Sierpniowe burze, wraz z pomrukiem ołowianych chmur, w tańcu iskier skaczących po piorunochronie cerkiewnej dzwonnicy, przyniosły tę nowinę:
Święty brat nadchodzi!
Spoza grani Howerli, południowe wiatry o słodkim zapachu bezkresnej Bukowiny prorokowały to nadejście od wiosny. Zaszumiały ukwiecone turkusem goryczek połoniny Świdrowca, zagrzechotały wypłowiałe od słońca gołoborza Gorganów:
Święty brat już idzie.
Bystre wody Czeremoszu huczały na skalnych porohach o tym dzień w dzień.
W końcu nasz poczciwy batiuszka o różowej cerze i siwej brodzie sięgającej opasłego brzuszyska wszystkim to ogłosił.
– Na Święto Spasa przybędzie do Ihrowca brat Semka – oznajmił z ambony przed majestatem pozłacanego ikonostasu. – Wielki uzdrowiciel, leczący mocą ducha tych, którzy uwierzą.
Nie szosą iwanofrankiwską, nie koleją karpacką, ale opuściwszy suczawicki monastyr zmierzał prosto do naszego miasteczka, depcząc bosymi stopami błotniste ścieżki huculszczyzny.
– Brat Semka nie jest duchownym – pouczał batiuszka, drżącym w ekscytacji głosem. – Jest jednym z was, człowiekiem i grzesznikiem. Dobry Bóg, tak jak na Hioba, zesłał na jego barki ciężką chorobę po to, aby w miłosierdziu bożym znalazł uzdrowienie. Zamiast przeklinać los, brat Semka wybrał pustelnię, gdzie oddał się modlitwie i ascezie. Tam, na pustkowiu, otrzymał coś więcej niż zdrowie: cudowny dar uzdrawiania.
Zapłonęły w letnim słońcu złote kopuły cerkwi zaśnięcia Bogarodzicy, a okopcone ogniem świec stare ikony zdawały się przyoblekać w uśmiechy swe surowe oblicza na widok świętego brata, zbliżającego się do domu bożego. Mieszkańcy Ihrowca wylegli z domostw, wpatrując się w wysoką, odzianą w śnieżnobiałą albę postać brata Semki, kroczącego ulicami naszego miasta.
Tak i ja chwyciłam córkę za rękę i pobiegłyśmy przez most nad Czeremoszem w kierunku wznoszącej się na wzgórzu świątyni.
*
Dawno przeminęły już czasy, kiedy chłopcy z Ihrowca wołali za mną:
Ludmiła ma cyca, co wszystkich zachwyca albo Ludka pokaż swoje udka!
Dziś córka moja była już dorosła. Same zostałyśmy, same we dwie. Mąż wyruszył na wojnę, potem mój syn. Narzeczony Katji, zanim jeszcze dali na zapowiedzi, też poszedł.
Już nie wrócili.
Nie wrócili jak wielu innych mężczyzn. Przeżyli pewnie tylko ci, co uciekli za granicę albo znaleźli pracę w fabrykach broni. Oni jednak też już nie wrócą. Zostali sami starcy, dzieci i kobiety. Kiedy nasi dzielni chłopcy szli na front, rzucałyśmy im pod stopy kwiaty. Wierzyłyśmy w nich, że wrócą w blasku chwały. Dziś została nam tylko wiara w cuda i naszą ciemnooką Bogarodzicę z cerkiewnego ołtarza. To tylko dzięki niej jeszcze żyjemy pomimo biedy, samotności i chorób.
Skąd biorą się na świecie choroby? Nie zostały przecież stworzone przez naszego dobrego Pana. Niektórzy twierdzą, że są karą za grzeszne życie. Nasz poczciwy batiuszka mawiał nieraz:
– Panie, jakby mało nam było wojny, zachowaj nas od chorób wszelkich.
To on wymodlił przyjście świętego brata Semki.
Złapałam za rękę córkę i wybiegłam mu na spotkanie, bo sama jestem chora. Stara Antonowa, jedyna lekarka, jaka pozostała w Ihrowcu, powiedziała mi:
– Umrzesz, Ludka, jak tu zostaniesz. Masz swoją kwiaciarnię na rynku, masz pieniądze, bo co niedzielę batiuszka zamawia u ciebie kwiaty do ołtarza. Weź wszystko, co masz i jedź do Polski. Idź do szpitala, może nie jest jeszcze za późno.
Do Polski dalej niż na tamten świat – pomyślałam. Ale kiedy usłyszałam, że święty brat do nas idzie, zrozumiałam, że Pan nie chce jeszcze mnie do siebie zabierać. Dlatego pełna wiary wzięłam Katkę i na Święto Spasa pobiegłyśmy do cerkwi.
Wnętrze świątyni zdawało się płonąć rozświetlone wszystkimi żyrandolami. Farba na ołtarzach błyszczała jakby były ze szczerego złota. Święci pańscy pochylali swe dobrotliwe twarze, patrząc na nas z wysokości ikonostasu. Ciżba kobiet tłoczyła się w kolejce do podwyższenia, na którym go ujrzałyśmy.
Wysoki i szczupły z długimi włosami i brodą, niczym Jezus, wyciągał ręce i uzdrawiał. Batiuszka pouczył, aby ci, co zmagają się z ciężkimi przypadłościami, napisali je na kartce, a kartkę pokazali bratu Semce. Tak też zrobiłam. Kiedy nadeszła nasza kolej, wypchnęłam Katję przed siebie i uniosłam karteczkę. Brat Semka spojrzał wzrokiem swych wodnistych, niebieskich oczu na napisane długopisem słowo, po czym zerknął na mnie i na córkę. W jego hipnotycznym spojrzeniu wyczytałam pytanie, dlatego od razu zgłosiłam się, że to ja jestem tą chorą. Raz jeszcze rzucił okiem na kartkę i niespodziewanie mnie objął.
– Zaczekaj, siostro, po mszy. Chcę ci pomóc – szepnął do ucha.
Nogi ugięły się pode mną, a w oczach wyrosły powidoki. Poczułam się, jakby sam Jezus przemówił do mnie wprost z ikony.
Z bijącym sercem dotrwałam do końca nabożeństwa, nie potrafiąc myśleć o niczym innym. Wreszcie, gdy ludzie zaczęli opuszczać cerkiew, brat wyszedł z zakrystii i wraz z naszym batiuszką podeszli do nas.
– Droga Ludmiło Andrejewo – zwrócił się do mnie batiuszka. – Nasz znamienity brat Semka przejął się twoim losem i postanowił zmierzyć się z brzemieniem, które nosisz, dziecko. Przyjmiesz go dziś w gościnę?
Łaska pańska spłynęła na mnie jak z niebios. Poczułam się jak święta Marta, przyjmująca w progach domu Łazarza samego zbawiciela.
Domem Łazarza była nasza stara kamienica w rynku. Na parterze mieściła się prowadzona przez nas kwiaciarnia. Na piętrze znajdowało się mieszkanie, w którym kiedyś mieszkali moi rodzice, a wcześniej dziadkowie.
– Biegnij, Katka, nagotuj prędko klusek. – Posłałam przodem córkę. – Przygotuj świeżą pościel i zaślij w moim pokoju; oddamy go w gościnę.
– Wszystko, czego mi potrzeba – odezwał się brat Semka zwyczajnym, ludzkim głosem, nieco wysokim i chropowatym – to ikona Bogarodzicy i dwa tuziny świec cerkiewnych. Niech córka postawi je przed świętym obrazem.
Zbierało się na burzę i wiatr targał nasze długie włosy, gdy wraz ze świętym bratem w milczeniu szliśmy przez kamienny most nad Czeremoszem. W drodze do rynku wszystkie wierzby płaczące chyliły się do ziemi, zamiatając listowiem chodnik przed jego stopami.
Katja zdążyła przygotować pokój dla gościa, który jedynie ze skórzaną torbą na ramieniu wkroczył w nasze progi. Bez elektryczności, której nie miałyśmy od minionej zimy, przed mrokiem ratowała nas tylko pamiętająca dziadków lampa naftowa. W żeliwnym piecyku buchnęły żarem rozżarzone bukowe szczapy, a na blasze w imbryku zabulgotał wnet wrzątek.
– Pomódlmy się – powiedział brat Semka, posilając się świeżo zaparzoną przez Katję herbatą. Ja w tym czasie zapaliłam rząd wysokich, smukłych świec, które swoim blaskiem objęły wiszącą na ścianie pozłacaną ikonę Maryi. – Podejdź tedy do mnie, siostro – rzekł w końcu.
Podwinął mi koszulę i dotknął brzucha. Ręce miał ciepłe, gorące, zdawały się promieniować mocą ducha.
– Tak… – wymamrotał sam do siebie, po czym spojrzał mi prosto w oczy. – Jest tak, jak powiedzieli lekarze. Kobiety psują się niestety od środka w samej istocie swej kobiecości. Dzieje się tak albo ze zbytniej wstrzemięźliwości, albo z rozpusty. Powiesz mi siostro, które z tych nieszczęść dotyczy ciebie?
– Bracie – odparłam, czując jak moje łono, kurczy się pod wpływem jego płomiennego dotyku. – Nasi mężczyźni poginęli na wojnie.
– Nie martw się. Nauczyłem się leczyć przypadłość, która trawi twoje ciało. Do tego potrzebna jest jednak wiara – dodał. – Abyście mocniej uwierzyły – zwrócił się naraz, patrząc to na mnie, to na córkę – podzielę się z wami świadectwem mojego życia. – I zaczął opowiadać. – Tak jak u kobiety słabość dotyka istoty jej kobiecości, tak też i u mężczyzny bywa, że choruje trzon ich męstwa. To właśnie spotkało i mnie. Tak niewiasty, byłem grzesznikiem i z rozpusty narodziła się moja udręka. Lekarzami gardziłem, do cerkwi nie zachodziłem, wreszcie dopadł mnie zły los i śmierć zajrzała mi w oczy. Ogarnęła mnie rozpacz. Wtedy przyszedł do mnie anioł i rzekł: "Idź na pustkowie i pokutuj za swoje czyny. Módl się, a pan ze sromoty twojej uczyni twą siłę". Tak, jak mi nakazał, udałem się do pustelni – kontynuował. – Zapaliłem świece i zacząłem się modlić, a wtedy znowu pojawił się anioł i powiedział mi, co mam czynić. Odtąd codziennie brałem w ręce przyczynę mej niemocy i wyrzucałem z wnętrzności ciała chorobę. Kropla po kropli wypływała ze mnie zaraza, aż po tygodniu walki poczułem się wreszcie zdrowy. Opuściłem wtedy pustelnię i wyruszyłem w drogę do monastyru suczawickiego. Tam wszystko opowiedziałem świątobliwym ojcom. Tam też przebadano mnie i jednogłośnie potwierdzono, że wydarzył się cud. Spójrzcie, niewiasty – to mówiąc, rozchylił poły śnieżnobiałej alby, odsłaniając dowód swego uzdrowienia.
Przypominał wybujały okaz sromotnika bezwstydnego.
Spojrzałam na twarz Katki, która spłonęła rumieńcem na ten niespodziewany widok. Ledwie nam to jednak pokazał, tak szybko się zakrył i podchodząc do mnie, rzekł:
– Spocznijmy, siostro.
Usiedliśmy na łóżku, a wtedy brat Semka objął mnie od tyłu, rozpiął zamek błyskawiczny spódnicy, którą zakładałam od święta i przesunął palce w kierunku wstydliwych, kobiecych miejsc.
Zadrżałam. Jego dotyk był jak elektryczność przebiegająca poprzez moje łono aż do piersi, na której zacisnął drugą dłoń. Odniosłam wrażenie, jakby tym dotykiem znalazł źródło mego utrapienia i pierwszy raz naprawdę uwierzyłam, że złośliwa choroba znalazła się w zasięgu jego mocy. Dziwne, ale nagle naszła mnie myśl, że nie doświadczyłam czegoś podobnego, odkąd będąc jeszcze młodą dziewczyną, wymykałam się nocami z domu do chłopców… Cała zapłonęłam, uległa jego objęciom i wtedy dopadł mnie gwałtowny skurcz. Zawirowały w oczach ognie świec. Coś we mnie zabulgotało. Wstrzymałam oddech, ale tylko po to, żeby po chwili krzyknąć z całych sił, czując jak zaraza odrywa się wreszcie od mojego ciała.
– Mamo! – zawołała Katja, nie rozumiejąc, co się ze mną dzieje, a ja ledwie żywa opadłam na poduszki. Kręciło mi się w głowie, a z czoła ciurkiem ściekał pot.
– Już dobrze siostro, już dobrze. – Usłyszałam głos uzdrowiciela.
– Jestem już zdrowa, bracie Semko? – wyszeptałam słabym głosem.
– Tak – odparł, wstając i wziąwszy garść cerkiewnych świec, zaczął zalewać woskiem plamy na prześcieradle. – Teraz idź do siebie i odpocznij.
Wstałam na chwiejnych nogach i poprawiłam na sobie mój odświętny strój.
– A ty, córko – odezwał się jeszcze do Katji – zostań tu ze mną. Takie przypadłości jak u twojej matki, bywają dziedziczone. Możesz nawet jeszcze nie wiedzieć, a też jesteś już chora. Szkoda by było, gdyż jesteś piękną dziewczyną.
– Matko Boska – zajęczałam.
– Nie bój się, siostro – rzekł do mnie łagodnym głosem. – Pomogłem tobie, pomogę i twojej córce. Zostaw nas, proszę – dodał. – Połóż się i odpoczywaj.
Pokłoniłam się świętemu bratu i wyszłam, ale cała drżałam o zdrowie Katki. Na nic się nie uskarżała, wcale prawie nie chorowała, ale jeśli naprawdę było z nią źle, chciałam to usłyszeć. Dlatego, mimo że zmierzałam już do drugiego pokoju, postanowiłam zawrócić.
Stare, spaczone drzwi od mojej sypialni dawno się nie domykały. Odkąd brakło w domu męskiej ręki, wszystko popadało w ruinę. Pchnęłam je lekko, tak żeby nie skrzypnęły i przez szparę zajrzałam do środka.
– Podnieś, córko, ręce. – Usłyszałam głos świętego brata, który właśnie ściągał przez głowę jej nocną koszulę. Błysnęły w blasku świec rozplecione złote włosy, które rozsypały się po nagich ramionach Katji. – A teraz się połóż.
Zniknęli mi z zasięgu wzroku i odtąd mogłam jedynie słuchać tego, co dzieje się w środku. Słyszałam ciężki oddech córki i po chwili w ciszy sypialni zapadł straszny wyrok.
– Tego się niestety obawiałem.
– Czy… czy jestem chora… jak mama? – wydukała, jąkając się z przerażenia.
– Twoja mama nie jest już chora – odparł. – Jeśli mi zaufasz, tobie również mogę przywrócić zdrowie. Wierzysz w cuda, córko? – zapytał w końcu.
– Wierzę – odpowiedziała cichym głosem, a wtedy nakazał:
– Rozchyl zatem swoje uda.
Przejmujący me matczyne serce jęk wydobył się ust Katki. Nie wiem, czym jej choroba różniła się od mojej, ale kiedy brat zaczął uzdrawiać, odniosłam wrażenie, jakby cała sypialnia zatrzęsła się w posadach.
– O tak! – Usłyszałam w końcu jego charczący głos, po czym w mieszkaniu zaległa cisza.
Moje nogi drżały. Ledwo na nich stałam. Żeby się nie przewrócić, szybko wycofałam się od drzwi i pobiegłam do łóżka. Niebawem wróciła również Katja. Rozpłakała się i rzuciła w moje objęcia.
– Wszystko będzie dobrze. – Utuliłam jej szloch. – Jesteśmy już zdrowe.
Wtulone w siebie tak, jak za jej dziecięcych lat, szybko posnęłyśmy. Ilość wrażeń, przeżytych tego dnia, przekraczała możliwości rozumu prostej kobiety. Tym tylko mogłam wytłumaczyć dziwny sen, który przyśnił mi się tej nocy.
Śniło mi się, że wchodzę w bystre strumienie Czeremoszu. Kamienie pod stopami są śliskie, wody lodowate, a ja zupełnie naga. Mimo to nie czuję chłodu. Uśmiecham się do spienionego nurtu obmywającego ciało z nieczystości. Zanurzam się w nim po szyję i nagle dostrzegam, że coś płynie w moim kierunku. Wytężam wzrok…
Bystry nurt niesie żółtą, gumową kaczuszkę, jaką dzieci bawią się nieraz w kąpieli. Czy jakieś dziecko wrzuciło ją do wody na najbliższym porohu, czy może wody niosą ją aż spod Howerli? Kaczuszka mija mnie na wyciągnięcie ręki. Próbuję ją schwytać, ale nurt rzeki porywa ją dalej i odpływa w dół ku Prutowi. Odwracam się i widzę, że na skałach poniżej mnie siedzi kilku młodych chłopców. Patrzą na moje piersi, patrzą na moje nagie biodra i wołają jeden przez drugiego: Ludmiła bądź dla mnie miła, legnijże ze mną, dam ci syna. Widzę, jak wskakują do wody i idą w moją stronę. Próbuję uciekać… i wtedy się obudziłam.
Z okien sączyła się już do sypialni szarówka. W oddali zapiał pierwszy kogut. Wtem zza ściany doszły mnie jakieś dziwne odgłosy. Podniosłam głowę, a gdy hałas się powtórzył, wstałam z łóżka. Dobiegał z pokoju, w którym posłałyśmy świętemu bratu Semce. Wyszłam na korytarz i zbliżyłam się do na wpół otwartych drzwi.
Dźwięki, niczym klapsy wymierzane niesfornemu dziecku na gołe pośladki, dobiegały właśnie stamtąd. Zajrzałam do środka. Przed ikoną Bogarodzicy płonęła ostatnia z cerkiewnych świec. Przed nią stał brat Semka i rzemieniem biczował się po plecach. Był zupełnie nagi i dostrzegłam, jak strużki krwi zmieszanej z potem spływają z jego pleców aż na pośladki.
Skrzypnęły poruszone niechcący drzwi. Odwrócił się nagle, aż zamarłam z przerażenia.
– Przepraszam – wydukałam. – Nie wiedziałam, że brat wstaje tak wcześnie.
Jego twarz była jednak uduchowiona i pełna łagodności.
– Muszę być w cerkwi na jutrzni – rzekł spokojnym głosem. – Potem wyruszam w dalszą drogę.
– Bracie! – Zdjęła mnie nagła trwoga, że za chwilę już go nie będzie. – Czy naprawdę jestem już zdrowa?
– Czyżbyś zaczęła wątpić? – Pokręcił głową.
– Bracie, nie wiem jak to powiedzieć, ale dostrzegłam przypadkiem, jak uzdrawiałeś moją córkę. Nie użyłeś w stosunku do mnie tych samych metod co dla niej.
– Siostro. Nieufna siostro! – Podszedł i położył mi dłonie na ramionach. – Twoja córka cierpiała z powodu innych dolegliwości niż ty. Nie nosiła w sobie choroby, a jedynie ranę, którą musiałem uleczyć.
– A czy i we mnie, bracie, nie pozostała przypadkiem żadna rana?
Spojrzał mi prosto w oczy łagodnym, rozbawionym wzrokiem.
– Mogła pozostać. Ale nie mam chyba teraz siły, żeby ją uzdrowić.
To mówiąc, wskazał mi swoje nagie podbrzusze.
– Wiem co zrobić, żeby przywrócić ci, bracie, moc – wyszeptałam i uklękłam przed nim.
Przypomniały mi się dawne, beztroskie czasy, gdy igrałam nieraz z chłopcami nad wodą.
– Czy twoja przypadłość na pewno nie wzięła się z rozpusty? – spytał, patrząc na mnie surowym wzrokiem.
Pokręciłam głową. Czułam, jak wstępują w niego siły i wstałam dopiero, gdy chwycił mnie za ramię i pociągnął do góry.
– Dobrze się sprawiłaś, siostro – przyznał. – Zzuj odzienie. Zobaczę, jak mogę ci jeszcze pomóc.
Rozpięłam guziki nocnej koszuli i kiedy zrzuciłam ją na podłogę, stanęłam przed nim tak samo naga, jak on. Przypomniałam sobie wtedy sen, w którym też zupełnie nieodziana brodziłam w wodach Czeremoszu i zdjął mnie wstyd.
– Pochyl się, siostro i oprzyj o krzesło – rzekł.
Zamyślił się, westchnął, po czym delikatnie objął mnie ramionami. Zacisnęłam powieki i zasłuchana w szept jego zaklęć oddałam się ogarniającej mnie fali ciepła, która niczym kojący balsam spłynęła na moje wewnętrzne rany.
– Wszystko będzie dobrze, siostro – rzekł, gdy skończył.
– Bracie Semko – wyszeptałam, wstając i zakładając koszulę. – Nie wiem, jak możemy ci się odwdzięczyć za łaskę, która za twoim udziałem spłynęła na ten dom.
– Módlcie się – odparł tylko, pakując swą skórzaną torbę.
Niebawem wyszedł. W pierwszych promieniach wschodzącego słońca jego szczupła sylwetka oddaliła się boso w kierunku cerkwi, której kopuły błyszczały prawdziwym złotem.
*
Bukowe lasy na zboczach Czarnohory oblekły się złocistą żółcią. Krwistą czerwienią zapłonęły rozsiane po wzgórzach jawory. Powiały mroźne wiatry od nizin wschodu, przypominając o toczącej się gdzieś daleko za kręgiem horyzontu wojnie. Wojnie, z której jeszcze nikt nie wrócił…
Zapachniało jesienią, gdy wraz z córką odwiedziłyśmy naszą starą lekarkę. Przez ostatnie tygodnie czułam się jak nowo narodzona, odzyskując wiarę, że kiedy tylko skończy się wojenna zawierucha, będziemy mogły rozpocząć nowe życie. Wraz z pierwszymi przymrozkami, okrywającymi siwym całunem łąki nad Czeremoszem ogarnęła mnie jednak słabość. Katja też poczuła się nagle gorzej.
– Ludko – zwróciła się do mnie Antonowa, marszcząc białe jak pergamin czoło. – Nic nie rozumiem. Nie wiem zupełnie, czy wierzyć mam badaniom sprzed roku, nie dającym ci wiele nadziei, czy temu, co widzę teraz. Jesteś zdrowa!
Spojrzałam na nią, czując że odzyskuję spokój. Jak mogłam choć na moment przestać wierzyć w cud, którego doświadczyłyśmy.
– Ile ty masz, Ludka, lat? – spytała po chwili milczenia.
– Kiedy wybuchła wojna, skończyłam czterdzieści – odparłam ze świadomością, że od tego czasu, zupełnie straciłam rachubę.
– Bo widzisz, w miejscu, gdzie przedtem widać było chorobę, pojawiło się coś innego.
– Co? – zadrżałam, zdjęta niepokojem.
– Ludmiło Andrejewo. Ty i twoja córka, obie jesteście w ciąży.
Nie wiedzieć czemu przed oczami stanął mi widok gumowej kaczuszki, unoszonej w moim śnie przez wody Czeremoszu.
Spuściłam wzrok i uśmiechnęłam się do swoich myśli.
Cześć, Sajmonie!
Czyli z braciszka Semko taki uzdrowiciel… W swoim tekście uderzasz w znacznie poważniejsze nuty, ale nie mogłem podczas lektury wyzbyć się skojarzeń z piosenką Nocnego Kochanka – Dr O. Ngal ;]
No, ale śmieszki na bok. Bardzo dobrze wyszła Ci stylizowana narracja, rewelacyjnie zbudowała klimat. Przedstawiona historia nie jest może przesadnie odkrywcza, ale za to fajnie poprowadzona. Poza tym, kurczę – czytało mi się naprawdę bardzo dobrze! Ogólnie jest to jeden z lepszych tekstów, jakie ostatnio czytałem na portalu.
W tekście mignęło mi kilka literówek, ale wybacz – nie notowałem na bieżąco, więc nie wskażę teraz palcem.
Klikam do biblioteki, a przy okazji (wobec ostatniej burzliwej dyskusji na SB) dorzucę też nominację w wątku piórkowym.
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Dzięki cezary_cezary za ciepłe słowa.
Też jestem fanem Nocnego Kochanka, choć inspiracją tu nie był akurat Dr O.Ngal, ale pewna autentyczna postać.
Pozdr
choć inspiracją tu nie był akurat Dr O.Ngal, ale pewna autentyczna postać
Tego się domyśliłem, Nocny Kochanek jest jednak zbyt śmieszkowy :) Ale nic nie mogę poradzić na skojarzenia… ;]
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Sajmon15, świetnie się to czytało. Szczególnie niektóre opisy, poczynając od pierwszego zdania. Stylizacja fantastycznie oddała klimat miejsca akcji.
Biorąc pod uwagę tagi i opinię znachorki, zakładam, że braciszek faktycznie miał moc uzdrawiania, choć może nie ma co tego roztrząsać. Bałam się, że to zmierza w bardzo złą stronę, ale ton opowiadania pozostał, może nie tyle pozytywny, co jednak też nie dramatyczny, konsekwentnie aż do końca.
Natomiast fabuła, szczególnie w kontekście tego, co braciszek zrobił Katji, wzbudza moje mocno mieszane uczucia. Jeżeli taki był zamiar, to się udało.
Dzięki Klaro za komentarz. Temat…hmm…kontrowersyjny. Dlatego go poruszyłem.
Hej, Ras(z)– put-in :D. Dobra historia, choć nie ma tu zaskoczenia, twista, czy jakiś strasznych fajerwerków, to jest klimat. Klimat starej wsi, ciemnego chłopstwa i potęgi szarlatanerii. A całość napisana barwnie i bardzo wciągająco:). Klikam i polecam do piórka oraz pozdrawiam :) P.S. Szkoda, że opowiadanie nie trafiło na konkurs Jima :).
"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."
Kłaniam się Bardziejaskrze i dziękuję za kliki. Konkurs Jima faktycznie by mi siadł, ale jestem tu od dość niedawna i kilka fajnych konkursów przeszło mi koło nosa. Pozdrawiam.
Będę na pewno jeszcze inne, powodzenia :)
"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."
Sajmonie, bardzo zacnie opisałeś szczególny przypadek wielkiej wiary pokładanej w umiejętnościach uzdrowicielskich pewnego pustelnika. Czytało się świetnie i tylko trochę szkoda, że w opowiadaniu brakło fantastyki.
Tak, jak mi nakazał, udałem się do pustelni. – Kontynuował. → Skoro kontynuował, to nadal mówił, więc: Tak, jak mi nakazał, udałem się do pustelni – kontynuował.
– Tak – odparł, wstając i biorąc garść cerkiewnych świec, zaczął zalewać woskiem plamy… → Nie wydaje mi się, aby mógł jednocześnie wstawać i brać świece, i jeszcze w tym samym czasie zalewać woskiem plamy.
Proponuję: – Tak – odparł wstając i wziąwszy garść cerkiewnych świec, zaczął zalewać woskiem plamy…
– Matko boska – zajęczałam. → – Matko Boska – zajęczałam.
Próbuje uciekać… i wtedy się obudziłam. → Literówka.
Rozpięłam guziki mojej nocnej koszuli i kiedy zrzuciłam ją na ziemię… → Rozpięłam guziki nocnej koszuli i kiedy zrzuciłam ją na podłogę…
…marszcząc swe białe jak pergamin czoło. → Zbędny zaimek.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Reg – jak to zabrakło, przecież uzdrowił matkę i córkę – to chyba jednak fantastyka:).
"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."
Bardzie, jakoś nie potrafię dostrzec niczego fantastycznego w opisanym uzdrawianiu. ;)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Dziękuję regulatorzy :) Błędy oczywiście poprawiłem.
Co zaś do fantastyczności, to hmm… Starałam się poprowadzić czytelnika po cienkiej linie pomiędzy realizmem a fantastyką, którą to liną jest wiara w swej magicznej, ludowej formie.
Myślę, że fantastyczna interpretacja słów lekarki:
Nic nie rozumiem. Nie wiem teraz, czy wierzyć badaniom sprzed roku, wieszczącym ci rychłą śmierć, czy tym najnowszym, wskazującym, że jesteś zdrowa.
jest w pełni uzasadniona.
Starałam się poprowadzić czytelnika po cienkiej linie pomiędzy realizmem a fantastyką, którą to liną jest wiara w swej magicznej, ludowej formie.
Sajmonie, doceniam kunszt, a jakim po rzeczonej linie prowadziłeś czytelnika, ale tak już mam, że jestem szalenie odporna na wszelką wiarę. A do tego nie wiem nic o badaniach, w świetle których Ludmiła okazała się zdrowa.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Niezwykle klimatyczne i dobrze napisane opowiadanie. Może nie ma akcji czy fajerwerków, ale jest w zamian historia przedstawiona bardzo dobrym językiem, poruszająca i wzbudzająca emocje. Opisy wyszły Ci świetnie, zaś sceny zbliżeń wykonałeś w moim mniemaniu w bardzo ciekawy, wyważony sposób. Zero bezpośrednich określeń tego, co braciszek z niewiastami czynił, a czytelnik ani na moment nie może mieć wątpliwości i może wyobrazić sobie to po swojemu. Za to duży plus, bo wbrew pozorom tego typu sceny nie są łatwe. Sajmonie, zacna to była lektura z rana. Sam pomyślę jeszcze nad dalszą nominacją, tymczasem przybliżam do biblioteki. Pozdrawiam.
Mamy dwudziesty pierwszy wiek. Zapewniam, że dotarł również na ukraińską wieś.
Witaj Realuc
Dzięki za klika i za dobre słowo.
Cześć AP
Dzięki za przeczytanie.
Natomiast czy aby z całą, niezachwiana pewnością możemy stwierdzić, że XXI w. dotarł wszędzie? hm…
Wszędzie zapewne nie i nie będę się upierał, że na każdą ukraińską wieś. Na podstawie opowiadania mogę wnosić, że coś na ten temat wiesz, więc drążyć dalej nie będę. Dodam tylko, że moja uwaga nie dotyczyła tylko stylizacji.
Nie szosą iwanofrankowską
Nie będę upierał, bo się na tym nie znam, ale według mnie powinno być iwanofrankiwską. Iwano-Frankowsk to rosyjska nazwa Stanisławowa, a ukraińska to Iwano-Frankiwsk.
Zgadza się.
powinno być iwanofrankiwską
Dzięki AP za cenną uwagę. Poprawione.
Bardzo dobry tekst. Tak jak już wcześniej zauwżył Jim, nie przekroczyłeś linii, poza którą sceny uzdrawiania straciłyby swoją wieloznaczność. Można je odczytywać na wiele sposobów, np. jako ilustrację mechanizmów samooszukiwania się ludzi. Bardzo lubię takie balansowanie.
Druga z mocnych stron tekstu, to odmalowanie klimatu prawosławnej wsi.
Uzdrowiciel skojarzył mi się z Rasputinem.
Przeczytam jeszcze raz, bo mogłem coś przegapić. Było też kilka literówek, których nie zanotowałem, ale wrócę z nimi.
Edycja:
Nie szosą iwanofrankiwską, nie koleją karpacką, ale opuściwszy suczawicki monastyr zmierzał prosto do naszego miasteczka,
depcząc bosymi stopami błotniste ścieżki huculszczyznyboso, błotnistymi ścieżkami huculszczyzny.
Zmierzał do miasteczka nie szosą, nie koleją, ale (czym?) błotnistymi ścieżkami. W ten sposób zdanie to brzmiałoby logiczniej.
Zapłonęły w letnim słońcu złote kopuły cerkwi zaśnięcia Bogarodzicy, a okopcone ogniem świec stare ikony zdawały się przyoblekać
przyoblecw uśmiechy swe surowe oblicza na widok świętego brata, zbliżającego się do domu bożego.
Chyba rozbiłbym to zdanie na dwie części, bo cieżko sobie te wszystkie nagromadzone niuanse wyobrazić.
(…) zbliżającego się do domu bożego. Mieszkańcy Ihrowca wylegli z domostw, wpatrując się w wysoką, odzianą w śnieżnobiałą albę postać brata Semki,
kroczącego ulicami naszego miasta.
W poprzednim zdaniu wiemy już, że brat Semka się zbliża, więc nie ma sensu powtarzać w kolejnym zdaniu, że kroczy.
Wierzyłyśmy w nich, że wrócą w glorii chwały.
Gloria to to samo co chwała, więc albo jedno, albo drugie słowo.
Domem Łazarza była nasza stara kamienica
kamienicąw rynku
Fabuła bardzo prosta.
Podobało mi się oddanie klimatu ukraińskiej wsi, chociaż też odniosłam wrażenie, że to się dzieje jakieś sto lat wcześniej. Dopiero ekspres zasiał wątpliwości, a kaczuszka dobiła hipotezę.
Doceniam subtelność w opisaniu hmmm… rytuałów uzdrawiających.
Ciekawe jest to, że uzdrowiciel najpierw jest jednoznacznie i paskudnie zły, a potem wychodzi, że może jednak nie do końca.
Jestem na TAK, czyli, acz chwilę się wahałam (ta prosta fabuła).
Babska logika rządzi!
Witaj kronosie.maximusie
Skojarzenie z Rasputinem rzecz jasna się tu narzuca, inspiracja jest niestety zupełnie współczesna…
Błędy, które dostrzegłeś, poprawiłem. Sugestie muszę przemyśleć ;)
Dziękuję Finklo za TAK.
Utwór stoi pięknymi opisami podgórskiej przyrody i delikatnie ukazaną seksualnością. Fabuły tu natomiast jak na lekarstwo. Gdyby ją doprowadzić do logicznego końca (matka umiera, a córka zostaje z dzieckiem, bez środków do życia i bez zrozumienia lokalnej społeczności), wyszłaby z tego całkiem nieznośna opowiastka dydaktyczna. Dobrze zatem, że postawiłeś na optymistyczne zakończenie, które wprawdzie pozostawia odbiorcę z dysonansem poznawczym, ale przez to zmusza go do samodzielnego pomyślenia. Przy odrobinie szczęścia dojdzie do wniosku, że bohaterka powinna była jednak szukać specjalistycznej pomocy, a częstsze występowanie podobnych przypadków wymusiłoby pewne przeformułowania w etyce seksualnej – nie mogę jednak powiedzieć, aby opowiadanie samo w sobie zgłębiało te kwestie.
Zgodzę się też z Reg, że fantastyka jest tutaj umowna, oparta właściwie na tym, że czytelnik (wsparty tematyką portalu) sam zechce uwierzyć w nadprzyrodzone moce brata Semki. Ostatecznie choroba Ludmiły mogła być błędnie zdiagnozowana. Spontaniczne remisje też się zdarzają i chyba częściej przy dużej wierze w wyzdrowienie (według powszechnej opinii, w tym lekarzy, choć trudno o przeprowadzenie rzetelnych badań). Nie zdziwiłbym się, gdyby dało się odnaleźć w naszej rzeczywistości parę przypadków kazuistycznych całkiem zbliżonych do opisanego, bez żadnej nadprzyrodzonej interwencji. Ubocznie zapytam na wypadek, gdyby zaplątał się tu jakiś znawca onkologii: chyba nie jest znany żaden rzadki typ nowotworu hormonozależnego, który mógłby dobrze udawać raka trzonu macicy oraz cofać się na skutek zwykłych zmian wewnątrzwydzielniczych związanych z ciążą?
Mogę też potwierdzić część wcześniejszych opinii co do tego, że mentalność bohaterów tekstu nie wydała mi się współczesna. To jednak tylko takie wrażenie, może złudzenie wielkomiejskiego płatka śniegu: trudno byłoby mi upierać się przy tym punkcie, skoro nieustannie mnie zaskakuje wstecznictwo i tępota ludzi. I tu na marginesie: możliwość, aby ktoś uznał tekst za zachętę do korzystania z usług szarlatanów, wydaje mi się na szczęście czysto hipotetyczna, ale z tegoż względu nie umiem jej zupełnie wykluczyć.
Językowo całkiem dobrze poza rozsianymi gdzieniegdzie błędami interpunkcyjnymi. Zwróciłem uwagę na dwa główne ogniska problemu.
Brak wydzielenia wołacza przecinkami:
– Umrzesz, Ludka, jak tu zostaniesz.
– Zaczekaj, siostro, po mszy. Chcę ci pomóc – szepnął do ucha.
– Biegnij, Katka, nagotuj prędko klusek. – Posłałam przodem córkę.
Jest więcej przykładów, chyba nie ma sensu wypisywać wszystkich.
Zbędny przecinek przed spójnikiem rozłącznym:
Ludmiła ma cyca, co wszystkich zachwyca(-,) albo Ludka pokaż swoje udka!
Przeżyli pewnie tylko ci, co uciekli za granicę(-,) albo znaleźli pracę w fabrykach broni.
Uważam jeszcze, że wypowiedzi starej lekarki w ostatniej scenie wymagają przeróbek:
Nie wiem teraz, czy wierzyć badaniom sprzed roku, wieszczącym ci rychłą śmierć, czy tym najnowszym, wskazującym, że jesteś zdrowa.
Tak się nie mówi – silne wrażenie nienaturalności – może gdyby to był list, i to bardzo formalny.
gdzie przedtem widać było chorobę
Tak jak twoja córka, obie jesteście w ciąży.
Tak jak twoja córka, jesteś w ciąży albo Ty i twoja córka, obie jesteście w ciąży.
Piórkowo będę na NIE, głównie ze względu na tę nikłą fabułę i niepewną warstwę fantastyczną. Zdecydowanie jednak warto było przeczytać.
Pozdrawiam!
Dziękuję Ślimaku za komentarz i wyłapanie błędów.
Przejrzałem tekst i poprawiłem interpunkcję przy wołaczach. Zredagowałem też ostatnie wypowiedzi lekarki. Co do choroby. Celowo zdecydowałem się nie wchodzić tu w szczegóły, ponieważ na czymś innym chciałem skupić uwagę czytelnika.
Pozdrawiam.
Stylizowana narracja jest zawsze ryzykowna. Brnęłam już na tym forum przez światy Wiedźmina, namioty Krzyżowców, czy inne słowiańszczyzny, ale jak widać czasem się udaje;)
Jestem trochę rozdarta, bo poetyckim wstępem nastroiłeś mnie na nieco inną lekturę. Jednak Twoja opowieść ma urok i seks w niej jest bardzo ładny i smakowity.
Dam TAK, bo opowieść mi się podobała fabularnie i językowo. Poza tym stworzyłeś nieduży, ale bardzo spójny wycinek losu i uśmiechnęłam się nie raz.
"...poniżej wszelkiego poziomu"
Bardzo dziękuję Ambush
Bardzo mi się podobało, jak to napisałeś. Udana stylizacja, piękne i nienużące opisy przyrody, a i erotyka pokazana w sposób strawny, co imo mało komu się udaje. Masz talent :)
Natomiast nie bardzo mi się podoba to, co napisałeś. Stosując taką stylizację – czytelnikowi się wydaje, że rzecz dzieje się przed stu czy dwustu laty – do czasów współczesnych, imo mówisz: a bo tam ciemnota i zabobon i w moim odczuciu deprecjonujesz w ten sposób miejsce i ludzi, które opisujesz.
Weź wszystko, co masz i jedź do Polski. Idź do szpitala, może nie jest jeszcze za późno.
Do Polski dalej niż na tamten świat – pomyślałam.
A tu dodatkowo stawiasz ów ciemnogród w opozycji do Polski.
Ludka wychodzi na tępą idiotkę. Mocno się o to postarałeś, choć przecież taka nie jest.
Masz swoją kwiaciarnię na rynku, masz pieniądze, bo co niedzielę batiuszka zamawia u ciebie kwiaty do ołtarza.
W ogarniętym wojną kraju kwiaty to nie artykuł pierwszej potrzeby. A jednak Ludka potrafi tak postarać się o towar, żeby batiuszka co niedzielę miał kwiaty na ołtarzu. Więc to niezła biznesmenka, a nie idiotka. Tylko jej starania o przeżycie można przedstawić, jak ja je widzę, albo skwitować krótkim “bo pop zamawia” i pozbawić ją w ten sposób uznania za pracę, którą wykonuje.
Nawet rozumiem jej nadzieję, bo tonący brzytwy się chwyta, ale, no kurde, matka, która pozwala na gwałt (bo nazwijmy rzecz po imieniu) na córce i jeszcze się z tego cieszy, jest wyjątkowo toksyczna. A nic nie wskazuje, żeby taka w istocie była.
Natomiast czytając zakończenie miałam fleshbeck. Dawne, dawne czasy, siedzimy ze znajomymi w wiejskiej knajpie. Przy stoliku obok toczy się rozmowa o brakującym w towarzystwie Józku. Józek siedzi w szpitalu, bo mu żona umiera na raka. Wszyscy żałują Józka, bo ciężkie życie chłop ma, dzieciaki jeszcze w domu nieodchowane, a on biedny sam zostanie. W knajpie siedzi też miejscowy moczymorda, tak nawalony, że w zasadzie nieprzytomny, ale nagle podnosi głowę i oznajmia: A bo gdyby jej Józek porządnie komin przeczyścił, toby zdrowa była. I całe męskie towarzystwo ryczy w tym momencie ze śmiechu, kobiety jakoś rozbawione nie były.
To nie są tak odległe czasy, kiedy spora część męskiej populacji (polskiej dodam) faktycznie uważała, że po to się ma żonę, żeby dupy dawała na każde żądanie, że jak się baby nie bije, to jej wątroba gnije, że dzień po porodzie to kobita powinna już do roboty w polu wrócić, a najlepszym lekarstwem na wszystkie kobiece dolegliwości jest porządne i regularne “czyszczenie komina”. I, sorry, ale ta opowieść się śliczniusio wpisuje w ten trend. No i dlatego nie podoba mi się.
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Dziękuję Irko za opinię. Z mojej strony chciałbym tylko podkreślić, że pisząc to opowiadanie nie miałem żadnych seksistowskich intencji. Skupiłem się raczej na psychologicznych mechanizmach ujawniających się w pewnych trudnych i niesprzyjających rozsądnemu myśleniu okolicznościach.
Tak sobie śledzę komentarze loży, bo nie mam nic lepszego do roboty :D i chyba nikt nie ma wątpliwości, że nie miałeś. Bo oczywiście opisane wydarzenia mogą się nie podobać, bo i właśnie taki był zamiar autora, co nie zmienia faktu, że właśnie taka jest rola pisarza by o sprawach trudnych pisać:).
"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."
Ja zrozumiałam uwagi Irki w ten sposób, że nie protestowała przeciwko seksizmowi, tylko przeciwko przedstawianiu Ukrainy jako zacofanego i zabobonnego kraju, dla którego Polska jest jakimś nieosiągalnym wzorcem.
Babska logika rządzi!
Ciekawe na ile sposób można interpretować jeden tekst :). Tylko, że ja nie widzę w tekście chęci obrażania kogokolwiek, ani Ukrainy, ani kobiet. Ale chętnie przeanalizuję fragmenty, które mogą coś takiego sugerować.
"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."
Noo, wysokich lotów opko. Zwłaszcza początkowe opisy. Dobry zabieg, bo od razu czyta się wolniej i uważniej, by nic nie przegapić i taki stan skupienia zostaje do końca.
Podoba mi się to, że nie okazało się, iż to hochsztapler, a naprawdę ją (je) uzdrowił. Nadaje tyo tekstowi nieco fantastyki. Przyznam, że gdyby po prostu ją oszukał i byłaby umierająca, raczej poczułbym rozczarowanie.
“To właśnie spotkało i mnie. Tak niewiasty, byłem grzesznikiem i z rozpusty narodziła się moja udręka. Lekarzami gardziłem, do cerkwi nie zachodziłem, wreszcie dopadł mnie zły los i śmierć zajrzała mi w oczy. Ogarnęła mnie rozpacz. Wtedy przyszedł do mnie anioł i rzekł:” – w tym fragmencie wpadło mi pod oczodół od wuja “mnie”, ale nie chrupało odbiorczo, więc tylko tak nieśmiało anonsuje.
Cześć, Sajmon!
Masz dużego plusa za ładnie odwzorowany klimat. Świetnie operujesz językiem i dorzucasz sporo ładnie wkomponowanych nazw własnych, przez co można się naprawdę świetnie wczuć w atmosferę.
Natomiast trochę się zdziwiłem umiejscowieniem tego w czasie – większość czasu myślałem o IIwś, albo nawet Iwś, a tu niespodzianka. Też uważam, że w wielu miejscach jest jeszcze ciemnogród podlana ślepą wiarą, ale ta mentalność zgrzytała mi z obrazem postaci, jaki namalowałeś.
Do tego zawiodła mnie fabuła, bo… no przyszedł chłop, zbałamucił, obrócił raz i dwa i cyk! Nie ma żadnej niespodzianki, czy zwrotu akcji, który mógłby mnie jakoś ruszyć, a i refleksji żadnych nie przyniosło.
Natomiast wielki plus za sceny ślizgane. Sporo w nich wyczucia, nie ma epatowania golizną, czy rzucania wulgaryzmami, ale nie ma też wątpliwości, co do tego, co się dzieje. Wyobraźnia ma pole do popisu. Świetnym zabiegiem było:
Dawno przeminęły już czasy, kiedy chłopcy z Ihrowca wołali za mną:
Ludmiła ma cyca, co wszystkich zachwyca
To takie swojskie, a przy tym drogą okrężną zasugerowałeś, że Ludka jest hojnie obdarzona. A i zapowiedź dalszych wydarzeń się w tym kryje.
Pozdrówka!
Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.
Witaj Canulas
Dzięki za przeczytanie i opinię.
Dzięki Krokusie za uwagi.
Odnośnie tego ciemnogrodu powiem tak: Ukraina pojawiła się nie dlatego, że uważam ją za miejsce, gdzie czas zatrzymał się na IIWŚ. Wybrałem ją jako przykład mechanizmu, gdzie wojna zabierając ludziom dobrobyt, bliskich, poczucie bezpieczeństwa, a przede wszystkim nadzieję na lepsze życie, sprawia, że następuje społeczny regres, a do głów zakrada się zabobon. A w dodatku ze względu na malowniczość i taki jednak bardzo archaiczny urok tamtejszych Karpat, nie potrafiłem sobie tego odmówić.
Pozdrawiam
Sajmonie
Krótko powiem, żeby za bardzo nie powtarzać po poprzednikach – piękny wstęp i urzekające zabiegi opisowo-narracyjne. Zręczne zarysowanie postaci, interesujący kontrast między tym czego się czytający spodziewa a tym co następuje. Zrozumiałem też, że motywacją do takiego akurat przebiegu wydarzeń było raczej rozważanie o naturze człowieka niż szowinistyczne opinie, wynika to z tonu całości.
Jeśli czegoś nie przeoczyłem to chyba nie powiedziałeś jasno o którą wojnę czy okres historyczny chodzi, co mogłoby sugerować nawet świat alternatywny – ale do tego brakuje tu wspomnianych już wyraźnych elementów fantastycznych. Mogłyby dla przykładu narodzone już w epilogu dzieci mieć jakąś niespotykaną, niewytłumaczalną cechę…
Poza tym niezły klimat.
Do mnie, moja puento..!
Napisane bardzo ładnie, z ciekawej perspektywy. Historia wciąga i zaciekawia, czyta się z zainteresowaniem do końca. Mimo wszystko według mnie do piórka trochę brakuje. Z jednej strony doceniam zaskoczenie, że szarlatan rzeczywiście odmienił życie bohaterki, z drugiej strony takie rozwiązanie trochę mi zgrzyta, bo opowiadanie przez cały czas krzyczało do czytelnika, że bohaterki ciężko grzeszą naiwnością.
Podobało mi się, wciągnęło, zainteresowało i tylko gdzieś tam pisnęło cichutko pomieszanie czasów. Jakbyś zaczął opko sto lat temu a skończył niedawno.
Cześć!
Naprawdę barwnie i sprawnie napisany tekst. Czuć klimat zapomnianej przez ludzi miejscowości na końcu świata, w której ludzi żyją na sposób tak różny od polskiej współczesności. Łemkowszczyzna? Ukraina? Miejsce gdzieś daleko na wschodzie. Klimatem opowieść stoi i jest to – imho – jej najmocniejszy punkt.
Historia, choć pięknie opowiedziana, bazuje na dosyć ogranym już motywie i jest przez to dosyć przewidywalna, jak świat światem tak święci mężowie wędrowali, żerując na tych nieco mniej ogarniętych przedstawicielkach płci przeciwnej. Do samego końca miałem nadzieję, że może jednak złamiesz schemat, albo pokażesz tę sytuację z innej strony (wszak na bezrybiu i rak ryba, a czasy świetności bohaterki już minęły), lub też wreszcie stanie się coś “fantastycznego”, historia zakończył się jednak tak, jak się od początku zapowiadała.
Zastanawiam się też, gdzie szukać tu fantastyki, bo poza klimatem pachnącym realizmem magicznym nic więcej (z zakresu fantastyki) tu nie widzę, a sam setting jest jedynie tłem dla historii (i jego zmiana niewiele by w wydźwięku całości zmieniła).
Dobre opowiadanie, bardzo dobrze napisane, zmysłowo, chciałoby się powiedzieć. Bezsprzecznie przyjemna lektura, jednak dla mnie to klimatyczna opowiastka obyczajowa w zasadzie bez fantastyki, także piórkowo będę na NIE.
Pozdrawiam i życzę kolejnych, równie udanych tekstów!
„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski
Dziń dybry,
słyszałam/czytałam, że była “afera” piórkowa o ten tekst, więc zaglądam z ciekawością.
O mój Odynie, ledwo zaczęłam, już mi się kręci w głowie. Prawie nic nie rozumiem.
drżącym w ekscytacji głosem
a nie powinno być z ekscytacji?
Dziś córka moja była już dorosła.
Gryzie mi się to. Dziś była. Dziś przecież jest.
a w oczach wyrosły powidoki
Chyba przed oczami
Dzieje się tak albo ze zbytniej wstrzemięźliwości, albo z rozpusty.
Jakie to prawdziwe. I tak źle i tak niedobrze.
odparłam, czując jak moje łono, kurczy się pod wpływem jego płomiennego dotyku
→ odparłam, czując, jak moje łono kurczy się pod wpływem jego płomiennego dotyku
Tak niewiasty,
→ Tak, niewiasty,
Przypominał wybujały okaz sromotnika bezwstydnego.
hahahaha o niee ;p Świetny opis!
– Wiem co zrobić
→ – Wiem, co zrobić
Jak mogłam choć na moment przestać wierzyć w cud, którego doświadczyłyśmy.
Znak zapytania na końcu.
odparłam ze świadomością, że od tego czasu, zupełnie straciłam rachubę.
→ odparłam ze świadomością, że od tego czasu zupełnie straciłam rachubę.
Na początku moim zdaniem nieco przekombinowałeś z doborem słów, tekst był dla mnie ledwo zrozumiały, a to zniechęca. Potem już trochę uprościłeś, i na szczęście, bo nie dałabym rady do końca przeczytać tego tekstu tak naładowanego pretensjonalnością.
Temat istotny, smutny i poważny, należą się pochwały za poruszenie go. Ogólnie warsztatowo jest też pięknie, choć na początku, jak już wspomniałam, było tej poetyckości za dużo.
Z pewnością zachęciłeś mnie tym tekstem do śledzenia innych Twoich dzieł. Życzę wszystkiego dobrego!
Bez sztuki można przeżyć, ale nie można żyć