznych okolicznościach. Jestem Oskar Benassius. Nadworny mag twego ojca, króla Haralda.

– Jak to? To znaczy, że…

– Siedemnaście lat temu, kiedy twój ojciec umierał zabity przez swego brata Orma, przysiągłem, że uchronię cię przed uzurpatorem i w odpowiednim czasie przekażę ci Miecz Przeznaczenia, symbol twego dziedzictwa. Oddałem cię na wychowanie uczciwej wiejskiej rodzinie, a sam obserwowałem jak dorastasz. Wiem, że będziesz godnym następcą ojca, a kiedy wręczę ci ów magiczny oręż kraj powstanie przeciwko tyranowi.

– Czyli jestem – zaczął Eryk.

– Następcą tronu Godycji – rozległ się cichy, żeński głos – Jestem Satia. Cieszę się, że ocaliłam ci życie i dziękuję, że ocaliliście moje.

– Wydawało mi się, że jesteś już przytomna, Satio – uśmiechnął się Ben – Ja także ci dziękuję. Dzięki Erykowi, wierzę w to, w Godycji i między naszymi ludami zapanuje pokój. I cieszę się, że mój pocisk nie zrobił ci wielkiej krzywdy.

Elfka uniosła kąciki warg i spojrzała na Eryka. Jak ona pięknie się uśmiecha, pomyślał chłopak i czując, że jego twarz czerwienieje, pochylił głowę.

– Idę zobaczyć, czy moje zaklęcia ochronne działają – powiedział nagle Ben i wstał – Nie chciałbym tu bandy wściekłych Elfów, a wy?

– My też nie – cicho szepnęła Satia, a kiedy stary mag zniknął w lesie popatrzyła na Eryka i dodała – Przytul mnie. Proszę.

Młodzieniec zadrżał. Elfka była piękna. A tam gdzieś czekała na niego Ingrid, jej blade, delikatne ręce, jasne loki. Spojrzał na Satię. Chciał powiedzieć, że nie chce, ale wiedział, że by skłamał. Wolno wstał i podszedł do leżącej niewiasty. Pochylił się i objął ją ramieniem. Satia delikatnie rozchyliła wargi. Eryk zbliżył się do nich. Ingrid, zdążył pomyśleć zanim ich usta zetknęły się ze sobą a w głowie chłopaka zapłonęły zmysły.

 

Leżeli patrząc na ciemne drzewa dookoła. Ognisko dogasało. Eryk przełknął ślinę. Zdradził Ingrid! Nie zdobył się jednak na to, by odepchnąć od siebie powabną Elfkę. Czuł jej ciepło, jej zapach.

– Długo nie wraca – Satia zakłóciła rozmyślania młodzieńca i pocałowała go w usta.

– Prawda – zgodził się Eryk.

Nie dodał nic więcej, tylko szybko poderwał się z ziemi. Elfka podążyła jego śladem. Między drzewami raz po raz błyskało bowiem niebieskie światło błyskawic Bena, dało się też słyszeć krzyki – złości i bólu. Pobiegli w tamtą stronę, Eryk uzbrojony w miecz, Satia w biegu zakładała strzałę na cięciwę łuku. Przybyli za późno. Kiedy wpadli na polanę właśnie ostatnie Elfy, w tym zazdrosny Haelus, padały podpalone błyskawicami Bena. Niestety, także stary czarodziej osuwał się na ziemię. Z piersi sterczały mu trzy długie strzały. Widząc to Eryk krzyknął i podbiegł do staruszka.

– Ben! Nie! – załkał.

– Jesteś już blisko, chłopcze – wystękał mag – Dasz radę.

– Bez ciebie?

– Podejdź – starzec kiwnął na Elfkę – Pomożesz Erykowi – szepnął, gdy ta przyklękła przy jego ciele – Rozumiesz? Jaskinia u szczytu Trupiego Wierchu.

Satia kiwnęła głową. Z jej oczu pociekły łzy.

– Ben! – płakał dalej Eryk – Nie odchodź!

– Idź chłopcze. Królu – sapnął mag i z ust pociekła mu stróżka krwi.

Przez dłuższą chwilę słychać było tylko łkanie. Wreszcie Satia wstała i położyła dłoń na ramieniu chłopca.

– Umarł – rzekła – Ale ja ci pomogę. Znam drogę.

– Wiem. – Eryk przełknął ostatnią łzę – Pochowajmy go i jedźmy stąd. Jak najszybciej.

Wyruszyli z pierwszymi promieniami słońca ku Orkowym Górom i czającym się hen w oddali Trupim Wierchem. Ku Mieczowi Przeznaczenia.

 

Las z wolna rzedniał, aż w końcu całkowicie przeszedł w gołe, skaliste turnie. W końcu musieli, z wielkim żalem, zrezygnować z wierzchowców i ruszyć pieszo. Konie, jak stwierdziła Satia, nie dadzą rady przejść po wąskich, górskich ścieżkach.

– Skąd wiesz gdzie jest ów Trupi Wierch? – spytał Eryk gdy mozolnie wspinali się po zboczu.

– Każdy Elf wie.

– Czemu?

– Dawno temu – Satia popatrzyła smutno w niebo – w tym miejscu stoczyliśmy krwawą bitwę z Krasnoludami. Nie przeżył prawie nikt z plemienia tych karłów. Jednak umierając ich król rzucił na nas klątwę: wkrótce nasze plemię przetrzebiła tajemnicza zaraza. Od tamtej pory oni kryją się w głębokich jaskiniach, my w mrocznych lasach. Jesteśmy tylko cieniem dawnej potęgi.

– Czemu więc – po dłuższej chwili odrzekł Eryk – zwą to miejsce Orkowymi Górami?

– Kiedy oba nasze plemiona straciły siły właśnie orkowe plugastwo rozpanoszyło się między szczytami – westchnęła Elfka – I my, i Krasnoludy zawsze ich zwalczaliśmy. Ale teraz nie mamy sił. Nienawidzę ich.

– Dobrze, że jeszcze ich nie spotkaliśmy.

– Nie kracz, Eryku.

Gdzieś pośród kamieni para żółtych, brzydkich oczu śledziła każdy ich krok.

 

– Trupi Wierch – westchnęła Satia i opuściła oczy – Miejsce upadku naszego ludu.

Eryk spojrzał na posępny szczyt wznoszący się przed nimi. Podszedł do Elfki i objął ramieniem.

– I odrodzenia – powiedział – Obiecuję ci, że kiedy zostanę królem Godycji ruszę w te góry z ludźmi i z wami. Z Mieczem Przeznaczenia w dłoni. Odzyskacie chwałę.

– Dziękuję ci. – w oczach Sati zalśniły łzy.

Eryk pocałował ją i ruszyli z mozołem przez wielkie osuwisko, pełne potężnych głazów.

– Jaskinia jest tuż pod szczytem. Powyżej tego rumowiska – Elfka wskazała palcem.

Chłopak popatrzył w tamtym kierunku. Widać było niewielkie skalne zagłębienie.

– Ta dziura? – spytał.

Odpowiedział mu pełen bólu krzyk Sati. Eryk odwrócił się. Elfka osunęła mu się w objęcia. Z ramienia sterczała jej czarna, postrzępiona strzała.

– Orki – szepnęła.

Nie namyślając się wiele młodzieniec podniósł ją i szybko ruszył do góry.

– Jestem ranna – załkała – Zostaw mnie i pędź po miecz. Orki lękają się tej broni. Pokonasz ich i wrócisz do Godycji.

– Nie zostawię cię! – krzyknął Eryk – Ja…

Nie dokończył. Kochał Ingrid, to jasne, ale Elfka…

– Doganiają nas – usłyszał gorączkowy szept.

Chłopak odwrócił się. Grupa pokracznych orkowych wojowników wspinała się z zadziwiającą łatwością po chybotliwych kamieniach. W ich dzikich okrzykach słychać było tryumf. Dziś zabiją człowieka i Elfa. Będą pić ich krew. Eryk zadrżał. Wiedział, że nie ujdzie pogoni. Ostrożnie oparł Satię o wielki głaz i wyciągnął broń – nóż i krótki miecz. Przełknął ślinę. Pierwszy przeciwnik był tuż, tuż. Na szczęście dla chłopaka potężny Ork potknął się o kamień i upadł na twarz. Nie namyślając się długo Eryk przejechał mu ostrzem miecza po szyi. Z karku stwora trysnęła ciemna posoka a jego ciałem wstrząsnął przedśmiertny dreszcz. Chłopak kopnął zwłoki w stronę reszty nadbiegających przeciwników. Tocząc się po rumowisku trup poruszył lawinę drobnych kamieni i spowolnił napastników. Widząc to Satia zamknęła oczy. Po chwili z całych sił naparła na głaz, przy którym posadził ją Eryk.

– Co robisz? – spytał zdziwiony.

– Walcz – sapnęła Elfka – Biegną!

W samą porę Eryk odwrócił się i sparował silne ciosy dwóch kolejnych napastników. Niemal upadł, z taką siłą uderzyły weń wraże ostrza. Orki wrzasnęły tryumfalnie. Nagle chłopak usłyszał za sobą zgrzyt. Odwrócił głowę. Wielki głaz, za którym ukrył Satię toczył się w jego stronę, a w raz z nim inne, mniejsze. W ostatniej chwili uskoczył na bok. Jego mniej zwinni przeciwnicy nie mieli tyle szczęścia: kamień zabrał ich w dół stoku. I spowodował lawinę. Eryk widział, jak pędzące bloki skalne porywały pozostałe Orki, jak potwory krzyczały, miażdżone ciężkimi głazami. On sam z wielkim trudem utrzymał się na górze. Kiedy rumowisko się uspokoiło, nie było już żadnych Orków. Nigdzie nie widział też Elfki.

– Satia! – wrzasnął.

– Tu – odpowiedział mu całkiem niedaleki, cichy szept.

Chłopak podpełznął tam. I przełknął ślinę. Elfka leżała przygnieciona kilkoma dużymi kamieniami. Nie namyślając się wiele począł usuwać je jeden po drugim.

– Zostaw – skarciła go Satia.

– Przestań!

– Za późno. Pocałuj mnie – zażądała; kiedy zaś Eryk oderwał już usta od jej warg, dodała – Jesteś niedaleko. Zrób co obiecałeś mi i Benowi. I kochaj swoją Ingrid. Ja byłam tylko snem.

– Ale…

– My Elfy wiemy wiele – uśmiechnęła się. – Umiemy czytać w myślach. Zrób co masz zrobić.

Umarła. Eryk załkał. Połykając łzy wstał i potykając się o kamienie ruszył w górę. Kiedy dotarł do jaskini, ledwo widział przez opuchnięte oczy. Miecz Przeznaczenia leżał na kamiennym postumencie, okrytym czerwonym płótnem. Chłopak podszedł chwiejnym krokiem i chwycił rękojeść. Magia oręża sprawiła, że wstąpiły weń nowe siły. Odwrócił się i stanął w wejściu do jaskini. Uniósł miecz ku górze i krzyknął:

– Strzeż się, Ormie Okrutny! Strzeżcie się, niegodziwcy, plugawe Orki! Król powrócił.

 

Koniec

Komentarze

Taaak
Limit znaków mnie ograniczał.
Na spokoju można z tego zrobić kilkunatotomową (mi pomysły stanęły po 7 częściach) archetypową i, jakże inaczej kiczow.. popularną, sagę fantasy.

Tschues!

Podobało mi się. Prosta, dobrze opowiedziana historia. Może i jest kiczowate, ale nawet gdybyś umieścił opowiadanie bez tego dopisku, też byłbym zadowolony. Rzeczywiście, mozna z zrobić z tego niezłą sagę:). Pozdrawiam.

Mastiff

Bardzo dobre opowiadanie. Według mnie ma wszystko co kicz powinien.

Tendencyjne i schematyczne, aczkolwiek jeśli chodzi o kicz, to myślę, że spokojnie mieścisz się w górnej normie akceptowanej przez społeczeństwo - przy odrobinie szczęścia znalazłbyś wydawce na te siedem tomów :P A potem czekałoby na Ciebie uwielbienie mas i kontynuowanie sagi w nieskończoność :P

Z uwag technicznych, to brakuje Ci kropek w dialogach:

1) jeśli drugą cześć wypowiedzi bohatera zaczynasz wielką literą, to kwestię narratora kończysz kropką:

- My Elfy wiemy wiele – uśmiechnęła się. – Umiemy czytać w myślach.

2) jeśli słowo po myślniku nie wiąże artykułowania dźwięków (np. powiedział, krzyknął, szepnął, wystękał itp), to kopkę stawiasz już na końcu kwestii bohatera, a wypowiedź narratora zaczynasz dużą literą:

- Dziękuję ci. – W oczach Sati zalśniły łzy.

Dziwi mnie, że jeszcze nikt się do przecinków nie doczepił (a znając mnie - na pewno są gdzieś źle; szukajcie)

Cóż, Sylvieno - za uwagi dziękuję, koniec, kropka.
Nie będę się tłumaczył, że jak kicz to tak ma być, po prostu jestem nieuk i cymbał pod tym względem.

oj tam, żaden kicz, po prostu klasyka ;)

z uwag technicznych nie pasowało mi słowo "bolid" użyte w opisie lotu strzał - niezły dysonans czasowy, ale za resztę brawa. Czekam na nexta. 

Widzę, że mamy podobną definicję kiczu :) Pod moim tekstem też pisali, że za mało kiczowate ;)

Mi się bardzo podoba, całkiem fajne opowiadanko, ale kiczu nie znalazłam. Też się dziś wzięłam za swoje opowiadanie konkursowe, ale boję się, że też nie będzie w nim kiczu.

Jak "za mało kiczowate"?

Proszę, napiszcie czemu?

Jak dla mnie to wspaniały jeleń na rykowisku. W gwiażdzistą noc na dodatek!

OK, do konkursu.

Nowa Fantastyka