- Opowiadanie: Fasoletti - Bolek Jarząbek i świątynia zapomnianego boga (ELIMINACJE 2011)

Bolek Jarząbek i świątynia zapomnianego boga (ELIMINACJE 2011)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Bolek Jarząbek i świątynia zapomnianego boga (ELIMINACJE 2011)

Bolek Jarząbek powraca!!!

Tekst dedykuję Lassarowi, który koniecznie chciał zobaczyć coś innego w moim wykonaniu.

Wiem, że nie jest to fantastyka najwyższych lotów i być może dodanie tego opowiadania do eliminacji jest błędem, ale Bolek to mój czołowy bohater i w takim konkursie to akurat jego przygodami chciałbym się zaprezentować. Tych którzy za nimi nie przepadali, zachęcam jednak do przeczytania opka. Nie jest tak głupkowate jak poprzednie części, choć to nadal nieskomplikowane heroic fantasy. Postarałem się stworzyć coś bardziej mrocznego. Jak wyszło i czy z taką twórczością nadaję się do publikacji w piśmie, ocenicie sami.

 

I

Wyczerpany Bolek z całych sił starał się utrzymać uciekający z dłoni ster w jednej pozycji. Porywisty wicher, ogromne bałwany rzucające statkiem jak łupiną orzecha oraz padająca ze stalowo-szarych chmur, lodowata mżawka nie ułatwiały mu zadania. Walczył jednak dzielnie, próbując płynąc kursem, jaki obrał uciekając przed zemstą straszliwej bogini Kurwysuki. Deszcz gęstniał, a wiatr przybierał na sile i Jarząbkowi coraz trudniej było sterować. Mięśnie paliły go niemiłosiernie, przemoczone ubranie lepiło się do ciała, a ogłuszające grzmoty poprzedzone oślepiającymi błyskami przyprawiały o nieznośny ból głowy. Nagle potężna fala zalała pokład, łamiąc jeden z masztów, który z głośnym trzaskiem pękł w połowie i runął wprost na przerażonego Jarząbka. Mężczyzna odskoczył w ostatniej chwili. Woda porwała go ze sobą i cisnęła nim o burtę. Stracił na moment przytomność, a gdy otworzył oczy zobaczył, że ster jest połamany.

– Kurwa mać! – zaklął i splunął ze złością.

Znalazł się w tragicznym położeniu. Nawałnica przybierała na sile, a on stracił możliwość kierowania okrętem. Jedyne co mu pozostało, to biernie czekać na rozwój wypadków, mając nadzieję, że sztorm szybko ucichnie. Na to się jednak nie zanosiło. Rozwścieczony własną bezsilnością chwycił się mocno relingu. Początkowo chciał przywiązać się liną, ale gdyby okręt zaczął tonąć, mógłby nie zdołać się uwolnić. Wolał więc nie ryzykować. W najgorszym wypadku wypadnie za burtę i będzie próbował wpław dopłynąć do jakiejś wysepki. O ile wcześniej nie zeżrą go gigantyczne rekiny, budzące lęk w sercach żeglujących po tych wodach marynarzy. Na myśl o ich ostrych niczym brzytwy zębach, skrzywił się z niesmakiem. Nie miał zamiaru skończyć jako pokarm dla tych przerośniętych sardynek. Widząc kolejną, niebotyczną falę, jeszcze mocniej oplótł ramionami drewniany słupek i zamknął oczy. Spieniony bałwan wywrócił okręt na bok. Pokład uciekł Jarząbkowi spod nóg, by po chwili pęknąć. Łódź z nieludzkim łoskotem gruchotanych desek złamała się w połowie. Przerażony Bolek wpadł do wody. Odpłynął kawałek od miejsca katastrofy, ale wcześniejsza, wyczerpująca walka ze sterem, pozbawiła go sił. Zaczął dryfować z prądem, z trudem utrzymując się nad wodzie. Zobaczył swój okręt, idący na dno z zadziwiającą prędkością oraz majaczące w oddali, wyrastające z wody spore skałki. Pomyślał, że gdyby zdołał do nich dotrzeć, mógłby na nie wpełznąć i przeczekać burzę. Sprężył się i desperacko jął brnąć w ich kierunku. Jednak w końcu osłabł i czując w ustach nieprzyjemny, słony posmak, stracił przytomność.

 

II

Kiedy odzyskał świadomość i otworzył oczy spostrzegł, że leży na plaży. Nawałnica minęła. Podniósł głowę i rozejrzał się dookoła. Przed nim rozciągała się trawiasta, usiana skałkami równina. Na horyzoncie majaczył zarys lasu. Spróbował wstać, ale nieznośny ból mięśni sprawił, że z powrotem padł twarzą w wilgotny piach. Zacisnął zęby i jął pełznąć z wysiłkiem w kierunku stojących nieopodal głazów, nie zważając na przemoczone ubranie oraz strużkę krwi, cieknącą z nosa. Gdy wreszcie dotarł do celu oparł się plecami o jeden z kamieni i odetchnął z ulgą. Dopiero teraz zajął się badaniem własnego ciała. Z trudem obejrzał się dokładnie i stwierdził, że poza strzaskanym nosem i kilkoma otarciami, nie odniósł poważniejszych obrażeń. Miał dużo szczęścia, że fale nie rzuciły go na ostre, nieznacznie wystające nad powierzchnię wody czubki skał. Spojrzał na taflę oceanu, która była teraz gładka niczym zwierciadło. Nagle dostrzegł znajomo wyglądający kawałek drewna, zaplątany w przybrzeżne wodorosty. Wytężył wzrok i z stwierdził uradowany, iż był to otrzymany niegdyś od Iglaków, magiczny łuk. Przejechał dłonią po pasku. Uśmiechnął się nieznacznie, kiedy poczuł przytroczoną do niego, wieczną pochodnię. A więc nie było tak źle, jak myślał. Posiadając owe artefakty, miał spore szanse by jakoś poradzić sobie w tym nieznanym kraju. Odsapnął chwilę, ciągle mając na oku kołysaną drobnymi falami broń, a gdy poczuł się lepiej, wstał i kroczek za kroczkiem powoli ruszył po nią. Wszedł po kolana do wody i wydostał łuk z szaro-zielonej, oślizgłej gęstwiny. Przewiesił go przez plecy i wrócił z powrotem na upatrzone wcześniej miejsce. Po drodze zebrał kilka suchych gałązek i przy pomocy pochodni rozpalił ognisko. Na widok maleńkich, strzelających w górę płomyków, poczuł się pewniej i bezpiecznej. Popatrzył na chowające się za horyzontem słońce i natychmiast usnął, nie przejmując się zupełnie niebezpieczeństwami, jakie mogły tutaj na niego czyhać.

 

Obudził go dobiegający od strony lasu płacz dziecka i czyjeś krzyki. Na szczęście nastała noc, a ognisko zgasło, więc nie obawiał się, że ktoś odkryje jego obecność. Przycupnął za kamieniem i spróbował dostrzec coś w gęstym mroku. Najpierw usłyszał kroki i szelest trawy, a po chwili zobaczył biegnącą, potykającą się na nierównościach terenu postać, wyglądającą na kobietę. Nieznajoma pędziła jak szalona, ściskając w dłoniach niewielkie zawiniątko, które teraz tylko cicho kwiliło. Za nią szybkim krokiem szło trzech mężczyzn. Rechotali głośno, rozbawieni pościgiem za ledwo dyszącą ze zmęczenia ofiarą. Niewiasta, słaniając się na nogach, przebiegła tuż obok Bolkowej kryjówki. Jednak po chwili nogi się pod nią ugięły i wyczerpana padła na ziemię, wypuszczając z rąk dziecko. Maleństwo rozbeczało się na dobre. Napastnicy natychmiast ruszyli w jego stronę. Jarząbek sprężył się i kiedy mężczyźni przechodzili koło głazu za którym siedział, wyskoczył i z całej siły trzasnął pierwszego z brzegu w szczękę. Zaskoczony zbir wypluł kilka zębów i upadł, ale wcześniej Bolek zwinnym ruchem wyciągnął mu z przytroczonej do paska pochwy miecz. Dopadł kolejnego, oniemiałego z przerażenia bandytę i uderzył go rękojeścią w głowę. Chrupnęły kości, a pomieszany z krwią mózg wypłynął z potwornej rany w czole i zalał twarz nieszczęśnika, który drgając konwulsyjnie osunął się na ziemię. Trzeci, widząc co się dzieje, ze strachu porzucił oręż i zaczął uciekać. Skonał przebity strzałą wystrzeloną z magicznego łuku. Bolek spokojnie podszedł do próbującego wstać, powalonego w pierwszej kolejności opryszka i z całej siły kopnął go w krocze. Ten zawył niczym zarzynany kundel i skulił się, osłaniając dłońmi obite jądra.

– Coś za jeden? – zapytał Jarząbek, przystawiając mu czubek miecza do gardła.

– Spierdalaj… – wyjęczał ranny i napluł swemu oprawcy na buty.

– O żesz ty kurwa! – wrzasnął rozwścieczony Bolek i jął okładać go pięściami po całym ciele.

Gdy stwierdził, że bije już trupa, ochłonął. Odwrócił się w stronę łkającej cicho kobiety i podszedł do niej.

– Dlaczego cię gonili? – zapytał, pomagając jej wstać.

– Nie wiem… – wysapała, podnosząc z ziemi wrzeszczące w niebogłosy dziecko.

Na szczęście malcowi nic się nie stało. Kobieta, cała dygocząc, przycisnęła go do piersi i utuliła, głaskając po drobnej główce. Spojrzała na Bolka i wzięła kilka głębokich wdechów, aby uspokoić bijące szaleńczo serce. Na smukłej, bladej twarzy wciąż miała wymalowane przerażenie.

– Nie wiem kim są – zaczęła w końcu drżącym głosem. – Ale przychodzą do naszej wioski co jakiś czas i porywają niemowlęta. Zabierają je w stronę Ognistych Szczytów.

– Nie próbowaliście z nimi walczyć? Powstrzymać ich jakoś?

Kobieta uśmiechnęła się ironicznie.

– Oczywiście, że próbowaliśmy. Nasi mężowie wyruszyli niedawno na poszukiwania tych… tych… Skurwysynów! Żaden nie wrócił. Po kilku dniach znaleźliśmy ich ciała porozrzucane w okolicy osady. Były tak straszliwie okaleczone, że teraz śnią mi się w najgorszych koszmarach… – Przerwała i załkała cicho.

Dziecko, wyczuwające nastrój matki, także wybuchło głośnym płaczem.

– Spokojnie kochanie, spokojnie. – Zakołysała synka w ramionach i otarła łzy. – Teraz w wiosce pozostało już tylko kilku młodzieńców, starców i my, czyli kobiety z dziećmi. Ale jak tak dalej pójdzie, niedługo i nas wymordują.

Bolek zamyślił się. Z jednej strony czuł zew przygody, korciło go, by wbić ostrze w ciała jakichś niegodziwców. Jednak z drugiej, był już zmęczony ciągłym nadstawianiem karku za cudze życie. Walczył sam ze sobą, nie mogąc podjąć decyzji, co począć z ocaloną niewiastą i jej kłopotami. Jednak kiedy spojrzał na trzymane przez nią, niewinne dziecko, coś w nim pękło. Oczyma wyobraźni zobaczył bezlitosnych morderców, rzucających te małe, płaczące z przerażenia istoty psom na pożarcie i z wściekłości zacisnął pięści, a krew zawrzała mu w żyłach. Na coś takiego nie mógł pozwolić.

– Jak się nazywa twoja wioska i gdzie leży? – zapytał pewnym głosem, wciskając za pasek zdobyty miecz.

– Łobzów. To kilka godzin drogi na wschód stąd – odparła dziewczyna.

– W takim razie prowadź! Spróbuję zbadać tę sprawę i coś poradzić na wasze problemy.

Oświetlając sobie drogę płomieniem wiecznej pochodni, ruszyli.

– Jestem Katarzyna. Dziękuję, że zdecydowałeś się nam pomóc, choć szczerze mówiąc, nie wiem jaki masz w tym interes. Nasz lud jest biedny i żyjemy tu w odosobnieniu, więc raczej nie będziemy mieli ci czym zapłacić – stwierdziła ze smutkiem.

– Po prostu lubię spuszczać wpierdol takim parchom jak tamci. O zapłatę się nie martw. Wystarczy wikt i opierunek przez czas, który spędzę w osadzie – mruknął Jarząbek.

Nie miał zamiaru przyznać się, że gdyby nie to dziecko, olałby sprawę. Wygodniej było mu pozować na twardziela, bezinteresownie pomagającego uciskanym i gnębionym.

– Tak – szepnął pod nosem na tyle cicho, iż Katarzyna nic nie usłyszała. – Potrzebującym trzeba zawsze pomagać… Zawsze. – Chciał oszukać samego siebie choć wiedział, że nie ma to sensu.

Przed sobą nie ukryje prawdziwych pobudek jakie nim kierowały.

W końcu przestał o tym myśleć i wzniósł w górę świecącą czarodziejskim blaskiem żagiew, by lepiej oświetlić teren przed nimi. Przecież nie mógł pozwolić, by kobiecie i jej potomkowi coś się przytrafiło. Splunął pod nogi i postanowił skopać tym tajemniczym porywaczom tyłki tak, aby zapamiętali do końca swego nędznego życia, że kto jak kto, ale dzieci są nietykalne.

 

III

Po kilkugodzinnej wędrówce, przerywanej postojami na karmienie dziecka, dotarli do Łobzowa. Zaczynało świtać i pomarańczowe promienie wychylającego się zza horyzontu słońca oświetlały strzechy chat, zbudowanych u podnóży Ognistych Gór. Idący za Katarzyną Bolek z zaciekawieniem lustrował okolicę. Gdyby nie biegające po podwórkach kury i konie, witające poranek głośnym rżeniem, wioska wyglądałaby na wymarłą.

– Zawsze tu tak pusto? – zapytał, oglądając wymagające solidnego remontu zagrody.

– Ostatnio tak… – mruknęła dziewczyna smutnym głosem i skręciła w stronę jednej z chałup. – To mój dom – dodała i pchnęła zmurszałe drzwi.

Wewnątrz, na starym krześle, drzemał niespokojnie siwoobrody staruszek. Na jego widok uśmiechnęła się radośnie. Włożyła śpiące maleństwo do stojącej pod ścianą kołyski i delikatnie tyrpnęła dziadka w ramię. Ten pomruczał coś pod nosem, po czym otworzył sklejone ropą oczy. Gdy ujrzał dziewczynę, odskoczył z krzykiem jak oparzony. Wyglądał, jakby przeżył ogromny szok. Padł na kolana i wyciągnął w jej kierunku drgające ze zdenerwowania dłonie.

– Córciu! Córciu! – jęknął żałośnie. – Dlaczego nawiedzasz niedołężnego ojca? Czy przyszłaś, aby skrócić me męki i zabrać mnie do siebie?

Katarzyna uklęknęła przy nim i przytuliła go.

– Uspokój się papciu. Ja żyję. Wyrwałam się porywaczom i uciekłam w kierunku morza. Ruszyli za mną w pościg, niczym wilki za ranną sarną. Ten człowiek mnie ocalił. – Wskazała palcem stojącego w progu Jarząbka.

Starzec wstał powoli i wytarł pomarszczonymi dłońmi spływające po policzkach łzy radości.

– Jakże ci się odwdzięczę? – Podszedł do Bolka i uściskał go serdecznie. – Siadaj, siadaj! – Podsunął mu krzesło na którym jeszcze przed chwilą podrzemywał, a sam, ucałowawszy wpierw uratowanego wnuka w czoło, oparł się o stół.

– Jestem twoim podwójnym dłużnikiem. – Zwrócił się ponownie do Jarząbka. – Niechże poznam imię bohatera, który wyrwał z parszywych łap śmierci dwójkę najdroższych mi osób.

– Jestem Jarząbek. Bolek Jarząbek. – Przedstawił się Bolek, dźwigając do ust podany przez Katarzynę kubek z samogonem.

Upił spory łyk i czując doskonały bukiet smakowy trunku, aż uniósł brwi ze zdziwienia.

– Bardzo dobry bimber – stwierdził. – Z czego pędzicie?

– Stary rodzinny przepis. – Nestor wypiął dumnie pierś, mile połechtany tą uwagą. – Ale składników nie zdradzę. Zresztą, mniejsza o nie. Powiedz lepiej, co chcesz w zamian za uratowanie mojej rodziny. Jesteśmy co prawda ubodzy, jednak posiadam odłożone na czarną godzinę oszczędności. Nie jest tego wiele, lecz powinno cię zadowolić.

Jarząbek machnął niedbale ręką.

– Nie chcę waszych pieniędzy. Nic mi po nich. Powiedz lepiej co wiesz o porwaniach. Mam zamiar zbadać tę sprawę i odkryć kto za tym wszystkim stoi.

Ojciec Katarzyny zafrasował się.

– Cóż mogę ci rzec? Wszystko zaczęło się jakieś pół roku temu. Najpierw widzieliśmy ogniska płonące nocami na zboczach Ognistych Gór. Później, kilka dni przed pełnią, Łobzowo najechała grupa bandytów. Zabili kilku mieszkańców i porwali jedno z niemowląt. Odeszli w stronę szczytów. Ale za miesiąc powrócili i tak jak wcześniej, uprowadzili kolejne dziecko. Gdy ich atak powtórzył się po raz trzeci, chłopi pomimo przerażenia skrzyknęli się, chwycili za widły i ruszyli w pościg. Moja córka zapewne powiedziała ci jak skończyli… – przerwał i wziął głęboki oddech.

Z oczu po raz kolejny popłynęły mu łzy. Otarł je i kontynuował.

– Wysłaliśmy nawet ochotnika, by sprowadził pomoc z położonego kilkanaście dni drogi stąd Przymorzowa. Mieliśmy nadzieję, że obecność regularnego wojska wystraszy bydlaków. Ale nieszczęśnik nie dotarł do celu. Pewnego ranka ujrzeliśmy wbity na wioskowym placu pal, na którym sterczała głowa tego biedaka. Musieli ująć go, gdy próbował przemknąć przez las. Później napadli Katarzynę, kiedy spacerowała z maleństwem nieopodal osady. Resztę historii już znasz. – Spojrzał na Jarząbka smutnym wzrokiem i zacisnął pięść. – Ah, gdybym miał trzydzieści lat mniej, sam poszedłbym dać nauczkę tym suczym synom – warknął gniewnie.

– Nie wątpię – mruknął Bolek i zamyślił się. – Ile czasu pozostało do pełni? – zapytał po chwili.

– Około tygodnia – odparła sprzątająca izbę Katarzyna.

– A jak daleko jest miejsce, w którym widzieliście płomienie?

– Myślę, że idąc szybkim marszem, można tam dotrzeć w kilka godzin.

Jarząbek zatarł ręce i uśmiechnął się zawadiacko. Poczuł zew przygody. Coś, co sprawiało, że czuł się jakby znów miał dwadzieścia lat.

– Mogę zostać u was do pełni? – zapytał, wychylając kolejną porcję samogonu.

Starzec spojrzał na niego zdziwiony.

– Ty naprawdę chcesz tam iść? Musisz być albo bardzo odważny, albo szalony. W dodatku zupełnie nie rozumiem twoich motywów. Ale widać mój stary umysł nie jest już tak bystry jak kiedyś… – Podrapał się w głowę i wskazał Bolkowi drzwi. – Tam jest wolny pokój. Niegdyś służył mej żonie, ale od tragicznej śmierci biedaczki stoi nieużywany. Możesz w nim mieszkać jak długo zechcesz.

– Dziękuję – odparł Jarząbek, wykonał niezgrabny ukłon i chwiejnym krokiem udał się na spoczynek. Zmęczenie oraz wypity bimber, dały o sobie znać.

 

IV

Kilka następnych dni, które Jarząbek spędził u Katarzyny, minęło błyskawicznie i w końcu przyszła pora, by wyruszyć na poszukiwanie istot stojących za tajemniczymi porwaniami. Bolek nie wiedział z kim przyjdzie mu walczyć, z ludźmi czy demonami, ale nie zważał na to. Spakował ekwipunek oraz prowiant i po krótkim pożegnaniu z Katarzyną i jej ojcem, wyruszył w drogę. Starzec na odchodne wsunął mu do torby podróżnej butelkę samogonu, na co Jarząbek uśmiechnął się z zadowoleniem i nie spoglądając za siebie, pomaszerował raźno w kierunku Ognistych Gór. Był wczesny ranek i chłodny wiatr przyprawiał o gęsią skórkę. W koronach niebotycznych drzew koncertowały ptaki, a leśne zwierzęta wychodziły z kryjówek, by przywitać pierwsze promienie wschodzącego słońca. Pomimo braku jakiegokolwiek utartego szlaku, Bolek uparcie podążał w kierunku wskazanym przez mieszkańców Łobzowa. Kilka razy porastające las krzaki były tak gęste, że musiał wyrąbywać sobie przez nie drogę mieczem. Około południa, kiedy słońce stało wysoko na niebie, bór zaczął się przerzedzać, a pod wieczór Jarząbek wyszedł na pokryte kamieniami zbocze, porośnięte gdzieniegdzie kosodrzewiną. Teraz musiał bardziej uważać. Wędrował po odsłoniętym terenie, więc starał się przemykać od jednej grupy karłowatych drzewek do drugiej. Jak na razie nie zauważył ani nie usłyszał niczego podejrzanego, co świadczyłoby o obecności tutaj czegoś więcej, poza dzikimi zwierzętami. Przyszło mu na myśl, iż mógłby to być wilkołak, lecz po chwili sam obalił tę teorię. Bestie tego rodzaju nie potrzebowały ludzkich pomocników, tylko same wyruszały na polowanie. I atakowały każdego, bez wyjątku. A grasującej tutaj istocie zależało tylko na dzieciach. Snując różnorakie domysły, przysiadł na niewielkim kamieniu, skrytym za kępą iglastych krzewów i otworzył torbę. Nie jadł odkąd wyruszył z Łobzowa i kiszki grały mu marsza. W jednej chwili pochłonął spory kawałek suszonej wołowiny i przepił samogonem. Słońce chowało się już za granią, a noc okrywała swym całunem zbocza Ognistych Gór. Zrobiło się szaro i mgliście. Długi marsz dał się Jarząbkowi we znaki, więc postanowił chwilę odpocząć. Rozmasował delikatnie bolące nogi i zamknął oczy. Zakręciło mu się nieznacznie w głowie. Poczuł ogarniający całe ciało błogostan.

– Zajebisty bimber – mruknął pod nosem i z zadowoleniem spojrzał w kierunku szczytu.

Na początku pomyślał, że ma omamy. Potarł łzawiące ślepia, ale widoczny kilkaset metrów dalej, wysoki płomień, nie zniknął. Zaskoczony zerwał się na równe nogi i ruszył w jego kierunku, starając się pozostawać niewidocznym dla ewentualnych obserwatorów. Pełzał pomiędzy niewielkimi krzewami, coraz bardziej zbliżając się do tajemniczego zjawiska. W końcu trafił na ogromną, pokrytą kamieniami polanę, pośrodku której płonęło ogromne ognisko. Wokół wznoszącego się na wiele metrów, pomarańczowo-błękitnego słupa ognia, tańczyło spazmatycznie kilkadziesiąt nagich postaci. Niczym mantrę śpiewały tajemniczą pieśń w dawno zapomnianym, plugawym języku. Na ich widok Bolka przeszył dziwny dreszcz. Przeniósł wzrok na majaczący w mroku, wyrzeźbiony z granitu monument, stojący kawałek dalej. Ogromny pomnik przedstawiał dziwną postać o głowie byka i ludzkim tułowiu. Miała rozpostarte na boki ręce, z otwartymi dłońmi skierowanymi ku niebu. Z wybitej w brzuchu dziury buchały białe płomienie. Oświetlona blaskiem ognia oraz stojącego w pełni księżyca, robiła piorunujące wrażenie. Nagle z niewielkiego otworu w skalnej ścianie wyszedł odziany w długi płaszcz mężczyzna, trzymający w rękach płaczące niemowlę. Na jego widok skaczący wokół ogniska szaleńcy przerwali taniec i hipnotycznym wzrokiem wpatrywali się w kapłana, dalej intonując obrzydliwą melodię . Skryty wśród kosodrzewiny Jarząbek oglądał rozgrywającą się scenę z rosnącym obrzydzeniem.

– Kurwa, kolejny zwichrowany kult – stwierdził i splunął z nienawiścią.

Po przygodach z Kurwasuką żywił niechęć do fanatyków wszelakiej maści.

Tymczasem tajemniczy druid wzniósł dziecko w górę, tak by wszyscy wierni dokładnie je widzieli, wybełkotał coś niezrozumiale i wyciągnął zza pasa niewielki młotek. Roztrzaskał nim główkę wrzeszczącego maleństwa i wyjadłszy mózg, wrzucił truchło w ziejącą z brzucha pomnika, piekielną otchłań. Następnie odwrócił się twarzą do pół-byka, pół człowieka i padł na kolana, a nadzy kultyści, nieustannie wykrzykując słowa barbarzyńskiej pieśni, poczęli znów skakać i wirować, niczym opętani. Jarząbek się wściekł. Na jego oczach zamordowano bezbronne dziecko, a on na to pozwolił. Chwycił leżącą pod ręką gałązkę, wstał powoli i przyłożył ją do łęczyska magicznego łuku. Patyk natychmiast zmienił się w strzałę. Wycelował we wciąż bijącego pokłony kapłana i naciągnął cięciwę. Był tak rozjuszony, że było mu bez różnicy, czy ktoś odkryje jego obecność. Zanim kultyści by do niego dobiegli, zdążyłby położyć trupem tego zakapturzonego skurwiela. Już miał wypuścić pocisk, gdy niespodziewanie ktoś uderzył go w tył głowy. Upadł na ziemię i stracił przytomność.

 

V

Obudził go potworny ból rozsadzający czaszkę oraz delikatne szturchnięcia w stopę. Spróbował się poruszyć, ale ręce i nogi miał skrępowane grubym sznurem. Poczuł zapach ziemi i stęchłego torfu.

– No, nareszcie odzyskałeś przytomność – usłyszał męski głos.

Z trudem otworzył oczy i odczekał chwilę, aż przyzwyczają się do ciemności.

– Ja pierdolę, moja głowa. Gdzie jesteśmy? – jęknął na widok majaczącego w mroku zarysu postaci, leżącej naprzeciw niego.

Tajemniczy osobnik także był związany. Szarpnął się, ułożył nieco wygodniej i głośno odchrząknął.

– Jak na razie to w dole.

Jarząbek spojrzał w górę. Ujrzał nad sobą rozgwieżdżone niebo, a także owalną krawędź dziury, do której go wrzucono.

– Kurwa mać – mruknął z wściekłością. – Dałem się zajść od tyłu jak dziecko… Szlag by trafił!

– Każdemu może się zdarzyć. Teraz trzeba wymyślić jakiś sposób, żeby się stąd wydostać. Tak w ogóle to jestem Darval Skoon, łowca nagród z Przymorzowa.

– Jarząbek. Bolek Jarząbek. Mówisz, że jesteś łowca nagród, czyli w twojej wiosce ci wariaci też narozrabiali?

Darval zaśmiał się.

– Nie jesteś chyba stąd. Przymorzowo nie jest żadną wioską. To największe miasto portowe w promieniu setek mil. Ale odpowiadając na twoje pytanie, tak. Uprowadzili dzieci kilku wpływowych osób, a te wynajęły mnie, bym zbadał sprawę. Udało mi się pojmać jednego z porywaczy i zanim skonał, powiedział mi to i owo o tym kulcie. A brakujące informacje odnalazłem w starych, świątynnych manuskryptach.

– Więc co to w takim razie za jedni, o ile to nie jakaś tajemnica? – zapytał zaciekawiony Bolek.

Lubił wiedzieć, z kim ma do czynienia. Zwłaszcza, jeśli ten ktoś pojmał go i więził.

– Nie, oczywiście, że nie. Po prostu nie chcę cię zanudzać, bo to dosyć długa historia – odparł Skoon.

Jarząbek beknął głośno.

– Nie wiem jak ty, ale ja się jak na razie nigdzie nie wybieram. A chętnie dowiem się, czyje brzuchy będę rozpruwał, kiedy stąd uciekniemy.

– Zaczynam cię lubić – odparł Darval radośnie. – Ale do rzeczy. Według pism, do których udało mi się dotrzeć, niegdyś ta ziemia nazywała się Izrael, a zamiast oceanu, otaczała ją ciągnąca się na setki tysięcy mil pustynia. Pewien potężnym bóg Jahwe, przeprowadził przez nią swoich wyznawców i pomógł im podbić żyjące tu narody. Ów wojowniczy lud posiadł te tereny, a ich bóg wyznaczał kolejnych królów, władających Izraelem. Dla nas istotny jest jeden z nich, noszący imię Salomon. Według opowieści, był bardzo mądrym człowiekiem, ale odwrócił się od Jahwe, wymagającego od swoich podopiecznych bezwzględnego posłuszeństwa i wierności. Za namową kochanek, których miał swoją drogą mnóstwo, a każdą pochodzącą z innego, sąsiadującego z Izraelem kraju, pobudował miejsca kultu i sady ku czci wyznawanych przez nie bogów. Ludzie, którzy nas pojmali, to właśnie potomkowie Ammonitki, jednej z nałożnic Salomona. Dla ich krwawego bałwana, Molocha, król postawił tutaj świątynię. Odprawiano w niej brutalne obrzędy z udziałem niemowląt. Kapłani, uważani za wcielenia bóstwa, pili ich krew oraz zjadali mózgi, by zjednoczyć się ze swym bogiem i móc z nim rozmawiać. Ci tutaj musieli także dotrzeć do tych zapisków i ubzdurać sobie, że są potomkami owych Ammonitów. Odbudowali monument, a teraz próbują obudzić Molocha.

– To świntuchy – stwierdził Jarząbek, kiedy Darval skończył opowiadać.

– Raczej skurwysyny – poprawił Skoon. – W każdym razie, usłyszałeś moją historię, więc teraz czas na ciebie. Po co przyplątałeś się w te góry?

Jarząbek pokrótce opowiedział mu, jak trafił do Łobzowa i obiecał Katarzynie zbadać sprawę uprowadzeń. Jednocześnie z uporem, na tyle na ile pozwalały mu skrępowane dłonie, rozgrzebywał pod sobą miękką i błotnistą ziemię.

– Interesujące – Darval ziewnął głośno. – Więc nie tylko ja jestem na tyle głupi, by pchać się samotnie w paszczę lwa.

– Ta – mruknął Bolek. – Ciekawe tylko, po co nas tutaj trzymają, zamiast od razu zarżnąć jak wieprzki.

– Kiedy mnie pojmali i wrzucili do tego dołu, rozmawiali między sobą o wielkim przywołaniu, które niedługo ma się rozpocząć. Wspominali coś o ofierze z niewiernych. Czyli prawdopodobnie z nas. Potrzeba im było dwóch innowierców by wykonać rytuał. Do tej pory gniłem tu sam, ale skoro ty się zjawiłeś, to pewnie niedługo po nas przyjdą.

– Ty rozumiesz ten ich bełkot?

Darval gdyby mógł, wypiął by z dumą pierś, ale zważywszy na sytuację w jakiej się znajdował, nie było to możliwe.

– Oczywiście – odparł tylko. – To aramejski. Język, jakim posługiwali się przodkowie tych ludzi. Dzisiaj już zapomniany i prawie nikt go nie używa. Ja nauczyłem się nim władać dość szybko, mam wrodzony talent do zapamiętywania starożytnych dialektów.

Bolek pokiwał głową z podziwem. On sam był cholernie tępy jeśli chodzi o naukę obcych języków i przyswojenie choćby kilku słów w jakiejkolwiek innej mowie niż wspólna, przychodziło mu z wielkim trudem.

– Cicho! Ktoś idzie! – syknął nagle Skoon.

W otworze, na tle nieba, pojawił się czarny zarys czyjejś głowy.

– Na, skurwielce! – dał się słyszeć gruby, męski głos. – Pódziecie z nami!

– No i doczekaliśmy się – stwierdził Bolek ze spokojem, kiedy kilku rosłych bandziorów wyciągało jego oraz Darvana z przesiąkniętej wilgocią dziury, w której byli przetrzymywani.

Gdy byli już na górze, rozejrzał się. Zobaczył kilku zakapiorów, oświetlonych światłem stojącego nad szczytami Ognistych Gór księżyca, o mordach brzydkich niczym krowie łajno, przyglądających im się z zaciekawieniem. Na środku polany, nieopodal której schwytano Jarząbka, znów płonął ogień, a ten sam, demoniczny kapłan lubujący się w mózgach niemowląt, przemawiał z piedestału podobizny Molocha do stojących poniżej, kiwających się hipnotycznie na boki, wiernych. Jeden z łotrów wyszczerzył w kierunku leżącego na ziemi Bolka przegnite zęby.

– Dostaniecie wy dzisiej do wiwatu, łojt dostaniecie!

– Zamknij tę mordę, bo cuchnie – wypalił do niego Jarząbek.

– Mocnyś w gębie, chamie! – zrewanżował się zbój. – Zobaczymy, czy jak Najwyższy będzie wycinał ci serce, to też będziesz taki odważny. – Zarechotał głośno, po czym rozkazał towarzyszom by zanieśli więźniów na ołtarz.

– Przynajmniej nie gadają w tym parszywym języku – szepnął Jarząbek do milczącego Darvana, dyskretnie chowając między palcami kawałek wygrzebanego wcześniej z błota, ostrego krzemienia.

 

VI

Bandyci położyli ich na ogromnych, płaskich kamieniach, pokrytych zaschnięta krwią oraz mchem, służących, jak domyślił się Bolek, jako ołtarz. Oddalili się i stanęli nieopodal, spoglądając z uśmiechem na skaczący wokół ogniska, śpiewający rytualne pieśni, tłum. Najwyższy, odwrócony do wiernych plecami, klęczał przed wizerunkiem Molocha i mamrocząc po aramejsku tajemne inkantacje, bił pokłony. Z dziury wybitej w brzuchu podobizny bóstwa buchały płomienie.

– Ta góra była niegdyś wulkanem! – krzyczał do Jarząbka leżący obok Darval. – W jej wnętrzu przepływa rzeka lawy, a pomnik stoi właśnie nad nią. Stąd ogień w bebechach tej granitowej pokraki. Tamten kapłan – skinął głową w kierunku ostrzącego obsydianowy nóż, nagiego mężczyzny – wytnie nam serca i wrzuci je w tę piekielną otchłań jako dar dla Molocha. Później, gdy rytuał dobiegnie końca, nasze ciała także zostaną spalone.

– Niedoczekanie! – odparł Bolek, dyskretnie piłując kawałkiem kamienia krępujące go więzy.

Namęczył się przy tym jak nigdy, ale w końcu sznur puścił. Jednak dłonie nadal trzymał za plecami tak, by wyglądały na związane. Pozostało tylko uwolnić nogi, ale to postanowił zrobić później. Gdyby ktoś teraz spostrzegł, że usiłuje się wyswobodzić, z pewnością spętano by go ponownie, a wtedy byłoby po nim. Kątem oka dostrzegł swoje rzeczy, leżące na niewielkiej półce skalnej, tuż obok monumentu. Prawdopodobnie kultyści zamierzali spalić je razem z nim. Miał nadzieję, że uda mu się jakoś do nich dotrzeć. Niespodziewanie nad polaną zaległa przytłaczająca cisza. Śpiewy ucichły, a Najwyższy odwrócił się twarzą do wiernych. Spojrzał na nich z wyższością i wzniósł ręce ku niebu. Zaczął przemawiać podniosłym głosem do wpatrzonego w siebie tłumu.

– Co on tam do nich pierdoli? – mruknął Jarząbek do Darvala.

Skoon wsłuchał się w słowa mężczyzny i uśmiechnął krzywo.

– Rozpoczęli rytuał. Ten pajac w płaszczu opowiada o nas niestworzone historie, jak to próbowaliśmy go zamordować, a pomnik ich ukochanego boga zrównać z ziemią i zatrzeć wszelkie dowody jego istnienia.

– Kurwa, to ci dopiero… Niech no tylko dorwę gada w swoje ręce, to i ten cały Moloch mu nie pomoże – syknął Jarząbek.

– Nie wiem, czy będziesz miał okazję. Właśnie rozkazano, by wycięto ci serce – dodał Darval drżącym z przerażenia głosem.

Jarząbek uśmiechnął się tajemniczo. Spokojnie poczekał aż nagi kapłan, który właśnie do niego podszedł, ułoży go w odpowiedniej pozycji i uniesie w górę ostrzony przed chwilą nożyk. Dla przyglądającego się tej strasznej scenie Skoona, czas zwolnił swój bieg. Skierowane w Bolkową pierś ostrze opadało całą wieczność i dopiero przytłumiony wrzask złapanego za jądra kultysty sprowadził łowcę nagród do rzeczywistości. Na początku nie rozumiał co się właściwie wydarzyło. Kapłan, zamiast ciskać w lawę bijące jeszcze serce Jarząbka, leżał na ziemi z rozoranym gardłem i dławił się własną krwią, Najwyższy biegał po piedestale wykrzykując po aramejsku przekleństwa, a Bolek, który powinien być martwy, pędził biegiem w kierunku pomnika, mordując rytualnym nożem każdego, kto stanął mu na drodze. Zgarnął swoje rzeczy i z szaleństwem w oczach ruszył mordować wrogów. Na polanie zapanował chaos. Kultyści nie wiedzieli co się dzieje. Padali niczym muchy, przeszyci strzałami z Bolkowego łuku. Darval sturlał się z ołtarza i wpełznął w rosnące nieopodal, gęste krzaki. Niespodziewanie ktoś klęknął przy nim i przeciął krępujące go sznury. Ujrzał nad sobą wykrzywioną w grymasie bólu, zalana krwią twarz Jarząbka.

– Nic ci nie jest? – zapytał.

– Dostałem w łeb, ale przeżyję. Umiesz się tym posługiwać? – Bolek podał mu łuk.

– Umiem – odparł szybko Darvan. – Ale nie mam strzał.

Jarząbek przebił mieczem próbującego zajść go od tyłu bandytę. Wrzask konającego zmroził krew w żyłach pozostałych kultystów.

– Jest magiczny. Wystarczy, że przyłożysz do cięciwy byle jaka gałąź, a ta zmieni się w pocisk. Ja idę po Najwyższego, a ty mnie osłaniaj! – krzyknął Bolek, poprawił przewieszoną przez plecy torbę podróżną i wskoczył pomiędzy nacierających wrogów.

Pierwszemu, który się nawinął, wbił ostrze w czaszkę. Stal weszła po same zęby, a mózg i kawałki kości ozdobiły nagie ciała kolejnych wyznawców Molocha. Mieli przewagę liczebną, ale ustępowali Bolkowi umiejętnościami i zwinnością. Nie minęło wiele czasu, a ich pokaleczone trupy zasłały polanę. Jarząbek spojrzał z pogardą na nielicznych, jęczących niedobitków, w większości dogorywających i błagalnie wyciągających ręce do nieba. Postanowił nie dobijać ich, tylko zostawić by sczeźli. Zasłużyli na taki los. Niespodziewanie tuż obok niego coś eksplodowało. Odłamki skał pokaleczyły mu tors, a on sam runął na ziemię. Zamroczyło go na chwilę, ale szybko doszedł do siebie. Obejrzał się i stwierdził, że nie jest źle. Co prawda kilka ostrych kamieni wbiło mu się pod skórę, ale rany nie były na tyle poważne, by uniemożliwić walkę. Tuż przed nim padł jeden z kultystów. Spoglądał na Bolka martwymi oczyma, a z szyi wystawał mu grot strzały. Wywnioskował z tego, że Darvan nadal żyje i ma się całkiem nieźle. Wstał i chciał biec w kierunku pomnika Molocha, ale kolejny wybuch odrzucił go kilka metrów w tył. Tym razem oberwał porządnie. Z prawego barku wystawała złamana kość, a na pierś kapały ogromne krople krwi. Ciałem nieszczęśnika wstrząsnął dreszcz. Na razie jeszcze był w szoku i nie czuł bólu, ale za chwilę miało się to zmienić. W dodatku nawet nie wiedział, co go tak urządziło. Wczołgał się z trudem za niewielki głaz i wyjrzał zza niego ostrożnie. Szybko zrozumiał, co się wydarzyło. Najwyższy okazał się magiem. Stał teraz pod pomnikiem Molocha i ciskał na oślep ognistymi kulami. Musiał wpaść w amok, bo smażył nawet swoich podwładnych. Jarząbek poczuł, że słabnie. Życie uchodziło z niego wraz z wypływającą z potwornej rany krwią. Jednak na myśl, że ten skurwiel i dzieciobójca może przeżyć i nadal porywać niemowlęta, aż się w nim zagotowało. Nie zważając na ból wstał i popędził w kierunku kapłana. Kilku napastników próbowało go zatrzymać, ale ukryty w gąszczu Skoon był wyśmienitym strzelcem. Kultyści kładli się pod Bolkowymi nogami niczym zboże, charcząc i plując szkarłatem. Najwyższy, kiedy spostrzegł pędzącą na siebie z furią, niedoszłą ofiarę dla swego boga, aż zbladł z przerażenia. Jednak pomimo strachu zebrał się w sobie, skoncentrował i w przeciągu chwili pomiędzy jego dłońmi pojawił się ogromny, ognisty pocisk, gotowy do użycia. Jarząbek, widząc co się święci i czując na karku zimny dotyk kostuchy, sięgnął zdrową ręką do zwisającej mu pod pachą podróżnej torby i wydostał z niej butelkę Łobzowskiego bimbru. Ostatnim, desperackim wysiłkiem cisnął nią w zaskoczonego kapłana. Flaszka roztrzaskała się o skalną ścianę, tuż nad głową Najwyższego, a samogon oblał go i wsiąknął w płaszcz. Wystarczyła jedna iskra sypiąca się z rozżarzonych trzewi Molocha i mężczyzna natychmiast stanął w płomieniach. Stracił kontrolę nad stworzoną przez siebie kulą i wypuścił ją pod własne nogi. Eksplozja rzuciła go wprost w objęcia boga, którego tak kochał. Bolek zobaczył jeszcze jak wymachując rękami znika w piekielnej czeluści, po czym stracił przytomność.

 

VII

Kiedy otworzył oczy, ujrzał pomalowane na biało ściany. Leżał w łóżku, a poszarpane ramię paliło żywym ogniem.

– No, w końcu się ocknąłeś. Już myślałem, że jest po tobie. Ale twardy jesteś, cholera, mało kto wylizałby się z takich ran.

Rozpoznał głos Darvala Skoona, ale nie miał siły spojrzeć w stronę, z której dochodził.

– Co się stało? – wyjąkał z trudem.

– Ano nic, dałeś temu kapłanowi do wiwatu! – krzyknął wesoło łowca nagród. – Ja w tym czasie wystrzelałem kultystów, którzy próbowali uciec. Paru umknęło, ale kiedy ich guru nie żyje, z pewnością nie odnowią sekty. Zresztą, nasi żołnierze powinni właśnie zacząć burzyć świątynię Molocha. No, ale mniejsza z tym. Po walce znalazłem cię nieprzytomnego pod pomnikiem. Jakoś opatrzyłem ci rany i zatachałem na gościniec. Stamtąd zgarnął nas przejeżdżający akurat patrol.

– To gdzie ja jestem?

– Jak to gdzie? W Przymorzowie! A dokładnie w świątyni Jarosa. Ale o Łobzów się nie martw. Wysłałem gońca, aby przekazał wieśniakom wiadomość, że żyjesz i masz się nieźle. I, że porywaczami nie muszą się już przejmować. Twój ekwipunek także udało mi się ocalić.

– Dziękuję – sapnął Jarząbek, po czym uśmiechnął się i zasnął.

Koniec

Komentarze

Bolek Jarząbek powraca w wielkim stylu, jak widzę.
Bardzo dobre opowiadanie. Fajny motyw z ognistym łukiem.
Daje 5. Mocne 5.
Pozdrawiam,
Horn

Przeczytałem i mam parę wątpliwości.
Jak sam napisałeś, miejsce w którym Bolek ocalił Katarzynę i jej dziecko, położone było kilka godzin drogi od Łobzowa. Chcesz mi powiedzieć, że owa kobieta, z dzieckiem na rękach, biegiem uciekała przed prześladowcami, dajmy na to pół dnia? Tym bardziej, że ci faceci deptali jej po piętach.
Co rozumiesz pod epitetem "plugawy język". Tym bardziej, że język, o jakim piszesz był już zapomniany, a Bolek ponoć do języków pamięci nie miał.
Szczerze przyznam, że były inne z Twoich opowiadań, które bardziej mi się podobały. Myślałem, że w eliminacjach wystawisz dużo ciekawszy tekst. Oczywiście ten nie jest zły - postać Bolka Jarząbka jest bardzo sympatyczna - ale jeśli oceniać pod kątem publikacji w piśmie, mogłoby być lepiej.
Pozdrawiam i życzę powodzenia w eliminacjach. 

w niebogłosy - razem

Podobało mi się :) muszę nadrobić wcześniejsze przygody Bolka... 

domek, według mnie mogła tyle uciekać. Człowiek który jest zmuszony walczyć o życie, tymbardziej dziecka, bywa zdolny do różnych rzeczy, nawet tak pozornie irracjonalnych. Co do plugawego języka, Bolek nie znał go, fakt, ale wypowiadane przez kapłana słowa brzmiały dla niego dziwnie i nieprzyjemnie. Spotkałem się z tym określeniem w paru tekstach i nie sądziłem, że będzie uznane za błędne. Tyle mojej skromnej obrony :P Dzięki za przeczytanie.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Fajowe i tyle. Kultyści i konkretna rozruba do zdecydowanie moje klimaty. Aż łezka się w oku kręci na wspomnienie szczeniących lat spędzonych na sesjach Młotka. Ech, piękne to było, piękne.

Bardzo mi się podobało. Mocno wciągające. Ciekawy, choć "prosty" bohater, z którym mam zamiar się bliżej poznać. Ode mnie 5. Kurwasuka mnie mocno rozśmieszyła :)

Pozdrawiam

nie czytałam, przeleciałam tylko wzrokiem i przyuważyłam "drgający głos" - chyba chodziło o drżący? [obs tak poza tym, wrocę jeszcze do tego opowiadania]

Przeczytałem i muszę powiedzieć, że bardzo mi się podobało, zwłaszcza, że to klimaty heroic fantasy, które uwielbiam wręcz :D. Opko czyta się szybko, bez zgrzytów, technicznie tekst również stoi na wysokim poziomie. Nie nudziłem się ani razu, a "Kurwasuka" normalnie położyła mnie na łopatki i brechtałem się jeszcze długi czas :D. Ogółem - kawał dobrej roboty. Piąteczka ode mnie i życzę Ci powodzenia z tym tekstem, Fas :). Pozdróweczki!

Poszedł jako pierwszy, więc pewnie zaginie w mrokach dziejów i innych opowiadań, no ale nie dziękuję.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

GJ! Nice gieroj.
Haha. Jak mu chciał wyciąć serce, to aż wstrzymałem oddech, myśląc, jak z tego wybrnie. A tu takie coś:).
Chociaż, szczerze mówiąc, spodziewałem się że na eliminacje napiszesz coś szczególnie wypasionego. Co to byłby za numer bez Fasolettiego, pytam się?
Daję 5.
Aha, jest chyba jeszcze czas na edycję:
"W końcu trafił na ogromną, pokrytą kamieniami polanę, po środku której płonęło ogromne ognisko"

Jeszcze chciałam wtrącić słowo a propos "pugawego języka". Moim zdaniem to bardzo "Lovecraftowskie" określenie i w kontekście tajemniczego kultu pasuje jak ulał.

Bardzo mi się podobało. Tekst na wysokim poziomie, za co plus. Kolejny plus za to, że w tekście jest coś oryginalnego. Piąteczka :)

Wyczerpany Bolek z całych sił starał się utrzymać uciekający z dłoni ster w jednej pozycji.

Pierwsze zdania mają psi obowiązek być najlepsze! A jeśli już nie najlepsze, to przynajmniej absolutnie poprawne. Twoje ma wyjątkowo paskudny szyk i trzeszczy przy czytaniu. Ponadto Bolek zmaga się z morskim żywiołem bez używania nadprzyrodzonych mocy, więc prawdopodobieństwo jednoosobowego „obsługiwania" kilkumasztowego statku  podczas sztormu (a nawet i bez niego), budzi moje poważne wątpliwości. Ciekawe jest również bardzo, w jakiż to sposób „wystartował" z portu? Osobiście myk-myk rozwinął wszystkie, ciężkie jak diabli,  żagle, a potem także osobiście w nie dmuchnął, następnie  wrzucił  czwórkę i rura w siną dal? I wszystko w tempie tak ekspresowym, że uniknął pogoni? Bez sensu. Trzeba mu było kazać rąbnąć rybacką łódeczkę, bo na wiosłach miał szansę migiem czmychnąć  z portu, a żagiel (jeden!)  rozwinąć ździebko później by złapać wiatr. Wtedy by się kupy wszystko trzymało.

Łódź z nieludzkim łoskotem gruchotanych desek złamała się w połowie.  „Nieludzki"  łoskot  w zestawieniu z odgłosem wydawanym przez z natury bezduszne, drewniane poszycie statku,  to raczej niezręczny epitet.

Sprężył się i desperacko jął brnąć w ich kierunku. Oczywiście można brnąć w wodzie (podobnie jak w śniegu, piasku albo błocie),  pod warunkiem jednak, że ma się grunt pod nogami.  A z tekstu nie wynika, że Bolek dopłynął już do przybrzeżnej mielizny.

Zacisnął zęby i jął pełznąć z wysiłkiem w kierunku stojących nieopodal głazów, nie zważając na przemoczone ubranie oraz strużkę krwi, cieknącą z nosa. A miał ci to inny wybór? Głupio by było, gdyby najpierw zapragnął się podsuszyć i poprawić makijaż. Z przemoczonym ubraniem krępującym ruchy, zalewającą usta krwią i ogarniającą go słabością mógł zmagać się, walczyć, a nie „nie zważać na nie".

Dopiero teraz zajął się badaniem własnego ciała. Z trudem obejrzał się dokładnie i stwierdził, że poza strzaskanym nosem i kilkoma otarciami, nie odniósł poważniejszych obrażeń.  Dość abstrakcyjna informacja. Liczył kończyny? Gdyby mu urwało nóżkę, połamało ręce albo sfatygowało wątpia, to chyba by to wcześniej zauważył, bez dokonywania specjalnych oględzin.                                                                                                                                                                                  Istnieje  zasadnicza różnica znaczeniowa  pomiędzy określeniami „strzaskany" a „rozbity" nos. Znowu ta twoja skłonność do przesady. Gdyby miał Bolek faktycznie strzaskany kinol, wtedy w centralnej części jego twarzy widniałyby jedynie dwie dziurki ulokowane na mokrym placku i byłaby to bardzo poważna kontuzja. Nos rozbity krwawi i puchnie,  ale pozostaje w miarę funkcjonalny.

Nagle dostrzegł znajomo wyglądający kawałek drewna, zaplątany w przybrzeżne wodorosty. Przedmiot raczej, nie enigmatyczny „kawałek drewna". W pierwszej chwili pomyślałam nawet, że ujrzał szczątek statku i nie bardzo rozumiałam, dlaczego miałoby go to ucieszyć, skoro tradycyjna belka „czepialnicza" ratująca rozbitków nie była mu potrzebna - wszak znajdował się już na lądzie.

Przewiesił go przez plecy i wrócił z powrotem na upatrzone wcześniej miejsce. „Wrócić z powrotem" nie dorasta może do poziomu „ krótkiego mini" i „dużego bernardyna", ale niewiele mu brakuje. Szeroko dyskutowany w HP wstępniak NF faktycznie jest dość wredny, ale i tak mnie rozbawił.

Po drodze zebrał kilka suchych gałązek i przy pomocy pochodni rozpalił ognisko. A mnie się wydawało, że kilka chwil wcześniej prało żabami. Skąd więc te suche gałązki? W takiej sytuacji wykorzystuje się stwierdzenie w rodzaju: „Udało mu się znaleźć kilka suchych..."


Nieznajoma pędziła jak szalona, ściskając w dłoniach niewielkie zawiniątko, które teraz tylko cicho kwiliło. (Nie zawiniątko kwiliło, tylko z zawiniątka dochodziło  kwilenie i nie „ściskając w dłoniach", ale tuląc do siebie - tak dla bezpieczeństwa berbecia zrobiłaby każda matka))Za nią szybkim krokiem szło trzech mężczyzn. Pędziła jak szalona, czyli śmigała niczym gazela - powinna więc mężczyzn, idących za nią krokiem zaledwie szybkim, zostawić milę za sobą. Nie zostawiła, a faceci, żeby utrzymać dystans nie musieli się wysilać - ergo: NIE pędziła,  bo była zbyt wyczerpana. Kontroluj prawdopodobieństwo szczegółów i celność użytych sformułowań.

Zaskoczony zbir wypluł kilka zębów i upadł, ale wcześniej Bolek zwinnym ruchem wyciągnął mu z przytroczonej do paska pochwy miecz.  (Jeszcze lepiej brzmiałoby: „z przytroczonego do paska pochwy pałasza".) Dopadł kolejnego, oniemiałego z przerażenia bandytę i uderzył go rękojeścią w głowę. Wyciągając miecz chwycił go za rękojeść, następnie obrócił, capnął za ostrze, a inkryminowaną rękojeścią grzmotnął draba w czapę. Po jaką nagłą majtał w te i nazad tym Zerwikapturem? Nie miał pewności, która strona służy do utrupiania przeciwnika i wolał zaatakować tą na oko solidniej wyglądającą?

Ten zawył niczym zarzynany kundel i skulił się, osłaniając dłońmi obite jądra. Skoro podmieniłeś zarzynane prosię na kundla, to należało dopasować  odpowiedni dla niego odgłos paszczowy. Byłby nim pewnie skowyt, nie wycie, bo to ostatnie wymaga od psa zajęcia wygodnej pozycji i wczucia się w sytuację.

Na smukłej, bladej twarzy wciąż miała wymalowane przerażenie. Smukłych twarzy nie ma, są pociągłe albo szczupłe. Smukłe są sylwetki, nogi, uda, a u Słowackiego  trafiają się również „smugłe łanie". A przerażenie kto nieboraczce na facjacie wymalował? Bo jeśli nikt, to zazwyczaj używa się formy zwrotnej: „przerażenie wciąż malowało się na...".

Teraz hurtowo i wybiórczo, bo jakościć mi się rozrósł post:

Tam jest wolny pokój. Chłopina powiedziałby raczej „izba".

Rozmasował delikatnie bolące nogi i zamknął oczy. Nogi bolały go delikatnie?

pobudował miejsca kultu i sady ku czci wyznawanych przez nie bogów. Literówka jakaś, czy istotnie gość oprócz miejsc kultu „pobudował sady"?  Hodował w nich kamienne jabłka? Poza tym miejsca kultu i sady „wyznawały bogów". Jakoś niekoniecznie prawidłowo.

- Niedoczekanie! - odparł Bolek, dyskretnie piłując kawałkiem kamienia krępujące go więzy. Usiłowałam wyobrazić sobie w jaki sposób mógł związane dłonie tak wygiąć, by krzemieniem przepiłować więzy. I nie dałam rady! Człowiek-guma  nie Bolek!

dopiero przytłumiony wrzask złapanego za jądra kultysty sprowadził łowcę nagród do rzeczywistości. Na początku nie rozumiał co się właściwie wydarzyło. Kapłan, zamiast ciskać w lawę bijące jeszcze serce Jarząbka, leżał na ziemi z rozoranym gardłem i dławił się własną krwią, Gdzie u licha miał ten pleban zlokalizowane jajka, skoro złapany za nie padł z rozoranym gardłem.  Ja po prostu muszę to wiedzieć!!!

pędził biegiem  Po cholerę. Mógł przecież pędzić spacerkiem. Krótkie mini.

Najwyższy, kiedy spostrzegł pędzącą na siebie z furią, niedoszłą ofiarę dla swego boga, aż zbladł z przerażenia. Znowu pędził, ciągle zresztą pędził, tyle, że tym razem miał ze sobą furię. Czy furia to jakiś gatunek małpki? Nie ten przyimek Fasoletti, użyj „w" - pędzącą w furii. „Z furią" można np. zaatakować.


Starczy. I tak spacyfikowałam ci kolejny tekst. Fabularnie nieźle, stylistycznie i logicznie mocno niedopracowane. Albo ja się lubię czepiać. Podobnie jak jeden z przedpiśców spodziewałam się w Twoim wykonaniu czegoś bardziej wypasionego.

No tak, tylko czekałem na Twój właśnie komentarz :P Gdzieś mam pecha do tych Bolków, no ale cóż... Pozostaje mi się tylko pokajać i następnym razem starać się unikać tego typu byków...

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Spokojnie Fasoletti. Efektem ciągłego głaskania po główce może jedynie łysienie plackowate, za to siła odrzutu (albo jakaś inna siła - z fizyki byłam dętka) po zaliczeniu kopa, skutkuje przesunięciem delikwenta parę kroków do przodu. Pod warunkiem oczywiście, że osobnik nie upadnie, ale Ty przecież do takich rachitycznych mimoz się nie zaliczasz.

Nie no w_baskerville, ja się nie złoszczę, co więcej, jestem Ci bardzo wdzięczny za takie komentarze, bo z nich się uczę co można, a co brzmi kaprawo i jakie błędy popełniam. Tak, że kolejny raz wielkie dzięki :)

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Dobre. W wolnej chwili muszę się zapoznać z wcześniejszymi przygodami Bolka. Bardzo fajny tekst.

Pozdrawiam.

Podobało mi się. Całkiem przyjemnie się czyta, poza tym niektóre fragmenty są całkiem śmieszne.
W kilku momentach można by się zastanowić nad logiką zdań - później postaram się je wypisać.
Ciekawy język, zauważyłam, że masz własny, niewymuszony styl. Przekleństwa też naturalnie wkomponowują się w całość. Historyjka dość zwyczajna, a "happy end" bez tzw. "jaja", ale to nic nie szkodzi:)
Przyszło mi też do głowy, że ten opis sztormu na początku mógłby być krótszy. Raz, że to trochę przydługi wstęp do krótkiego opowiadania, dwa - tak naprawdę problemy bohatera na morzu niewiele mają wspólnego z późniejszą akcją. Ale to tylko takie moje wynurzenia... Mogę nie mieć racji.

Ode mnie 4.

nieznacznie wystające nad powierzchnię wody czubki skał. Spojrzał na taflę oceanu, która była teraz gładka niczym zwierciadło. Nagle dostrzegł znajomo wyglądający kawałek drewna, zaplątany w przybrzeżne wodorosty. Wytężył wzrok i z stwierdził uradowany, iż był to otrzymany niegdyś od Iglaków, magiczny łuk. Przejechał dłonią po pasku. Uśmiechnął się nieznacznie, kiedy
Zakręciło mu się nieznacznie w głowie - Nieznacznie zakręciło mu się w głowie. Chyba byłoby lepiej? (tez lubię słowo "nieznacznie" :D)
Tekst sympatyczny, śmieszny i jak pisze Selena dobrze się czyta ze względu na Twój naturalny styl pisania. Niewymuszony.I też zgodzę się, że wstęp sztormowy jest dość długi, a dalsze kluczowe perypetie rozegrane zostały znacznie szybciej. Jestem trochę zawiedziona długością. Myslałam, że skoro na eliminacje to trzeba coś dłuższego napisać. Ale z drugiej strony ten tekst to tylko ewentualna przepustka do napisania dłuższego do pisma. Trzymam kciuki.

Dawno mnie na Fantstyce  nie było:) Wracam, a  tu znowu Bolek Jarząbek. Podziwiam konsekwencję:) i pozdrawiam.
P.s. Ale co się stało z twoimi włosami, przecież takie rude ogniste były! (czy coś mi się poplatało)

Wiktorwroz, nadal są. Tylko na tym zdjęciu akurat są mokre, więc wydają się ciemniejsze.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Aaa.. no to zmienia postać rzeczy. Na rudo wszystko mi pasuje:) Jest spójnie i bardziej wierzę w tekst.

Czytałem z prawdziwą przyjemnością. Bardzo dobre opowiadanie. Były tam jakieś drobiazgi, ale one mi nie przeszkadzały w czytaniu bo znam Twój styl i Twoje ogromne możliwości. Myślę, że jak znajdziesz sie w papierowej wersji, to będzie jeszcze lepiej. Chciałbym widzieć Twoje opka w druku. Pozdrawiam

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Dzieki morgoth.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Fasolettiemu moim zdaniem należy się druk za całkokształt. Nie przepadam za humoreskami, ale Twoje są wyjątkiem. Masz styl, który do mnie przemawia. Jestem pod wrażeniem Twojej "Ręki". Tekst o Bolku wypadł przy niej troszkę gorzej, ale masz talent do rozśmieszania, dlatego jestem na "tak".

Nowa Fantastyka