- Opowiadanie: Private - Winny?

Winny?

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Winny?

Wszystko ma drugie, trzecie, czwarte, piąte dno!

 

7. października 2601

Zacisnąłem szczękę; na szczęście włącznik wbudowanego we mnie odtwarzacza, czyli dolna czwórka, działał. Niewygodny pancerz z warstwą ołowiu ukrytą wewnątrz uwierał mnie we wszystkie części ciała, pociłem się w nim jak mysz – już samo czekanie było wyczerpujące, ponad ludzkie siły. W dodatku armia Ich ciągle rosła w siłę, a my ciągle nie otrzymywaliśmy wsparcia – tego odcinka nadal bronił tylko nasz 7. Noworiazański Pułk Kawalerii.

Odtwarzacz w końcu zaskoczył, usłyszałem dźwięki „Carminy Burany” – nie miałem ochoty na te patetyczne melodie. Przełączałem kolejne utwory; w przerwach między nimi usłyszałem, że Oni idą. Włączyłem jakiś metal i przeładowałem broń.

Nagle przede mną zjawia się jeden z Nich, połączenie obcego i cyborga, w oczy mi drwiąco patrzy, a ze swych organicznych ślinianek pluje we mnie jadem wymieszanym z nanorobotami. Tarcza, która przyjęła to uderzenie, topi mi się w rękach. Naciskam spust i momentalnie On znika, rozerwany na strzępy małym ładunkiem jądrowym. Wtem uświadamiam sobie, że na mnie i stojącego obok Witolda biegną setki śmiercionośnych istot. Odrzucam przepaloną tarczę i skaczę w bok, na stanowisko CKM-u – martwe oczy rotmistrza Glińskiego patrzą w bezlitosne krwawe niebo jednej z Imperatorskich kolonii… Chwytam ciało przełożonego za barki, spycham je gdzieś w otchłań okopów i strzelam długimi seriami w nadbiegające hordy Ich. Ta walka jest bezsensowna, przypominam sobie już procedurę wywołania z munduru zastrzyku z cyjankiem, gdy nagle na surowym niebie pojawia się dwadzieścia punktów, bardzo szybko zbliżających się do naszych stanowisk. Wtem już można rozpoznać kształty myśliwców Imperium. To nasza jedyna nadzieja, ocalenie, która właśnie podchodzi do lądowania.

Rzucam okiem na Witolda – nie dla niego dalszy żywot. Już wierzga nogami, rękami próbuje z twarzy zedrzeć wdzierające się w jego ciało nanoroboty. Pozostawiam CKM, jakimś kawałkiem skały blokuję spust i pędzę ile sił w nogach w kierunku lądowiska, nie oglądając się za siebie. Za mną biegną zastępy śmierci, lecz ciągle udaje mi się uniknąć trafienia. Wtem czuję kulę, zwykłą prozaiczną kulę wystrzeloną z jakiegoś zabytkowego pistoletu, przeszywającą okrywający mnie pancerz i moje ciało. Chwieję się lekko i ostatnimi siłami wpadam do samolotu.

Po starcie, kiedy lecieliśmy nad polem bitwy, widziałem, jak Oni zdobywają resztki naszego sprzętu – a potem wyżynają w pień tych cywilów, których już się nie dało uratować… Rzeź.

A z całej eskadry przysłanej po nas, po 7. Noworiazański Pułk Kawalerii, do stolicy Siódmej Prowincji, Dwóczerekas, dotarła połowa maszyn – resztę Oni zdołali zestrzelić, uszkodzić w znacznym stopniu lub przejąć.

 

9. października 2601

Dwóczerekasy – jedno z najpiękniejszych ludzkich pozaziemskich miast. Jak o nim się pisze, jest godne przyjęcia samego Imperatora. Złoto, platyna i drogie kamienie biły w oczy na każdym rogu.

Kiedy dane mi tam było dotrzeć, to największe miasto TFG-12-Ziemi doznało już skutków wojny…

Ponieważ główny port lotniczy znajdował się pod ciągłym ostrzałem, 41. Dywizjon Imperialnych Myśliwców zmuszony został do lądowania na placach i większych ulicach. Pilot maszyny, którą leciałem, wyrzucił mnie na samym dziedzińcu pałacu gubernatora.

Dobrze się stało, natychmiast ruszyłem w stronę ogromnych spiżowych wrót. Strażnicy otrzymali już wcześniej moje dane i zdjęcia, bez słowa wpuścili mnie dalej. Jeden z nich pokazał mi drogę.

Gubernator Marek Depult h. Rawa czekał już na mnie – nierzadko się zdarza przyjmować ocalonego z takiej pożogi, jaką była bitwa o Nową Holandię. Siedział za misternie wykonanym biurkiem w wielkiej sali, przeznaczonej pewnie na najlepsze audiencje. Na tle jego szczupłego ciała wyróżniała się szeroka, blada twarz. Po wymianie honorów zaczął:

– A więc coście widzieli, wachmistrzu Perszten?

– Panie gubernatorze, jest źle. – Byłem już zmęczony i zacząłem się rozglądać za jakimś krzesłem. Depult zorientował się w sytuacji i łaskawie pozwolił usiąść na obitym skórą fotelu. Wtuliłem się weń z błogością.

– Tyle to ja też wiem, wachmistrzu. Nie tylko na Nowej Holandii wylądowały hordy Ich. Nas tutaj tez ciągle obstrzeliwują, gdyby nie posiłki przysyłane przez miłościwego Imperatora…

– Ci tutaj to płotki. Główne siły po kolei zdobywają kolejne planety, a my nie jesteśmy w stanie nic zrobić. Ani nasze oddziały, ani wszystkie siły Kazimierza VIII nie dadzą im rady. Jeślibym dowodził tym wszystkim…

– Ale pan nie dowodzi. Znajduje się tu pan obecnie tylko jako najstarszy stopniem ze swojego wybitego do nogi oddziału. – stawał się niecierpliwy; chwyciwszy leżący na biurku długopis, gorączkowo zaczął się nim bawić.

Milczałem. Najwyraźniej nie chciał mej rady; nic dziwnego, kim dla niego jestem? Więc po co mnie tu prosił, czyżby chciał tego sam Imperator? Bałem się tych bluźnierczych myśli. Milczałem.

– Dobrze, niech pan mówi, wachmistrzu Perszten.

– Czy naprawdę chce pan usłyszeć, panie gubernatorze, moje zdanie? – spytałem, pełen zdziwienia.

– I tak pewnie tu zginę; cóż mam do stracenia? Zrobię to, co pan poradzi.

– Trzeba ich wybić atomówkami. Zniszczyć całe życie na całych planetach. Skazić glebę, zatruć powietrze, przesłonić gwiazdy radioaktywnymi chmurami. Proponuję zacząć od Medrygiełły. – Wszyscy wiedzieli, jak tragiczna jest sytuacja tego miasta i planety. Wciąż nowe posiłki nie rozwiązywały sprawy. Depult poderwał się zza biurka w świętym oburzeniu, twarz jego stała się czerwieńsza niż czerwień na sztandarach.

– Wachmistrzu, tam są tysiące żołnierzy, broniących Nowego Tweru, i setki tysięcy cywilów! Co z nimi?

Siedziałem bez ruchu, niewzruszony, drwiłem w ten sposób z niego.

– Innego wyjścia nie ma. Albo zabijemy tamte setki tysięcy, albo Oni zabiją wszystkich ludzi, dotrą na Ziemię…

Depult oparł się rękami o blat, powoli opuścił głowę i kazał mi przyjść następnego dnia. Nie spiesząc się, podniosłem się z fotela, zasalutowałem i wyszedłem z sali.

 

10 października 2601

Drugie spotkanie z Depultem. Znowu spotkaliśmy się w tym samym pokoju, lecz najwyraźniej przez sam nastrój gospodarza stracił swój naturalny blask. Gubernator był wyraźnie przygnębiony, nie podnosił wzroku znad pliku papierów.

– Siadajcie, Perszten… – nawet nie silił się na grzeczności i ukłony. Ja natomiast dalej utrzymywałem swą minę pokerzysty – zwłaszcza że w końcu wyglądałem jak człowiek, w mundurze, ogolony, umyty…

– Tak, panie gubernatorze?

– Podjąłem decyzję. Mam tutaj już stosowe rozkazy. Wszystko. Czeka to tylko na mój podpis… – zamilkł, zamyślił się. O czym myśli człowiek, który bierze na siebie odpowiedzialność za miliony? Nagle wyskoczył zza biurka, nachylił się nade mną i wysyczał cicho:

– Pamiętaj, Perszten, jeśli coś pójdzie nie tak, co by mi nie zrobili, pociągnę cię za sobą…

Odwrócił się i swym zamaszystym podpisem rozpoczął naszą krwawą wiktorię…

 

 

Do rzeczywistości przywrócił mnie dźwięk dzwonka, którym moja jednoosobowa stacja orbitalna informowała mnie o przybyciu bezzałogowej kapsuły z zaopatrzeniem. Odłożyłem swój dziennik, z pewnym trudem wstałem z fotela i zacząłem przeglądać, co też przysłał Imperator mi, skazańcowi…

Prócz oczywistego pożywienia, bielizny, ubrań i innych niezbędnych rzeczy znalazłem w kapsule grubą książkę, obitą w czarną sztuczną skórę. Zaintrygowany wróciłem do „salonu”, usiadłem znów w fotelu i otworzyłem tomiszcze. Kolejna książka historyczna. Jakby ciągle urzędnicy chcieli mi powtarzać, że nawet małe dzieci przeklinają moje imię, a zwrot „ty Persztenie!” jest najgorszą obelgą.

Zacząłem pobieżnie przeglądać karty tej książki, może natrafię na kolejne ciekawe opisy mojej osoby.

…kiedy to Chińska Republika Komunistyczna zezwoliła na produkcje eksperymentalnych

wówczas modeli HR-144T. Już 14 września Imperator Zygmunt XI wprowadził embargo na ChRK, przez co wypuszczenie pierwszych androidów z tej serii opóźniło się o kilka lat. Gdyby Imperator, miast zajmowaniem się kolejnymi swymi kochankami (z których najsłynniejsza, Anastazja z Puttkamerów herbu Gryf, zdołała zdobyć dla swych synów, Ziemowita i Jerzego, Nowowileńszczyznę – lecz bez gubernatorskiego miasta, Lubeki – na TFG-7-Ziemi) zajął zbrojnie Szanghaj i Pekin, uniknęlibyśmy następnych tragicznych lat, tragicznych wydarzeń wojny dwudziestopięcioletniej…

Dalej…

…bo Zygmunt XI musiał wiedzieć, co się dzieje w odciętych od świata Chinach. Mimo tego, i mimo starań kanclerza Korony, Marcina Zbąskiego h. Nałęcz, który przed tronem Imperatora padł na kolana, szaty rozdarł, płakał, daremnie błagał, zaklinał i łzy przelewał, Najjaśniejszy Pan nie wysłał zawczasu chociażby rot nadwornych na teren Państwa Środka. W tym czasie, korzystając z tego „daru”, HR-144T rozpoczęły podporządkowywanie sobie Chińczyków i manipulację ich genami, a także sprowadziły na Ziemię delegacje Obcych, wbrew zakazom Konwencji Konstantynopolskich Drugich…

O tym wydarzeniu nie słyszałem, najwyraźniej było tajne… Aż dziw bierze, że Imperator Kazimierz VIII pozwolił na pisanie takich rzeczy o swym ojcu. To jednak dalej nie to…

…i to właśnie Sewerynowi Kurozwęckiemu h. Poraj, hetmanowi wielkiemu Rusi południowej, pierwszemu dane było zobaczyć Ich (oficjalne nazwy, nadawane przez urzędy Rzeczypospolitej, takie jak "nanotechnalogicznie ulepszeni Gha-7 wraz z biologicznie unowocześnioną niezidentyfikowaną odmianą androida HR-144T firmy Chiynna Multiefabriyka Indtustrie" o dziwo nie znalazły uznania w uszach żołnierzy, którzy zwali przeciwnika po prostu "Oni"). Jak opisywał w swym liście do Imperatora (adresowanym, z roztargnienia, do panującego pięćdziesiąt siedem lat Zygmunta XI, który przed dwoma dniami zmarł; wiadomość odebrał już jego syn i następca, krótko żyjący Włodzimierz Korybut III): "w głowy Ghanów wrosły tytanowe blachy. Plują jadem…"

Akurat to znamy, aż nad wyraz dobrze.

O, jest o mnie!

…w roku 2601 zrzucono pierwsze bomby atomowe w tej wojnie. Był to pomysł wachmistrza Lingwena Persztena h. Wieniawa, służącego w 7. Noworiazańskim Pułku Kawalerii. Ten zbrodniarz, nie zważając na tysiące cywilów na bombardowanych planetach, postanowił unicestwić wszelkie życie na planecie Medrygiełło…

Jak ci urzędnicy nic nie rozumieją! Gdyby nie to, na naszych szczątkach paśliby się Oni. Musiałem to uczynić.

 

Nadchodziła godzina mojej kary. Miałem zobaczyć to, co uczyniłem rękami Depulta. Wyparł się on oczywiście wszystkiego, cała wina zeszła na mnie.

Fotel przyszpilił mnie do swego ciała białymi pasami, a stacja orbitalna zaczęła wyświetlać obraz na panoramicznych ekranach. Miałem świadomość, że przed wojną to była jedna z najlepiej rozwiniętych kolonii – teraz z dawnej świetności zostały gruzy.

Przede mną leżało to, co niegdyś zwane było Nowym Twerem. W oddali, na pagórku nazwanym przeze mnie Górą Ognia, tliły się ciągle resztki jednorodzinnych domków. Najwyraźniej gorące jęzory ciągle potrafiły w nich znaleźć swoje pożywienie. Asfalt ulicy wiodącej na Górę zawsze zdawał mi się ciepły, płynny – lecz to tylko płomienie odbijały się w szklanym pyle rozbitych szyb. Okolice domów kiedyś musiały być zielonymi łąkami – teraz to tylko sucha, jałowa pustynia. Na lewo od Góry płynęła niewielka rzeczka, która niosła swym nurtem już nie wodę, lecz tylko szlam i błoto, a czasem także jakieś śmiecie. Obecnie na powierzchni dryfowała podniszczona skrzynka na butelki. Ponad ten płynny brud wystawały metalowe kikuty mostu, który już dawno upadł, przerywając drogę wiodącą z jednej strony daleko za horyzont, a z drugiej strony do centrum miasta.

Daleko po prawej, niedaleko wielkiego gmachu jakiejś całkowicie spalonej szkoły znajdował się opuszczony plac zabaw, na którym pordzewiałe huśtawki i karuzele, z których odłaziły resztki krzykliwych barw, nasyconych błękitów i czerwnieni, same się ruszały, skrzypiąc przy tym złowrogo i niemiłosiernie, poruszane jakby przez niewidoczną siłę. W piaskownicy siedział grzecznie mały, opuszczony miś w karmazynowej koszulce, z przyklapniętym uszkiem, smutnymi i zniecierpliwionymi oczyma wypatrujący swojego przyjaciela, przyjaciela, który miał już nigdy po niego nie wrócić.

Po drugiej stronie ulicy, jednej z niewielu niezasypanych gruzem i popiołem, stały na podjazdach domów różnokolorowe samochody, czarne i brunatne, niebieskie i białe… Naokoło nich piętrzyły się stosy porzuconych bagaży: ciemne duże męskie walizki, kobiece torebki, ciemnozielone i śnieżne, i dziecięce plecaczki w kształcie słoników, piesków czy kotków… Mieszkańcom tych stron miasta dane było umrzeć od fali uderzeniowej bomb i promieniowania, zostały po nich tylko kupki szarych popiołów, a ich domy trwały nadal, nienaruszone, zatrzymane w kadrze niczym starożytne Pompeje.

Natomiast ludzie z lewych przedmieść mieli zginąć zgoła inaczej. Przez ich podwórka biegły pospiesznie kopane okopy, w ich trawniki wbijano przeciwpancerne sztaby. Z domów pozostały ruiny, na których lśniła zielonkawa ślina naszych wrogów. Na pozostawionej w umocnieniach broni, na skrzynkach z amunicją niezmyte już nigdy ślady krwi wołały o pomstę do nieba, tak samo jak małe krzyżyki, nieśmiertelniki czy metalowe orzełki i pogonie: po co broniliśmy miasta, skoro i tak wysłałeś na nas atomówkę? Za okopami leżało całkowicie zdewastowane obozowisko Ich – nie było jednak świadkiem zwycięstwa Imperium, wręcz przeciwnie: Oni darli glebę i pobierali z niej związki potrzebne do tego pseudożycia, dlatego też wyglądało to jak wielki lej artyleryjski, przeorany jeszcze kilkakrotnie przez szalonego rolnika. Stamtąd też najedzeni, pełni sił Oni najeżdżali kolejne dzielnice, w tym centrum, które wyglądało szczególnie marnie…

Dumne niegdyś wieżowce, wygrażające niebiosom, łamały się jak zapałki pod naporem bomb konwencjonalnych i jądrowych. Teraz, pełzając wśród robaków, mogły tylko rzewnie wspominać te czasy, kiedy sięgały wysoko jak myśl ludzka. Ulice w centrum całkowicie zostały zasypane przez gruzy budynków. Szkoda, że żadni ludzie nie przeżyli – byłby tu istny raj dla wszelkiej maści złodziei i złomiarzy. Gdzieniegdzie spod ruin wystawały drogocenne przedmioty: zaraz pod kamerą złociła się obrączka na wysuszonym dziewczęcym palcu, gdzieś leżał komputer wyglądający na sprawny, a na godzinie drugiej, dwieście metrów od mego robota kusił sejf z otwartymi drzwiczkami, z których łypały sztabki szlachetnych metali.

Na położonym centralnie przez objektywem rynku marmurowy Władysław Jagiełło na koniu utonął w popielatych odmętach skał i cegieł. Wpatrywał się smutno w zegar na ratuszowej wieży, która powinna była przecież runąć… lecz wbrew wszystkiemu stała dalej, symbol niewypowiedzianej grozy, który dalej powoli odmierzał czas swymi pozłacanymi wskazówkami. Naprzeciwko siedziby miejskich rajców wznosił się budynek sądu, przed którym wiatr przeglądał stronice tysięcy akt; patrzyła na to przerażona kamienna Temida znad wejścia, patrzyła na mnie pomimo czarnej opaski na oczach…

Koniec

Komentarze

A już myślałem, że nikt nie odważy się użyć w opowiadaniu rodzimej scenografii.
NARESZCIE!

Bardzo gęsty sosiste spaghetti narracji nawinięte na widelec lektury
Chciałbym trochę bardziej czytelne opko tego autora(ki) na łamy
maciejp

Proszę Pana(Pani?)
Tak nie można...
Ja chcę więcej!!!
:)

Nie dam 6. Za niekonsekwencję: jeśli z ludzi zostały tylko kupki szarych popiołów to czemu zostały nietknięte bagaże?! Niepalne dziecięce plecaczki w formie misiów i piesków?

interesujące...

Bardzo dobre opowiadanie. Jest kilka drobnych błędów, ale to drobiazg. Gratuluje autorowi pomysłu. Czekam na więcej :).
PS. Zapraszam do lektury mojego opowiadania pt. "Bez Litości" ;)
pozdrawiam

Ta wizja przyszłości jest interesująca i to nie tylko dlatego, że jest w niej polski akcent. To trochę jak Warhammer 40k, posępne, surowe... pachnie mi też trochę "Hyperionem" Simmonsa. Tylko mam wrażenie, że napisane w pośpiechu.

I dlaczego główny bohater odbywa karę, skoro jego decyzja ma takie skutki jakie ma (nie chcę za dużo zdradzać potencjalnym czytelnikom)? Chyba, że czegoś nie zrozumiałem.

Dzień dobry / dobry wieczór
Obawiam się, że zachwyty niezbyt uzasadnione... "OK"? W życiu...

Z pewnością można potraktować ten werdykt, tak jak i poprzedni jako wskazówkę - jak powinno wyglądać opowiadanie, które należy tu zamieścić, żeby zwrócić na siebie uwagę. Jeszcze dwa albo trzy i chyba będzie można nawet o tym cośkolwiek napisać :) 

W obydwu do tej pory wyróżnionych opowiadaniach zdecydowanie dominuje atmosfera i wrażenie, jakie się miało, czytając opowiadanie w miarę szybko, bez wnikania w głębszy sens. Trochę, jak trailer w kinie, gdzie treść jest mniej ważna od wywołanego zaciekawienia. Problemy w rodzaju niespójność (jak wspomniane bomby atomowe, które zabijają wyłącznie ludzi), płycizna (jako kara - spojrzenie na zniszczenia, jakie się wywołało. kara? skoro wywołało jedynie myśli w rodzaju "złomiarze mieliby tu raj", to raczej nie można mówić o wyrzutach sumienia.) albo skrótowość (takie opowiadanie, jak to wyżej, nie zajęłoby przecież nawet trzech papierowych stron) nie są wadą, ale konsekwencją podstawowego założenia: musi być krótkie i prezentować możliwości autora.


trudno chyba mowić o błedach w skojarzeniu. każdemu może się kojarzyć co chce. ale to chyba nie miało być pochlebstwo, prawda?

Uznański mi akurat odpowiada, ma nieznośną wyobraźnię. Tworzy klimatyczne, chore światy.

A, propos tego opka: irytujące są wpadki, typu strzał z karabinu jądrowego, a obok stoi CKM, ktoś wali z archaicznej broni palnej. Polecam autorowi Bliznę, albo Dworzec Perido by Chine Mieville - tam widać jak na dłoni, jak autor stara się zachowac równowagę między szarzującą wyobraźnią a dyscypliną w opisach świata. Dla mnie tekst jest zdziebko chaotyczny.

Nie chodzi o to, co komu odpowiada :) Jak powiesz komuś,że jest podobny do jakiejś gwiazdy filmowej i się nie poczuje nieco poniżony, to widocznie ma słabe poczucie własnej wartości. 

a gdzie sie podział znaczek OK?

Krótkie, ciekawe, ale coś tu nie gra. Książki historyczne napisane, a domki nadal się palą? Ktoś chyba musi biegać z zapałkami i nadal podpalać:) Jednak podoba mi się ta wizja przyszłości. Brakuje mi zakończenia, ale widać tak miało być.


Właśnie, gdzie znaczki:P

O, witam kolegę z Triconu ;> Fajne. Trochę... dukajowe? Co prawda pisane na szybkiego - i to niestety widać, szkoda. Opisy zdziebko zbyt kwieciste i pompatyczne (miejscami) ale daje radę. Na pewno mogłoby wyjść z tego coś ciekawego, gdyby to rozszerzyć (niekoniecznie samą historię, bo tej tutaj akurat dobrze robi zwięzłość, ale świat).

Będziesz wrzucał coś jeszcze?  Bo widzę, że tyle czasu i tylko to jedno a szkoda by było ;>

A komentarz MP zaiste godny cytowania.

pozdro

Nowa Fantastyka