- Opowiadanie: Sajmon15 - Ballada o wędrownym uzdrowicielu

Ballada o wędrownym uzdrowicielu

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Ballada o wędrownym uzdrowicielu

Sierp­nio­we burze, wraz z po­mru­kiem oło­wia­nych chmur, w tańcu iskier ska­czą­cych po pio­ru­no­chro­nie cer­kiew­nej dzwon­ni­cy, przy­nio­sły tę no­wi­nę:

Świę­ty brat nad­cho­dzi!

Spoza grani Ho­wer­li, po­łu­dnio­we wia­try o słod­kim za­pa­chu bez­kre­snej Bu­ko­wi­ny pro­ro­ko­wa­ły to na­dej­ście od wio­sny. Za­szu­mia­ły ukwie­co­ne tur­ku­sem go­ry­czek po­ło­ni­ny Świ­drow­ca, za­grze­cho­ta­ły wy­pło­wia­łe od słoń­ca go­ło­bo­rza Gor­ga­nów:

Świę­ty brat już idzie.

By­stre wody Cze­re­mo­szu hu­cza­ły na skal­nych po­ro­hach o tym dzień w dzień.

W końcu nasz po­czci­wy ba­tiusz­ka o ró­żo­wej cerze i siwej bro­dzie się­ga­ją­cej opa­słe­go brzu­szy­ska wszyst­kim to ogło­sił.

– Na Świę­to Spasa przy­bę­dzie do Ih­row­ca brat Semka – oznaj­mił z am­bo­ny przed ma­je­sta­tem po­zła­ca­ne­go iko­no­sta­su. – Wiel­ki uzdro­wi­ciel, le­czą­cy mocą ducha tych, któ­rzy uwie­rzą.

Nie szosą iwa­no­fran­kiw­ską, nie ko­le­ją kar­pac­ką, ale opu­ściw­szy su­cza­wic­ki mo­na­styr zmie­rzał pro­sto do na­sze­go mia­stecz­ka, dep­cząc bo­sy­mi sto­pa­mi błot­ni­ste ścież­ki hu­culsz­czy­zny.

– Brat Semka nie jest du­chow­nym – po­uczał ba­tiusz­ka, drżą­cym w eks­cy­ta­cji gło­sem. – Jest jed­nym z was, czło­wie­kiem i grzesz­ni­kiem. Dobry Bóg, tak jak na Hioba, ze­słał na jego barki cięż­ką cho­ro­bę po to, aby w mi­ło­sier­dziu bożym zna­lazł uzdro­wie­nie. Za­miast prze­kli­nać los, brat Semka wy­brał pu­stel­nię, gdzie oddał się mo­dli­twie i asce­zie. Tam, na pust­ko­wiu, otrzy­mał coś wię­cej niż zdro­wie: cu­dow­ny dar uzdra­wia­nia.

Za­pło­nę­ły w let­nim słoń­cu złote ko­pu­ły cer­kwi za­śnię­cia Bo­ga­ro­dzi­cy, a okop­co­ne ogniem świec stare ikony zda­wa­ły się przy­oblekać w uśmie­chy swe su­ro­we ob­li­cza na widok świę­te­go brata, zbli­ża­ją­ce­go się do domu bo­że­go. Miesz­kań­cy Ih­row­ca wy­le­gli z do­mostw, wpa­tru­jąc się w wy­so­ką, odzia­ną w śnież­no­bia­łą albę po­stać brata Semki, kro­czą­ce­go uli­ca­mi na­sze­go mia­sta.

Tak i ja chwy­ci­łam córkę za rękę i po­bie­gły­śmy przez most nad Cze­re­mo­szem w kie­run­ku wzno­szą­cej się na wzgó­rzu świą­ty­ni.

 

*

 

Dawno prze­mi­nę­ły już czasy, kiedy chłop­cy z Ih­row­ca wo­ła­li za mną:

Lud­mi­ła ma cyca, co wszyst­kich za­chwy­ca albo Ludka pokaż swoje udka!

Dziś córka moja była już do­ro­sła. Same zo­sta­ły­śmy, same we dwie. Mąż wy­ru­szył na wojnę, potem mój syn. Na­rze­czo­ny Katji, zanim jesz­cze dali na za­po­wie­dzi, też po­szedł.

Już nie wró­ci­li.

Nie wró­ci­li jak wielu in­nych męż­czyzn. Prze­ży­li pew­nie tylko ci, co ucie­kli za gra­ni­cę albo zna­leź­li pracę w fa­bry­kach broni. Oni jed­nak też już nie wrócą. Zo­sta­li sami star­cy, dzie­ci i ko­bie­ty. Kiedy nasi dziel­ni chłop­cy szli na front, rzu­ca­ły­śmy im pod stopy kwia­ty. Wie­rzy­ły­śmy w nich, że wrócą w blasku chwa­ły. Dziś zo­sta­ła nam tylko wiara w cuda i naszą ciem­no­oką Bo­ga­ro­dzi­cę z cer­kiew­ne­go oł­ta­rza. To tylko dzię­ki niej jesz­cze ży­je­my po­mi­mo biedy, sa­mot­no­ści i cho­rób.

Skąd biorą się na świe­cie cho­ro­by? Nie zo­sta­ły prze­cież stwo­rzo­ne przez na­sze­go do­bre­go Pana. Nie­któ­rzy twier­dzą, że są karą za grzesz­ne życie. Nasz po­czci­wy ba­tiusz­ka ma­wiał nie­raz: 

– Panie, jakby mało nam było wojny, za­cho­waj nas od cho­rób wszel­kich. 

To on wy­mo­dlił przyj­ście świę­te­go brata Semki.

Zła­pa­łam za rękę córkę i wy­bie­głam mu na spo­tka­nie, bo sama je­stem chora. Stara An­to­no­wa, je­dy­na le­kar­ka, jaka po­zo­sta­ła w Ih­row­cu, po­wie­dzia­ła mi:

– Umrzesz, Ludka, jak tu zo­sta­niesz. Masz swoją kwia­ciar­nię na rynku, masz pie­nią­dze, bo co nie­dzie­lę ba­tiusz­ka za­ma­wia u cie­bie kwia­ty do oł­ta­rza. Weź wszyst­ko, co masz i jedź do Pol­ski. Idź do szpi­ta­la, może nie jest jesz­cze za późno.

Do Pol­ski dalej niż na tam­ten świat – po­my­śla­łam. Ale kiedy usły­sza­łam, że świę­ty brat do nas idzie, zro­zu­mia­łam, że Pan nie chce jesz­cze mnie do sie­bie za­bie­rać. Dla­te­go pełna wiary wzię­łam Katkę i na Świę­to Spasa po­bie­gły­śmy do cer­kwi.

 

 Wnę­trze świą­ty­ni zda­wa­ło się pło­nąć roz­świe­tlo­ne wszyst­ki­mi ży­ran­do­la­mi. Farba na oł­ta­rzach błysz­cza­ła jakby były ze szcze­re­go złota. Świę­ci pań­scy po­chy­la­li swe do­bro­tli­we twa­rze, pa­trząc na nas z wy­so­ko­ści iko­no­sta­su. Ciżba ko­biet tło­czy­ła się w ko­lej­ce do pod­wyż­sze­nia, na któ­rym go uj­rza­ły­śmy.

Wy­so­ki i szczu­pły z dłu­gi­mi wło­sa­mi i brodą, ni­czym Jezus, wy­cią­gał ręce i uzdra­wiał. Ba­tiusz­ka po­uczył, aby ci, co zma­ga­ją się z cięż­ki­mi przy­pa­dło­ścia­mi, na­pi­sa­li je na kart­ce, a kart­kę po­ka­za­li bratu Semce. Tak też zro­bi­łam. Kiedy na­de­szła nasza kolej, wy­pchnę­łam Katję przed sie­bie i unio­słam kar­tecz­kę. Brat Semka spoj­rzał wzro­kiem swych wod­ni­stych, nie­bie­skich oczu na na­pi­sa­ne dłu­go­pi­sem słowo, po czym zer­k­nął na mnie i na córkę. W jego hip­no­tycz­nym spoj­rze­niu wy­czy­ta­łam py­ta­nie, dla­te­go od razu zgło­si­łam się, że to ja je­stem tą chorą. Raz jesz­cze rzu­cił okiem na kart­kę i nie­spo­dzie­wa­nie mnie objął.

– Za­cze­kaj, sio­stro, po mszy. Chcę ci pomóc – szep­nął do ucha.

Nogi ugię­ły się pode mną, a w oczach wy­ro­sły po­wi­do­ki. Po­czu­łam się, jakby sam Jezus prze­mó­wił do mnie wprost z ikony.

Z bi­ją­cym ser­cem do­trwa­łam do końca na­bo­żeń­stwa, nie po­tra­fiąc my­śleć o ni­czym innym. Wresz­cie, gdy lu­dzie za­czę­li opusz­czać cer­kiew, brat wy­szedł z za­kry­stii i wraz z na­szym ba­tiusz­ką po­de­szli do nas.

– Droga Lud­mi­ło An­dre­je­wo – zwró­cił się do mnie ba­tiusz­ka. – Nasz zna­mie­ni­ty brat Semka prze­jął się twoim losem i po­sta­no­wił zmie­rzyć się z brze­mie­niem, które no­sisz, dziec­ko. Przyj­miesz go dziś w go­ści­nę?

Łaska pań­ska spły­nę­ła na mnie jak z nie­bios. Po­czu­łam się jak świę­ta Marta, przyj­mu­ją­ca w pro­gach domu Ła­za­rza sa­me­go zba­wi­cie­la.

Domem Ła­za­rza była nasza stara ka­mie­ni­ca w rynku. Na par­te­rze mie­ści­ła się pro­wa­dzo­na przez nas kwia­ciar­nia. Na pię­trze znaj­do­wa­ło się miesz­ka­nie, w któ­rym kie­dyś miesz­ka­li moi ro­dzi­ce, a wcze­śniej dziad­ko­wie.

– Bie­gnij, Katka, na­go­tuj pręd­ko klu­sek. – Po­sła­łam przo­dem córkę. – Przy­go­tuj świe­żą po­ściel i za­ślij w moim po­ko­ju; od­da­my go w go­ści­nę.

– Wszyst­ko, czego mi po­trze­ba – ode­zwał się brat Semka zwy­czaj­nym, ludz­kim gło­sem, nieco wy­so­kim i chro­po­wa­tym – to ikona Bo­ga­ro­dzi­cy i dwa tu­zi­ny świec cer­kiew­nych. Niech córka po­sta­wi je przed świę­tym ob­ra­zem.

 

Zbie­ra­ło się na burzę i wiatr tar­gał nasze dłu­gie włosy, gdy wraz ze świę­tym bra­tem w mil­cze­niu szli­śmy przez ka­mien­ny most nad Cze­re­mo­szem. W dro­dze do rynku wszyst­kie wierz­by pła­czą­ce chy­li­ły się do ziemi, za­mia­ta­jąc li­sto­wiem chod­nik przed jego sto­pa­mi.

Katja zdą­ży­ła przy­go­to­wać pokój dla go­ścia, który je­dy­nie ze skó­rza­ną torbą na ra­mie­niu wkro­czył w nasze progi. Bez elek­trycz­no­ści, któ­rej nie mia­ły­śmy od mi­nio­nej zimy, przed mro­kiem ra­to­wa­ła nas tylko pa­mię­ta­ją­ca dziad­ków lampa naf­to­wa. W że­liw­nym pie­cy­ku buch­nę­ły żarem roz­ża­rzo­ne bu­ko­we szcza­py, a na bla­sze w im­bry­ku za­bul­go­tał wnet wrzą­tek.

– Po­mó­dl­my się – po­wie­dział brat Semka, po­si­la­jąc się świe­żo za­pa­rzo­ną przez Katję her­ba­tą. Ja w tym cza­sie za­pa­li­łam rząd wy­so­kich, smu­kłych świec, które swoim bla­skiem ob­ję­ły wi­szą­cą na ścia­nie po­zła­ca­ną ikonę Maryi. – Po­dejdź tedy do mnie, sio­stro – rzekł w końcu.

Pod­wi­nął mi ko­szu­lę i do­tknął brzu­cha. Ręce miał cie­płe, go­rą­ce, zda­wa­ły się pro­mie­nio­wać mocą ducha.

– Tak… – wy­mam­ro­tał sam do sie­bie, po czym spoj­rzał mi pro­sto w oczy. – Jest tak, jak po­wie­dzie­li le­ka­rze. Ko­bie­ty psują się nie­ste­ty od środ­ka w samej isto­cie swej ko­bie­co­ści. Dzie­je się tak albo ze zbyt­niej wstrze­mięź­li­wo­ści, albo z roz­pu­sty. Po­wiesz mi sio­stro, które z tych nie­szczęść do­ty­czy cie­bie?

– Bra­cie – od­par­łam, czu­jąc jak moje łono, kur­czy się pod wpły­wem jego pło­mien­ne­go do­ty­ku. – Nasi męż­czyź­ni po­gi­nę­li na woj­nie.

– Nie martw się. Na­uczy­łem się le­czyć przy­pa­dłość, która trawi twoje ciało. Do tego po­trzeb­na jest jed­nak wiara – dodał. – Aby­ście moc­niej uwie­rzy­ły – zwró­cił się naraz, pa­trząc to na mnie, to na córkę – po­dzie­lę się z wami świa­dec­twem mo­je­go życia. – I za­czął opo­wia­dać. – Tak jak u ko­bie­ty sła­bość do­ty­ka isto­ty jej ko­bie­co­ści, tak też i u męż­czy­zny bywa, że cho­ru­je trzon ich mę­stwa. To wła­śnie spo­tka­ło i mnie. Tak nie­wia­sty, byłem grzesz­ni­kiem i z roz­pu­sty na­ro­dzi­ła się moja udrę­ka. Le­ka­rza­mi gar­dzi­łem, do cer­kwi nie za­cho­dzi­łem, wresz­cie do­padł mnie zły los i śmierć zaj­rza­ła mi w oczy. Ogar­nę­ła mnie roz­pacz. Wtedy przy­szedł do mnie anioł i rzekł: "Idź na pust­ko­wie i po­ku­tuj za swoje czyny. Módl się, a pan ze sro­mo­ty two­jej uczy­ni twą siłę". Tak, jak mi na­ka­zał, uda­łem się do pu­stel­ni – kon­ty­nu­ował. – Za­pa­li­łem świe­ce i za­czą­łem się mo­dlić, a wtedy znowu po­ja­wił się anioł i po­wie­dział mi, co mam czy­nić. Odtąd co­dzien­nie bra­łem w ręce przy­czy­nę mej nie­mo­cy i wy­rzu­ca­łem z wnętrz­no­ści ciała cho­ro­bę. Kro­pla po kro­pli wy­pły­wa­ła ze mnie za­ra­za, aż po ty­go­dniu walki po­czu­łem się wresz­cie zdro­wy. Opu­ści­łem wtedy pu­stel­nię i wy­ru­szy­łem w drogę do mo­na­sty­ru su­cza­wic­kie­go. Tam wszyst­ko opo­wie­dzia­łem świą­to­bli­wym ojcom. Tam też prze­ba­da­no mnie i jed­no­gło­śnie po­twier­dzo­no, że wy­da­rzył się cud. Spójrz­cie, nie­wia­sty – to mó­wiąc, roz­chy­lił poły śnież­no­bia­łej alby, od­sła­nia­jąc dowód swego uzdro­wie­nia. 

Przy­po­mi­nał wy­bu­ja­ły okaz sro­mot­ni­ka bez­wstyd­ne­go.

Spoj­rza­łam na twarz Katki, która spło­nę­ła ru­mień­cem na ten nie­spo­dzie­wa­ny widok. Le­d­wie nam to jed­nak po­ka­zał, tak szyb­ko się za­krył i pod­cho­dząc do mnie, rzekł:

– Spo­cznij­my, sio­stro.

Usie­dli­śmy na łóżku, a wtedy brat Semka objął mnie od tyłu, roz­piął zamek bły­ska­wicz­ny spód­ni­cy, którą za­kła­da­łam od świę­ta i prze­su­nął palce w kie­run­ku wsty­dli­wych, ko­bie­cych miejsc.

Za­drża­łam. Jego dotyk był jak elek­trycz­ność prze­bie­ga­ją­ca po­przez moje łono aż do pier­si, na któ­rej za­ci­snął drugą dłoń. Od­nio­słam wra­że­nie, jakby tym do­ty­kiem zna­lazł źró­dło mego utra­pie­nia i pierw­szy raz na­praw­dę uwie­rzy­łam, że zło­śli­wa cho­ro­ba zna­la­zła się w za­się­gu jego mocy. Dziw­ne, ale nagle na­szła mnie myśl, że nie do­świad­czy­łam cze­goś po­dob­ne­go, odkąd będąc jesz­cze młodą dziew­czy­ną, wy­my­ka­łam się no­ca­mi z domu do chłop­ców… Cała za­pło­nę­łam, ule­gła jego ob­ję­ciom i wtedy do­padł mnie gwał­tow­ny skurcz. Za­wi­ro­wa­ły w oczach ognie świec. Coś we mnie zabul­go­ta­ło. Wstrzy­ma­łam od­dech, ale tylko po to, żeby po chwi­li krzyk­nąć z ca­łych sił, czu­jąc jak za­ra­za od­ry­wa się wresz­cie od mo­je­go ciała.

– Mamo! – za­wo­ła­ła Katja, nie ro­zu­mie­jąc, co się ze mną dzie­je, a ja le­d­wie żywa opa­dłam na po­dusz­ki. Krę­ci­ło mi się w gło­wie, a z czoła ciur­kiem ście­kał pot.

– Już do­brze sio­stro, już do­brze. – Usły­sza­łam głos uzdro­wi­cie­la.

– Je­stem już zdro­wa, bra­cie Semko? – wy­szep­ta­łam sła­bym gło­sem.

– Tak – od­parł, wsta­jąc i wziąwszy garść cer­kiew­nych świec, za­czął za­le­wać wo­skiem plamy na prze­ście­ra­dle. – Teraz idź do sie­bie i od­pocz­nij.

Wsta­łam na chwiej­nych no­gach i po­pra­wi­łam na sobie mój od­święt­ny strój.

– A ty, córko – ode­zwał się jesz­cze do Katji – zo­stań tu ze mną. Takie przy­pa­dło­ści jak u two­jej matki, by­wa­ją dzie­dzi­czo­ne. Mo­żesz nawet jesz­cze nie wie­dzieć, a też je­steś już chora. Szko­da by było, gdyż je­steś pięk­ną dziew­czy­ną.

– Matko Boska – za­ję­cza­łam.

– Nie bój się, sio­stro – rzekł do mnie ła­god­nym gło­sem. – Po­mo­głem tobie, po­mo­gę i two­jej córce. Zo­staw nas, pro­szę – dodał. – Połóż się i od­po­czy­waj.

Po­kło­ni­łam się świę­te­mu bratu i wy­szłam, ale cała drża­łam o zdro­wie Katki. Na nic się nie uskar­ża­ła, wcale pra­wie nie cho­ro­wa­ła, ale jeśli na­praw­dę było z nią źle, chcia­łam to usły­szeć. Dla­te­go, mimo że zmie­rza­łam już do dru­gie­go po­ko­ju, po­sta­no­wi­łam za­wró­cić. 

 

Stare, spa­czo­ne drzwi od mojej sy­pial­ni dawno się nie do­my­ka­ły. Odkąd bra­kło w domu mę­skiej ręki, wszyst­ko po­pa­da­ło w ruinę. Pchnę­łam je lekko, tak żeby nie skrzyp­nę­ły i przez szpa­rę zaj­rza­łam do środ­ka.

– Pod­nieś, córko, ręce. – Usły­sza­łam głos świę­te­go brata, który wła­śnie ścią­gał przez głowę jej nocną ko­szu­lę. Bły­snę­ły w bla­sku świec roz­ple­cio­ne złote włosy, które roz­sy­pa­ły się po na­gich ra­mio­nach Katji. – A teraz się połóż.

Znik­nę­li mi z za­się­gu wzro­ku i odtąd mo­głam je­dy­nie słu­chać tego, co dzie­je się w środ­ku. Sły­sza­łam cięż­ki od­dech córki i po chwi­li w ciszy sy­pial­ni za­padł strasz­ny wyrok.

– Tego się nie­ste­ty oba­wia­łem.

– Czy… czy je­stem chora… jak mama? – wy­du­ka­ła, ją­ka­jąc się z prze­ra­że­nia.

– Twoja mama nie jest już chora – od­parł. – Jeśli mi za­ufasz, tobie rów­nież mogę przy­wró­cić zdro­wie. Wie­rzysz w cuda, córko? – za­py­tał w końcu.

– Wie­rzę – od­po­wie­dzia­ła ci­chym gło­sem, a wtedy na­ka­zał:

– Roz­chyl zatem swoje uda.

Przej­mu­ją­cy me mat­czy­ne serce jęk wy­do­był się ust Katki. Nie wiem, czym jej cho­ro­ba róż­ni­ła się od mojej, ale kiedy brat za­czął uzdra­wiać, od­nio­słam wra­że­nie, jakby cała sy­pial­nia za­trzę­sła się w po­sa­dach.

– O tak! – Usły­sza­łam w końcu jego char­czą­cy głos, po czym w miesz­ka­niu za­le­gła cisza.

Moje nogi drża­ły. Ledwo na nich sta­łam. Żeby się nie prze­wró­cić, szyb­ko wy­co­fa­łam się od drzwi i po­bie­głam do łóżka. Nie­ba­wem wró­ci­ła rów­nież Katja. Roz­pła­ka­ła się i rzu­ci­ła w moje ob­ję­cia.

– Wszyst­ko bę­dzie do­brze. – Utu­li­łam jej szloch. – Je­ste­śmy już zdro­we.

Wtu­lo­ne w sie­bie tak, jak za jej dzie­cię­cych lat, szyb­ko po­snę­ły­śmy. Ilość wra­żeń, prze­ży­tych tego dnia, prze­kra­cza­ła moż­li­wo­ści ro­zu­mu pro­stej ko­bie­ty. Tym tylko mo­głam wy­tłu­ma­czyć dziw­ny sen, który przy­śnił mi się tej nocy.

 

Śniło mi się, że wcho­dzę w by­stre stru­mie­nie Cze­re­mo­szu. Ka­mie­nie pod sto­pa­mi są śli­skie, wody lo­do­wa­te, a ja zu­peł­nie naga. Mimo to nie czuję chło­du. Uśmie­cham się do spie­nio­ne­go nurtu ob­my­wa­ją­ce­go ciało z nie­czy­sto­ści. Za­nu­rzam się w nim po szyję i nagle do­strze­gam, że coś pły­nie w moim kie­run­ku. Wy­tę­żam wzrok…

By­stry nurt nie­sie żółtą, gu­mo­wą ka­czusz­kę, jaką dzie­ci bawią się nie­raz w ką­pie­li. Czy ja­kieś dziec­ko wrzu­ci­ło ją do wody na naj­bliż­szym po­ro­hu, czy może wody niosą ją aż spod Ho­wer­li? Ka­czusz­ka mija mnie na wy­cią­gnię­cie ręki. Pró­bu­ję ją schwy­tać, ale nurt rzeki po­ry­wa ją dalej i od­pły­wa w dół ku Pru­to­wi. Od­wra­cam się i widzę, że na ska­łach po­ni­żej mnie sie­dzi kilku mło­dych chłop­ców. Pa­trzą na moje pier­si, pa­trzą na moje nagie bio­dra i wo­ła­ją jeden przez dru­gie­go: Lud­mi­ła bądź dla mnie miła, le­gnij­że ze mną, dam ci syna. Widzę, jak wska­ku­ją do wody i idą w moją stro­nę. Pró­bu­ję ucie­kać… i wtedy się obu­dzi­łam.

 

Z okien są­czy­ła się już do sy­pial­ni sza­rów­ka. W od­da­li za­piał pierw­szy kogut. Wtem zza ścia­ny do­szły mnie ja­kieś dziw­ne od­gło­sy. Pod­nio­słam głowę, a gdy hałas się po­wtó­rzył, wsta­łam z łóżka. Do­bie­gał z po­ko­ju, w któ­rym po­sła­ły­śmy świę­te­mu bratu Semce. Wy­szłam na ko­ry­tarz i zbli­ży­łam się do na wpół otwar­tych drzwi.

Dźwię­ki, ni­czym klap­sy wy­mie­rza­ne nie­sfor­ne­mu dziec­ku na gołe po­ślad­ki, do­bie­ga­ły wła­śnie stam­tąd. Zaj­rza­łam do środ­ka. Przed ikoną Bo­ga­ro­dzi­cy pło­nę­ła ostat­nia z cer­kiew­nych świec. Przed nią stał brat Semka i rze­mie­niem bi­czo­wał się po ple­cach. Był zu­peł­nie nagi i do­strze­głam, jak struż­ki krwi zmie­sza­nej z potem spły­wa­ją z jego ple­ców aż na po­ślad­ki.

Skrzyp­nę­ły po­ru­szo­ne nie­chcą­cy drzwi. Od­wró­cił się nagle, aż za­mar­łam z prze­ra­że­nia.

– Prze­pra­szam – wy­du­ka­łam. – Nie wie­dzia­łam, że brat wsta­je tak wcze­śnie.

Jego twarz była jed­nak udu­cho­wio­na i pełna ła­god­no­ści. 

– Muszę być w cer­kwi na jutrz­ni – rzekł spo­koj­nym gło­sem. – Potem wy­ru­szam w dal­szą drogę.

– Bra­cie! – Zdję­ła mnie nagła trwo­ga, że za chwi­lę już go nie bę­dzie. – Czy na­praw­dę je­stem już zdro­wa?

– Czyż­byś za­czę­ła wąt­pić? – Po­krę­cił głową.

– Bra­cie, nie wiem jak to po­wie­dzieć, ale do­strze­głam przy­pad­kiem, jak uzdra­wia­łeś moją córkę. Nie uży­łeś w sto­sun­ku do mnie tych sa­mych metod co dla niej.

– Sio­stro. Nie­uf­na sio­stro! – Pod­szedł i po­ło­żył mi dło­nie na ra­mio­nach. – Twoja córka cier­pia­ła z po­wo­du in­nych do­le­gli­wo­ści niż ty. Nie no­si­ła w sobie cho­ro­by, a je­dy­nie ranę, którą mu­sia­łem ule­czyć.

– A czy i we mnie, bra­cie, nie po­zo­sta­ła przy­pad­kiem żadna rana?

Spoj­rzał mi pro­sto w oczy ła­god­nym, roz­ba­wio­nym wzro­kiem.

 – Mogła po­zo­stać. Ale nie mam chyba teraz siły, żeby ją uzdro­wić.

To mó­wiąc, wska­zał mi swoje nagie pod­brzu­sze.

– Wiem co zro­bić, żeby przy­wró­cić ci, bra­cie, moc – wy­szep­ta­łam i uklę­kłam przed nim.

Przy­po­mnia­ły mi się dawne, bez­tro­skie czasy, gdy igra­łam nie­raz z chłop­ca­mi nad wodą.

– Czy twoja przy­pa­dłość na pewno nie wzię­ła się z roz­pu­sty? – spy­tał, pa­trząc na mnie su­ro­wym wzro­kiem.

Po­krę­ci­łam głową. Czu­łam, jak wstę­pu­ją w niego siły i wsta­łam do­pie­ro, gdy chwy­cił mnie za ramię i po­cią­gnął do góry.

– Do­brze się spra­wi­łaś, sio­stro – przy­znał. – Zzuj odzie­nie. Zo­ba­czę, jak mogę ci jesz­cze pomóc.

Roz­pię­łam gu­zi­ki noc­nej ko­szu­li i kiedy zrzu­ci­łam ją na podłogę, sta­nę­łam przed nim tak samo naga, jak on. Przy­po­mnia­łam sobie wtedy sen, w któ­rym też zu­peł­nie nie­odzia­na bro­dzi­łam w wo­dach Cze­re­mo­szu i zdjął mnie wstyd.

– Po­chyl się, sio­stro i oprzyj o krze­sło – rzekł.

Za­my­ślił się, wes­tchnął, po czym de­li­kat­nie objął mnie ra­mio­na­mi. Za­ci­snę­łam po­wie­ki i za­słu­cha­na w szept jego za­klęć od­da­łam się ogar­nia­ją­cej mnie fali cie­pła, która ni­czym ko­ją­cy bal­sam spły­nę­ła na moje we­wnętrz­ne rany.

– Wszyst­ko bę­dzie do­brze, sio­stro – rzekł, gdy skoń­czył.

– Bra­cie Semko – wy­szep­ta­łam, wsta­jąc i za­kła­da­jąc ko­szu­lę. – Nie wiem, jak mo­że­my ci się od­wdzię­czyć za łaskę, która za twoim udzia­łem spły­nę­ła na ten dom.

– Mó­dl­cie się – od­parł tylko, pa­ku­jąc swą skó­rza­ną torbę.

Nie­ba­wem wy­szedł. W pierw­szych pro­mie­niach wscho­dzą­ce­go słoń­ca jego szczu­pła syl­wet­ka od­da­li­ła się boso w kie­run­ku cer­kwi, któ­rej ko­pu­ły błysz­cza­ły praw­dzi­wym zło­tem.

 

*

 

Bu­ko­we lasy na zbo­czach Czar­no­ho­ry ob­le­kły się zło­ci­stą żół­cią. Krwi­stą czer­wie­nią za­pło­nę­ły roz­sia­ne po wzgó­rzach ja­wo­ry. Po­wia­ły mroź­ne wia­try od nizin wscho­du, przy­po­mi­na­jąc o to­czą­cej się gdzieś da­le­ko za krę­giem ho­ry­zon­tu woj­nie. Woj­nie, z któ­rej jesz­cze nikt nie wró­cił…

Za­pach­nia­ło je­sie­nią, gdy wraz z córką od­wie­dzi­ły­śmy naszą starą le­kar­kę. Przez ostat­nie ty­go­dnie czu­łam się jak nowo na­ro­dzo­na, od­zy­sku­jąc wiarę, że kiedy tylko skoń­czy się wo­jen­na za­wie­ru­cha, bę­dzie­my mogły roz­po­cząć nowe życie. Wraz z pierw­szy­mi przy­mroz­ka­mi, okry­wa­ją­cy­mi siwym ca­łu­nem łąki nad Cze­re­mo­szem ogar­nę­ła mnie jed­nak sła­bość. Katja też po­czu­ła się nagle go­rzej.

– Ludko – zwró­ci­ła się do mnie An­to­no­wa, marsz­cząc białe jak per­ga­min czoło. – Nic nie ro­zu­miem. Nie wiem zupełnie, czy wie­rzyć mam ba­da­niom sprzed roku, nie dającym ci wiele nadziei, czy temu, co widzę teraz. Je­steś zdro­wa!

Spoj­rza­łam na nią, czu­jąc że od­zy­sku­ję spo­kój. Jak mo­głam choć na mo­ment prze­stać wie­rzyć w cud, któ­re­go do­świad­czy­ły­śmy.

– Ile ty masz, Ludka, lat? – spy­ta­ła po chwi­li mil­cze­nia.

– Kiedy wy­bu­chła wojna, skoń­czy­łam czter­dzie­ści – od­par­łam ze świa­do­mo­ścią, że od tego czasu, zu­peł­nie stra­ci­łam ra­chu­bę.

– Bo wi­dzisz, w miej­scu, gdzie przed­tem widać było cho­ro­bę, po­ja­wi­ło się coś in­ne­go.

– Co? – za­drża­łam, zdję­ta nie­po­ko­jem.

– Lud­mi­ło An­dre­je­wo. Ty i twoja córka, obie je­ste­ście w ciąży.

Nie wie­dzieć czemu przed ocza­mi sta­nął mi widok gu­mo­wej ka­czusz­ki, uno­szo­nej w moim śnie przez wody Cze­re­mo­szu.

Spu­ści­łam wzrok i uśmiech­nę­łam się do swo­ich myśli.

Koniec

Komentarze

Cześć, Sajmonie!

 

Czyli z braciszka Semko taki uzdrowiciel… W swoim tekście uderzasz w znacznie poważniejsze nuty, ale nie mogłem podczas lektury wyzbyć się skojarzeń z piosenką Nocnego Kochanka – Dr O. Ngal ;]

 

No, ale śmieszki na bok. Bardzo dobrze wyszła Ci stylizowana narracja, rewelacyjnie zbudowała klimat. Przedstawiona historia nie jest może przesadnie odkrywcza, ale za to fajnie poprowadzona. Poza tym, kurczę – czytało mi się naprawdę bardzo dobrze! Ogólnie jest to jeden z lepszych tekstów, jakie ostatnio czytałem na portalu.

 

W tekście mignęło mi kilka literówek, ale wybacz – nie notowałem na bieżąco, więc nie wskażę teraz palcem. 

 

Klikam do biblioteki, a przy okazji (wobec ostatniej burzliwej dyskusji na SB) dorzucę też nominację w wątku piórkowym. 

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Dzięki cezary_cezary za ciepłe słowa.

 

Też jestem fanem Nocnego Kochanka, choć inspiracją tu nie był akurat Dr O.Ngal, ale pewna autentyczna postać.

 

Pozdr

choć inspiracją tu nie był akurat Dr O.Ngal, ale pewna autentyczna postać

Tego się domyśliłem, Nocny Kochanek jest jednak zbyt śmieszkowy :) Ale nic nie mogę poradzić na skojarzenia… ;]

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Sajmon15, świetnie się to czytało. Szczególnie niektóre opisy, poczynając od pierwszego zdania. Stylizacja fantastycznie oddała klimat miejsca akcji.

Biorąc pod uwagę tagi i opinię znachorki, zakładam, że braciszek faktycznie miał moc uzdrawiania, choć może nie ma co tego roztrząsać. Bałam się, że to zmierza w bardzo złą stronę, ale ton opowiadania pozostał, może nie tyle pozytywny, co jednak też nie dramatyczny, konsekwentnie aż do końca.

Natomiast fabuła, szczególnie w kontekście tego, co braciszek zrobił Katji, wzbudza moje mocno mieszane uczucia. Jeżeli taki był zamiar, to się udało.

Dzięki Klaro za komentarz. Temat…hmm…kontrowersyjny. Dlatego go poruszyłem.

Hej, Ras(z)– put-in :D. Dobra historia, choć nie ma tu zaskoczenia, twista, czy jakiś strasznych fajerwerków, to jest klimat. Klimat starej wsi, ciemnego chłopstwa i potęgi szarlatanerii. A całość napisana barwnie i bardzo wciągająco:). Klikam i polecam do piórka oraz pozdrawiam :) P.S. Szkoda, że opowiadanie nie trafiło na konkurs Jima :).

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Kłaniam się Bardziejaskrze i dziękuję za kliki. Konkurs Jima faktycznie by mi siadł, ale jestem tu od dość niedawna i kilka fajnych konkursów przeszło mi koło nosa. Pozdrawiam.

Będę na pewno jeszcze inne, powodzenia :)

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Sajmonie, bardzo zacnie opisałeś szczególny przypadek wielkiej wiary pokładanej w umiejętnościach uzdrowicielskich pewnego pustelnika. Czytało się świetnie i tylko trochę szkoda, że w opowiadaniu brakło fantastyki.

 

Tak, jak mi na­ka­zał, uda­łem się do pu­stel­ni. Kon­ty­nu­ował. → Skoro kontynuował, to nadal mówił, więc: Tak, jak mi na­ka­zał, uda­łem się do pu­stel­ni – kon­ty­nu­ował.

 

Tak – od­parł, wsta­jąc i bio­rąc garść cer­kiew­nych świec, za­czął za­le­wać wo­skiem plamy… → Nie wydaje mi się, aby mógł jednocześnie wstawaćbrać świece, i jeszcze w tym samym czasie zalewać woskiem plamy.

Proponuję: – Tak – od­parł wsta­jąc i wziąwszy garść cer­kiew­nych świec, za­czął za­le­wać wo­skiem plamy

 

– Matko boska – za­ję­cza­łam. → – Matko Boska – za­ję­cza­łam.

 

Pró­bu­je ucie­kać… i wtedy się obu­dzi­łam. → Literówka.

 

Roz­pię­łam gu­zi­ki mojej noc­nej ko­szu­li i kiedy zrzu­ci­łam ją na zie­mię… → Roz­pię­łam gu­zi­ki noc­nej ko­szu­li i kiedy zrzu­ci­łam ją na podłogę

 

marsz­cząc swe białe jak per­ga­min czoło. → Zbędny zaimek.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Reg – jak to zabrakło, przecież uzdrowił matkę i córkę – to chyba jednak fantastyka:).

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Bardzie, jakoś nie potrafię dostrzec niczego fantastycznego w opisanym uzdrawianiu. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję regulatorzy :) Błędy oczywiście poprawiłem.

 

Co zaś do fantastyczności, to hmm… Starałam się poprowadzić czytelnika po cienkiej linie pomiędzy realizmem a fantastyką, którą to liną jest wiara w swej magicznej, ludowej formie.

 Myślę, że fantastyczna interpretacja słów lekarki:

Nic nie rozumiem. Nie wiem teraz, czy wierzyć badaniom sprzed roku, wieszczącym ci rychłą śmierć, czy tym najnowszym, wskazującym, że jesteś zdrowa.

 

 jest w pełni uzasadniona.

Starałam się poprowadzić czytelnika po cienkiej linie pomiędzy realizmem a fantastyką, którą to liną jest wiara w swej magicznej, ludowej formie.

Sajmonie, doceniam kunszt, a jakim po rzeczonej linie prowadziłeś czytelnika, ale tak już mam, że jestem szalenie odporna na wszelką wiarę. A do tego nie wiem nic o badaniach, w świetle których Ludmiła okazała się zdrowa.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Niezwykle klimatyczne i dobrze napisane opowiadanie. Może nie ma akcji czy fajerwerków, ale jest w zamian historia przedstawiona bardzo dobrym językiem, poruszająca i wzbudzająca emocje. Opisy wyszły Ci świetnie, zaś sceny zbliżeń wykonałeś w moim mniemaniu w bardzo ciekawy, wyważony sposób. Zero bezpośrednich określeń tego, co braciszek z niewiastami czynił, a czytelnik ani na moment nie może mieć wątpliwości i może wyobrazić sobie to po swojemu. Za to duży plus, bo wbrew pozorom tego typu sceny nie są łatwe. Sajmonie, zacna to była lektura z rana. Sam pomyślę jeszcze nad dalszą nominacją, tymczasem przybliżam do biblioteki. Pozdrawiam.

Mamy dwudziesty pierwszy wiek. Zapewniam, że dotarł również na ukraińską wieś.

Witaj Realuc

Dzięki za klika i za dobre słowo.

 

Cześć AP

Dzięki za przeczytanie.

Natomiast czy aby z całą, niezachwiana pewnością możemy stwierdzić, że XXI w. dotarł wszędzie? hm…

Wszędzie zapewne nie i nie będę się upierał, że na każdą ukraińską wieś. Na podstawie opowiadania mogę wnosić, że coś na ten temat wiesz, więc drążyć dalej nie będę. Dodam tylko, że moja uwaga nie dotyczyła tylko stylizacji. 

Nie szosą iwanofrankowską

Nie będę upierał, bo się na tym nie znam, ale według mnie powinno być iwanofrankiwską. Iwano-Frankowsk to rosyjska nazwa Stanisławowa, a ukraińska to Iwano-Frankiwsk.

Zgadza się.

powinno być iwanofrankiwską

Dzięki AP za cenną uwagę. Poprawione.

Bardzo dobry tekst. Tak jak już wcześniej zauwżył Jim, nie przekroczyłeś linii, poza którą sceny uzdrawiania straciłyby swoją wieloznaczność. Można je odczytywać na wiele sposobów, np. jako ilustrację mechanizmów samooszukiwania się ludzi. Bardzo lubię takie balansowanie.

Druga z mocnych stron tekstu, to odmalowanie klimatu prawosławnej wsi.

Uzdrowiciel skojarzył mi się z Rasputinem.

 

Przeczytam jeszcze raz, bo mogłem coś przegapić. Było też kilka literówek, których nie zanotowałem, ale wrócę z nimi.

 

Edycja:

Nie szosą iwanofrankiwską, nie koleją karpacką, ale opuściwszy suczawicki monastyr zmierzał prosto do naszego miasteczka, depcząc bosymi stopami błotniste ścieżki huculszczyzny boso, błotnistymi ścieżkami huculszczyzny.

Zmierzał do miasteczka nie szosą, nie koleją, ale (czym?) błotnistymi ścieżkami. W ten sposób zdanie to brzmiałoby logiczniej.

 

Zapłonęły w letnim słońcu złote kopuły cerkwi zaśnięcia Bogarodzicy, a okopcone ogniem świec stare ikony zdawały się przyoblekać przyoblec w uśmiechy swe surowe oblicza na widok świętego brata, zbliżającego się do domu bożego.

Chyba rozbiłbym to zdanie na dwie części, bo cieżko sobie te wszystkie nagromadzone niuanse wyobrazić.

 

(…) zbliżającego się do domu bożego. Mieszkańcy Ihrowca wylegli z domostw, wpatrując się w wysoką, odzianą w śnieżnobiałą albę postać brata Semki, kroczącego ulicami naszego miasta.

W poprzednim zdaniu wiemy już, że brat Semka się zbliża, więc nie ma sensu powtarzać w kolejnym zdaniu, że kroczy.

 

Wierzyłyśmy w nich, że wrócą w glorii chwały.

Gloria to to samo co chwała, więc albo jedno, albo drugie słowo.

 

Domem Łazarza była nasza stara kamienica kamienicą w rynku

 

 

Fabuła bardzo prosta.

Podobało mi się oddanie klimatu ukraińskiej wsi, chociaż też odniosłam wrażenie, że to się dzieje jakieś sto lat wcześniej. Dopiero ekspres zasiał wątpliwości, a kaczuszka dobiła hipotezę.

Doceniam subtelność w opisaniu hmmm… rytuałów uzdrawiających.

Ciekawe jest to, że uzdrowiciel najpierw jest jednoznacznie i paskudnie zły, a potem wychodzi, że może jednak nie do końca.

Jestem na TAK, czyli, acz chwilę się wahałam (ta prosta fabuła).

Babska logika rządzi!

Witaj kronosie.maximusie

Skojarzenie z Rasputinem rzecz jasna się tu narzuca, inspiracja jest niestety zupełnie współczesna…

Błędy, które dostrzegłeś, poprawiłem. Sugestie muszę przemyśleć ;)

 

Dziękuję Finklo za TAK.

Utwór stoi pięknymi opisami podgórskiej przyrody i delikatnie ukazaną seksualnością. Fabuły tu natomiast jak na lekarstwo. Gdyby ją doprowadzić do logicznego końca (matka umiera, a córka zostaje z dzieckiem, bez środków do życia i bez zrozumienia lokalnej społeczności), wyszłaby z tego całkiem nieznośna opowiastka dydaktyczna. Dobrze zatem, że postawiłeś na optymistyczne zakończenie, które wprawdzie pozostawia odbiorcę z dysonansem poznawczym, ale przez to zmusza go do samodzielnego pomyślenia. Przy odrobinie szczęścia dojdzie do wniosku, że bohaterka powinna była jednak szukać specjalistycznej pomocy, a częstsze występowanie podobnych przypadków wymusiłoby pewne przeformułowania w etyce seksualnej – nie mogę jednak powiedzieć, aby opowiadanie samo w sobie zgłębiało te kwestie.

Zgodzę się też z Reg, że fantastyka jest tutaj umowna, oparta właściwie na tym, że czytelnik (wsparty tematyką portalu) sam zechce uwierzyć w nadprzyrodzone moce brata Semki. Ostatecznie choroba Ludmiły mogła być błędnie zdiagnozowana. Spontaniczne remisje też się zdarzają i chyba częściej przy dużej wierze w wyzdrowienie (według powszechnej opinii, w tym lekarzy, choć trudno o przeprowadzenie rzetelnych badań). Nie zdziwiłbym się, gdyby dało się odnaleźć w naszej rzeczywistości parę przypadków kazuistycznych całkiem zbliżonych do opisanego, bez żadnej nadprzyrodzonej interwencji. Ubocznie zapytam na wypadek, gdyby zaplątał się tu jakiś znawca onkologii: chyba nie jest znany żaden rzadki typ nowotworu hormonozależnego, który mógłby dobrze udawać raka trzonu macicy oraz cofać się na skutek zwykłych zmian wewnątrzwydzielniczych związanych z ciążą?

Mogę też potwierdzić część wcześniejszych opinii co do tego, że mentalność bohaterów tekstu nie wydała mi się współczesna. To jednak tylko takie wrażenie, może złudzenie wielkomiejskiego płatka śniegu: trudno byłoby mi upierać się przy tym punkcie, skoro nieustannie mnie zaskakuje wstecznictwo i tępota ludzi. I tu na marginesie: możliwość, aby ktoś uznał tekst za zachętę do korzystania z usług szarlatanów, wydaje mi się na szczęście czysto hipotetyczna, ale z tegoż względu nie umiem jej zupełnie wykluczyć.

 

Językowo całkiem dobrze poza rozsianymi gdzieniegdzie błędami interpunkcyjnymi. Zwróciłem uwagę na dwa główne ogniska problemu.

Brak wydzielenia wołacza przecinkami:

– Umrzesz, Ludka, jak tu zostaniesz.

– Zaczekaj, siostro, po mszy. Chcę ci pomóc – szepnął do ucha.

– Biegnij, Katka, nagotuj prędko klusek. – Posłałam przodem córkę.

Jest więcej przykładów, chyba nie ma sensu wypisywać wszystkich.

Zbędny przecinek przed spójnikiem rozłącznym:

Ludmiła ma cyca, co wszystkich zachwyca(-,) albo Ludka pokaż swoje udka!

Przeżyli pewnie tylko ci, co uciekli za granicę(-,) albo znaleźli pracę w fabrykach broni.

Uważam jeszcze, że wypowiedzi starej lekarki w ostatniej scenie wymagają przeróbek:

Nie wiem teraz, czy wierzyć badaniom sprzed roku, wieszczącym ci rychłą śmierć, czy tym najnowszym, wskazującym, że jesteś zdrowa.

Tak się nie mówi – silne wrażenie nienaturalności – może gdyby to był list, i to bardzo formalny.

gdzie przedtem widać było chorobę

Tak jak twoja córka, obie jesteście w ciąży.

Tak jak twoja córka, jesteś w ciąży albo Ty i twoja córka, obie jesteście w ciąży.

 

Piórkowo będę na NIE, głównie ze względu na tę nikłą fabułę i niepewną warstwę fantastyczną. Zdecydowanie jednak warto było przeczytać.

Pozdrawiam!

Dziękuję Ślimaku za komentarz i wyłapanie błędów.

Przejrzałem tekst i poprawiłem interpunkcję przy wołaczach. Zredagowałem też ostatnie wypowiedzi lekarki. Co do choroby. Celowo zdecydowałem się nie wchodzić tu w szczegóły, ponieważ na czymś innym chciałem skupić uwagę czytelnika.

Pozdrawiam.

Stylizowana narracja jest zawsze ryzykowna. Brnęłam już na tym forum przez światy Wiedźmina, namioty Krzyżowców, czy inne słowiańszczyzny, ale jak widać czasem się udaje;)

Jestem trochę rozdarta, bo poetyckim wstępem nastroiłeś mnie na nieco inną lekturę. Jednak Twoja opowieść ma urok i seks w niej jest bardzo ładny i smakowity.

Dam TAK, bo opowieść mi się podobała fabularnie i językowo. Poza tym stworzyłeś nieduży, ale bardzo spójny wycinek losu i uśmiechnęłam się nie raz.

"...poniżej wszelkiego poziomu"

Bardzo dziękuję Ambush

Bardzo mi się podobało, jak to napisałeś. Udana stylizacja, piękne i nienużące opisy przyrody, a i erotyka pokazana w sposób strawny, co imo mało komu się udaje. Masz talent :)

 

Natomiast nie bardzo mi się podoba to, co napisałeś. Stosując taką stylizację – czytelnikowi się wydaje, że rzecz dzieje się przed stu czy dwustu laty – do czasów współczesnych, imo mówisz: a bo tam ciemnota i zabobon i w moim odczuciu deprecjonujesz w ten sposób miejsce i ludzi, które opisujesz.

Weź wszystko, co masz i jedź do Polski. Idź do szpitala, może nie jest jeszcze za późno.

Do Polski dalej niż na tamten świat – pomyślałam.

A tu dodatkowo stawiasz ów ciemnogród w opozycji do Polski.

 

Ludka wychodzi na tępą idiotkę. Mocno się o to postarałeś, choć przecież taka nie jest.

Masz swoją kwiaciarnię na rynku, masz pieniądze, bo co niedzielę batiuszka zamawia u ciebie kwiaty do ołtarza.

W ogarniętym wojną kraju kwiaty to nie artykuł pierwszej potrzeby. A jednak Ludka potrafi tak postarać się o towar, żeby batiuszka co niedzielę miał kwiaty na ołtarzu. Więc to niezła biznesmenka, a nie idiotka. Tylko jej starania o przeżycie można przedstawić, jak ja je widzę, albo skwitować krótkim “bo pop zamawia” i pozbawić ją w ten sposób uznania za pracę, którą wykonuje.

Nawet rozumiem jej nadzieję, bo tonący brzytwy się chwyta, ale, no kurde, matka, która pozwala na gwałt (bo nazwijmy rzecz po imieniu) na córce i jeszcze się z tego cieszy, jest wyjątkowo toksyczna. A nic nie wskazuje, żeby taka w istocie była.

Natomiast czytając zakończenie miałam fleshbeck. Dawne, dawne czasy, siedzimy ze znajomymi w wiejskiej knajpie. Przy stoliku obok toczy się rozmowa o brakującym w towarzystwie Józku. Józek siedzi w szpitalu, bo mu żona umiera na raka. Wszyscy żałują Józka, bo ciężkie życie chłop ma, dzieciaki jeszcze w domu nieodchowane, a on biedny sam zostanie. W knajpie siedzi też miejscowy moczymorda, tak nawalony, że w zasadzie nieprzytomny, ale nagle podnosi głowę i oznajmia: A bo gdyby jej Józek porządnie komin przeczyścił, toby zdrowa była. I całe męskie towarzystwo ryczy w tym momencie ze śmiechu, kobiety jakoś rozbawione nie były.

To nie są tak odległe czasy, kiedy spora część męskiej populacji (polskiej dodam) faktycznie uważała, że po to się ma żonę, żeby dupy dawała na każde żądanie, że jak się baby nie bije, to jej wątroba gnije, że dzień po porodzie to kobita powinna już do roboty w polu wrócić, a najlepszym lekarstwem na wszystkie kobiece dolegliwości jest porządne i regularne “czyszczenie komina”. I, sorry, ale ta opowieść się śliczniusio wpisuje w ten trend. No i dlatego nie podoba mi się.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Dziękuję Irko za opinię. Z mojej strony chciałbym tylko podkreślić, że pisząc to opowiadanie nie miałem żadnych seksistowskich intencji. Skupiłem się raczej na psychologicznych mechanizmach ujawniających się w pewnych trudnych i niesprzyjających rozsądnemu myśleniu okolicznościach.

Tak sobie śledzę komentarze loży, bo nie mam nic lepszego do roboty :D i chyba nikt nie ma wątpliwości, że nie miałeś. Bo oczywiście opisane wydarzenia mogą się nie podobać, bo i właśnie taki był zamiar autora, co nie zmienia faktu, że właśnie taka jest rola pisarza by o sprawach trudnych pisać:).

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Ja zrozumiałam uwagi Irki w ten sposób, że nie protestowała przeciwko seksizmowi, tylko przeciwko przedstawianiu Ukrainy jako zacofanego i zabobonnego kraju, dla którego Polska jest jakimś nieosiągalnym wzorcem.

Babska logika rządzi!

Ciekawe na ile sposób można interpretować jeden tekst :). Tylko, że ja nie widzę w tekście chęci obrażania kogokolwiek, ani Ukrainy, ani kobiet. Ale chętnie przeanalizuję fragmenty, które mogą coś takiego sugerować.

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Noo, wysokich lotów opko. Zwłaszcza początkowe opisy. Dobry zabieg, bo od razu czyta się wolniej i uważniej, by nic nie przegapić i taki stan skupienia zostaje do końca.

Podoba mi się to, że nie okazało się, iż to hochsztapler, a naprawdę ją (je) uzdrowił. Nadaje tyo tekstowi nieco fantastyki. Przyznam, że gdyby po prostu ją oszukał i byłaby umierająca, raczej poczułbym rozczarowanie.

 

“To właśnie spotkało i mnie. Tak niewiasty, byłem grzesznikiem i z rozpusty narodziła się moja udręka. Lekarzami gardziłem, do cerkwi nie zachodziłem, wreszcie dopadł mnie zły los i śmierć zajrzała mi w oczy. Ogarnęła mnie rozpacz. Wtedy przyszedł do mnie anioł i rzekł:” – w tym fragmencie wpadło mi pod oczodół od wuja “mnie”, ale nie chrupało odbiorczo, więc tylko tak nieśmiało anonsuje.

 

 

Cześć, Sajmon!

 

Masz dużego plusa za ładnie odwzorowany klimat. Świetnie operujesz językiem i dorzucasz sporo ładnie wkomponowanych nazw własnych, przez co można się naprawdę świetnie wczuć w atmosferę.

Natomiast trochę się zdziwiłem umiejscowieniem tego w czasie – większość czasu myślałem o IIwś, albo nawet Iwś, a tu niespodzianka. Też uważam, że w wielu miejscach jest jeszcze ciemnogród podlana ślepą wiarą, ale ta mentalność zgrzytała mi z obrazem postaci, jaki namalowałeś.

Do tego zawiodła mnie fabuła, bo… no przyszedł chłop, zbałamucił, obrócił raz i dwa i cyk! Nie ma żadnej niespodzianki, czy zwrotu akcji, który mógłby mnie jakoś ruszyć, a i refleksji żadnych nie przyniosło.

Natomiast wielki plus za sceny ślizgane. Sporo w nich wyczucia, nie ma epatowania golizną, czy rzucania wulgaryzmami, ale nie ma też wątpliwości, co do tego, co się dzieje. Wyobraźnia ma pole do popisu. Świetnym zabiegiem było:

Dawno przeminęły już czasy, kiedy chłopcy z Ihrowca wołali za mną:

Ludmiła ma cyca, co wszystkich zachwyca

To takie swojskie, a przy tym drogą okrężną zasugerowałeś, że Ludka jest hojnie obdarzona. A i zapowiedź dalszych wydarzeń się w tym kryje.

 

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Witaj Canulas

 

Dzięki za przeczytanie i opinię.

 

Dzięki Krokusie za uwagi.

 

Odnośnie tego ciemnogrodu powiem tak: Ukraina pojawiła się nie dlatego, że uważam ją za miejsce, gdzie czas zatrzymał się na IIWŚ. Wybrałem ją jako przykład mechanizmu, gdzie wojna zabierając ludziom dobrobyt, bliskich, poczucie bezpieczeństwa, a przede wszystkim nadzieję na lepsze życie, sprawia, że następuje społeczny regres, a do głów zakrada się zabobon. A w dodatku ze względu na malowniczość i taki jednak bardzo archaiczny urok tamtejszych Karpat, nie potrafiłem sobie tego odmówić.

 

Pozdrawiam

Sajmonie

 

Krótko powiem, żeby za bardzo nie powtarzać po poprzednikach – piękny wstęp i urzekające zabiegi opisowo-narracyjne. Zręczne zarysowanie postaci, interesujący kontrast między tym czego się czytający spodziewa a tym co następuje. Zrozumiałem też, że motywacją do takiego akurat przebiegu wydarzeń było raczej rozważanie o naturze człowieka niż szowinistyczne opinie, wynika to z tonu całości.

Jeśli czegoś nie przeoczyłem to chyba nie powiedziałeś jasno o którą wojnę czy okres historyczny chodzi, co mogłoby sugerować nawet świat alternatywny – ale do tego brakuje tu wspomnianych już wyraźnych elementów fantastycznych. Mogłyby dla przykładu narodzone już w epilogu dzieci mieć jakąś niespotykaną, niewytłumaczalną cechę…

Poza tym niezły klimat.

Do mnie, moja puento..!

Napisane bardzo ładnie, z ciekawej perspektywy. Historia wciąga i zaciekawia, czyta się z zainteresowaniem do końca. Mimo wszystko według mnie do piórka trochę brakuje. Z jednej strony doceniam zaskoczenie, że szarlatan rzeczywiście odmienił życie bohaterki, z drugiej strony takie rozwiązanie trochę mi zgrzyta, bo opowiadanie przez cały czas krzyczało do czytelnika, że bohaterki ciężko grzeszą naiwnością.

Podobało mi się, wciągnęło, zainteresowało i tylko gdzieś tam pisnęło cichutko pomieszanie czasów. Jakbyś zaczął opko sto lat temu a skończył niedawno. 

Cześć!

 

Naprawdę barwnie i sprawnie napisany tekst. Czuć klimat zapomnianej przez ludzi miejscowości na końcu świata, w której ludzi żyją na sposób tak różny od polskiej współczesności. Łemkowszczyzna? Ukraina? Miejsce gdzieś daleko na wschodzie. Klimatem opowieść stoi i jest to – imho – jej najmocniejszy punkt.

Historia, choć pięknie opowiedziana, bazuje na dosyć ogranym już motywie i jest przez to dosyć przewidywalna, jak świat światem tak święci mężowie wędrowali, żerując na tych nieco mniej ogarniętych przedstawicielkach płci przeciwnej. Do samego końca miałem nadzieję, że może jednak złamiesz schemat, albo pokażesz tę sytuację z innej strony (wszak na bezrybiu i rak ryba, a czasy świetności bohaterki już minęły), lub też wreszcie stanie się coś “fantastycznego”, historia zakończył się jednak tak, jak się od początku zapowiadała.

Zastanawiam się też, gdzie szukać tu fantastyki, bo poza klimatem pachnącym realizmem magicznym nic więcej (z zakresu fantastyki) tu nie widzę, a sam setting jest jedynie tłem dla historii (i jego zmiana niewiele by w wydźwięku całości zmieniła).

Dobre opowiadanie, bardzo dobrze napisane, zmysłowo, chciałoby się powiedzieć. Bezsprzecznie przyjemna lektura, jednak dla mnie to klimatyczna opowiastka obyczajowa w zasadzie bez fantastyki, także piórkowo będę na NIE.

 

Pozdrawiam i życzę kolejnych, równie udanych tekstów!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Dziń dybry,

 

słyszałam/czytałam, że była “afera” piórkowa o ten tekst, więc zaglądam z ciekawością.

 

O mój Odynie, ledwo zaczęłam, już mi się kręci w głowie. Prawie nic nie rozumiem.

 

drżącym ekscytacji głosem

a nie powinno być z ekscytacji?

 

Dziś córka moja była już dorosła.

Gryzie mi się to. Dziś była. Dziś przecież jest.

 

w oczach wyrosły powidoki

Chyba przed oczami

 

Dzieje się tak albo ze zbytniej wstrzemięźliwości, albo z rozpusty.

Jakie to prawdziwe. I tak źle i tak niedobrze.

 

odparłam, czując jak moje łono, kurczy się pod wpływem jego płomiennego dotyku

→ odparłam, czując, jak moje łono kurczy się pod wpływem jego płomiennego dotyku

 

Tak niewiasty,

→ Tak, niewiasty,

 

Przypominał wybujały okaz sromotnika bezwstydnego.

hahahaha o niee ;p Świetny opis!

 

– Wiem co zrobić

→ – Wiem, co zrobić

 

Jak mogłam choć na moment przestać wierzyć w cud, którego doświadczyłyśmy.

Znak zapytania na końcu.

 

odparłam ze świadomością, że od tego czasu, zupełnie straciłam rachubę.

→ odparłam ze świadomością, że od tego czasu zupełnie straciłam rachubę.

 

 

Na początku moim zdaniem nieco przekombinowałeś z doborem słów, tekst był dla mnie ledwo zrozumiały, a to zniechęca. Potem już trochę uprościłeś, i na szczęście, bo nie dałabym rady do końca przeczytać tego tekstu tak naładowanego pretensjonalnością.

Temat istotny, smutny i poważny, należą się pochwały za poruszenie go. Ogólnie warsztatowo jest też pięknie, choć na początku, jak już wspomniałam, było tej poetyckości za dużo.

Z pewnością zachęciłeś mnie tym tekstem do śledzenia innych Twoich dzieł. Życzę wszystkiego dobrego!

 

Bez sztuki można przeżyć, ale nie można żyć

Nowa Fantastyka