- Opowiadanie: Street Freighter - Oblężenie Jasnej Góry 1655

Oblężenie Jasnej Góry 1655

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Oblężenie Jasnej Góry 1655

Ognista kula zatoczyła majestatyczny łuk, wyjąc złowieszczo i parząc sine niebo jadowitym ogonem, niżej i niżej, aż wreszcie rozbryznęła się o ziemię w deszczu cuchnących siarką i miesięczną krwią odprysków.

– Za krótko napierdalają, karły w zaropiałą dupę kwaśnym serem jebane! – wrzasnął do swojego sąsiada z okopu ogłuszony plutonowy Pasternak, dla pewności waląc go otwartą dłonią po płaskim hełmie.

– Ja też! Ja też! – zgodził się ochoczo jego towarzysz i zamrugał sklejonymi szkarłatną pulpą powiekami. 

– Za krótko rżną, kurduple – oświadczył ze zniesmaczonym grymasem porucznik Warga, ocierając zabryzgane błockiem szkła lornetki, do oczu przytkniętej jak pięść milicjanta.

– Za krótko biją, nicponie – zamruczał pułkownik baron von Botschek. – Wo ist majn Monokl, du Szwajnhund?

– Szuka się, Herr Oberst – burknął żałośnie z podłogi nieszczęsny adiutant, daremnie zataczający na czworakach czwarte już kółko wokół Jego Osoby.

– Za krótko – stwierdziła spokojnie święta Brygida d’Acry, kojąco głaszcząc wierzchowca malachitowy łeb.

Rozmigotany patyną gród drżał i wił się w oddali, jakby zawieszony w złotogęstym oparze, a wyszczerzony pysk słońca, niczym wyrzut sumienia, strzykał w marchewkowe dachy krwistą plwociną.

– A oni sobie z nas dworują, o siostro – powiedział z wyraźną furią w głosie święty Robert z Burzy zwany Paciorkiem, wpatrując się spod zmarszczonych brwi w rozpostartą nad grodem trójcę. – Dworują sobie z nas – powtórzył z naciskiem. – A my nic.

– Pokój, o bracie – odparła miękko święta Brygida. – Niech sobie dworują. Pożytku mieć z tego nie będą, bo Bóg jest z nami.

– Amen – niespodziewanie przytaknął klęczący do tej pory w pokornej medytacji Marcin Luter Nowak. – Bóg jest z nami, o bracia i siostry. Co więcej, Bóg jest Nami. W Nas pokładajmy nadzieję.

– Grzech! – zaskrzeczał z jego ramienia Grorr Zielonozęby i zamachał przerzedzonymi skrzydliskami. – Grzeeech!

– Amen – zgodziła się święta Brygida.

– Amen – bąknął niechętnie święty Paciorek.

Unieśli głowy, słysząc kolejny przeraźliwy, brunatnorudy wizg, a wraz z nimi, jak jeden mąż, spojrzały w górę całe Święte Zastępy – pancerne, marsowo rogate, jowiszowo zbożne. Po niebie dziurawym jak żebracza duma przemknął ognistą bruzdą następny bolid, opadając z wolna w łagodnej, beztroskiej rotacji, aby chwilę później rozbryznąć się w orgazmie rozdzierającego jęku, błota i rozmigotanego szkarłatu.

– Za krótko – powtórzyła święta Brygida. – Poślij umyślnego na Kalwarię, o bracie. Niech strzelają o siedem stopni wyżej.

 

Haubica stęknęła głucho, wyciskając ze swoich żelaznych płuc resztki rdzawego, przyjemnie szczypiącego skórę dymu.

Pięknie – pomyślał błogo półkownik Podkurzyk. Krasnoludzkimi regimentami zawsze zawiadywało dwóch półkowników, którzy składali się razem na jednego pułkownika. To miało sens. To zupełnie miało sens.

Przepięknie – dodał, czując wzbierający elektryczną burzą w duszy zalążek poematu:

 

O, Ha-u-bico

Ogniem twe lico

Świcy się nico

Haubico-o.

 

– O – podsumował z zachwytem półkownik. – Pięknie.

– Panie półkownik! – odezwał się skrzekliwie pędzący na łeb, na szyję ze szczytu wzgórza gówniarz w marmazelowej sukience posłańca. – Panie półkownik!

Podkurzyk odłożył niechętnie brzuchatkę i podniósł się ze stołka. Gówniarz pisnął, pośliznął się na żwirze.

Wypieprzy się – stwierdził w myślach półkownik. – A może nie. Lewa ręka mówi, że się wypieprzy. Prawa, że… ach. Jednak się wypieprzył.

– Ta i co? – burknął, ściskając swą zwycięską dłoń.

– Ta i uny przyśli! – jęknął gówniarz.

– Kogu przyśli?

– Nam przyśli!

– Ta ja nie pytam komu przyśli, tylko kogu – ofuknął go niecierpliwie Podkurzyk. – Debil ty durnojaskrawy.

 Gówniarz pozbierał się z powrotem na nogi, wygładzając sukienkę.

– Uny przyśli od te świętojebliwe – wyjaśnił nieszczęśliwym głosem. – Uny mówią, co my krótko biją.

Półkownik uniósł brwi.

– My krótko biją? – warknął.

– Krótko – przytaknął gówniarz.

Podkurzyk parsknął i wzruszył lekceważąco ramionami.

– Ta i co ty mni dupu zawraca? Ty, patafian, nie widzi, co ja w stanie spoczynku? A leci ty nazad i zawraca Mursztyclu. Ta un tera woży.

– Ta ja mu mówił! – jęknął rozpaczliwie posłaniec. – Nu un słuchać ni kcy.

– Ni kcy?

– Ni kcy.

– Ni kcy – powtórzył ze złością Podkurzyk. – Ta ja mu zara zakcy, jak un ni kcy. Dawaj, idziem wywgór.

 

– Leci – szepnął święty Paciorek, śledząc w skupieniu pryskającą ogniem kometę. – Leci… leci…

– I doleci – oświadczył Marcin Luter Nowak z pociągłą, bezwłosą twarzą uniesioną ku niebu.

Uniósł ramiona, gdy pocisk z przeraźliwym wizgiem wgryzł się w mur grodu, na strzępy rwąc krasne reduty i sycąc pozłocisty opar ceglastą tkanką entropii.

Zgrzytnęła stal. Święta Brygida zasunęła przyłbicę hełmu i dobyła miecza. 

– Czas! – krzyknęła. – Już czas, bracia i siostry! Za mną, ku chwale Pana! Za mną, Święte Zastępy!

– Grzech! – zaskrzeczał Grorr Zielonozęby. – Grzeeeech! Grzeeeeech!

– Do ataku – powiedział do słuchawki polowego telefonu pułkownik baron von Botschek, poprawiając nieco ubłocony monokl. – Do ataku!

– No, jazda, chłopcy! – zawołał porucznik Warga z uniesionym buńczucznie pistoletem. – Nagroda dla tego, kto pierwszy wejdzie do miasta! Jazda!

– Bagnet na broń i naprzód, kurwa jego mać! – ryknął plutonowy Pasternak, gramoląc się z okopu. Jego towarzysz już walił raz po raz w kierunku murów, na ślepo, repetując mechanicznie karabin. – Dawać ich wszystkich, i chuj im na grób!

 

Nie – pomyślał stanowczo Mieszko Wojaczek, odwracając się z niesmakiem od obrazu.

Stukając obcasami po wypolerowanej podłodze i marszcząc w zamyśleniu brwi, ruszył żwawo do wyjścia.

Nie – powtórzył, oddając szatniarzowi swój numerek. – Nie, nie, nie.

Ubrany, wyszedł na zewnątrz i zatrzymał się przy krawężniku by postawić kołnierz palta – bo mróz był siarczysty i wściekły – i zapalić papierosa.

Odpryski cuchnące siarką i miesięczną krwią – w porządku. Wierzchowca malachitowy łeb – ujdzie. Najlepsza z tego wszystkiego była chyba lornetka przytknięta do oczu jak pięść milicjanta, ale te wszystkie haubice, krasnoludy, brzuchatki? Co to w ogóle jest brzuchatka?

Zaciągnął się dymem, odetchnął i splunął na posępnie szary chodnik.

Nie powinienem był tu przychodzić – pomyślał ponuro. – Roi mi się teraz po głowie nie wiadomo co, a ja jestem przecież, kurwa, poetą.

Koniec

Komentarze

Hej, twist doskonały, bo w czasie lektury miałem podobne odczucia co poeta ;) Klikam i pozdrawiam :)

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Ej dobre. Czytając miałem odczucia jak poeta, więc chyba wyszło. Pozdrawiam i klikam! 

Kto wie? >;

Bardjaskier i skryty – dziękuję za komentarze i bardzo się cieszę, że wyszło. Napisałem to dzisiaj w jakieś czterdzieści minut, bo potrzebowałem wziąć się za coś niepoważnego, by odetchnąć trochę od pracy nad książką. Prawdę mówiąc, najwięcej czasu zajęło mi znalezienie właściwego obrazu jako potencjalnej inspiracji.

I z tymi słowy krewki pan Josek przypalantował panią Łaję w gambetę.

Szort na spontanie zawsze wychodzi najlepiej ;)

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Prawda, ten jest potwierdzeniem reguły :) 

Kto wie? >;

Zachwycony ultra logicznym objaśnieniem nazewnictwa szarż w krasnoludzkim wojsku, w głowę zachodzę jak uzasadnić tego “adjutanta” ;)

W odróżnieniu od poety Wojaczka, ja głowy z niesmakiem nie odwracam i chętnie bym jeszcze poczytał o tym oblężeniu. Zauroczyła mnie absurdalność sytuacji i fantastyczny język, że o galerii malowniczych, choć przeważnie epizodycznych postaci nie wspomnę.

Mam nadzieję , że będziesz sobie robił częstsze przerwy na pisanie takich “niepoważności”.

 

 

 

Hahaha, “adjutanta” jestem w stanie uzasadnić jedynie pomrocznością jasną, dzięki za wyłapanie. Cieszę się niepomiernie, że się spodobało.

I z tymi słowy krewki pan Josek przypalantował panią Łaję w gambetę.

Dobre. Tak po prostu. :)

Tak po prostu się cieszę ;)

I z tymi słowy krewki pan Josek przypalantował panią Łaję w gambetę.

Cześć, Uliczny Wojo Przewoźniku! ;)

 

Dyżurny z opóźnieniem, ale melduje się na posterunku! Tylko proszę nie strzelać, albo strzelaj i zobaczymy, co z tego wyjdzie! ;)

 

Na samym początku nagromadzenie wulgaryzmów trochę mnie irytowało, nie żebym był przesadnie pruderyjny, ale wydawały mi się lekko nadmiarowe. Natomiast później popłynąłem z prądem… xD Słaby byłby że mnie poeta, bo jakoś nie podzieliłem końcowych wniosków, ale twist i tak uważam za udany i fajny. 

 

Tekst jako całość mi się podobał, więc z przyjemnością dorzucę ostatnią cegiełkę do biblioteki ;)

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Cześć, Cezary² ;)

 

Cieszę się przeogromnie, że tekst się spodobał. Sam nie jestem zwolennikiem nadmiaru wulgaryzmów, które, moim zdaniem, powinny akcentować a nie stanowić tezę, ale w tym przypadku było to jak najbardziej zamierzone – ten brutalizm jest uzasadniony zupełnie nieprzypadkowym doborem nazwiska głównego – powiedzmy – bohatera. Dziękuję!

I z tymi słowy krewki pan Josek przypalantował panią Łaję w gambetę.

Za krótko, Street Freighter, za krótko, bo chciałoby się więcej, ale rozumiem, że nie można zbyt długo przestać zajmować się książką. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Regulatorzy, tak to już niestety jest. Dopadł mnie ostatnio pomysł na horror (bo widzę, że wszyscy piszą ostatnio horrory – aura jakaś, czy co?), ale na razie odstawiłem do szuflady, niech dojrzewa.

Niezmiernie się cieszę, że Ci się podobało. Dziękuję za komentarz!

I z tymi słowy krewki pan Josek przypalantował panią Łaję w gambetę.

Bardzo proszę, Street Freighter.

Mam nadzieję, że wspomniany pomysł dobrze zniesie pobyt w szufladzie-dojrzewalni. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hej.

Trochę mi się wzrok łamał na starym języku, niemniej tekst fajny i śmieszny. Dowódcy sympatyczni i jakże zaangażowani w walkę – jedynie pozazdrościć nadmiaru czasu i nie przejmowania się, że nie wychodzi. Po takim przedstawieniu, poeta machnie dzieło, że klękajcie narody. Pozdrawiam. :)

A to też jedna z możliwych interpretacji. Dziękuję za komentarz i cieszę się bardzo, że tekst podszedł. Pozdrawiam!

I z tymi słowy krewki pan Josek przypalantował panią Łaję w gambetę.

Wyszło zabawnie, naturalnie i lekko, co i rusz uśmiechałem się pod nosem podczas czytania dialogów. Język miejscami jest dość specyficzny, ale tekst w zupełności to rekompensuje.

Niezmiernie się cieszę. Dziękuję za wizytę i komentarz.

I z tymi słowy krewki pan Josek przypalantował panią Łaję w gambetę.

Przyjemne i zabawne. Również kilka razy się uśmiechnąłem pod nosem :)

Dziękuję – taki był zamysł, cieszę się, że wyszło.

I z tymi słowy krewki pan Josek przypalantował panią Łaję w gambetę.

Cześć,

 

Tak se czytam, czytam i czytam – no dopszsz… nie takie purpury na tym portalu w scenach batalistycznych wstawiawszy. Dopiero tutaj do mnie dotarło :D 

 

Wypieprzy się – stwierdził w myślach półkownik. – A może nie. Lewa ręka mówi, że się wypieprzy. Prawa, że… ach. Jednak się wypieprzył.

Ja to qrna widze :D! Ja to widze!

 

– Ta ja mu mówił! – jęknął rozpaczliwie posłaniec. – Nu un słuchać ni kcy.

– Ni kcy?

– Ni kcy.

– Ni kcy – powtórzył ze złością Podkurzyk. – Ta ja mu zara zakcy, jak un ni kcy. Dawaj, idziem wywgór.

A tu słyszę :D

 

Najlepsza z tego wszystkiego była chyba lornetka przytknięta do oczu jak pięść milicjanta, ale te wszystkie haubice, krasnoludy, brzuchatki? Co to w ogóle jest brzuchatka?

A co to jest “świerzop” ? ;]

 

Super tekst! Po prostu po mojemu. Taki humor to ja rozumiem i mogę zawsze i w każdych ilościach :D

 

gratulacje!

 

pozdro 

M.

Jestem bandzior! Świr! Sadysta! Niepoprawny optymista!

Hyhyhy, dzięki. Po “Powiatówce do nieba” coś tak czułem, że możemy nadawać na zbieżnych falach. A z jednym Świerzopem chodziłem do szkoły.

I z tymi słowy krewki pan Josek przypalantował panią Łaję w gambetę.

Nowa Fantastyka