- Opowiadanie: bruce - Będziesz tylko mój!

Będziesz tylko mój!

Chciałabym podzielić się jeszcze jedną skromną propozycją, której pomysł od dłuższego czasu nie dawał mi spokoju. Dziękuję za Wasz czas i serdecznie pozdrawiam. :)

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Będziesz tylko mój!

– Szanowni Państwo, zbliżamy się do punktu docelowego, za dwadzieścia minut powinniśmy wylądować. – Głos kapitana Andrzeja Rachwola brzmiał spokojnie. W branży uważano go za jednego z najbardziej profesjonalnych pilotów. Kilkanaście lat doświadczenia, wzorowa służba u tego samego przewoźnika, nienaganna opinia.

Pasażerowie uśmiechali się i wyglądali przez okna. Nad miastem powoli wstawał świt.

Obsługa w kabinie zajęła miejsca i zapięła pasy. To miało być standardowe lądowanie.

Nieoczekiwanie do skupionego kapitana dobiegł stanowczy, choć mocno stłumiony głos kobiecy:

– Skręcaj!

– Czemu mam skręcać? – zapytał zdezorientowany drugiego pilota i chwycił mocniej za stery.

– Co? Nie wiem, o czym mówisz – odparł zdumiony pierwszy oficer, Jarzębiak.

– Skręcaj! – Usłyszał ponownie kapitan.

W przedniej szybie ujrzał bardzo wyraźne odbicie pięknej kobiecej twarzy. Zdenerwowana krzyczała do niego coraz głośniej:

– Skręcaj!

Nim zdołał zareagować, nienaturalnie potężna siła przekrzywiła mu dłonie i samolot wykonał błyskawiczny skręt w prawo, prawie kładąc się na skrzydle.

– Co robisz?! – wydarł się drugi pilot. – Rozbijesz nas! – Próbował wyrównać lot, lecz jego sterownica nawet nie drgnęła.

Wśród dwustu pasażerów wybuchła panika.

Kapitan, oszołomiony całym zajściem, patrzył, jak po niespełna minucie maszyna powoli wraca na wcześniejszy kurs, a wciąż trzymane przez niego stery same ustawiają się w dogodnej pozycji. Poruszył nimi drżącymi ze zdenerwowania dłońmi.

Po wylądowaniu czas jakiś siedział bez słowa. Domyślił się, że kolega nie widział ani nie słyszał tajemniczej kobiety w szybie.

– „Orion Trzydzieści Cztery”, gratulujemy doskonałego refleksu! – Rozległo się nagle w słuchawkach obu pilotów. To wieża podsumowała niespodziewany manewr ich maszyny. – W ostatniej chwili uniknęliście zderzenia ze startującym omyłkowo z waszego pasa innym statkiem pasażerskim.

– Stary, jak na to wpadłeś? Widziałeś tamtego? – zapytał podekscytowany Jarzębiak, klepiąc kapitana przyjacielsko po ramieniu. – Uratowałeś nas wszystkich!

Rachwol milczał, nie chcąc przyznać się do tego, co zaszło. Pokiwał jedynie głową, udając skupienie przy rozpinaniu pasów. Samolot opustoszał, a on nadal tam siedział.

Gdy wreszcie wyszedł, na lotnisku powitały go gromkie brawa. Pasażerowie, dopiero teraz dowiadując się, jakiego czynu dokonał, podchodzili i dziękowali. A on milczał, dziwnie przygaszony.

Twarz w szybie wypogodziła się i złożyła usta jak do pocałunku, stopniowo znikając, lecz kapitan tego już nie widział.

 

Minęło dziesięć lat wytężonej pracy. Rachwol po raz kolejny pilotował pasażerski samolot. Cała podróż przebiegała spokojnie i bez zakłóceń, gdy nagle na wysokości trzydziestu tysięcy stóp maszyną nieoczekiwanie szarpnęło. Drugi pilot, Waldemar Sosnowski, spojrzał ze strachem na wyższego rangą kolegę. Kapitan chwycił silnie sterownicę, próbując uspokoić wpadający w korkociąg odrzutowiec. Obaj zobaczyli przed sobą skłębione chmury zbliżającej się burzy.

– Skąd się tu wzięła? – Zaskoczony drugi patrzył na przyrządy. – Nigdzie nie ma tego frontu.

– Skręcaj! – Znów piękna twarz w szybie ostrzegała Andrzeja. Tym razem przyjrzał jej się dokładnie. Zwrócił uwagę na znajome rysy, lecz miał za mało czasu, aby się nad tym zastanowić.

– Skręcaj! – powtórzyła, marszcząc brwi i nienaturalnie wyszczerzając zęby.

– Skręcamy w lewo! – zakomenderował Rachwol i błyskawicznie zrobił zwrot.

– Kapitanie, czy to na pewno dobra decyzja? – próbował oponować zaskoczony Sosnowski. – Komórka burzowa przechodzi właśnie w tamtym kierunku. Trafimy w sam jej środek!

Nim Andrzej zdążył odpowiedzieć, jego sterownicą szarpnęło silnie i maszyna znowu prawie położyła się na skrzydle.

Spojrzał nieprzytomnym wzrokiem na kolegę, ale ten patrzył na niego przerażony i pobladły ze strachu. On również, podobnie jak przed laty Jarzębiak, nie widział tajemniczej twarzy w szybie.

Kapitan wytężył wzrok. Miała jasne, prawie przeźroczyste oczy i lekko pofalowane, ciemne włosy. Zmarszczone brwi świadczyły o wielkim gniewie.

– Skręcaj! – krzyczała ciągle, choć to nie jego siła zmieniała kurs samolotu.

„Czy ja widzę duchy? Postradałem zmysły? Odbiorą mi licencję. W takim stanie nie wolno przecież pilotować” – pomyślał ze zgrozą.

Nie pamiętał, kiedy i jak wylądowali. Grono kontrolerów z wieży i tym razem gratulowało mu przytomności umysłu oraz błyskawicznej decyzji, która uratowała życie pasażerów i całej załogi.

– Też ją widziałeś? – zapytał cicho Sosnowskiego na lotnisku, mając nadzieję, że potwierdzi jego wizje i jakoś można będzie wyjaśnić dziwaczne zdarzenie.

– Burzę? Jasne, stary! Była potworna! A jednak daliśmy jej radę! Ty dałeś radę! – Uśmiechnięty Waldemar poklepał go po ramieniu i wyszedł z kokpitu.

Gdy przygaszony kapitan opuścił samolot, znikająca twarz w szybie pożegnała go z szerokim uśmiechem, mówiąc cicho:

– Jesteś tylko mój!

 

Tej nocy tajemnicza kobieta z szyby pojawiła się we śnie Andrzeja. Wypoczywał akurat w hotelu po kilkunastu godzinach latania, lecz jej postać w koszmarze spowodowała, że – pomimo zmęczenia – zerwał się i zaczął przypominać, skąd zna te rysy.

Po długich rozmyślaniach skojarzył niepokojącą twarz z koleżanką szkolną sprzed kilkudziesięciu lat. Nie pamiętał nawet jej imienia, ale utrwaliły mu się często wpatrzone w niego szmaragdowe oczy i ciemne loki, otaczające okrągłą twarz. Ktoś kiedyś powiedział, że podkochiwała się w nim, ale uznał to za żart. Zresztą, z uwagi na zmianę pracy ojca, szybko przeniósł się do innej szkoły, zrywając na długo kontakty z przyjaciółmi. Dopiero niedawno, podczas zjazdu absolwentów i sympatyków placówki, znowu pojawił się tam i spotkał z dawnymi kolegami. Ktoś wspomniał, że owa zielonooka czarnulka podobno popełniła niedawno samobójstwo, ale nikt nie potrafił tego potwierdzić.

“Może dlatego mam jej twarz przed oczyma, kiedy zbliża się zagrożenie? Jakby była moim aniołem, lecz czy to możliwe?” – przemknęło mu przez myśl po powrocie do domu.

Tej nocy również nie mógł spać i myślami wracał do niecodziennych zdarzeń z dwóch lotów. Ona ostrzegła przed katastrofą! I to kolejny raz. Mało tego, sama jakimś sposobem przejęła stery, ratując jego i resztę pasażerów! Przez wiele lat nie daje żadnych znaków, a potem nagle znowu krzyczy i ratuje z opresji. Anioł? 

– Nie, to przecież niedorzeczne, chyba zwariowałem! – Pokręcił zdenerwowany głową, odrzucając te fantazje.

Kolejna noc przyniosła niecodzienny sen, w którym dawna szkolna koleżanka podeszła do niego i powiedziała słodko:

– Kiedy odszedłeś ze szkoły, zawalił się cały mój świat. Przez długie lata próbowałam zadowalać się przygodnymi miłostkami, ale tak naprawdę nadal kochałam tylko ciebie. Zbyt późno zrozumiałam, że jako śmiertelniczka nigdy nie miałabym u ciebie szans. Dlatego zdecydowałam się to zmienić i dopiero wtedy cię odszukałam. Jestem już inna. Długo i mozolnie uczyłam się używania mocy, jaką otrzymałam w nowym wcieleniu. Teraz mogę wszystko! Dlatego będziesz tylko mój!

Tej wizji sennej Andrzej nie zapamiętał.

 

Po kilku latach intensywnej pracy za sterami, pilotował nowoczesny samolot, wyposażony w aparaturę najnowszej generacji. Miał na pokładzie prawie trzysta osób, nie licząc obsługi oraz trójki mężczyzn w kokpicie. Tym razem z Rachwolem znajdował się tam jeszcze drugi pilot Zdenkowski i nawigator Kowalczyk. Nie wiedzieć czemu, podczas oczekiwania na start i żmudnego odśnieżania ich maszyny, rozmowa w pomieszczeniu sterowniczym zeszła na tematy osobiste. Kapitan przysłuchiwał się kolegom z niejakim smutkiem i zazdrością. Byli od niego młodsi o dwadzieścia lat, a mimo to chwalili się rodzinami, uzdolnionymi dziećmi, pięknymi żonami, domową sielanką. On nie miał nikogo. Jakoś nie układało mu się z kobietami, choć w czasach szkolnych uchodził za niezłego podrywacza. Łamał wtedy serca wielu koleżankom, ciągle je porzucał i usidlał kogoś nowego, lecz jako dorosły nie potrafił nigdy stworzyć trwałego związku, a tym bardziej założyć rodziny.

Z przygnębiającego zamyślenia wyrwał go komunikat z wieży o zgodzie na start.

– Nareszcie! – stwierdzili wszyscy trzej z ulgą i kapitan przekazał radosną nowinę zniecierpliwionym pasażerom, co powitano gromkimi brawami. Po krótkim przygotowaniu zaczęli kołować.

Nagle w szybie przed kapitanem pojawiła się znowu twarz dawnej szkolnej koleżanki z tym samym rozkazem.

– Skręcaj! – krzyknęła gniewnie.

Rachwol zaczął zwalniać. Obaj koledzy spojrzeli pytająco.

– Kapitanie, coś nie tak? – zapytał drugi pilot.

– Przepuśćmy tego z tyłu.

– Nie możemy, jest kolejka, potem znowu trzeba będzie czekać co najmniej godzinę! Pasażerowie nam nie darują, a i przewoźnik może przejechać się po pensji.

– Skręcaj! – wrzasnęła twarz w szybie.

Zdenerwowany kapitan spojrzał na obu mężczyzn.

– Może ja przejmę stery? – zaproponował Zdenkowski, widząc jego wahanie.

Zanim Rachwol odpowiedział, maszyna sama zaczęła skręcać w drogę boczną.

W kabinie pasażerowie podnieśli głosy, dało się słyszeć ich narzekania i złorzeczenia. Obsługa próbowała bezskutecznie uspokoić oburzonych klientów.

Wieża kategorycznie zażądała wyjaśnienia tej nieuzgodnionej decyzji o opóźnieniu startu.

– Dostrzegliśmy u nas problem techniczny – skłamał cicho kapitan, spuszczając głowę i zatrzymując maszynę. Nie mógł przecież wyjaśnić, że kolejny raz ma przywidzenia.

Drugi pilot i nawigator popatrzyli po sobie zdumieni.

– Problem techniczny? Jaki? – zapytał go Kowalczyk, lustrując pospiesznie aparaturę.

– Stary, co jest? – Zdenkowski próbował wybadać sytuację.

Tymczasem ich miejsce w kolejce startujących maszyn zajął inny, jeszcze potężniejszy odrzutowiec. Rozpędzał się coraz szybciej, mknąc po śliskiej nawierzchni pasa startowego. Nagle zaczęło nim szarpać i, zamiast wzbić się swobodnie w górę, nieoczekiwanie zmienił kierunek jazdy, jakby od czegoś się odbił, przejechał ogrodzenia zewnętrzne lotniska, taranując po drodze kompleksy obsługi i wjechał z impetem w odległy nasyp, po czym stanął w płomieniach, rozpadając się na kilka części. Obok płonęła inna, mniejsza maszyna. Najprawdopodobniej, z nieznanych powodów, doszło do tragicznego zderzenia ich obu na pasie startowym.

Wszyscy zamarli.

– Uratowałeś nas! To mogliśmy być my! – wydukał wreszcie blady jak ściana Zdenkowski, spoglądając na nadjeżdżające wozy strażackie i karetki pogotowia. – Słyszałem o twoich przeczuciach, które ocaliły przed laty niejedną maszynę, ale, stary draniu, nigdy jeszcze sam ich nie doświadczyłem! Jesteś wielki!

Rachwol dyszał ciężko, po czym uścisnął mu dłoń i pomógł w bezpiecznym wyprowadzeniu pasażerów. Lotnisko tymczasowo zostało zamknięte, lecz wkrótce z drugiego pasa rozpoczęto wysyłanie czekających na odlot maszyn.

Tym razem start, podobnie jak cały lot ich odrzutowca, przebiegł już bez większych komplikacji.

 

Trzecie z rzędu uratowanie kolejnych pasażerów i samolotu przyniosło Rachwalowi nieoczekiwaną sławę. Jego nazwisko znalazło się na pierwszych stronach gazet, z dnia na dzień został bożyszczem tłumów. Popularność męczyła, choć musiał przyznać, że miała i swoje dobre strony. Stał się obiektem westchnień wielu pań, czego do tej pory bardzo mu brakowało. Sympatyzowały z nim szczególnie pilotki oraz stewardesy. Andrzej przeżywał drugą młodość!

 

Minęło kilka lat i podczas jednego z lotów do kokpitu weszła jego nowa dziewczyna, Regina, obsługująca pasażerów jako stewardesa.

– Co wam podać? Coś do picia, czy już obiad? – Pochyliła się z uśmiechem, obejmując ramieniem szyję Rachwola.

– Poprosimy o kawę, kochanie. – Andrzej odwrócił się do uroczej blondynki i ucałował delikatnie w policzek. Kobieta odpowiedziała mu, składając pocałunek na szyi. Oboje spoglądali na siebie przez moment z namiętnością.

Nagle stewardesa krzyknęła z przerażenia, wskazując szybę przed kapitanem.

Rachwol stężał i odwrócił się w tym kierunku.

Zdenerwowany drugi pilot, Jasiński, który tym razem sterował maszyną, spojrzał tam również.

W szybie przerażająco wykrzywiona twarz o przeszywających na wskroś, zielonych oczach, na przemian to znikała, to znowu pojawiała się.

– Aaa! Tam ktoś jest?! – wrzasnęła Regina.

Zanim Andrzej uświadomił sobie, że nareszcie ktoś prócz niego widzi twarz z szyby, kolejny zwrot odrzutowca rzucił stewardesą tak silnie, że uderzyła głową o tylną ścianę, po czym nieprzytomna osunęła się na podłogę.

– Co takiego? Kto?! Co?! O czym ona mówi?! – dopytywał pilotujący mężczyzna, który niczego nie spostrzegł. Coraz trudniej było mu utrzymać stery.

Andrzej patrzył zdruzgotany, jak twarz szkolnej koleżanki przybiera złośliwy wyraz, kiedy starał się utrzymać równowagę i wstać, by pomóc ukochanej. Ślad szminki na jego szyi dodatkowo rozjuszył demona.

– Skręcaj! – krzyknęła rozzłoszczona zjawa, ale kapitan czuł, że tym razem nie zamierza ich ratować.

– Nie!

– Skręcaj!

– Nie!

– Będziesz tylko mój! – syknęła złowrogo twarz w szybie, wypuszczając ku niemu przez usta smużkę oparów.

– Nie! – powtórzył Andrzej, z trudem łapiąc oddech i krztusząc się podejrzanymi substancjami, którymi zaczęła go odurzać. – Eche, eche! – kaszlał – co to za świństwo?! Czym ty mnie trujesz?!

Odrzutowiec rozpoczął gwałtowne wznoszenie w prawie pionowej pozycji. Rachwola na moment wbiło w fotel. Pasażerowie rozpaczliwie krzyczeli, obijając się o meble i ściany w kabinie, spod sufitu spadały ciężkie bagaże, a obsługa próbowała zapanować nad chaosem.

– Kapitanie, co się dzieje?! – Jasiński bezskutecznie walczył ze sterownicą. – Dlaczego wołasz do mnie „Nie!”? I czemu pytasz o jakieś trucie? Nie mogę zapanować nad maszyną!

– Pomogę ci! – Andrzej także chwycił stery, wytężając wszystkie siły, lecz niewiele to dało. Nos odrzutowca błyskawicznie opadł i potężny samolot zaczął pikować, wpadając w korkociąg. Wszystkich ogarnęła panika.

– Spadamy! – krzyczał rozpaczliwie pierwszy oficer Jasiński.

A potem nastała cisza i ciemność…

*****

– I co dalej? – odezwała się nagle twarz w szybie.

– Dalej? – Oszołomiony Rachwol spoglądał na nią, nie rozumiejąc. Trujące opary, które przekazała mu z ust, coraz bardziej otumaniały ciało i umysł.

Demon westchnął.

Nieoczekiwanie tajemna siła przeniosła kapitana tuż obok, zawieszając w powietrzu i nakazując przyglądać się dalszemu rozwojowi wypadków. Mężczyzna rozejrzał się dookoła. W zwolnionym tempie przeleciał setki stóp poniżej, na zatłoczoną ulicę. Widział, niczym niemy obserwator, jak jego maszyna spada na ziemię, roztrzaskując się i grzebiąc w spalonych zgliszczach wszystkich lecących na jej pokładzie, a także przypadkowych kierowców, jadących tym odcinkiem zatłoczonej autostrady.

Zamrugał i bezwiednie spojrzał przed siebie. Znowu znalazł się w kokpicie. Twarz zielonookiej była rozjuszona.

– Chcesz tego? Naprawdę? Poświęcisz reputację, całą karierę, a nade wszystko życie tych niewinnych ludzi dla wątpliwej trwałości uczucia? – Świdrującym spojrzeniem wwierciła się prawie w mózg zszokowanego Andrzeja.

Kapitan dopiero teraz przypomniał sobie ostatnie wydarzenia. Regina leżała obok na podłodze, zalana krwią. Ranny drugi oficer konał w męczarniach, dzierżąc nadal unieruchomione stery.

– Wybór jest prosty! – stwierdziła twarz w szybie. – Ona albo ja!

– Co? Co ty mówisz? – Z początku nie zrozumiał. – Mam wybierać? Poświęcić reputację? Ja przecież nic złego nie zrobiłem!

– Czyżby? – Wyszczerzyła poczerniałe zęby. Już nie wydawała się tak piękna, jak początkowo.

Potężna siła znowu przeniosła kapitana do innego wymiaru, tym razem stał się widzem w jakimś cichym pomieszczeniu, prawdopodobnie hotelowym. Oglądał pasmo wiadomości telewizyjnych.

Reporter przejmującym tonem relacjonował z mikrofonem w ręku ostatnie, dramatyczne wydarzenia. Za nim w oddali przez wielkie okno szpitala psychiatrycznego nieprzytomnymi oczami spoglądał pokiereszowany, obandażowany kapitan. Obok drugi film pokazywał widzom kanału informacyjnego katastrofę samolotu, nagraną amatorską kamerą przez przypadkowego świadka.

– Kilka pożarów, następujących jeden po drugim, strawiło doszczętnie cały kadłub tego nowoczesnego statku powietrznego – opowiadał dziennikarz. – Z nieznanych powodów w pomieszczeniu sterowniczym odkryto zwłoki nie tylko drugiego pilota, ale także stewardesy, Reginy W. Niewykluczone, że jej obecność, naruszająca żelazną zasadę zachowania tak zwanej „sterylności kokpitu”, mogła w sposób zasadniczy przyczynić się do rozproszenia uwagi obu kierujących maszyną mężczyzn i – w konsekwencji – do wypadku. Zaskakujący jest również fakt, iż kilkanaście metrów od spalonych szczątków odrzutowca znaleziono kapitana lotu, Andrzeja R., który jako jedyny przeżył ten wstrząsający wypadek, odnosząc tylko drobne obrażenia fizyczne. Rozmawiamy z doktorem Jędrzejem Daweckim.

Do mikrofonu zbliżył się lekarz:

– Kontakt z ocalałym jest na razie niemożliwy, gdyż pozostaje on w stanie aberracji psychicznej i całkowitej niepoczytalności, niczego nie pamięta i niczego nie mówi.

Reporter wskazał dłonią postać chorego, w kierunku którego odszedł psychiatra, po czym kontynuował:

– Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że u kapitana wykryto pokaźną dawkę zakazanych środków odurzających, które również mogły przyczynić się do spowodowania katastrofy. Jest to tym dziwniejsze, że – jak poinformował nas rzecznik prasowy przewoźnika – akurat tuż przed pechowym lotem Andrzej R. został poddany szczegółowym badaniom i nie wykazały one żadnych śladów wspomnianych substancji w jego organizmie. Przypomnijmy, że Andrzej R. to doświadczony pilot o nienagannej do tej pory opinii oraz wzorowej służbie, który w ciągu swej błyskotliwej kariery ocalił życie kilkuset pasażerów podczas wielu rejsów, wykonując niezwykłe akrobacje i tym sposobem unikając katastrof. Tą zawikłaną i zagadkową sprawą zajmuje się specjalnie powołany zespół śledczych. Będzie on miał niezwykle utrudnione zadanie, gdyż obie czarne skrzynki – i ta z zapisem danych lotu, i ta z rejestracją rozmów w kokpicie – zostały całkowicie zniszczone i są niemożliwe do odczytu, co jest zdarzeniem bez precedensu. Najprawdopodobniej jednak już dziś mamy prawo stwierdzić, że jako jedynego odpowiedzialnego za śmierć czterystu dwudziestu ośmiu osób z pokładu samolotu o nazwie „Zielonooka 001” wskazać należy kapitana Andrzeja R., o czym świadczy większość dotychczasowych dowodów. O dalszych postępach w śledztwie będziemy państwa informować na bieżąco.

Błyskawiczne przeniesienie oszołomionego pokazaną wizją Rachwola do kokpitu wywołało krzyk przerażenia.

– Ocalę was, jak zawsze to robiłam, ale masz się jej pozbyć! – Spokojnie kontynuowała twarz w szybie. – Z życia i z tego kokpitu! Z samolotu! Niech zniknie z pamięci wszystkich, jakby nigdy jej nie było! Jakby nie istniała, nie żyła! Natychmiast! Zrozumiałeś?

– Nie mogę tego zrobić! Przecież ją kocham!

– Bzdura! – prychnęła gniewnie. – Ty nie umiesz kochać!

Rachwol dyszał ciężko. Czuł, że samolot pędzi coraz szybciej ku ziemi, choć w kokpicie czas zdawał się wydłużać w nieskończoność.

– Los ich wszystkich spoczywa w twoich rękach. Pozostało ci jeszcze tylko kilka sekund – wycedziła spokojnie szmaragdowooka, ukazując ponownie śnieżnobiałe zęby. – Potem nie będzie już odwrotu.

Kapitan nadal milczał, gorączkowo zastanawiając się, co powinien teraz zrobić.

– Chcesz ocalenia tych ludzi, czy też ich śmierci?

– Dobrze! Dobrze, zgadzam się! – zawołał w końcu, widząc na sztucznym horyzoncie całkowity przechył wielotonowego odrzutowca. – Tylko nie zabijaj jej! – dodał z rozpaczą.

– Nie mam takiego zamiaru – stwierdziła ze ślicznym słodkim uśmiechem czarnulka, mrużąc przezroczyste oczy. – To ty musisz podjąć decyzję. Taki jest mój warunek! Ty masz ją zabić!

 

I znów ta sama siła przeniosła go obok nurkującej maszyny, zawieszając w powietrzu. Zdruzgotany spoglądał na siebie i na pozostałych, rannych pasażerów, którzy w panice krzyczeli i obijali się o ściany kabiny.

Jego postać, siedząca w kokpicie, popatrzyła przez boczną szybę w dół i zacisnęła powieki. Wiedziała, że czasu ma coraz mniej…

– Wybieram ciebie. Nie chcę Reginy! – krzyknęła zrezygnowana postać kapitana w pomieszczeniu sterowniczym, po czym otwarła oczy.

– Powiedziałeś, kapitanie Rachwol! – Demon uśmiechnął się triumfalnie, a następnie szeroko rozwarł usta. Ciało rannej stewardesy uniosło się, niczym piórko, i trafiło wprost do rozdziawionej paszczy, a cała szyba wyleciała z impetem, zabierając ze sobą w przestworza ukochaną Andrzeja i powodując równocześnie dekompresję kokpitu.

„Nie!” – pomyślał zrozpaczony Rachwol, wiszący ciągle obok samolotu i przyglądający się tym inscenizowanym przez zjawę scenom, ale zmuszony był patrzeć na dalszy rozwój wypadków, nie mogąc się ruszyć.

– Wrócę! Bo jesteś tylko mój! – Usłyszał z oddali radosny krzyk zjawy z szyby.

Potworny pęd powierza prawie odebrał dech obu pilotom, na szczęście jednak byli już blisko ziemi i lotniska, na którym w ciągu kilku minut zdołali pomyślnie wylądować. Gromkie brawa pasażerów oraz komunikaty, przekazane przez szefową stewardes, świadczyły o tym, że nikt nie zginął.

Postać Rachwola siedziała znów w swym fotelu kapitana i płakała.

 

– Zatem? – Z gorzkiego zamyślenia wyrwał Andrzeja zniecierpliwiony głos demona w szybie. Znowu byli w kokpicie i znowu spadali w błyskawicznym tempie w wielotonowej maszynie. – Zobaczyłeś, jakie masz możliwości i co może się zdarzyć. Ona czy ja? Wybieraj, kapitanie Rachwol!

Twarz mężczyzny stężała.

A czas nieubłaganie płynął…

Koniec

Komentarze

“Nim zdołał zareagować, nienaturalnie potężna siła przekrzywiła mu dłonie i samolot wykonał błyskawiczny skręt w prawo, prawie kładąc się na skrzydle”. – nie wiem czy to tak działa, że po ruchu sterami taki np. Boeing 737 skręca drapieżnie jak dwupłatowiec z drugiej wojny światowej, ale no… licentia poetica ;)

 

“– Może dlatego mam jej twarz przed oczyma, kiedy zbliża się zagrożenie? Jakby była moim aniołem, lecz czy to możliwe? – zapytał sam siebie po powrocie do domu”. – tu bym dał, że on o tym myśli, a nie do siebie mówi. Trochę mi to nie licuje z odpowiedzialnością gościa, który wozi po 200/300 osób, ale też z drugiej strony w tym akurat momencie ma dziwne jazdy na bani, więc może i niech mamrocze.

 

“– Skręcaj!- wrzasnęła twarz w szybie.

Zdenerwowany kapitan spojrzał na obu mężczyzn” – spacji brakuje.

 

 

Pomysł bardzo ciekawy. Co prawda wątki i sceneria zupełnie inne, ale trochę mam skojarzenia z azjatyckim horrorem Shutter. Fajny motyw z zazdrością zjawy, jednak przeżycie kapitana oraz zachowanie w całości szyby już bym sobie darował. W mojej wizji idealne rozwinięcie tego opka, to postawione przez zjawę żądanie, w którym ukazuje się ona kapitanowi i każe otworzyć kokpit i wyrzucić nową sympatię. Ultimatum: albo wszyscy się rozbiją, albo on wyrzuca nową babkę i dostaje dożywocie.

Nooo, takie cuś.

 

No ale wyjściowy pomysł miodzio-fest.

Canulasie, witam i dziękuję; cieszy mnie Twoje zdanie i ogólny odbiór. :)

Poprawię zaraz to i owo, nad zakończeniem jeszcze podumam. :) Twoja propozycja wydaje mi się wspaniałą! 

Chciałam tak mocno kontrastowo: znanego, wzorowego i cenionego za ciągłe ratowanie, wtrącić do psychiatryka jako mordercę, bo po obejrzanym niedawno dokumencie o pilotowaniu samolotu przez kapitana, który tuż przed lotem zażył narkotyki, wzięło mnie na wymyślenie równie szokującej historii. :)

Wspomnianego horroru niestety nie znam, ale dziękuję za info o nim. :)

Pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Noo. Taki dylemat na linii śmierć ukochanej i więzienia lub śmierć wszystkich. Hmmm. 

 

“Chciałam tak mocno kontrastowo: znanego, wzorowego i cenionego za ciągłe ratowanie, wtrącić do psychiatryka jako mordercę” – brzmi jak dobry plan

– Nie! – powtórzył Andrzej, z trudem łapiąc oddech i krztusząc się podejrzanymi substancjami, jakimi zaczęła go odurzać. – Eche, eche! – kaszlał – co to za świństwo?! Czym ty mnie trujesz?!

A to mi jakoś tak nie pasuje. Brakuje jakoś opisu w jaki sposób ona to robi, bo nie potrafiłem sobie tego wyobrazić.

 

A poza tym fajny tekst. Czytałem z ciekawością i dobrze się bawiłem.

 

Zmierzam do klikarni i pozdrawiam!

Kto wie? >;

Skryty, bardzo dziękuję i pozdrawiam serdecznie. :)

Wyobraziłam sobie, że metodą usta-usta, lecz na odległość, przekazuje mu narkotyki. :)

 

Canulasie, ja mam zazwyczaj ciekawe pomysły, wszyscy tak to oceniają, ale z ich realizacją zawsze jest cienko… :))

Nie lubię wprawdzie wzorem Scarlett, ale jednak podumam nad tym jeszcze jutro lub w kolejnych dniach, bo teraz już nie zdołam. :)

Na razie wymyśliłam taką zmianę zakończenia wedle Twoich wskazówek:

 Rachwol rozejrzał się dookoła, ciągle jeszcze zadławiony trującymi oparami. W zwolnionym tempie przeniósł się setki stóp poniżej, na zatłoczoną ulicę, widział, niczym niemy obserwator, jak maszyna spada na ziemię, roztrzaskując się i grzebiąc w spalonych zgliszczach wszystkich lecących na jej pokładzie oraz jadących zatłoczoną autostradą.

Zamrugał oczami. Bezwiednie spojrzał przed siebie. Znowu był w kokpicie. Twarz zielonookiej z gniewem spoglądała na niego.

– Chcesz tego? Naprawdę? Poświęcisz reputację, całą karierę, a nade wszystko życie tych niewinnych ludzi dla wątpliwej trwałości uczucia? – Świdrującym spojrzeniem wwierciła się prawie w mózg zszokowanego Andrzeja.

Kapitan dopiero teraz przypomniał sobie ostatnie wydarzenia. Regina leżała obok na podłodze, zalana krwią. Ranny drugi oficer konał w męczarniach, dzierżąc nadal nieruchome stery.

– Wybór jest prosty! – stwierdziła twarz w szybie. – Ona albo ja!

– Co? Co ty mówisz? – Z początku nie zrozumiał.

– Ocalę was, jak zawsze to robiłam, ale masz się jej pozbyć! Z życia i z tego kokpitu! Z samolotu! Natychmiast!

– Nie mogę tego zrobić! Przecież ją kocham!

– Bzdura! – prychnęła gniewnie. – Ty nie umiesz kochać!

Rachwol dyszał ciężko.

Samolot pędził coraz szybciej ku ziemi, choć w kokpicie czas zdawał się wydłużać w nieskończoność.

– Pozostało ci jeszcze tylko kilka sekund – wycedziła spokojnie szmaragowooka. – Potem nie będzie już odwrotu.

Kapitan nadal milczał, gorączkowo zastanawiając się, co powinien teraz zrobić.

– Chcesz ocalenia tych ludzi, czy też ich śmierci?

– Dobrze! Dobrze, zgadzam się! – zawołał w końcu, widząc na sztucznym horyzoncie całkowity przechył wielotonowego odrzutowca.– Tylko nie zabijaj jej! – dodał z rozpaczą.

– Nie mam takiego zamiaru – stwierdziła ze słodkim uśmiechem czarnulka, mrużąc przezroczyste oczy. – To ty musisz podjąć decyzję. Taki jest mój warunek!

Rachwol popatrzył przez boczną szybę w dół i zacisnął powieki. Wiedział, że czasu ma coraz mniej…

(tu mogłoby zakończyć się także, jeśli ma być “niedomówienie”, ale można jeszcze pociągnąć dalej, aby nie trzymać Czytelnika w niepewności…)

– Wybieram ciebie. Nie chcę Reginy! – powiedział zrezygnowany, po czym otwarł oczy.

Demon uśmiechnął się triumfalnie, a następnie szeroko rozwarł usta. Ciało rannej stewardesy uniosło się, niczym piórko, i trafiło wprost do rozdziawionej paszczy, a cała szyba wyleciała z impetem, zabierając ze sobą ukochaną Andrzeja i powodując równocześnie dekompresję kokpitu. Potworny pęd powierza prawie odebrał dech obu pilotom, na szczęście jednak byli już blisko ziemi i lotniska, na którym w ciągu kilku minut zdołali pomyślnie wylądować.

 

Szybę wprawiono w zaledwie kilka dni. Podczas nowego lotu Rachwol usłyszał od znajomej twarzy jedynie słodkie:

„Teraz jesteś tylko mój!”.

 

Pozdrawiam i dziękuję. :)

Pecunia non olet

Kurde blaszkens. Od razu +20. No ale raz, że lepiej, ale dwa… że tak szybko. Ja bym potrzebował duuużo więcej czasu, żeby coś doprodukować. 

Nieźle. Chociaż sam pewnie zadałbym pytanie ustami zjawy, typu: “chcesz tego?” I bym urwał, nie udzielając odpowiedzi.

 

Bardzo klimatyczne, trochę przywodzi mi na myśl Grabińskiego sposobem budowania napięcia i prowadzenia narracji. Mam nadzieję, że nie pogniewasz się za kilka uwag:

 

– Co? Nie wiem, o czym mó­wisz – od­parł zdu­mio­ny Ja­rzę­biak.

W tym momencie zatrzymałem się i poleciałem z powrotem do góry sprawdzić, kim jest ten Jarzębiak. Domyśliłem się w końcu, że to drugi pilot, ale wydaje mi się, że byłoby go dobrze jakoś wcześniej wprowadzić.

 

(…) wy­po­sa­żo­ny w apa­ra­tu­rę naj­wyż­szej ge­ne­ra­cji.

Wydaje mi się, że sformułowanie “najnowszej generacji” brzmiałoby tutaj bardziej naturalnie.

 

Ogólnie bardzo mi się podobało. Dzięki!

I z tymi słowy krewki pan Josek przypalantował panią Łaję w gambetę.

Canulasie, serdeczne dzięki, na razie zastanawiam się nad pewnym połączeniem kilku wersji. :)

Street Freighterze – to bardzo cenne uwagi, dziękuję. :)

 

Pozdrawiam Was. :)

 

Pecunia non olet

Czyli kobieta zadba o wszystko, ale zdrady nie podaruje;)

 

Zastanawia mnie czemu kapitan wcześniej nie zastanowił się, co mu się tak na prawdę przytrafiło. Trochę podchodzi do tych, niesamowitych w końcu zdarzeń, jak do codziennej rutyny.

Mi z kolei przypomniał się film Lot z Danzelem Washingtonem, tyle że tamten kapitan nie był taki szlachetny i dobry.

"...poniżej wszelkiego poziomu"

Hahaha, masz rację, Kochana Ambush, ten jest wyjątkowo wyrozumiały dla demonicznej zjawy. :)

Za moment zaproponuję nieco inne zakończenie. :)

Buziaki! kiss

Pecunia non olet

Pięcioma gwiazdkami oddzieliłam zmienione nieco zakończenie, łączące kilka opcji; mam nadzieję, że brzmi to teraz sensowniej oraz ciekawiej; raz jeszcze dziękuję bardzo za Wasze pomysły i uwagi.heart

Pozdrawiam. kiss

Pecunia non olet

Czyli Zielonooka w końcu dopięła swego, po tylu latach…

 

Cześć, Bruce!

 

Klimatyczny kawał tekstu. Niby nie ma potworów (bo taki “przyjemny” dla oka duch na przedniej szybie samolotu, to nie potwór :P), a jakiś niepokój cały czas unosi się w powietrzu, czy tam w literach… 

 

Dziękuję za podzielenie się lekturą i biegnę kliknąć (jakaś babeczka za oknem mi właśnie kazała, sam już nie wiem, co tu się dzieje…) ;]

 

EDIT:

 

w momencie, jak pisałem komentarz, to pojawiło się nowe zakończenie (lekko zmieniające odbiór całości, szczególnie ostatniego lotu), ale się zgraliśmy… :D

 

Teraz końcówka jest nieco bardziej… hollywoodzka? Tak po prawdzie, to wcześniejsza wersja bardziej mi się podobała, bo była bardziej spójna z pierwszą częścią tekstu :D Jest jakaś magia w niedopowiedzeniach i pozostawieniu czytelnikom pola do interpretacji :)

 

Klikam i tak :P

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Bardzo dziękuję, Cezary_cezary, a na twarze za oknem uważaj, bo mogą być niebezpieczne! :)) Pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

na twa­rze za oknem uwa­żaj, bo mogą być nie­bez­piecz­ne!

Owszem, może to być na przykład policja na podnośniku, jak to już się drzewiej zdarzało.

 

Co do nowego zakończenia, zgadzam się z Cezarym – uważam, że zwłaszcza w takim gatunku jak groza niedopowiedzenia mają ogromny wpływ na atmosferę. W końcu bardziej boimy się nie tego, co jest, ale tego, co może być, prawda?

I z tymi słowy krewki pan Josek przypalantował panią Łaję w gambetę.

Hej bruce

 

Przyznam, że bardzo mi się spodobała Twoja historia z przeklętą kobietą, wampirzycą, duszycą czy jak ją nazwać. Bardzo oryginalna , a jednocześnie klimatyczna.

Motyw kochanki zza światów to jeden z moich ulubionych motywów literackich dlatego klikam.

Street Freighterze, podnośnik, niczym w “Alternatywach 4”, tylko na szczęście bez mundurowych. laugh

Co do nowego zakończenia, zgadzam się z Cezarym – uważam, że zwłaszcza w takim gatunku jak groza niedopowiedzenia mają ogromny wpływ na atmosferę. W końcu bardziej boimy się nie tego, co jest, ale tego, co może być, prawda?

Coś, jak pierwszy “Obcy” – długo nie wiadomo, kto/co zabija, bo kryje się w mroku, a jednak trup ściele się gęsto. :)

Jak najbardziej zgadzam się. Początkowo chciałam pokazać, że nawet ktoś o tak nieposzlakowanej opinii może zostać nagle uznany za mordercę/przestępcę (coś jak “Nieoczekiwana zmiana miejsc”). :)

 

Sajmonie15, cieszę się i dziękuję. :)

 

Pozdrawiam Was! heart

 

 

Pecunia non olet

Ciekawa historia i dobrze napisana. Zaczyna się całkiem lekko, ale z czasem gęstnieje. Na koniec już naprawdę mocno docisnęłaś bohatera. 

Nie zazdroszczę mu, ale już się nie mogę doczekać kontynuacji. Istnieje bowiem spore ryzyko, że Regina nie uzna argumentów o konieczności ratowanie pasażerów i reputacji kapitana i po gwałtownej śmierci, również zamieni się w zjawę. A wtedy Rachwola będą prześladowały dwie demonice, jedna zakochana, a druga wściekła. I to dopiero będzie jazda :)

To bardzo dobry pomysł, Czekelaughdevil

Dziękuję i pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Horror to dość szczególny i nie mogę powiedzieć, żeby mnie przestraszył. Jakoś nie umiem sobie wyobrazić, że dziewczyna podkochująca się w Andrzeju od czasów szkolnych, przez wiele lat nie zrobiła nic, aby się do niego zbliżyć i nagle pojawia się jako duch i w osobliwy sposób usiłuje związać się ukochanym. No cóż, nie przemawia do mnie taka wersja wypadków.

 

„Czy ja widzę duchy? Postradałem zmysły?” – pomyślał ze zgrozą. „Odbiorą mi licencję. W takim stanie nie wolno przecież pilotować”. → Druga półpauza jest zbędna – przed myśleniem nie stawia się półpauzy.

 

Odtąd stał się obiektem westchnień wielu pań, czego dotąd bardzo mu brakowało. → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Stał się obiektem westchnień wielu pań, czego do tej pory bardzo mu brakowało.

 

Andrzej przeżywał swoją drugą młodość! → Zbędny zaimek – czy mógł przeżywać cudzą młodość?

 

po czym nieptrzytomna osunęła się na podłogę. → Literówka.

 

krztusząc się podejrzanymi substancjami, jakimi zaczęła go odurzać. → …krztusząc się podejrzanymi substancjami, którymi zaczęła go odurzać.

 

Odrzutowiec rozpoczął silne wznoszenie prawie pionową pozycją. → Czy można wznosić się pozycją?

Proponuję: Odrzutowiec rozpoczął gwałtowne wznoszenie w prawie pionowej pozycji.

 

Andrzej chwycił także za stery… → A może: Andrzej także chwycił stery

 

potężny samolot zaczął pikować w dół, wpadając w korkociąg. → Masło maślane – czy mógł pikować w górę?

Wystarczy: …potężny samolot zaczął pikować, wpadając w korkociąg.

 

Trujące opary, jakie przekazała mu ze swych ust, coraz mocniej otumaniały ciało i umysł. → Zbędny zaimek – czy mogła przekazać opary z cudzych ust?

Proponuję: Trujące opary, które przekazała mu z ust, coraz bardziej otumaniały ciało i umysł.

 

Zamrugał oczami. → Czy mógł mrugać inaczej, nie oczami?

Wystarczy: Zamrugał.

 

Twarz zielonookiej była rozjuszona i rozgniewana. → Rozjuszenie jest wyższym stopniem rozgniewania, więc nie wydaje mi się, aby jednocześnie mogła być rozjuszona i rozgniewana.

 

Zaskakującym jest również fakt… → Zaskakujący jest również fakt

 

przechył wielotonowego odrzutowca.– Tylko… → Brak spacji po kropce.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hej, 

 

bruce bardzo ciekawa zjawa i dylemat bohatera, z którym zostaje na koniec opowiadania :). Trochę mi przeszkadzała na początku taka forma relacji z niedoszłych katastrof ale ostatecznie miało to swój klimat i dobrze pasowało do całości fabuły. 

 

Klikam i pozdrawiam :)

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Hej!

Pierwsza połowa opowiadania jest moim zdaniem bardzo dobrze zrobiona. Umiejętnie budujesz napięcie, pokazując kolejne sukcesy kapitana, gdy czytelnik jednocześnie czuje, że nie zmierza to ku niczemu dobremu. Nigdy nie twierdziłem, że jestem fanem horrorów, i nie czytało mi się tego przyjemnie, ale kojarzy mi się z literaturą wysokiej klasy.

Pierwotne zakończenie mnie nie przekonało: nie wiadomo, dlaczego postać w szybie, zdolna dotąd tylko do drobnych manipulacji czy wskazówek, nabrałaby nagle mocy pozwalającej ocalić kapitana z wypadku pozostawiającego poza tym dymiący krater lub zniszczyć czarne skrzynki. (Może zainspirował Cię przypadek Eduarda Prchala, pilota Sikorskiego, ale to była awionetka, a nie wielki samolot pasażerski, poza tym on też doznał bardzo poważnych obrażeń). Myślę więc, że zmiana zakończenia, przeniesienie tej sceny do wizji, wyszła ogólnie na plus.

Językowo potknąłem się w paru miejscach, ale wydaje mi się, że Reg już je wyłapała (i także parę takich, których ja nie dostrzegłem). Forma “przeźroczysty” dawniej była tylko regionalna, ale najnowsze słowniki już ją dopuszczają, więc trudno się tu upierać. Może jeszcze to:

złożyła usta w pocałunek

Czy nie lepiej “jak do pocałunku”?

na twarze za oknem uważaj, bo mogą być niebezpieczne!

Ostatnio spokojnie sobie pracowałem zdalnie, aż tu znienacka twarz w oknie… Przez chwilę nieco się zmieszałem, ale gość po prostu pracował nad odnawianiem elewacji budynku (bynajmniej nie zdalnie).

Klikam i pozdrawiam!

(EDYCJA: o, nie zdążyłem kliknąć! W takim razie gratuluję trafienia do Biblioteki).

Regulatorzy, serdecznie dziękuję Ci za cenną wskazówkę. Koniecznie muszę poprawić ten nielogiczny fragment (już to zrobiłam, czyniąc z niej samobójczynię), podobnie jak liczne usterki językowe, co postaram się zrobić jeszcze dzisiaj. :)

Bardjaskierze, serdeczne dzięki i cieszy mnie bardzo, że tekst Ci się spodobał. :) Z tą narracją też długo się zastanawiałam…

Ślimaku Zagłady, to faktycznie lepiej brzmi; inne błędy też dziś jeszcze z pewnością poprawię, bardzo Ci dziękuję. :)

laughMoi budowlańcy pracują od ponad roku zdalnie. Nie dostrzegam zatem ich twarzy w moich szybach. I końca roboty nie widać. laugh

 

Pozdrawiam Was! heart

Pecunia non olet

Bardzo proszę, Bruce. Miło mi, że uznałaś uwagi za przydatne. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Raz jeszcze bardzo Ci dziękuję, Regulatorzy. :)

Nadal jeszcze piszę słabo, a błędów popełniam mnóstwo. blush

Pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Bruce, skoro zdajesz sobie sprawę z własnych niedoskonałości, jestem pewna, że znajdziesz sposób, aby się ich pozbyć. I stanie się to szybciej niż myślisz. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Mam nadzieję. Mozolnie mi to idzie. :) Dziękuję, Regulatorzy. :)

Pecunia non olet

Bardzo proszę, Bruce. I miej więcej wiary w siebie. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hej, 

 

Chryste… nienawidzę samolotów, więc historia dla mnie była horrorem od pierwszych problemów. Bohatera. Szybko na pokład nie wsiądę. 

 

Ale abstrahując od mojej niechęci do tego środka transportu, to opowiadanie bardzo mi się podobało. Konsekwentnie budowane napięcie, stopniowo odkrywane karty, postaci bardzo naturalne, uwierzyłem we wszystkie reakcje i wszystkie dylematy. Ostatni zwłaszcza, przedstawiony jako decyzja bez dobrych rozwiązań. Dobrze, ze uciekaś je w tym momencie, doskonale pokazuje to beznadzieję sytuacji. 

nie wiem tylko czy dobrze to odczytałem, ale czy nad bohaterem ciążyło fatum? 

Pozdrawiam serdecznie :)

Zawsze coś da się poprawić

Witaj, Kulosławie. :)

Dziękuję za Twoje odwiedziny i tak świetny odbiór, bo miałam nadzieję przekazać taki właśnie tekst i takie emocje nim wywołać. :) Bynajmniej oczywiście nie zamierzam zniechęcać do latania, to ponoć nadal najbezpieczniejsza forma podróżowania, choć i ja od pewnego czasu, poznając tajniki wielu katastrof lotniczych, nieco inaczej patrzę na samoloty, bo wcześniej latać uwielbiałam. :)

Tak, chciałam przedstawić bohatera, nad którym ciąży fatum i prześladuje go dawna koleżanka, zakochana w nim w czasach szkolnych, a obecnie pojawiająca się w snach oraz szybie kokpitu jako zazdrosny demon. :)

Pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Bardzo proszę, Bruce. I miej więcej wiary w siebie. :)

Regulatorzy, dziękuję za podbudowę. :) Pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Bardzo proszę i dziękuję. I ode mnie serdeczności. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nie widziałem pierwszej wersji, ale z komentarzy wynika, że otwarte zakończenie pojawiło się później. W sumie chyba bym wolał, żeby jednak było zamknięte – albo nie, inaczej, żeby skończyło się dosłownie sekundę później, kiedy Rachwol robi coś, ale co dokładnie i z jakim skutkiem, to już pozostawić wyobraźni czytelnika. Czuję się trochę, jakbym zmienił kanał w czasie ostatniej przerwy reklamowej, a potem wrócił na same napisy. :(

Z plusów – może nie jest to ,,klasyczny” horror, ale zjawa (czy tam demon) jest faktycznie straszna – ludzkie twarze w miejscach, w których ich być nie powinno, to IMO jeden z bardziej przerażających motywów (zasługa traumy z dzieciństwa po obejrzeniu ,,Władcy Pierścieni :P). Jej związek z głównym bohaterem też ciekawy – niekoniecznie odkrywczy, ale ograny całkiem oryginalnie. 

P.S. Nienawidzę latać. Jak widać słusznie, cholera wie, co się dzieje w tym kokpicie…

Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...

Serdecznie dziękuję, Regulatorzykiss

SNDWLKR, dzięki za dobre słowo. :)

Pierwsza wersja była zamknięta, z reporterem, kapitan oskarżony jako jedyny, a ekipa śledcza wyciągnęła ze spalonych doszczętnie zgliszczy całą (!) szybę, na której widoczna i słyszalna tylko dla czytelnika twarz mówi tytuł opka i znika. :)

P.S. Nienawidzę latać. Jak widać słusznie, cholera wie, co się dzieje w tym kokpicie…

Przyznam, że właśnie to, co się dzieje w pomieszczeniu sterowniczym, było dla mnie inspiracją; oczywiście to jedynie jakaś jedna milionowa wydarzeń tam zachodzących. Też kiedyś nie miałam o tym pojęcia. Przekazywanie sterów kilkunastoletnim dzieciom kapitana, rzucanie niedopałków i ich poszukiwanie, celowe latanie, jak w korkociągu, aby słyszeć głosy paniki pasażerów (?!), zamykanie kokpitu i świadome zabijanie wszystkich na pokładzie, gadki ze stewardesami, pilotowanie po alkoholu czy narkotykach… A już wylatujące z ludźmi szyby – z pilotami czy pasażerami – zdarzają się niesamowicie często, jak na ilość katastrof w ogóle. surprise

Czasem w kokpicie wszystko jest ok i winnym wypadku oraz śmierci wszystkich z pokładu jest kontroler z wieży. Arnold Schwarzenegger grał jednego z takich mężów i ojców – postać autentyczną – nie był w stanie przeboleć śmierci najbliższych, latami szukał częściowo winnego tej tragedii kontrolera, odnalazł go i zadźgał nożem w domu. Samego filmu jeszcze nie widziałam niestety, ale dokument – tak. 

 

Pozdrawiam Was serdecznie i raz jeszcze dziękuję za odwiedziny i Wasz czas. heart

Pecunia non olet

Przekazywanie sterów kilkunastoletnim dzieciom kapitana, rzucanie niedopałków i ich poszukiwanie, celowe latanie, jak w korkociągu, aby słyszeć głosy paniki pasażerów (?!), zamykanie kokpitu i świadome zabijanie wszystkich na pokładzie, gadki ze stewardesami, pilotowanie po alkoholu czy narkotykach… A już wylatujące z ludźmi szyby – z pilotami czy pasażerami – zdarzają się niesamowicie często, jak na ilość katastrof w ogóle. surprise

O matko…

Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...

SNDWLKR:

O matko…

Zazwyczaj piloci walczą bohatersko do końca, nieraz – z zadziwiająco rewelacyjnym skutkiem, ratując wszystkich. Lądowanie na rzekach czy bagnach to jedne z przykładów (polecam film z Tomem Hanksem pt. “Sully”). Kiedyś takiego lądowania dokonał nawet kapitan z jednym okiem (drugie stracił przed laty podczas innego lotu tzw. “powietrzną taksówką”, ale mimo tak groźnego wypadku – postrzelenia go przez żołnierza w czasie wojny domowej, wskutek czego krew zalała mu pół twarzy, sam doleciał do końca i uratował wszystkich!). A przecież bywają też ataki terroru czy próby porwania samolotu i również część z nich – dzięki genialnym fortelom załogi – kończy się szczęśliwie. :)

Fakt jednak faktem, że o wspomnianych wcześniej, szokujących wydarzeniach w kokpicie, dotąd pojęcia nie miałam. :)

 

Pecunia non olet

SNDWLKR, ja też nienawidzę latać, i jeśli nie muszę, to wybieram jakikolwiek inny środek transportu. Nie chodzi mu tutaj o samo latanie, bo to, wydaje mi się, mógłbym z czasem nawet polubić, ale o wszystkie lotniskowe procedury i administracyjne rytuały. O ile dobrze pamiętam, to Paul Theroux napisał, że lotniska pozostały jedyną ostoją totalitaryzmu w zachodnim świecie i choćbym nawet chciał, to jakoś nie potrafię się z tym nie zgodzić.

I z tymi słowy krewki pan Josek przypalantował panią Łaję w gambetę.

Street Freighterze, zgadzam się, te wszystkie procedury strasznie zniechęcają. :)

Pecunia non olet

Dobry początek, który wciągnął i chciałam jak najszybciej wiedzieć, co będzie dalej i nawet nie wiem, kiedy dotarłam do końca. Anioł okazał się demonem i to nie byle jakim, bo do robienia takich rzeczy, potrzeba dużych pokładów energii. Zjawa doskonale wiedziała, co zrobić, aby osiągnąć cel. Podczas czytania przypomniał mi się film “Oszukać przeznaczenie”, te wizje tego, co będzie. Ciekawie napisane i pokazujące, że nie warto, dla uspokojenia sumienia, wchodzić w spółki z demonami, bo zawsze są dwie strony medalu. Kapitan przystając na propozycję samobójczyni, przegrał życie, które i tak nie było usłane różami. Do końca swoich dni będzie sam, zależny od humoru twarzy w szybie. Fajny pomysł z tymi lotami w długich odstępach czasu.

Pozdrawiam. :)

Miło mi bardzo, Tygrysico, dziękuję za Twoje odwiedziny oraz tak pozytywny komentarz. Pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

bruceSF – a widzicie, ja akurat lubię lotniska. Może przez to, że rzadko latam i kiedy tam przychodzę, czuję się jak dzieciak w nowym, ekscytującym miejscu, gdzie jest dużo ciekawych rzeczy. :)

Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...

Lotniska są ok. :) 

Pecunia non olet

SNDWLKR – szczególnie sklepy wolnocłowe. :D

I z tymi słowy krewki pan Josek przypalantował panią Łaję w gambetę.

bruce

Podoba mi się jaki spokojny jest Twój styl, wyważony. Horrory rzadko ruszam, jeśli już to raczej jakieś gęstsze fantasy albo space horror. Ten zaliczyłbym do, hm, obyczajowych? Nie bałem się czytając, ale też chyba nigdy się nie bałem czytając. Napięcie czuję kiedy bohater, do którego się przywiązałem, przechodzi przez coś ciężkiego – kapitana Rachwola jakoś nie zdążyłem poznać, chociaż realistycznie go przedstawiłaś jako samotnika w średnim wieku o stonowanym charakterze.

Ciekawie mi się czytało przez to, że kiedyś miałem związek z “małym” lotnictwem – gdzie nie używa się stóp tylko metrów, nie ma czarnych skrzynek i generalnie nie jest tak “fancy”. Dobrze oddałaś ducha branży, klimatem opowiadanie przypomina filmy o podobnej tematyce.

Co mi zgrzytnęło, jedno co też od razu zauważył Canulas – ciężkiej pasażerskiej maszyny nie da się postawić na skrzydle jak myśliwca, to trochę jakby chcieć rozpędzonego tira zawrócić na ręcznym. A drugie – dwa kołujące samoloty wjechały w siebie i skończyły kilkaset metrów dalej, płonąc w kawałkach – to też trochę nieprawdopodobne. Pamiętam jakiś program w tv (to musiało być daawno temu ;-), w którym strzelali z różnego kalibru broni palnej w baki samochodów dla sprawdzenia czy wybuchną jak na filmach. Ani razu się nie udało. Na moim lotnisku było parę niebezpiecznych sytuacji – nigdy pożaru, chociaż paliwa lotnicze mają więcej oktanów niż inne. Chociaż nie wiem, może pasażerskie są inne.

Za to nieźle namalowałaś grozę utraty panowania nad maszyną w powietrzu.

Do mnie, moja puento..!

Interesująca historia, ciekawy pomysł.

IMO, kapitan trochę niedomyślny – już ogarnął, że to zakochana koleżanka ze szkoły, a pozwala sobie na pocałunki z obcą babą w kokpicie, na oczach tej odrzuconej. Po czymś takim facet chyba zasłużył na wszystko, co ona wymyśli.

Andrzejki to dobry dzień na czytanie tego tekstu. :-)

Babska logika rządzi!

Bruce, chyba nie wsiądę do samolotu, nie znając pełnego dossier pilota, a już na pewno, gdy będzie miał na koncie jakieś niewytłumaczalne super akcje. Świetnie misię czytało, ale zgadzam się z Finklą i uważam, że Rachwol zgłupiał zakochany albo nie miał wyobraźni, tak się zachowując w kokpicie. :)

Aeoth, dziękuję; zderzenia podobne mają miejsce, choć oczywiście teraz coraz rzadziej. Zazwyczaj powodem jest błąd ludzki, awaria, powstała wskutek zmęczenia materiału lub wcześniejszej wadliwej naprawy jakiejś szwankującej części i – w rezultacie – wyciek paliwa lub zapalenie oparów. :) Nie jestem tu oczywiście znawcą, powtarzam to po obejrzeniu wielu szokujących i dla mnie dokumentów, ale to one właśnie sprawiły, że pomysł opka zrodził się w mojej głowie i dość długo tam kiełkował. :)

Miło mi bardzo, Finklo, dziękuję Ci; niedostatecznie chyba podkreśliłam, że zjawa pojawiała się tylko od czasu do czasu, zatem kapitan nie spodziewał się jej podczas każdego lotu. Zaraz to uzupełnię. :)

Koalo75, dziękuję bardzo; przyznam, że życiorysy pilotów są drobiazgowo sprawdzane przez śledczych prawie równie często, jak czarne skrzynki i badający znajdują w nich naprawdę przerażające szczegóły… :)

 

Pozdrawiam Was serdecznie. heartsmiley

Pecunia non olet

Oczywiście, nie chciałem zarzucać braku wiarygodności. Zwyczajny perfekcjonizm i może trochę zmęczenie katastrofami…

Do mnie, moja puento..!

Aeoth, przyznam, że zmęczenie katastrofami zdecydowanie mi dolega. :)

A tak na serio, kiedyś nie zdawałam sobie sprawy, jak wiele katastrof lotniczych zdarzyło się wskutek przypadkowej kolizji. Osobnym zagadnieniem są tu ptaki (wspominałam już wcześniej o “Sullym” – lądowanie na rzece Hudson było jedynym wyjściem po kolizji z kluczem dzikich gęsi), ale nade wszystko stosunkowo często dochodzi do zderzeń dwóch maszyn (na ziemi lub w powietrzu, np. także już wspomniany film ze Schwarzeneggerem). Najtragiczniejsze w historii to wypadek na Teneryfie podczas startu obu samolotów, które potem stanęły w płomieniach – 583 ofiary:

https://pl.wikipedia.org/wiki/Katastrofa_lotnicza_na_Teneryfie

 

Pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

– Szanowni Państwo, zbliżamy się do punktu docelowego

Zwyczajowo “zbliżamy się do lądowania.”

Pasażerowie uśmiechnęli się i wyjrzeli przez okna.

Brzmi, jakby zrobili to w tym samym momencie.

Wypoczywał akurat w hotelu po kilkunastu godzinach latania,

Nikt by chyba nie dał mu tyle pilotować.

Ktoś wspomniał, że owa zielonooka czarnulka podobno popełniła niedawno samobójstwo, ale nikt nie potrafił tego potwierdzić.

Trochę jednak infodumpu i wyłożenia historii na tacy.

W kabinie pasażerowie podnieśli głosy, dało się słyszeć ich narzekania i złorzeczenia. Obsługa próbowała bezskutecznie uspokoić oburzonych klientów.

W sumie skąd tak szybko się domyślili, że coś jest nie tak?

Wieża kategorycznie zażądała wyjaśnienia tej nieuzgodnionej z nią decyzji o opóźnieniu startu.

Raczej można wyrzucić.

Regina, obsługująca pasażerów jako członek załogi.

Jak dla mnie nadmiernie skomplikowane, to po prosu stewardessa? Plus kobieta-członek zawsze brzmi niefortunnie, sorry gregory.

stojąc z mikrofonem w szpitalu psychiatrycznym.

To “stojąc” trochę psuje dramaturgię zdania.

Za nim w oddali przez wielką szybę nieprzytomnymi oczami spoglądał pokiereszowany, obandażowany kapitan.

Dość konfundujące zdanie. Skąd ta szyba? Plus w psychiatryku się raczej nie filmuje.

– Kontakt z ocalałym jest na razie niemożliwy, gdyż pozostaje on w stanie aberracji psychicznej i całkowitej niepoczytalności, niczego nie pamięta i niczego nie mówi.

Po pierwsze nie kojarzę takiego terminu, poza tym ta “niepoczytalność” wystarczy.

Reporter wskazał dłonią postać chorego, do którego odszedł psychiatra, po czym kontynuował:

Ortograf.

– Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że u kapitana wykryto pokaźną dawkę zakazanych środków odurzających, które również mogły przyczynić się do spowodowania katastrofy. […]

Potok słów, mało ciekawy i przeładowany ozdobnikami. Tego reportera by realizator pięć razy rozłączył.

 

Motyw obsesji na pewno jest ciekawy. Doceniam rosnącą sprawność pisarską, mi niestety kontekst samolotowy wybitnie nie leży tonalnie. Po prostu ten duch zza szyby kokpitu do mnie osobiście nie przemawia.

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

niedostatecznie chyba podkreśliłam, że zjawa pojawiała się tylko od czasu do czasu, zatem kapitan nie spodziewał się jej podczas każdego lotu.

Bruce, ja to zinterpretowałam w ten sposób, że potencjalna katastrofa nie zdarza się codziennie, ale duch czuwa nad kapitanem cały czas. Tylko aktywuje się w razie potrzeby.

Babska logika rządzi!

Witaj, GreasySmooth. :)
Dzięki za odwiedziny oraz garść poprawek, ale pozwolę sobie odnieść się do każdej z nich po kolei:
Szanowni Państwo, zbliżamy się do punktu docelowego

Zwyczajowo “zbliżamy się do lądowania.”

Zgadza się, lecz i tak można. :)

 

Pasażerowie uśmiechnęli się i wyjrzeli przez okna.

Brzmi, jakby zrobili to w tym samym momencie.

Tej uwagi niestety nie rozumiem – nie mogli wyglądać i uśmiechać się równocześnie? Bo właśnie chciałam, aby tak zabrzmiało. Coś źle?

 

Wypoczywał akurat w hotelu po kilkunastu godzinach latania,

Nikt by chyba nie dał mu tyle pilotować.

Zdziwiłbyś się, ale niestety piloci często odbywają kilka kursów po kolei. „Latanie” to także przesiadki, czekanie na zgodę, czekanie na odśnieżenie/odlodzenie/ustanie wiatru/starty poprzedzających maszyn, krótki sen w kabinie wśród pasażerów, aby zmienić pilota podczas lotu itp.

 

Ktoś wspomniał, że owa zielonooka czarnulka podobno popełniła niedawno samobójstwo, ale nikt nie potrafił tego potwierdzić.

Trochę jednak infodumpu i wyłożenia historii na tacy.

Była taka konieczność, podyktowana komentarzami o niejasnej „sytuacji” zjawy.

 

W kabinie pasażerowie podnieśli głosy, dało się słyszeć ich narzekania i złorzeczenia. Obsługa próbowała bezskutecznie uspokoić oburzonych klientów.

W sumie skąd tak szybko się domyślili, że coś jest nie tak?

Tu znowu nie rozumiem Twojej uwagi. Pasażerowie, zmęczeni długim oczekiwaniem i sporym opóźnieniem, zdenerwowani i zniechęceni, po prostu widzą przez okna, że samolot skręca w bok, czują, że maszyna dokonuje skrętu. Co jest nie tak?

 

Wieża kategorycznie zażądała wyjaśnienia tej nieuzgodnionej z nią decyzji o opóźnieniu startu.

Raczej można wyrzucić.

Dobrze, wyrzucam. :)

 

Regina, obsługująca pasażerów jako członek załogi.

Jak dla mnie nadmiernie skomplikowane, to po prosu stewardessa? Plus kobieta-członek zawsze brzmi niefortunnie, sorry gregory.

Dobrze, zmieniam. :)

stojąc z mikrofonem w szpitalu psychiatrycznym.

To “stojąc” trochę psuje dramaturgię zdania.

Nie będziemy przecież psuć dramaturgii… Zmieniamy! :)

 

Za nim w oddali przez wielką szybę nieprzytomnymi oczami spoglądał pokiereszowany, obandażowany kapitan.

Dość konfundujące zdanie. Skąd ta szyba? Plus w psychiatryku się raczej nie filmuje.

Dobrze, zmieniam. :)

 

Kontakt z ocalałym jest na razie niemożliwy, gdyż pozostaje on w stanie aberracji psychicznej i całkowitej niepoczytalności, niczego nie pamięta i niczego nie mówi.

Po pierwsze nie kojarzę takiego terminu, poza tym ta “niepoczytalność” wystarczy.

To zdanie lekarza, specjalisty psychiatrii, on powinien kojarzyć. :)

 

Reporter wskazał dłonią postać chorego, do którego odszedł psychiatra, po czym kontynuował:

Ortograf.

Przepraszam najmocniej, ale nie kojarzę faktów zbyt szybko, za tępa jestem; skopiowałam w całości i sprawdziłam raz jeszcze w sjp – gdzie tu ortograf? Pomocy, plisss!!!

 

Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że u kapitana wykryto pokaźną dawkę zakazanych środków odurzających, które również mogły przyczynić się do spowodowania katastrofy. […]

Potok słów, mało ciekawy i przeładowany ozdobnikami. Tego reportera by realizator pięć razy rozłączył.

Bardzo możliwe, że by go rozłączył, lecz to jedyny reporter, który tak szybko dotarł na miejsce i zdołał dowiedzieć się aż tak wiele, relacja jest wszak na żywo, a on mówi nieskładnie i w swoim stylu. :)

 

Motyw obsesji na pewno jest ciekawy. Doceniam rosnącą sprawność pisarską, mi niestety kontekst samolotowy wybitnie nie leży tonalnie. Po prostu ten duch zza szyby kokpitu do mnie osobiście nie przemawia.

Bardzo dziękuję za dobre słowo, zwłaszcza za tę „rosnącą sprawność”, bo poczułam się faktycznie przez dłuuuugie lata (a nawet teraz nadal jeszcze) mega niesprawna. :)) Duch miał być w szybie, a nie za szybą, widać niedostatecznie to zabrzmiało, lecz już zmieniać nie będę. :)

 

 

Finklo, dziękuję za Twoje ponowne odwiedziny i dyskusję. :)

 

Bruce, ja to zinterpretowałam w ten sposób, że potencjalna katastrofa nie zdarza się codziennie, ale duch czuwa nad kapitanem cały czas. Tylko aktywuje się w razie potrzeby.

 

Duch czuwa, a jakże, lecz kapitan widzi go sporadycznie, zaledwie kilka razy w przeciągu tak długiego czasu, w dodatku – tylko on jeden, a zatem jest przekonany, że to wyłącznie jego omamy, spowodowane stresem i wytężoną pracą. Wszak zdarzają się identyczne katastrofy, z których cało wychodzą wszyscy lecący, a nikt żadnej zjawy nie widzi. Kapitan po prostu długo nie wierzy w tego ducha.

 

Pozdrawiam Was i dziękuję za Wasz czas i uwagi. heartsmiley

Pecunia non olet

Ależ czytało się bardzo dobrze.

 

W ogóle nie wiem, czemu siebie podkopujesz, to “za tępa” jestem, to niepotrzebne jest. Duży postęp zrobiłaś, a już Twoje pierwsze opowiadania tutaj miały klimacik, pamiętam takie o gralni w małym mieście, która miała swojego mistrza, tak na przykład, utkwiło mi w pamięci.

 

Moje uwagi to sugestie i uznaję Twoje kontrargumenty w wielu przypadkach :) Też się uczę wspierania autorów :)

 

Reporter wskazał dłonią postać chorego, do którego odszedł psychiatra, po czym kontynuował:
 

Milcząco założyłem, że miało być “podszedł”. Ale też intuicyjnie: podszedł – do albo odszedł – od. Ja wiem, że tak można napisać, jak u ciebie, ale jednak chyba nie jest to zbyt intuicyjna forma. Jako czytelnik nie mam pewności, czy dobrze zrozumiałem zdanie, ale to może ja. Ew. “w kierunku którego odszedł”? Może to też nadmierne czepialstwo.

 

Pasażerowie uśmiechnęli się i wyjrzeli przez okna

 

Mi jednak zawadziło to, że mamy podmiot zbiorowy i czasownik sugerujący działanie natychmiastowe. To brzmi dla mnie lekko sztucznie. Ja bym dał “uśmiechali się i wyglądali”, ale może to w ogóle nie jest problem.

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

GreasySmooth, wszystko na spokojnie; przecież doskonale zdaję sobie sprawę z mojej mizernej bazgraniny i jej żenującego poziomu; od lat piszę baśnie dla dzieci i taki jest zazwyczaj poziom moich nędznych wypocin; praca pracą, ale najwidoczniej wyżej nie podskoczę, trudno… :) Niemniej spodobało mi się przeogromnie określenie o “(nie)pełnosprawności pisarskiej” i postanowiłam stworzyć naprędce szorcik na jej temat. :)

Raz jeszcze dziękuję za Twoje uwagi oraz czas; przecież od dawna komentujemy wzajemnie nasze opowiadania i zawsze szanowałam Twoje uwagi oraz doceniałam wskazówki, bo bardzo cenię sobie Twoje zdanie i Twoją wiedzę. :)

Dobrze, że wyjaśniło się, bo wyraz odszedł nie jest jednak “ortografem”. :)

Chętnie dokonam korekty fragmentów, które sprecyzowałeś mi teraz bliżej, czemu Ci nie leżą; dziękuję Ci serdecznie za te propozycje. :)

 

Pozdrawiam serdecznie i raz jeszcze dziękuję za Twój czas. :)

Pecunia non olet

Kiedy zacząłem czytać, to od razu miałem skojarzenie ze sceną filmową. Ale nie było to skojarzenie z konkretnym filmem. Raczej to była kwestia stylu i sposobu opisania sytuacji. A ten styl podobał mi się bardzo. Nie znalazłem tu żadnej pisarskiej ekwilibrystki, tylko jasne i proste komunikaty, opisy i dialogi skromne i nie rażące nadmierną zawiłością. Nie było tu tego uporczywego unikania wyjaśnienia czytelnikowi o co tak naprawdę chodzi, żeby przypadkiem nie napisać za dużo albo nie wpaść w infodumpa. Po prostu konkretne informacje, jedna za drugą, do przodu. I przyznam, że było to odświeżające.

Zagubienie bohatera a jednocześnie uporczywość zjawy stworzyły ciekawy tandem, choć nie będę oryginalny, kiedy napiszę, że chętnie bym się dowiedział, co Rachwol wybrał. Ale otwarte zakończenie ma też zalety, bo dzięki niemu, w pamięć bardziej zapada historia i jej klimat a nie jej konkluzja.

Całość czytało się szybko i wciągnęło mnie od razu.

Niezwykle przyjemnie było mi po długiej przerwie zobaczyć Twój tekst, bruce.

Dziękuję za super lekturę!

XXI century is a fucking failure!

Caernie, wiesz, jak uwielbiam Twoje opowiadania oraz opinie; serdecznie dziękuję, jest mi bardzo miło, pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Fajnie się czytało. Dobrze, że znalazłaś czas na pisanie:) pozdrawiam.

Hej, Vrchamps, wielkie dzięki. :)

Przywołana opowiadaniem przez Ambush, mam nadzieję, że teraz znowu znajdę czas także na bety. :)

Pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Hej Bruce, 

Nie udało ci się mnie przestraszyć ani zrazić do latania. Uwielbiam latać i gdyby było mnie stać, to latałabym sobie na weekendy ot tak, dla samej przyjemności latania. Ale udała ci się lepsza sztuczka. Zaintersowałaś mnie na tyle, że nie zauważyłam żadnego złego przecinka ani niewłaściwego słowa. Po prostu przeleciałam przez opowiadanie z szybkością samolotu. Brawo ty. 

Witaj, Nova. :)

Absolutnie nikogo nie zamierzałam zniechęcać do latania. Już bardziej do zjaw w szybach. laughPopieram Twoje stanowisko – zdecydowanie niebezpieczniej jest, niestety, na naszych drogach. 

Co do strony technicznej, moje opka zawsze są napstrzone licznymi błędami blushsad, zatem obecny stan niniejszego zawdzięczać mogę tylko i wyłącznie życzliwym oraz bardzo pomocnych opiniom, uwagom i wskazówkom Komentatorów. :)

Pozdrawiam serdecznie i dziękuję za Twój czas. heart

Pecunia non olet

Ha ha ha. To mamy ten sam problem. Nasze opowiadania są świetne, tylko trochę baboli zawsze sie wkradnie: a to braknie przecinka a to zaimkow za dużo.

Dokładnie; niby wydaje mi się zawsze, że wszystko gra, a tu jednak babole i tak wyskakują. :))

Pecunia non olet

Dajcie spokój. Zawsze przychodzi ten moment, kiedy po opublikowaniu opowiadania wbijają portalowicze, wyłapują babole, a ja potem siedzę, czytam to , klepię się w czoło i mówię “ja p%!@&#*, jak mogłem to przegapić” wink

XXI century is a fucking failure!

Też czasami tak mam. :-)

Babska logika rządzi!

One są po prostu wredne. wink

Pecunia non olet

Ale Koala potrafi podejść do nich z sympatią i zrozumieniem.

Babska logika rządzi!

Zazdraszczam… smiley

Pecunia non olet

Nowa Fantastyka