- Opowiadanie: ZombieCamel - Moje wielkie kosmiczne wesele [KOSMIKOMIKA 2011]

Moje wielkie kosmiczne wesele [KOSMIKOMIKA 2011]

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Moje wielkie kosmiczne wesele [KOSMIKOMIKA 2011]

Pierwsza sprawa – jest to obiecywane, przeze mnie, opowiadanie z universum Sheili. Choć samej Sheili tu prawie nie ma.

Druga – Przekraczam limit słów o 3 tysiące :D

Trzecia – długo się wahałem, czy startować do Fantastycznego Kiczu, czy Kosmikomiki, ponieważ Sheila wpisuje się w oba konkursy. Wybieram jednak KSMKMK, ze względu na wyższy poziom prac

Czwarta – wklejanie tutaj tekstu to jest istny koszmar, rozwala mi całe formatowanie. I wszystkie myślniki zamieniło mi na wypunktowanie. Niby nie przeszkadza, a jednak wygląda brzydko. Dlatego zamieszczam dodatkowo link do pliku .doc Niczym się raczej nie różni, ale wg. mnie łatwiej się czyta z pliku. W razie problemów, z którymś tekstem – zgłaszajcie.

 

Życzę miłej zabawy, przy czytaniu! – to piąta sprawa.

 

http://www.sendspace.pl/file/d2862ee255564f4d77e9de2

Moje wielkie kosmiczne wesele

(My Big Fat Cosmic Wedding)

 

(…)Rynek zapełnił się pełnymi zdrowia mieszkańcami, w kościele zabiły dzwony

Nie ma za co, będziemy mogli zrobić teraz dużo, dużo złego!

Złośliwy błysk Czarnej Smugi Cienia Mrocznej Ciemności pożegnał miasteczko. Statek

wystartował, wzniósł się do jonosfery i wcisnął się w czwarty wymiar, dla skrócenia podróży.

Burak Danych w tym wymiarze rozłożył się na długości miliardów kilometrów w przepiękną

burakową różę.

 

Verlaine zamknął oczy i osunął się w głębokim fotelu międzygwiezdnego statku rejsowego. Właśnie skończył oglądać nowy film na podstawie przygód Rozena. Fakt, że Rozen (mimo wcześniejszej śmierci) żył i to w bardzo życiowy sposób, nastrajał Verlaina pozytywnie. Nigdy nie rozumiał zatargów swojej matki i jej partnera (choć Sheila i Brak gorączkowo zaprzeczali, jakoby mieliby być w związku), z najbardziej znanym bandytą kosmosu. Więc z przyjemnością widział, jak jego (praktycznie) kolega biega po ekranie, z dziurą w sercu, po kilkunastocentymetrowym sztylecie.

„całkiem im wyszedł ten film. Ale to ja powinienem komponować muzykę” – pomyślał

Zgodnie z zasadą kontrastu – obraz mu się podobał. Jeszcze niedawno oglądał wszystkie części Przygód Sheili i stwierdził, że zdążyły się mocno zestarzeć od jego dzieciństwa. Na tyle mocno, że coraz mocniej w jego umyśle pojawiał się przymiotnik 'szmirowate'.

„przydałby się jakiś remake, albo coś w tym stylu. muszę szepnąć komuś parę słów na ten temat”

 

To był znaczący czas dla frontmana grupy „The Doom Givers”. Właśnie wracał z Iranu, gdzie dostał błogosławieństwo rodziców studentki z Teheranu, zwanej Amicą. Sheili nie musiał o to prosić, już dawno pogodziła się z Losem i Fabułą, powiedziała: „rób, co chcesz. Tylko powiadom mnie o ślubie” i wróciła na Alfa Centauri do zawodu ekskluzywnej kurtyzany. A Amica latała między wymiarami (poprzez dziury w scenariuszu), dopinając na ostatni guzik ślubny rozgardiasz. Narzeczeni stanęli przed wyborem – robić skromny ślub dla najbliższych, czy robić imprezę godną skali wydarzenia.

  • Doskonale wiesz, że nie uznaję kompromisów. I ile to dla mnie znaczy. – powiedział pewnego dnia Verlaine do Amici.
  • Znam planetę, wiem, jestem zachęcona, granaty. – odpowiedziała, jak zwykle, mało zrozumiale.
  • Jakie granaty?!!
  • Owoce.
  • Masz na myśli…?
  • Tak.
  • Hmm, w takim razie, postanowione.

W tym krótkim dialogu podjęli decyzję, że wynajmą całą planetę, by zorganizować niezapomniane wydarzenie na kilka milionów stworzeń. Nie podejmę się wróżenia, co znaczyła reszta dialogu, lecz sądzę, że z tych owoców będzie jeszcze sok. I to całkiem niedługo.

 

  • Verlaine.
  • Hmhm…
  • Verlaine!
  • Yy, co?
  • Nie patrz się w prawo!
  • Dlaczego?
  • Bo będziesz miał koszmary do końca życia.
  • Kpisz sobie? Ostatni koszmar, jaki miałem, śnił mi się po podwyżce cen gitar, kiedy jeszcze graliśmy za psie pieniądze w knajpach. – Verlaine spojrzał na siedzenie obok. Zobaczył Los.
  • Idioto! Nikt nie ma prawa mnie widzieć! Na pewno nikt ze śmiertelników! A ci którzy mnie zobaczyli… oślepli!
  • Wyglądasz jak makler giełdowy. I jeśli mam od czegoś oślepnąć, to rzeczywiście – twój garnitur wyszedł z mody trzy wieki temu. I twój fryzjer chyba również oślepł.
  • Łehehehe, kiepski żart dnia już zaliczyłeś. Czy ty w ogóle wiesz, kim jestem?
  • Losem. Podobno kierujesz życiem każdej istoty. Słyszałem, że twoją posadę dostają tylko osoby, które miały problemy z życiem osobistym.
  • Nie jestem żadną osobą! I to nie jest moja posada. Losem się po prostu jest. Jestem czymś w rodzaju boga, siłą nadprzyrodzoną. Pojawiłem się razem z pierwszym życiem we wszechświecie i będę trwać, póki ostatni organizm nie umrze.
  • No dobra, gościu. A co robisz w statku lecącym na Sweebiza 7?
  • Będę ci pomagał organizować wesele.

Verlaine zakrztusił się whiskey z truskawkami i zaczął się na przemian śmiać i kasłać. Stewardessa podbiegła, by wykonać na nim mistyczne zabiegi pierwszej pomocy.

Po chwili zmęczona truskawka wyleciała w powietrze i po parabolicznym locie, spadła kilka foteli dalej, lądując na głowie ośmiookiego Uetańczyka. Tam też pobiegła ratowniczka, by w krzyku negować wszystkie próby wymuszenia odszkodowań.

 

  • Więc co o tym myślisz? – spytał Los
  • Myślę… że nigdy więcej nie będę pił alkoholu z owocami. Człowieku!!! O mało mnie nie zabiłeś!
  • Jestem Losem, nie dopuściłbym do tego.
  • Pff, aż tak jest źle z naszym światem, że nie masz się czym zajmować, prócz prowadzenia wesel?
  • Jakby to powiedzieć… masz rację. Tracę moc.

Kiedyś Somtarjański chłop nie wyruszył orać pola, bez modlitwy do mnie. Doskonale wiedział, że inaczej, bez mojej pomocy, jego rośliny go pożrą w trzy sekundy. To ja decydowałem o jego życiu, lub śmierci!

Albo ustawiałem wiatry północnych mórz na Flintaar, by straż nocna ichnich wód mogła bezpiecznie dotrzeć do domu.

Moim zajęciem było ustawianie miejsc na bankietach, by rodziny królewskie mogły się rozmnażać! Popychałem ten świat do przodu!

W międzyczasie popełniłem ogromny błąd. Zezwoliłem na przepowiednie swoich działań. To ja podpowiadałem, przez całe wieki, wróżkom, wróżbitom, jasnowidzom i czarownicom różnej maści. Myślałem, że to uatrakcyjni moją pracę. I wszystko było dobrze. Aż nastał XXI wiek. Obecnie dla ludzi i innych stworzeń jedyną wyrocznią jest Facebook! Komputery generują całą ich przyszłość! Całe ich życie opiera się na tym niebieskim świństwie, a ja tracę swoją moc… Jestem niekompatybilny!

A najstraszniejsze jest to, że oni wszyscy sami sterują swoim życiem, sami dokonują wyborów. A w razie jakichkolwiek wątpliwości – sprawdzają w aplikacjach co powinni w danej chwili zrobić, zjeść, gdzie pójść, z kim się spotkać, kogo pocałować…

  • Już! Spokój! Raany, ty chyba wpadłeś w depresję…
  • Wiesz, czym się zajmuję? Wiesz?
  • Mów.
  • Piszę horoskopy do darmowej gazety. Ja! Ten, który ma decydować o ścieżkach życia każdego. KAŻDEGO! Kiedyś panowałem nad materią i psychiką istot. Teraz w ich pobliżu staję się równie przydatny, co cieć pilnujący parkingu.
  • Znaczy się, że zbliżając się do nas, przestajesz być bogiem?
  • Yhm.
  • Wow, opowiedz o tym komuś!
  • Właśnie to zrobiłem…
  • Miałem namyśli Oprę Winfrey, ja nie mogę być twoim psychoanalitykiem. Wybacz, ale moje zasady mi na to nie pozwalają. Wiesz, gwiazda rocka, tylko czysta heroina i takie tam podobne. Ale zaraz… w moim pobliżu też nic nie możesz zrobić?
  • Ty jesteś nieco bardziej skomplikowaną jednostką. Pewnie przez domieszkę Volkańskich genów. Nie mogę kontrolować ciebie, ale już fizyczny świat wokół, jak najbardziej. – to mówiąc, zmienił białe obicia foteli na kwiecisto-hipisowskie wzory
  • Dobra, nie wiem czy to tak dobrze, że dalej masz moc. A przynajmniej mógłbyś ją lepiej spożytkować. Na przykład mógłbyś mi wyczarować kolejną whiskey.

Płyn pojawił się w szklance natychmiast. Razem z płynem pojawił się uśmiech na twarzy Verlaina. Początkowe obawy o powodzenie imprezy rozwiały się.

 

***

 

  • Nie ciesz się młody głupku za wcześnie, mam w zanadrzu jeszcze parę interesujących zwrotów akcji. – powiedziała pod nosem Fa'buła, przeżuwając powoli marakuję.

***

 

Amica wleciała do wymiaru 37456, w którym co prawda nie było materii, ale za to były uczucia, na których jej w tym momencie szczególnie zależało. Mordercza pogoń za ideałem, troska o wygląd i dystynkcję, radość z robienia zakupów, nerwy poprzedzające wizyty specjalistów – panowie i panie – właśnie wylądowaliśmy w wymiarze uczuć ekspertek zajmujących się urządzaniem imprez weselnych. Młoda Iranka postanowiła tymi nastrojami przesiąknąć, ponieważ do tej pory wizja ślubu nie wywoływała w niej niczego. Więc, by nie podejrzewać się o psychopatię – postanowiła nabyć ślubne emocje.

  • W czym mogę pomóc? – angielski akcent, słyszalne obycie z kamerą telewizyjną świadczyły o spotkaniu z prezenterką jakiegoś programu dla gospodyń domowych. Lecz poza głosem nic nie było (jeśli nie liczyć lekko różowawej pustki)
  • A, słyszę głos w głowie! – Amica popisała się błyskotliwością godną modelki – Słyszysz moje myśli?
  • Oczywiście, kochanie. Twoje myśli to jedyna i najważniejsza rzecz w tym świecie! Czuuję w tobie wielką potrzebę wyprawienia wesela, jedynego, niezapomnianego. Zaufaj mi, ja ci w tym pomogę!
Zacznijmy od tematyki. Szczególnie popularna jest egzotyczna. Hawaje, Bahamy, plaża, drinki, co ty na to, moja ślicznotko?

  • Nie jestem pewna, nie, nieee, nie nie nie! Ja wiem, jak ma wyglądać moje wesele!
  • O, zdecydowana – to lubię! W takim razie, moja kochana, jak sobie wymarzyłaś swoje wymarzone wesele?
  • Wymarzyłam… wielkie przyjęcie…
  • O, to to to to, zapowiada się wyśmienicie, mów dalej!
  • Na trzy miliony najbliższych przyjaciół…
  • O.
  • I sześć milionów dalszych przyjaciół…
  • Ależ…
  • I ich rodziny. Wynajęliśmy z mężem planetę, specjalnie na tę okazję.
  • No cóż, kochanie, do tej pory zajmowałam się organizowaniem trochę mniejszych imprez (tak, powiedzmy – na dwieście osób), ale podołamy i tym razem. W nas, kobietach jest siła!
  • Nie wątpię, nie. Verlaine, mój narzeczony, zaprosił swoich kolegów z zespołu, żeby grali dla gości.
  • Och, to brylantowo, moja najdroższa… jak się nazywa zespół?
  • The Doom Givers.
  • A, to nie znam. To coś, jak The Four Tops, albo The Beatles?
  • Niech Allah broni, nie! Mówię o trochę bardziej zajebistej muzyce.
  • Młoda damo, wyrażaj się! Dobrze, puśćmy to w niepamięć. Co, oprócz muzyki i miejsca wykombinowaliście?
  • Mmm, owoce.
  • Owoce?
  • Ma być dużo owoców.

    I wódki.

  • Wódki?

    Owoców?

  • Mmm.
  • Dużo nie wymyśliliście. Uwierz mi, i słuchaj dobrze – przed nami jeszcze dużo pracy. I wypitej herbaty.

***

 

Statek pasażerski linii Interstella 5555 zadokował na przyplanetarną stację planety Sweebiza 7. Verlaine z Losem wyszli z pokładu, na metalową aleję, prowadzącą do portu promów planetarnych. Po drodze oglądali ostrzeżenia (wyświetlane na ekranach), o groźnej działalności organizacji House Mafia, jedynej tak groźnej, od czasu Organizacji Znaku Paprykarza.

  • To zły znak, że kręcą się tu jakieś zbiry. – powiedział zaniepokojony Los.
  • To znak, że powinieneś wymienić słownictwo na nowsze. Nowsze, niż takie, które było używane przed Wielkim Wybuchem.
I do cholery – jesteś Losem! Odpręż się, rozluźnij, ty tu jesteś szefem!

  • Ja tu jestem szefem?
  • Ty tu jesteś szefem!
  • Tak jest, ja tu jestem szefem!

 

I jakby w potrzebie udowodnienia tego, Los zamienił całą obsługę stacji, na dorodne, meloniaste modelki, w kusych strojach (typu futuryzm lat `60-tych).

 

  • To mi się podoba! – powiedział Verlaine – Prawie idealnie. A teraz wsiadaj do wahadłowca, musimy jak najszybciej przygotować planetę.
  • Ja tu rządzę, jestem szefem, choć tu kotku… pokażę ci jak bardzo Los może sprzyjać, weź też swoje koleżanki, wyglądają na znudzone. Ja mam rozrywkę na najwyższym stopniu dowodzenia!

Ich czerwono-niebieski prom, z emblematem „WKD” na boku, wystartował w stronę planety Sweebiza 7, największej z układu dziewięciu planet, gwiazdy Sweebiza. Te mniejsze zyskały sławę, jako elitarne kluby-planety muzyki elektronicznej (wspomnijmy choćby narodziny sławy – Barbary GT, zwanej także Barbara Turbo GT). Siódma jest wielkości Merkurego, jednakże dość duża, by organizować na niej koncerty, różnorakie eventy, wyścigi wielbłądów i zapasy w kiślu. Powierzchnia jest całkowicie okrągła, wyłożona drewnianym parkietem z drzew Kiraonoo – cechującego się absolutną odpornością na zabrudzenia. Co tyczy się zarówno plam po zupie pomidorowej, jak i wymiotujących gości.

Prom wylądował w alkoholowych oparach, unoszących się jeszcze po ostatnim zlocie miłośników krzyżówek panoramicznych. Mgła (nazywana tu „seen”) nie tylko ograniczała widoczność, ale i wprawiała nowo przybyłych w stan nieważkości.

  • Veerhlaaaineee…ja płhywmm w mghławiiicy, ja laataam!
  • Losie, looosie, tszrzszymaj shiee podłooogi, bo odleciszszsz!
  • VERLAINE!!!
  • Amica? Jesteszz trzzsześśśwa?
  • Mam mocną głowę, w młodości piłam kumys z mleka jaków. Co to ma znaczyć?!
  • Pani pozwholii, ja wythuuumaczę. – zaoferował się Los – Własznie orhh… orghanizuuuemy wesele.
  • No ta, widzę. Ze wściekłości moje zdania zaczynają się robić sensowne… Ja tu latam po wymiarach, zbieram wszystko co trzeba (a trzeba dużo), ściągam obsługę z najdziwniejszych miejsc, a ty co? No, co ty zrobiłeś? Odpowiedz, gówniarzu!
  • E, eee, tylko nie góuuwniarzrzrz u. Skąd jezd ta oobsuuga?
  • Po jednej osobie na każdego gościa, czyli dwa miliony Bangalteran, trzy miliony Futomakan, milion Paragwajczyków… zresztą, nieważne. Wszyscy będą mieli jednakowe uniformy…
  • Najdroższa, nie uniformy! – odezwał się głos ze szklanej kuli trzymanej przez Amicę. W tej kuli unosił się różowawy dymek, pochodzący prosto z wymiaru 37456 – To będą pięknie zdobione liberie! Ze złotymi naszyciami, ornamentami we wzory kwiatów Nepalu, ze specjalnymi kołnierzami…
  • Cii, już nic więcej nie mów. To, że cię zabrałam, nie oznacza…
  • A to kto? – Verlaine, jako istota obyta z alkoholem, wydawał się być już trzeźwy. Albo zdołał poskromić alkohol we krwi
  • Cyntia, moja osobista organizatorka wesel. – odpowiedziała Amica
  • Bardzo mi miło, jak rozumiem, mam przyjemność z panem młodym…
  • Tak jest.
  • To głupie, upijać się przed ślubem, młody człowieku.
  • Khem… – Los również przestał być pijany, ponieważ był pół bogiem – Jak rozumiem, mam przed sobą konkurentkę?
  • Jeśli chcesz to tak przedstawić. – odparła Cyntia z kuli – miałam nadzieję, że naszym wspólnym celem będzie wesele, ale…
  • Wojna?
  • Wojna.

Wytoczenie batalii było tragiczne dla pary narzeczonych. Los z Cyntią robili wszystko, by ulepszyć przygotowania, ale kosztem sensu. Cyntia tworzyła dziewięć milionów zaproszeń grawerowanych złotem, Los sprowadzał tyle samo butelek alkoholi z pięciu różnych galaktyk. Amica latała pomiędzy wymiarami, rozdając zaproszenia, Verlaine skupywał butelki, narażając życie na niegościnnych, podejrzanych planetach. Los zarządził wynajęcie tancerek egzotycznych o rasach, których nie znali nawet najwięksi badacze kosmosu, Cyntia poleciła kucharzom robienie potraw na bazie tych samych istot. Amica musiała próbować potraw, a Verlaine oglądać wszystkie tancerki (po kolei). Nawet, jeśli wyglądem bardziej przypominały bizona, niż Jennifer Lopez i miały trzy pary nóg z kopytami.

Cyntia tworzyła żyrandole z diamentów, Los kieliszki z orpamnitu. Ona robiła dekoracje zawstydzające karnawał w Rio, on je niszczył i zamieniał na minimalistyczne. Ona rozkazywała szyć suknię z welonem tkaną z łez Lady Gagi. On potajemnie rozkazywał skracać strój, by było widać więcej nagiego ciała. On również projektował garnitur pana młodego, wzorując się na modzie mafii, ona zamieniła czarny materiał, na różowy.

 

W trzy tygodnie zrobili takie wydatki, że koniunktura kosmicznej gospodarki wspięła się na szczyt wydajności, a obroty na wszystkich rynkach wzrosły kilkusetkrotnie.

A Amica, z Verlainem musieli wszędzie latać, załatwiać zachcianki swoich doradców, wymyślać sposoby na zdobycie trudno dostępnych towarów (jak trzy tysiące komet, do oświetlenia stołów z jedzeniem).

Początkowe plany, by muzykę dostarczyli The Doom Givers, spełzły na niczym. Zaproszono kilka tysięcy artystów, grających każdy rodzaj muzyki. Od Daft Punk, przez Aldonę Orłowską, do Foo Fighters. I oczywiście również zespół pieśni i tańca Mazowsze, na specjalne życzenie Cyntii.

 

Jednak prawdziwy, bezpardonowy wyścig rozpoczęła dopiero ślubna ekspertka. "Zobaczyć go, a potem umrzeć" – jak powiedziała. Cyntia sprowadziła Teobra, boga staników.

Bóg ten objawia się pod postacią transseksualisty, w czerwonych kozaczkach, z czerwonym stanikiem i krwisto czerwonymi ustami. Zwyczajowo trzymając w nich truskawkę.

Resztę jego ubioru pozostawiam waszej wyobraźni. Mam nadzieję, że niezbyt bujnej.

Tak więc, Teobra spędził cały dzień, dopasowując Amice odpowiedni biustonosz (fiszbiny wieloryba to ostatni krzyk mody!), a w tym czasie Los przeżywał osobistą klęskę. To w końcu on miał być jedynym bogiem, pracującym przy weselu. Nawet, jeśli tylko półbogiem. Zapadał coraz bardziej w apatię, aż do momentu natrafienia na genialny pomysł.

Porwał Verlaina na prywatny wahadłowiec i odleciał z nim. Wrócili z bogiem charyzmy i męskich bijatyk – Aammaa (tak naprawdę, był chilijskim pisarzem, zdobywcą nagrody Nobla, ale to nie umniejszało jego boskości).

Podczas, gdy Amica czuła się moralnie zgwałcona i obmacana do najgłębszych trzewi przez transseksualnego Teobra, Verlaine cierpliwie ćwiczył zachowanie typowe Brudnemu Harry'emu i Stevenowi Seagalowi. I cierpliwie znosił siniaki i połamane żebra.

A Los i Cyntia groźnie mierzyli się wzrokiem (aczkolwiek ona przegrywała nieznacznie, ponieważ nie miała oczu) i w milczeniu toczyli zaciekłą dyskusję.

  • "To ja rządzę na tym weselu!" – powiedział Los, ciągle milcząc.
  • "Haha, głupiś, nigdy nie dorównasz mistrzyni." – zamilczała Cyntia, ze swej różowej kuli.
  • "Nie ma lipy, to ja tu jestem królem."
Mgiełka w kuli aż się zatrzęsła, ze złości.

  • "Król nie używa tak plugawego języka."
  • "Król stanowi prawo. I mówi, jak chce."
  • "Nie odzywam się do ciebie."
  • "Ha, głupia, przecież cały czas milczysz!"
  • "Więc nawet nie milczę do ciebie."

Planeta, przez kilka dni zdążyła się przeobrazić w rupieciarnię. Bardziej podobną, do gigantycznego Chinatown, niż sali weselnej. Zbliżała się nieuchronna katastrofa.

 

***

 

"Czy nie za dużo naczytałam się greckich tragedii?" – pomyślała Fa'buła.

  • Hhm, zasadzie, to sama do nich doprowadziłam. – odpowiedziała sobie na głos
.

***

 

  • Verlaaaine!To się robi nieznośne! – Amica znalazła ustronną dziurę w scenariuszu, by na osobności porozmawiać z ukochanym. – To się nie może udać! Po co ściągnąłeś tego akwizytora?
  • Akwizytora? To wielka persona! Gdyby nie on, to nasz świat zupełnie inaczej by wyglądał! Lepiej powiedz, dlaczego do cholery trzymasz tą pieprzoną dewotkę, w akwarium po rybkach?!
  • To najlepszej klasy organizatorka…! Zresztą, i tak nie dojdziemy do porozumienia. Verlaine, gdzie nasze ideały, granaty, granaty?
  • Ooo, najdroższa, już zdążyłem zapomnieć, jak przepięknie bezsensownie mówisz…Te wszystkie wydarzenia sprawiły, że twoje teherańskie usteczka wymawiają słowa zupełnie sensowne..
  • Zróbmy coś!
  • Co takiego?
  • To, tylko to, co trzeba!
  • Zgadzam się!

***

 

W końcu Los i Cyntia doszli do porozumienia (ale lepiej mówić o tym – rozejm) i popełnili kilka kompromisów. Ilość alkoholu została ograniczona do dwudziestu litrów, na istotę. Garnitury z różú, przeszły w pomarańcz, a suknia ślubna zyskała tyle materiału, żeby jednakże trochę osłonić piersi panny młodej. Stoły i sceny muzyków zostały uporządkowane w logiczny sposób. Liczba tancerek została ograniczona(lecz bardziej ze względu na ich protesty – bały się, że po tańcu wylądują w kotłach kuchennych, a potem na talerzach).

Media prześcigały się w relacjonowaniu wydarzenia, oferując wejście z kamerą w najgłębsze kulisy przygotowań i wywiady z najbliższymi członkami rodzin państwa młodych(nie spodziewalibyście się, kto nagle stał się najbliższą rodziną… w zasadzie, to najbliższa rodzina też się nie spodziewała). Justine Bieber stwierdziła, że to właśnie ona jest zapomnianą kuzynką Verlaina i Amici, a Angelina Jolie powiedziała, że wraz z mężem są gotowi adoptować ich. Wszystkich. Byle powiększyć rodzinę.

Kanye West napisał na swoim twitterze, że mimo braku zaproszenia, i tak wbije się z wielkim hukiem.

Podsumowując – mamy do czynienia z największym wydarzeniem ostatnich kilku wieków, nawet w skali kosmicznej.

 

Dzień ślubu.

 

  • Rozen! Dobrze cię widzieć żywego! – Verlaine entuzjastycznie witał gości
  • No, ja myślę! Już przez chwilę obawiałem się, że dołączę do armii nieżywych piratów, albo odejdę do nieba barbarzyńców. Ale, jak widzisz, czuję się całkiem dobrze.
  • Nie spodziewałem się, że przyjdziesz, szczerze mówiąc.Podejrzewałem iż… iż iż iż będziesz unikał Braka. Po tym, jak cię zamordował…
  • Heh, właśnie mam z nim kilka słów do wymienienia, do kurwy nędzy! Zresztą, pewna dziewoja bardzo chciała, żebym tu się znalazł. Nie mogłem jej odmówić…
  • Ech, mięknie ci serce, ty stary zabijako.
  • Prosta sprawa!

W tym czasie Sheila wymieniała uściski z Amicą.

  • Boże, jaka ty już duża dziewczynka jesteś! Na Centauri mogłabyś obsługiwać już każdego faceta, niezależnie od rasy.
  • To by się trochę kłóciło z moimi tradycjami rodzinnymi i religią, ale dziękuję za uznanie. Bardzo. Wreszcie mnie akceptujesz?
  • Oh, jaka ty jesteś bezpośrednia. Rzeczywiście, nie ufałam ci z początku.W końcu, dziwnie mówiłaś i pojawiałaś się w najmniej spodziewanych momentach. Ale przecież nie mogę cię za to winić, sama nie jestem lepsza. Kto by pomyślał, że mój syn ożeni się wcześniej niż ja…
  • Tylko nie płacz!
  • Nie, nie bój się, to jedna z tych rzeczy, których w tym specjalnym dniu nie będę robić.
  • Uff…

Na przyjęciu zjawili się kolejni goście – Brak, który przyleciał lanserskim promem kosmicznym Lamborghini Qurcielago, Michael (pierwsza miłość Sheili, pierwotnie Henry, obecnie po dwukrotnej zmianie płci), Królowa Sojowa – uznawana za nieoficjalną władczynię wszechświata, z mężem (Krwawym Baronem), wszyscy koledzy Verlaina z The Doom Givers: gitarzysta Von John Von, xylofonista Hose "Xilo" Alveş, basista Důrg, perkusista Antwoor Nilon, drugi perkusista Nuntweer Nilon, syntezatorzysta Xang Gzœ i trębacz Henryk Stańko (aczkolwiek, bez powiązań rodzinnych z Tomaszem Stańko. Chyba, że ten ma rodzinę na Neptunie).

Oprócz nich, zjawiła się całkiem liczna rodzina Amici, z Iranu. Jednakże, nie podejmę się wymieniania ich – szanuję czytelnicze nerwy.

 

Moment… gdzie te obiecane miliony gości?

Na pewno nie tu, gdzie się znajdujemy.

To gdzie my właściwie jesteśmy?

Chyba na Krecie. Tej Ziemskiej. To takie ironiczne, że mając cały kosmos do wyboru, siłą rzeczy znów znajdujemy się na tej mało ekscytującej planecie. W tle gra grecki zespół, w stylu Greka Zorby, a dania noszą opalone Greczynki, owiane wonią cytrusów.

Nieco opóźnieni, dotarli jeszcze na ceremonię Mistrz Bumjang – specjalista od budowania tratw, stado piratów, lady Margaret Irlandzka, wraz z prezydentem Luksemburga, oraz imp Miklosz (który nieco skrócił suknię panny młodej, przypadkowo ją podpalając).

 

Stoły zgodnie uginały się pod ciężarem wódek, owoców i pluszowych misiów. Do lokalnego grecko-kreteńskiego zespołu, dołączył band Thunderbox, z samym Stevenem Seagalem na czele, wykonującym kosmiczne solówki.

 

Ceremonię poprowadził papież… przemysłu muzycznego – Neil Diamond i udzielił sakramentu. Amica po raz pierwszy w życiu odsłoniła twarz i pocałowała Verlaina, choć wywołało to niezwykłe poruszenie i okrzyki niesmaku, w jej rodzinie.

 

Małżonkowie wspólnie rzucili wiązankę kwiatów. Celowali w Sheilę, trafili w Braka (dostał w głowę, ale ostatecznie złapał) i ruszyli do pierwszego tańca. Pod ich nogi goście rzucali granaty, rozpryskujące się soczyście, pod butami. Jako symbol płodności, rzecz jasna.

Wszyscy tańczyli pod bezchmurnym niebem, wdychając słodkie powietrze, przesycone owocami i, cóż… nieuniknionym Grekiem Zorbą.

 

Piękne obrazki, prawda?

No dobra, a co z megaimprezą na Sweebiza7?

Wiele osób zapamięta ją, jako największe wesele, bez państwa młodych. 5783 istoty zmarłe ze szczęścia, to całkiem niezły bilans. Reszta również była zadowolona. Uroczystość szybko przerodziła się w festiwal muzyczny, trwający przeszło miesiąc, bez przerwy. Aż gości spowił seen – alkoholowa mgła, temperująca nieco orgiastyczną atmosferę.

 

Kanye West zrobił w tym czasie skandal, podrywając sześciookiego Uetańczyka, płci najprawdopodobniej męskiej, na utwór Runaway. Wcześniej jeszcze wyrwał komuś mikrofon i powiedział "Z całým szacunkiem, ale to wesele należy się mi, ponieważ jestem najfajniejszym i najbardziej skromnym facetem w kosmosie".

 

A Los postanowił z Cyntią porzucić wojnę i połączyć siły, założyli wspólnie agencję organizującą wesela. Połączyli również siebie – półbóg założył na głowę kulę z różowym obłoczkiem. Tym samym wyznaczyli nową modę.

 

Homoseksualizm, transwestytyzm, transseksualizm, trójkąty? To przestarzałe! Teraz będzie absolutny hype na syntezowanie! Potwierdzili to Brad Pitt i panna Jolie, łącząc się operacyjnie w jedną osobę – Brangelinę. Teraz zastanawiają się, jak w ten sposób zmniejszyć sobie liczbę dzieci…..

 

 

 

A tą gazetą jest Metro
Koniec

Komentarze

Aj... Nie lubię negatywnych komentarzy pisać. Ale nie ma żadnego, to chyba zawsze lepiej wpisać, nie? Może ktoś wejdzie w polemikę, albo coś ;)
Formatowanie - wiem, wiem, napisałeś co i jak. Ale naprawdę można poświęcić kilkanaście minut, żeby ręcznie w polu edytowania opowiadania pousuwać kropki i powstawiać myślniki. Zwłaszcza, że czasem tych kropek wcale nie ma, czasem są między kwestiami odstępy dwóch enterów, czasem jednego... Przerzuciłem się na .doc i było lepiej. Ale zdecydowanie lepiej pisać dialogi z wyłączonymi punktorami, dużo wygodniej się to czyta. Np. na stronie SFFiH przy nadsyłaniu tekstu specjalnie o to proszą.
Styl - wybacz, ale jest po prostu słaby. Pełno błędów najrozmaitszych rodzajów, a poprawne zdania też są jakieś niezgrabne. ACZKOLWIEK - w komentarzach do poprzedniego tekstu (którego nie czytałem) wyczytałem, że jesteś młody, więc to może się zdecydowanie poprawić, i to w krótkim czasie. Tylko trenuj i najlepiej dawaj komuś, kto się zna, do korekty. Jakiś znajomy? Ktoś z rodziny? Nauczyciel polskiego? Byle z na tyle dużą dozą dystansu, żeby szczerze wytknął błędy i pomógł, bo mizianie po buźce może jest milsze, ale nie rozwinie umiejętności, a o to przecież chodzi.
Fabuła - sam pomysł wydaje się być fajny, ale strasznie niewykorzystany. Rzeczy dzieją się tak naciąganie, ale nie w klimacie "zamierzonego naciągania". I... no nic, nie podobało mi się.
Humor - nie mój. Może czyjś inny.
Dwa razy rezygnowałem z czytania, ale stwierdzałem, że niech już będzie, skoro zacząłem. To źle.
No i: kiedy tekst jest na konkurs, to wstawianie czegoś prawie 20% przekraczającego limit jest dość nie halo... Wiem, że we wcześniejszych konkursach już tak byłsię działo, ale niezależnie od wszystkiego uważam, że to niepoważne.
Wybacz, że negatywnie, ale to w imię rozwoju ;) Pisz dalej, będzie lepiej. Ja bym proponował trochę poważniejsze teksty - choćby z humorem, ale nie humorystyczne jako tako.

„Widzę, że popełnił pan trzy błędy ortograficzne” – markiz Favras po otrzymaniu wyroku skazującego go na śmierć, 1790

W pełni podpisuję się pod komentarzem Diriada.

Też w pierwszej chwili chciałam rzucić czytanie, ale przemogłam się... no cóż, nie ma się czym zachwycać. Pomysł faktycznie można wykorzystać dużo lepiej. Popracuj nad warsztatem, nawet słaby tekst wygląda zyskuje trochę, jak napisany jest ładnym językiem i bez błędów.

Nie poddawaj się, trenuj i powodzenia na przyszłość ;)

OK, do konkursu.

Nie będzie mojej opinii. W przeciwieństwie do poprzedników tekstu nie dałem rady dokończyć. Zmęczył mnie. Pozdrawiam i życzę powodzenia.

Mastiff

Ok, dzięki za te komentarze.
@Diriad - mówisz, że pomysł niewykorzystany, a później, że przekraczam limit - to prawdopodobnie z tego wynikło - musiałem większy pomysł zawrzeć w dwudziestu tysiącach znaków. I tak to już trochę nierówno wyszło.
Poza tym - w komentarzach kosmikomiki piszą panowie "zieloni", że lekko limit przekroczyć można. Uważam, że lepiej jest przekroczyć, niż obcinać.

Czekam na więcej waszych komentarzy!

Przeczytałem, ale muszę niestety przyznać, że było cieżko. podpisuję się pod komentarzami Silwiena i Dirada. nie ma co się zrażać, większość z nas tu jest po to aby sie czegoś nauczyć, a więc do dzieła i powodzenia na przyszłość:)

Pewnie, zresztą już przeszedłem pierwszy ogień krytyki (przy nadesłaniu Sheili) i w tej chwili nie są mi już straszne takie komentarze.

Zresztą numer 2 - już piszę opowiadanie na fantastyczny kicz. Tym razem postaram się wcielić w scenarzystę serialu Babylon 5 - jedno jest pewne - styl będzie zupełnie inny.

Zresztą numer 3 - Mam kilkoro znajomych, którzy Sheilę czytali (choć nie najnowszą) i nigdy nie zgłaszali mi zastrzeżeń podobnych do waszych. Ciekaw jestem, z czego to wynika.

kolego nie odbieraj tego tak do siebie:) moje opowiadania też się podobają znajomym a tutaj różnie bywa (tzn przewaznie się nie podobają:) ) , ale to nie powód do wielkiego żalu. Z tych komentarzy należy wyciągać wniosku, i próbować dalej.
trzymam kciuki kolego. i pisze to jako osoba która jedzie natakim samym wózku jak ty:)
pozdrowionka

Dzięki - nie mam żadnego żalu (miałem lekki, właśnie na początku mojego pobytu na fantastyce) i też nie odebrałem twojego komentarza, jako próby zmieszania z mułem rowu Mariańskiego :p

Tak więc nie zrażam się i dalej wykuwam moje dzieła, w ogniu praktyki :D

i tak trzymaj:)

Nowa Fantastyka