Arnold brnął przez śnieg. Nogi mu się ślizgały, stopy zapadały. Robił dwa kroki w przód i zjeżdżał pół kroku w tył. Wspinał się jednak niestrudzenie, aby dotrzeć na swoje stanowisko obserwacyjne.
Gerald, którego tygodniowa warta dobiegała końca, na pewno wypatrywał go z niecierpliwością. Jeśli zmiennik nie dojdzie na czas, wartownik będzie musiał zostać na posterunku kolejny dzień, bo powrót po zmroku byłby zbyt ryzykowny.
Arnold szedł więc wytrwale, chociaż miał wrażenie, że porusza się w miejscu. Spojrzał ku górze i zobaczył przeklętą wieżę. “Już niedaleko” – pomyślał.
Stanął i patrzył. Wieża zegarowa była prawdziwym dziełem sztuki. Piękna, misterna robota. Wskazówka poruszyła się nieznacznie. Arnold gapił się na zegar. Tyk. Znowu ruch. Tyk, tyk, tyk. Nie mógł oderwać oczu od tarczy. Zegar pokazywał godzinę pierwszą. Do tej pory zawsze wskazywał dwunastą. Nigdy nie działał.
***
– Serdelki, perdelki! Psiakość! – Mała gnomka roztarła zmarznięte palce. Chwyciła klucz i dokręciła śrubę. Przyjrzała się mechanizmowi i dołożyła kolejną zębatkę.
– Powinniśmy to robić nocą – burknął jej towarzysz. – Takie są zasady.
– Nie będę sobie odmrażać tyłka dla zasad.
– Mogłabyś poczekać do wiosny – zasugerował gnom.
– Po co miałabym czekać do wiosny, skoro mogę to zrobić teraz?
– Farray! Dwieście lat kopałaś pieprzony tunel, żeby dostać się do wieży, a nie możesz poczekać jeszcze kilku miesięcy, aby zrobić to zgodnie z regułami?
– Nikt cię tu nie zapraszał, Zix!
– Do zakładania ładunków wybuchowych potrzeba dwóch gnomów. Czy ty w ogóle masz świadomość zasad zabezpieczania nowych punktów obserwacyjnych?
Farray przewróciła oczami.
– Dzisiaj nie będę zakładała ładunków wybuchowych – odparła. – Mam inne plany.
– Nie będziesz zakładała ładunków?! To trzeba zrobić od razu po uruchomieniu zegara! – Zix był wściekły. Nic nie wyglądało jak należy. Nic. Farray robiła co chciała. Powinna stracić licencję, wylecieć z gildii!
Gnomka skończyła z zegarem i zaczęła wiercić w ścianie. Zix aż podskoczył.
– Nie! Nie! Nie! Nie można dokonywać żadnych zmian widocznych z zewnątrz! – Odepchnął jej rękę i zasłonił dziurę własnym ciałem. – Nie pozwolę! – krzyknął.
Farray patrzyła na niego dłuższą chwilę, po czym westchnęła i zdecydowała się zmienić ton. Nie miała ochoty negocjować ani się tłumaczyć, ale zrozumiała, że uporem nic nie osiągnie, a musiała jakoś dogadać się z Zixem. W końcu też był gnomem, na pewno dało się przemówić do jego wrodzonej ciekawości i skłonności do ryzyka w imię nauki.
– Ta wieża jest tak stara, że na pewno nikt nie pamięta, jak dokładnie wyglądała. To góry, pośrodku niczego, jestem przekonana, że w pobliżu nie ma żywej duszy. Pomyśl, zawsze patrzymy przez tarczę zegara w jedną stronę, a w pozostałe tylko przez małe rury obserwacyjne. Przecież przez te wąskie lunety onyks widać!
– I co? Zrobimy sobie okna? Wspaniały pomysł! Będziemy mogli przez nie machać do ludzi! Po setkach lat dowiedzą się, że nie ma żadnych duchów wież, które chronią ich wioski. To tylko małe gnomy zrobiły ich w trąbkę wieki temu i wykorzystują do robienia dla siebie posterunków obserwacyjnych! Całe dziedzictwo wielkiego Cyrkoniusza pójdzie na marne! – Zix aż kipiał.
– Cyrkoniusz na pewno byłby ze mnie dumny! Nie po to załatwił nam wygodne i bezpieczne miejsca do katalogowania powierzchni, żebyśmy korzystali z nich sporadycznie i dalej siedzieli w naszych miastach pod ziemią. Pamiętasz jak Oliwina znalazła nowy kamień w kopalniach Petraxu? Lustrin? – spytała Farray.
– Ten, który z jednej strony był przeźroczysty, a z drugiej brązowy?
– Tak! Właśnie ten! Dużo z nim eksperymentowałam i popatrz, co udało mi się zrobić! – Rzuciła się do wielkiego worka, wysypała masę różnych kamieni, niektórych nigdy nie widział. W końcu z dumą pokazała mu płytę, która z jednej strony wyglądała jak kawałek muru, nawet miała wyżłobienia, jakby była zrobiona z cegieł, a z drugiej była niewidzialna. – Mam takie trzy – powiedziała. – Umieszczę je w otworach i ja będę wszystko widziała, a z zewnątrz będzie wyglądało jak zwykły mur. Nic nie będzie widać. Musisz przyznać, że genialne!
„Faktycznie dość genialne” – pomyślał Zix, ale powiedział: – A kolor nie jest trochę inny niż mur wieży?
– Ha! – Farray wyciągnęła wiadro z farbą w kolorze płyty. – Pomyślałam o wszystkim!
Jej towarzysz złapał się za głowę.
– Czyli wyjdziesz na zewnątrz i będziesz malowała ścianę, żeby pasowała do koloru kamienia? Dobrze rozumiem? Jesteś szalona! Przecież na pewno ktoś cię zobaczy! To najbardziej porąbany pomysł, jaki słyszałem w życiu!
– Ty to zawsze widzisz tunel w połowie zasypany! Właśnie dlatego robię to w środku zimy! Jest taki mróz, że na pewno nikt się tu nie zapuszcza.
Gnom się zastanowił. Był wściekły, ale też trochę zaintrygowany. Poza tym znał Farray od stuleci, wiedział, że i tak postawi na swoim. Wziął kilka głębokich oddechów.
– To doprawdy niesamowite jak wiele energii poświęcasz badaniom powierzchni. Wiadomo, istnieje, więc trzeba ją skatalogować i prowadzić regularne inspekcje, trzeba mieć oko na ludzi. Jednak, gdybyś bardziej zaangażowała się w wynalazki pod ziemią, z pewnością zostałoby to docenione w znacznie większym stopniu – westchnął. – Na okna musisz mieć zgodę gildii. Ryzyko jest za duże. To nie jest coś o czym możemy sami decydować.
– To wszystko przedłuży! Zanim gildia się zbierze i zadecyduje, będzie wiosna. Zegar działa, ludzie mogą zacząć się osiedlać. Wtedy już nic nie będzie się dało zrobić!
– Trzeba było o tym pomyśleć wcześniej, zanim uruchomiłaś zegar – odparł niewzruszony.
Farray zagryzła wargę. Zajęła się najpierw montowaniem mechanizmu zegarowego, bo od tego należało zacząć. Zix uparł się, że będzie jej towarzyszył, a ze względu na jego poszanowanie zasad, chciała sprawiać wrażenie, że wszystko robiła jak należy. Nawet rozważała założenie ładunków wybuchowych bezpośrednio po uruchomieniu instalacji, aby mieć go z głowy. Obawiała się jednak, że wiercenie otworów okiennych może przypadkowo wywołać eksplozję. Wszak wieża powinna być tak uzbrojona, żeby przy próbie wejścia do środka nastąpiła jej całkowita anihilacja, zacierając wszelkie ślady bytności gnomów.
***
Arnold gnał w dół, stawiał długie kroki i ślizgał się na śniegu. Pędził jak lawina. Gdy dobiegał do osady, usłyszał dzwony bijące na alarm. Podbiegł do niego Starszy wioski.
– Co się stało? Czy grozi nam niebezpieczeństwo? – spytał.
– Co? Nie! Nie! – krzyknął Arnold. – Duch! Duch zasiedlił przeklętą wieżę! Zegar działa!
Starszy zaniemówił. Po chwili jednak otrząsnął się z szoku.
– Co z Geraldem? Miałeś go zmienić! To wspaniała wiadomość, ale przecież nie zaczniemy budowy nowej wioski w środku zimy!
Arnold zmieszał się, zapomniał o Geraldzie.
– No… – jęknął. Czuł się głupio. Tak się podekscytował, że zapomniał o swoim zadaniu. – To idę go zmienić – wysapał, chociaż w tym momencie uświadomił sobie, jak bardzo był zmęczony.
Starszy obrócił się w kierunku budynku alarmowego i uniósł skrzyżowane ręce nad głowę. Dźwięk dzwonów ustał. Położył dłoń na ramieniu obserwatora.
– Arnoldzie, jest już za późno, żeby iść. Działająca wieża to wielkie wydarzenie. Czekaliśmy na ten moment od pokoleń, a nasi przodkowie włożyli ogromną pracę w budowę. To wspaniałe wieści, więc rozumiem, że chciałeś nas o tym poinformować jak najszybciej. Teraz odpocznij. Pójdziesz z samego rana. Gerald na pewno poczeka do jutra.
***
Dziesięć gnomów tłoczyło się na najwyższym poziomie wieży. Oglądali ściany i zegar.
– Niezwykłe, jaki stąd jest widok – powiedziała z zachwytem Celestyna.
– A pomyśl sobie, jak będzie wygodnie w pełni patrzeć przez wszystkie ściany! – Farray była pełna entuzjazmu.
– Już dostałaś zgodę na ten eksperyment, nie musisz nas dalej przekonywać – odparł Rezynit, przewodniczący gildii.
– Chociaż zawdzięczasz ją głównie Jaspisowi. Był zachwycony, że udało ci się samej wykopać ten tunel. Ewidentnie uznał, że należą ci się za to wszelkie przywileje – burknął Antymon.
– Mówisz tak, bo lata temu sam otrzymałeś to zadanie i wróciłeś z informacją, że nie opłaca się tego robić i nikt przy zdrowych zmysłach nie weźmie się za takie bezsensowne kopanie! – zaśmiała się Celestyna.
– Podtrzymuję moją opinię. – Antymon spojrzał niechętnie na Farray. Nie wyglądał na rozbawionego. – W ogóle dlaczego Jaspis się tu nie pojawił? Nie powinien sam nadzorować tego szaleństwa, skoro tak ochoczo je poparł?
– Pojawił się problem z tunelami pod miastem nad jeziorem, chyba zaczęły przeciekać. Poza tym, jest odpowiedzialny za kopaczy, a nie za wieże, więc robi to, co do niego należy – odpowiedział Zix, który lubił kiedy gnomy sumiennie wypełniały swoje obowiązki.
– Zaczyna się ściemniać. Mogę już zaczynać? Naprawdę wszyscy będziecie tu stać i się gapić? W takim tłoku na pewno ktoś wypadnie, jak tylko pojawi się pierwsza dziura. – Farray nie mogła się doczekać aż przystąpi do pracy.
– Nie. Poczekamy aż zrobi się całkiem ciemno. Tak jak zostało ustalone – odparł Zix, bardzo zadowolony z faktu, że teraz ma całą komisję po swojej stronie.
– Chyba nie wyobrażasz sobie, że teraz ktoś sobie pójdzie? – zaśmiał się inny gnom. – Zgłosiliśmy się do nadzoru i przeszliśmy taki kawał, żeby zobaczyć na własne oczy nowe usprawnienie.
Gdy ostatnie promienie zniknęły za horyzontem, Farray rozpoczęła wiercenie. Wszyscy starali się pomagać. Najwidoczniej skoro już tam byli, uznali, że równie dobrze mogą się przydać. O świcie, gdy robota była skończona, razem podziwiali widok przez kamienne okna. Stali zachwyceni, jak małe dzieci, które dostały nową zabawkę. Chociaż każdy z nich miał już setki lat, to wynalazki i odkrycia niezmiennie ich fascynowały.
– To co, wracamy do naszych ciepłych tuneli? – spytał po jakimś czasie Rezynit. – Instalację możemy uznać za sukces, teraz będę oczekiwał regularnych raportów. – Spojrzał znacząco na Farray.
– Ja jeszcze zostanę na założenie ładunków. – Gnom po jego lewej ziewnął przeciągle, ale zabrzmiał zdecydowanie.
– Chcesz to robić teraz, Zix?! – Farray była zmęczona i zmarznięta. Miała nadzieję, że zajmie się tym jutro.
– Oczywiście, należało to zrobić zaraz po uruchomieniu zegara, które miało miejsce miesiąc temu! Zabieraj się do roboty.
– Skoro mogło poczekać miesiąc, to może poczekać jeszcze jeden dzień. Trzeba to zrobić porządnie, więc lepiej być wypoczętym. – Rezynit stanął po stronie Farray. – Niemniej oczekuję, że dopilnujesz, aby zostało to wykonane jak należy.
Na twarzy Zixa pojawił się grymas, jednak nie śmiał przeciwstawić się przewodniczącemu. Kiedy pozostali opuścili budynek, wślizgnął się pod koce, zaraz obok uspokajająco postukujących zębatek, i natychmiast zasnął.
Następnego dnia dwa gnomy zabrały się do montażu. Budynek był większy niż zazwyczaj, więc należało wszystko dokładnie przeliczyć i bardzo precyzyjnie rozmieścić. Dopiero gdy upewnili się kilka razy, że ładunki o odpowiednich mocach, znajdują się we właściwych miejscach, Zix pożegnał się i zniknął w tunelu.
Wcześniej zapewnił, że będzie kontrolował regularnie, czy nic nie zostało zmienione, ani w uzbrojeniu, ani w ścianach, ani nawet w tarczy zegarowej. Farray zapewniła, że żadnych modyfikacji w wymienionych miejscach nie planuje.
Odczekała kilka godzin, aby się upewnić, że nie wróci i przystąpiła do robienia dziury w dachu. Zaplanowała sobie zrobienie tu jeszcze obserwatorium.
Miała nadzieję, że z dołu dach nie będzie tak dobrze widoczny, ale nie mogła tego udowodnić. Wolała prosić o wybaczenie niż o pozwolenie. Nie lubiła tych niekończących się debat i tłumaczeń, zresztą chciała przecież wystawiać teleskop tylko w nocy i przy dobrej pogodzie, więc ryzyko było niewielkie. Skonstruowała jeszcze klapę do zamykania otworu w dachu, przytwierdziła ją i z dumą uznała, że wieża w końcu jest gotowa.
***
Jeszcze nigdy mieszkańcy wioski nie czekali tak niecierpliwie na rozpoczęcie wiosny. Gdy tylko śnieg stopniał, wyruszyli w góry, żeby zbudować nową osadę. Miała być wysoko, na terenach idealnych do wypasu owiec. Niedaleko było też kilka równin, dobrych do uprawy zbóż.
Osada została zaplanowana już dawno temu, w miejscu które miało być bezpieczne i łatwe do obrony. Ich przodkowie zrobili wszystko jak należy. Wieża była niezwykle wysoka i okazała. Wyjątkowo się postarano, żeby duch nawiedził ją jak najszybciej i żeby zegar zaczął działać.
Niestety lata mijały, a nic się nie działo. W końcu uznano, że miejsce musi być przeklęte. Gdy nadzieja już dawno umarła, zdarzył się cud. Zegar ruszył.
– Jakie szczęście nas spotkało! Po tylu latach duch w końcu zamieszkał w naszej wieży! – Arnold był naprawdę podekscytowany.
– Tak, faktycznie dobrze się złożyło. Ostatnio tylu zbójów się tu plącze, że nawet zaczęły pojawiać się głosy, żeby przenieść osadę pomimo braku działającego zegara – odparł Gerald.
– Naprawdę? Rozum im odjęło?! Już próbowano zakładać miasta bez świętego budynku albo z niedziałającym. I co? Albo dzieci przestawały się rodzić, albo krowy dawać mleko. Kilka razy podobno nawet całe osady się zapadły! – Arnoldowi nie mieściło się w głowie, że ktoś mógłby o czymś takim pomyśleć.
– Wiem. Wszyscy wiedzą, ale ludzie są zmęczeni ciągłym chowaniem się po lasach. Niektórzy byli gotowi podjąć ryzyko.
– Co za głupcy! Przecież wieki temu, wielki mędrzec dał nam dokładne instrukcje, jak zakładać osady. Ile on nam wiedzy przekazał! A te wszystkie wynalazki! Jak choćby młockarnia. Bez niej pewnie do dzisiaj, całe zimy walilibyśmy w zboże cepami! I jeszcze…
– Arnoldzie, litości! – przerwał mu Gerald. – Każdy to wie! Jeśli chcesz znać moje zdanie, to mam wątpliwości, czy dobrze robimy, przenosząc się właśnie tam. Patrzyłem na tę wieżę od lat i powiem ci, że coś się w niej zmieniło. Zaraz po budowie została ozdobiona kolorowymi wzorami. Dawno wyblakły, ale jak podeszło się wystarczająco blisko, to widać było jeszcze zarys. Teraz zniknął. Może również wyblakł, a może ktoś go zamalował? A jeśli tak, to po co?
***
Farray obserwowała gwiazdy i nanosiła poprawki na mapę nieba, gdy nagle kątem oka dostrzegła czerwoną plamkę na horyzoncie. Wyciągnęła lunetę i przyjrzała się dokładniej. Ze zdziwieniem stwierdziła, że to ognisko, a wokół niego siedziało pięć górskich trolli.
– Co do pioruna? – wyszeptała do siebie. Na szczęście wieża to był majstersztyk nie tylko na zewnątrz. Wyregulowała swój amplifikator dźwięków i skierowała tubę w stronę ogniska.
– Złoto być w ładna wieża, tak powiedzieć karzeł – mówił jeden z intruzów. – Wieża nie wybuchnąć, zepsuta być. My musieć gnać, zobaczyć nas, to złoto schować.
– My zjeść i iść, nie dojść dziś. Za daleko być – odpowiedział mu towarzysz.
„Jakie złoto, do zepsutej zębatki?” – pomyślała Farray. „Jaki karzeł? Niemożliwe! Ktoś nasłał trolle na moją wieżę!”
Rozejrzała się wokół i zaczęła się zastanawiać, co mogłaby zrobić. Czuła, że musi uratować swoje obserwatorium. Niestety jej opcje wydawały się ograniczone.
– „Zgodnie z regułami powinnaś opuścić wieżę w sytuacji zagrożenia. Wybuchnie i nauczy niegnomy, żeby w przyszłości żadnej nie dotykać” – usłyszała w głowie głos Zixa.
W istocie, ładunki były idealnie założone, nic nie zostanie z wieży, jeśli ktoś wyjmie chociaż jedną cegłę. Doszła jednak do wniosku, że nie po to latami przekopywała się przez złoża korundu i skały magmowe, nie po to zużyła tyle diamentowych wierteł, żeby teraz pozwolić kilku trollom zniszczyć jej fantastyczną siedzibę.
Jej wzrok padł na okrągły kamień, który leżał w kącie. Znalazła go lata temu, ale nigdy nie miała okazji dobrze zbadać. Nosiła go ze sobą, w nadziei, że kiedyś pojawi się odpowiedni moment na eksperymenty. Ostatnio, kiedy za dnia przypadkiem wypadł jej z worka, zauważyła, że w jakiś sposób pochłania promienie i po zmroku delikatnie świeci. Nazwała go kamień słoneczny.
„Ile światła mógłby zmagazynować?” – zastanowiła się.
Następnego dnia rano ustawiła teleskop na słońce i podłożyła pod niego kamień. Miała pewne obawy, że może dojść do zapłonu. Byłaby wielka szkoda, gdyby się zwęglił. Przez te wszystkie lata kopania tuneli, znalazła taki tylko jeden, mógł być niezwykle rzadki. Kamień jednak wydawał się nie przejmować padającą na niego wiązką światła i tylko połyskiwał tajemniczo.
Przez cały dzień przestawiała teleskop zgodnie z ruchem słońca, żeby kamień złapał jak najwięcej promieni. W międzyczasie przygotowała metalową tubę i pomalowała ją na czarno. Na końcu zamontowała soczewkę skupiającą. Wzięła miskę obsydianową. Była tak wypolerowana, że zobaczyła w niej swoje odbicie. Znalazła metalowe pręty, wygięła je przy pomocy imadła i na próbę przymocowała miskę do tuby. Po kilku poprawkach trzymała się nieźle. Gdy słońce zaczęło zachodzić, Farray była już gotowa.
***
Wieśniacy z przestrachem patrzyli na wieżę zegarową. Świeciła! Snop światła wystrzelił w górę zaraz po zmroku, dodatkowo na każdej ścianie pojawiło się świecące koło.
„Co to może znaczyć?” – zastanawiał się Arnold. Czy wieża wzywała pomocy? A może chciała ich przed czymś ostrzec?
Dzwony biły na alarm.
– Ludzie, odsuńcie się od wieży! Zabierzcie najcenniejsze rzeczy i schowajcie się w grocie w lesie! – Grzmiał głos Starszego. – Wieża może w każdej chwili wybuchnąć!
Wszyscy w panice pakowali dobytek i uciekali. Arnold również wrzucił do plecaka rzeczy, które uznał za najbardziej przydatne, ale zamiast do lasu podążył w kierunku starego punktu obserwacyjnego.
Wiedział, że wieże mogą wybuchać, tak mówiły legendy. Podobno przy wybuchu mogły pochłonąć całe miasto, ale nigdy nic takiego nie widział. Wieża, której się nie niepokoiło, pokazywała godzinę i otaczała osadę ochronną aurą. Nic więcej. Nie słyszał, żeby kiedyś jakaś świeciła. Gdyby jednak miała wybuchnąć, to bardzo chciałby to zobaczyć, to musiałoby być coś spektakularnego, co mógłby wspominać do końca swoich dni.
– Posuń się! Co tak stoisz jak widły w gnoju! – Głos Geralda wyrwał Arnolda z zamyślenia. Popatrzył w dół i zobaczył, że za nim na drabinie stoi jeszcze kilka osób.
– Co wy tu robicie? Starszy kazał iść do groty! – krzyknął do nich.
– A ty, to niby w grocie? Tyle lat gapiliśmy się na nudne wzgórza i pola, a teraz mamy przegapić najciekawszą akcję? – odparł Gerald.
Wdrapali się do budki obserwacyjnej. Stłoczyli się przy oknach, drżąc z ekscytacji. Wtedy wieża, jakby nie wytrzymując tak wielkiego napięcia, zgasła. Spojrzeli po sobie z rozczarowaniem.
***
Farray słyszała dzwony alarmowe i w panice przykrywała kamień wszystkim co wpadło jej w ręce: misami, kocami, nawet wysypała na wierzch worek zębatek. W końcu bryła zniknęła pod całym tym stosem, została tylko ledwo widoczna poświata.
– Ja pucuję, jak mnie za to nie wywalą z gildii, to jestem niezniszczalna – zachichotała nerwowo.
Potem rzuciła się do okna z lunetą i zaczęła wypatrywać trolli. Po kilku godzinach, kiedy dzwony już dawno ucichły, zobaczyła jak schodzą po zboczu. Wpełzła ze swoją rurą pod stertę, włożyła kamień do miski i wszystko z powrotem zmontowała. Zakryła soczewkę kocem i powoli podeszła do okna. Nie chciała wyciągać kamienia przedwcześnie, żeby niechcący nie ostrzec przeciwników. Gdy trolle zbliżały się do granicy wioski, odblokowała płytę będącą oknem i przesunęła ją w bok. Następnie szybkim ruchem pociągnęła koc i skierowała tubę w ich kierunku.
– Miotacz słońca dla was głupole! – krzyknęła.
Zgodnie z jej nadziejami, pierwszy z napastników zamienił się w kamień. Szybko przesunęła promień na drugiego i jego również udało jej się dorwać. Pozostali, gdy to zobaczyli, rozbiegli się na boki.
Spodziewała się, że zaczną uciekać, ale chyba myśleli za wolno, żeby doszła do nich pełnia sytuacji. Musnęła światłem nogi trzeciego, ale udało mu się wpełznąć za budynek. Nie mogła czekać, aż wyjdzie, bo gdzieś czaiło się jeszcze dwóch pozostałych.
Odblokowała pozostałe okna i biegała pomiędzy nimi, żeby namierzyć resztę trolli. Zobaczyła jak jeden zbliża się do wieży od lewej, więc szybko skierowała miotacz w jego stronę. Wtedy poczuła potężne uderzenie, cały budynek się zatrząsł. Broń wypadła jej z rąk. Jeden musiał dobiec. Zamknęła oczy. Za późno na ucieczkę. Na pewno zaraz cześć murów zostanie uszkodzona i rozpocznie się sekwencja wybuchów, które zmiotą cały budynek z powierzchni ziemi. Usłyszała głośny huk na dole. Jeszcze mocniej zacisnęła oczy.
“Było warto, byłam wspaniała i robiłam wspaniałe rzeczy. Jestem legendą” – pomyślała. Usłyszała wrzaski. Rozejrzała się nieprzytomnym wzrokiem. Nie nastąpiło więcej wybuchów.
– Niemożliwe – wyszeptała. – Wszystko było zrobione perfekcyjnie, dlaczego ładunki zawiodły?
Wyjrzała przez dziurę w murze i zobaczyła, że banda wieśniaków dźga widłami olbrzymiego trolla stojącego u podstawy wieży. Nie widziała żadnej wyrwy, ale ludzie przegrywali. Właśnie jeden został wyrzucony w powietrze i plasnął o ziemię. Skrzywiła się.
Podniosła miotacz, wystawiła go przez szparę i oświetliła trolla. Gdy zastygł, zamieniony w głaz, zbiegła na dół. Była pewna, że wcześniej słyszała wybuch, musiała to zbadać. Ładunki były jednak nietknięte. Wieża była cała. Farray stała przez chwilę i analizowała sytuację. Potem zeszła do tunelu i potwierdziła swoje przypuszczenia. Ktoś wysadził przejście.
Została uwięziona. Cała akcja musiała być zaplanowana. Nie chodziło tylko o rozwalenie wieży, ale również o zlikwidowanie jej. Farray poczuła mieszaninę zaskoczenia i przerażenia. Nie miała pojęcia, kto mógłby chcieć jej śmierci, przecież była tak pożyteczną gnomką. Nieustraszenie dążyła do nowych odkryć i przeprowadzała eksperymenty, o których innym się nawet nie śniło.
Zrezygnowana weszła z powrotem na najwyższy podest. Pozamykała wszystkie otwory, ponownie schowała miotacz pod stertę koców, a potem runęła na sam jej szczyt. Była wyczerpana i nagle zrobiło jej się wszystko jedno. Miała wrażenie, że już raz dzisiaj umarła, co jeszcze gorszego mogło się stać…
***
O poranku cała wioska zebrała się na dziedzińcu. Wszyscy żywo dyskutowali o wydarzeniach zeszłej nocy.
– Ta wieża jest przeklęta! Musimy stąd uciekać póki jeszcze żyjemy! – krzyczał brodacz.
– Ja tam nie myślę, że jest przeklęta. Sądzę, że coś dziwnego w niej zamieszkało. Może być też, że ten duch, który ją nawiedził, po prostu ma nierówno pod strzechą. – Gerald powtórzył, po raz kolejny, swoją teorię.
– Wieża nas ostrzegła, a później nas broniła. Duch chroni nas najlepiej jak potrafi i ufam, że będzie nas zawsze chronił. Nigdzie się stąd nie ruszam – powiedziała starsza kobieta i z uwielbieniem spojrzała w stronę zegara.
– Ja mówię, co wiem! Tu nigdy nie było trolli. Wcześniej zmagaliśmy się tylko ze złodziejami i zbójami. Trolle przyszły zniszczyć budowlę. Może to właśnie świecąca wieża je przyciągnęła? – Rufus, obserwator, próbował przekrzyczeć głosy poparcia dla staruszki. – Johan prawie przypłacił życiem nocny atak!
– Gdyby Johan siedział w grocie, nic by mu nie było! Nikt wam nie kazał się bić, wieża uratowałaby naszą osadę bez waszej pomocy! – odkrzyknął ktoś z tłumu.
– Spokój! Spokój! – Starszy uniósł ręce, żeby uspokoić zgromadzenie. – Nie wyciągajmy pochopnych wniosków. Musimy być czujni, ale to mógł być jednorazowy atak. Wyznaczymy wartowników, którzy w nocy będą obserwować wieżę i okolicę, oraz ostrzegać nas przed niebezpieczeństwem.
***
Gdy Farray się obudziła, zapadł już zmrok. Zeszła na dół, żeby przeanalizować sytuację. Tunel był zasypany, pełen dużych, ciężkich głazów. Zdecydowała, że to nic, z czym nie mogłaby sobie poradzić, i wzięła się do roboty.
Robiła przerwy tylko na jedzenie i spanie, ale po trzech tygodniach zapasy pożywienia zaczęły się kończyć, a dalej nie widziała nawet prześwitu świadczącego, że zbliża się do końca zawału. Musiała poszukać innego planu.
Mogła rozbroić wieżę i zrobić dziurę w murze, ale ryzyko dekonspiracji było zbyt wielkie. Potrzebowała czegoś innego. Wdrapała się na platformę obserwacyjną i rozejrzała wokół. Odsłoniła dziurę okienną i przyjrzała się ścianie. Niestety, nie nadawała się do wspinaczki, była zbyt gładka.
Popatrzyła w dół. Budowla była wysoka, ale miała chyba wystarczająco długą linę. Może mogłaby zejść, ukraść trochę jedzenia od wieśniaków i wrócić niezauważona. „Tylko co, jakby ktoś znalazł taką linę?” – zadała sobie pytanie i zdecydowała się porzucić ten pomysł. Przypomniała sobie, że czytała kiedyś notatki pewnej gnomki, która badała skoki w przepaść. Dało się to zrobić i przeżyć.
– Co tam było napisane? – szepnęła. – Najlepiej spaść na coś, co zamortyzuje upadek, jak drzewo czy sterta gałęzi. Hmm… Myśl! Myśl! – Spojrzała na stertę koców, pod którymi kiedyś ukryty był miotacz. Tak! Zrzuci te koce, a potem skoczy na nie płasko! Tylko co jak się połamie albo zabije? Wieśniaki nie powinni jej znaleźć zaraz pod murem, mogliby nabrać podejrzeń. Miała gdzieś jeszcze jedną małą bombę ręczną. Tak! Skoczy z odblokowaną bombą! Jak przeżyje to zdąży ją zablokować, w przeciwnym razie nastąpi wybuch i wszystko zostanie zalane kwasem! Cóż za genialny pomysł! – Farray pogratulowała sobie w myślach.
Ponieważ akurat była noc, zdecydowała się przystąpić do realizacji planu natychmiast, zanim wkradną się wątpliwości. Spojrzała na zegar, była druga w nocy. Godzina idealna. Wykuła w murze małe wgłębienia na stopy, żeby móc domknąć właz okienny z zewnątrz. Schowała dłuto do kieszeni. Wzięła plecak z resztkami jedzenia i założyła kilka warstw ubrań. Dokładnie rozejrzała się po okolicy, a następnie spuściła wszystkie koce na linie, żeby uniknąć hałasu.
Wyślizgnęła się przez otwór i przywarła do ściany, następnie ostrożnie zasunęła płytę i runęła z krawędzi, ściskając w jednej ręce bombę. Gdy upadła, na chwilę ją zamroczyło, poczuła ból w całym ciele. Zamrugała kilka razy. Miała wrażenie, że nie może się poruszyć. Wtedy przypomniała sobie o bombie, którą przyciskała do piersi, i zerwała się, żeby ją zablokować.
„Uff. Mało brakowało” – pomyślała. Była cała obolała, ale nic nie sprawiało wrażenia połamanego. Włożyła bombę do plecaka. Obwiązała liną koce i zaczęła ciągnąć je za sobą. Wydawało jej się, że szuranie koców i jej własne stękanie obudzi całą osadę. Miała jednak świadomość, że zwlekanie tylko zwiększy prawdopodobieństwo, że zostanie nakryta.
Udało jej się jakoś dowlec do granicy wioski. Czuła się, jakby brodziła w błocie. Zmęczenie, po tygodniach kopania, i kości, obolałe od upadku, dawały o sobie znać. Kiedy zdecydowała, że odeszła wystarczająco daleko, schowała się za wielkim głazem i padła z wyczerpania. Wydawało jej się, że zamknęła oczy tylko na chwilę. Nagle poczuła, że coś ją ściska. Wielki troll trzymał ją w garści.
– Gdzie złoto? Ty kłamać, że wieża zepsuta i pełna złota! – krzyknął.
„No zginę w końcu przez tę przeklętą wieżę” – Farray westchnęła w myślach.
– Złoto jest w wieży. Wystarczy iść i wziąć – powiedziała w nadziei, że troll nie stracił do końca wiary w to, co naopowiadał mu gnom, z którym została pomylona.
– Ja wziąć złoto, a ciebie zabić. Przez ciebie zginąć moi bracia! Ty pójść ze mną do wieża – odparł i zaczął czołgać się w stronę osady. Dopiero wtedy gnomka zauważyła, że jego nogi są zakończone kikutami rozłupanej skały. Musiał je rozwalić, żeby mniej utrudniały poruszanie.
„Co za dureń. Dlaczego głupek nie uciekł, tylko dalej myśli o złocie. Cóż za determinacja. Przynajmniej zginę szybką śmiercią, jak wieża wybuchnie. Razem z tym gamoniem”. – Ledwie zdążyła pomyśleć, a na trolla wskoczył człowiek z widłami, wrzeszcząc jak opętany. Otworzyła szeroko oczy.
„O ja pucuję, kolejny baran z życzeniem śmierci” – przemknęło jej przez głowę. Kolos strącił chłopaka bez problemu, ale szczęśliwie rozproszył się na tyle, że wypuścił Farray. Korzystając z okazji, szybko wyjęła bombę z plecaka, odblokowała i rzuciła trollowi.
– Masz! Łap złoto! – krzyknęła i zaczęła się cofać. Troll zacisnął mocno palce na zdobyczy. A po dłuższej chwili refleksji, postanowił się przyjrzeć swojemu skarbowi. W tym momencie nastąpiła eksplozja, która rozsadziła mu głowę. Padł martwy. Do gnomki podbiegł człowiek.
– Zabiliśmy trolla! Zabiliśmy trolla! – krzyknął z entuzjazmem. – Czy ty jesteś duchem wieży? Nie wyglądasz na ducha! Jednak widziałem jak wypadłaś przez dziurę! Kim jesteś? Ja nazywam się Arnold.
Dużo myśli przepłynęło Farray przez głowę. Uratował jej życie, ale widział zdecydowanie za dużo. Poczuła się przytłoczona nadmiarem emocji. Przysunęła się do niego i wbiła mu dłuto w serce.
– Przepraszam – szepnęła.
Pojedyncza łza spłynęła jej po policzku, kiedy patrzyła jak jego oczy gasną, zanim zdążył zrozumieć, co się dzieje. Ostatnio zrobiła dużo rzeczy, które mogły narazić tajemnicę wież, ale puszczenie w świat człowieka, który znał prawdę, byłoby niewybaczalnym błędem.
Rozejrzała się wokół, wzięła mały głaz i zaczęła nim walić w ciało. Musiało wyglądać na zmiażdżone przez trolla. Zostawiła koce przy zwłokach, zarzuciła plecak na ramię i ruszyła w dół zbocza.
Epilog
Farray wślizgnęła się do tunelu i ku swojemu zaskoczeniu spotkała Zixa.
– Ty żyjesz? – zdziwił się. Po chwili jednak się zreflektował i krzyknął: – Żyjesz!
– Oczekiwałeś, że powinnam nie żyć? – Gnomka popatrzyła na niego podejrzliwie.
– Nie. No może trochę. Twoja wieża wybuchła!
– Kto ci tak powiedział?
– No Antymon! Nawet zabezpieczył przejście, wysadził tunel, sam widziałem.
– I wszyscy, tak po prostu, uwierzyli mu na słowo?
– Przecież to prawa ręka Rezynita, wiceprzewodniczący gildii, dlaczego miałby kłamać? W tej kwestii, to w ogóle wbrew zasadom! Ma nieskazitelną reputację, nikt nie podważa jego zdania. – Zix zastanowił się. – No może z wyjątkiem ciebie. Czy to znaczy, że wieża stoi? – Przyjrzał się jej uważnie. – Co tam się wydarzyło? Czy ta plama na twoim płaszczu to krew?