- Opowiadanie: skryty - Reklama: zmień się i zdobądź nową pracę!

Reklama: zmień się i zdobądź nową pracę!

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Reklama: zmień się i zdobądź nową pracę!

Elżbieta Zawiślińska zapaliła papierosa. Zaciągnęła się, przymykając oczy. Palenie niosło ze sobą niesamowite ukojenie dla zszarganych nerwów. Kłęby dymu zaczęły stopniowo wypełniać pomieszczenie. Dopiero teraz spojrzała na blondyna, który siedział naprzeciwko.

– Przeszkadza ci to? – spytała.

– Palenie? Nie.

Elżbieta wyciągnęła w jego stronę paczkę, zatrzymując wzrok na papierach, które walały się po całym stole. Chłopak momentalnie podniósł ręce, jakby się poddawał.

– Nie, nie. Nie palę, ale dziękuję.

– Amator – rzuciła Zawiślińska.

– Słucham?

– Mówię, że jesteś amatorem. Nie, nie przesłyszałeś się. Możemy już przejść do rzeczy? Oprócz ciebie jest jeszcze cała kolejka ludzi.

Elżbieta przełożyła papierosa w kącik ust.

– Wypełniłeś ankietę?

– Tak. – Chłopak podał jej spięte kartki, które przez cały czas gniótł w dłoniach.

– To niepotrzebnie, bo są dla mnie bezużyteczne. Te wszystkie pytania o bezrobocie. Szkoda gadać. – Zaciągnęła się głęboko. – Masz jakieś uzależnienia? Narkotyki, marihuana? Alkohol?

Chłopak spojrzał na nią z przestrachem.

– No co? – spytała. – Jesteście pierwsi do takich rzeczy, a jak ktoś was spyta, to strach, zgrzytanie zębów, odwracanie wzroku.

– Marihuana – wypalił chłopak.

– Pełnym zdaniem proszę.

– Jestem uzależniony od marihuany.

Elżbieta pokiwała głową.

– To przeciwwskazanie do wykonania zabiegu? – spytał chłopak.

– Nie.

– Czyli nic złego mi się nie stanie?

– Nic a nic – odpowiedziała Zawiślińska. – Przeszedłeś kiedyś zabieg likwidujący choroby genetyczne?

– Nie.

– Można powiedzieć, że ten jest identyczny, tylko że wpływa na coś innego.

– Rozumiem.

– Dobra, zmieniłam zdanie. Pokaż mi tę ankietę – powiedziała Elżbieta i zgasiła niedopałek w popielniczce.

Blondyn posłuchał, a ona zaczęła przerzucać kartki, zbytnio się im nie przyglądając.

– Cezary Tymiński.

– To ja – powiedział.

Elżbieta nadal przerzucała strony.

– Co za idiotyczne pytania – mruknęła.

– Przepraszam, nie dosłyszałem.

Zawiślińska machnęła ręką.

– Już nieważne. O! Mam. Waga siedemdziesiąt, sto dziewięćdziesiąt centymetrów wzrostu.

Odłożyła kartki, które od razu wtopiły się w papierowy chaos na stole i spojrzała chłopakowi prosto w oczy.

– Niebieska tęczówka. Niczego sobie.

Odpaliła kolejnego papierosa i zamilkła. Chłopak próbował wyczytać cokolwiek z jej twarzy, jednak ona nie zdradzała żadnych emocji.

– Przyjdź jutro – powiedziała wreszcie, gdy wypaliła papierosa. – A, zostaw ankietę w recepcji, pani wklepie to do systemu.

Chłopak wstał i się ukłonił.

– Idź już i nie szczerz się tak – powiedziała. – Jeszcze pomyśli sobie jakieś dziwne rzeczy.

Została sama. Może z zewnątrz nie dawała tego po sobie poznać, ale w środku eksplodowała z radości. Nareszcie! Ile musiała czekać! Znalazła odpowiedniego kandydata.

 

***

 

– Podpisz tu i tu – powiedziała Elżbieta, ciskając w Cezarego kartkami.

– Co to? – spytał chłopak.

– Nie czytaj. Po prostu podpisz.

Blondyn zmarszczył brwi.

– Chciałbym to przeczytać – powiedział.

– Słuchaj, nie jesteś tutaj pępkiem świata. Jeśli chcesz tracić czas na czytanie prawniczych wypocin, tam są drzwi.

– To dla mnie ważne…

– Denerwujesz mnie – burknęła pod nosem.

Wyrwała mu papiery.

– Wszystko ci streszczę. Tutaj jest o tym, że zgadzasz się na wykonanie wszelkich badań, a tu zabierasz sobie możliwość wycofania się. Wszystko jasne?

– Brzmi strasznie.

– Bo takie jest – odpowiedziała Elżbieta. – Podpisujesz czy mam znaleźć innego kandydata?

Cezary przygryzł wargę.

– Podpisuję.

Zawiślińska poczekała, aż chłopak wypełni wszystkie puste pola i dopiero wtedy się odezwała:

– Opowiedz mi coś o sobie.

Blondyn spojrzał na nią ze zdziwieniem. Kobieta zmieniła się w ciągu kilku sekund. Przed chwilą obrzucała go ciętymi uwagami, a teraz prosiła, żeby opowiedział coś o sobie?

– Nie gap się tak. – Elżbieta spiorunowała go wzrokiem. – Jak tu trafiłeś? Dlaczego nie mogłeś znaleźć pracy? Chcę usłyszeć zgrabną historyjkę.

– Wszystko jest w ankiecie.

– Nikt jej nie czyta. Już, opowiadaj.

Chłopak widocznie się speszył. Widać było, że nie wie, od czego zacząć.

– Wyrzucili mnie z kancelarii prawnej – powiedział wreszcie.

– Tak po prostu?

– Nie…

– Więc?

– Nie doczytałem umowy i zadłużyłem pewną firmę.

– A co było potem?

– To ciągnęło się za mną jak smród.

Elżbieta kiwnęła głową.

– Niektórzy od razu odprawiali mnie z kwitkiem – ciągnął Cezary. – Inni może by mnie zatrudnili, ale miałem jakąś blokadę. Nie mogłem się przemóc. Nie pojawiałem się na umówionych rozmowach, urywałem mailowe konwersacje. Uważałem, że i tak na zawsze pozostanę bezrobotny.

W jego oczach zbierały się łzy.

– Aż nagle natrafiłeś na reklamę – powiedziała.

Pokiwał głową.

– Od początku wiedziałem, że jesteście tym, czego potrzebuję.

– Nie tylko ty – wtrąciła kobieta. – Stopa bezrobocia powiększa się z każdym dniem. Zdajesz sobie sprawę, że będziesz naszym pierwszym pacjentem?

– Wiem.

Zawiślińska kiwnęła głową i spytała:

– Przejdziemy się?

 

***

 

Wyszli na ulicę. Było już dość chłodno, drzewa zaczęły gubić złoto-pomarańczowe liście. Ludzie chowali się za szalikami i wysokimi kołnierzami. Miasto jakby opustoszało. Jeszcze kilka miesięcy temu ulice tętniły życiem oraz pośpiechem, a teraz wszystko zwolniło.

Elżbieta ruszyła przed siebie, nawet nie sprawdzając, czy idzie za nią Cezary. Chłopak zapatrzył się na przejeżdżający tramwaj. Nagle spostrzegł, że kobieta jest już dość daleko.

– Dokąd idziemy? – spytał, dysząc, gdy udało mu się ją dogonić.

– Na Pragę.

Blondyn kiwnął tylko głową i dalszą część drogi spędzili w milczeniu.

Weszli między przedwojenne odrapane kamienice. Minęli gromadkę ludzi żywo o czymś dyskutujących. Większość miała ubrania, które wiele już przeżyły. Niektórzy palili papierosy, inni chuchali na ręce, żeby je ogrzać.

– Spójrz – powiedziała Elżbieta, nagle stając.

Cezary zauważył, że takich grupek jest więcej. Na każdym rogu, pod każdą klatką. Wydawało się, że wszyscy w nich są jednakowi. Nie byli pojedynczymi osobami, zlewali się w jedną masę pokaranych przez życie ludzi.

– Widzisz? – spytała kobieta. – Jest dwunasta, nikt z nich nie pracuje. Niektórzy mają jeszcze gdzie spędzić noc, ale kwestią czasu jest, kiedy wylądują na ulicy.

– To straszne – powiedział chłopak i zauważył, że przyciągnęli uwagę stojącej w pobliskiej grupce kobiety.

– Teraz spójrz na to – rzuciła Elżbieta i pokazała palcem w górę.

Na budynku stał ogromny, jaskrawy telebim. Wyświetlał uśmiechniętą pielęgniarkę, która wskazywała napis: „Zmień się i zdobądź nową pracę!”.

– To ich nadzieja – mówiła dalej Zawiślińska. – Jeśli wszystko dobrze pójdzie, zostaniesz bohaterem. Zaczniemy zmieniać ludzi na większą skalę. Pomożemy im!

– Przepraszam…

Stanęła przed nimi kobieta, która wcześniej trzymała się jednej z grup.

– Przepraszam, nie chcę się narzucać… ale mają może państwo jakieś drobne?

Miała zmęczoną, poranioną zimnem twarz. Jej oczy tliły się delikatnie, jakby liczyła jeszcze, że następny dzień będzie choć trochę lepszy.

Cezary miał miękkie serce. Szybko włożył dłoń do kieszeni i wyciągnął z niej pięciozłotową monetę.

– Tyle mam – powiedział. – Chciałbym dać pani więcej, ale…

– Dziękuję, naprawdę dziękuję. – Kobieta zaczęła się kłaniać.

Blondyn poczerwieniał.

– To nic takiego – powiedział, odwracając wzrok.

– Kiedyś się panu odwdzięczę – oznajmiła kobieta i wróciła do swojego kręgu.

Elżbieta odprowadziła ją wzrokiem, kręcąc głową.

– O co chodzi? – spytał Cezary. Ściągnął brwi, spoważniał.

– Kupi bochen chleba, w dzień, może dwa go zje, a potem wszystko wróci do starej beznadziei.

– Co masz na myśli?

– Nie pomogłeś jej – odpowiedziała Zawiślińska.

Przez chwilę wydawało się, że chłopak chce coś odpowiedzieć. Sprzeciwić się Elżbiecie, jednak nagle zamilkł, jakby zrozumiał, że nie ma racji.

– Wolisz dostać dziesięć tysięcy czy przejść zabieg? – spytała Zawiślińska.

– To chyba proste – odpowiedział Cezary, drapiąc się po głowie. – Przejść zabieg.

– Dlaczego?

– Bo ma szansę przynieść trwalsze efekty… Szczerze, nie wiem. – Wzruszył ramionami.

– Celny strzał – rzuciła Elżbieta. – Dlatego to, że dałeś tej kobiecie pięć złotych, nic nie zmieni. Wyda je i znów będzie głodować.

– Ale…

Elżbieta wskazała telebim, górujący nad ulicą.

– To jest jedyne rozwiązanie. To jest długotrwałe! Lepiej zlikwidować przyczynę niż walczyć ze skutkami. Już niedługo bezrobocie stanie się nieistotną statystyką.

– Mam taką nadzieję.

– Możesz być pewny.

 

***

 

Elżbieta nie mogła opanować drżenia. Dreszcze ogarniały całe jej ciało. Musiała się od nich uwolnić. Nie mogła tego dłużej znieść. To przez te wszystkie głupie, wizjonerskie zdania, które wygłosiła.

Klucz zachrobotał w starej komodzie. Zawsze chowała go w jakimś nietypowym miejscu i liczyła, że zapomni, gdzie leży, ale jej pamięć pozostawała niezawodna. Tak, mogła go wyrzucić do jeziora, zakopać na jakiejś polanie, czy stopić w kominku, jednak nie potrafiła się do tego zmusić. Zresztą, co by to dało? Wtedy i tak prędzej czy później trafiłaby do pobliskiego monopolowego.

Z komody wyciągnęła literatkę. Trzęsły jej się ręce, wydawało się, że za chwilę szklanka z hukiem rozbije się o podłogę.

– Jeszcze tylko chwila i wszystko będzie dobrze – powiedziała, sięgając po butelkę.

Odwróciła wzrok, zawsze tak robiła. Nie chciała widzieć, jak przezroczysty płyn o ostrym zapachu wypełnia naczynie. Czuła się wtedy jeszcze gorzej. Wiedziała, przez ile sekund, musi przechylać flaszkę, żeby napełnić szklankę.

Wypiła łyk. Poczuła, jak wypełnia ją ciepło, momentalnie wszystko stało się lepsze. Na twarzy pojawił się uśmiech.

Szybko wypiła całą zawartość literatki, potem przyszedł czas na jeszcze jedną.

– I po co to wszystko?! – Ze złością uderzyła w stół. Szklanka i butelka podskoczyły niebezpiecznie. Obok leżały wyniki badań Cezarego. – Po co go tam zabrałaś? Po co?!

Schowała twarz w dłoniach, jakby zaraz miała zacząć płakać. Nagle zerwała się z fotela. Gniew wykrzywiał jej twarz.

– Okłamujesz samą siebie! – krzyknęła.

Pochyliła głowę, jak dziecko, które właśnie dostało karę.

– I tak robisz to tylko z jednego powodu – wyszeptała. – Są tak podobni…

Zapadła cisza. Słychać było hukanie sowy dobiegające z podwórza. Pojedyncze łzy spłynęły po policzkach Elżbiety.

Wzdrygnęła się, złapała za włosy i zaczęła uderzać piętą w podłogę. Najpierw wolno, jednak z każdą sekundą przyśpieszała.

– I tak robisz to tylko z jednego powodu! – wykrzyczała, zginając się wpół.

Załkała cicho.

– Dlaczego nie możesz po prostu zapomnieć, głupia babo?

Zataczając się, podeszła do biurka. Tym razem nie traciła czasu na przelewanie do literatki. Zaczęła pić z gwinta. Piła, aż straciła przytomność. Butelka spadła na podłogę, jej zawartość się wylała.

 

***

 

– Wszystko okej? – spytał Cezary.

– Coś ci się nie podoba? – warknęła Elżbieta, nie odrywając wzroku od papierów, które zajmowały całe biurko.

– Wyglądasz, jakbyś miała za sobą ciężką noc.

– Bo miałam. – Złapała się za głowę, przeszył ją błysk bólu.

Chłopak kiwnął głową i zamilkł, jakby nie wiedział, co odpowiedzieć.

– Więc? – spytał po chwili.

– Co więc?

– Więc co teraz?

– Zamknij się i nie przeszkadzaj mi – odpowiedziała. – Dzisiaj przeprowadzimy zabieg.

Cezary ściągnął brwi.

– Nie wiedziałem o tym. Dlaczego mi nie powiedziałaś?

– To było nieplanowane. Nie chcę tutaj pielęgniarek, czy jakichś ludzi, którzy będą sprawdzać, czy wszystko jest zgodnie z przepisami. Potrzebuję spokoju.

 

***

 

– Nie będzie bolało – powiedziała Elżbieta.

– Nie ma lepszego pocieszenia – odpowiedział Cezary, rozglądając się po pomieszczeniu.

Na samym środku stała biała tuba, którą Zawiślińska nazywała kabiną. Wychodziła z niej ogromna ilość czarnych kabli, wijących się jak węże i rozbiegających po całym pokoju. Pod kabiną znajdowało się malutkie biureczko z komputerem, to za jego pomocą Elżbieta wszystkim sterowała.

– Wejdziesz do środka i maszyna otuli cię poduszkami powietrznymi – mówiła.

– Yhy.

– Dostaniesz narkozę i wpuszczę crispr… Nieważne. Nie musisz wiedzieć, jak to się profesjonalnie nazywa. Wpuszczę molekuł, który wytnie niepotrzebne nici DNA i zamieni je na te, które chcemy.

– Jesteś pewna, że się nie pomylisz?

– Nie zadawaj takich pytań profesjonaliście. Wynalazłam tę maszynę, wymyśliłam system, który ją obsługuje. To moje dzieci. A prawdziwy rodzic wie wszystko o swoich potomkach.

Elżbieta niezauważalnie się skrzywiła.

– Wchodź do środka. Wyjdziesz z niej jako nowy, przedsiębiorczy człowiek – powiedziała. – Pożegnałeś się z bliskimi?

Cezary zamarł.

– Taki żart, nie przejmuj się – dodała.

Chłopak wyglądał na przerażonego, ale zamknął oczy i wszedł do kabiny.

Elżbieta nie zamierzała tego przedłużać. Szybko uruchomiła aparaturę i poprzez panel podała Cezaremu anestetyk. Chłopak zasnął.

Jeszcze nie wszystko było przesądzone. Przygotowała dwa zestawy genów, jakby chciała zostawić sobie opcję wycofania się.

Zamarła. Nie wiedziała, co robić. Musiała wybrać, wybrać między sobą a społeczeństwem. Wolała pomóc skrzywdzonym przez los ludziom, czy pomóc sobie? Przecież od początku to wszystko było tylko i wyłącznie dla niej.

Płomień bólu zajął jej głowę. To przez ten drugi zestaw. Wyklinała się w duchu za to, że go stworzyła.

Zdecydowała! Uratuje siebie. Co znaczy dla niej społeczeństwo, kiedy nie jest jego częścią? Jest stracona. Jest wygnańcem, który spędza noce na piciu. Pomoże sobie, musi sobie pomóc. Mocno złapała myszkę. Kursor na ekranie ruszył się nieznacznie.

Nagle obrazy z przeszłości zaczęły wypełniać jej głowę. Ludzie, grupy, zimno, rozmowa, papierosy, podniszczone ubrania, pięć złotych, wdzięczność w oczach.

– Szlag! – krzyknęła i uderzyła pięścią w biurko.

Po co tam szła? Po co tam go zaprowadziła? Było już tak blisko, wystarczyło jedno kliknięcie, a ona znów wróciła do tego samego punktu.

Dotykała ją tragedia tych ludzi, ale jednocześnie wiedziała, że w tym wypadku nie ma półśrodków. Albo ona, albo oni.

Albo ona, albo oni.

Tym razem się nie zawahała. Maszyna zaczęła zmieniać DNA Cezarego.

 

***

 

Przerażająca cisza i zapowiedź czegoś złego panowały w pomieszczeniu.

Przez pierwsze piętnaście minut Elżbieta cierpliwie czekała. Patrzyła na powoli wypełniający się pasek ładowania. Każda pojedyncza sekunda dłużyła się, jakby była minutą czy godziną.

Elżbieta miała dość. Coraz bardziej kwestionowała podjętą decyzję. Było już za późno, nie mogła zmienić zdania i przerwać zabiegu.

Czuła suchość w ustach. Wyjdzie na chwilę, nic się nie stanie. Wiedziała, że nie powinna wychodzić, że lepiej byłoby, gdyby przez cały czas pilnowała maszynę. Może po prostu chciała, żeby coś się wydarzyło? Żeby jej wynalazek zaciął się podczas pracy i udusił Cezarego?

Przeszła obok recepcji. Kobieta zasłonięta monitorem tylko na nią spojrzała i kiwnęła głową. Niczego nie podejrzewała.

Zawiślińska ruszyła ulicą do najbliższego sklepu. Wyobrażała sobie, że dokładnie w tej samej chwili Cezary walczy o powietrze.

Mimowolnie się uśmiechnęła. Jego śmierć zakończyłaby wszystko. Na zawsze przekreśliłaby jej cel, na którym tak bardzo się zafiksowała. Jak na coś takiego zareagowałby fundator? Ściągnąłby brwi, w tym swoim wystudiowanym zdziwieniu, czy poprawiłby garnitur, mówiąc, że to niemożliwe?

Elżbieta weszła do sklepu. Za kasą stał uśmiechnięty chłopak. Zawiślińskiej przez chwilę wydawało się, że to Cezary. Uśmiechał się identycznie jak on. Kiedy zdążyła zapamiętać takie szczegóły? Nie, potrząsnęła głową. To nie może być Cezary. Przecież sprzedawca nie był nawet blondynem, jak mogła go pomylić…

– Dzień dobry, co podać? – spytał, ciągle się uśmiechając. Elżbieta miała ochotę rozkwasić mu twarz, tylko po to, żeby nie musiała patrzeć na te wyszczerzone zęby.

– Dwusetkę soplicy – powiedziała.

Chłopak dokładnie jej się przyjrzał i tylko kiwnął głową. Nie patrząc mu w oczy, zapłaciła, po czym wyszła na ulicę.

Nie miała zamiaru wchodzić w jakiś zaułek i się z tym kryć. Stanęła na środku chodnika, ulica była dość ruchliwa. Ciekawe, co sobie pomyślą? Że nie radzi sobie ze stresem w pracy? Że ma nieciekawą sytuację w domu? Nie są nawet w stanie sobie wyobrazić, jakie męki może przeżywać człowiek. Czuła na sobie wzrok wszystkich kierowców. Wydawało jej się, że nagle świat zamarł, żeby na nią patrzeć.

Odkręciła butelkę, ostry zapach uderzył w nozdrza. Wypiła wszystko na raz i rzuciła ją na bok. Szkło zadzwoniło o chodnik. Zapaliłaby papierosa. Żałowała, że zostawiła paczkę w gabinecie.

Momentalnie poczuła, że coś jest nie tak. Że coś złego działo się z Cezarym. Serce łomotało jej w piersi. Ruszyła bez zastanowienia. Chód zamienił się w trucht, a trucht w bieg. Musiała go uratować, w głębi duszy liczyła, że jest jeszcze czas. Potrąciła jakąś dziewczynkę z pieskiem, ale nawet nie zwróciła na to uwagi. Czuła, że ulica zaczyna się delikatnie bujać, jakby była statkiem, który właśnie wypływa na otwarte morze.

Elżbiecie to nie przeszkadzało. Wparowała do środka i przemknęła korytarzem odprowadzona zdziwionym wzrokiem recepcjonistki. Liczyła się każda sekunda, jeszcze mogła mu pomóc. Wpadła do pomieszczenia z kabiną.

Nic się nie zmieniło. Jedyną różnicą było to, że pasek ładowania powoli zbliżał się do końca.

Odetchnęła z ulgą. Całe szczęście, że nic się nie wydarzyło. Potrząsnęła głową. Była pewna, że coś złego dzieje się z Cezarym. Czuła to.

Maszyna piknęła. Wyszedł z niej blondyn, a Elżbieta poczuła rozczarowanie. Czego się spodziewała? Że będzie identyczny? Skrzywiła się. Nie, nie tak to sobie wyobrażała.

– Już po wszystkim? – spytał Cezary, dokładnie oglądając swoje ciało. – Teraz bez problemu dostanę pracę?

– Nie – odpowiedziała Zawiślińska i z powrotem zaprowadziła go do kabiny. – Na razie jesteś tylko przedsiębiorczy i potrafisz się szybko wszystkiego nauczyć, ale jeszcze nie posiadłeś umiejętności miękkich, a one też są bardzo ważne.

– Już się cieszyłem – powiedział blondyn.

Elżbieta zamknęła kabinę i szybko wprowadziła chłopaka w stan uśpienia. Miała kompletnie inne wyobrażenie. On w ogóle się nie zmienił. Widziała podobieństwo, ale to było dla niej za mało. Chciała, żeby byli identyczni!

Otworzyła graficzne odzwierciedlenia genotypu i zaczęła je edytować. Jej ręka tak drżała, że nie mogła trafić kursorem w geny. Litery zamieniały się miejscami.

Program zapytał, czy chce akceptować zmiany.

Bez wahania kliknęła „tak”.

 

***

 

Przełożyła papierosa w kącik ust. W głowie miała pustkę. Z chęcią napiłaby się jeszcze, ale tym razem nie chciała zostawiać maszyny samej.

Wypalała papierosa za papierosem, poddając się kojącemu działaniu nikotyny. Nagle maszyna piknęła. Wiedziała, że ten dźwięk na zawsze zostanie w jej pamięci.

Chciała zobaczyć. Zobaczyć, czy wszystko się udało, jednak odwróciła wzrok i poczekała, aż Cezary wyjdzie na zewnątrz. A może już nie Cezary? Tylko ten, którego tak bardzo jej brakowało.

– Jesteś egoistką.

Spojrzała na niego, nie rozumiejąc słów, które wypowiedział.

Skrzywiła się, nadal był tylko Cezarym. Ledwo stał na nogach, jego oczy świeciły drapieżnie, a twarz wykrzywiał grymas złości.

– Już wiem – powiedział. – Wszystko wiem.

– To jeszcze nie koniec – odezwała się Elżbieta. – Musisz wrócić do kabiny…

– Połączyłem fakty – przerwał jej.

Spojrzała na niego pytająco.

– Jakie fakty?

Cezary pokręcił głową.

– Naprawdę? – spytał. – Udajesz, że wszystko jest okej?

Zawiślińska nie odpowiedziała. Czuła, że traci grunt pod nogami. Była otumaniona, nie wiedziała, jak ma zareagować. Dlaczego wypiła tę dwusetkę? Gdyby mogła cofnąć czas, na pewno by tego nie zrobiła.

– Spytałaś mnie o uzależnienia – kontynuował Cezary. – Zdziwiłem się, ale teraz już wszystko wiem. Tylko przez tę cholerną marihuanę zostałem wybrany.

– Dlaczego tak sądzisz?

– Przestań. Nie mam ochoty na aktorstwo. Dobrze wiesz, że to prawda.

– Wróć, proszę, do kabiny…

Cezary uderzył pięścią w biurko.

– Coś ci mówi syn genetyczki, który zmarł w wypadku samochodowym, bo prowadził najarany? Było o tym bardzo głośno. Nigdy nie chciałaś mi pomóc. Ani mnie, ani społeczeństwu. Cały czas myślałaś tylko o sobie! Miałem zostać twoim zmarłym synem!

Elżbieta zamarła.

– Trzęsiesz się – powiedział blondyn. – To efekt alkoholu. Piłaś coś, prawda? Masz rozszerzone źrenice, oddychasz o dziesięć procent szybciej niż zazwyczaj.

– Co się z tobą stało? – wydukała Elżbieta.

– Nie wiem.

Elżbieta wstała.

– Jesteś spięta. Wynika z tego, że twoje zamiary… – zaczął Cezary i nie dokończył.

Rzuciła się na niego. Stracił równowagę, polecieli na podłogę. Przez chwilę kotłowali się, ale to Elżbieta była górą.

– Wracaj do kabiny – wysyczała.

– Nie. Nie wejdę tam z własnej woli – odpowiedział Cezary i spróbował ją zrzucić. Nie dał rady, z całej siły przyciskała go do podłogi.

– Ja tu dyktuję warunki – powiedziała i złapała go za szyję.

Dłonie kobiety odcięły dopływ powietrza. Zacharczał, w jego oczach widoczny był strach. Przez chwilę zastanawiała się, czy może nie przytrzymać go dłużej. Przekreślić swoje marzenie, ale jednocześnie usunąć problem. Ta wizja była bardzo kusząca.

Nie! Cezary stracił przytomność, a ona cofnęła ręce. Może powinna go zabić?

Wciągnęła go za nogę do kabiny i ułożyła tak, żeby wszystko działało. Zamiast stać, siedział z podkulonymi nogami. Wyglądał, jakby po prostu zasnął. Zawiślińska zamknęła kabinę. Nie mogła na niego dłużej patrzeć.

Co poszło nie tak? Tyle miesięcy szukała odpowiedniego kandydata. Już nawet pogodziła się z tym, że nigdy go nie znajdzie, aż nagle on wpadł w jej szpony. Był idealny, tak podobny do ukochanego Filipa, że nawet czasami łapała się na myśleniu o nim jak o synu. Wszystko szło zgodnie z planem, dopóki nie wprowadziła go do kabiny. Dlaczego za każdym razem, gdy z niej wychodził, różnił się od Filipa o wiele bardziej niż wcześniej?

Wyciągnęła z kieszeni zdjęcie. Zawsze miała je przy sobie. Dzięki niemu czuła, że jest o co walczyć. Przedstawiało roześmianego Filipa, szturchanego przez tak samo szczęśliwą mamę.

– Ostatni raz – wysyczała Elżbieta. – Ostatni raz. Teraz będzie identyczny.

Otworzyła program. Wpadła w szał. Zaczęła edytować, poprawiać. Często nie wiedziała nawet, w czym wprowadza zmiany, ale nie przeszkadzało jej to.

– To będzie Filip! Prawdziwy Filip!

Znów ten sam komunikat. Tak, chce akceptować zmiany.

Odetchnęła z ulgą. Wyciągnęła papierosa, musiała się uspokoić. Włożyła filtr do ust, po jej ciele przeszedł przyjemny dreszcz…

Momentalnie rozległo się głośne pukanie. W uchylonych drzwiach pojawiła się twarz recepcjonistki.

– Wszystko dobrze? – spytała. – Słyszałam krzyki.

– Tak – odpowiedziała Elżbieta. – Próbuję coś rozpracować i bardzo mnie to denerwuje.

Robiła wszystko, co w jej mocy, żeby wyglądać na opanowaną. Przecież nic się nie stało, tak? Wszystko jest dobrze, nie ma powodu do stresu.

– Gdzie ten, jak on ma? Czarek? – spytała recepcjonistka.

– W toalecie – odpowiedziała Zawiślińska, modląc się, żeby nie zdradziły jej mięśnie twarzy.

Recepcjonistka kiwnęła głową, po czym wskazała na papierosa.

– Miałaś tutaj nie palić – powiedziała.

– Jeden szlug nie wywoła katastrofy.

– Lepiej wywietrz – rzuciła kobieta z recepcji na odchodnym. – Za pół godziny przyjdzie fundator.

Fundator? Nie, to nie mogła być prawda. Elżbieta schowała twarz w dłoniach. Co robić? Co robić?

Pół godziny. Nie da rady niczego ukryć, fundator dowie się, że wykonała zabieg bez jego wiedzy. A co, jeśli Cezary wyjdzie z kabiny i o wszystkim mu powie? Kilka razy uderzyła pięścią w biurko.

Co mogła zrobić? Istniało tylko jedno rozwiązanie. Przerwać zabieg. Nie. Tak bardzo tego nie chciała. Bała się, że spowoduje to coś złego. Coś, czego nie mogła przewidzieć. Ale czy miała jakieś inne wyjście?

Załkała. Przecież i tak wszystko się wyda. Cezary zrozumiał. Zrozumiał, że tak naprawdę nigdy nie chciała pomóc społeczeństwu. Co ona sobie myślała? Że nikt nigdy się nie dowie? A ona będzie cieszyć się swoim synem, który od kilku lat leży pod grubą warstwą ziemi. Była głupia, tak głupia.

Nagle uderzyła ją pewna myśl. Musiała go zabić. Musiała zabić Cezarego. Zrobi to i będzie dobrze. Usunie wszystko, co będzie go z nią wiązać. Nie zawaha się przed niczym, żeby to ukryć. Znajdzie innego odpowiedniego kandydata, będzie szukać do skutku. Tak, tak zrobi. To jedyne wyjście, ale musi się pośpieszyć. Musi usunąć Cezarego, zanim przyjdzie fundator.

Rzuciła się do monitora, jakby to była wyciągnięta ręka, a ona tonęła w bezkresie oceanu.

– Przerwij, przerwij – wysyczała. – Zakończ to!

Program nie miał takiej opcji, nie stworzyła jej. Kilka razy uderzyła się w twarz.

Dlaczego jej nie stworzyła? Dlaczego wcześniej nie pomyślała, że może jej potrzebować?

Przygryzła wargę, wiedziała, co musi zrobić.

Zaczęła wyrywać po kolei wszystkie kable. Jaskrawe iskry rozlatywały się po pomieszczeniu. Coś skwierczało, ale ona nie zwracała na to uwagi. Rwała, rwała, rwała, aż opadła z sił. Usiadła na podłodze. Była wypompowana. Nie wiedziała, ile czasu jej zostało. Za mało, musiała działać.

Drzwi kabiny rozsunęły się z sykiem. Wydobył się z niej ciemny dym, który powoli wypełniał całe pomieszczenie.

Elżbieta wstała. Czekała na Cezarego, musiała się przygotować. Udusi go. Tak, to najlepszy sposób.

– Cezary? – spytała niepewnie, bo nadal nie wyszedł z kabiny, a dymu było coraz więcej. – Cezary, jesteś tu?

Widziała coraz mniej. Ciemne kłęby z każdą sekundą zajmowały więcej przestrzeni.

– Cezary? Proszę, odpowiedz.

Cisza.

Elżbieta poczuła, jak wszystkie włosy stają jej dęba. Nagle zapomniała o swoich zamiarach, chciała stąd uciec. W tamtym momencie o niczym innym nie myślała.

Gdzie były drzwi? Za nią? Chyba tak. Nie, nie była pewna. Teraz już nic nie widziała.

Usłyszała szuranie. Skąd? Z prawej? Z lewej? Z tyłu? Nie potrafiła zlokalizować źródła dźwięku.

– Cezary? – spytała po raz czwarty.

Cisza. Kompletna cisza.

Zawiślińska zaczęła się wycofywać. Wiedziała, że musi stąd jak najszybciej uciec. Była w niebezpieczeństwie.

Wszystko dobrze, trafi do drzwi. Są za nią.

Znów rozległo się szuranie. Tym razem bliżej i bardziej intensywnie.

Elżbieta uniosła rękę, żeby się przeżegnać. Tylko tyle mogła zrobić…

Poczuła ból i poleciała w bok, przecinając mgłę. Zanim kłęby dymu wypełniły powstałą przerwę, zauważyła coś, co sprawiło, że krew zastygła jej w żyłach. Dwie twarze. Mogła przysiąc, że widziała dwie twarze wyrastające z jednego garbu. Nie, to nie była twarz, a coś, co bardzo ją przypominało. Gula wielkości głowy. To musiały być zwidy, efekt bujnej wyobraźni. Nie mogła czegoś takiego zobaczyć.

Wstała i dotknęła biodra. Paliło, mocno oberwała. Pod palcami poczuła coś ciepłego i lepkiego. Krew?

Szuranie, szuranie, szuranie.

Gdzie były drzwi? Nie… To niemożliwe. Nie mogła się zgubić.

Zaczęła biec przed siebie. Wyciągnęła ręce, żeby zamortyzować bardzo prawdopodobne zderzenie.

– Wszystko dob… – Usłyszała głos recepcjonistki. – Co tu się stało?

Elżbieta chciała ją ostrzec, krzyknąć, żeby uciekała. Ale zanim wydała jakikolwiek dźwięk, mrożący krew w żyłach wrzask rozniósł się po pomieszczeniu.

Zawiślińska usiadła na podłodze. Nie miała żadnych szans, nie uciekłaby. Mogła jedynie przyjąć ze spokojem to, co nadejdzie. Jest wina i musi być też kara, tak?

Cezary… Nie, nie był już Cezarym…

Jej myśli zagłuszyło zbliżające się szuranie.

Koniec

Komentarze

Hej, Skryty!

 

Pobetowo, więc krótko i na temat. Udany tekst traktujący o trapionej alkoholowym nałogiem kobiecie, która desperacko pragnie przywrócić syna do życia. A, że kosztem chłopaka o szlachetnym imieniu, który dostał w kość od życia? Cóż, bywa i tak. 

 

Czytałem z przyjemnością, więc klikam. Życzę powodzenia w konkursie ;)

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Hej!

 

Dzięki za klik i jeszcze raz za betę (do końca życia zapamiętam te rusycyzmy) c:

Biedny Cezary. Ciebie jest przynajmniej dwóch, więc gdyby coś takiego się wydarzyło, to jeden na pewno by się ostał :0

Pozdrawiam!

Kto wie? >;

Myrning, tu druga betująca :)

 

Jak już wspomniałam wcześniej, bardzo lubię Twoje opisy, które sprawiają, że mam wyraźne obrazy przed oczami. Historia też mi się spodobała, a na końcu nawet przeraziła.

 

Myślę, że opowiadanie jak najbardziej zasługuje na Bibliotekę.

Bez sztuki można przeżyć, ale nie można żyć

Niby tak, ale jak się mnie weźmie do jednej ekipy z bohaterem (ofiarą) opowiadania to wyjdzie, że takich dwóch, jak nas trzech, to nie ma ani jednego ;P

 

A fobię przed rusycyzmami pielęgnuj i puszczaj w świat;)

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Holly,

 

a na końcu nawet przeraziła.

a to bardzo dobrze hehe

 

Myślę, że opowiadanie jak najbardziej zasługuje na Bibliotekę.

:D

 

Dzięki za betę!

 

Cezary,

 

że takich dwóch, jak nas trzech, to nie ma ani jednego ;P

Czekaj zgubiłem się XD

 

A fobię przed rusycyzmami pielęgnuj i puszczaj w świat;)

Będę, będę. Prześladują mnie nocami. Nie wiem czy to dobrze, czy źle. :p

Kto wie? >;

Czekaj zgubiłem się XD

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Czekam, aż nauczysz mnie techniki klonizacji :D Przydałaby się. Jeden Skryty by pisał, a drugi w tym czasie wypełniał wszystkie obowiązki.

Kto wie? >;

Siema,

jak już przy becie pisałem – fajne opko, dobrze przedstawiłeś kwestię ludzkiego egoizmu, połączonego z motywacjami głównej bohaterki. Mocne zakończenie z takim upiornym klimatem, wydarzenia i emocje też dobrze pokazane. No i dodałeś że głośno było o tym wypadku jej syna, więc ma teraz to więcej sensu jak Cezary to skojarzył z nią o.o

 

Yoł, dzięki za betę i miłe słowa ;)

Kto wie? >;

Cześć skryty

 

Naprawdę dobre opowiadanie, ciężkie, soczyste, mroczne, z zakończeniem rodem z horroru.

 

Klikam. Pozdr

Hej!

 

Dzięki wielkie za przeczytanie! Aż mi się ciepło robi po takich słowach :)

Kto wie? >;

"To przeciwskazanie do wykonania zabiegu" – przeciwwskazanie, zgubiła się litera ;) No i myślała jak o synu, nie o synie :) Kilka takich drobnych kiksów, ale ogólnie to dobre opowiadanie. Zaczyna się miło i sympatycznie, nawet ze szczyptą humoru, ale potem atmosfera robi się ponura, a zakończenie jest wręcz jak z horroru. Dobrze się czytało :)

Spodziewaj się niespodziewanego

Hej Nana, dzięki za przeczytanie! Błędy już poprawiam. Uważam, to samo, co King, że horror i strach idą ramię w ramię z humorem, więc cieszę się, że tak odczułaś to opowiadanie.

 

Pozdrawiam!

Kto wie? >;

Swoją wartość, niemałą skądinąd, tekst ma – ale mnie zaczęła od mniej więcej dwóch trzecich tekstu nachodzić poważna wątpliwość: po co ta zabawa w reklamy, imitację biura? Dodając brak informacji o celach, w jakich tajemniczy, bo nie nazwany sponsor łożył na to i co było jego właściwym motywem do finansowania, tekst częściowo utracił spójność. Na szczęście zachował (przy założeniu, że odebrałem ją właściwie) wymowę.

AdamKB, 

dzięki za przeczytanie! Zamysł był taki, że to Elżbieta namieszała. To miało być coś, ten projekt, co naprawdę pomoże społeczeństwu. Ale wiadomo jak się potoczyło.

 

Pozdrawiam! 

Kto wie? >;

Dobrze się czytało, dla mnie bardzo dobre opko, o wynalazku, który nie zadziałał, tak jak chciała bohaterka. Dzieje się tam całkiem sporo, jest napięcie, ta szamotanina bohaterki z samą sobą jest bardzo dobrze przedstawiona. Dziwi mnie tylko, że bohater, między sesjami w kabinie, nagle domyśla się wszystkiego i już nie chce dalej. skąd on się domyślił?

To mały szczegół, bo ogólne wrażenie bardzo dobre! Gratuluję!

Pozdrawiam cieplutko! :)

Dziwi mnie tylko, że bohater, między sesjami w kabinie, nagle domyśla się wszystkiego i już nie chce dalej. skąd on się domyślił?

Zamysł był taki, że ona nieświadomie zmieniło geny związane z jego inteligencją i tym podobne. Potem mówi o tym, że Elżbieta oddycha 10% szybciej i tym chciałem to pokazać, ale nie wiem, czy ludzie załapali :0

Pozdrawiam!

Kto wie? >;

Dorzuciłem chrustu na stos bilbioteczny. Wrócę wieczorem z bardziej obszernym komentarzem.

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Dzięki wielkie! Czekam! 

Kto wie? >;

Hej, no i dotarłem – bardzo przyjemnie się czytało, tekst zleciał nawet nie wiem kiedy. Dobrze poprowadzone dialogi i ciekawy plan bohaterki na odzyskanie syna :). Tekst naprawdę przyjemnie się czyta, umiejętnie opowiadasz historię ale zabrakło mi trochę zgłębienia postaci. Bo plan Eli jest ok jednak brakuje wyprowadzenia do tego planu. Wiemy, że coś knuje ale nie wiemy dlaczego :). No i finał bardzo ciekawy, podobała mi się panika Eli i horrorowa końcówka :). Klikałbym ale już nie potrzebujesz:). Pozdrawiam :)

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Dzięki za przeczytanie! Fajnie, że wpadłeś. No i super, że koniec się podobał :) 

Kto wie? >;

A z planu Eli chciałem zrobić taką tajemnicę, ale masz rację, może brakować wprowadzenia. Cc zaproponował w becie, żeby w pewnym momencie wzięła w ręce zdjęcie syna. Pomysł mi się spodobał, ale dałem go trochę później. No i tak nie ma wprowadzenia, celna uwaga. 

Kto wie? >;

Dobre, na początku zaznaczyć, że coś jest na rzeczy, wtedy finał lepiej by wybrzmiał:)

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Początek był pełen nadziei na możliwość zmiany przyszłości Cezarego za sprawą niecodziennego wynalazku Elżbiety, jednak kiedy bliżej poznałam wynalazczynię, nabrałam poważnych podejrzeń, że w tych okolicznościach rzecz nie będzie miała pięknego finału. I, niestety, przeczucia mnie nie zawiodły.

Skryty, bardzo fajnie to wszystko opisałeś i nieźle pokazałeś alkoholiczkę cierpiącą z powodu utraty syna.

 

Chłopak podał jej spięte kartki, które przez cały czas mielił w dłoniach. Chłopak podał jej spięte kartki, które przez cały czas miął/ gniótł/ trzymał/w dłoniach.

Obawiam się, że dłonie są ostatnią rzeczą, którą można coś mielić.

 

– A, zostaw ankietę na recepcji… → – A, zostaw ankietę w recepcji

Choć zdaję sobie sprawę, że Zawiślińska może wyrażać się nie całkiem poprawnie.

 

Weszli między przedwojenne obszarpane kamienice.Weszli między przedwojenne odrapane kamienice.

Sprawdź znaczenie słowa obszarpany.

 

rzuciła Elżbieta, wskazując w górę.

Na budynku stał ogromny, jaskrawy telebim. Wyświetlał uśmiechniętą pielęgniarkę, która wskazywała napis: → Czy to celowe powtórzenie?

 

Elżbieta wskazała na telebim… → Elżbieta wskazała telebim

Wskazujemy coś, nie na coś.

 

Dreszcze pochłaniały całe jej ciało. → Dreszcze niczego nie pochłaniają.

Proponuję: Dreszcze ogarniały/ opanowały całe jej ciało.

 

Wzięła łyk.Wypiła łyk.

Łyków się nie bierze.

 

Poczuła, jak obejmuje ją ciepło… → Raczej: Poczuła, jak wypełnia ją ciepło

 

Na jej twarzy pojawił się uśmiech. → Zbędny zaimek.

 

wykrzyczała, zginając się w pół. → …wykrzyczała, zginając się wpół.

https://nck.pl/en/projekty-kulturalne/projekty/ojczysty-dodaj-do-ulubionych/ciekawostki-jezykowe/w-pol-czy-wpol-

 

Butelka spadła na podłogę, rozlewając zawartość. → Butelka raczej nieczego nie rozlała.

Proponuję: Butelka spadła na podłogę, zawartość wylała się.

 

– Zamknij się i mi nie przeszkadzaj… → – Zamknij się i nie przeszkadzaj mi...

 

– Dostaniesz narkozę i wpuszczę crispr… Nie ważne.– Dostaniesz narkozę i wpuszczę crispr… Nieważne.

 

ostry zapach uderzył jej nozdrza. → A może: …ostry zapach uderzył w nozdrza.

 

Ani mi, ani społeczeństwu.Ani mnie, ani społeczeństwu.

mnie czy mi? tobie czy ci? – Poradnia językowa PWN

 

mrożący krew w żyłach wrzask przeciął dym. → Chciałabym móc zobaczyć, jak wrzask przecina dym…

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Bardzo sprawnie prowadzisz dialogi. Słów nie ma za dużo , ale pracują jak trzeba, mowa jest szarpana, potoczna, jak dla mnie dość wiarygodna.

 

Podoba mi się wgląd w głowę rozchwianej pani genetyk. Motyw charakternej kobiety z uzależnieniami jest dość mocno wyeksploatowany, ale tu nie ma mowy o sztampie, to jest żywa postać.

 

Odkrycie zamiarów przez Cezarego odbywa się nagle jak cios obuchem. Ot, wychodzi z kabiny, i bez chwili na obejrzenie siebie wygarnia wszystko, w tym wiedzę spoza kadru. Jak dla mnie dużo lepiej by to wybrzmiało, gdyby dostał jakąś nową wskazówkę, albo ona coś palnęła.

 

Trochę IMO można by podkręcić napięcie związane z operacją, jakieś mdlenie, wołanie o pomoc, paniczne oglądanie swojego ciała.

 

Walka też jest dość zdawkowo ujęta, nie do końca przejrzysta, bo padają na podłogę, a potem ona go trzyma już w uścisku, a w końcu walka jest dla mnie nie do końca wiarygodna. Ona po dwusetce, zestresowana, on odkrył, że jest ofiarą eksperymentu – przy tym nic nie wskazuje na jego szczególne osłabienie. A starcie kończy się dość szybkim KO.

 

Także z pewnymi zastrzeżeniami, ale dobrze się czytało.

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Bardzie,

 

Masz rację. Pomyślę o tym.

 

Reg,

 

Dzięki za miłe słowa ;) Zabieram się za poprawianie błędów.

 

Obawiam się, że dłonie są ostatnią rzeczą, którą można coś mielić.

No chyba, że miał młynki do kawy zamiast rąk, a tego nie wiemy… :p

 

wykrzyczała, zginając się w pół. → …wykrzyczała, zginając się wpół.

A to ciekawe, nie miałem pojęcia.

 

– Dostaniesz narkozę i wpuszczę crispr… Nie ważne. → – Dostaniesz narkozę i wpuszczę crispr… Nieważne.

Taki babol zostawić ://

 

Wszystko poprawiłem. Dowiedziałem się interesujących rzeczy o wpół i obszarpany. Nawet nie pomyślałbym wcześniej, że słowo obszarpany odnosi się przede wszystkim do ubioru. Dziękuję za łapankę!

 

Greasy

 

Bardzo sprawnie prowadzisz dialogi. Słów nie ma za dużo , ale pracują jak trzeba, mowa jest szarpana, potoczna, jak dla mnie dość wiarygodna.

To bardzo dobrze. Jakoś udało mi się to wypracować i te rozmowy nie są tak skostniałe jak kiedyś.

 

Motyw charakternej kobiety z uzależnieniami jest dość mocno wyeksploatowany, ale tu nie ma mowy o sztampie, to jest żywa postać.

Po napisaniu Elżbieta zbyt mocno przypominała mi Chyłkę, ale już tak to zostawiłem.

 

Walka też jest dość zdawkowo ujęta, nie do końca przejrzysta, bo padają na podłogę, a potem ona go trzyma już w uścisku, a w końcu walka jest dla mnie nie do końca wiarygodna. Ona po dwusetce, zestresowana, on odkrył, że jest ofiarą eksperymentu – przy tym nic nie wskazuje na jego szczególne osłabienie. A starcie kończy się dość szybkim KO.

Jest tam zdanie, że ledwo stał na nogach, ale najwyraźniej za mało, więc spróbuję to trochę bardziej wyeksponować.

 

Celne uwagi, przemyślę je.

 

 

Dzięki wam wszystkim za poświecenie swojego czasu! Pozdrawiam,

 

 

 

 

Kto wie? >;

Horrorowa końcówka jest sensownym rozwiązaniem. Całość – tragedia Elżbiety chcącej ‘ożywić’ syna za pomocą skonstruowanej maszyny – wpisuje się, imo, w założenia konkursu. Powodzenia.

Hej Misiu, fajnie, że wpadłeś!

Kto wie? >;

Bardzo prosze, Skryty. Miło mi, że mogłam się przydać i niezmiernie się cieszę, że pewne wskazówki okazały się interesujące. Mam nadzieję, że będziesz o nich pamiętać. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Będę! Największy problem mam z tymi łykami, bo już któryś raz mnie ktoś z tym poprawia, a zawsze nawet zwracając na to uwagę, robię błędy. Ale teraz zapamiętam. Wypić łyk.

Kto wie? >;

Skryty, życzę Ci, żebyś miał pamięć jak słoń! :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję ;)

Kto wie? >;

:D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

:) 

Kto wie? >;

Przeczytałam.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

:0

Kto wie? >;

Hej, ja może uściślę. Tak, on się w pierwszej chwili ledwo trzyma na nogach, ale potem robi się agresywny, wali w stół, niejako przejmuje inicjatywę.

 

Mi brakuje spójnego przejścia, nawet krótkiego, miedzy dwoma zaznaczonymi zdaniami.

 

Cezary uderzył pięścią w biurko.

[…]

Elżbieta zamarła.

– Trzęsiesz się – powiedział blondyn. – To efekt alkoholu. Piłaś coś, prawda? Masz rozszerzone źrenice, oddychasz o dziesięć procent szybciej niż zazwyczaj.

– Co się z tobą stało? – wydukała Elżbieta.

– Nie wiem.

Elżbieta wstała.

– Jesteś spięta. Wynika z tego, że twoje zamiary… – zaczął Cezary i nie dokończył.

Rzuciła się na niego. Stracił równowagę, polecieli na podłogę.

– Wracaj do kabiny – wysyczała Elżbieta.

– Nie. Nie wejdę tam z własnej woli – odpowiedział Cezary i spróbował ją zrzucić. Nie dał rady, z całej siły przyciskała go do podłogi.

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Zajmę się tym jutro i dam znać. Już mam nawet pomysł jak to połączyć. 

Kto wie? >;

Nie polubiłam bohaterki, ale ona chyba nie miała być do lubienia. OK, przeżyła tragedię, ale to jeszcze nie daje jej prawa na rozwalanie życia innym ludziom. Cezary też pewnie ma matkę.

Mam wątpliwości co do działania wynalazku. Już samo zmienianie genotypu to cholernie trudna sprawa, bo trzeba to zrobić chyba w każdej komórce, a jest ich więcej niż dziesięć… Ale załóżmy, że w fantastyce to możliwe. Zostaje nam kwestia zmian w fenotypie. Wspominasz, że blondyn. Nawet, jeśli zmienisz geny w każdej komórce, to nie widzę powodu, żeby zmieniła się ilość melanin w organizmie, a zatem i kolor włosów, skóry itd. OK, nowe komórki już będą miały nową ilość melaniny, ale to się objawi z czasem, a nie w momencie opuszczenia tuby. Z takimi rzeczami jak kształt czaszki już się nic nie zrobi. IMO, żeby uzyskać organizm chociaż trochę podobny do dawcy DNA, trzeba powtórzyć cały rozwój, od zygoty.

A i wtedy pomijamy wpływ otoczenia. Na przykład, załóżmy, że Filip miał tatuaż “kocham Anię”. Co musi się zadziać, żeby jego genetyczny bliźniak też miał taki sam tatuaż? Ano, musi we właściwym okresie spotkać dziewczynę o imieniu Anna, zakochać się w niej, a pewnie jeszcze poderwać. Nie wystarczy taka sama skłonność do trwałego zmieniania własnego ciała (załóżmy, że jest warunkowana genetycznie, a nie chwilową modą w szkole Filipa). Dostęp do tatuażysty o określonych umiejętnościach też ma jakieś znaczenie.

Babska logika rządzi!

Greasy,

 

dodałem takie zdanko:

 

Rzuciła się na niego. Stracił równowagę, polecieli na podłogę. Przez chwilę kotłowali się, ale to Elżbieta była górą.

– Wracaj do kabiny – wysyczała.

– Nie. Nie wejdę tam z własnej woli – odpowiedział Cezary i spróbował ją zrzucić. Nie dał rady, z całej siły przyciskała go do podłogi.

 

Finkla:

 

to trochę tak, że Elżbieta oszukiwała samą siebie. Chciała stworzyć kopię syna, za bardzo wierzyła w moc genetyki. Ona bardziej chce wpłynąć na cechy Cezarego. Wybrała go bo najbardziej przypominał jej syna.

Już teraz zaczynamy się bawić w zmianę ludzkich genów. Jest crispr/cas-9, który wykorzystałem w opowiadaniu. No tylko, że na razie robimy to na malutką skalę, ale tak naprawdę kwestią czasu jest, kiedy to pójdzie dalej.

Dziękuję za przeczytanie!

 

Kto wie? >;

No, ale Elka jako genetyczka nie powinna oczekiwać, że z tuby wyjdzie ktoś fizycznie podobny do jej syna. To tak, jakby upiec sernik, a potem w książce kucharskiej w miejsce sera wpisać jabłka i dziwić się, że gotowe ciasto nie zamieniło się w szarlotkę.

Babska logika rządzi!

No tak, ale w moim zamyśle było, że ona bardziej wpływa na cechy niż na wygląd, ale gdzieś tam z tyłu liczy, że wygląd też by mogła zmienić. 

Kto wie? >;

Witaj. :)

Ze spraw technicznych zatrzymały mnie następujące fragmenty (do przemyślenia):

Gdzie idziemy? – spytał, dysząc, gdy udało mu się ją dogonić. – wiem, że tak się potocznie mówi, ale może lepiej „dokąd”?

… ale mają może państwo jakieś drobne? Miała zmęczoną, poranioną zimnem twarz. Jej oczy tliły się delikatnie, jakby miała jeszcze nadzieję, że następny dzień będzie choć trochę lepszy.

Cezary miał miękkie serce. – powtórzenia?

Trzęsły jej się ręce, wydawało się, że za chwilę szklanka z hukiem rozbije się o podłogę. – i tu?

Wiedziała, przez ile sekund, (zbędny przecinek?) musi przechylać flaszkę, żeby napełnić szklankę.

– Dwusetkę soplicy – powiedziała. – nie wiem, niestety, czy potocznie nazwa wódki małą, czy wielka literą (?)

 

 

Świetnie operujesz narastającym napięciem, bardzo fajnie mi się czytało ten pomysłowy dreszczowiec, brawa! Postać Elżbiety i jej postępowanie oraz cele ukazałeś wieloaspektowo, a to niełatwe zadanie. :)

Klikam, pozdrawiam serdecznie, powodzenia w konkursie. :)

Pecunia non olet

Hej Bruce! 

Super, że przeczytałaś! Dziękuję za miłe słowa. Starałem się, żeby ta historia wciągała, ale jednocześnie poruszyła problem modyfikowania genów :)

 Z bety pamiętam, że soplicy z małej, a resztę usterek poprawię jutro w wolnej chwili. 

Dziękuję za klika, opowiadanie jest już w bibliotece, ale klików nigdy za wiele :p

Pozdrawiam! 

 

Kto wie? >;

Ok, jasne wszystko, trzymam kciuki i pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Dzięki :) 

Kto wie? >;

powtórzenia?

Zmieniłem na:

 

 – Przepraszam, nie chcę się narzucać… ale mają może państwo jakieś drobne?

Miała zmęczoną, poranioną zimnem twarz. Jej oczy tliły się delikatnie, jakby liczyła jeszcze, że następny dzień będzie choć trochę lepszy.

 

Pozdrawiam!

 

Kto wie? >;

Super, dziękuję, powodzenia, trzymam kciuki! yes

Pecunia non olet

:D

Kto wie? >;

Nie wiem czy dobrze zrozumiałem i coś mi nie umknęło.

Czy Elżbieta pracowała nad nim w kolejnych iteracjach jak nad oprogramowaniem?

Kasowała mu pamięć, pomiędzy kolejnymi sesjami?

Takie szybkie prototypowanie jak w SPACE X, tylko że na człowieku?

Jeśli tak, to jest to mocne.

 

Nie mogę powiedzieć, że przyjemne opowiadanie i miła bohaterka, ale czytało się bardzo dobrze.

Ale i tak uważam, że “Dziennik pisarza” jest najlepszy z tego co napisałeś i wtedy postawiłeś sobie poprzeczkę bardzo wysoko :)

Tak, zmieniała go jak kod jakiegoś programu. 

Naprawdę? 0.0 Dziennik powstał tak dawno, nie sądziłem, że ktoś powie coś podobnego :) 

 

Dzięki za przeczytanie! Pozdrawiam ;) 

Kto wie? >;

Cześć, Skryty!

Fajne opowiadanie, czytałam z zainteresowaniem. Bardzo spodobała mi się postać Elżbiety, nie żebym ją polubiła, ale przecież nie taki był zamysł ;). Jest spójna i ma konkretny, złożony charakter. Zdecydowanie na plus jej pewność siebie, którą widać szczególnie w pierwszej połowie tekstu.

To czego mi trochę brakowało, to opis desperacji Cezarego. Pojawia się informacja, że z powodu blokady psychicznej ma problemu ze znalezieniem pracy, ale można by jeszcze dodać, że waha się przed podpisaniem w ciemno papierów albo przed wejściem do maszyny. Mógłby sam siebie przekonywać, że to jedyne co mu pozostało i musi zacisnąć zęby. Moim zdaniem to, że kobieta każe mu podpisać dokumenty bez czytania, wspomina, że zgadza się na wszystkie badania i zrzeka się możliwości wycofania się, a na końcu jeszcze chce przeprowadzić zabieg będąc w złym stanie, bez świadków, żeby, jak sama mówi, nikt nie kontrolował czy wszystko robi dobrze, świadczy o tym, że coś tu jest bardzo nie tak. Szczególnie, że to nie jest jakiś rutynowy zabieg, ona go przeprowadza pierwszy raz, to właściwie eksperyment. Cezaremu powinny zapalić się w głowie wszystkie lampki ostrzegawcze i powinien stamtąd uciekać. Dlatego, żeby uwiarygodnić to, że jednak został, ja bym dodała albo jakiś opis skrajnej desperacji, albo zobojętnienia. Albo może chociaż mógłby sobie przypomnieć tych bezrobotnych ludzi i pomyśleć, że nie chce być jak oni.

 

– Nie. Nie wejdę tam z własnej woli – odpowiedział Cezary i spróbował ją zrzucić.

Ja bym usunęła “z własnej woli”. Wiadomo, że jak mówi, że nie wejdzie, to chodzi o to, że z własnej woli. Jak jest napisane bezpośrednio, to wygląda, przynajmniej dla mnie, jakby Cezary jej sugerował, że powinna go tam sama wepchnąć. A po co miałby jej coś takiego sugerować, skoro nie chce być wepchnięty?

 

Hej lyumi, super, że wpadłaś. 

Masz rację coś takiego mogłoby dopełnić tekst, dodać więcej emocji. Zajmę się tym, jak usiądę przed komputerem :) 

Racja, usunę. 

 

Pozdrawiam! Dzięki za przeczytanie! 

Kto wie? >;

Nowa Fantastyka