- Opowiadanie: Iyumi - Przeklęta wieża

Przeklęta wieża

Witam wszyst­kich! To moje pierw­sze opo­wia­da­nie, mam na­dzie­ję, że nie ostat­nie :-). Bar­dzo do­ce­nię wszel­kie uwagi i su­ge­stie.

 

Opo­wia­da­nie jest o gno­mach. Szkoda, że nie mają swojego tagu w bestiariuszu.

 

Gorąco dziękuję wszystkim betującym! Nie ma wątpliwości, że bez Was ten tekst byłby znacznie gorszy.

Typ: fan­ta­sty­ka przy­go­do­wa

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Przeklęta wieża

Ar­nold brnął przez śnieg. Nogi mu się śli­zga­ły, stopy za­pa­da­ły. Robił dwa kroki w przód i zjeż­dżał pół kroku w tył. Wspi­nał się jed­nak nie­stru­dze­nie, aby do­trzeć na swoje sta­no­wi­sko ob­ser­wa­cyj­ne.

Ge­rald, któ­re­go ty­go­dnio­wa warta do­bie­ga­ła końca, na pewno wy­pa­try­wał go z nie­cier­pli­wo­ścią. Jeśli zmien­nik nie doj­dzie na czas, wartownik będzie musiał zostać na posterunku kolejny dzień, bo powrót po zmroku byłby zbyt ryzykowny.

Ar­nold szedł więc wy­trwa­le, cho­ciaż miał wrażenie, że po­ru­sza się w miej­scu. Spojrzał ku górze i zo­ba­czył prze­klę­tą wieżę. “Już nie­da­le­ko” – po­my­ślał.

Sta­nął i pa­trzył. Wieża ze­ga­ro­wa była praw­dzi­wym dzie­łem sztu­ki. Pięk­na, mi­ster­na ro­bo­ta. Wska­zów­ka po­ru­szy­ła się nie­znacz­nie. Ar­nold gapił się na zegar. Tyk. Znowu ruch. Tyk, tyk, tyk. Nie mógł ode­rwać oczu od tar­czy. Zegar po­ka­zy­wał go­dzi­nę pierw­szą. Do tej pory za­wsze wska­zy­wał dwu­na­stą. Nigdy nie dzia­łał.

 

***

 

– Ser­del­ki, per­del­ki! Psia­kość! – Mała gnom­ka roz­tar­ła zmar­z­nię­te palce. Chwy­ci­ła klucz i do­krę­ci­ła śrubę. Przyj­rza­ła się me­cha­ni­zmo­wi i do­ło­ży­ła ko­lej­ną zę­bat­kę.

– Po­win­ni­śmy to robić nocą – burk­nął jej to­wa­rzysz. – Takie są za­sa­dy.

– Nie będę sobie od­mra­żać tyłka dla zasad.

– Mo­gła­byś po­cze­kać do wio­sny – za­su­ge­ro­wał gnom.

– Po co mia­ła­bym cze­kać do wio­sny, skoro mogę to zro­bić teraz?

– Far­ray! Dwie­ście lat ko­pa­łaś pie­przo­ny tunel, żeby do­stać się do wieży, a nie mo­żesz po­cze­kać jesz­cze kilku mie­się­cy, aby zro­bić to zgodnie z regułami?

– Nikt cię tu nie za­pra­szał, Zix!

– Do za­kła­da­nia ła­dun­ków wy­bu­cho­wych po­trze­ba dwóch gno­mów. Czy ty w ogóle masz świa­do­mość zasad za­bez­pie­cza­nia no­wych punk­tów ob­ser­wa­cyj­nych?

Far­ray prze­wró­ci­ła ocza­mi.

– Dzi­siaj nie będę za­kła­da­ła ła­dun­ków wy­bu­cho­wych – od­par­ła. – Mam inne plany.

– Nie bę­dziesz za­kła­da­ła ła­dun­ków?! To trze­ba zro­bić od razu po uru­cho­mie­niu ze­ga­ra! – Zix był wście­kły. Nic nie wy­glą­da­ło jak na­le­ży. Nic. Far­ray ro­bi­ła co chcia­ła. Po­win­na stra­cić li­cen­cję, wy­le­cieć z gil­dii!

Gnom­ka skoń­czy­ła z ze­ga­rem i za­czę­ła wier­cić w ścia­nie. Zix aż pod­sko­czył.

– Nie! Nie! Nie! Nie można do­ko­ny­wać żad­nych zmian wi­docz­nych z ze­wnątrz! – Ode­pchnął jej rękę i za­sło­nił dziu­rę wła­snym cia­łem. – Nie po­zwo­lę! – krzyk­nął.

Far­ray pa­trzy­ła na niego dłuż­szą chwi­lę, po czym wes­tchnę­ła i zde­cy­do­wa­ła się zmie­nić ton. Nie miała ocho­ty ne­go­cjo­wać ani się tłu­ma­czyć, ale zro­zu­mia­ła, że upo­rem nic nie osią­gnie, a mu­sia­ła jakoś do­ga­dać się z Zixem. W końcu też był gno­mem, na pewno dało się prze­mó­wić do jego wro­dzo­nej cie­ka­wo­ści i skłon­no­ści do ry­zy­ka w imię nauki.

– Ta wieża jest tak stara, że na pewno nikt nie pa­mię­ta, jak do­kład­nie wy­glą­da­ła. To góry, po­środ­ku ni­cze­go, je­stem prze­ko­na­na, że w po­bli­żu nie ma żywej duszy. Po­myśl, za­wsze pa­trzy­my przez tar­czę ze­ga­ra w jedną stro­nę, a w po­zo­sta­łe tylko przez małe rury ob­ser­wa­cyj­ne. Prze­cież przez te wą­skie lu­ne­ty onyks widać!

– I co? Zro­bi­my sobie okna? Wspa­nia­ły po­mysł! Bę­dzie­my mogli przez nie ma­chać do ludzi! Po set­kach lat do­wie­dzą się, że nie ma żad­nych du­chów wież, które chro­nią ich wio­ski. To tylko małe gnomy zro­bi­ły ich w trąb­kę wieki temu i wy­ko­rzy­stu­ją do ro­bie­nia dla sie­bie po­ste­run­ków obserwacyjnych! Całe dzie­dzic­two wiel­kie­go Cyr­ko­niu­sza pój­dzie na marne! – Zix aż ki­piał.

– Cyr­ko­niusz na pewno byłby ze mnie dumny! Nie po to za­ła­twił nam wygodne i bez­piecz­ne miej­sca do ka­ta­lo­go­wa­nia po­wierzch­ni, że­by­śmy ko­rzy­sta­li z nich spo­ra­dycz­nie i dalej sie­dzie­li w na­szych mia­stach pod zie­mią. Pa­mię­tasz jak Oli­wi­na zna­la­zła nowy ka­mień w ko­pal­niach Pe­tra­xu? Lu­strin? – spy­ta­ła Far­ray.

– Ten, który z jed­nej stro­ny był prze­źro­czy­sty, a z dru­giej brą­zo­wy?

– Tak! Właśnie ten! Dużo z nim eks­pe­ry­men­to­wa­łam i po­patrz, co udało mi się zro­bić! – Rzu­ci­ła się do wiel­kie­go worka, wy­sy­pa­ła masę róż­nych ka­mie­ni, nie­któ­rych nigdy nie wi­dział. W końcu z dumą po­ka­za­ła mu płytę, która z jed­nej stro­ny wy­glą­da­ła jak ka­wa­łek muru, nawet miała wy­żło­bie­nia, jakby była zro­bio­na z ce­gieł, a z dru­giej była nie­wi­dzial­na. – Mam takie trzy – po­wie­dzia­ła. – Umiesz­czę je w otwo­rach i ja będę wszyst­ko wi­dzia­ła, a z ze­wnątrz bę­dzie wy­glą­da­ło jak zwy­kły mur. Nic nie bę­dzie widać. Mu­sisz przy­znać, że ge­nial­ne!

„Fak­tycz­nie dość ge­nial­ne” – po­my­ślał Zix, ale po­wie­dział: – A kolor nie jest tro­chę inny niż mur wieży?

– Ha! – Far­ray wy­cią­gnę­ła wia­dro z farbą w ko­lo­rze płyty. – Po­my­śla­łam o wszyst­kim!

Jej to­wa­rzysz zła­pał się za głowę.

– Czyli wyj­dziesz na ze­wnątrz i bę­dziesz ma­lo­wa­ła ścia­nę, żeby pasowała do koloru kamienia? Do­brze ro­zu­miem? Je­steś sza­lo­na! Prze­cież na pewno ktoś cię zo­ba­czy! To naj­bar­dziej po­rą­ba­ny po­mysł, jaki sły­sza­łem w życiu!

– Ty to za­wsze wi­dzisz tunel w po­ło­wie za­sy­pa­ny! Wła­śnie dla­te­go robię to w środ­ku zimy! Jest taki mróz, że na pewno nikt się tu nie za­pusz­cza.

Gnom się za­sta­no­wił. Był wście­kły, ale też tro­chę za­in­try­go­wa­ny. Poza tym znał Far­ray od stu­le­ci, wie­dział, że i tak po­sta­wi na swoim. Wziął kilka głę­bo­kich od­de­chów.

– To do­praw­dy nie­sa­mo­wi­te jak wiele ener­gii po­świę­casz ba­da­niom po­wierzch­ni. Wia­do­mo, ist­nie­je, więc trze­ba ją ska­ta­lo­go­wać i pro­wa­dzić re­gu­lar­ne in­spek­cje, trzeba mieć oko na ludzi. Jed­nak, gdy­byś bar­dziej za­an­ga­żo­wa­ła się w wy­na­laz­ki pod zie­mią, z pew­no­ścią zo­sta­ło­by to do­ce­nio­ne w znacznie więk­szym stop­niu – wes­tchnął. – Na okna mu­sisz mieć zgodę gil­dii. Ry­zy­ko jest za duże. To nie jest coś o czym mo­że­my sami de­cy­do­wać.

– To wszyst­ko prze­dłu­ży! Zanim gil­dia się zbie­rze i za­de­cy­du­je, bę­dzie wio­sna. Zegar dzia­ła, lu­dzie mogą za­cząć się osie­dlać. Wtedy już nic nie bę­dzie się dało zro­bić!

– Trze­ba było o tym po­my­śleć wcze­śniej, zanim uru­cho­mi­łaś zegar – od­parł nie­wzru­szo­ny. 

Far­ray za­gry­zła wargę. Za­ję­ła się naj­pierw mon­to­wa­niem me­cha­ni­zmu ze­ga­ro­we­go, bo od tego na­le­ża­ło za­cząć. Zix uparł się, że bę­dzie jej to­wa­rzy­szył, a ze wzglę­du na jego po­sza­no­wa­nie zasad, chcia­ła spra­wiać wra­że­nie, że wszyst­ko ro­bi­ła jak na­le­ży. Nawet roz­wa­ża­ła za­ło­że­nie ła­dun­ków wy­bu­cho­wych bez­po­śred­nio po uru­cho­mie­niu in­sta­la­cji, aby mieć go z głowy. Oba­wia­ła się jed­nak, że wier­ce­nie otwo­rów okien­nych może przy­pad­ko­wo wy­wo­łać eks­plo­zję. Wszak wieża po­win­na być tak uzbro­jo­na, żeby przy pró­bie wej­ścia do środ­ka na­stą­pi­ła jej cał­ko­wi­ta ani­hi­la­cja, za­cie­ra­jąc wszel­kie ślady byt­no­ści gno­mów.

 

***

 

Ar­nold gnał w dół, sta­wiał dłu­gie kroki i śli­zgał się na śnie­gu. Pę­dził jak la­wi­na. Gdy do­bie­gał do osady, usły­szał dzwo­ny bi­ją­ce na alarm. Pod­biegł do niego Star­szy wio­ski.

– Co się stało? Czy grozi nam nie­bez­pie­czeń­stwo? – spy­tał.

– Co? Nie! Nie! – krzyk­nął Ar­nold. – Duch! Duch za­sie­dlił prze­klę­tą wieżę! Zegar dzia­ła!

Star­szy za­nie­mó­wił. Po chwi­li jed­nak otrzą­snął się z szoku.

– Co z Ge­ral­dem? Mia­łeś go zmie­nić! To wspa­nia­ła wia­do­mość, ale prze­cież nie za­cznie­my bu­do­wy nowej wio­ski w środ­ku zimy!

Ar­nold zmie­szał się, za­po­mniał o Ge­ral­dzie.

– No… – jęk­nął. Czuł się głu­pio. Tak się pod­eks­cy­to­wał, że za­po­mniał o swoim za­da­niu. – To idę go zmie­nić – wy­sa­pał, cho­ciaż w tym mo­men­cie uświa­do­mił sobie, jak bar­dzo był zmę­czo­ny.

Star­szy ob­ró­cił się w kie­run­ku bu­dyn­ku alar­mo­we­go i uniósł skrzy­żo­wa­ne ręce nad głowę. Dźwięk dzwo­nów ustał. Po­ło­żył dłoń na ra­mie­niu ob­ser­wa­to­ra.

– Ar­nol­dzie, jest już za późno, żeby iść. Działająca wieża to wiel­kie wy­da­rze­nie. Cze­ka­li­śmy na ten mo­ment od po­ko­leń, a nasi przod­ko­wie wło­ży­li ogrom­ną pracę w bu­do­wę. To wspa­nia­łe wie­ści, więc ro­zu­miem, że chcia­łeś nas o tym po­in­for­mo­wać jak naj­szyb­ciej. Teraz od­pocz­nij. Pój­dziesz z sa­me­go rana. Ge­rald na pewno po­cze­ka do jutra.

 

***

 

Dzie­sięć gno­mów tło­czy­ło się na naj­wyż­szym po­zio­mie wieży. Oglą­da­li ścia­ny i zegar.

– Nie­zwy­kłe, jaki stąd jest widok – po­wie­dzia­ła z za­chwy­tem Ce­le­sty­na.

– A po­myśl sobie, jak bę­dzie wy­god­nie w pełni pa­trzeć przez wszyst­kie ścia­ny! – Far­ray była pełna en­tu­zja­zmu.

– Już do­sta­łaś zgodę na ten eks­pe­ry­ment, nie mu­sisz nas dalej prze­ko­ny­wać – od­parł Re­zy­nit, prze­wod­ni­czą­cy gil­dii.

– Cho­ciaż za­wdzię­czasz ją głów­nie Ja­spi­so­wi. Był za­chwy­co­ny, że udało ci się samej wy­ko­pać ten tunel. Ewi­dent­nie uznał, że na­le­żą ci się za to wszel­kie przy­wi­le­je – burk­nął An­ty­mon.

– Mó­wisz tak, bo lata temu sam otrzy­ma­łeś to za­da­nie i wró­ci­łeś z in­for­ma­cją, że nie opła­ca się tego robić i nikt przy zdro­wych zmy­słach nie weź­mie się za takie bez­sen­sow­ne ko­pa­nie! – za­śmia­ła się Ce­le­sty­na.

– Pod­trzy­mu­ję moją opi­nię. – An­ty­mon spoj­rzał nie­chęt­nie na Far­ray. Nie wy­glą­dał na roz­ba­wio­ne­go. – W ogóle dla­cze­go Ja­spis się tu nie po­ja­wił? Nie po­wi­nien sam nad­zo­ro­wać tego sza­leń­stwa, skoro tak ocho­czo je po­parł?

– Po­ja­wił się pro­blem z tu­ne­la­mi pod mia­stem nad je­zio­rem, chyba za­czę­ły prze­cie­kać. Poza tym, jest od­po­wie­dzial­ny za ko­pa­czy, a nie za wieże, więc robi to, co do niego na­le­ży – od­po­wie­dział Zix, który lubił kiedy gnomy su­mien­nie wy­peł­nia­ły swoje obo­wiąz­ki.

– Za­czy­na się ściem­niać. Mogę już za­czy­nać? Na­praw­dę wszy­scy bę­dzie­cie tu stać i się gapić? W takim tłoku na pewno ktoś wy­pad­nie, jak tylko po­ja­wi się pierw­sza dziu­ra. – Far­ray nie mogła się do­cze­kać aż przy­stą­pi do pracy.

– Nie. Po­cze­ka­my aż zrobi się cał­kiem ciem­no. Tak jak zo­sta­ło usta­lo­ne – od­parł Zix, bar­dzo za­do­wo­lo­ny z faktu, że teraz ma całą ko­mi­sję po swo­jej stro­nie.

– Chyba nie wy­obra­żasz sobie, że teraz ktoś sobie pój­dzie? – za­śmiał się inny gnom. – Zgło­si­li­śmy się do nad­zo­ru i prze­szli­śmy taki kawał, żeby zo­ba­czyć na wła­sne oczy nowe uspraw­nie­nie.

Gdy ostat­nie pro­mie­nie znik­nę­ły za ho­ry­zon­tem, Far­ray roz­po­czę­ła wier­ce­nie. Wszy­scy sta­ra­li się po­ma­gać. Naj­wi­docz­niej skoro już tam byli, uzna­li, że rów­nie do­brze mogą się przy­dać. O świ­cie, gdy ro­bo­ta była skoń­czo­na, razem po­dzi­wia­li widok przez ka­mien­ne okna. Stali za­chwy­ce­ni, jak małe dzie­ci, które do­sta­ły nową za­baw­kę. Cho­ciaż każdy z nich miał już setki lat, to wy­na­laz­ki i od­kry­cia nie­zmien­nie ich fa­scy­no­wa­ły.

– To co, wra­ca­my do na­szych cie­płych tu­ne­li? – spy­tał po ja­kimś cza­sie Re­zy­nit. – In­sta­la­cję mo­że­my uznać za suk­ces, teraz będę ocze­ki­wał re­gu­lar­nych ra­por­tów. – Spoj­rzał zna­czą­co na Far­ray.

– Ja jesz­cze zo­sta­nę na za­ło­że­nie ła­dun­ków. – Gnom po jego lewej ziew­nął prze­cią­gle, ale za­brzmiał zde­cy­do­wa­nie.

– Chcesz to robić teraz, Zix?! – Far­ray była zmę­czo­na i zmar­z­nię­ta. Miała na­dzie­ję, że zaj­mie się tym jutro.

– Oczy­wi­ście, na­le­ża­ło to zro­bić zaraz po uru­cho­mie­niu ze­ga­ra, które miało miej­sce mie­siąc temu! Za­bie­raj się do ro­bo­ty.

– Skoro mogło po­cze­kać mie­siąc, to może po­cze­kać jesz­cze jeden dzień. Trze­ba to zro­bić po­rząd­nie, więc le­piej być wy­po­czę­tym. – Re­zy­nit sta­nął po stro­nie Far­ray. – Nie­mniej ocze­ku­ję, że do­pil­nu­jesz, aby zo­sta­ło to wy­ko­na­ne jak na­le­ży.

Na twa­rzy Zixa po­ja­wił się gry­mas, jed­nak nie śmiał prze­ciw­sta­wić się prze­wod­ni­czą­ce­mu. Kiedy po­zo­sta­li opu­ści­li bu­dy­nek, wśli­zgnął się pod koce, zaraz obok uspo­ka­ja­ją­co po­stu­ku­ją­cych zę­ba­tek, i na­tych­miast za­snął.

Na­stęp­ne­go dnia dwa gnomy za­bra­ły się do mon­tażu. Bu­dy­nek był więk­szy niż za­zwy­czaj, więc na­le­ża­ło wszyst­ko do­kład­nie prze­li­czyć i bardzo precyzyjnie roz­mie­ścić. Do­pie­ro gdy upew­ni­li się kilka razy, że ła­du­nki o odpowiednich mocach, znajdują się we właściwych miejscach, Zix po­że­gnał się i znik­nął w tu­ne­lu.

Wcze­śniej za­pew­nił, że bę­dzie kon­tro­lo­wał re­gu­lar­nie, czy nic nie zo­sta­ło zmie­nio­ne, ani w uzbro­je­niu, ani w ścia­nach, ani nawet w tar­czy ze­ga­ro­wej. Far­ray za­pew­ni­ła, że żad­nych mo­dy­fi­ka­cji w wy­mie­nio­nych miej­scach nie pla­nu­je.

Od­cze­ka­ła kilka go­dzin, aby się upew­nić, że nie wróci i przy­stą­pi­ła do ro­bie­nia dziu­ry w dachu. Za­pla­no­wa­ła sobie zro­bie­nie tu jesz­cze ob­ser­wa­to­rium.

Miała na­dzie­ję, że z dołu dach nie bę­dzie tak do­brze wi­docz­ny, ale nie mogła tego udo­wod­nić. Wo­la­ła pro­sić o wy­ba­cze­nie niż o po­zwo­le­nie. Nie lu­bi­ła tych nie­koń­czą­cych się debat i tłu­ma­czeń, zresz­tą chcia­ła prze­cież wy­sta­wiać te­le­skop tylko w nocy i przy do­brej po­go­dzie, więc ry­zy­ko było nie­wiel­kie. Skon­stru­owa­ła jesz­cze klapę do za­my­ka­nia otwo­ru w dachu, przy­twier­dzi­ła ją i z dumą uzna­ła, że wieża w końcu jest go­to­wa.

 

***

 

Jesz­cze nigdy miesz­kań­cy wio­ski nie cze­ka­li tak nie­cier­pli­wie na roz­po­czę­cie wio­sny. Gdy tylko śnieg stop­niał, wy­ru­szy­li w góry, żeby zbu­do­wać nową osadę. Miała być wy­so­ko, na te­re­nach ide­al­nych do wy­pa­su owiec. Nie­da­le­ko było też kilka rów­nin, do­brych do upra­wy zbóż.

Osada zo­sta­ła za­pla­no­wa­na już dawno temu, w miej­scu które miało być bez­piecz­ne i łatwe do obro­ny. Ich przod­ko­wie zro­bi­li wszyst­ko jak na­le­ży. Wieża była niezwykle wysoka i okazała. Wyjątkowo się postarano, żeby duch na­wie­dził ją jak naj­szyb­ciej i żeby zegar za­czął dzia­łać.

Nie­ste­ty lata mi­ja­ły, a nic się nie dzia­ło. W końcu uzna­no, że miej­sce musi być prze­klę­te. Gdy na­dzie­ja już dawno umar­ła, zda­rzył się cud. Zegar ru­szył.

– Jakie szczęście nas spotkało! Po tylu latach duch w końcu zamieszkał w naszej wieży! – Arnold był naprawdę podekscytowany.

– Tak, faktycznie dobrze się złożyło. Ostatnio tylu zbójów się tu plącze, że nawet zaczęły pojawiać się głosy, żeby przenieść osadę pomimo braku działającego zegara – odparł Gerald.

– Naprawdę? Rozum im odjęło?! Już próbowano zakładać miasta bez świętego budynku albo z niedziałającym. I co? Albo dzieci przestawały się rodzić, albo krowy dawać mleko. Kilka razy podobno nawet całe osady się zapadły! – Arnoldowi nie mieściło się w głowie, że ktoś mógłby o czymś takim pomyśleć.

– Wiem. Wszyscy wiedzą, ale ludzie są zmęczeni ciągłym chowaniem się po lasach. Niektórzy byli gotowi podjąć ryzyko.

– Co za głupcy! Przecież wieki temu, wielki mędrzec dał nam dokładne instrukcje, jak zakładać osady. Ile on nam wiedzy przekazał! A te wszystkie wynalazki! Jak choćby młockarnia. Bez niej pewnie do dzisiaj, całe zimy walilibyśmy w zboże cepami! I jeszcze…

– Arnoldzie, litości! – przerwał mu Gerald. – Każdy to wie! Jeśli chcesz znać moje zdanie, to mam wątpliwości, czy dobrze robimy, przenosząc się właśnie tam. Patrzyłem na tę wieżę od lat i powiem ci, że coś się w niej zmieniło. Zaraz po budowie została ozdobiona kolorowymi wzorami. Dawno wyblakły, ale jak podeszło się wystarczająco blisko, to widać było jeszcze zarys. Teraz zniknął. Może również wyblakł, a może ktoś go zamalował? A jeśli tak, to po co?

 

***

 

Far­ray ob­ser­wo­wa­ła gwiaz­dy i na­no­si­ła po­praw­ki na mapę nieba, gdy nagle kątem oka do­strze­gła czer­wo­ną plam­kę na ho­ry­zon­cie. Wy­cią­gnę­ła lu­ne­tę i przyj­rza­ła się do­kład­niej. Ze zdzi­wie­niem stwier­dzi­ła, że to ogni­sko, a wokół niego sie­dzia­ło pięć gór­skich trol­li.

– Co do pio­ru­na? – wy­szep­ta­ła do sie­bie. Na szczę­ście wieża to był maj­stersz­tyk nie tylko na ze­wnątrz. Wy­re­gu­lo­wa­ła swój am­pli­fi­ka­tor dźwię­ków i skie­ro­wa­ła tubę w stro­nę ogni­ska.

– Złoto być w ładna wieża, tak po­wie­dzieć ka­rzeł – mówił jeden z in­tru­zów. – Wieża nie wy­buch­nąć, ze­psu­ta być. My mu­sieć gnać, zo­ba­czyć nas, to złoto scho­wać.

– My zjeść i iść, nie dojść dziś. Za da­le­ko być – od­po­wie­dział mu to­wa­rzysz.

„Jakie złoto, do ze­psu­tej zę­bat­ki?” – po­my­śla­ła Far­ray. „Jaki ka­rzeł? Nie­moż­li­we! Ktoś na­słał trol­le na moją wieżę!”

Ro­zej­rza­ła się wokół i za­czę­ła się za­sta­na­wiać, co mo­gła­by zro­bić. Czuła, że musi ura­to­wać swoje ob­ser­wa­to­rium. Nie­ste­ty jej opcje wy­da­wa­ły się ogra­ni­czo­ne.

– „Zgod­nie z re­gu­ła­mi po­win­naś opu­ścić wieżę w sy­tu­acji za­gro­że­nia. Wy­buch­nie i na­uczy nie­gno­my, żeby w przy­szło­ści żad­nej nie do­ty­kać” – usły­sza­ła w gło­wie głos Zixa.

W isto­cie, ła­dun­ki były ide­al­nie za­ło­żo­ne, nic nie zo­sta­nie z wieży, jeśli ktoś wyj­mie cho­ciaż jedną cegłę. Do­szła jed­nak do wnio­sku, że nie po to la­ta­mi prze­ko­py­wa­ła się przez złoża ko­run­du i skały mag­mo­we, nie po to zu­ży­ła tyle dia­men­to­wych wier­teł, żeby teraz po­zwo­lić kilku trol­lom znisz­czyć jej fan­ta­stycz­ną sie­dzi­bę.

Jej wzrok padł na okrą­gły ka­mień, który leżał w kącie. Zna­la­zła go lata temu, ale nigdy nie miała oka­zji do­brze zba­dać. No­si­ła go ze sobą, w na­dziei, że kie­dyś po­ja­wi się od­po­wied­ni mo­ment na eks­pe­ry­men­ty. Ostat­nio, kiedy za dnia przy­pad­kiem wy­padł jej z worka, zauważyła, że w jakiś spo­sób po­chła­nia pro­mie­nie i po zmro­ku de­li­kat­nie świe­ci. Na­zwa­ła go ka­mień sło­necz­ny.

„Ile świa­tła mógł­by zma­ga­zy­no­wać?” – za­sta­no­wi­ła się.

Na­stęp­ne­go dnia rano usta­wi­ła te­le­skop na słoń­ce i pod­ło­ży­ła pod niego ka­mień. Miała pewne obawy, że może dojść do za­płonu. By­ła­by wiel­ka szko­da, gdyby się zwę­glił. Przez te wszystkie lata kopania tuneli, znalazła taki tylko jeden, mógł być niezwykle rzadki. Ka­mień jed­nak wy­da­wał się nie przej­mo­wać pa­da­ją­cą na niego wiąz­ką świa­tła i tylko po­ły­ski­wał ta­jem­ni­czo.

Przez cały dzień prze­sta­wia­ła te­le­skop zgod­nie z ru­chem słoń­ca, żeby ka­mień zła­pał jak naj­wię­cej pro­mie­ni. W mię­dzy­cza­sie przy­go­to­wa­ła me­ta­lo­wą tubę i po­ma­lo­wa­ła ją na czar­no. Na końcu za­mon­to­wa­ła so­czew­kę sku­pia­ją­cą. Wzię­ła miskę ob­sy­dia­no­wą. Była tak wy­po­le­ro­wa­na, że zo­ba­czy­ła w niej swoje od­bi­cie. Zna­la­zła me­ta­lo­we pręty, wy­gię­ła je przy po­mo­cy ima­dła i na próbę przy­mo­co­wa­ła miskę do tuby. Po kilku po­praw­kach trzy­ma­ła się nie­źle. Gdy słoń­ce za­czę­ło za­cho­dzić, Far­ray była już go­to­wa.

 

***

 

Wie­śnia­cy z prze­stra­chem pa­trzy­li na wieżę ze­ga­ro­wą. Świe­ci­ła! Snop świa­tła wy­strze­lił w górę zaraz po zmro­ku, do­dat­ko­wo na każ­dej ścia­nie po­ja­wi­ło się świe­cą­ce koło.

„Co to może zna­czyć?” – za­sta­na­wiał się Ar­nold. Czy wieża wzy­wa­ła po­mo­cy? A może chcia­ła ich przed czymś ostrzec?

Dzwo­ny biły na alarm.

– Lu­dzie, od­suń­cie się od wieży! Za­bierz­cie naj­cen­niej­sze rze­czy i scho­waj­cie się w gro­cie w lesie! – Grzmiał głos Star­sze­go. – Wieża może w każ­dej chwi­li wy­buch­nąć!

Wszy­scy w pa­ni­ce pa­ko­wa­li do­by­tek i ucie­ka­li. Ar­nold rów­nież wrzu­cił do ple­ca­ka rze­czy, które uznał za naj­bar­dziej przy­dat­ne, ale za­miast do lasu po­dą­żył w kie­run­ku sta­re­go punk­tu ob­ser­wa­cyj­ne­go.

Wie­dział, że wieże mogą wy­bu­chać, tak mó­wi­ły le­gen­dy. Po­dob­no przy wy­bu­chu mogły po­chło­nąć całe mia­sto, ale nigdy nic ta­kie­go nie wi­dział. Wieża, któ­rej się nie nie­po­ko­iło, po­ka­zy­wa­ła go­dzi­nę i ota­cza­ła osadę ochron­ną aurą. Nic wię­cej. Nie sły­szał, żeby kie­dyś jakaś świe­ci­ła. Gdyby jed­nak miała wy­buch­nąć, to bar­dzo chciał­by to zo­ba­czyć, to mu­sia­ło­by być coś spek­ta­ku­lar­ne­go, co mógł­by wspo­mi­nać do końca swo­ich dni.

– Posuń się! Co tak sto­isz jak widły w gnoju! – Głos Ge­ral­da wy­rwał Ar­nol­da z za­my­śle­nia. Po­pa­trzył w dół i zo­ba­czył, że za nim na dra­bi­nie stoi jesz­cze kilka osób.

– Co wy tu ro­bi­cie? Star­szy kazał iść do groty! – krzyk­nął do nich.

– A ty, to niby w gro­cie? Tyle lat ga­pi­li­śmy się na nudne wzgó­rza i pola, a teraz mamy prze­ga­pić naj­cie­kaw­szą akcję? – od­parł Ge­rald.

Wdra­pa­li się do budki ob­ser­wa­cyj­nej. Stło­czy­li się przy oknach, drżąc z eks­cy­ta­cji. Wtedy wieża, jakby nie wy­trzy­mu­jąc tak wiel­kie­go na­pię­cia, zga­sła. Spoj­rze­li po sobie z roz­cza­ro­wa­niem.

 

***

 

Far­ray sły­sza­ła dzwo­ny alar­mo­we i w pa­ni­ce przy­kry­wa­ła ka­mień wszyst­kim co wpa­dło jej w ręce: mi­sa­mi, ko­ca­mi, nawet wy­sy­pa­ła na wierzch worek zę­ba­tek. W końcu bryła znik­nę­ła pod całym tym sto­sem, zo­sta­ła tylko ledwo wi­docz­na po­świa­ta.

– Ja pu­cu­ję, jak mnie za to nie wy­wa­lą z gil­dii, to je­stem nie­znisz­czal­na – za­chi­cho­ta­ła ner­wo­wo.

Potem rzu­ci­ła się do okna z lu­ne­tą i za­czę­ła wy­pa­try­wać trol­li. Po kilku go­dzi­nach, kiedy dzwo­ny już dawno uci­chły, zo­ba­czy­ła jak scho­dzą po zbo­czu. Wpeł­zła ze swoją rurą pod ster­tę, wło­ży­ła ka­mień do miski i wszyst­ko z po­wro­tem zmon­to­wa­ła. Za­kry­ła so­czew­kę kocem i po­wo­li po­de­szła do okna. Nie chcia­ła wy­cią­gać ka­mie­nia przed­wcze­śnie, żeby nie­chcą­cy nie ostrzec prze­ciw­ni­ków. Gdy trol­le zbli­ża­ły się do gra­ni­cy wio­ski, od­blo­ko­wa­ła płytę bę­dą­cą oknem i prze­su­nę­ła ją w bok. Na­stęp­nie szyb­kim ru­chem po­cią­gnę­ła koc i skie­ro­wa­ła tubę w ich kie­run­ku.

– Mio­tacz słoń­ca dla was głu­po­le! – krzyk­nę­ła.

Zgod­nie z jej na­dzie­ja­mi, pierw­szy z na­past­ni­ków za­mie­nił się w ka­mień. Szyb­ko prze­su­nę­ła pro­mień na dru­gie­go i jego rów­nież udało jej się do­rwać. Po­zo­sta­li, gdy to zo­ba­czy­li, roz­bie­gli się na boki.

Spo­dzie­wa­ła się, że za­czną ucie­kać, ale chyba my­śle­li za wolno, żeby do­szła do nich peł­nia sy­tu­acji. Mu­snę­ła świa­tłem nogi trze­cie­go, ale udało mu się wpeł­znąć za bu­dy­nek. Nie mogła cze­kać, aż wyj­dzie, bo gdzieś cza­iło się jesz­cze dwóch po­zo­sta­łych.

Od­blo­ko­wa­ła po­zo­sta­łe okna i bie­ga­ła po­mię­dzy nimi, żeby na­mie­rzyć resz­tę trol­li. Zo­ba­czy­ła jak jeden zbli­ża się do wieży od lewej, więc szyb­ko skie­ro­wa­ła mio­tacz w jego stro­nę. Wtedy po­czu­ła po­tęż­ne ude­rze­nie, cały bu­dy­nek się za­trząsł. Broń wy­pa­dła jej z rąk. Jeden mu­siał do­biec. Za­mknę­ła oczy. Za późno na uciecz­kę. Na pewno zaraz cześć murów zo­sta­nie uszko­dzo­na i roz­pocz­nie się se­kwen­cja wy­bu­chów, które zmio­tą cały bu­dy­nek z po­wierzch­ni ziemi. Usły­sza­ła gło­śny huk na dole. Jesz­cze moc­niej za­ci­snę­ła oczy.

“Było warto, byłam wspa­nia­ła i ro­bi­łam wspa­nia­łe rze­czy. Je­stem le­gen­dą” – po­my­śla­ła. Usły­sza­ła wrza­ski. Ro­zej­rza­ła się nie­przy­tom­nym wzro­kiem. Nie na­stą­pi­ło wię­cej wy­bu­chów.

– Nie­moż­li­we – wy­szep­ta­ła. – Wszyst­ko było zro­bio­ne per­fek­cyj­nie, dla­cze­go ła­dun­ki za­wio­dły?

Wyj­rza­ła przez dziu­rę w murze i zo­ba­czy­ła, że banda wie­śnia­ków dźga wi­dła­mi ol­brzy­mie­go trol­la sto­ją­ce­go u pod­sta­wy wieży. Nie wi­dzia­ła żad­nej wyrwy, ale lu­dzie prze­gry­wa­li. Wła­śnie jeden zo­stał wy­rzu­co­ny w po­wie­trze i pla­snął o zie­mię. Skrzy­wi­ła się.

Pod­nio­sła mio­tacz, wy­sta­wi­ła go przez szpa­rę i oświe­tli­ła trol­la. Gdy za­stygł, za­mie­nio­ny w głaz, zbie­gła na dół. Była pewna, że wcze­śniej sły­sza­ła wy­buch, mu­sia­ła to zba­dać. Ła­dun­ki były jed­nak nie­tknię­te. Wieża była cała. Far­ray stała przez chwi­lę i ana­li­zo­wa­ła sy­tu­ację. Potem ze­szła do tu­ne­lu i po­twier­dzi­ła swoje przy­pusz­cze­nia. Ktoś wy­sa­dził przej­ście.

Została uwię­zio­na. Cała akcja mu­sia­ła być za­pla­no­wa­na. Nie cho­dzi­ło tylko o roz­wa­le­nie wieży, ale rów­nież o zli­kwi­do­wa­nie jej. Farray poczuła mieszaninę zaskoczenia i przerażenia. Nie miała po­ję­cia, kto mógł­by chcieć jej śmier­ci, prze­cież była tak po­ży­tecz­ną gnom­ką. Nie­ustra­sze­nie dą­ży­ła do no­wych od­kryć i prze­pro­wa­dza­ła eks­pe­ry­men­ty, o któ­rych innym się nawet nie śniło.

Zre­zy­gno­wa­na we­szła z po­wro­tem na naj­wyż­szy po­dest. Po­za­my­ka­ła wszyst­kie otwo­ry, po­now­nie scho­wa­ła mio­tacz pod ster­tę koców, a potem ru­nę­ła na sam jej szczyt. Była wy­czer­pa­na i nagle zro­bi­ło jej się wszyst­ko jedno. Miała wra­że­nie, że już raz dzi­siaj umar­ła, co jesz­cze gor­sze­go mogło się stać…

 

***

 

O po­ran­ku cała wio­ska ze­bra­ła się na dzie­dziń­cu. Wszy­scy żywo dys­ku­to­wa­li o wy­da­rze­niach ze­szłej nocy.

– Ta wieża jest prze­klę­ta! Mu­si­my stąd ucie­kać póki jesz­cze ży­je­my! – krzy­czał bro­dacz.

– Ja tam nie myślę, że jest prze­klę­ta. Sądzę, że coś dziw­ne­go w niej za­miesz­ka­ło. Może być też, że ten duch, który ją na­wie­dził, po pro­stu ma nie­rów­no pod strze­chą. – Gerald powtórzył, po raz kolejny, swoją teorię.

– Wieża nas ostrze­gła, a póź­niej nas bro­ni­ła. Duch chro­ni nas naj­le­piej jak po­tra­fi i ufam, że bę­dzie nas za­wsze chro­nił. Ni­g­dzie się stąd nie ru­szam – po­wie­dzia­ła star­sza ko­bie­ta i z uwiel­bie­niem spoj­rza­ła w stro­nę ze­ga­ra.

– Ja mówię, co wiem! Tu nigdy nie było trol­li. Wcze­śniej zma­ga­li­śmy się tylko ze zło­dzie­ja­mi i zbó­ja­mi. Trol­le przy­szły znisz­czyć bu­dow­lę. Może to wła­śnie świecąca wieża je przy­cią­gnę­ła? – Rufus, ob­ser­wa­tor, pró­bo­wał prze­krzy­czeć głosy po­par­cia dla sta­rusz­ki. – Johan pra­wie przy­pła­cił ży­ciem nocny atak!

– Gdyby Johan sie­dział w gro­cie, nic by mu nie było! Nikt wam nie kazał się bić, wieża ura­to­wa­ła­by naszą osadę bez wa­szej po­mo­cy! – od­krzyk­nął ktoś z tłumu.

– Spo­kój! Spo­kój! – Star­szy uniósł ręce, żeby uspo­ko­ić zgro­ma­dze­nie. – Nie wyciągajmy po­chop­nych wnio­sków. Mu­si­my być czuj­ni, ale to mógł być jed­no­ra­zo­wy atak. Wy­zna­czy­my war­tow­ni­ków, któ­rzy w nocy będą ob­ser­wo­wać wieżę i oko­li­cę, oraz ostrze­gać nas przed nie­bez­pie­czeń­stwem.

 

***

 

Gdy Far­ray się obu­dzi­ła, za­padł już zmrok. Ze­szła na dół, żeby prze­ana­li­zo­wać sy­tu­ację. Tunel był za­sy­pa­ny, pełen du­żych, cięż­kich gła­zów. Zde­cy­do­wa­ła, że to nic, z czym nie mo­gła­by sobie po­ra­dzić, i wzię­ła się do ro­bo­ty.

Ro­bi­ła prze­rwy tylko na je­dze­nie i spa­nie, ale po trzech ty­go­dniach za­pa­sy po­ży­wie­nia za­czę­ły się koń­czyć, a dalej nie wi­dzia­ła nawet prze­świ­tu świad­czą­ce­go, że zbli­ża się do końca za­wa­łu. Mu­sia­ła po­szu­kać in­ne­go planu.

Mogła roz­bro­ić wieżę i zro­bić dziu­rę w murze, ale ry­zy­ko de­kon­spi­ra­cji było zbyt wiel­kie. Po­trze­bo­wa­ła cze­goś in­ne­go. Wdra­pa­ła się na plat­for­mę ob­ser­wa­cyj­ną i ro­zej­rza­ła wokół. Od­sło­ni­ła dziu­rę okien­ną i przyj­rza­ła się ścia­nie. Nie­ste­ty, nie nada­wa­ła się do wspi­nacz­ki, była zbyt gład­ka.

Po­pa­trzy­ła w dół. Bu­dow­la była wy­so­ka, ale miała chyba wystarczająco długą linę. Może mo­gła­by zejść, ukraść tro­chę je­dze­nia od wie­śnia­ków i wró­cić nie­zau­wa­żo­na. „Tylko co, jakby ktoś zna­lazł taką linę?” – za­da­ła sobie py­ta­nie i zde­cy­do­wa­ła się po­rzu­cić ten po­mysł. Przy­po­mnia­ła sobie, że czy­ta­ła kie­dyś no­tat­ki pew­nej gnom­ki, która ba­da­ła skoki w prze­paść. Dało się to zro­bić i prze­żyć.

– Co tam było na­pi­sa­ne? – szep­nę­ła. – Naj­le­piej spaść na coś, co za­mor­ty­zu­je upa­dek, jak drze­wo czy ster­ta ga­łę­zi. Hmm… Myśl! Myśl! – Spoj­rza­ła na ster­tę koców, pod któ­ry­mi kie­dyś ukry­ty był mio­tacz. Tak! Zrzu­ci te koce, a potem sko­czy na nie pła­sko! Tylko co jak się po­ła­mie albo za­bi­je? Wie­śnia­ki nie po­win­ni jej zna­leźć zaraz pod murem, mo­gli­by na­brać po­dej­rzeń. Miała gdzieś jesz­cze jedną małą bombę ręcz­ną. Tak! Sko­czy z od­blo­ko­wa­ną bombą! Jak prze­ży­je to zdąży ją za­blo­ko­wać, w prze­ciw­nym razie na­stą­pi wy­buch i wszyst­ko zo­sta­nie za­la­ne kwa­sem! Cóż za ge­nial­ny po­mysł! – Far­ray po­gra­tu­lo­wa­ła sobie w my­ślach.

Po­nie­waż aku­rat była noc, zde­cy­do­wa­ła się przy­stą­pić do re­ali­za­cji planu na­tych­miast, zanim wkrad­ną się wąt­pli­wo­ści. Spoj­rza­ła na zegar, była druga w nocy. Go­dzi­na ide­al­na. Wy­ku­ła w murze małe wgłę­bie­nia na stopy, żeby móc do­mknąć właz okien­ny z ze­wnątrz. Scho­wa­ła dłuto do kie­sze­ni. Wzię­ła ple­cak z reszt­ka­mi je­dze­nia i za­ło­ży­ła kilka warstw ubrań. Do­kład­nie ro­zej­rza­ła się po oko­li­cy, a na­stęp­nie spu­ści­ła wszyst­kie koce na linie, żeby unik­nąć ha­ła­su.

Wy­śli­zgnę­ła się przez otwór i przy­war­ła do ścia­ny, na­stęp­nie ostroż­nie za­su­nę­ła płytę i ru­nę­ła z krawędzi, ści­ska­jąc w jed­nej ręce bombę. Gdy upa­dła, na chwi­lę ją za­mro­czy­ło, po­czu­ła ból w całym ciele. Za­mru­ga­ła kilka razy. Miała wra­że­nie, że nie może się po­ru­szyć. Wtedy przy­po­mnia­ła sobie o bom­bie, którą przy­ci­ska­ła do pier­si, i ze­rwa­ła się, żeby ją za­blo­ko­wać.

„Uff. Mało bra­ko­wa­ło” – po­my­śla­ła. Była cała obo­la­ła, ale nic nie spra­wia­ło wra­że­nia po­ła­ma­ne­go. Wło­ży­ła bombę do ple­ca­ka. Ob­wią­za­ła liną koce i za­czę­ła cią­gnąć je za sobą. Wy­da­wa­ło jej się, że szu­ra­nie koców i jej wła­sne stę­ka­nie obu­dzi całą osadę. Miała jed­nak świa­do­mość, że zwle­ka­nie tylko zwięk­szy praw­do­po­do­bień­stwo, że zo­sta­nie na­kry­ta.

Udało jej się jakoś do­wlec do gra­ni­cy wio­ski. Czuła się, jakby bro­dzi­ła w bło­cie. Zmę­cze­nie, po ty­go­dniach ko­pa­nia, i kości, obo­la­łe od upad­ku, da­wa­ły o sobie znać. Kiedy zde­cy­do­wa­ła, że ode­szła wy­star­cza­ją­co da­le­ko, scho­wa­ła się za wiel­kim gła­zem i padła z wy­czer­pa­nia. Wy­da­wa­ło jej się, że za­mknę­ła oczy tylko na chwi­lę. Nagle po­czu­ła, że coś ją ści­ska. Wiel­ki troll trzy­mał ją w gar­ści.

– Gdzie złoto? Ty kła­mać, że wieża ze­psu­ta i pełna złota! – krzyk­nął.

„No zginę w końcu przez tę prze­klę­tą wieżę” – Far­ray wes­tchnę­ła w my­ślach.

– Złoto jest w wieży. Wy­star­czy iść i wziąć – po­wie­dzia­ła w na­dziei, że troll nie stra­cił do końca wiary w to, co na­opo­wia­dał mu gnom, z któ­rym zo­sta­ła po­my­lo­na.

– Ja wziąć złoto, a cie­bie zabić. Przez cie­bie zgi­nąć moi bra­cia! Ty pójść ze mną do wieża – od­parł i za­czął czoł­gać się w stro­nę osady. Do­pie­ro wtedy gnom­ka za­uwa­ży­ła, że jego nogi są za­koń­czo­ne ki­ku­ta­mi roz­łu­pa­nej skały. Mu­siał je roz­wa­lić, żeby mniej utrud­nia­ły po­ru­sza­nie.

„Co za dureń. Dla­cze­go głu­pek nie uciekł, tylko dalej myśli o zło­cie. Cóż za de­ter­mi­na­cja. Przy­naj­mniej zginę szyb­ką śmier­cią, jak wieża wy­buch­nie. Razem z tym ga­mo­niem”. – Le­d­wie zdą­ży­ła po­my­śleć, a na trol­la wsko­czył czło­wiek z wi­dła­mi, wrzesz­cząc jak opę­ta­ny. Otwo­rzy­ła sze­ro­ko oczy.

„O ja pu­cu­ję, ko­lej­ny baran z ży­cze­niem śmier­ci” – prze­mknę­ło jej przez głowę. Kolos strą­cił chło­pa­ka bez pro­ble­mu, ale szczę­śli­wie roz­pro­szył się na tyle, że wy­pu­ścił Far­ray. Ko­rzy­sta­jąc z oka­zji, szyb­ko wy­ję­ła bombę z ple­ca­ka, od­blo­ko­wa­ła i rzu­ci­ła trol­lo­wi.

– Masz! Łap złoto! – krzyk­nę­ła i za­czę­ła się cofać. Troll za­ci­snął mocno palce na zdo­by­czy. A po dłuż­szej chwi­li re­flek­sji, po­sta­no­wił się przyj­rzeć swo­je­mu skar­bo­wi. W tym mo­men­cie na­stą­pi­ła eks­plo­zja, która roz­sa­dzi­ła mu głowę. Padł mar­twy. Do gnom­ki pod­biegł czło­wiek.

– Za­bi­li­śmy trol­la! Za­bi­li­śmy trol­la! – krzyk­nął z en­tu­zja­zmem. – Czy ty je­steś du­chem wieży? Nie wy­glą­dasz na ducha! Jed­nak wi­dzia­łem jak wy­pa­dłaś przez dziu­rę! Kim je­steś? Ja na­zy­wam się Ar­nold.

Dużo myśli prze­pły­nę­ło Far­ray przez głowę. Ura­to­wał jej życie, ale wi­dział zde­cy­do­wa­nie za dużo. Po­czu­ła się przy­tło­czo­na nadmiarem emo­cji. Przy­su­nę­ła się do niego i wbiła mu dłuto w serce.

– Prze­pra­szam – szep­nę­ła.

Po­je­dyn­cza łza spły­nę­ła jej po po­licz­ku, kiedy pa­trzy­ła jak jego oczy gasną, zanim zdą­żył zro­zu­mieć, co się dzie­je. Ostat­nio zro­bi­ła dużo rze­czy, które mogły na­ra­zić ta­jem­ni­cę wież, ale pusz­cze­nie w świat czło­wie­ka, który znał praw­dę, by­ło­by nie­wy­ba­czal­nym błę­dem.

Ro­zej­rza­ła się wokół, wzię­ła mały głaz i za­czę­ła nim walić w ciało. Mu­sia­ło wy­glą­dać na zmiaż­dżo­ne przez trol­la. Zo­sta­wi­ła koce przy zwło­kach, za­rzu­ci­ła ple­cak na ramię i ru­szy­ła w dół zbo­cza.

 

Epi­log

 

Far­ray wśli­zgnę­ła się do tu­ne­lu i ku swo­je­mu za­sko­cze­niu spo­tka­ła Zixa.

– Ty ży­jesz? – zdzi­wił się. Po chwi­li jed­nak się zre­flek­to­wał i krzyk­nął: – Ży­jesz!

– Ocze­ki­wa­łeś, że po­win­nam nie żyć? – Gnom­ka po­pa­trzy­ła na niego po­dejrz­li­wie.

– Nie. No może tro­chę. Twoja wieża wy­bu­chła!

– Kto ci tak po­wie­dział?

– No An­ty­mon! Nawet za­bez­pie­czył przej­ście, wy­sa­dził tunel, sam wi­dzia­łem.

– I wszy­scy, tak po pro­stu, uwie­rzy­li mu na słowo?

– Prze­cież to prawa ręka Re­zy­ni­ta, wi­ce­prze­wod­ni­czą­cy gil­dii, dla­cze­go miał­by kła­mać? W tej kwe­stii, to w ogóle wbrew za­sa­dom! Ma nie­ska­zi­tel­ną re­pu­ta­cję, nikt nie pod­wa­ża jego zda­nia. – Zix za­sta­no­wił się. – No może z wy­jąt­kiem cie­bie. Czy to zna­czy, że wieża stoi? – Przyj­rzał się jej uważ­nie. – Co tam się wydarzyło? Czy ta plama na twoim płasz­czu to krew?

Koniec

Komentarze

Cześć, Lyumi! Ja także mam nadzieję, że nie będzie to Twoje ostatnie opowiadanie.

Czytało się całkiem przyjemnie mimo pewnych potknięć, oryginalny pomysł na historię, wyrazista bohaterka, ciekawe zabawy słowem w powiedzonkach. Spodobało mi się zakończenie, bo wydawało mi się, że zmierzasz w stronę całkiem przewidywalnego finału z odkryciem tajemnicy gnomów i harmonijnym współżyciem społeczności, a to wydaje się i bardziej zaskakujące, i wiarygodne. Kilka innych szczegółów chyba jednak było gorzej dogranych. Na przykład zabrakło mi wyraźniejszej wskazówki, że Farray ma w gildii zaciekłego wroga i coś jej może zagrozić. Zawalenie tunelu spada na nas z zaskoczenia, a dało się dużo mocniej zbudować napięcie, gdybyśmy już wcześniej wiedzieli, że ktoś knuje przeciwko bohaterce, gdy ona pozostawałaby nieświadoma. Podobnie mam wrażenie, że coś zgrzytnęło fabularnie z jej powrotem do tunelu… Jeżeli dobrze rozumiem, “ruszyła w dół zbocza”, aby znaleźć w końcu inne wejście do krainy gnomów, znane jej może z map, jakąś opuszczoną kopalnię? Tylko czemu w takim razie nie wzięła wcześniej pod uwagę takiego rozwiązania, tylko przez trzy tygodnie walczyła z beznadziejnie zagruzowanym tunelem wieży? Znów dałoby się to wcześniej mocno pokazać, że wieża jest dla gnomów ślepym zaułkiem, miejscem niepokojąco ciasnym i opresyjnym, właśnie jakby dla nas szyb kopalniany lub jaskinia; że zapewne mają bardzo silne tabu kulturowe przed przemieszczaniem się na powierzchni. I wreszcie: dlaczego ludzie zawsze budują osady wokół działających wież? Aby zwyczaj utrzymywał się tak silnie, powinny płynąć z tego jakieś realne korzyści, a tymczasem z tekstu nie wynika, jakoby obecność gnomów w wieży tak naprawdę w czymkolwiek im pomagała.

Jakość językowa, zwłaszcza interpunkcyjna, wymaga jeszcze wielu szlifów. Spróbuję podać choć kilka przykładów błędów, które szczególnie rzucały się w oczy.

Brak wydzielania zdań podrzędnych (lub ich równoważników) przecinkami:

– Farray! Dwieście lat kopałaś pieprzony tunel, żeby dostać się do wieży, a nie możesz poczekać jeszcze kilku miesięcy, żeby zrobić to jak należy?

Tutaj także dziwny przypadkowy rym “wieży – należy”. Inny przykład ze zdaniami podrzędnymi (zaznaczam, że tego jest dużo w tekście do poprawy):

Byłaby wielka szkoda, gdyby się zwęglił, nie wiadomo, czy uda jej się jeszcze kiedyś taki znaleźć.

Brakuje przecinków przed wołaczami, na przykład:

– Nikt cię tu nie zapraszał, Zix!

Pisanie zaimków drugiej osoby od wielkiej litery (co należy robić tylko w listach):

Czy ty w ogóle masz świadomość zasad zabezpieczania nowych punktów obserwacyjnych?

Tu nie domknęłaś cudzysłowu:

„Tak! Zrzuci te koce, a potem skoczy na nie płasko! Tylko co jak się połamie albo zabije? Wieśniaki nie powinni jej znaleźć zaraz pod murem, mogliby nabrać podejrzeń. Miała gdzieś jeszcze jedną małą bombę ręczną. Tak! Skoczy z odblokowaną bombą! Jak przeżyje to zdąży ją zablokować, w przeciwnym razie nastąpi wybuch i wszystko zostanie zalane kwasem! Cóż za genialny pomysł! – Farray pogratulowała sobie w myślach.

Tak jak zostało ustalone. – odparł Zix

Jeżeli czasownik opisuje czynność werbalną, to nie stawiamy przed nim kropki zamykającej kwestię dialogową.

Przypomniało mi się jeszcze, że na początku tekstu mocno zmyliły mnie te zdania:

Gerald, którego tygodniowa warta dobiegała końca, na pewno wypatrywał go z niecierpliwością. Jeśli zmiennik nie dojdzie na czas, wartownik opuści swój posterunek i nikt nie ostrzeże miasta, gdyby zbliżało się niebezpieczeństwo.

Normalnie spodziewałbym się, że wartownik będzie jednak oczekiwał na przybycie zmiennika do skutku, a przynajmniej tak długo, jak może tam pozostać bez narażania się na niebezpieczeństwo (wyczerpanie zapasów). Warta miejska w społeczności przedindustrialnej to trochę poważniejsza sprawa niż praca przy biurku, którą można wykonywać od dziewiątej do piątej i iść do domu bez zważania na cokolwiek. Po tym zdaniu uznałem, że Gerald i Arnold nie są ludźmi lub przynajmniej należą do zupełnie obcej kultury, o priorytetach bardzo odmiennych od naszych; dalej w tekście nic na to nie wskazuje.

 

Jeszcze w sprawie przedmowy…

Opowiadanie jest o gnomach, może jak się spodoba, to wywalczymy dla nich tag w bestiariuszu ;-).

Nie wywalczymy, bo system tagów, jak i cały kod strony, jest obecnie nie do ruszenia – tam są w grze jakieś dziwne kwestie prawnoautorskie. Linkuję wspaniały poradnik Drakainy – tu akurat paragraf 13/22, ale w ogóle mnóstwo wiedzy o działaniu Portalu. Przy okazji upewnij się, że wstawiłaś fragment reprezentacyjny, bo jeżeli bez niego trafisz do Biblioteki, Twój tekst nie zostanie wyeksponowany na stronie głównej i wtedy już nikt na to nic nie poradzi.

Pozdrawiam ślimaczo!

Cześć, lyumi. Jeśli to Twoje pierwsze opowiadanie, to jestem pod wrażeniem. Nie jestem miłośnikiem fantasy, ale czytałem z uśmiechem na twarzy, i przyznam, że polubiłem przekorną Farray; przekonałaś mnie do niej i co najistotniejsze – przeniosłaś w świat swojej opowieści. Końcówka zaskakująca i makabryczna (w końcu Farray zrobiła z kolesia krwisty placek). Zastanawiałem się o o co chodzi w zwrocie (ja pucuję), to zapewne rodzaj drobnego przerywnika, jak coś w rodzaju: ja pierniczek. Świetnie prowadzisz narrację, budujesz bohaterów, a dialogi są naturalne. Nic nie zgrzyta, nic nie skwierczy, jest pięknie. Stwierdzam bez wahania, że jest to bardzo dobre opowiadanie. Gratuluję! Udaję się do klikarni oddać głos. Pozdrawiam.

Hej, a mi się rzuciła w oko taka rzecz: >„Co to może znaczyć?” – zastanawiał się Arnold. „Czy wieża wzywała pomocy? A może chciała ich przed czymś ostrzec?”< – o ile w tym pierwszym cudzysłowie mamy faktycznie zdanie, które można uznać bezpośrednio za myśl bohatera, o tyle w drugim już te "myśli" przedstawia narrator, więc cudzysłów jest niepotrzebny. Co innego, gdyby tam było "Czy wieża WZYWA pomocy? A może CHCE NAS przed czymś ostrzec?" – wtedy cudzysłów byłby uzasadniony. Podobnie ma się sytuacja we fragmencie, na który Ślimak Zagłady zwrócił uwagę, że cudzysłów jest niedomknięty – ja bym raczej w ogóle z niego zrezygnowała przy obecnej formie. No ale dość tego biadolenia :) Mimo pewnych niedociągnięć, opowiadanie jest całkiem sprawnie napisane, a pomysł oryginalny. Przyznaję, że mnie wciągnęło, czytało się całkiem przyjemnie :) No i, jak już zostało wspomniane wyżej, niespodziewane zakończenie bardzo na plus :)

Spodziewaj się niespodziewanego

Hej

 

“Jeśli zmiennik nie dojdzie na czas, wartownik opuści swój posterunek i nikt nie ostrzeże miasta, gdyby zbliżało się niebezpieczeństwo”. – naprawdę nie poczeka na zmiennika, tylko jak skończy się jego warta po prostu pójdzie?

 

– Mam takie trzy – powiedziała. – Umieszczę je w otworach i ja będę wszystko widziała, a z zewnątrz będzie wyglądało jak zwykły mur. Nic nie będzie widać. Musisz przyznać, że genialne!

„Faktycznie dość genialne” – pomyślał Zix, ale powiedział: – A kolor nie jest trochę inny niż mur wieży?

– Ha! – Farray wyciągnęła wiadro z farbą w kolorze płyty. – Pomyślałam o wszystkim!

Jej towarzysz złapał się za głowę.

– Czyli wyjdziesz na zewnątrz i będziesz malowała ścianę? Dobrze rozumiem? Jesteś szalona! Przecież na pewno ktoś Cię zobaczy! To najbardziej porąbany pomysł jaki słyszałem w życiu!” – czemu nie mogła pomalować wewnątrz i umieścić już pomalowane?

 

“– Co? Nie! Nie! – krzyknął Arnold. – Duch! Duch zasiedlił przeklętą wieżę! Zegar działa!” – Skoro dwukrotnie pada “Nie!”, to bardziej “krzyczał”.

 

Dobrze jest kontrolować czy nie ma za gęstej “siękozy”. Masz moment, gdzie słowo “się” występuje pięciokrotnie na krótkim odcinku.

“Trochę się obawiała, że może się zapalić. Byłaby wielka szkoda gdyby się zwęglił, nie wiadomo czy uda jej się jeszcze kiedyś taki znaleźć. Kamień jednak wydawał się nie przejmować”.

 

Tak samo możesz ciąć zbędne nadsłowie, które i tak wynika z kontekstu.

Trzy przykłady:

“Wszyscy w panice pakowali swój dobytek i uciekali”. – “swój” można usunąć.

“Zeszła na dół, żeby przeanalizować swoją sytuację”. – “swoją” do ciachnięcia.

“Ponieważ akurat była noc, zdecydowała się przystąpić do realizacji swojego planu natychmiast, zanim wkradną się wątpliwości.” – Ty już wiesz co tu ciachnąć.

 

“Była uwięziona. Cała akcja musiała być zaplanowana. Nie chodziło tylko o rozwalenie wieży, ale również o zlikwidowanie jej. Farray była przerażona. Nie miała pojęcia, kto mógłby chcieć jej śmierci, przecież była tak pożyteczną gnomką”. 4x była. Dość dużo.

 

No dobra. 

Fajnie, że opowiadanie nie potoczyło się utartymi schematami i nie doprowadziło do wielkiej asymilacyjnej idylli na końcu. Bardzo udana walka z trollami, ale…

Ale największe wrażenie na mnie zrobiło to, że bohaterka zabiła tego niewinnego człowieka. Trochę to gmatwa jej charakter. I dobrze.

Dużo tym w moich oczach zyskała.

 

 

 

 

Cześć, Ślimaku! Bardzo mi miło, że wpadłeś i dziękuję za obszerny komentarz. Zdaję sobie sprawę z moich braków w zakresie interpunkcji i pracuję nad tym, ale wygląda, że jeszcze długa droga przede mną. Poprawiłam błędy, które wypisałeś. Przejrzałam tekst i dodałam jeszcze kilka przecinków, mam nadzieję, że jest lepiej.

 

Na przykład zabrakło mi wyraźniejszej wskazówki, że Farray ma w gildii zaciekłego wroga i coś jej może zagrozić.

Zamysł był taki, że Antymon chciał za wszelką cenę mieć rację. Farray podważyła jego profesjonalną opinię (w kwestii opłacalności przyłączenia wieży do sieci tuneli). W związku z tym postanowił pokazać innym gnomom, że popełniła błąd (bo tyle lat kopała a wieża i tak wybuchła), a do tego przypłaciła swoją pomyłkę życiem. Dałam delikatną sugestię w dialogu gnomów, że mu się to nie spodobało, ale nie chciałam sugerować za bardzo, żeby zakończenie było zaskoczeniem.

Farray podsłuchała też rozmowę trolli z której wynikało, że jakiś karzeł nasłał je na wieżę. Liczyłam tutaj, że czytelnik się domyśli, że karzeł to w rzeczywistości gnom.

Masz rację, że dało się lepiej zbudować napięcie. Chociaż ja akurat w opowiadaniach lubię wiedzieć tyle co bohater, więc napisałam trochę pod swój gust. W przyszłości spróbuję to lepiej zrównoważyć.

 

Jeżeli dobrze rozumiem, “ruszyła w dół zbocza”, aby znaleźć w końcu inne wejście do krainy gnomów, znane jej może z map, jakąś opuszczoną kopalnię? Tylko czemu w takim razie nie wzięła wcześniej pod uwagę takiego rozwiązania, tylko przez trzy tygodnie walczyła z beznadziejnie zagruzowanym tunelem wieży?

 

Tak, dobrze rozumiesz. W jednej wersji tekstu była nawet wzmianka (która ostatecznie wyleciała) o nielegalnym wyjściu ewakuacyjnym (na wypadek zawału), które sobie zrobiła wcześniej i tutaj użyła.

Odnośnie do kopania trzy tygodnie, to założyłam, że jak zaczynała pracę to nie wiedziała ile to potrwa i myślała, że szybko sobie poradzi. Liczyłam, że ten fragment: “Zdecydowała, że to nic z czym nie mogłaby sobie poradzić i wzięła się do roboty.” to zasugeruje. Wydaje mi się, że skakanie z wysokiej wieży, z bombą w ręce, brzmi raczej jak ostateczność, a nie jak dobra alternatywa.

Rozumiem, że nie odebrałeś tego w ten sposób. Twoje sugestie, jak to można było zrobić lepiej, są bardzo dobre, postaram się w przyszłości lepiej uzasadniać tego typu kwestie.

 

I wreszcie: dlaczego ludzie zawsze budują osady wokół działających wież? Aby zwyczaj utrzymywał się tak silnie, powinny płynąć z tego jakieś realne korzyści, a tymczasem z tekstu nie wynika, jakoby obecność gnomów w wieży tak naprawdę w czymkolwiek im pomagała.

Faktycznie tak jest, obecność gnomów w wieżach w niczym nie pomaga. No może poza zegarem, który pozwala lepiej mierzyć czas, ale to niewielka korzyść. Założenie było takie, że wrażenie jakie zrobił na nich wielki mędrzec (gnom Cyrkoniusz) było na tyle duże, że wierzyli, że tak właśnie należy robić, bo inaczej taka osada będzie pechowa/złe duchy mogą ją nawiedzać. Starałam się też zasugerować w rozmowie Arnolda z Geraldem, że czasem takie wioski się zapadały. W zamyśle gnomy się pod nie podkopywały i robiły zawały, żeby zwiększać poczucie, że różne nieszczęścia mogą się przytrafiać taki osadom.

Tutaj na pewno lepiej można było rozwinąć ten wątek, ale nie chciałam, żeby opis mechanizmów działających światem zdominował to opowiadanie. Wydaje mi się, że wstęp byłby wtedy strasznie rozwleczony. Opowiadanie miało być o kobiecie (no powiedzmy, że postaci żeńskiej) i wynalazku, dlatego starałam się, żeby to właśnie stanowiło centrum tego tekstu.

Druga sprawa to limit, do 30 tysięcy znaków, nie wiem czy potrafiłabym to wszystko opisać i się zmieścić. Teraz się trochę zastanawiam czy to był dobry pomysł, żeby pisać opowiadanie na konkurs, osadzone w świecie, który istnieje w mojej głowie od dawna. Jest to jednak spore wyzwanie, żeby wykreować świat wiarygodnie przy zachowaniu limitu znaków.

 

Normalnie spodziewałbym się, że wartownik będzie jednak oczekiwał na przybycie zmiennika do skutku, a przynajmniej tak długo, jak może tam pozostać bez narażania się na niebezpieczeństwo (wyczerpanie zapasów).

Masz absolutną rację, nie pomyślałam o tym. Zmieniłam trochę ten fragment, mam nadzieję, że teraz wydaje się bardziej sensowny.

 

Nie wywalczymy, bo system tagów, jak i cały kod strony, jest obecnie nie do ruszenia – tam są w grze jakieś dziwne kwestie prawnoautorskie.

Dziękuję za informację, zmieniłam w takim razie ten fragment przedmowy. Myślałam, że tagi to jest coś co jest zarządzane z panelu administratora. Często też takie rzeczy są trzymane w bazach danych, wtedy nawet jeśli kod byłby nie do ruszenia, to dalej można by to edytować/dodawać bezpośrednio na bazie danych.

W niektórych przypadkach, chyba zależnych od umowy, kod jest chroniony jako własność intelektualna, dlatego też programiści są czasem proszeni o podpisanie oświadczenia o zrzeczeniu się praw autorskich. Pewnie o coś takiego tutaj chodzi.

Poradnik postaram się przeczytać w wolnej chwili, dziękuję za podlinkowanie. Już go kiedyś przeglądałam, ale raczej pobieżnie.

 

Strasznie się rozpisałam. Mam nadzieję, że udało mi się w miarę wyjaśnić mój zamysł. Zdaję sobie sprawę, że tego typu wyjaśnienia, w najlepszych tekstach, nie są potrzebne.

 

 

Cześć, Hesket! Bardzo się cieszę, że opowiadanie Ci się podobało i dziękuję za klika :)

 

Jeśli to Twoje pierwsze opowiadanie, to jestem pod wrażeniem.

Miło mi :) Dostałam dużo cennych uwag od betujących, myślę, że to po części ich zasługa.

 

Zastanawiałem się o o co chodzi w zwrocie (ja pucuję), to zapewne rodzaj drobnego przerywnika, jak coś w rodzaju: ja pierniczek.

Dokładnie tak, jakoś mi tam pasował zwrot w stylu “ja pierniczę”, ale wszystkie, które mi przychodziły do głowy, nie pasowały do gnomki, więc wymyśliłam jej własną odzywkę. Nie jestem przywiązana do “pucuję”, więc jeśli masz lepszy pomysł to chętnie przyjmę :)

 

 

Hej, NaNa! Dziękuję Ci za komentarz, cieszę się, że Cię wciągnęło :) To chyba jedna z lepszych rzeczy jakie można usłyszeć. Usunęłam cudzysłowie. Będę walczyła, żeby w kolejnych opowiadaniach, niedociągnięć było coraz mniej! :)

 

 

Hej, Canulas! Miło mi, że podobała Ci się walka z trollami i zabójstwo biednego Arnolda ;-) Chciałam, żeby jego losy i Farray na końcu się połączyły, ale stwierdziłam, że żeby zachować spójność to niestety chłopak nie może wyjść z tego żywy.

 

naprawdę nie poczeka na zmiennika, tylko jak skończy się jego warta po prostu pójdzie?

Masz rację, nie przemyślałam tego. Zmieniłam trochę ten fragment, myślę, że jest teraz bardziej wiarygodny.

 

czemu nie mogła pomalować wewnątrz i umieścić już pomalowane?

Bo ona nie malowała kamieni, tylko ścianę wieży na zewnątrz, żeby się nie rzucało w oczy, że kamienie mają trochę inny kolor. Kamienie miały swoje określone właściwości, ale gdyby zostały zamalowane, to by je utraciły.

Może nie jest to wystarczająco jasno napisane w tekście, pomyślę nad jakąś zmianą, żeby nie było wątpliwości.

 

Skoro dwukrotnie pada “Nie!”, to bardziej “krzyczał”.

Krzyczał kojarzy mi się z takim bardziej “Nieeeeeeeee!” i jakoś mi mniej pasuje.

 

Wszystkie pozostałe sugestie uwzględniłam, powinny już być poprawione.

 

 

Dziękuję jeszcze raz wszystkim i pozdrawiam!

 

Wydaje mi się, że skakanie z wysokiej wieży, z bombą w ręce, brzmi raczej jak ostateczność, a nie jak dobra alternatywa.

Wydaje mi się, że tak, brzmi raczej samobójczo, nawet jeżeli gnomy muszą mieć niższą od ludzkiej prędkość graniczną (pozostawiłaś to w domyśle, ale chyba da się odgadnąć). Bardziej wiarygodny byłby pewnie zjazd na linie – mając linę o dwukrotnej długości zjazdu, można ją zawiązać tak, aby na dole uwolnić i zabrać ze sobą. Przy okazji zwróciłem uwagę:

„Tylko co, jakby ktoś znalazł taką linę?”

Ostrzegałem, że tych niewydzielonych zdań podrzędnych jest jeszcze bardzo dużo w tekście.

Wtedy przypomniała sobie o bombie, którą przyciskała do piersi, i zerwała się, żeby ją zablokować.

A to trochę wyższy poziom wiedzy – zdania wtrącone wydzielamy przecinkami z obu stron, nawet przed “i” (ten błąd popełnia od czasu do czasu prawie każdy, nawet filolodzy i wybitni pisarze).

Myślałam, że tagi to jest coś co jest zarządzane z panelu administratora. Często też takie rzeczy są trzymane w bazach danych, wtedy nawet jeśli kod byłby nie do ruszenia, to dalej można by to edytować/dodawać bezpośrednio na bazie danych.

W niektórych przypadkach, chyba zależnych od umowy, kod jest chroniony jako własność intelektualna, dlatego też programiści są czasem proszeni o podpisanie oświadczenia o zrzeczeniu się praw autorskich. Pewnie o coś takiego tutaj chodzi.

Widzę, że znasz się lepiej ode mnie co najmniej na projektowaniu stron internetowych, a może i ogółem na informatyce, skoro od razu pomyślałaś o tym wszystkim. Niemniej właśnie tak jest i też się dziwiłem, że tagi są bezpośrednio wszyte w kod. Przynajmniej tego rodzaju pogłoski słyszałem od starszych stażem użytkowników (bo oficjalnego wyjaśnienia chyba żadnego nie było), że autor strony uciekł do Ameryki Łacińskiej, zanim dali mu do podpisu takie oświadczenie pod groźbą poszczucia tezaurusami.

Cześć, Lyumi!

 

Zacznę od tego, co zrobiło na mnie najlepsze wrażenie, czyli niezwykle swobodnego pióra, którym się posługujesz. Opowiedziałaś historię z taką lekkością, że aż jestem pod wrażeniem (a przecież nie wszyscy przeżyli…)

 

Bardzo fajnie nakreśliłaś postać Farray. Jest charakterystyczna, ma swoje zdanie i najwyraźniej dla dobra sprawy jest gotowa zabić. Tylko biednego Arnolda szkoda…

 

Setting świata z gnomami kłamczuszkami i gildią też bardzo fajny i dość świeży.

 

Natomiast nie do końca zagrały mi postaci drugoplanowe. Jest ich od zatrzęsienia, nieszczególnie mają osobowości i mam wrażenie, że służą wyłącznie za tło. Trochę jak rekwizyty. W konsekwencji szybko przestałem zauważać kto jest kim i kolejne imiona mi się zlewały (no może Zix się trochę wyróżnia.

 

Jednak w ogólnym rozrachunku bawiłem się dobrze przyjrzeć lekturze, więc chętnie kliknę do biblioteki. Pisz dalej! ;)

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Ślimaku

Wydaje mi się, że tak, brzmi raczej samobójczo, nawet jeżeli gnomy muszą mieć niższą od ludzkiej prędkość graniczną (pozostawiłaś to w domyśle, ale chyba da się odgadnąć). Bardziej wiarygodny byłby pewnie zjazd na linie – mając linę o dwukrotnej długości zjazdu, można ją zawiązać tak, aby na dole uwolnić i zabrać ze sobą.

Faktycznie brzmi nieco samobójczo, ale można znaleźć w Internecie dużo wskazówek, jak to najlepiej zrobić. Są też niezłe historie ludzi, którzy spadli z dużej wysokości i przeżyli. Na przykład Alan Magee, pilot, który przeżył upadek z 6700 m. Dlatego wydaje mi się, że to pasuje do, nieco szalonej, gnomki. Szczególnie, że zabezpieczyła się na wypadek śmierci. Pomysł z podwójną liną jest niezły, może gdybym o tym pomyślała, to bym go wykorzystała.

 

Dziękuję za kolejną poprawę błędów. Przejrzałam tekst jeszcze raz i wydaje mi się, że teraz dodałam naprawdę dużo przecinków. Mam nadzieję, że już nie brakuje ich tak wiele (a może wcale ;-)).

 

Widzę, że znasz się lepiej ode mnie co najmniej na projektowaniu stron internetowych, a może i ogółem na informatyce, skoro od razu pomyślałaś o tym wszystkim. Niemniej właśnie tak jest i też się dziwiłem, że tagi są bezpośrednio wszyte w kod. Przynajmniej tego rodzaju pogłoski słyszałem od starszych stażem użytkowników (bo oficjalnego wyjaśnienia chyba żadnego nie było), że autor strony uciekł do Ameryki Łacińskiej, zanim dali mu do podpisu takie oświadczenie pod groźbą poszczucia tezaurusami.

Nie wiem jak na projektowaniu stron, ale o programowaniu coś tam wiem, regularnie podpisuję tego typu oświadczenia, chociaż w trochę innym celu.

Szkoda, że tak to się potoczyło.

 

 

Cześć, Cezary! Bardzo dziękuję za miłą opinię i za klika. Cieszę się, że spodobała Ci się główna bohaterka.

 

Natomiast nie do końca zagrały mi postaci drugoplanowe. Jest ich od zatrzęsienia, nieszczególnie mają osobowości i mam wrażenie, że służą wyłącznie za tło. Trochę jak rekwizyty. W konsekwencji szybko przestałem zauważać kto jest kim i kolejne imiona mi się zlewały (no może Zix się trochę wyróżnia.

Tak jest, w większości zostały zaplanowane jako tło, ale myślę, że to bardzo cenna uwaga. W kolejnych opowiadaniach postaram się poprawić w tym aspekcie.

 

Hej Lyumi! 

 

Wpadam po becie. Tekścik bardzo fajny. Spodobał mi się świat, który wymyśliłaś (gnomy i gildia <3). Czytając dobrze się bawiłem, dlatego klikam. 

Pozdrawiam! 

Kto wie? >;

 

Przeczytałam heart

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Lyumi, spodobało mi się. Z zainteresowaniem śledziłem przygody niesfornej wynalazczyni. Powodzenia w konkursie. :)

Pobetowo wpadam.

Bardzo fajne opowiadanie, trochę bajkowe, odrobinę straszne. Ładnie użyte imiona, plastyczne opisy i ciekawy klimat.

Czytałam z przyjemnością.

"...poniżej wszelkiego poziomu"

Ciekawa i zabawna historia. Bajkowa w klimacie pomimo kilku brutalnych momentów. W odbiorze lekka i przyjemna. Podobało mi się.

Hej, Skryty! Cieszę się, że wykreowany świat Ci się spodobał. Dziękuję za klika :).

 

Witaj, Tarnino :). Miło, że wpadłaś.

 

Koalo, fajnie, że się spodobało :). Dziękuję!

 

Ambush, dziękuję za miłe słowa i za klika :).

 

Czeke, cieszę się, że historia przypadła Ci do gustu. Miałam nadzieję, że wyjdzie lekka, mimo śmierci Arnolda, fajnie, że tak ją odebrałeś :).

 

Hej :)

 

Rozmawialiśmy trochę na becie więc będzie krótko. 

 

Może nieco powoli się rozkręcało, ale potem była to całkiem przyjemna przygoda, w której bohaterka mogła się wykazać.

Językowo jest w porządku i myślę, że im więcej tu będziesz pisać tym będzie lepiej :)

Ogólnie myślę, że jak na debiut to jest dobrze:)

 

Dobijam do biblioteki.

 

Pozdrawiam i powodzenia!

Cześć!

Jak na pierwszy tekst, jest bardzo dobrze. :) Najbardziej podoba mi się światotwórstwo – kult otaczający wieże zegarowe, a przede wszystkim kultura gnomów, ze specyficznymi imionami i tak dalej. I, cóż, ja też oczekiwałem innego zakończenia. Tylko że to właśnie zakończenie jest najsłabszą częścią, bo wydaje się jakieś ucięte. OK, zapobiegła dekonspiracji, wróciła i… co dalej? Nie powiedziała nikomu, co zrobił Antymon, nie próbowała się nawet zemścić czy coś?

Z rzeczy pomniejszych – wieśniacy używają słów typu ,,aktywny”, ,,korzystny”. Ludzie, którzy wierzą w mistyczne właściwości zegarów, znają takie określenia? 

A, i znalazłem jeden zjedzony ogonek:

Gdy upadła, na chwile ją zamroczyło, poczuła ból w całym ciele.

Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...

Hej, Edwardzie!

 

Dziękuję za pozytywną opinię i za klika do biblioteki :). Starałam się poprawić wszystkie rzeczy, które wydały Ci się niejasne przy becie, mam nadzieję, że jakoś mi to wyszło :).

 

Cześć, SNDWLKR!

 

Dziękuję Ci za komentarz i wszystkie uwagi. Miło mi, że spodobał Ci się wykreowany świat :).

Faktycznie można było pociągnąć opowiadanie dalej, ale wydaje mi się, że mogłaby wyjść z tego osobna historia ;-). Miałam nadzieję, że ten dialog na końcu trochę sugeruje, że w dalszej rozmowie, Farray powiedziałaby Zixowi, co się dokładnie wydarzyło. Z tym zakończeniem (epilogiem) ogólnie miałam duży problem. Spędziłam nad nim sporo czasu, napisałam kilka wersji, ta i tak była najlepsza. Mam nadzieję, że w kolejnych opowiadaniach pójdzie mi lepiej.

Zamieniłam słowa “aktywny” i “korzystny” na bardziej pasujące i dodałam ogonek :).

 

Iyumi

Jak na pierwszy tekst to faktycznie lekkie pióro. Język i humor dość przystępne, ciekawy świat. Podoba mi się zwłaszcza, że ludzie z wiosek postrzegają wieże za coś zupełnie innego niż gnomy, często w życiu występuje taka różnica perspektyw. Najbardziej mnie zauroczyło patrzenie przez Farray w niebo i mapowanie gwiazd, to pięknie ujęta tęsknota tej wyjątkowej mieszkanki podziemi za czymś tak różnym od lasu stalaktytów sterczącego z sufitu przeciętnej jaskini.

Intryga niezła – między wynalazki, gildię, ukrywanie się przed wszystkimi na zewnątrz wieży wplotłaś zdradę i w końcu wetknięcie dłuta w niewinne serce. Pozornie potulny świat nagle spada na głowę jak źle ostęplowany tunel.

No i ten miotacz słońca, majstersztyk! ;-)

 

Do mnie, moja puento..!

Aeoth

Dziękuję za rozbudowany komentarz! Cieszę się, że miotacz Ci się spodobał :).

Muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem Twojej interpretacji, naprawdę ładnie napisane. Ja myślałam trochę podobnie, ale na pewno nie potrafiłabym tego tak dobrze ubrać w słowa. Mam nadzieję, że kiedyś będę mogła przeczytać Twój tekst :).

 

Nie za ma co! Mam kilka pomysłów już, niedługo coś wrzucę. Oby czytało się równie dobrze. ^^

Do mnie, moja puento..!

Powodzenia w pisaniu! :)

Fajna historia, ale obawiam się, że nie do końca pojęłam zależności między wieżą, mieszkańcami wioski i gnomami. Rozumiem, że istniała stara przepowiednia, do której wioskowi przywiązywali duże znaczenie, ale umknął mi powód, dla którego Farray prowadziła prace w budowli.

Czytało się nieźle, a byłoby jeszcze lepiej, gdyby wykonanie nie pozostawiało tak wiele do życzenia.

 

aby dotrzeć na swoje stanowisko obserwacyjne. → Czy zaimek jest konieczny?

Miejscami nadużywasz zaimków.

 

chociaż wydawało mu się, że porusza się w miejscu. → A może: …chociaż miał wrażenie, że porusza się w miejscu.

 

Skierował oczy ku górze i zobaczył przeklętą wieżę. → A może zwyczajnie: Spojrzał ku górze i zobaczył przeklętą wieżę.

 

wykorzystują do robienia dla siebie posterunków monitorowania! → Nie wydaje mi się, aby monitorowanie było właściwym określeniem w tym tekście.

Proponuję: …wykorzystują do robienia dla siebie posterunków obserwacyjnych!

 

– Tak! Dokładnie ten! → – Tak! Właśnie ten!

Dokładnie! – Poradnia językowa PWN

 

Przecież na pewno ktoś Cię zobaczy!Przecież na pewno ktoś cię zobaczy!

Zaimki piszemy wielką literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

 

Farray zagryzła zęby.Farray zacisnęła zęby.

Można zagryźć wargę, ale nie można zagryźć zębów.

 

Tak się podekscytował, że zapomniał o swoim zadaniu. → Czy zaimek jest konieczny?

 

Następnego dnia dwa gnomy zabrały się za montaż.Następnego dnia dwa gnomy zabrały się do montażu.

http://filologpolski.blogspot.com/2016/11/brac-siewziac-sie-za-cos-brac-siewziac.html

 

należało wszystko dokładnie przeliczyć i rozmieścić z najwyższą precyzją. → Na czym polega wysokość orecyzji?

Proponuję: …wszystko dokładnie przeliczyć i rozmieścić z największa precyzją.

 

że każdy ładunek jest we właściwym miejscu i posiada odpowiednią moc… → Czy ładunek może cokolwiek posiadać?

Proponuję: …że każdy ładunek o odpowiedniej mocy jest we właściwym miejscu

 

Ostatnio tylu zbójów się tu pląta… → Ostatnio tylu zbójów się tu plącze

 

choćby młockarnia. Bez niej pewnie do dzisiaj, całe zimy rozbijalibyśmy ziarno cepami! → Ani cep, ani młockarnia nie rozbijają ziaren; one je wyłuskują z kłosów.

Proponuję w drugim zdaniu: Bez niej pewnie do dzisiaj, całe zimy wyłuskiwalibyśmy ziarno cepami!

 

„Zgodnie z regułami powinnaś opuścić wieżę w sytuacji zagrożenia. Wybuchnie i nauczy niegnomy, żeby w przyszłości żadnej nie dotykać” – usłyszała w głowie głos Zixa. – Zgodnie z regułami powinnaś opuścić wieżę w sytuacji zagrożenia. Wybuchnie i nauczy niegnomy, żeby w przyszłości żadnej nie dotykać – usłyszała w głowie głos Zixa.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać głosy w głowie.

 

mamy przegapić najciekawszą akcję? – odpadł Gerald. → Literówka.

 

– Ja pucuję, jak mnie za to nie wywalą z gildii, to jestem niezniszczalna. Zachichotała nerwowo. → – Ja pucuję, jak mnie za to nie wywalą z gildii, to jestem niezniszczalna – zachichotała nerwowo.

Chichot jest odgłosem paszczowym.

 

– Było warto, byłam wspaniała i robiłam wspaniałe rzeczy. Jestem legendą – pomyślała. → Źle zapisane myślenie.

 

schowała miotacz ponownie pod stertę koców… → …ponownie schowała miotacz pod stertę koców

 

Może to właśnie to światło je przyciągnęło? → Dwa grzybki w barszczyku.

 

Budowla była wysoka, ale nie skandalicznie. → Na czy polega skandaliczność wysokości budowli?

 

zasunęła płytę i runęła w dół… → Masło maślane – czy mogła runąć w górę?

 

Razem z tym gamoniem.”Razem z tym gamoniem”.

Kropkę stawiamy po zamknięciu cudzysłowu.

 

Czy Ty jesteś duchem wieży?Czy ty jesteś duchem wieży?

 

Poczuła się przytłoczona od nadmiaru emocji.Poczuła się przytłoczona nadmiarem emocji.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Regulatorzy

Dziękuję za komentarz i bardzo doceniam korektę błędów. Większość poprawiłam, nie wszystkie tak jak sugerowałaś, bo w niektórych przypadkach bardziej mi pasowało inne sformułowanie albo wyszłoby powtórzenie.

 

Fajna historia, ale obawiam się, że nie do końca pojęłam zależności między wieżą, mieszkańcami wioski i gnomami. Rozumiem, że istniała stara przepowiednia, do której wioskowi przywiązywali duże znaczenie, ale umknął mi powód, dla którego Farray prowadziła prace w budowli.

Cieszę się, że historia Ci się spodobała. To nie była przepowiednia, nazwałabym to raczej zabobonem. Gnomy mieszkały pod ziemią, ale były stworzeniami ciekawskimi, przeprowadzały dużo eksperymentów, a oprócz tego uważały, że wszystko zasługuje na uwagę i wymaga zbadania oraz udokumentowania. Dlatego używały wież jako punktów, z których mogły obserwować powierzchnię, na przykład pod względem różnorodności roślinności albo ukształtowania terenu. Na tej podstawie mogły tworzyć mapy, może zapisywać zmiany pogody albo pór roku. Wieże pozwalały im także monitorować ruchy ludzi oraz ich podsłuchiwać w razie potrzeby.

Jeśli chodzi o samą Farray to obserwowała ruchy gwiazd i robiła mapę nieba.

 

aby dotrzeć na swoje stanowisko obserwacyjne. → Czy zaimek jest konieczny?

Może nie jest absolutnie niezbędny, ale wydaje mi się, że poprawia czytelność tekstu. Dzięki niemu od razu wiadomo, że Arnold idzie tam, aby przejąć wartę, a nie na przykład poinformować kogoś o rozkazach albo po prostu się ogrzać.

 

Tak się podekscytował, że zapomniał o swoim zadaniu. → Czy zaimek jest konieczny?

Podobnie jak wyżej. Podkreśla, że to było jego (Arnolda) zdanie, a nie jakieś ogólne zadanie, które współdzielili wszyscy.

 

 – Zgodnie z regułami powinnaś opuścić wieżę w sytuacji zagrożenia. Wybuchnie i nauczy niegnomy, żeby w przyszłości żadnej nie dotykać – usłyszała w głowie głos Zixa.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać głosy w głowie.

Dziękuję za linka. Wydaje mi się, że zgodnie z nim, powinnam zapisać głosy w głowie jako połączenie myśli i dialogów. Dlatego dodałam jeszcze cudzysłów, bo tak zapisywałam myśli w całym tekście.

 

zasunęła płytę i runęła w dół… → Masło maślane – czy mogła runąć w górę?

Nie można runąć w górę, ale wydaje mi się, że można runąć jako przewrócić się (czyli hmmm… po łuku? :D).

W słowniku języka polskiego “runąć w dół” jest podane jako poprawne połączenie. Zobacz połączenia i pierwszy cytat tutaj: https://wsjp.pl/haslo/podglad/21814/runac/4953715/spasc

 

Pozdrawiam i jeszcze raz dziękuję za poprawę błędów :).

 

Bardzo proszę, Iyumi. Miło mi, że mogłam się przydać. I dziękuję za wyjaśnienia. :)

Dodam, że moje uwagi to tylko sugestie i propozycje. To jest Twoje opowiadanie i wyłącznie od Ciebie zależy, jakimi słowami będzie napisane.

 

W słowniku języka polskiego “runąć w dół” jest podane jako poprawne połączenie.

Nieprawda. Rzeczony słownik definiuje, że „runąć to bezwładnie spaść z dużej wysokości“. Natmiast runięcie w dół, nadal będę twierdzić, jest masłem maślanym, niezależnie od tego, w jakich przykładach ten zwrot będzie cytowany.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nieprawda. Rzeczony słownik definiuje, że „runąć to bezwładnie spaść z dużej wysokości“. Natomiast runięcie w dół, nadal będę twierdzić, jest masłem maślanym, niezależnie od tego, w jakich przykładach ten zwrot będzie cytowany.

Rozumiem dlaczego tak uważasz i zgadzam się, że trochę tak jest. Mimo wszystko, jakoś lepiej mi brzmi w tamtym miejscu “runęła w dół” niż samo “runęła”. W słowniku jest przykład połączenia “runąć na ziemię; w dół”, więc zakładam, że jest to dopuszczalne i zostawię :).

 

Chciałabym jednocześnie podkreślić, że bardzo sobie cenię wszystkie Twoje uwagi. Uważam, że bardziej świadome używanie wyrazów i zwracanie większej uwagi na błędy stylistyczne, to jest właśnie coś, dzięki czemu tworzy się lepsze teksty :).

 

 

Fajne. Gratuluję udanego debiutu.

Mimo wszystko, jakoś lepiej mi brzmi w tamtym miejscu “runęła w dół” niż samo “runęła”. W słowniku jest przykład połączenia “runąć na ziemię; w dół”, więc zakładam, że jest to dopuszczalne i zostawię :).

Nie rozumiem Twojego uporu, Iyumi, nie pojmuję, jak według Ciebie może lepiej brzmieć sformułowanie, które nie jest poprawne. :(

Dodam jeszcze, że runięcie w dół brzmi równie fatalnie, jak inny często powtarzany pleonazm: cofać się do tyłu. Ale jak już wspomniałam – to Twoje opowiadanie…

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Wyślizgnęła się przez otwór i przywarła do ściany, następnie ostrożnie zasunęła płytę i runęła w dół, ściskając w jednej ręce bombę.

Jeszcze jeden zagubiony przecinek… A gdyby napisać “runęła z góry”? “W dół” mnie osobiście nie razi, ale istotnie może być odczytane jako pleonazm, a Reg ma lepsze od mojego wyczucie takich fraz. “Z góry” na pewno jest w porządku, było chociażby u Tuwima:

I “rota pli!”, i runął z góry

deszcz ołowiany, ale złoty,

bo salwą blasków trysło z luf.

Jekaterynoburskie zuchy,

trzydziesty siódmy pułk piechoty…

Przy okazji, Autorko, dopiero się połapałem, że Ty jesteś Iyumi (przez wielkie “i”, a nie małe “L”). Trochę się zdziwiłem, bo tamto wydawało mi się związane słowotwórczo ze światłem, a to się z niczym nie kojarzy, ale przepraszam za pomyłkę!

Zacne opowiadanie, z ciekawą, ale też niejednoznaczną bohaterką, podziemną intrygą i niebanalnym światotwórstwem. Językowo wymaga szlifów, ale ogólnie czyta się płynnie i przyjemnie. Doceniam smaczki typu “tunel do połowy zasypany”.

 

Chciałem zwrócić uwagę na:

– Nieco przyciężki ze względu na długość dialog w drugim akapicie

– Nieco uboższy opis świata ludzi, bo czytelnik nie do końca rozumie, czemu lgną do wież, ale nie mają odwagi ich sforsować, choćby nawet wbrew nakazom, żeby je obrabować

– Często miałem wrażenie nadmiaru krótkich zdań, niektóre ustępy wydawały mi się nieco uboższe pod względem słownictwa

– Dość zdawkowy opis wieży, tutaj można było wprowadzić jakiś cwancyk architektoniczny

– Bohaterka dość brutalnie zabija człowieka, za to życzliwie odnosi się do Zixa, którego miała prawo podejrzewać o pomoc w zamachu na jej projekt

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Nova, cieszę się, że opowiadanie przypadło Ci do gustu :). Dziękuję!

 

Regulatorzy

Nie rozumiem Twojego uporu, Iyumi, nie pojmuję, jak według Ciebie może lepiej brzmieć sformułowanie, które nie jest poprawne. :(

Dodam jeszcze, że runięcie w dół brzmi równie fatalnie, jak inny często powtarzany pleonazm: cofać się do tyłu.

Właśnie nie jestem przekonana, że jest niepoprawne, skoro w słowniku, przygotowanym przez Instytut Języka Polskiego Polskiej Akademii Nauk, podają “runąć w dół” jako przykład użycia słowa “runąć”.

Moim zdaniem sprawa nie jest taka oczywista jak z cofaniem, bo cofanie jest bardzo jednoznaczne. Natomiast słowo “runąć” ma wiele znaczeń. W tym słowniku, o którym wspomniałam, jest ich pięć (https://wsjp.pl/haslo/podglad/21814/runac). Budowla może runąć czyli zawalić się, ktoś może “runąć jak długi” czyli przewrócić się, “runąć na wroga” czyli w sumie ruch w przód (co nam daje drugi kierunek, w którym można runąć, oprócz tego w dół), no i można “runąć w przepaść” czyli spaść. Dlatego wydaje mi się, że kontekst jest ważny. Nawet jeśli “runąć w dół”, posiada nadmiarową informację, to uściśla, ponad wszelką wątpliwość, o jakie znaczenie słowa chodzi, a to z kolei sprawia, że tekst płynniej się czyta. Dlatego uważam, że może to być kwestia gustu. Jednej osobie zwrot może przeszkadzać, bo będzie uważała, że to pleonazm. A komuś innemu doda kontekst i ułatwi wyobrażenie sobie sceny.

Dzięki sugestii Ślimaka Zagłady, pomyślałam jeszcze o innym zwrocie, który też mi w miarę pasuje: “runęła z krawędzi”. Mam nadzieję, że to wersja, która jest satysfakcjonująca dla nas obu :).

 

Ślimaku

Jeszcze jeden zagubiony przecinek…

Ech… :( Mam nadzieję, że kiedyś rozmieszczanie przecinków będzie dla mnie bardziej intuicyjne.

 

A gdyby napisać “runęła z góry”?

Dziękuję za sugestię. “Z góry” nie całkiem mi pasowało, ale myślę, że może “z krawędzi” będzie dobre. Jestem wdzięczna za pomoc :).

 

Przy okazji, Autorko, dopiero się połapałem, że Ty jesteś Iyumi (przez wielkie “i”, a nie małe “L”). Trochę się zdziwiłem, bo tamto wydawało mi się związane słowotwórczo ze światłem, a to się z niczym nie kojarzy, ale przepraszam za pomyłkę!

Nie szkodzi, to nie jest moje prawdziwe imię, więc nie jestem do niego przywiązana ;-). Skojarzenie ze światłem mi się podoba, szkoda, że sama na coś takiego nie wpadłam.

Ten login to nie był mój pierwszy wybór. Zanim się zorientowałam, że nie da się założyć konta na gmaila, to już trzy inne pomysły zmarnowałam. Kilka innych było zajętych, więc musiałam improwizować.

 

GreasySmooth

Dziękuję za pozytywną opinię i wszystkie uwagi, postaram się je uwzględnić przy pisaniu kolejnych tekstów.

 

– Nieco przyciężki ze względu na długość dialog w drugim akapicie

Starałam się wprowadzić czytelnika w mechanizmy działające światem i dodać trochę historii, a przy tym uniknąć suchych opisów. Widzę, że nie wyszło mi to najlepiej, następnym razem spróbuję to jakoś dawkować w tekście.

 

– Nieco uboższy opis świata ludzi, bo czytelnik nie do końca rozumie, czemu lgną do wież, ale nie mają odwagi ich sforsować, choćby nawet wbrew nakazom, żeby je obrabować

Obawiałam się, że przekroczę limit znaków w konkursie i w związku z tym opis świata ludzi ograniczyłam do minimum, ale zdaję sobie sprawę, że w związku z tym wyszedł zbyt ubogi i może trochę niezrozumiały.

Ludzie sami budują te wieże, więc wiedzą, że nic do zrabowania w nich nie ma. Wiedzą też, że jak się przy nich majstruje to wybuchają. Właściwie nie ma powodu, żeby je ruszać.

 

– Często miałem wrażenie nadmiaru krótkich zdań, niektóre ustępy wydawały mi się nieco uboższe pod względem słownictwa

Moim problemem zawsze były zbyt długie i złożone zdania, dlatego zwykle staram się je skracać. Chyba tym razem przesadziłam w drugą stronę :(.

 

– Bohaterka dość brutalnie zabija człowieka, za to życzliwie odnosi się do Zixa, którego miała prawo podejrzewać o pomoc w zamachu na jej projekt

Farray nie zabiła człowieka dlatego, że była agresywna i morderstwo nie stanowiło dla niej problemu. Ona go zabiła dlatego, bo chciała być odpowiedzialna i uznała to za konieczne, aby utrzymać tajemnicę na temat wież i gnomów. Gnomy nie żywiły szczególnej sympatii do ludzi, wykorzystywały ich tylko. Zauważ, że ludzie byli, w porównaniu z gnomami, stosunkowo prymitywni. Poza tym gnomy żyły setki lat, ludzie kilkadziesiąt, z jej perspektywy, on i tak by już długo nie pożył ;-).

Farray była skłonna do ryzyka i może czasem lekkomyślna, ale wynikało to z tego, że była żądna wiedzy. Oszczędzenie człowieka nie dałoby jej wielkich korzyści, poza brakiem wyrzutów sumienia, a te mogłyby być większe, gdyby pozostawiła go przy życiu. Naraziłaby wtedy inne gnomy i ich badania.

Natomiast Zix był jej kolegą i dobrze go znała. Mogła przypuszczać, że on chciał się jej pozbyć, ale nie miała na to żadnych konkretnych dowodów. Wydaje mi się, że nie była dla niego szczególnie życzliwa, raczej neutralna.

 

Moje uwagi są tylko uwagami, to jest sprawami, które zwróciły moją uwagę podczas czytania, ale nie mogę nawet powiedzieć, że to błędy, albo coś, nad czym musisz koniecznie pracować :) Ale dziękuję za szczegółowe odniesienie się. 

 

Co do ostatniego – rozumiem Twoją argumentację na poziomie światotwórczym, ale nie do końca na poziomie psychologicznym. Jednak zabrakło mi jakiegoś elementu typu, że bierze głęboki wdech i mówi sobie, no sama rozumiesz, on musi umrzeć i potem ma wyrzuty sumienia. Jednak to nagłe wbicie tego dłuta uderza mnie jako niespójne z postacią.

 

Z kolei spodziewałbym się, że po tej sytuacji ona będzie nieco paranoiczna, nawet spotykając kogoś, kogo zna. On kwestionował jej decyzję, więc tym bardziej mógł pomóc zastawić na nią pułapkę.

 

Ale to może ja, nie jestem zawodowym krytykiem ani redaktorem :)

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Właśnie nie jestem przekonana, że jest niepoprawne, skoro w słowniku, przygotowanym przez Instytut Języka Polskiego Polskiej Akademii Nauk, podają “runąć w dół” jako przykład użycia słowa “runąć”.

Iyumi, cytaty podane w słowniku nie zawsze są przykładami poprawnie użytych słów/ wyrażeń, a tylko cytatami ilustrującymi użycie danych słów/ zwrotów. Nie jest to równoznaczne z tym, że skoro pewni autorzy, kiedyś tak je napisali, zrobili to całkiem poprawnie.

 

Moim zdaniem sprawa nie jest taka oczywista jak z cofaniem, bo cofanie jest bardzo jednoznaczne. Natomiast słowo “runąć” ma wiele znaczeń. W tym słowniku, o którym wspomniałam, jest ich pięć…

Słowo runąć jest równie jednoznaczne jak cofać. Nie można runąć do góry, tak jak nie można cofać do przodu.

Owszem, słowa runąć używamy w różnych okolicznościach: mówimy „wysadzono stary budynek, który runął”, „w czasie burzy runęło wiele drzew”, „od skały oderwał się wielki kamień i runął na drogę”, „Adaś pociągnął obrus i cała zastawa runęła na podłogę” – opisując różne wydarzenia, za każdym razem mówimy o czymś co zawaliło się/ spadło/ przewróciło się/ runęło. I nic w tych przykładach nie zwaliło się do góry, nie spadło do góry, nie przewróciło się do góry, nie runęło do góry.

A słowo cofać nie jest, jak twierdzisz „bardzo jednoznaczne” – bo można cofać pojazd, można cofać się w rozwoju, można cofnąć dane komuś słowo, można cofnąć obietnicę, można wycofać się z jakiegoś przedsięwzięcia – i o żadnej z tych okoliczności nie powiesz, że coś posunęło się do przodu. Bo cofać do przodurunąć w dół to pleonazmy, popularne masło maślane, czyli słowa, które mówią to samo.

 

…“runąć na wroga” czyli w sumie ruch w przód (co nam daje drugi kierunek, w którym można runąć…

Runąć na wroga to nie ruch w przód. Runięcie na wroga to nagłe i niespodziewanie spadnięcie na niego wielką siłą i dokonanie pogromu, rozbicie w puch, pokonanie. Tak jak lawina, która zmiata wszystko na swej drodze, sunie przed siebie, ale spada z góry i posuwa się w dół.

 

Nawet jeśli “runąć w dół”, posiada nadmiarową informację, to uściśla, ponad wszelką wątpliwość, o jakie znaczenie słowa chodzi, a to z kolei sprawia, że tekst płynniej się czyta. Dlatego uważam, że może to być kwestia gustu. Jednej osobie zwrot może przeszkadzać, bo będzie uważała, że to pleonazm. A komuś innemu doda kontekst i ułatwi wyobrażenie sobie sceny.

Nieprawda, taki zwrot niczego nie uściśla, bo tu nie ma żadnych wątpliwości – nie można runąć w górę. W Twoim opowiadaniu Farray stoi na szczycie wieży, więc skoro piszesz, że runęła, to czytelnik chyba nie jest aż tak nierozgarnięty, by pomyśleć, że poleciała gdzieś w bok albo w górę.

I nie, pleonazmy nie są kwestią gustu i przynajmniej w moim przypadku niczego nie usprawniają. Nie czytam płynniej zdań, w których autor, jak dziadek krowie na granicy, dopowiada czytelnikowi, że coś runęło w dół. Powtarzam – czytelnik nie jest „gupi”.

 

Iyumi, liczę się z tym, że nie zdołam Cię przekonać, więc zakończę tradycyjnie: To Twoje opowiadanie…

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cieszę się, że wprowadziłaś poprawki z bety, bo to naprawdę dało dużo i opowiadanie, które było dobre, stało się jeszcze lepsze.

Tekst bardzo przypadł mi do gustu. Czytało się płynnie i z zainteresowaniem. Jedyne, na co mógłbym narzekać, to że chętnie dowiedziałbym się więcej o świecie przedstawionym.

Świetny debiut! Czekam na więcej Twoich prac.

XXI century is a fucking failure!

GreasySmooth

Moje uwagi są tylko uwagami, to jest sprawami, które zwróciły moją uwagę podczas czytania, ale nie mogę nawet powiedzieć, że to błędy, albo coś, nad czym musisz koniecznie pracować :)

Zdaję sobie z tego sprawę, ale uważam, że takie uwagi są cenne i to, w jaki sposób czytelnik odebrał tekst, jest istotne. Dlatego cieszę się, że wypisałeś mi rzeczy, co do których miałeś wątpliwości, bo to daje mi szansę na poprawę w tych aspektach i lepszy odbiór moich tekstów w przyszłości :).

 

Co do ostatniego – rozumiem Twoją argumentację na poziomie światotwórczym, ale nie do końca na poziomie psychologicznym. Jednak zabrakło mi jakiegoś elementu typu, że bierze głęboki wdech i mówi sobie, no sama rozumiesz, on musi umrzeć i potem ma wyrzuty sumienia. Jednak to nagłe wbicie tego dłuta uderza mnie jako niespójne z postacią.

Rozumiem o co Ci chodzi, myślę, że może mogłam lepiej pokazać jej stan emocjonalny.

Jeśli chodzi o ten głęboki wdech to miałam nadzieję, że podobne wrażenie da ten fragment: “Dużo myśli przepłynęło Farray przez głowę. Uratował jej życie, ale widział zdecydowanie za dużo. Poczuła się przytłoczona nadmiarem emocji.”. No i potem jeszcze pojedyncza łza spływa jej po policzku i przekonuje siebie, że niewybaczalnym błędem byłoby zostawienie człowieka przy życiu. Nawet myślałam, żeby dalej to kontynuować i jeszcze wspomnieć o tym do Zixa, ale nie miałam pomysłu jak to zrobić naturalnie i nie chciałam też zbytnio przedłużać końcówki.

 

Z kolei spodziewałbym się, że po tej sytuacji ona będzie nieco paranoiczna, nawet spotykając kogoś, kogo zna. On kwestionował jej decyzję, więc tym bardziej mógł pomóc zastawić na nią pułapkę.

Tak, faktycznie, mogłoby tak być. Moje wyobrażenie o gnomach, w tym opowiadaniu, było takie, że były sprytne i mogły być podstępne, ale nie mordowały się tak bezpośrednio.

 

Regulatorzy

Chciałam zauważyć, że jedna z definicji słowa "runąć" brzmi "gwałtownie z wielką siłą ruszyć w jakimś kierunku", jakiś kierunek to może być na przykład przód, tył, bok. Odnoszenie się wyłącznie do runięcia w górę, sprowadza merytoryczną dyskusję do absurdu.

 

Zgadzam się, że dalsza dyskusja nie ma sensu. Widać, że masz bardzo mocną opinię na ten temat.

Ja o Tobie nic nie wiem, a podane przeze mnie źródło, jest dziełem językoznawców z Instytutu Języka Polskiego Polskiej Akademii Nauk, dlatego, jest dla mnie bardziej wiarygodne. Trudno mi uwierzyć, że językoznawcy podaliby "runąć w dół" jako przykładowe połączenie z innymi wyrazami, a następnie cytat z książki “21:37" Mariusza Czubaja: “Mężczyzna wspiął się na barierkę, rozłożył ręce i runął w dół. Krzyki obserwatorów zagłuszyły odgłos upadku.“ jako przykładowe użycie, gdyby uznawali to za błąd językowy. Oczywiście językoznawcy też mogą się mylić. Dlatego, gdybyś dysponowała jakimiś materiałami naukowymi, na poparcie swojej tezy, to można by się zastanawiać, które źródła są bardziej wiarygodne. W przeciwnym razie dalsza dyskusja nie ma sensu, bo opierasz się tylko na Twojej opinii, którą wydajesz się przedstawiać jako fakt. Zwrot może Ci się nie podobać i może Cię razić, ale to trochę mało, żeby uznać go, jedynie na tej podstawie, za błędny.

 

Ja jestem naprawdę otwarta na sugestie. Zdaję sobie sprawę, że popełniam dużo błędów i próbuję nad nimi pracować. Nawet zmieniłam to "runęła w dół" na "runęła z krawędzi", ale nie uważam, że powinno się uznawać coś za błąd językowy, tylko na podstawie czyjejś opinii. Szczególnie, jeśli wydaje się, że językoznawcy się z tym nie zgadzają. Chętnie zmienię zdanie, jeśli jesteś w stanie odnieść się do jakichś wiarygodnych źródeł albo opinii ekspertów.

 

Caern

Cieszę się, że wpadłeś i jesteś zadowolony z poprawek :). Muszę powiedzieć, że byłam naprawdę zachwycona całym procesem betowania. Nie wiedziałam czego się spodziewać i czy ktoś się zgłosi, żeby przejrzeć mój tekst. Ostatecznie miałam aż czterech betujących i moje wrażenie było takie, że każdy spojrzał na to opowiadanie z trochę innej strony i dzięki temu wiele rzeczy udało się dopracować :).

 

Chętnie zmienię zdanie, jeśli jesteś w stanie odnieść się do jakichś wiarygodnych źródeł albo opinii ekspertów.

Iyumi, straciłam cały zapał i już mi się nie chce. Mogę tylko życzyć Ci owocnej współpracy z językoznawcami z Instytutu Języka Polskiego Polskiej Akademii Nauk.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

To może dorzucę coś od siebie, bo akurat problem mnie zaciekawił i zrobiłem mały przegląd źródeł.

Po pierwsze: okazuje się, że w Kwiatach polskich ołowiany deszcz “plunął z roty”, czyli to w ogóle nie jest na temat, zbyt niedokładnie zapamiętałem ten cytat z Tuwima.

Nie udało mi się znaleźć opinii językoznawczej, która odnosiłaby się do frazy “runąć w dół” – ani w oderwaniu, ani nawet na liście pleonazmów. Nie znaczy to oczywiście, że takie źródło nigdzie nie istnieje, ale nie byłoby to szczególnie dziwne. Ostatecznie liczba możliwych kolokacji w polszczyźnie to co najmniej setki miliardów (ostrożnie szacuję z dołu) i nie da się omówić wszystkich. Zależy często od indywidualnych umiejętności autora, jakie frazy uzna za godne wykorzystania, a jakie odrzuci; i takimi umiejętnościami staramy się ze sobą dzielić, co chyba jest ciekawsze niż powielanie treści łatwo dostępnych w źródłach.

Przypadków użycia “runąć w dół” znalazłem niewiele, ale trochę jednak tak, w tym przynajmniej jedno u autora uznanej marki – Michała Choromańskiego:

Widział ponad sobą towarzysza, który zrobił nieprawidłowy chwyt, natknął się na wypukłą ścianę, ściana odpychała go w pierś, i towarzysz bezskutecznie przez trzy minuty usiłował podciągnąć się na rękach. Potem bardzo powoli, ze wzniesionymi rękami, odpadł od ściany i runął w dół.

Wygląda mi na to, że fraza ta występuje głównie, może wyłącznie, w kontekście wspinaczki (bo turysta czy taternik może runąć w miejscu, “jak długi”, potknąć się po prostu i przewrócić, co należy odróżniać od upadku i lotu) oraz lotnictwa (bo samolot może runąć naprzód, ewentualnie na wroga – jeżeli myśliwiec). Raczej bym jej unikał, ponieważ gdy czasownik “runąć” potrzebuje dopowiedzenia, zwykle łatwo to zrobić w sposób niebudzący podejrzeń o pleonazm i bogatszy znaczeniowo: runąć w przepaść, w otchłań, za kimś, przez mgłę, klnąc pod nosem, bez krzyku, bez nadziei ratunku, jak głaz, głową w dół, obracając się w powietrzu, ze wzdymającą się sukienką… Również Twoje “z krawędzi” podoba mi się zdecydowanie bardziej niż pierwotna wersja.

Też wydaje mi się interesujące, czy fraza jest błędna, czy nie. Fajnie, że udało Ci się znaleźć więcej informacji na ten temat. Spróbuję jeszcze zadać pytanie w Poradni Językowej PWN. Widzę, że obecnie limit porad jest wyczerpany. Nie wiem jak często się odświeża, ale jeśli kiedyś mi się uda, to dam znać.

 

Na temat pleonazmów ogólnie, jeszcze znalazłam w poradni wypowiedź prof. Mirosława Bańko (źródło https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/jeszcze-o-pleonazmach;13540.html):

Nie jestem wdzięcznym rozmówcą, jeśli chodzi o krytykę pleonazmów i tautologii. Liczne moje wypowiedzi na ich temat, opublikowane w poradni, świadczą o tym, że tropienie konstrukcji pleonastycznych i tautologicznych uważam za rodzaj małostkowości, wynikającej z przeceniania czynników logicznych w języku. Wystrzegać się trzeba klasycznych pleonazmów, takich jak cofnąć się do tyłu lub wrócić z powrotem. Liczne inne przykłady dublowania sensów można aprobować czy to dlatego, że służą ekspresji, czy też po prostu ze względu na zwyczaj językowy.

 

Zgadzam się jednak, że może być bezpieczniej frazy nie używać. Nawet jeśli nie jest błędna, ale u niektórych budzi wątpliwości, to może wpłynąć na odbiór tekstu. A szkoda, żeby komuś czytało się gorzej przez taki drobiazg.

 

Zdecydowanie lubię rozbierać takie zagadnienia, wyczuwam więc tutaj pewną wspólnotę myśli! Podana wypowiedź moim zdaniem wpisuje się w szerszy nurt tego, że granica między uchybieniami językowymi a środkami stylistycznymi jest płynna, czy w innym ujęciu – uchybienie świadomie wprowadzone staje się narzędziem stylistycznym. To dotyczy nie tylko pleonazmów czy tautologii, ale też choćby zeugm, a anakolutów to już niejako z definicji. Naturalnie na autorze spoczywa wtedy pełna odpowiedzialność za to, żeby czytelnik mógł dostrzec celowość działania. Nie wskazywałem tego wcześniej, nie chcąc się nadmiernie rozpisywać, ale zauważ, że właśnie taki charakter ma przytoczony przeze mnie fragment z Choromańskiego. Uważam, że pisarz świadomie oparł jego konstrukcję na powtórzeniach i pleonazmach – prawdopodobnie próbując odzwierciedlić owym “dublowaniem sensów” to, jak niezatarcie opisywany obraz utrwalił się w głowie bohatera:

Widział ponad sobą towarzysza, który zrobił nieprawidłowy chwyt, natknął się na wypukłą ścianę, ściana odpychała go w pierś, i towarzysz bezskutecznie przez trzy minuty usiłował podciągnąć się na rękach. Potem bardzo powoli, ze wzniesionymi rękami, odpadł od ścianyrunął w dół.

W każdym razie zwykle polecana kolejność rozwoju jest taka, aby najpierw opanować prawidła, a potem, zbliżając się do wybitności, dopiero próbować je świadomie naruszać w określonych celach. Zapewne osoby cieszące się wyjątkową intuicją językową mogą częściowo przeskoczyć ten etap.

Nawet jeśli nie jest błędna, ale u niektórych budzi wątpliwości, to może wpłynąć na odbiór tekstu. A szkoda, żeby komuś czytało się gorzej przez taki drobiazg.

Dokładnie! Teraz mi to jeszcze przypomnij, kiedy będę zawzięcie bronił jakiejś oryginalnej konstrukcji we własnym opowiadaniu…

Zdecydowanie lubię rozbierać takie zagadnienia, wyczuwam więc tutaj pewną wspólnotę myśli!

:) Chciałabym, żeby tak było! Poruszane przez Ciebie tematy są dla mnie interesujące, ale niestety, dużo mi jeszcze brakuje, żeby być w stanie dyskutować na Twoim poziomie. Ja jestem na etapie poznawania zasad interpunkcji ;-).

Wydaje mi się, że u mnie to bardziej kwestia tego, że nie lubię niepewności i podchodzę do problemów matematycznie. Patrzę na dowody i lubię, jak wynik jest jednoznaczny :). Oczywiście w literaturze to wszystko nie jest takie proste, bo dużo rzeczy jest płynnych, dopuszczalne jest naruszanie pewnych zasad, żeby osiągnąć określone cele. Tak jak napisałeś. To wszystko wydaje mi się fascynujące, ale nie jest dla mnie takie zupełnie naturalne.

 

Nawiązując jeszcze do runięcia w dół. Będąc na stronie PWN, w celu przejrzenia poradni, natknęłam się na Korpus Języka Polskiego PWN (https://sjp.pwn.pl/korpus). O którym sami piszą, między innymi:

Nasz korpus tekstów polskich to fragment słownikowej kuchni, czyli autentyczny materiał językowy, na którego podstawie opisujemy znaczenia słów i konstrukcji. Pojedyncze zdania z tekstów korpusu zamieszczamy w słownikach jako przykłady ilustrujące znaczenia.

Dla każdego słowa podają “autentyczne przykłady użycia w piśmie i mowie“. Zakładam, że skoro na podstawie tych materiałów opisują znaczenie słów i konstrukcji, to jednak nie podają tam błędnego użycia słów. W przykładach dla słowa “runąć”, fraza “runąć w dół” występuje 22 razy. Oto kilka z nich (więcej tutaj https://sjp.pwn.pl/korpus/szukaj/run%C4%85%C4%87;1.html):

… Upadł trzeciego dnia, noga obsunęła się po ścianie leśnego jaru, runął w dół.

Wpadł twarzą w błoto, zalegające dno dołu. Wstał…

… więcej w połowie mostu ostry skręt kierownicą. Wóz złamał barierę; runął w dół. Dopiero po długiej chwili zjawiły się w tym…

… tłumem napastników na Wieży Św. Mikołaja, aż uległ przemocy i runął z wysokości w dół, na błoto przykościelnej ulicy. Wspomniał, jak…

… na bilon jak sęp na padlinę, wygrzebał dwie pięćdziesięciogroszówki i runął w dół po schodach. Pobladły nieco i wytrącony z rytmu…

… atramentowe niebo jak gdyby się rozwarło i potoki żółtoszarej wody runęły w dół. Już w ciągu sekundy ulice pokryły się spienionymi…

 

Nie świadczy to jeszcze o tym, że fraza nie jest pleonazmem, ale są też przykłady runięcia w innym kierunku:

… tego nie zmieni. Chyba że krew twoja…

Penge Afra skoczył. Runął w bok, ku toporowi. Liczył pewnie, że zamyślony i rozgadany…

… krok. Pałka zaczęła opadać wprost na wyciągniętą rękę. Doron syknął, runął w bok, przeturlał się po trawie. Wstał, ale żołnierz już…

… ciężarem jest na końcu bagnetu, uchwycił chwilę sposobną, odbił i runął naprzód. Karabin mógłby przewlec przez człowieka przy takim wypadzie.

Motowiłło…

… Żywego!

Bali się. Jego śmierć to śmierć bana. Jego życie… Runął do przodu. Odciął wyciągającą się ku niemu dłoń, kopniakiem odrzucił…

… ho-honie!… Słoniocy! Słoniocy!

– Słoniocy!!! – ryknął nagle okropnie.

Zawrócił i runął przed siebie w panicznej ucieczce, krzycząc przeraźliwie:

– Słoniocy!!! Słoniocy!!!…

Cudem…

Podsumowując, znaleźliśmy kilka źródeł, które sugerują, że używanie frazy “runąć w dół” nie jest błędem, być może fraza nie jest nawet pleonazmem (a według profesora Bańko nawet gdyby była, to niekoniecznie czyniłoby ją błędną).

 

Dokładnie! Teraz mi to jeszcze przypomnij, kiedy będę zawzięcie bronił jakiejś oryginalnej konstrukcji we własnym opowiadaniu…

Mi się bardzo spodobało, jak ktoś napisał pod komentarzem do swojego opowiadania, że czytelnik ma zawsze rację. Pomyślałam sobie wtedy, że też będę starała się myśleć w ten sposób :).

Wydaje mi się, że u mnie to bardziej kwestia tego, że nie lubię niepewności i podchodzę do problemów matematycznie. Patrzę na dowody i lubię jak wynik jest jednoznaczny :).

Mam tak samo! Chociaż – może się zdziwisz – bardziej mi to przeszkadza w informatyce niż w filologii. Tutaj mam pełną informację, wyrabiam sobie opinię na podstawie źródeł pierwotnych i wtórnych, a w programowaniu czy obsłudze komputera rozwiązanie zależy często od widzimisię autora środowiska lub systemu operacyjnego, które może nie być nigdzie opisane. W dodatku dużo częściej błędny ruch może doprowadzić do nieprzewidywalnych i nieodwracalnych skutków. (A może także grasz w szachy?)

Dla każdego słowa podają “autentyczne przykłady użycia w piśmie i mowie“. Zakładam, że skoro na podstawie tych materiałów opisują znaczenie słów i konstrukcji, to jednak nie podają tam błędnego użycia słów.

O ile się orientuję, taki korpus językowy to po prostu zbiór sczytanych maszynowo tekstów na bardzo różnym poziomie, których najpewniej nikt nie weryfikował ponownie pod kątem poprawności (byłaby to praca gargantuiczna). Dopiero kiedy dany zwrot jest rzeczywiście wykorzystany jako przykład w słowniku, to powinno znaczyć, że przynajmniej jeden z autorów tego słownika nie uznał go za rażący błąd. A też niekoniecznie, że jest dobry stylistycznie i polecany do użytku w każdym kontekście.

Sam też korzystałem w poszukiwaniach “runięcia” z Korpusu PWN (oraz z domowej biblioteczki, jest także coś takiego jak Narodowy Korpus Języka Polskiego – wydaje mi się mniej przyjemny w obsłudze, ale bogatszy w przykłady). Jednak, jak widziałaś, w pracy z korpusem staram się mocno zwracać uwagę na klasę cytowanego autora i kontekst, w jakim używa badanej frazy.

Nie znaleźliśmy żadnego źródła, które sugerowałoby, że używanie frazy jest błędem.

To prawda. Jak już pisałem, wiele zwrotów, dla których nie da się wskazać źródła uznającego ich za błąd, nie jest bynajmniej godnych polecenia. Jednakże co do pleonazmu sprawa jest moim zdaniem jasna, bo możemy pracować z definicją – pleonazm występuje w przypadku nadmiarowości znaczenia, która pojawia się wtedy, gdy z kontekstu dostatecznie wynika, że “runąć” jest użyte w sensie gwałtownego poruszenia w dół (a nie w dowolnym kierunku). Według mojego rozumienia “runąć (pogalopować) w dół po schodach” nie tworzy pleonazmu, a “runąć (zwalić się) w dół ze schodów” i owszem.

W wypowiedzi prof. Bańki podkreślałbym jednak “można aprobować”, to nijak nie brzmi jak zachęta do używania pleonazmów. Moje zdanie na temat granicy między środkiem a uchybieniem stylistycznym starałem się szerzej nakreślić poprzednio.

Zgadzam się ze wszystkim co napisałeś. Dzisiaj przeczytałam jeszcze raz mój wczorajszy komentarz i nawet, zanim zdążyłeś napisać swój, trochę go zmieniłam i usunęłam to zdanie, że nie znaleźliśmy źródła, które potwierdza błąd. Stwierdziłam, że nic nie wnosi. Chciałam tylko podsumować to, co udało nam się znaleźć w tym temacie. Moją intencją nie było też zachęcanie do używania frazy, tylko zaznaczenie, że byłabym ostrożna z nazywaniem jej błędem.

Ja także byłbym ostrożny – od początku pisałem, że ten zwrot mnie akurat nie razi, tylko że u mnie to prawdopodobnie naleciałość z Wołania w górach Michała Jagiełły, który posługiwał się nim wielokrotnie. Zgodziliśmy się chyba, że Twoje sformułowanie da się lepiej rozwiązać, a myślę, że dyskusja była zajmująca i sam się przy okazji czegoś nauczyłem.

Pytałem jeszcze o szachy, to oczywiście strzał na ślepo, ale tak jakoś Twoje podejście pasowałoby mi do szachistki.

Pytałem jeszcze o szachy, to oczywiście strzał na ślepo, ale tak jakoś Twoje podejście pasowałoby mi do szachistki.

Przepraszam, umknęło mi to pytanie. Potrafię grać w szachy, ale nie gram.

Jestem programistką i programuję w języku silnie typowanym. Mogę powiedzieć, że język, którym posługuję się na co dzień, ma bardzo dobrze określone reguły i nie ma w nim miejsca na tego typu wątpliwości ;-).

Nie ma za co przepraszać. Ja także nieco programuję – chociaż nie określam się “programistą”, nie chciałbym, żeby było to moje główne zajęcie, przynajmniej docelowo. I na okrągło mam problemy typu “napisałem poprawny kod, ale program nie działa, bo nie stworzyłem jakiegoś obiektu w formularzu okienkowym, który w ogóle nie wiadomo, jak się nazywa i gdzie znaleźć” albo “Github wyświetla jakiś niezrozumiały komunikat i nie wiem, co kliknąć, żeby nie zeżarł efektów mojej pracy z ostatnich dwóch tygodni”. Według moich doświadczeń jest w tym bardzo mało logicznego rozwiązywania problemów, a bardzo dużo bezmyślnego kopiowania rozwiązań i zgadywania, co miał na myśli poprzednik; może tylko pechowo trafiałem.

To zależy od tego w jakim języku programujesz i z jakich bibliotek korzystasz. W językach kompilowanych takich jak java, c# czy c++ zwykle widać błędy wcześniej, w trakcie pisania (kompilowania) kodu, natomiast w językach interpretowanych, takich jak na przykład javascript, dopiero w trakcie działania programu. Istnieją też narzędzia wspomagające, które podkreślają potencjalne błędy już trakcie pisania.

Niektóre platformy programistyczne (frameworki) działają na zasadzie konwencji nazewniczej, to znaczy, że nie widać bezpośredniego związku pomiędzy elementami, ale biblioteki oczekują, że będziesz nazywał pola/metody klasy w określony sposób, żeby zostały zinterpretowane/użyte w określony sposób. Może to wyglądać, jakby trzeba było zgadnąć co poprzednik/autor biblioteki miał na myśli, bo trzeba znać te konwencje, żeby być w stanie napisać działający kod. Takie konwencje można jednak sprawdzić i wtedy wszystko nabiera sensu.

Kiedyś poleciłabym Ci szukanie w internecie, szczególnie na stackoverflow, bo bardzo rzadko się zdarza, żeby problemu, który masz, nie miał już ktoś przed Tobą i zwykle wystarczy wiedzieć jak szukać. Natomiast obecnie polecam Ci czat AI, to naprawdę potężne narzędzie. Samo napisze Ci przykładowy kod, jeśli napiszesz mu czego szukasz, nie zawsze jest to kod działający w 100% albo optymalny, ale pozwoli Ci zobaczyć, o co mniej więcej chodzi. Możesz mu też wkleić fragmenty swojego kodu i opisać problem, i bardzo często jest w stanie zasugerować rozwiązanie.

 

Trochę się rozpisałam, pewnie to wszystko wiesz, ale ciężko mi się donieść do Twoich problemów bez poznania szerszego kontekstu. Dla mnie programowanie jest logiczne i przyznam szczerze, że mi się nie zdarzają opisane przez Ciebie sytuacje. Może to wynikać z tego, że ja programuję od naprawdę wielu lat, studiowałam informatykę i nawet w liceum byłam w klasie o profilu informatycznym, dlatego niektóre rzeczy mogą mi się wydawać oczywiste, ponieważ widziałam je wiele razy i wiem, czego mogę się spodziewać.

 

Dziękuję! Rzeczywiście raczej to wszystko wiem, ale to naprawdę bardzo miłe z Twojej strony, że starasz się pomóc i coś podpowiedzieć mimo braku szczegółowych informacji. W każdym razie również mam porządne przygotowanie z nauk ścisłych. Programowanie w typie Olimpiady czy Codeforces – “wymyśl i zaimplementuj algorytm rozwiązujący dany problem” – zwykle jest dla mnie logiczne i stosunkowo łatwe. Wobec tego myślałem, że praca programisty ma szanse mi odpowiadać.

Jednak realia, z którymi zetknąłem się w firmach, wyglądają raczej tak: “dodaj nowy parametr słownikowy opisujący typ jakiegoś obiektu, przy czym historyczne powiązania w programie sprawiają, że wymaga to stworzenia kilku nowych plików (klas) i obszernych zmian w kilkudziesięciu innych w czterech modułach, oczywiście nigdzie nie ma żadnej tłumaczącej to dokumentacji”. Nie sądzę, aby Stackoverflow lub czat AI mógł tutaj cokolwiek pomóc. Co więcej, takie rzeczy jak dodawanie przycisków czy tworzenie powiązań między modułami nie dają się zrobić w czystym kodzie, trzeba szukać tych opcji w menu środowiska, a to jest dla mnie nieintuicyjne, bardzo szybko zapominam, gdzie co jest.

Jak już wspomniałem, może po prostu pechowo trafiam?

Myślę, że trochę pechowo, ale spodziewam się również, że tego typu sytuacje zdarzają się w wielu firmach. Często już po ofercie pracy widać, że tak to może wyglądać. Warto na rekrutacji spytać, czy mają dużo “legacy codu” (po polsku to chyba kod zastany, ale wydaje mi się, że częściej używa się angielskiej nazwy). Jeśli w pierwszym odruchu spuszczają wzrok albo patrzą na siebie porozumiewawczo (w przypadku większej liczby osób), to możesz oczekiwać, że tak, i że praca z nim nie należy do najłatwiejszych ;-). Często też, ktoś Ci po prostu uczciwie powie, jak to wygląda.

Ja od kilku lat pracuję w e-commerce, więc akurat tego typu problemów nie mam, ale wiem o czym mówisz. Pracowałam kiedyś z aplikacjami okienkowymi i bardzo zastanym kodem, chociaż chyba nie było aż tak źle jak u Ciebie.

Moim zdaniem jest mało firm w których praca polega głównie na wymyślaniu i implementowaniu algorytmów. Ja wiem o jednej, która często jest pierwszym wyborem dla osób, które lubią algorytmy i wyzwania w stylu potyczek algorytmicznych. Niestety ciężko jest się tam dostać. Pewnie wiesz o której firmie mówię, więc nie będę publicznie wchodziła w szczegóły.

A z ciekawości, w jakim języku programujesz?

 

Dzięki! Cóż, zdaję sobie obecnie sprawę, że trudno znaleźć pracę programistyczną skupioną na algorytmice. Dlatego napisałem, że w praktyce informatyka jest dla mnie dużo mniej logiczno-matematyczna niż poprawność językowa, co potem zaczęliśmy precyzować.

Może rzeczywiście lepiej przejść z tą dyskusją na priv, jeżeli chcemy ją kontynuować. Po pierwsze, jak piszesz, po to, aby nie epatować publicznie nazwami firm, a po drugie – odbiegliśmy już całkiem daleko od tematu opowiadania.

Dlatego napisałem, że w praktyce informatyka jest dla mnie dużo mniej logiczno-matematyczna niż poprawność językowa, co potem zaczęliśmy precyzować.

Rozumiem, chyba moje zaangażowanie w dalszą rozmowę wyniknęło z tego, że jakoś wydało mi się smutne, że Twoje doświadczenia są właśnie takie. Ja bardzo lubię programować i uważam, że języki programowania, w większości przypadków, mają bardzo dobrze sprecyzowane reguły. Wydaje mi się, że znacznie lepiej niż języki naturalne, bo nie pozwalają na tyle swobody. Nawet jeśli w językach programowania jest jakaś dowolność, to często istnieją konwencje, które tę dowolność ograniczają. Jak chociażby sposób nazywania zmiennych, klas czy metod. Niby możesz wszystkie nazywać z wielkiej litery, ale konwencja mówi Ci, jak powinieneś to zrobić i nikt (rozsądny) się z tym nie sprzecza.

Problemy, które tu opisujesz (oprócz tego z Githubem), wynikają z architektury systemu. Na tym poziomie programowanie jest trudne i bardzo łatwo jest to zrobić źle. A jeśli zostanie to zrobione źle, to faktycznie może oznaczać, że dalsze rozszerzanie systemu będzie żmudne i nieprzyjemne. Jednak moim zdaniem, nie wynika to z tego, że informatyka jest nielogiczna, chociaż może się tak wydawać, a z tego, że wielu programistom brakuje kompetencji do wykonania zadania, które zostało im powierzone. Podejmują decyzje, które potem ciężko jest zmienić i wymagałoby to zbyt dużo czasu, więc zły kod się nawarstwia. W efekcie każda kolejna zmiana wymaga coraz więcej czasu, aż dochodzi się do momentu, w którym systemu praktycznie nie da się dalej rozszerzać.

 

To tyle ode mnie. Jeśli potrzebujesz więcej rad, o które nie prosiłeś, to polecam się :D. Czasem chyba trochę nadgorliwie podchodzę do tematu ;-).

 

Nie ma problemu, przecież szczere rady zawsze się przydadzą, a z nadgorliwym podejściem do różnych tematów to chyba dobraliśmy się w korcu maku! Jeżeli się zastanowię, w dużej mierze sprowadza się to do tego, że nie można uczciwie porównać hobby i komercji. Gdybym ograniczył swoje zaangażowanie w informatykę do pisania dla rozrywki implementacji algorytmów i symulacji, a zajął się choćby dorywczo profesjonalną redakcją tekstów, to bardzo możliwe, że to pierwsze wydawałoby mi się przyjemniejsze i bardziej logiczne. (Oczywiście nie stawiam tu znaku równości, ale zgodzimy się pewnie, że korelacja jest dla nas obojga spora).

Zauważ jednak, że nie piszę tylko o językach programowania – które rzeczywiście na ogół mają dobrze sprecyzowane reguły i w oderwaniu od nieprzewidywalności zastanego już kodu zachowują się logicznie. Chodzi mi także, może przede wszystkim, o nielogiczność czy nieprzewidywalność obsługi komputera i oprogramowania, która w ogóle nie ma analogii w sprawach językowych. Jeżeli źle postawię przecinek lub przekręcę związek frazeologiczny, to co najwyżej ktoś mi wskaże błąd i łatwo zapamiętam na przyszłość; jeżeli komputer bez żadnej czytelnej przyczyny nagle przestanie widzieć gniazdo sieciowe lub nieproszony wykona “Discard changes” przy zmianie gałęzi, to mam poważny problem.

Skoro nie protestowałaś przeciw wiadomości prywatnej, dopisuję taką drogą kilka szczegółów, których może nie chcemy lub nie powinniśmy omawiać na forum.

Nowa Fantastyka