- Opowiadanie: JolkaK - Noc na posterunku

Noc na posterunku

Przeczytałam definicję bizarro fiction kilka razy, pobrałam hasło z tajnej bazy i ruszyłam do lasu. A właściwie do puszczy. Prastarej Wschodniej Puszczy. Hasło : “przerażona pomarańcza przeciwpancerna”. 

Miłej lektury!

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Noc na posterunku

 

– Hej, mówiłem ci, odłóż to. 

Cierpliwość Sosnysyna powoli się kończyła. Podniósł się ociężale ze starego pnia, na którym siedział i ruszył ku młodemu. Ten, gdy tylko się zorientował, rzucił koszyk wściekłych jagód bojowych na pokrytą liśćmi ziemię i uciekł. Sosnysyn zmełł w ustach przekleństwo. 

– Tylko im zabawy w głowie, pożytku żadnego i jeszcze pilnować trzeba. Na brodę Baby Jagi! Do matecznika z takim, a nie na wojnę!

Odstawił ostrożnie koszyk na miękki mech i odwrócił się powoli ku siedzącej przy ogniu trollicy. Przyglądał się jej przez chwilę z dezaprobatą. Będąc już dojrzałym trollem, obrośniętym młodymi buczkami i drewniejącym nieco w stawach, nie mógł zrozumieć, co taka osoba jak Wierzbina, robi tu, w puszczy, w bojowym oddziale leśnym. Nie dość, że przysyłają dzieci, to jeszcze dokładają baby! 

Wierzbina, jakby usłyszała te myśli, bo odwróciła się w jego stronę. Sama już niemłoda, mchem porządnie porośnięta, twarz jednak miała jeszcze całkiem plastyczną, mało poznaczoną sękami i gładką niczym młody jesion. Tylko spracowane ręce i niewielka jarzębina rosnąca na lewym ramieniu, sugerowały, że wiele razy żegnała liście jesienią. 

Teraz spojrzała podejrzliwie na dowódcę. 

– Co ty tam mruczysz pod nosem, jakby ci kto wiórów do gęby nasypał, hę?

– A co ci do tego, co mruczę? Lepiej pilnuj swojej polewki, bo już tam ślepia jakieś głodne z mroku patrzą. 

– A niech no tylko spróbują podejść, dam im posmakować wierzbowej pięści! A ty lepiej idź po tego głupka, bo jeszcze go tam coś wypatrzy na kolację i nie będzie komu polewki zjeść. 

W tym się przynajmniej zgadzali. Młody Gryzibuk rozumu miał jeszcze mało i nadawał się do wojaczki, jak owca do kurnika. 

Stary troll leśny niechętnie ruszył między drzewa, potrząsając buczkami i gubiąc nieco liści, nim jednak zniknął na dobre w mroku nocy, wpadł na niego wracający pędem z patrolu Uświerk. 

– A ty co? Oczu nie masz?

– Szybko, zbieramy się, pakuj torby i kosze, musimy zaraz…

– Chwila, stój, gadaj po naszemu, o co chodzi, bo żadnego pakowania przed kolacją nie będzie. A jeszcze młody gdzieś przepadł. 

Uświerk spojrzał na Sosnysyna z niedowierzaniem. 

– Znowu go zgubiłeś? Na kozie brody…

– On nie skóra węża, żeby go gubić, sam gdzieś polazł, gadaj lepiej, o co chodzi!

– No to mi nie przerywaj, bo nigdy się nie dowiesz!

– Najwyraźniej się nie dowiem! Bo od ciebie trudno się czegoś dowiedzieć!

Cios przyszedł znienacka. Ciężka ręka przyłożona wprawnie, pod kątem, z boku głowy jednego a potem drugiego trolla, sprawiła, że obaj, niemal jednocześnie odchylili się na boki, niczym na wietrze, łapiąc się za omszone czerepy. 

Wierzbina uniosła znowu rękę, pytając:

– Skupicie się, czy mam poprawić z drugiej strony?

Spojrzeli po sobie i jakoś nic nie odpowiedzieli. 

Wierzbinie to nie przeszkadzało. 

– Gadaj! – wrzasnęła na Uświerka zdecydowanie. – A z sensem!

Troll aż wyprostował kolana, tak się skupił.

– W puszczy bozin siedzi!

– Co?

– Bozin, mówię przecież, kudłaty, wielki, czarny jak ta noc dookoła…

– Wiem, jak bozin wygląda. – Wierzbina podejrzliwie spoglądała na Uświerka. – Tylko jak ty go tam dojrzałeś w tej nocy czarnej, jego jak noc czarnego…

– Bo ślepiami świecił i ruszył na mnie, że uciekać musiałem, niby sarna przed Sosnysynem…

– Co?

Sosnysyn nie zdążył się porządnie oburzyć, bo w granicach światła ogniska pojawił się Gryzibuk, giętki jak leszczyna na wiosnę i prędki niczym świeże pędy brzozowe. 

– Szybko, uciekajmy, idą! – krzyknął, gdy tylko ich zobaczył. 

– Kto? Bozin?

– Jaki bozin? – Nie zrozumiał chłopak. – Zbrojni idą!

– Zbrojni?

– Tak! Prosto ode gościńca!

Trzeba przyznać, że jak na trolle, uwinęły się szybko. Wiadomo, że nocą są sprawniejsze i żywsze, jednak teraz naprawdę wcisnęły wszystkie pokłady energii w ruch. Wierzbina polewką zalała ognisko, Uświerk i Sosnysyn pozbierali kosze z bronią a Gryzibukowi dali tobołki do dźwigania. 

Mimo to, zanim skończyli, dało się słyszeć odgłosy jakiegoś ruchu w lesie. 

Trolle znieruchomiały, nasłuchując w kompletnej ciemności. 

– Bozin!

– Nie! Zbrojni!

– Skaranie z wami! Cicho! 

Słuchali. Szmer w lesie wyraźnie się zbliżał. Z dwóch stron. Przeciwnych. 

– Co teraz? – Niezwykle cicho zapytał Gryzibuk, który starał się nie pogubić tobołków. 

– Od gościńca zbrojni, od matecznika bozin, to my w trzecią stronę. Za drzewa się schować i cicho siedzieć – wyszeptała Wierzbina i ruszyła w bok. 

Niestety nie wyjaśniła, w którą stronę się udaje, a że trolle potrafią być bardzo cicho, gdy się poruszają, tylko Sosnysyn podążył tam, gdzie trollica, i to w dodatku przez przypadek, bo idąc, przydepnęła mu stopę i on bardzo chciał jej zrobić to samo. Pozostała dwójka zajęła pozycje po drugiej stronie niedawnego ogniska. Na szczęście amunicja znajdowała się w rękach obu grup. 

Wkrótce usłyszeli zbliżające się już wyraźnie kroki i rozmowę:

– Patrzcie!

– Nic nie widzim!

– Na rogi kozła z dwóch ojców! Ogniska nie czujesz?

– Patrzeć kazali! Polewkę czuję. 

– A żeby was pokarało małym wzrostem! To teraz rozumu użyć! 

– Do czego?

Rozległo się przeklinanie na różne istoty na tym świecie żyjące. I na niektóre żyjące zupełnie gdzie indziej. 

– Ciepłe jeszcze. Rozpalić!

Błysnęła iskra krzesiwa i ogień szybko zapłonął, gasząc mrok i pochłaniając resztki polewki. Światło wydobyło z mroku małe, zwinne postacie w liczbie siedmiu, obładowane do niemożliwości. Zakręciły się wokół ogniska, dorzuciły patyków, nastawiły w żarze imbryk z wodą. 

– Co to? – krzyknął jeden z nich, wskazując na wystający zza najbliższego dębu zadek Uświerka. 

Pozostali znieruchomieli na moment, po czym w przerażającym, dla postronnego obserwatora, tempie okopali się przy ogniu i zaczęli atakować wspomniany zadek, rzucając niezliczoną ilością wściekłych jagód, zabójczych gruszek oraz niecierpliwych mirabelek przeciwpiechotnych. 

Zadek zaczął przesuwać się w stronę dębowego pnia, by uniknąć dalszego ostrzału. 

Paskudne gnomy bojowe, bo to one zbrojnie najechały posterunek trolli, już miały wznieść okrzyki zwycięstwa nad tylną częścią ciała Uświerka, gdy w światło ognia wkroczył wprost z ciemności puszczy bozin. 

Był wielki, nawet jak na bozina, choć zerkającemu zza drzewa Sosnysynowi trudno było ocenić dokładnie, bo znał te stworzenia tylko z opowieści dziadka Waligóry, który znany był z kolei z tego, że dusza jego przeskakiwała za życia ze świata do świata, rzadko kiedy więc bywał w domu, choć się z niego nie ruszał. O bozinie opowiadał z taką grozą w oczach, że aż mu kora pękała na plecach. Dlatego też Sosnysyn dobrze zapamiętał historię. 

– Troll leśny duży jest – powiadał dziadek rozglądając się niepewnie dookoła. – Do drzew podobny i z wiekiem drewniejący i twardniejący. Ale przy bozinie wygląda jak gnom bojowy zbyt wcześnie od cycka odstawiony. Czy to puszcza? Tak, to chyba puszcza… No, więc bozin. Powiadam ci, wnuku nieznanego pochodzenia, nie ma gorszego od niego. Kiedyś go spotkałem. A może to było gdzie indziej? Może to nie był bozin, tylko smok? Nie, raczej bozin, no przecież poznałbym, bo go raz spotkałem. Jesteśmy w puszczy, tak? Dobrze. Bozin. Właśnie. Wielki, powiadam ci, czarny, a taki kudłaty, że każda owca przy nim łysa się wydaje jak kolano. Przed strzyżeniem. Ale ja nie o owcach… a o czym? A, bozin. Jeśli go spotkasz, uciekaj. Nic innego nie można zrobić, uciekaj, powiadam, to jedyny ratunek, on widzisz moc ma niezwykłą i potrafi…

Tu dziadek przeniósł się duszą do innego świata i ciało jego zwiotczało, niczym martwe. Sosnamać okryła dziadka kocem milczenia, przyzwyczajona już do jego podróży i niestety Sosnysyn nigdy nie dowiedział się, co potrafi puszczański potwór i jakie ma moce. 

Teraz jednak opowieść dziadka i wyobraźnia małego wtedy jeszcze trolla przypomniała mu się z całą wyrazistością. 

Stwór wkroczył pomiędzy gnomy sapiąc i wydając dźwięki podobne krowie wypełnionej mlekiem. Poruszał się powoli, czasem tylko na dwóch nogach, unosząc przednie, węsząc, a była w tym ciele czarnym i kudłatym jakaś zapowiedź zwinności i prędkości takiej, że nawet zając zastanowiłby się, kto lepszy. 

– Rozejść się! – wykrzyknął dowódca oddziału, lecz zanim ktokolwiek, łącznie z kryjącymi się trollami, zdołał wykonać pospiesznie i ochoczo rozkaz, bozin wdepnął w ognisko i zrobiło się ciemno – tak ciemno, że jedno oko wykol, to za mało, trzeba by dwa. 

Stwór zaryczał przeraźliwie w tę noc duszną i czarną, bo mu stopy osmaliło i futro przy grubych, niczym słoniowe, nogach aż zaskwierczało. 

Gnomy wpadły w panikę, bozin bowiem zaczął skakać, próbując ulżyć poparzonym stopom, aż w końcu trafił nogą na wściekłe jagody i chcąc uwolnić się od paskudnych, jagodowych zębów, usiadł w końcu tyłkiem w żar ogniska, wyskoczył w górę jak oparzony, i opadł pyskiem wprost na zabójcze gruszki. Huknęło. Przez chwilę słychać jeszcze było rzężenie walczących płuc, po czym wszystko ucichło. Tylko smród spalenizny wciąż unosił się dookoła. 

Cisza przedłużała się, nikt nie miał odwagi się poruszyć, aż w końcu futro martwego bozina zajęło się ogniem, oświetlając na powrót leśną głuszę. Zza drzew zaczęły wychodzić gnomy i trolle w zgodnym podziwie dla płonącego stwora, którego znali tylko z opowieści. 

 

Kolacja tej nocy zmieniła się w niezwykłą ucztę. Mięso bozina niejako samo się upiekło, dorzucili jedynie trochę gałązek jałowca dla lepszego zapachu. Panowała świąteczna atmosfera, bo niecodziennie jadano z wrogim elementem leśnym w trakcie tymczasowego rozejmu. 

– Wyborna ta łopatka! – wykrzyknął Gryzibuk, obgryzając kość. 

– No, lepsza niż polewka, to na pewno!

– Może i wyborna, ale szkoda, że większość się spaliła – westchnął Sosnysyn. – Swoją drogą, powiedzcie mi, gnomie, jak to się stało, że bozin od zwykłego upadku pomarł?

– No, wpadł pyskiem w zabójcze gruszki – wymamrotał niewyraźnie gnom, bo pożerał mięso razem z jałowcem i uderzało mu już do głowy. 

– Ej, mnie tu nie zbywajcie byle czym, bo ja te gruszki znam, i one na bozina nic by nie poradziły. 

– No, po prawdzie, to zgniłe już lekko były…

Wierzbina aż przerwała obgryzanie.

– Broń chemiczną mieliście? Przecież to zakazane…

– Oj tam. – Gnom machnął ręką. – Przecież same gniją, wiadomo, nikt ich nie prosi…

– Ale to wyżera skórę…

– Dobra – przerwał Sosnysyn stanowczo. – Z całym szacunkiem, ale to by też nie zabiło bozina, co najwyżej poraniło!

Zapadła cisza, bo nagle trolle naprawdę się zainteresowały, jak zginął nocny potwór. Gnomy popatrzyły po sobie i po niedojedzonej kolacji. Nigdy jeszcze nie widziały tyle dobrego pożywienia i perspektywa opuszczenia uczty wydała im się okropna. W końcu, jak to gnomy, podyskutowały nieco telepatycznie i dowódca w końcu się odezwał. 

– Mieliśmy jeszcze coś innego. Schowane w gruszkach. 

– Broń nowej generacji? – Szczerze zainteresował się Uświerk. 

– Nie. Specjalne dostawy z Marungu.

– Żartujesz?! Przecież to się u nas nie trzyma!

– Zabójcze gruszki w procesie fermentacji wytwarzają chemię zabezpieczającą – rozgadał się pijany mięsem gnom. 

– Taa – dokończył drugi gnom i beknął głośno. – A jaką moc dają połączone z żurawiną szybkostrzelną!

– No, pokażcie, co to! – zakrzyknął radośnie Uśwerk, widząc jak pięknie mięso wchodzi gnomom do głowy. 

– A zerknij no tam, czy coś się ostało, czy też wszystko poszło na potwora, hek! – czknął dowódca do gnoma, który siedział najbliżej zabójczych gruszek. 

– Są, jeszcze trzy są!

– Przynieś!

– Co to jest?

– To, mój drogi trollu, jest pomarańcza przeciwpancerna. 

– Jaka piękna!

– Ano, piękna, hek!

Przyglądali się chwilę w zachwycie, przegryzając bozinem. 

– A co ona robi?

– Wszystko! – krzyknął gnom coraz bardziej pijany mięsem. – Przeciwpancerna jest! Na trolle skaliste i leśne, bez urazy. – Tu skinął Sosnysynowi przepraszająco. – Na olbrzymy, ogry, centaury i krasnoludy, jednym słowem, na wszystko co duże i odporne. Raz nawet ubiło żyrafę bojową. 

– Coś takiego! – wykrzyknął troll. 

– A to jeszcze nie wszystko! Są bardzo pomocne przy drążeniu tymczasowych jaskiń i chwilowych jam. Nie ma nic lepszego. 

– No dobrze. – Troll odrzucił kość za siebie, w noc. – Ale pewnie ma jakieś wady.

– Ma – odparł filozoficznie gnom, przechylając się stopniowo na prawy bok, jakby próbował spionizować się do poziomu. 

Tak to przynajmniej wyglądało. 

Przez chwilę trwała obserwacja tego zadziwiającego zjawiska. Jednak w końcu gnom najwyraźniej znalazł odpowiedni kąt nachylenia i zatrzymał się. Sosnysyn postanowił wrócić do tematu. 

– Jakie?

– Co jakie? – Nie zrozumiał gnom. 

– Jakie ma wady?

– A, wady. Tak. Ma. 

– No, to jakie?

– Jedną. 

– Tak?

– Jest strachliwa. 

– Co?

– No, mówię przecież. Strachliwa jest. 

W tym momencie miękka puszczańska ziemia, pokryta liśćmi i mchem, jakiego nie znajdziesz nigdzie indziej, zdecydowała spotkać się z głową gnoma na swoich warunkach. Zachrapało wokół, bo inni od razu poszli w ślady przywódcy. Telepatia ma swoje wady. 

Sosnysyn siedział przez chwilę bez ruchu, po czym skinął głową Wierzbinie i Uświerkowi, którzy wstali po cichu i zaczęli zbierać tobołki i broń. Gryzibuk szybko przejął zapasy gnomów i nawet znalazł nieużywane orzechy zwątpienia. Sosnysyn zaopiekował się pomarańczami. 

Gdy już odeszli ładny kawałek, zaliczając po drodze kilka drzew i głazów, których nie wypatrzyli w ciemnościach, zatrzymali się na naradę. 

– Co teraz? Oni śpią na naszym posterunku. Gdzie idziemy?

– Do Sadownika. Trzeba mu pokazać tę broń. 

– Nie lepiej na resztę nocy schować się u Głogowej Wiedźmy? Ona ma grzane piwo bąbelkowe…

Przez chwilę rozważali opcje w skupieniu. W końcu Wierzbina z wahaniem mruknęła:

– Do świtu jeszcze daleko, a pragnienie dokucza…

– I do Wiedźmy bliżej… – dodał Uświerk.

– Ale ta pomarańcza… – Sosnysyn starał się zachować resztki rozsądku. 

– Nie ucieknie. Do rana przecież nie wyparuje. – Uświerk podjął już decyzję i ruszył w stronę starej chaty, miejsca, gdzie światło nigdy nie gasło. 

 

W chacie było ciepło. Ale nie tym przyjemnym ciepłem, które w zimowe noce ogrzewa zgrabiałe dłonie i nosy. Raczej była to duszna, gęsta atmosfera tropikalnej dżungli, pełna wilgoci, dziwnych zapachów i dźwięków. Trolle, które z trudnością pomieściły się w małej chatce, szybko zaczęły się pocić. Piły grzane piwo bąbelkowe, które w tym gorącu nie poprawiało ich samopoczucia. Wiedźma siedziała w fotelu otulona chustą i starym kocem. Paląc fajkę, przyglądała się im z pełną pretensji natarczywością. 

– No? – zapytała w końcu, dochodząc do wniosku, że dała im dosyć czasu na doświadczenie dyskomfortu.

– Yyy? – Nie zrozumiały trolle, wszystkie, oprócz Wierzbiny. 

Od razu wiedziała, o co chodzi. O opowieść. 

– Mieliśmy małą potyczkę z gnomami. 

Krzaczaste brwi uniosły się nad fajką wysoko, w oczekiwaniu na ciąg dalszy. 

– I z bozinem.

Brwi zbliżyły się ku sobie, zmarszczyły szarą skórę i parę kurzajek. Fajka pyknęła dymem. 

– Potem okazało się, że gnomy mają broń z importu. 

Tym razem fajka zachęcająco pyknęła kilka razy. 

Wierzbina przejęła pomarańczę od Sosnysyna i pokazała wiedźmie. 

– Taką. 

Spod chusty i koca wynurzyła się koścista dłoń. Owoc w dłoni Wierzbiny zaczął drżeć, więc trollica cofnęła rękę. 

– No! – ponaglił ją zirytowany głos staruchy. 

– Ona się boi. 

Koścista ręka wyjęła fajkę z ust. Pozostałe trolle, jak zahipnotyzowane wpatrywały się w kółka dymu nadal wydobywające się z rozżarzonego otworu. 

– Boi się, powiadasz. To jest broń czy owca? I czego się boi?

Wierzbina wiedziała, że nie należy odpowiadać na ostatnie pytanie. 

– Gnom wspominał, że jest strachliwa. 

– Czyli owca…

– Cały bozin się upiekł…

– Czyli broń. – Głogowa Wiedźma zaciągnęła się dymem, co fajka przyjęła dosyć niechętnie. – Zobaczmy…

Dłoń wiedźmy wysunęła się spod koca, ale tym razem ubrana w wełnianą rękawicę w żółto-niebieskie paseczki. Wierzbina pomału podała pomarańczę. Cytrus całkiem spokojnie zmienił właściciela. 

Trolle poczuły, że muszą się napić, choć pot spływał im bruzdami kory. Zapachniało wiosną i świeżymi pączkami listków. Gryzibuk, jako najmłodszy i najmniej pobrużdżony połyskiwał gładką, wilgotną skórą, niczym jesion. 

– Co chcecie z nią zrobić? – spytała wiedźma. 

– Zaniesiemy do Sadownika – odpowiedział zdecydowanie Sosnysyn. – Właściwie to powinniśmy się już zbie…

– Siedź! – rzekła starucha cicho, ale tak dobitnie, że nie tylko Sosnysyn zamilkł, ale pomarańcza znowu zaczęła się trząść. 

Kobieta pogłaskała ją jak kota, co dało dobry efekt. 

– Nigdzie jej nie zaniesiesz, sama zobaczę, co to za cudo. Cicho! – przerwała Sosnysynowi, który właśnie chciał zaprotestować. – Nie życzę sobie! Za gościnę i piwo coś mi się należy. Wpadnijcie za parę dni, to może opowiem, co to za licho. A teraz na pewno musicie być gdzieś indziej. 

Sami nie wiedzieli, jak znaleźli się na ścieżce w sporym oddaleniu od chatki. 

– Co za chciwa jędza! – rzekł Uświerk rozglądając się dookoła, bo już świtało. 

– Dobrze, że nie mówiliśmy, że mamy trzy! – dodała Wierzbina przyglądając się starej chacie.

– Taa, jakby wzięła wszystkie, to dopiero byłby kłopot. Idziemy do Sadownika, bo mam już dosyć tych militarnych zagadek. 

Wtedy właśnie rozległ się huk i stara chatka stanęła w płomieniach. Po puszczy rozszedł się zapach pieczeni z pomarańczową nutą. 

– Ożeż… – nie dokończył Sosnysyn, bo też myśli pobiegły szybciej niż słowa i zatkały mu krtań. 

– No – przytaknęła Wierzbina. 

Stali chwilę, rozmyślając trochę o zagranicznym uzbrojeniu bez zabezpieczeń mentalnych, trochę o własnych strachach i koszmarach, a trochę, ale tylko trochę o tym, że czas na śniadanie. Ale to już była w całości wina zapachu. 

 

– Zbierać się, pokurcze jedne, bo nie ręczę za siebie! – Gnom dowódca z okropnym bólem głowy i brzucha próbował wstać na swoje krótkie nogi i nie wyglądać tak, jak się czuł. – Spać im się zachciało! 

– Już szefuniu, już gotowiśmy zaraz! – odkrzyknął jeden z drugim, biegając wokół truchła bozina i ogryzionych resztek mięsa. – Ale głowa boli!

– A obżarłeś się, to boli, zarazo jedna! – wydarł się gnom. – Trolle uciekły?

– Uciekły!

– Pomarańcze zabrały?

– Zabrały!

– Świetnie! Teraz tylko czekać, aż się całkiem rozwidni… 

Odległy huk przerwał wydawanie rozkazów. Dowódca rozjaśnił na chwilę oblicze i coś niby zachwyt pojawiło się w spojrzeniu. 

– O proszę, już?! No, no, nie spodziewałem się, proszę, proszę… 

Gdyby gnomy nie znały dobrze swego wodza, mogłyby myśleć, że się wzruszył. One jednak wiedziały, że już kalkuluje i oblicza, kiedy mogą zadziałać następne. 

– Stopień przerażenia rośnie wprost proporcjonalnie do stopnia oddalenia, a odwrotnie proporcjonalnie do stopnia nasłonecznienia… Jak ma być dzisiaj pogoda?

– Yyy…

– Dobra, nieważne. Moi wierni druhowie! Będzie przemowa! – Gnomy z przerażeniem spojrzały na dowódcę. – No dobra, krótko będzie. – Ulga była wyczuwalna. – Udało się wprowadzić tajną broń na teren wroga. Nie spodziewałem się, że jedna przerażona pomarańcza przeciwpancerna będzie tak skuteczna. Miejmy nadzieję, że któraś trafi w sam środek matecznikowego Sadu. Zwycięstwo jest blisko. Wszystkim dziękuję za poświęcenie w spożywaniu odurzającego jedzenia, zwłaszcza tym, którzy dopiero co wrócili z odwyku. Chwała dla Gnomogrodu! No, nie stać tak! Ruszamy! 

 

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Przyjemnie się czytało, choć dużej dawki bizarrowej absurdalności tutaj nie wyczułem.

To chyba nostalgia, jedna wielka tęsknota za tamtymi czasami, tamtą modą, muzyką, stylem, życiem...

Bardzo mi się podobało, szczególnie wegańska amunicja i napisane ze swadą dialogi. Kilka rzeczy, które przy okazji rzuciły mi się w oczy:

 

Cięż­ka ręka przy­ło­żo­na wpraw­nie, pod kątem z boku głowy jed­ne­go a potem dru­gie­go trol­la, spra­wi­ła, że obaj, nie­mal jed­no­cze­śnie od­chy­li­li się na bok, ni­czym na wie­trze, ła­piąc się za omszo­ne cze­re­py. 

Troszeczkę powikłana konstrukcja. Musiałem to przeczytać kilka razy, żeby zrozumieć kto kogo czym i w którą stronę.

 

tylko So­sny­syn po­da­żył tam, gdzie trol­li­ca,

Podążył.

 

Świa­tło ogar­nę­ło małe, zwin­ne po­sta­cie w licz­bie sied­miu, ob­ła­do­wa­ne do nie­moż­li­wo­ści. 

Moim zdaniem troszkę przekombinowane. Dlaczego nie po prostu tak: “Światło wydobyło z mroku sylwetki siedmiu małych, obładowanych do granic możliwości postaci”?

 

Za­krę­ci­ły się wokół ogni­ska, do­rzu­ci­ły pa­ty­ków, na­sta­wi­ły w żarze im­bryk z wodą. 

Troszeczkę zgrzyta mi tutaj rodzaj niemęskoosobowy czasowników, zwłaszcza że zaraz poniżej mamy:

 

– Co to? – krzyk­nął jeden, wska­zu­jąc na wy­sta­ją­cy zza naj­bliż­sze­go dębu zadek Uświer­ka. 

To zderzenie rodzajów odrobinę wytrąca z rytmu.

 

O bo­zi­nie opo­wia­dał z grozą w oczach taką, że aż mu kora pę­ka­ła na ple­cach.

Hmm, a może: “O bozinie opowiadał z taką grozą w oczach, że pękała mu na plecach kora”?

 

bozin wdep­nął w ogni­sko i zro­bi­ło się ciem­no, tak ciem­no, że jedno oko wykol, to za mało, trze­ba by dwa. 

Wyśmienite (chociaż przecinek między “ciemno” a “tak ciemno” zastąpiłbym pauzą). :D

 

Pa­no­wa­ła świą­tecz­na at­mos­fe­ra, bo nie­co­dzien­nie ja­da­no z wro­gim ele­men­tem le­śnym w trak­cie tym­cza­so­we­go ro­zej­mu. 

Wrogi element leśny – doskonałe. :D

 

– Ma – od­parł fi­lo­zo­ficz­nie gnom, prze­chy­la­jąc się stop­nio­wo na prawy bok, jakby pró­bo­wał spio­ni­zo­wać się do po­zio­mu. 

Spionizowanie się do poziomu – przepyszne. :D

 

Za­chra­pa­ło wokół, bo inni od razu po­szli w ślady przy­wód­cy. Te­le­pa­tia ma swoje wady. 

Bardzo dobra puenta. 

 

Ogólnie, podobało mi się niemiłosiernie. Dziękuję!

 

 

 

 

 

I z tymi słowy krewki pan Josek przypalantował panią Łaję w gambetę.

Mniejsza z konkursem j Fantomasem! Niezłe, a nawet fajne! Czuć przerażający błysk geniuszu:). Dawno nie czytałem nic, co by spełniało warunki, tak że pierwsze co by mi przychodziło na myśl. To. Kurczę, dobra jest! Z takim mocnym ukłuciem zazdrości.

Czołg może wpaść w poślizg na zwłokach, na asfalcie

No, tak się obawiałam, fanthomasie, że dla Ciebie będzie za mało, kiedyś, w Obłędni pisali mi, że za dużo absurdu, trudno wyczuć mi jeszcze, gdzie jest ten złoty środek, ale kiedyś do tego dojdę!  Tymczasem dobrze, że chociaż przyjemne! :) 

Street Freighter, o super, dzięki za łapankę, zwłaszcza że nie dałam tekstu do bety, przejrzę zaraz wszystkie Twoje sugestie i poprawię, co trzeba. Bardzo się cieszę, że się podobało, to dodaje skrzydeł.  I dziękuję za poświęcony czas! 

Leclerc, no, nie spodziewałam się, że aż tak się spodoba! Baaardzo się cieszę, choć ten błysk geniuszu to pewnie promienie słońca były… :) Między płatkami śniegu… Ale i tak dziękuję! 

Mój dzień stał się jaśniejszy i piękniejszy! Korzystam z tej radości, póki mogę! :D

Pozdrawiam cieplutko!

Nie cieszył bym się za bardzo. To tak jak ten czub z "Americano psycho", kiedy zobaczył ładniejszą wizytówkę od swojej. Chyba muszę dopiąć płaszcz przeciwdeszczowy;).

Czołg może wpaść w poślizg na zwłokach, na asfalcie

:) Postanowiłam jednak się cieszyć, póki nie wpadnie, dajmy na to Reg lub Tarnina, czy Holly i dopiero mi w pięty pójdzie… :) Wizytówka to ważna rzecz… :D Dopinaj płaszcz, dopinaj, zimno, ktoś wyłączył na Ziemi ogrzewanie… :)

Czy Głogowa Wiedźma nie była przypadkiem komendantem głównym policji puszczańskiej? Dostrzegam pewne paralele :)

 Dobrze się bawiłem czytając i w pełni podzielam opinię Leclerca. Brawo! Brawo!

Wyjątki potwierdzają regułę.

O co mi chodzi? Ano, o to, że na stercie oklepanych stworów i potworów rodem z fantasy, stercie polanej mdłym sosikiem bizarro, może niespodziewanie wylądować perełka.

Myślę, że ostanie słowo z poprzedniego zdania wystarczy za komentarze.

Pozdrawiam

czeke, z Głogową Wiedźmą nigdy nic nie wiadomo, chociaż jej siostra cioteczna też paliła fajkę i widziano ją czasem z pałką… :D  Dziękuję pięknie za komentarz i kłaniam nisko na brawa! :)

AdamKB, perły przed wieprze, jak to mówią, tylko, czy w tym przypadku wieprzem będzie fantasy czy bizarro… wink he, he, dzięki, cieszę się, że komentarz taki ładnie skomponowany – krótki a ciepły! Choć podszyty nutą “reguł i wyjątków”. :)

Pozdrawiam cieplutko!

 

Przyjemność z czytania była obecna od początku do końca. Ja tak lubię, choć znajdą się masochiści, którzy pewnie woleliby trochę bólu. Generalnie podobało mi się :)

Marok, dzięki za jurorskie odwiedziny! Każdy lubi to, co lubi! :D  Przyjemność to ważna rzecz, więc cieszę się niezmiernie! Pozdrowienia z zaśnieżonej Rumi!

Fajne!

Bardzo mi się podobało zestawienie entowych trolli z owocową bronią. To się chyba nazywa bomba witaminowa. ;-)

Tekst lekki i przyjemny, a wiedźmie dobrze tak.

Babska logika rządzi!

Finkla, dziękuję bardzo za odwiedziny i klika! Cieszę się, że się podobało, chociaż okazało się, że na bizarro to za mało bizarrowe, ale co tam, ważne, że czytelnicy zadowoleni…  A ja może przejdę jakieś szkolenie z tego nowego gatunku literackiego… 

Pozdrawiam cieplutko! :)

P.S. Witaminy to ważna rzecz…

Lubię Twoje teksty, Jolko ;)

 

Czy to jest bizarro? Trudno powiedzieć, bo sam się średnio na tym znam. Ale nagromadzenie sympatycznego, trochę baśniowego absurdu zdecydowanie do mnie przemówiło. Tekst pochłonąłem na strzała doskonale się przy tym bawiąc;)

 

Klikam i życzę powodzenia w konkursie ;)

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Dziękuję ślicznie, cezary_cezary, bardzo się cieszę, że się dobrze bawiłeś, lecę czytać Twoje opko, bo widzę, że mnie tam jeszcze nie było! :) Pozdrawiam cieplutko! :) 

I dzięki za klika! :)

Ja na razie jestem na przełomie etapów pracy koncepcyjnej i pisania, jeśli chodzi o konkurs bizarro. I obawiam się, że mój też będzie zbyt normalny. Nic to.

Babska logika rządzi!

Hej Jolka

Nie jestem specjalistą od bizarro dlatego nie mnie oceniać zgodność z konwencją. Opowiadanie samo w sobie jednak jest bardzo urokliwe. Ma ten fajny klimat dzikiej puszczy, która gdzieś nie wiem czemu skojarzyła mi się z Baśnią o wężowym sercu.

Życzę powodzenia w konkursie i klikam

Czytałam z ogromną przyjemnością, pełna podziwu dla Twojej wyobraźni i nietuzinkowych pomysłów. Pozostaję z nadzieją, że w dzikiej puszczy jeszcze niejedno się wydarzy.

Ufam, że poprawisz usterki, bo już odwiedziłam klikarnię. :)

 

Bo od ciebie ciężko się czegoś dowiedzieć! Bo od ciebie trudno się czegoś dowiedzieć!

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Ciezko-a-trudno;19058.html

 

– Skaranie z Wami! Cicho! – Skaranie z wami! Cicho!

Zaimki piszemy wielką literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

 

Poruszał się powoli, czasem tylko na dwóch nogach, unosząc przednie do góry… → Masło maślane – czy można coś unosić do dołu?

 

– Oj tam. – machnął ręką gnom.– Oj tam. – Gnom machnął ręką.

 

Sosnysyn postanowił wrócić do tamatu. → Literówka.

 

– Co jakie? – nie zrozumiał gnom.– Co jakie? – Nie zrozumiał gnom.

 

Krzaczaste brwi uniosły się nad fajką do góry… → Masło maślane – czy mogły unieść się do dołu?

 

wpatrywały się w kółka dymu nadal wydobywające się z żarzącego się otworu. → Lekka siękoza.

Proponuję: …patrzyły na kółka dymu nadal ulatujące z żarzącego się otworu. 

 

Dowódca rozjaśnił na chwilę swe oblicze i coś niby zachwyt pojawiło się w jego spojrzeniu. → Czy zaimki są konieczne?

A może: Oblicze dowódcy rozjaśniło się na chwilę i coś niby zachwyt pojawiło się w spojrzeniu

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Sajmon15, dziękuję bardzo za odwiedziny i komentarz! :) Cieszę się, że klimat Ci się podobał i dobrze się czytało. Jeśli chodzi o bizarro, to chyba potrzebuję jakiegoś szkolenia u Fantomasa lub Maroka, jakiegoś szerszego objaśnienia zjawiska. :)

regulatorzy, jak zwykle Twoja wizyta to garść cennych łapanek, które oczywiście poprawię. Dziękuję za poświęcony czas, za klika i cieszę się, że się podobało! :)

Pozdrawiam cieplutko! Dzisiaj 16 stopni! :) To właściwie wiosna! 

Bardzo proszę, Jolko. Miło mi, że mogłam się przydać. :)

Cieszę się, że w Twojej puszczy wiosennie, bo w mojej, niestety, mimo obfitości słońca, wyczuwa się nieuchronne przedzimie. ;)

 

edycja

Jeśli chodzi o bizarro, to chyba potrzebuję jakiegoś szkolenia u Fantomasa lub Maroka, jakiegoś szerszego objaśnienia zjawiska. :)

Jestem pewna, że lektura dzieł  Fasolettiego pozwoli pojąć istotę bizarro.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ooo, dzięki reg. za podpowiedź, zajrzę tam! :) 

Życzę samych dobrych wrażeń, choć wiedz, że może być różnie. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Jolko, bardzo podobają mi się puszczańskie trolle. Nie miałem pojęcia, że są takie. W ogóle Twoje puszczańskie bizarro wpisuje się w zmianę mojej niechęci do bizarro. Pomysł i humor spodobały misię. :)

Hej.

Bardzo fajne, lekkie i przyjemne opowiadanie. Przegryzanie Bozinem sztos.

 

“Pozostali znieruchomieli na moment, po czym w przerażającym, dla postronnego obserwatora, tempie okopali się przy ogniu i zaczęli atakować wspomniany zadek, rzucając niezliczoną ilością wściekłych jagód, zabójczych gruszek oraz niecierpliwych mirabelek przeciwpiechotnych”. – przeciwpiechotne mirabelki to mistrzostwo świata.

 

Hej przygodo.

Jolko

 

Dawno się tak nie wczułem w świat przedstawiony. Język i humor świetne. Na bizarro się nie znam, lecz absurdalne fantasy nie jest mi obce – w Twoim lesie spędziłem czas bardzo przyjemnie.

Moja głowa, od zawsze zakochana w minerałach i roślinach, wymyśla teraz kolejne gatunki trolli.

Dzięki! ;-)

Do mnie, moja puento..!

regulatorzy, no faktycznie, w bizarro nie wszystko mi podchodzi… najmniej ten naturalizm opisów…

Koala75, no jeśli dzięki mnie polubisz bizarro (cokolwiek to jest), to już jest sukces! Bardzo się cieszę, że się podobało, bo humor to rzecz bardzo indywidualna! Dziękuję za odwiedziny! :) 

Canulas, hej przygodo! Mirabelki to nie przelewki, trzeba z nimi uważać… :) Trzeba przyznać, że sama dobrze się bawiłam, pisząc. :) Super, że się podobało, dzięki za podzielenie się wrażeniami! :) 

aeoth, o, super, że się spodobało, ciekawe jakie trolle przyszły Ci do głowy, bo, póki co, ja mam górskie (kamieniejące z wiekiem) i leśne (drewniejące na starość). Faktycznie, z minerałów i roślin można sporo tych trolli stworzyć! Podaj parę, tak z ciekawości. Obiecuję, że nie ukradnę! :) Dzięki lekturę i czas poświęcony na komentarz!

Pozdrawiam cieplutko! :)

Jolka kradnij wedle potrzeby, ale to bardziej wizualna alchemia niż słowna – np niewielka ametystowa trollica porośnięta brzozą karłowatą, charakter dobrotliwy i ciekawski; albo ogromny, granitowy troll z inkluzjami z kwarcu dymnego, dźwigający na barkach dorodny dąb, z charakteru mrukliwy introwertyk, ale można na nim polegać. Do tego bazaltowy spryciarz o lekkim chodzie, noszący kamuflaż z mchu i paproci, karłowaty acz budzący respekt mędrzec z obsydianu, obsypany czarodziejskimi grzybami oraz malachitowa piękność, cała w niezapominajkach i dzwonkach, o głosie kojącym jak szmer strumyka. Brakuje już tylko zarośniętego bluszczem jegomościa z jaspisu o dużych tygrysich oczach, czujnego i dzielnego…

<aeoth klepie się po twarzy dla otrzeźwienia>

No właśnie. Przed wyruszeniem w drogę, należy zebrać drużynę. :D

Do mnie, moja puento..!

Ale piękne pomysły! Pisz! :) Aż je zobaczyłam! :)

Super opowiadanko. Niezły świat sobie stworzyłaś ale najbardziej spodobały mi się przerażone pomarańcze. Szkoda, że tak trudno się z nimi zaprzyjaźnić. 

Hej, Nova, miło mi, że wpadłaś! Pomarańcza, w dodatku przerażona i przeciwpancerna, to było moje hasło do opka, ale jakaś taka strachliwa wyszła… :) Dziękuję za komentarz i pozdrawiam! :) 

Nowa Fantastyka