Opowiadanie zainspirowane szturmami mięsnymi, życiem po śmierci i Judaszem Iskariotą. Czy da się odkupić winy?
Za betę dziękuję JolkaK i krar85.
Opowiadanie zainspirowane szturmami mięsnymi, życiem po śmierci i Judaszem Iskariotą. Czy da się odkupić winy?
Za betę dziękuję JolkaK i krar85.
„Pójdziesz z tym co masz”.
Anioł Pański do Gedeona
Stoję przed rampą, serce wali jak oszalałe, odpowiednik adrenaliny pulsuje w żyłach. W dłoni dzierżę broń, słyszę odliczanie, nakładam bagnet. Rozglądam się, obok takie same skurwysyny jak ja. Nie tak miałem skończyć – myślę. – Miałem po prostu umrzeć.
***
Ten drugi leży na ziemi tuż obok. Dotykam dłonią brzucha, rączka noża sterczy w kierunku gwiazd, wskazuje Pas Oriona, ciemna posoka wylewa się ze mnie na chodnik. Umrę, to tylko kwestia czasu, ten ciemny kolor, nie wyliżę się z tego. Jakaś kobieta krzyczy, inni odwracają wzrok, ktoś próbuje zadzwonić po karetkę. Wiem, że umrę, jest za późno. Ciemnieje mi przed oczami. Czy byłem dobrym człowiekiem? A jakie to ma znaczenie? Jest mi coraz zimniej, zalewam betonowy chodnik kałużą krwi. Zimno i coraz ciemniej, ciszej. Ciemność.
***
Widzę światło i wiem, że mam przejebane. Nie byłem dobrym człowiekiem, nie wierzyłem w życie po śmierci. Podchodzę, wiem, że tak trzeba. Trwa to sekundy, może lata, w nicości nie ma punktu odniesienia.
Przenika mnie blask, światło wdziera się wszędzie, nie pozostawia miejsca, by coś ukryć. Nie potrafię kłamać.
Mówili, że po śmierci życie przewija się przed oczami jak film. Nieprawda. Czas przestaje być czasem. Jestem we wszystkich momentach naraz, wydarzenia tworzą jeden obraz. Dokonane wybory są jak pojedyncze pociągnięcia pędzla. Obraz życia, który namalowałem, nie mogę na niego patrzeć, jest paskudny.
Oceniam, nie jestem dobry, nie byłem dobry. Światło odwraca się, oddala, wiem, że tak musi być. Zrobiłbym wszystko, żeby do niego wrócić. Tak, wiem, że miałem czas i go zmarnowałem.
Światło się zatrzymuje.
Wszystko? – słyszę w głowie. Nie, nie w głowie, nie mam głowy, nie mam ciała.
– Wszystko – odpowiadam.
Rozbłyska jaśniej niż tysiąc słońc. Ślepnę, rozpadam się w nicość.
***
Łapię pierwszy oddech, budzę się w innym ciele, gdzie indziej.
– Baczność, kurwa! Ruszać się, za pięć minut odprawa – słyszę słowa w nieznanym języku, ale rozumiem ich znaczenie.
Podążam za innymi, jestem nagi, ubieram się w to, co pozostali. Na ciele mam wytatuowany numer, to on decyduje, gdzie mam podążyć. Idąc mam wrażenie, że coś mi przeszkadza, zajmuję jakby zbyt dużo miejsca.
Wąski korytarz po bokach przeszklenia, przypominają rozety w katedrze. Spoglądam przez nie, widzę gwiazdy, planetę. Jeśli jesteśmy w przestrzeni kosmicznej, to skąd grawitacja?
Otwiera się kolejna śluza, trafiam na odprawę, mieszają nas z weteranami. W ich spojrzeniach dostrzegam pogardę. Wyczuwam w powietrzu, że nadchodzi jej czas.
– Twój pierwszy raz, pięciopalcy?
Patrzę na istotę obok, dopiero teraz zauważam, że jestem trochę inny niż reszta.
– Pięciopalcy? – pytam, używając języka, którego nie znam.
– Ziemiec, jak Judasz, nasz patron.
Teraz zauważam, że większość istot ma cztery palce, twarze inne niż ludzkie, rogi. Gładzę głowę za skroniami i czuję, że też je mam. Podążam dłonią za krzywizną, są skręcone w dół a następnie do przodu. Do tego dochodzą skrzydła, dziwne uczucie, to nimi ciągle o coś zawadzałem. Ciało zmieniło się, ale wciąż, bardziej niż inni, przypominam człowieka.
– Trzymać się mnie blisko, a może przeżyć swój pierwszy raz – mówi rogaty z płaskim nosem, wskazuje naszyte dziewięć srebrników na ramieniu.
Kiwam głową, udając, że rozumiem.
– Jestem Rag z Cyrusa 4b.
Wyciąga dłoń w moją stronę.
– Jestem Ziemiec z Ziemi.
Podaję swoją, zaciskam na olbrzymiej łapie Raga.
– Rag pamiętać inny pięciopalczasty i wiedzieć, że wy się tak dotykać. – Uśmiecha się, jak dobra istota, ale mam wrażenie, że tacy tu nie trafiają.
***
Spaceruje przed nami rogaty anioł niższej rangi, jego skrzydła falują niczym łany pszenicy na wietrze. W głowie wciąż mi dzwoni to, co powiedział: karny oddział Storm J, mięsny szturm, macie, na co zasłużyliście.
– Ale ja nie jestem gotowy, nigdy nie walczyłem – szlocha ktoś po prawej.
– Powiedział Anioł Pański do Gedeona „Pójdziesz z tym co masz” – cytuje rogaty i wali marudę w twarz kolbą. Ten pada płasko i już się nie podnosi. – Ktoś jeszcze nie jest gotowy?
Cisza.
– Teraz konkrety. Dzięki flocie dotarliśmy do układu Oriona. – Robi ukłon w stronę anioła po prawej. Ten w galowym mundurze wygląda jak pieprzony admirał Nelson. My dla kontrastu wyglądamy jak gówno.
– Przeprowadzając desant z orbity, wyzwolimy planetę skalistą Czyściec 3b. Naszym celem jest zdobyć przyczółek, zniszczyć trony i przejąć panowania. Jeśli się uda, przybędą archaniołowie, jeśli nie, są gotowi nas poświęcić. Idziemy w pierwszym szturmie mięsnym, a ja zabiję każdego, kto spróbuje się cofnąć.
Spoglądam na Raga, mam nadzieję, że to żart.
– Sierżant zabije – potwierdza, znów się do mnie uśmiecha.
– Piekielni mają przewagę, są silni. Ale powiedział anioł do Gedeona "Pójdziesz z tym co masz” – powtarza się rogaty. – Ale bez niego – dodaje, wskazując na wątpiącego, którego rozwalił kolbą.
Widzę, jak odciągają zwłoki za nogi, zostawiając krwawy ślad. Tyle zostało po braku gotowości. Jakiś przebłysk, wspomnienie. Przypominają mi się słowa kierowcy F1, mówiącego po nieudanym wyścigu, że nie jesteśmy tu, gdzie chcielibyśmy być.
– Jesteśmy potępieni, ale jest dla nas nadzieja. – Sierżant wskazuje palcem sztandar. Widnieje na nim szubienica otoczona trzydziestoma srebrnikami.
Próbuję tam dostrzec nadzieję, ale widzę tylko sznur z węzłem wisielca.
– Teraz mówię do nowych. Będziecie mieć szczęście, jeśli przeżyjecie pierwszy szturm. Nie przyzwyczajajcie się do istot obok was. Dla ponad połowy to ostatni desant, stracicie duszę.
Mimowolnie spoglądam na istotę obok.
– On tak zawsze – szepce Raga.
– Osiem szturmów temu byłem taki jak wy. Przeżyłem i jestem teraz sierżantem! – krzyczy rogaty anioł i pokazuje naszywkę na ramieniu z ośmioma srebrnikami. – Za każdy szturm jedna. Jeśli zbierzecie trzydzieści, odkupicie swoje winy, tak jak nasz patron Judasz Iskariota.
– Raga silny, odkupi winy.
– Ruszać się psy, na barki desantowe. Za dwadzieścia rozbłysków stawicie czoła przeznaczeniu.
Obracamy się w bok, idziemy jeden za drugim. Podbiegam, zrównuję się z olbrzymem.
– Rag, zaczekaj.
Zwalnia, spogląda na mnie z góry.
– Co się stanie, jeśli zginę jako anioł?
Raga przełyka ślinę, rozgląda się, po czym odciąga mnie na bok.
– Uwierz mi, nie chcesz tego wiedzieć. Po prostu przeżyj – szepce.
– Muszę…
Łapa Raga ląduję na moich ustach.
– Nie tu, nie dzisiaj, pięciopalcy.
***
Nie tak miałem skończyć – myślę.
Jest ciasno, jesteśmy ściśnięci jak mięso w taniej konserwie, opakowani kawałkiem metalu. Spadamy na planetę, jak w urwanej windzie, jak bohaterowie taniego horroru. Wpadamy w atmosferę, wiatr, wstrząsy, słyszę wybuchy, szarpnięcie otwieranych spadochronów.
Barka desantowa opada na Czyściec 3b, uderza z głuchym hukiem. Na chwilę obraz spowalnia, stoją obok mnie istoty z różnych epok, światów, ci, którzy nie zasłużyli na nic lepszego za życia. Wiem, że za nami stoi rogaty sierżant ze skrzydłami. Wiem, że zabije każdego, kto nie ruszy do ataku.
– Bagnet na broń! – rozkazuje rogaty.
Nakładam bagnet, wszyscy nakładamy. Boję się jak skurwysyn, to nieprawda, że po śmierci nie ma strachu. Jest nas trzydziestu, znam statystyki, ponad połowa zginie w ciągu najbliższych minut.
Zapala się czerwone światło, rampa opada. Widzę bladoróżowe niebo, dwa małe słońca, las czegoś co przypomina meduzy, wybuchy, biegnących skrzydlatych żołnierzy z innych barek, porozrzucane ciała.
– Skurwysyny, do ataku! Za srebrniki!
Tak, to do nas.
Świst, kula urywa głowę Ragowi z Cyrusa 4b. Krew bryzga na tych co stali za nim. Pada też ktoś w drugim i trzecim szeregu.
Ruszamy. Biegnę przed siebie, mam skrzydła i bagnet na broni. Gnam i masakruję wroga, walcząc pod sztandarem Judasza Iskarioty. Zabiję każdego za garść srebrników. To ja będę tym skurwysynem, który je zbierze i odkupi duszę – myślę dźgając rogatych i depcząc po ciałach współtowarzyszy.
***
Skrzydła umazane krwią, siniaki, rany. Przeżyliśmy, ja i dwu nowych. Sierżant kieruje nas na wzgórze, po drodze znika. Zbieramy się wokół sztandaru, obok pali się ognisko. Weterani się uśmiechają, tworzą anielski krąg. Zostajemy wewnątrz, jak osaczone zwierzęta, stajemy do siebie plecami.
Podnoszę gardę.
– Który, kurwa, pierwszy! – krzyczę.
Śmieją się, my nie. Może chodzi o to, że nie uderzą pojedynczo.
– Teraz jesteście jednymi z nas. Pierwszy szturm oddziela ziarna od plew.
Biorę oddech, chyba za wcześnie, bo zaczynają się rozbierać. Znów przyjmuję pozycję obronną.
– Zróbcie to samo, od pasa w górę. Zasłużyliście.
Powiedział od pasa w górę czy w dół? Nieważne. Pierdolę taką inicjację. Zaciskam pięści. Rozwalę pierwszego, który się zbliży.
Nie zauważyłem, kiedy przybył sierżant. Zbliża się do ogniska, wyciąga z niego rozgrzane żelazo. Łączę kropki, opuszczam gardę. Teraz rozumiem, skąd mają oparzenia na przedramionach i piersiach. Wykonuję polecenie, podchodzę.
– Żebyś pamiętał ból, w którym go wywalczyłeś – mówi sierżant.
– Nie ma odkupienia bez cierpienia! – krzyczą.
– Nie ma odkupienia bez cierpienia – powtarzam.
Zaciskam zęby. Czuję, jak gorące żelazo wypala odcisk na skórze. Pierwszy srebrnik. Po policzkach ciekną łzy bólu i radości.
– Na mundur naszyjemy później. Ubranie może spłonąć, piętno zostanie z tobą na zawsze. Następny! – krzyczy sierżant.
Staję w kręgu obok weteranów. Ci poklepują mnie po ramieniu. Do sierżanta podchodzi kolejny anioł.
– Nie ma odkupienia bez cierpienia!
***
Dotykam świeżego śladu po wypaleniu srebrnika, boli, ale tylko żywi mogą tego doświadczyć. Żyję, mimo że umarłem. Jak to w ogóle brzmi? – zastanawiam się. – Nieważne.
Siedzimy przy ogniu, jak pieprzeni harcerze, nawet dostałem odznakę. Może nie do końca, bo mamy skrzydła, a nasz zastępowy, szkoda mówić. Podają coś do palenia, nie wiedziałem, że anioły palą.
– Co to? – pytam.
– Prawdziwe gówno, ale nie martw się. Są inne rzeczy, które bardziej chcą cię zabić – śmieje się czterosrebrnikowiec.
Wciągam, zatrzymuję w płucach.
– O, kurwa – mówię wypuszczając dym.
– Tylko nie rób nic głupiego.
– Co to było?
– Guano panowania. – Śmieje się.
– Co?
– Przecież mówiłem, że gówno. – Brechta, ci obok również.
Ich twarze są zniekształcone, śmiech spowolniony. Patrzę na dłoń.
– Mówcie mi siedmiopalcy – zanoszę się śmiechem.
– Ktoś chce zobaczyć panowania?
Wstają, ja również. Idziemy, chwilami się potykam, nie tylko ja mam problemy z utrzymaniem równowagi. Coraz bardziej mnie ciekawi, co wyprodukowało ten towar.
Dochodzimy do stajni, strażnicy zastępują nam drogę.
– Stać!
– Zdobyliśmy je, chcę im tylko pokazać, po co przelewali krew – mówi do starszego stopniem.
Strażnik rozgląda się dookoła, kiwa głową do podwładnego. Ten opuszcza broń.
– Macie jedną klepsydrę – szepce.
Wchodzimy do jaskini, zbliżamy się do krat. Podchodzą z drugiej strony, siedem sztuk. Są smukłe, silne, boskie.
– O kurwa, jakie piękne.
Wyciągam dłoń, chcę dotknąć.
– I zabójcze, trzymajcie się z daleka od ogrodzenia.
– Weź konia arabskiego, pomnóż przez tysiąc i dalej będzie mało – mówię.
– Co to jest koń? – pyta płaskonosy.
– Coś nie wartego uwagi przy tym – odpowiadam.
– Są długowieczne, ale nie rodzą się częściej niż jeden na milenium – tłumaczy.
Zabijali się przez Helenę Trojańską, czemu nie z powodu panowań – myślę. Gdybym potrafił malować, uwieczniłbym je. Zresztą one już są długowieczne.
Opuszczamy stajnie, wracamy do ognia. Szczęśliwie nikt nie zauważył, że przemyciłem całkiem sporo tego gówna. Może panowania są bezcenne, ale ich guano na pewno da się wycenić, a ja zrobię wszystko by przeżyć. Obiecałem to Ragowi.
Siadam, zajmuję miejsce obok specjalisty od panowań.
– Skąd tyle o nich wiesz?
– Mamy czas pomiędzy szturmami, często trzeba dolecieć do celu, a to trwa, czasami lata. Przeżyłeś, pokazałeś wartość, wybierz jakieś szkolenie.
Nie dowierzam, to jakaś pieprzona korporacja.
***
Wpisałem się na dwa kursy. Na „Bagnety”, mogę uczęszczać od zaraz. Tak też robię. Na „Opadanie szturmowe, śmierć z przestworzy” trafiam na listę oczekujących. Im więcej srebrników tym łatwiej się dostać, ja mam, kurwa, jeden.
***
Dwa lata bagnetów, kolejny szturm, przeżywam. Mam drugi srebrnik, blizna jest jeszcze świeża.
Leżę w kajucie, gdy pod drzwi ktoś wsuwa prywatną wiadomość. Otwieram zwój. Zwolniło się miejsce na „Opadaniu szturmowym”. Na Cyrusie zginęło trzech z kursantów. Jesteś chętny?
– Jasne, że tak – szepcę.
Uśmiecham się, nie powinienem, ale czekałem na to dwa lata. Z dwoma srebrnikami czekałbym jeszcze dłużej, ale guano panowania jako waluta sprawia cuda.
***
Zauważam, że nowi wpatrują się w moje trzy srebrniki. Jestem dla nich jak wzór, traktują mnie tak, jakbym miał przepis na nieśmiertelność. Próbują się trzymać blisko. Nie rozumieją, że to tak nie działa.
Stoimy na szczycie piaskowej wydmy. W jej centrum stoi wbity sztandar. Otaczamy go, podobnie jak srebrniki na fladze otaczają szubienicę.
– Odnieśliśmy sukces na poziomie taktycznym, zdobyliśmy przyczółek – mówi Gedeon.
Tak nazywamy sierżanta. Nienawidzę go.
Flaga łopocze na wietrze, osłaniam chustą twarz przed wciskającym się wszędzie piachem.
– Niestety innym nie poszło tak dobrze. Na poziomie strategicznym ponieśliśmy porażkę, musimy oddać ten świat.
– Kurwa. – Zaciskam pięści, aż bolą mnie knykcie.
Widzę, jak pozostali spuszczają głowy, zaciskają zęby, ktoś spluwa na ziemię.
– Za pięćdziesiąt rozbłysków ewakuacja z kwadrantu G7. A teraz ruszać dupy, mamy zadanie do wykonania. Ktoś musi dobić rannych.
Przypominam sobie, jak zabił młodego przed pierwszą misją. Naprawdę go nienawidzę.
– Pójdziesz ze mną – mówi Gedeon, jakby czytając mi w myślach.
Idziemy dwójkami po pustyni, cofając się po śladach bitwy, którą stoczyliśmy. Czuję, jak skrzydła lepią mi się od krwi. Pozwalam sierżantowi, robić robotę. Mam już dość.
– Oni zrobiliby to samo – mówi Gedeon i dźga kolejnego.
– Wiem.
Zauważam ślady krwi, prowadzące do wnętrza bunkra. Podnoszę rękę do góry, a następnie wskazuję wejście.
Sierżant rusza w moją stronę.
– Dam radę.
Gedeon zatrzymuje się. Wyciąga kościaną fajkę.
– Pójdziesz z tym co masz – mówi, następnie siada na kamieniu nieopodal.
Powoli odsuwam właz, wchodzę do środka. Widzę w ciemności, ślady prowadzą do drugiego pomieszczenia.
Zauważam go. Siedzi na ziemi w kałuży krwi, zaciska opaskę uciskową na udzie. Opiera się plecami o betonową ścianę bunkra. Ma połamane skrzydła i charakterystyczny ułamany lewy róg.
Podchodzę i kieruję bagnet w jego klatkę piersiową. Podnosi głowę i patrzy mi w oczy. Trzęsie się. Łzy ciekną mu po twarzy. Zaciska powieki.
Mijają sekundy, a ja obserwuję kolejne krople zmaterializowanego strachu.
– Czy tylko ja nie widzę różnicy pomiędzy wami, a nami? – szepcę.
Leżący pod ścianą otwiera oczy.
Odkładam broń, przykładam palec wskazujący do ust, po czym odwracam się i wychodzę. Po chwili znów jestem na powierzchni. Widzę sierżanta, jak wstaje z kamienia i przeciąga się, prostując skrzydła. Chowa fajkę do wewnętrznej kieszeni munduru.
– Załatwiłeś? – pyta, dmuchając mi dymem w twarz.
– Nie zdążyłem, sam się wykrwawił – kłamię, patrząc mu prosto w oczy.
Ruszamy w stronę barek desantowych. W duchu się uśmiecham. Może dźwigam kłamstwo, ale pierwszy raz od dawna czuję się dobrze. Straciliśmy ten świat. W zamian odzyskałem trochę człowieczeństwa.
***
Stoimy naprzeciwko rampy, barka opada inaczej niż poprzednio. Wiem, że nie dotkniemy ziemi. Mam zamknięte oczy i przypominam sobie słowa z odprawy: Babel 2, woda w stanie stałym, niska grawitacja, skrzydła nie są tylko ozdobą.
Słyszę ostrzał baterii przeciwlotniczych. Pewnie jestem tak blady, jak pozostali. Pierwsza eksplozja szarpie barką. Zaczyna się.
– Przygotować się, skurwysyny! – rozkazuje Gedeon.
Nie mam pojęcia, dlaczego cały czas mnie pilnuje.
Rampa barki się opuszcza. Lodowate powietrze wpada do środka, czuję jak kostnieją mi dłonie.
Patrzę w dół, lodowe szpikulce sterczą w naszą stronę, wybuchy w powietrzu i na powierzchni. Po prawej na ziemi widzę kilka roztrzaskanych barek.
– Za srebrniki! – krzyczy sierżant.
Zostało kilkaset metrów. Wyskakuje pierwszy szereg. Jestem w drugim, nasza kolej. Robię krok i wybijam się z prawej nogi, rozkładam ręce, spadam głową w dół. To jak pieprzone bunji, tylko, że nie ma liny. Spadam jak pierdolony kamień.
Rozkładam skrzydła, szarpnięcie. Gwałtownie hamuję i zaczynam kontrolować opadanie. Przypominam sobie słowa instruktora: nie za szybko, bo się roztrzaskacie, nie za wolno, bo was zdejmą.
Szarpnięcie. Ból. Spadam. Uderzenie. Ciemność.
***
Budzę się, czuję jak przesuwa mi paznokcie po ramieniu, leży za mną. Jej palce są ciepłe, przyjemne, włoski stają mi dęba. Czuję kuszenie, jest subtelne. Kocham ją, tak bardzo chciałbym zostać.
– Muszę lecieć. – Odsuwam jej dłoń, nie pozwalam się dotykać.
– Zostań, proszę.
Powinienem.
Podnoszę się z łóżka, wciągam spodnie i patrzę na nią z góry. Ma ciemne włosy i piegowatą skórę. Jej twarz jest jakaś rozmyta, nie mogę sobie przypomnieć jak wygląda.
– Nie mogę, mam coś do załatwienia.
Czuję, jak ramię zaczyna palić.
– Nigdy nie mówisz, czym się zajmujesz.
Łzy napływają jej do oczu.
Milczę. Nie odpowiadam, że to praca jak każda inna, tylko, że trzeba być skurwysynem, jakich mało. Nie powiem też, że to dzień taki, jak każdy inny, tylko ostatni. Patrzę na nią i widzę, jak się rozpływa.
Budzę się, boli jak skurwysyn. Jednak nie wstałem z łóżka. Spoglądam wzdłuż ciała, pół wygląda, jakby ktoś zbyt długo zostawił mięso na grillu.
Ktoś się nade mną pochyla i pokazuje coś okrągłego, trzyma to w łapie. Mrużę oczy, próbuję złapać ostrość, nie widzę za dobrze.
– Srebrnik, też dostałeś.
Uśmiecham się mimowolnie.
– Co ze skrzydłem? – Wskazuję głową w bok, poza pole widzenia.
– Amputowali.
Zaciskam zęby. Uwielbiałem szybować, kochałem opadać na światy o małej grawitacji. Marzyłem, że jeśli przeżyję, to zostanę instruktorem. Teraz nawet to straciłem.
– Jakim cudem żyję?
– Gedeon cię wyciągnął. To było piekło.
Łza ścieka mi po twarzy. Nienawidzę skurwysyna.
***
Odnajduję sierżanta, nie biegł za nami od jakiegoś czasu. Leży w kałuży krwi. Próbuję go opatrzyć, ale wiem, że jest za późno.
– Nienawidzę cię! – kłamię.
Podnosi resztkami sił głowę.
– Za młodego?
Kiwam głową.
– Przez takiego jak on, zginął cały mój oddział, tylko ja ocalałem. On miał osłaniać szturm z przejętego bunkra, prowadzić ogień zaporowy, ale zamiast tego siadł na ziemi i beczał. Bez wsparcia ogniowego, wystrzelali nas wszystkich jak kaczki. Żaden z naszych nie dobiegł nawet do linii okopów przeciwnika. To było piekło.
Mrużę oczy, marszczę czoło. Coś mi nie pasuje w tej historii.
– Jak przeżyłeś? – pytam.
– To ja byłem tym, który zawiódł, przeze mnie wszyscy zginęli.
– O, kurwa – szepcę.
– Wtedy nikt się o tym nie dowiedział, zrobili ze mnie bohatera. Jedyny, który przeżył z całego zastępu. Potrzebowaliśmy bohaterów, zostałem sierżantem.
Widzę, jak płacze, łzy mieszają się z krwią, która wycieka z ust. Przestaję go opatrywać, przestaję okłamywać siebie.
– Postanowiłem odkupić swoje winy i uratować tak wiele istot, jak to możliwe. Zabiłem młodego, bo był taki jak ja.
Nienawidzę go, ale wierzę mu.
Widzę, jak ciężko łapie oddech. Chwytam go za rękę. Przecież go nienawidziłem. Po co mi to wszystko opowiedział? Dlaczego mnie?
Przełyka krew i patrzy mi w oczy.
– Wiem, że tam w bunkrze, on żył, nie dobiłeś go – mówi Gedeon.
Paraliżuje mnie strach. Co zrobić? Drżą mi ręce, łapię jakąś szmatę, chcę go udusić.
– Ale nie bój się, odejdę z tym co wiem.
Odrzucam ją na bok. Wstyd mi, brzydzę się sam siebie.
– Przepraszam – mówię.
Kiwa głową.
– Moja fajka, zatrzymaj ją – wyszeptuje testament.
W milczeniu mijają kolejne rozbłyski, jego ostatnie. Sierżant zamyka oczy, puszcza moją dłoń.
Łkam, trudno mi złapać oddech. Po policzkach ciekną anielskie łzy. Wiem, że Gedeon, był lepszym aniołem niż ja.
***
– Baczność, skurwysyny!
Przechadzam się naprzeciwko istot różnych ras, różnego pochodzenia. Szukam jakiegoś twardziela. Ci nowi płaczą, ci starzy głupio się uśmiechają. Jednak, gdy ich mijam i czują powiew ocalałego skrzydła, wtedy zastygają w bezruchu.
– Kiedyś byłem taki, jak wy – mówię do młodych. – Po sześciu szturmach mięsnych zostałem sierżantem. Teraz mam ich na koncie jedenaście. – Wskazuję palcem srebrniki na ramieniu. – Trafiłem tu, bo zasłużyłem na to. Nikt nie trafia tu przez przypadek. Nie obchodzi mnie jakimi skurwysynami byliście za życia i co zrobiliście. Jeśli przetrwacie trzydzieści mięsnych szturmów, spłacicie swoje winy.
Staję naprzeciwko nowego, zgrywa twardziela. Patrzę mu w oczy, jest wyższy. Jestem jednym z niewielu pięciopalcych jak nazywają ludzi, jesteśmy drobni przy takich jak on.
– Kilku z was nie opuści barki desantowej, w czasie pierwszego szturmu zginie ponad połowa. Nie przyzwyczajajcie się do siebie – mówię powoli, spokojnie, patrzę mu w oczy.
Broda zaczyna mu dygotać jak niemowlakowi, któremu zbiera się na płacz, opuszcza wzrok. Łamię go, zawsze jednego łamię, taka rola sierżanta anielskiego zastępu.
– Jeśli ktoś spróbuje uciekać, będę stał z tyłu, my się nie cofamy. – Uśmiecham się krzywo, nie byłem nigdy dobrym człowiekiem, nie jestem dobrym aniołem.
***
Stoimy na odprawie. Zapamiętuję: Syriusz 2a, wodny świat, jedna mała wyspa, wysoka grawitacja, słabe siły wroga. Tak miało być, ale straciliśmy kontakt z jednostką, która lądowała tam kilkaset rozbłysków temu. Mamy zrobić desant, dokonać przełamania, przejąć tron. Dodatkowy cel, odzyskać kontakt z pierwszą grupą, sprawdzić dlaczego nie odpowiadają.
Opadamy, nie słychać ostrzału, cisza jest przerażająca. Barka jest wyposażona w większe spadochrony niż zazwyczaj, grawitacja i tak sprawia, że opadamy szybciej niż normalnie. Skrzydła stanowią tutaj tylko zbędny balast, zresztą ja i tak już nigdy nie polecę.
Opadamy na brzeg plaży, to jedyne miejsce, gdzie jest wystarczająco równo.
Głuche uderzenie, piach częściowo pochłania impet lądowania.
Rampa opada. Na końcu plaży widzimy niskie, grube rośliny o czerwonych liściach, za nimi wzgórze i nasz cel. Koniec podejścia jest stromy, odsłonięty. Widać, gdy Pan tworzył ten świat eony temu, kierował się pięknem, a nie warunkami w jakich przyjdzie nam dzisiaj szturmować.
– Za srebrniki, skurwysyny! – motywuję.
Ruszamy, biegniemy, mam ich przed sobą. Patrzę w bok, gdzieś w oddali widzę drugą barkę, ma otwarty właz, nie widzę ciał na plaży. Dobiegamy do linii drzew, przedzieramy się pomiędzy nimi. Teraz najtrudniejsze. Moi ludzie prą do przodu, z trudem wspinając się na wzniesienie.
Adrenalina, wrzeszczymy jak oszalali, próbujemy biec do linii umocnień, wspinamy się na nią, wskakujemy do środka i nic.
Zasadzka? – zastanawiam się.
W okopie jest pusto, nie ma ich. Nie ma naszych z pierwszego szturmu, nie widzimy przeciwnika.
Podnoszę palce, pokazuję dwa i kierunek, później wykonuję podobny gest w drugą stronę.
Dwie grupy ruszają na zwiad.
– Reszta, zachować pełną ostrożność, obsadzić stanowiska i czekamy.
Mijają kolejne rozbłyski, czuję, że stało się coś złego. Małe czerwone słońce jest coraz niżej, zbliża się zmierzch. Widzimy w ciemności, ale nikt nie lubi mroku, to uniwersalny lęk, niezależny od świata, z którego pochodzimy.
Trzask. Zauważamy, że kłosy roślin się poruszyły. Mija kilka sekund, znów, trochę bliżej.
– To porusza się przy ziemi!
Przywieramy do ścian okopów, czekamy z bagnetami gotowymi do obrony. Próbuję kontrolować oddech, zaciskam zęby, są coraz bliżej.
– To nasi!
Dwójka zwiadowców wskakuje do środka, rozkładając skrzydła, by choć minimalnie zamortyzować lądowanie.
– Czysto! – meldują. – Opuścili planetę, ziemia jest jeszcze ciepła po starcie. Nie ma co zdobywać, tron ewakuowali ze sobą.
– Kurwa.
Coś jest nie tak. Czuję to, jak ból w kościach zanim nadejdzie deszcz. Niektórzy tak mają, ja tak mam.
Druga grupa zwiadu wraca, wskakuje do okopów.
– Znaleźliśmy ich!
– Naszych?
Kiwa głową. Po jego minie, wiem, że moje przeczucia się właśnie sprawdzają.
– Bardzo oberwali?
Zwiadowca nie odpowiada, drugi wygląda, jak obłąkany.
Idziemy, jest już całkiem ciemno, wszyscy opuściliśmy okopy, nie ma czego bronić. Mijają kolejne rozbłyski.
– Tam, w wąwozie, po drugiej stronie wzgórza.
Podchodzę, staję, nogi uginają się pode mną. Nikt nic nie mówi, odwracają wzrok. Znaleźliśmy ich, są tu wszyscy. Wiszą poprzybijani do krzyży, ponabijani na pale, niektórzy wciąż się ruszają.
– Skrócić ich cierpienia! – rozkazuję.
Kim trzeba być, żeby zrobić coś takiego?
– Sierżancie, czy mamy…
Podnoszę dłoń, przerywam mu.
Odsuwa się na bok, milczy.
Odwracam się plecami do wąwozu, do swoich ludzi, do tego co zobaczyłem. Schodzę w stronę plaży. Po drodze powłóczę nogami, stopy stają się coraz cięższe z każdym krokiem. Osuwam się na kolana. Łzy ciężko opadają na piasek, po chwili dołączają do nich pierwsze krople deszczu. Nawet potop nie dałby rady zmyć tego, co zobaczyłem.
***
Kilkanaście rozbłysków temu po raz ostatni wbiłem bagnet w ciało wroga, po raz ostatni prowadziłem zastęp do bitwy. Misja na Hadesie, moja ostatnia, kończy krucjatę odkupienia.
Tworzymy anielski krąg. Ze względu na panujące zimno i, że przeżyło tylko dwunastu, stajemy bliżej ognia niż zwykle. Wyciągam żelazo, wypalam kolejne srebrniki.
Na końcu podaję żelazo następcy. Ma dopiero, cztery srebrniki, ale poza mną nikt dłużej nie przeżył. Wiem, że będzie dobrym sierżantem. Wskazuję mu miejsce na piersi, na brakujący srebrnik.
– Nie ma odkupienia bez cierpienia! – krzyczą.
– Nie ma odkupienia bez cierpienia – powtarzam spoglądając w górę.
Zaciskam zęby i z radością przyjmuję ból. Następnie biorę odrobinę śniegu i przykładam do rany.
Wiwatują, nikt tego nie mówi, ale jestem dowodem, że odkupienie jest możliwe. Myślę o tych, którzy polegli i zastanawiam się, dlaczego akurat ja przeżyłem?
Wyciągam resztkę guano panowania, nabijam do fajki. Przypalam żelazem, zaciągam się i podaję dalej. Przynajmniej tyle mogę im ofiarować.
Po kilkudziesięciu rozbłyskach staje nade mną anioł posłaniec. Wyciągam fajkę w jego stronę. Odmawia.
– Pan się z tobą spotka, za dwa lata od teraz. Rano wyruszysz z flotą w podróż do miejsca, gdzie wszystko się zaczęło.
Posłaniec jest jakiś niewyraźny, mieni mi się przed oczami, ale zapamiętuję.
***
Powracam na Czyściec 3b, minęły sto dwadzieścia trzy lata. Przypominam sobie emocje z nim związane: strach podczas lądowania, gniew, gdy Ragowi urwało głowę, dumę, gdy zniszczyliśmy trony i odzyskaliśmy panowania. Dziś wracam jako bohater, wykuty w ogniu bitew, drugi po naszym patronie, który zebrał trzydzieści srebrników.
Prom łagodnie opada na powierzchnię planety, bez wstrząsów, eksplozji, nie słychać wystrzałów, krzyków. Jedyne co się nie zmieniło, to las czegoś co przypomina meduzy, widzę go w oddali przez boczny wizjer. Podchodzę do wyjścia, staję wyprostowany, rampa się opuszcza. Jak okiem sięgnąć, widzę anielskie zastępy.
Sam Iskariota czeka na lądowisku, by wręczyć mi ostatni srebrnik. Gdy podchodzę, drżą mi nogi i mięśnie skrzydła, czuję, jak rozsadza mnie duma, nigdy wcześniej nie widziałem archanioła. Jest niski, niższy niż myślałem. Jego mundur jest piękny, ale subtelny, zupełnie nie w stylu pieprzonego admirała Nelsona. Jest archaniołem, promieniuje siłą woli, opuszczam wzrok. Wtedy z bliska dostrzegam ślad po szubienicy na jego szyi. Pan mu wybaczył, a później go wywyższył.
Iskariota robi krok do przodu i osobiście przyszywa mi ostatni srebrnik. Chwilami przebija igłą skórę, ale to nic. Następnie podaje rękę, pięciopalczastą, taką jak moja.
– Dochrapałeś się trzydziestu srebrników, warto było? – pyta. Pewnie widzi kikut skrzydła, blizny na twarzy i oparzenia na ciele.
– Tak.
Wiem, że nigdy nie zapomnę tej chwili.
Podjeżdża rydwan, ciągną go cztery panowania czystej krwi, wsiadamy. Nie można było tej chwili uczcić w bardziej podniosły sposób. Są to istoty tak rzadkie, że toczą się o nie wojny. Według jednej z ksiąg archanioł Michał sprowadził taką istotę na Ziemię i to ona stała się prawdziwą przyczyną, zabicia Abla. Jednocześnie panowania są dzikie, w szale potrafią rozszarpać całe zastępy wrogów lub swoich. Zdarza się, że anioł ginie, podczas prób powożenia, nie dając rady sprostać panowaniu nad tymi istotami. Stąd ich nazwa.
Powożący anioł strzela lejcami, kwadryga rusza, koła rytmicznie stukają na kocich łbach. Intuicyjnie staję na baczność, wypycham klatkę piersiową do przodu i pozdrawiam tłum, machając ręką. Jedziemy pomiędzy regimentami w stronę tronów i zwierzchności, On tam na nas czeka. Mijamy po drodze oddziały stojące na baczność, cały olbrzymi plac jest nimi wypełniony.
Iskariota kładzie mi rękę na ramieniu, wyrywa z zamyślenia.
– Wiesz? Jesteś w porządku.
Chcę coś powiedzieć, ale zapiera mi dech w piersiach.
– Przegrałem zakład. Nie wierzyłem, że komukolwiek to się uda, te szturmy, nikt nie miał prawa przeżyć – kontynuuje archanioł.
– Zakład? Z kim? – pytam.
– Z Nim. – Wskazuje oczami w górę. – On zawsze w ciebie wierzył.
Bóg we mnie wierzył. Patrzę na innych z góry, chciałbym to wykrzyczeć, powstrzymuję się ostatkiem sił.
Dojeżdżamy, rydwan się zatrzymuje. Schodzę na ziemię i obracam się w stronę Iskarioty.
– Pójdziesz sam, pójdziesz z tym co masz – mówi i wskazuje mi kierunek.
Idę środkiem wielkich schodów, wspinam się na górę. Czy to zawsze musi być góra? Przypominam sobie pismo, Ararat, gdzie wylądowała Arka Noego, Synaj, gdzie Mojżesz wykuł tablice zawierające przykazania, Tabor, gdzie doszło do przemienienia i w końcu Golgotę, miejsce egzekucji skazańców. Tak, musi – odpowiadam. Jestem coraz bliżej, czekałem na to sto dwadzieścia trzy lata, zrobię jeszcze te kilka kroków.
Widzę światło, klękam, tak bardzo chciałem do niego wrócić.
– Wstań.
– Boże mój – mówię.
Nie przesadzaj – słyszę śmiech w głowie. – Przecież nigdy nie wierzyłeś w Boga. Za to ja wierzyłem w ciebie.
– Uwierzyłem, gdy zobaczyłem cię po śmierci.
– Zobaczyłeś światło, jestem Niosącym Światło. Muszę przyznać, że wiernie mi służyłeś za życia i jeszcze lepiej po śmierci, zabiłeś wielu wrogów w moim imieniu. Zrobiłeś wszystko, żeby do mnie wrócić.
Przypominam sobie obietnicę, którą złożyłem, widzę wszystko, co wydarzyło się od tamtej chwili. Czuję, jakbym stracił duszę. Nie rozumiem. Nagle w obliczu światła wszystko się układa, ostatni z puzzli trafia na miejsce, jest jak owoc poznania dobra i zła.
– Przecież nigdy nie byłeś dobrym człowiekiem, jak mogłeś sądzić, że możesz być dobrym aniołem? – mówi Lucyfer.
– Nieee! – krzyczę i opadam bezwładnie na ziemię.
Resztkami sił odwracam głowę w stronę wiwatującego tłumu i w świetle Pana widzę ich prawdziwe oblicza. Skrzydlate potwory, takie same skurwysyny jak ja.
***
– Nie krzycz, błagam!
Zrywam się z łóżka, zrzucam kołdrę, dotykam się po plecach, gładzę dłonią nad uszami. Rogi, nie ma ich.
Dziewczyna ucieka pod ścianę, patrzy na mnie, jak na szaleńca.
– Chciałam cię tylko obudzić, rzucałeś się po łóżku, coś krzyczałeś. Nic nie rozumiałam – mówi łamiącym się głosem.
Jest wyraźna, ma piegi, bladą twarz. Jak ja ją kocham.
– Kocham cię.
Jest zdezorientowana, próbuje się uśmiechnąć, ale dalej cała drży.
– Miałem zły sen, tyko sen.
– Nie będziesz więcej krzyczał?
Podchodzę, daję jej buziaka w czoło, całuję. Jak mi brakowało delikatności kobiecych ust. Od jutra wszystko się zmieni. Ja się zmienię.
– Przemyję twarz i zaraz do ciebie wracam.
Układam pościel na łóżku. Chcę dać jej chwilę, na uspokojenie.
W łazience odkręcam kurek, przemywam twarz. Widzę w lustrze, jak krople powoli po niej ściekają. Robię kilka powolnych wdechów i wydechów. Jest lepiej.
Zastanawia mnie tylko, dlaczego mam ochotę zapalić, przecież nigdy tego nie robiłem. Otwieram szufladę i obok szczoteczki do zębów, znajduję kościaną fajkę. Tę fajkę. Widnieje na niej niezrozumiały napis, ale wiem co tam jest napisane. Za garść srebrników. Pójdziesz z tym co masz.
Ekscytujące, gratuluję… Ciekawy pomysł i dobre wykonanie. Tylko jedna (?) literówka.
Rogi, ie ma ich.
„Pójdziesz z tym co masz”. Świetne motto, choć wolę drugą wersję:
“Nie weźmiecie stąd nic co nagromadziliście, zabierzecie tylko to, co daliście innym.”
Czy jakoś tak…
Pozdrawiam.
dum spiro spero
Z komentarzem przybywam, pobetowym. Wg mnie od początku to była dobra historia, wymagała tylko wypolerowania. Jest nastrój, czyta się z rosnącym zainteresowaniem, podoba mi się też sama konstrukcja opka. Autor długo pracował nad dopieszczeniem tekstu i zrobiło to dobrze opowiadanej historii. Gratuluję i klikam.
Hej, bardzo intensywny tekst, który trzyma przy lekturze. Konsekwentnie trzymasz czytelnika w tym wojskowo – anielsko – piekielnym – pobojowisku :). Ma to swój specyficzny klimat, który mi się spodobał. Może to moje dziwactwo że wszędzie widzę Warhammer ale jednak tekst kojarzył mi się z blood angelsami przedstawionymi dosłownie :). Ale to działało tylko na plus w moim odczuciu. Jedna rzecz, która zwróciła moją uwagę – to, że tekst jest chyba trochę za długi. Na krótką chwilę odczułem znużenie historią, chyba o jedną scenę walki było za dużo. Co nie zmienia faktu, że opowiadanie mi się podobało i klikam oraz pozdrawiam :)
"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."
Fascynator
Dzięki.
Zgubioną literkę poprawiłem.
“zabierzecie tylko to, co daliście innym.”
O to jest świetne i takie prawdziwe.
JolkaK
Jeszcze raz dzięki za pomoc w dopieszczeniu. Wiem, że nie było łatwo, bo ciągle coś dopisywałem. Uwagi, sugestie, nie tylko poprawiły opko, ale sporo mnie nauczyły.
Dzięki za klika.
Bardjaskier
Wh40k nie jest mi obce. Moi kapelani lata temu prowadzili odziały black templars przeciwko chaosowi, a nawet dark angelsom. Nie można im ufać, coś ukrywają i wiem, że wiesz co mam na myśli.
Tu jednak inspiracje były inne. Dawno temu przeczytałem “Biblię w obrazkach dla najmłodszych”, to na niej nauczyłem się czytać. Później zastanawiałem się, czy skoro wiadomo było, że Judasz miał zdradzić, to był zły? A może taką miał misję? Co by się stało, gdyby w nagrodę został archaniołem? Taki ktoś od brudnej roboty. Nieważne.
Główną inspiracją były szturmy mięsne na Ukrainie, odwieczne przesądzenie każdej, ze stron, że to my jesteśmy tymi dobrymi.
Do tego ostatni składnik. Bagnety. Lubię je, ale nie chciałbym takim dostać ;)
Dzięki za klika.
A widzisz jest teoria, że Judasz był najwierniejszy, bo przecież Jezus musiał zginąć na krzyżu, a Judasz był jedyny, który to rozumiał i na polecenie nauczyciela wskazał miejsce ostatniej wieczerzy, wiedząc, że zostanie za to potępiony przez wiernych. A Dark angels to pierwsza armia którą zbierałem do 40k :). A na koniec dodam, że wolałbym dostać mieczem łańcuchowym od Astartes niż bagnetem w bebechy od człowieka ;). Pozdrawiam :).
"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."
Sprawnie napisane. Czyta się bardzo dobrze. Historia wciąga, mimo że przewidywalna. Ci, co przeżyli śmieć kliniczną, opowiadają o świetle, które widzieli. Czyżby zetknęli się tam z Niosącym Światło?
Klikam. Pozdrawiam.
W y b i t n e, srebrnik ode mnie!
“Kiedy ludzie mówią ci, że coś jest nie tak albo im się nie podoba, prawie zawsze mają rację. Kiedy mówią ci, co dokładnie według nich jest źle i jak to naprawić, prawie zawsze się mylą”. Neil Gaiman
AP
Dwa lata temu prawie byłem po drugiej stronie, ale niewiele pamiętam, odcięło mi zapis.
Dzięki za klika.
Andyql
Srebrnik (klika) przyjmuję z radością. Wypalaj.
A widzisz jest teoria, że Judasz był najwierniejszy, bo przecież Jezus musiał zginąć na krzyżu, a Judasz był jedyny, który to rozumiał i na polecenie nauczyciela wskazał miejsce ostatniej wieczerzy, wiedząc, że zostanie za to potępiony przez wiernych.
Teoria z gruntu fałszywa. Nie było żadnego “polecenia” tylko ujawnienie wydarzenia, które
miało nastąpić w wyniku ludzkiej słabości… Współcześnie nazywa się to prekognicją a według
wybitnych fizyków jest jednym z niemożliwych zjawisk w naszym Wszechświecie.
Trzymając się dalej dogmatów – nikt też nie kazał Piotrowi zapierać się trzykrotnie znajomości.
Po to dostaliśmy wolną wolę, aby wszelkie naciski ze sfer niebieskich czy piekielnych były
tylko sugestiami a nie przymusem… Tyle “smrodku dydaktycznego”…
EDIT
Dwa lata temu prawie byłem po drugiej stronie, ale niewiele pamiętam, odcięło mi zapis
Też byłem, zapis do końca – pozytywnego. Może coś wrzucę…heh
dum spiro spero
Dwa lata temu prawie byłem po drugiej stronie
Coś wspominałeś przy okazji Twojego pierwszego opowiadania na tym portalu. A piszę o tym, bo oba teksty łączy Clint Eastwood. Przypadek?
Jako zdeklarowany kompatybilista nie wierzę w przypadki. A wolna wola… Cóż,
prawda pewnie jak zwykle leży sobie gdzieś pośrodku – na dowolnie wybranym boku…
Sorki za dygresję…
dum spiro spero
AP
I tak i nie. Uwielbiam Clinta jako aktora i reżysera, ale gdy zacząłem pisać opko, tytuł roboczy na laptopie był inny: “Trzydzieści srebrników tylko nie płacz proszę”. Później przypomniał mi się film Sergio Leone i zmieniłem.
Zrobiłem kilka notatek z pomysłami na kolejne opowiadanie i zapisałem pod pewną nazwą. Wiem, że jeśli powstanie, to już znasz tytuł.
Wypalaj.
Pójdziesz z tym, co masz. Do biblioteki.
“Kiedy ludzie mówią ci, że coś jest nie tak albo im się nie podoba, prawie zawsze mają rację. Kiedy mówią ci, co dokładnie według nich jest źle i jak to naprawić, prawie zawsze się mylą”. Neil Gaiman
Cześć,
Podobało się. Stworzyłeś ciekawy melanż wątków Si-Fi, biblijnych i apokryficznych :) Tekst wciąga i dobrze się go czyta. Brawo.
Przyznam jednak, że ja nie dałbym bohaterowi szansy na przebudzenie w ostatnim akapicie. Zostawiłbym go w miejscu, które sobie wywalczył , wśród “takich samych skurwysynów jak on”.
Nie przepadam za historiami taktującymi o walkach, ale Twoją opowieść, Michale, okazała się całkiem zajmująca i czytało się ją nieźle, choć wykonanie mogło być lepsze.
Nie tak miałem skończyć – myślę. – Miałem po prostu umrzeć. → Druga półpauza jest zbędna; przed myśleniem nie stawia się półpauzy
Proponuję: Nie tak miałem skończyć – myślę. Miałem po prostu umrzeć.
Uwaga dotyczy zapisu myślenia także w dalszych fragmentach opowiadania.
…sterczy w kierunku gwiazd, wskazuje pas Oriona… → …sterczy w kierunku gwiazd, wskazuje Pas Oriona…
Wszystko? – słyszę w głowie. → – Wszystko? – słyszę w głowie.
…jestem nagi, ubieram to, co pozostali. → Co ubiera i dlaczego???
Domyślam się, że masz na myśli odzież, a tę można włożyć, założyć, przywdziać, okryć się nią, ubrać się w nią, ale nie można jej ubrać!
Proponuję: …jestem nagi, ubieram się w to, co pozostali.
Sierżant wskazuje palcem na sztandar. → Sierżant wskazuje palcem sztandar.
Wskazujemy coś, nie na coś.
…to nie prawda, że po śmierci nie ma strachu. → …to nieprawda, że po śmierci nie ma strachu.
– Który kurwa pierwszy! – krzyczę. → – Który, kurwa, pierwszy! – krzyczę.
– Coś nie wartego uwagi przy tym… → – Coś niewartego uwagi przy tym…
Stoimy na szczycie piaskowej wydmy. → Czy dookreślenie jest konieczne? Czy wydma może być inna, nie piaskowa?
…a następnie wskazuję na wejście. → …a następnie wskazuję wejście.
To jak pieprzone bunji, tylko, że nie ma liny. → Pewnie miało być: To jak pieprzone bungee, tylko że nie ma liny.
Drżą mi ręce, łapię za jakąś szmatę… → Drżą mi ręce, łapię jakąś szmatę…
Łkam, ciężko mi złapać oddech. → Łkam, trudno mi złapać oddech.
https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Ciezko-a-trudno;19058.html
Moi ludzie prą do przodu, ciężko wspinając się na wzniesienie. → Moi ludzie prą do przodu, z trudem wspinając się na wzniesienie.
– Tam, w wąwozie, pod drugiej stronie wzgórza. → Literówka.
Przypalam żelazem, zaciągam i podaję dalej. → Chyba miało być: Przypalam żelazem, zaciągam się i podaję dalej.
…minęło sto dwadzieścia trzy lata. → …minęły sto dwadzieścia trzy lata.
Idę środkiem wielkich schodów, wspinam się pod górę. → Masło maślane – czy mógł wspinać się w dół?
Proponuję: Wspinam się środkiem wielkich schodów.
Arkę Noego lądującą na Ararat… → Arkę Noego lądującą na Araracie…
…wszystko się układa, ostatni puzzel trafia na miejsce… → …wszystko się układa, ostatni z puzzli trafia na miejsce…
Puzzle nie mają liczby pojedynczej.
https://wsjp.pl/haslo/podglad/92688/puzzle/5231364/ukladanka
Tą fajkę. → Tę fajkę.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
regulatorzy
Nie przepadam za historiami taktującymi o walkach, ale Twoją opowieść, Michale, okazała się całkiem zajmująca i czytało się ją nieźle, choć wykonanie mogło być lepsze.
MB: Dziękuję za dobre słowo jak i uwagi.
Poprawki naniosłem, za wyjątkiem uwag dotyczących zapisu myśli.
Nie tak miałem skończyć – myślę. – Miałem po prostu umrzeć. → Druga półpauza jest zbędna; przed myśleniem nie stawia się półpauzy
Proponuję: Nie tak miałem skończyć – myślę. Miałem po prostu umrzeć.
Uwaga dotyczy zapisu myślenia także w dalszych fragmentach opowiadania.
MB: Wygląda, że we wszystkich opowiadaniach stosowałem zły zapis. Do tej pory myślałem, że półpauza dotyczy tylko pierwszego słowa, a następnie używa się zapis jak w dialogu. Zajmę się tym, ale dziś już nie dam rady.
Wszystko? – słyszę w głowie. → – Wszystko? – słyszę w głowie.
MB: Tu koniecznie chcę zastosować zapis bez półpauzy. Bohater słyszy myśli, a nie dźwięki. Dodatkowo to obce myśli, wtłoczone mu do głowy. To taki niespotykany na ziemi atak polegający na “hakowaniu umysłu”.
czeke
Początkowo, tak to opowiadanie się kończyło.
Dziękuję bardzo, cieszę się że trafiłem z tekstem.
Bardzo proszę, Michale Bronisławie. Miło mi, ze mogłam się przydać. :)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Cześć!
No proszę, zakończenie nieco się zmieniło… Przez co tekst – imho – zyskał. Takie zmiany perspektywy to zawsze ryzykowny zabieg, ale tutaj całkiem się udał. Z dłuższym komentarzem wpadnę jutro (albo w piątek… muszę wymyślić, czego jeszcze nie napisałem na becie ;-) ), póki co doklikuję bibliotekę i życzę kolejnych, przynajmniej równie dobrych tekstów.
EDIT: Zdecydowanie nie brakuje tu akcji i wydarzeń. Krótko pokazujesz bohatera, dostajemy dosłownie urywki, nim trafiamy na odprawę rodem z Żołnierzy Kosmosu. Jak w wojsku: dostajemy tylko tyle, ile jest konieczne. Strach, wykonywanie rozkazów, ulga, znowu strach… Całkiem sprawnie oddajesz perspektywę żołdaka, człowieka idącego po srebrniki bez zbędnych pytań czy wątpliwości. Miejscami nieco zabrakło mi większe głębi, szerszego spojrzenia, refleksji ale to raczej kwestia gustu niż wada tekstu. Końcówka spodziewana (poza ostatnia sceną), bez zaskoczenia, jednak spójna i do pewnego stopnia trzymająca w napięciu. Ostatnia scena przynosi nutę weirdu: czy to była podróż w głąb siebie, czy też zaczynamy kolejny z piekielnych kręgów?
Całkiem udany tekst, bez fajerwerków, ale udany.
Pozdrawiam!
„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski
Krar85,
Sporo mnie nauczyłeś, a i zostało mi kilka zadań do przerobienia.
Zakończenie pozwalam interpretować dowolnie.
Dzięki za klika.
Podobało mi się. Historia wciągnęła mnie od samego początku. Ciekawy pomysł.
Śmierć Gedeona wydała mi się trochę zbyt patetyczna, ale to tylko moje odczucia.
Dobrze napisane, czytało się bez zgrzytów.
Cześć pusia,
Gdyby Gedeon został uduszony tą szmatą, byłoby mniej patetycznie, a nie wiele brakowało ;)
Jest pewna szansa, że jeszcze spotkasz Ziemca z Ziemi.
Miło słyszeć, że historia cię wciągnęła.
Michale
Mroczny świat. Jak nie lubię historii inspirowanych kulturą biblijną, tak niektóre się bronią – i ta jest jedną z nich. Nieco odstawał sen po utracie skrzydła, w ogóle opis desantu tuż przed tym bardzo krótki, cały fragment mnie zdezorientował, ale może takie miałeś założenie. Scena gdzie bohater pada na kolana i płacze wypadłaby moim zdaniem lepiej w dłuższej formie, gdzie jest czas na wyhamowanie napięcia i więcej kontekstu emocjonalnego. Poza tym przy panowaniach i Ablu chyba jest zbędny przecinek.
Brzmię trochę jakbym się czepiał, ale czytało mi się dobrze. Kreatywne podejście i twist z Lucusiem na końcu. ^^
Do mnie, moja puento..!
aeoth
Nie chcę grzebać już w tym tekście, bo poszedł z tym co miałem ;) Wyhamowanie pewnie by pomogło, był na to czas, ale nie chciałem już rozciągać tekstu. Niemniej dorzuciłem jedno zdanie, po tym jak bohater pada na kolana i płacze. Uważam, że twoja uwaga jest trafna, a scena jest teraz lepiej zakończona. Ciekawe tylko, czy myśleliśmy o tej samej scenie?
Dzięki i cieszę się, że spodobał ci się świat, który stworzyłem. Jest szansa, że powstanie jeszcze jedno opowiadanie.
Tak, chyba tak – zdanie o potopie jeśli się nie mylę. Mój rozumek bardziej to aprobuje teraz, chyba że to nie ten fragment i zadziałało placebo xD
Do mnie, moja puento..!
aeoth
Dodałem zdanie o potopie :)
Był jak brakujący puzzel.
“– Piekielni mają przewagę, są silni. Ale powiedział anioł do Gedeona "Pójdziesz z tym co masz” – zajebiście mi się takie coś podoba. Zwraca uwagę.
“– Uwierz mi, nie chcesz tego wiedzieć. Po prostu przeżyj – szepce.” – tutaj widzę pewną niekonsekwencję w wysławianiu się Ragi. Raz Raga widzieć, raz normalnie.
“Wpisałem się na dwa kursy. Na „Bagnety”, mogę uczęszczać od zaraz. Tak też robię. Na „Opadanie szturmowe, śmierć z przestworzy” trafiam na listę oczekujących. Im więcej srebrników tym łatwiej się dostać, ja mam, kurwa, jeden”. – kolejne “złoto opis”. Absolutnie me gusta. Już teraz trafiasz do mojego ścisłego top-3 juzerów, których należy doglądać.
“Istariota robi krok do przodu i osobiście przyszywa mi ostatni srebrnik”. – Iskariota.
No i po seansie. Na ten moment zawija w czapkę wszystko, co u Ciebie przeczytałem, a w skali portalu utrzymuje się w pierwszej piątce.
“Pójdziesz z tym, co masz” – to jest taki uber sztos. Bardzo zwracam uwagę na pojedyncze myśli. Na obrys choćby jednego, celnie napisanego zdania. Jestem czymś takim skażony. Mam sajko na taki deseń.
Tekst wyborny.
Canulas
Tekst napisałem w dwa wieczorki. Później długo poprawiałem, żeby każde zdanie pasowało i miało znaczenie. Fajnie jak ktoś to zauważy.
Zostało sporo materiału, mam rozgrzebane kolejne opowiadanie w tym brutal angel SF.
No tak, tak, poprawia się długo, ale trzeba to lubić. Zakładam, że lubisz. “Pójdziesz z tym co masz” – trafi do kanonu
Wciągnęło. Przeczytałem, chociaż nie moje klimaty. Doceniam konstrukcję, logikę i konsekwencję budującą spójność. Słusznie w Bibliotece. Pozdrawiam. :)
Dziękuję bardzo Koalo za ciepłe słowa na Mikołaja.