- Opowiadanie: vrchamps - Śmierć przychodzi na skrzydłach motyli

Śmierć przychodzi na skrzydłach motyli

Zapraszam do przeczytania mojego opowiadania w świecie postapo, gdzie samotność odgrywa główną rolę.

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Śmierć przychodzi na skrzydłach motyli

1. Dostawa sto czterdziesta siódma.

 

Motyl przysiadł na zewnętrznej stronie dłoni, zwabiony przez ciepło i zapach skóry. Wydawał się znudzony i mimo że poruszał od czasu, do czasu skrzydełkami, to byłem pewien, że nigdzie nie odleci. Kiedy dmuchałem w jego korpus, czerń mieniła się, jak oświetlona w kałuży benzyna. Wiedziałem, że za chwilę będzie próbował mnie zakazić, a potem, gdy tylko pozbędzie się śmiercionośnego pyłu – zamieni się w coś, co przypomina sproszkowaną rdzę.

Myślałem o świecie – już dawno przestałem nad nim płakać i tak naprawdę nie wiem, czy miałem kiedykolwiek na to czas. Kiedy ludzie zeszli pod ziemię, ja dostałem w zamian samotność i dużo… naprawdę dużo miejsca.

Cichy szelest wybudził mnie z zamyślenia. Wzburzony pył oderwał się od włoskowatej powierzchni drżącego odwłoku i uniesiony przez wiatr, trafił do mych nozdrzy. Zaciągnąłem się… poczułem podrażnienie, jak przed kichnięciem. Nareszcie…

– Co tu robię? Gdzie ja jestem? – Usłyszałem zafrasowany głos.

Spojrzałem na mężczyznę, który nagle pojawił się znikąd. Siedział na przewróconym drzewie i z niedowierzaniem oglądał swoje ręce. Dotykał własnego ciała, jakby nie wierzył, że jest prawdziwy. Wyglądał realnie, ale ja wiedziałem, że jest tylko odbiciem, echem tego, którego przewożę.

Musiałem opowiedzieć mu długą historię o motylach, zarazie i czasach wymierania. Dopiero wtedy, coś zaczął sobie przypominać:

– Chciałem stać się motylem! To prawda. – ucieszył się, jak gdyby odkrył wielką tajemnicę, skrzętnie ukrywaną przez lata.

– Tak dokładnie, to jest pan w stadium przejściowym. – Wypiłem łyk herbaty. – Wiozę kokon z pana ciałem do utylizacji, raczej możesz porzucić marzenia o reinkarnacji.

– Do utylizacji, dlaczego? – Mężczyzna przerażony spojrzał na ciężarówkę. Wstał energicznie i szybko podszedł do naczepy: dotykał i oglądał wnikliwie. – Ja tam jestem? W środku?

– Nie znajdziesz włazu. Jest dobrze ukryty. – Doskonale wiedziałem, że został zaprojektowany w ten sposób, na takie właśnie okazje.

– Proszę otwórz, chcę tylko popatrzeć. – Próbował mnie przekonać.

– Nie ma na co… twoje ciało jest już w rozkładzie – poinformowałem zgodnie z prawdą.

Mężczyzna spojrzał na mnie, przekrzywił w bok głowę, a na policzkach pojawiły się łzy.

– To się dzieję naprawdę! – Zrozumiał. Walnął kilka razy pięścią w naczepę ciężarówki. – Czemu to robisz? Czemu chcesz mnie unicestwić?

– To nic osobistego. Twoje ciało się przepoczwarza, a podczas tego procesu w kokonie powstają setki motyli. Mógłbyś kogoś zarazić, choć wątpię, czy ktoś pozostał jeszcze na powierzchni.

– A ty? – zdziwił się mężczyzna i rozgniewany kontynuował. – Pozjadałeś wszystkie rozumy? Jesteś odporny, czy jak?!

Nie czułem się odpowiednią osobą do udzielenia odpowiedzi. Wypiłem duszkiem resztę herbaty, obserwując znad kubka, jak nieznajomy irytuje się czekając na to, co powiem.

– Zrozum, my tylko chcemy wyjść jeszcze kiedyś na powierzchnię. Kokon, w którym przebywasz zostanie zanurzony w kwasie, a to, co wyewoluowałoby z twojego ciała – przestanie istnieć.

Nieznajomy rozpłakał się, odwrócił i wbiegł do lasu. Może pomyślał, że ucieczka uratuje mu życie, że mrok nocy oddali od niego nieuchronną zagładę, a może po prostu było mu zwyczajnie wstyd, że dał się kiedyś nabrać, jak na obietnice wolności, jaką przyniosły na skrzydłach owady.

Uniosłem rękę, na której niedawno usiadł motyl i zdmuchnąłem z dłoni rdzę.

 

*

 

Następnego dnia wstałem wczesnym rankiem. Chcąc upewnić się czy wczoraj pozbierałem po sobie wszystkie graty, wyszedłem na zewnątrz zbadać obozowisko. Przypomniałem sobie, że procedury nakazywały sprawdzić, co z towarem. W tym celu wybudziłem z uśpienia komputer pokładowy:

Temperatura kokonu czterdzieści stopni. Nie wymaga kalibracji na żadnym poziomie.

Odpaliłem silnik: nieregularny stukot wstrząsnął kabiną, by po chwili wejść w jednostajny, miły dla ucha warkot.

Podróż bywa nudna, przyjemna, bądź uciążliwa. Siedząc w fotelu kierowcy tak długo, zaczynasz zastanawiać się nad wieloma rzeczami. Czasami są to pierdoły typu, niedopompowane koło na tylnej osi, ale trafiają się też ciężkie myśli, które powoli przejmują nad tobą kontrole. To właśnie wtedy pojawia się samotność, a od niej, jest już całkiem blisko do stanów, z których być może nie ma ucieczki. Na szczęście przewoziłem kokony, to dzięki nim, moja psychika była w całkiem niezłej formie.

Trzy dni później dotarłem do oczyszczalni. Wystarczyło wjechać do śluzy w skale, a następnie ustawić się na okrągłej betonowej platformie. Podróż w dół trwała około sześciu minut. Dochodzące światło z hangaru poniżej, rozrzedzało stopniowo ciemność. W pewnym momencie szyb wypluł mnie na samo dno.

Pomieszczenie było duże i nudne – zimny, wilgotny beton okalał pustą przestrzeń. Pustą, poza jednym człowiekiem, który chcąc się przywitać, właził właśnie po schodkach na moją kabinę. Otworzyłem okno.

– Dzień dobry panie Kościński! – powiedziałem głośno, gdyż zagłuszał mnie jeszcze pneumatyczny mechanizm windy. – Dzisiaj też pan na służbie?

– Witam Kai! A co mam do cholery innego do roboty? Sam się zgłosiłem.

– Dobrze pana widzieć – przytaknąłem i odwzajemniłem uśmiech. – Zejdzie pan. Wyjdę z tej puszki i trochę rozprostuje nogi.

– Kogo dzisiaj mamy? – spytał, jak zawsze ciekawski, a ja milczałem. – Nie mów, że nie rozmawiałeś z…

– Rozmawiałem, rozmawiałem, ile można śpiewać sobie samemu piosenki i patrzeć w boczne lusterko na swoją gębę, ale powiem panu, że smętny zawodnik.

– Co to znaczy? – Dyżurny Kościński zmarszczył brwi. – Nie próbował popełnić samobójstwa? Nie próbował zrobić ci krzywdy?

– Nie.

– W takim razie, co?

– Uronił kilka łez i odszedł… zniknął w lesie.

– Haha, naprawdę? Ściemniasz Kai.

– Wiem, że zawsze pan szuka sensacji, ale ja osobiście nie lubię problemów, a przy leniuchach łatwiej się odprężyć.

– Dobrze, wiadomo, no nic. – Dyżurny przyciągnął mały dwuosiowy podnośnik i ustawił go za naczepą pojazdu. – Chcesz zobaczyć jak bąbluje w kwasie?

– Widziałem to setki razy, oszczędź mi. A, masz coś dla mnie od konsorcjum?

– O kurde, zapomniałbym. Mam nowe namiary… trzymaj. Dobrze, że spytałeś. – Kościński wyciągnął dyskietkę. – Drony wykryły kokon w stoczni na północnym wybrzeżu. Wisi na żurawiu i straszy…

Tu mnie rozbawił.

– Kogo straszy? – Poklepałem starego po plecach, a dysk schowałem do kieszeni dżinsowej kurtki. – Dostałem zgodę na próbki?

– A właśnie, a propos próbek, mam coś jeszcze dla ciebie. – Mężczyzna podbiegł do pobliskiego stanowiska naprawczego i przyniósł ze sobą walizkę. – No otwórz, podobno jakiś nowy model, miałem ci go przekazać, ale jak zwykle o wszystkim zapominam. Wybacz.

Otworzyłem pakunek wyścielony miękką pianką, w środku leżał słoik.

– Co w nim nowego? – spytałem, nie widząc żadnej różnicy między tym, którego używałem do tej pory, no może poza wyższą nakrętką.

– Podobno dłużej utrzymuje motyle w pełnej świeżości, nawet kilka miesięcy.

Paradoks – pomyślałem obracając w dłoni naczynie. Staramy się wybić to ustrojstwo, ale specjalnie dla mnie robi się wszystko, co tylko możliwe, by utrzymać owady, jak najdłużej przy życiu.

– Kilka miesięcy, a kilka dni to duża różnica. Przekaż podziękowania zarządowi. – Podrzuciłem naczynie w dłoni, odwróciłem się na pięcie i wsiadłem do ciężarówki.

 

2. Dostawa sto czterdziesta ósma.

 

Aleja przewróconych żurawi ciągnęła się przez kilometr. Wszystkie padły na ląd. Roztrzaskały dawne hale montażowe, warsztaty, hangary i biura.

Pewnie bomba spadła od strony doków – przyszło mi na myśl, a w mojej wyobraźni zobaczyłem chmury motyli podpalane od kolejnych wybuchów. Tak, zaczęliśmy z nimi walczyć, ale było już za późno… wtedy większość miała już pył w nozdrzach.

Musiałem trochę pogłówkować, żeby dostać się do tego dźwigu, który jako jedyny opierał się jeszcze sile grawitacji.

Wszystko szło zgodnie z planem. Poczwarka wisiała beztrosko i chybotała się smagana przez wiatr. Nie lubiłem ściągać ich z dużych wysokości, nigdy nie czułem się wtedy pewnie. Nie chodziło o moje zdolności lub sprzęt alpinistyczny, jakiego używałem, a raczej obawy wynikały z zaufania do stabilności konstrukcji, na które od czasu, do czasu musiałem się wspinać.

Drabina w dużej części już dawno odpadła od stalowej ściany, jej pokrzywione i popękane pręty leżały przy kołach zaparkowanej ciężarówki. Musiałem się tam jakoś dostać. Uruchomiłem podnośnik, który mieścił się pomiędzy kabiną, a naczepą. Jego ramię po rozłożeniu sięgało do pomostu kratowego. Ucieszyłem się, że nie spędzę dużo czasu na trzeszczącej drabinie, która jakimś cudem trzymała się jeszcze całości.

Kiedy w końcu wdrapałem się na sam szczyt i zbliżyłem do kokonu, poczułem jego ciepło. Mój przyszły rozmówca, towarzysz drogi, był w środku i należało się obchodzić z nim delikatnie – z szacunkiem na jaki zasługuje. W końcu miał sprawić bym nie zwariował z samotności.

Wyciągnąłem z torby siatkę i podchwyciłem od dołu poczwarkę uwiązując ją lonżą do karabinka sprężynowego. Pamiętam, że gdy miałem odcinać kokon, tam w dole, coś odwróciło moją uwagę. Z ruin, na wpół zawalonego hangaru, coś wypełzło.

– Larwoskrzek? – powiedziałem głośno, zupełnie zaskoczony tym, co widzę.

Stadium przejściowe między zarażonym człowiekiem, a poczwarką, pełzło w moją stronę, rozsuwając na boki gruz i oblepiając wszystko gęstą wydzieliną.

Byłem zdziwiony bo bardzo dawno nie zaobserwowałem człowieczej larwy. To nie oznaczało bynajmniej, że na powierzchni pozostali zdrowi ludzie, bo proces przemiany w poczwarkę trwa średnio piętnaście lat, ale było to na tyle ciekawe i rzadkie zjawisko, że postanowiłem odłożyć w czasie odcięcie kokonu.

Obserwowałem jak pełznie w moją stronę. W końcu zaczął powolną wspinaczkę na żurawia. Larwoskrzek zatrzymywał się, co jakiś czas, podnosił przód cielska, jakby szukając najlepszej drogi na szczyt.

Kiedy larwa dotarła do żeliwnej belki, na której siedziałem, mogłem przyjrzeć się jej budowie z bliska. Chyba pierwszy raz byłem w tak niewielkiej odległości od tego monstrum.

Pod oleistą substancją zauważyłem człowieka, lub to, co z niego pozostało. Części ciała takie jak ręce i nogi, a nawet genitalia były oderwane od korpusu i przelewały się w tym kisielu w zależności od ruchów stwora. W pewnym momencie ludzka larwa przeciskając się przez żelbetonowe rusztowanie, zaklinowała się, gdyż głowa zarażonego człowieka utknęła niezgrabnie. Larwoskrzek dysponował jednak ogromną siłą, która zmiażdżyła owłosioną, bladą kulkę. Pamiętam, że przez jej oczodoły, nozdrza i usta wypłynęła czarna ciecz, farbując na jakiś czas przeźroczyste mazidło.

Miałem wtedy głupią myśl, że z tej głowy pożytku już nie będzie – myliłem się bardzo.

Larwa ześlizgnęła się w dół, przygotowując cielsko do zwisu. Z ust popękanej głowy wysunął się nienaturalnie długi jęzor i oplótł metalową belkę. Potem byt rozciągnął się i znieruchomiał. Kisiel z prędkością odparowującej z blachy wody, stawał się siwy – zastygał na moich oczach.

Ja miałem jednak robotę do wykonania: sprawdziłem naciąg liny, a następnie jedną ręką wyciągnąłem z kieszeni bojówek nóż. Węzeł był twardy, ale po kilku cięciach udało się doprowadzić do przerwania kokonu.

– Ty musisz poczekać, jesteś za świeży – powiedziałem wzdychając głośno podczas opuszczania zleconego towaru.

Nie dziwcie się mi, ale czasami zaczynałem gadać już z poczwarkami, zanim pobrałem z nich motyle próbki. To może wydawać się niedorzeczne, ale gadając do zawartości kokonu, oswajałem jego mieszkańca z moim głosem. Potem po zażyciu pyłku moi towarzysze byli łagodniejsi, zarówno dla mnie, jak i dla siebie.

– Musiałbym zapytać o zgodę – oznajmiłem po chwili, kiedy w mojej głowie pojawił się pewien pomysł.

– Nie, to chyba niemożliwe.

– Tak po prostu?

– Bez zgody?

– Miałbym eksperymentować na własną odpowiedzialność? – Jedna myśl zaczęła mi drążyć wtedy głowę, a mianowicie, czy oni są jakoś ze sobą spokrewnieni? Może to ludzie, którzy kiedyś się kochali i jedno w końcu przypełzło do drugiego, odnalazło swoją ukochaną połówkę. A gdyby wybudzić ich i połączyć na chwilę zanim zabomblują w kwasie?

– Niech cię szlag! – rzuciłem w stronę dziwadła.

Opuściłem pierwszy kokon zapakowałem go starannie i wysłałem wiadomość do zarządu konsorcjum z zapytaniem o możliwość połączenia tych dwojga. Kategoryczna odmowa przyszła po pięciu minutach.

Co wam zależy, zmieszczą się oboje – pomyślałem trzaskając drzwiami pojazdu.

Wszedłem z powrotem na górę, podwiesiłem siatkę mimo zakazu, odciąłem stwardniały niedawno jęzor i opuściłem drugą poczwarkę na ziemię.

– Po co ja to robię? – spytałem sam siebie. – No ale, co? Zabiorą mi ciężarówkę? Jedynemu odpornemu na ten syf?

Musiałem działać, czekanie dwóch, trzech dni, aż zrodzony pomysł wywierci mi w głowie ogromną dziurę było marnowaniem czasu.

Pozostało pobrać próbkę. Zbliżyłem się do poczwarki, wyczuwając wyraźny zapach wilgotnej ziemi oraz jej pulsujące ciepło. Odkręciłem nakrętkę i przyłożyłem naczynie do stwardniałej skorupy. Następnie wkręciłem słoik w strukturę kokonu, jakbym wymieniał żarówkę. Dzięki skomplikowanemu układowi gwintu, twarda powierzchnia poczwarki nie stanowi problemu. Poczekałem tak długo, aż do naczynia wleciały motyle, a potem zakręciłem słój. To, że dwa, czy trzy wylecą, nie ma znaczenia. Nakrętka posiada specyficzny klej, którym zalepiam otwór w poczwarce i gotowe.

Miałem dwa słoiki. Do tego starego, pobrałem próbkę z pierwszego kokonu, momentalnie wypełnił się owadami. A do tego świeżego użyłem nowego naczynia. Jeżeli jest tak, jak mówił Kościński, to słaby i wątły motyl, powinien nabrać w panujących tu warunkach wigoru. Miałem zresztą duże wątpliwości, czy tak młoda poczwarka wyda na świat jakiekolwiek motyle egzemplarze.

Z przyłożonym do kokonu słoikiem czekałem około godziny i w końcu się udało – jeden czarny motylek wszedł niechętnie do naczynia.

Poczwarki ułożyłem jedną na drugiej i zamknąłem pakę.

Nie czekałem dłużej, by w ostatniej chwili nie nabrać wątpliwości. Wybór padł na próbkę z kokonu, po który pierwotnie przyjechałem.

Motylek wyleciał ze słoika. Chwilę obserwowałem go na tle ciemnogranatowego nieba, a potem usiadł mi na ramieniu.

– Kim jesteś? – Dmuchnąłem zaciekawiony.

Owad natychmiast strząsnął śmiercionośny pył.

Kichnąłem.

– Na zdrowie.

– A, dziękuję – odpowiedziałem beztrosko, orientując się, że kobiecy głos jest wynikiem nieudanej próby zarażenia mnie.

– Jestem Ann.

– Miło mi. – Spojrzałem w jej stronę.

Była brudna i wyczerpana: poobdzierane ciuchy, skołtunione włosy i mokre od łez policzki.

– Szuka pani kogoś? – Przypomniałem sobie o drugim kokonie.

Wydawała się nieufna – patrzyła mi głęboko w oczy, ale po chwili spuściła głowę zrezygnowana.

– Tak szukam… mężczyzny, bardzo jasna karnacja, rzadkie włosy… – kaszlnęła. – Widział go pan? Jest dla mnie ważny.

– Nie jestem pewien, dawno tu nikogo nie spotkałem.

– Tak myślałam – westchnęła smutno. – Pójdę już sobie.

– Pani usiądzie. Może jestem w stanie pomóc.

Wyciągnąłem spod kurtki nowy słoik z motylem. Kiedy Ann to zauważyła drgnęła nerwowo. Podeszła bliżej i uklękła przy mnie na wilgotnym mchu, spoglądając w wątpliwym uśmiechu to na mnie, to na naczynie.

– On jest prawdziwy? Czy ja? Czy…

– Coś sobie pani przypomina?

– Ja… sama nie wiem, ale on jest piękny – powiedziała dotykając słoika.

– Być może to mężczyzna, o którym pani mówiła.

Nie zaskoczyły jej moje słowa. Przytaknęła tylko.

– Jak to możemy sprawdzić? – spytała, wyraźnie gotowa na wszystko.

Motyl chyba naprawdę doszedł do siebie w nowym słoju, bo od razu wyfrunął po uchyleniu wieczka. Pokrążył kilka sekund i usiadł na plecaku. Właśnie wtedy, nad owadem pojawiła się ciemna mgiełka. Ann widząc to, poważnie się przestraszyła i odskoczyła do tyłu.

– Jajeczka! Uciekaj!

– Spokojnie, ja jestem odporny.

Wziąłem głęboki wdech i zaraz potem stało się coś, co poważnie mnie przestraszyło.

Kobieta zniknęła, a w jej miejsce pojawił się mężczyzna, który pasował do opisu, jaki przedstawiła.

– A… A… Ann, jesteś tu?

Brzmiał jak psujący się robot. Powietrze trzeszczało, a wkoło pojawiły się wyładowania elektryczne. Obraz ponownie się zmienił, jakby rzeczywistość nie mogła się zdecydować, która z halucynacji jest w tym momencie dla mnie ważniejsza.

Kobieta rozglądała się energicznie.

– Słyszę cię! Gdzie jesteś k… k… kochan… nie… ko…

Mój mózg zaczął szeleścić, niczym mięty papier, usłyszałem piski i dzwonki, jak po wystrzale z broni palnej.

– Tutajjj… – Mężczyzna położył dłonie na głowie w geście bezsilności i spojrzał na mnie. – Pomóż!

Myślałem wtedy, że rozsadzi mi głowę. Pojawiło się drętwienie kończyn i metaliczny posmak w ustach. Nigdy czegoś takiego nie czułem. Na poważnie zacząłem bać się o własne zdrowie. Postacie wyciągnięte z poczwarek, pojawiały się i znikały naprzemiennie, ale nie słyszałem już o czym mówiły. Musiałem zmierzyć się z czystym bólem – w pewnym momencie zostałem tylko ja i cierpienie, w końcu zapadłem się w nicość.

 

*

 

Kiedy otworzyłem oczy, odetchnąłem z ulgą – żyłem, to dla mnie, a być może też i dla świata było najważniejsze. Nagle zrozumiałem, dlaczego zarząd wydał negatywną opinię na temat moich dziwnych pomysłów.

Stary słoik leżał rozbity na kamieniach. Pomyślałem, że to dobrze, nie będzie mnie przynajmniej kusić by eksperymentować ponownie.

Musiałem, coś zrobić z kokonem, który powinien zostać na żurawiu, a że znałem okolicę, pomysł pojawił się od razu.

Zboczyłem z kursu kilka kilometrów i dojechałem do martwej rzeki spływającej wodospadem do jeziora. Nigdy wcześniej tego nie próbowałem, więc nie wiedziałem czy poczwarka zatonie wraz z motylimi pasażerami, czy popłynie dalej, roztrzaska się na skałach, a może przetrwa upadek z dużej wysokości i będę kiedyś musiał ją odszukać.

Kokon popłynął jak chyboczący się na falach patyk. Chwilę później gdy spadł i zniknął za kotłem, znad krawędzi wodospadu uniosła się czarna chmura motyli, przypominająca stado synchronicznie latających ptaków.

– Koniec wielkiej miłości – wyszeptałem i może się to wydać głupie, ale przez jedną krótką chwilę pozazdrościłem tym dwojgu.

 

3. Dostawa sto czterdziesta dziewiąta.

 

– Oni wiedzą o wszystkim Kai – wyszeptał dyżurny. – Nie są zadowoleni z tego, co zrobiłeś, ale mają związane ręce i nic nie mogą ci zrobić.

– Dziękuje za tą informacje panie Kościński, ale powiedz, wysłali drony?

– Możliwe. Podobno kiedy zapytałeś o drugą poczwarkę, z jakiegoś powodu przestali ci ufać.

– A pan skąd o tym wie?

– Naprawdę Kai? Cała oczyszczalnia o tym huczy.

Staliśmy przy ciężarówce, kiedy rozsunęły się drzwi w betonowej ścianie. Wyszła z niej zgrabna, ubrana w elegancką niebieską sukienkę kobieta. Energicznie ruszyła w naszym kierunku. Machnęła ręką jakby odganiała muchę i w tym momencie Kościński postanowił się oddalić.

– Uważaj, jest wkurzona. – Zdążył dodać półgłosem.

Czekałem.

– Dzień dobry pani prezydent. – Skinąłem z szacunkiem i pocałowałem jej dłoń.

– Tak nie oczyścimy wyspy Kai. Nie możesz łamać rozkazów. – Była naładowana negatywnymi emocjami. – Mogliśmy cię stracić, czy ty to rozumiesz?

– Rozumiem, ale może gdybyście poinformowali mnie o konsekwencjach i zbyt dużym ryzyku…

– Przestań Kai. – Przerwała. – Nikt nie zna konsekwencji, nikt tego wcześniej nie próbował, ale każdy zdrowo myślący człowiek, wie, że przedawkowanie narkotyku, może nieść za sobą poważne konsekwencje, a dla ciebie to narkotyk.

– To się więcej nie powtórzy – zapewniłem, ale nie dlatego, że znałem swoje miejsce w szeregu, po prostu pamiętałem jeszcze, jak źle się wtedy czułem. Nie chciałem znowu wchodzić w ten syf.

– Miejmy nadzieję. Zarząd chce cię przebadać, uważają, że jest możliwość powstania nieodwracających zmian w twojej głowie po tym, co się stało.

– Niech robią co chcą. – Rozłożyłem ręce, jakbym nie miał nic do ukrycia.

Pani prezydent zdziwiona, zawiesiła na mnie wzrok. Milczała przez parę sekund. Może chciała zrzucić na mnie swoim zachowaniem, trochę emocji, z którymi nie mogła sobie poradzić. Gdy jednak spostrzegła, że to się nie udało, odwróciła się i ruszyła do wyjścia.

– Za godzinę w laboratorium! – dodała.

Drzwi zasunęły się, a lampka nad nimi zmieniła kolor na czerwony. Usłyszałem zbliżające się kroki.

– Gotowy na rezonans? – parsknął dyżurny.

– Da pan spokój. Nic takiego się nie stało, a robią aferę. – Wszedłem po schodkach do kabiny i zabrałem z niej najpotrzebniejsze rzeczy. – Mógłbym jechać właśnie po następny kokon… eh, szkoda gadać.

– Nie lubisz schronów, co? – Kościński podał mi walizkę.

– Moim domem jest ciężarówka i świat. Tu się duszę – odpowiedziałem wiedząc, że oni duszą się tam, na zewnątrz.

– Co racja, to racja, ale odpoczniesz pan. – Uśmiechnął się dyżurny. – Wieczorem zapraszam na pokera.

Kilka godzin później siedziałem już w ciężarówce i jechałem nad wybrzeże. Nie było przechadzek po kompleksie, odpoczynku, oraz gier i zabaw. Kiedy wyjeżdżałem, Kościński skończył dyżur i wypuszczał mnie kto inny. Dobrze się stało, jakoś nie chciałem go oglądać.

Wyniki badań miałem w normie, może poza małym spustoszeniem w mózgu, jak po dużej dawce alkoholu. Dostałem kilka dni wolnego – tak, nie chcieli ryzykować mojego zdrowia. Lekarze stwierdzili, że mam odpocząć i nie kontaktować się przez jakiś czas z larwimi przyjaciółmi, udać się gdzieś, i nie przejmować się tym, co widziałem podczas przedawkowania.

Wycieczka nad ocean zabrała mi kilka dni. Podczas podróży, wykryłem dwa kokony i wprowadziłem w rejestr miejsca gdzie wiszą. Postanowiłem zostawić je w spokoju. Samotność jeszcze nie trawiła mojego organizmu na tyle, bym potrzebował jakiegokolwiek wsparcia lub otuchy, a poza tym, miałem zakaz.

Nastał wieczór, kiedy dotarłem do rodzinnego domu. Nie było mnie tu około pół roku i zauważyłem pewne zmiany: domy w sąsiedztwie popadały w coraz to większą ruinę, wszystkie pozostawione auta przybrały ten sam kolor rdzy, jakby to była jakaś nowa moda, która urzekła właścicieli.

Przed moim domem wszystko wyglądało jak dawniej: popękana farba elewacji, opuszczone i poprzekrzywiane deski, bujaczka, która dzielnie stawiała opór upływającemu czasu, piaskownica i kilka rozrzuconych zabawek, które nieznacznie poprzestawiał wiatr.

Mimo, że wychowałem się w bunkrze, lubiłem tu przyjeżdżać – wyobrażać sobie jak wyglądał dawny świat, umieszczać się w tłumie innych osób, zatapiać się w gwarze nawoływań i śmiechu. Zamykałem oczy i rozkazywałem wyobraźni pobudzać wszystkie zmysły. Myślę, że dzięki filmom o starym świecie (przechowywanym w bazie danych), które miałem możliwość zobaczyć, dzięki uprzejmości pani prezydent, wychodziło mi to całkiem nieźle.

Tak, to był mój rodzinny dom. Najpierw sobie to wmawiałem, ale po pewnym czasie to zrozumiałem i zaakceptowałem.

Kiedy miałem już wchodzić do środka, by rozejrzeć się po mieszkaniu, zauważyłem ślad skrzepu, który prowadził do wejściowych drzwi. Wydawało mi się, że musi być stary, bo kiedy na niego nastąpiłem, łamał się jak cienki lód w kałuży. Oprócz tego był siwy i zabrudzony przez zanieczyszczenia naniesione powietrzem.

Pamiętam, że zdenerwowałem się wtedy na ludzką larwę, tak, jak gdyby ktoś w brudnych buciorach wszedł do mojego mieszkania. Ruszyłem w kierunku drzwi, a moje buty wydawały dźwięk, jakbym chodził po mokrym śniegu.

Nacisnąłem klamkę i wparowałem do środka. Ślad skrzepu prowadził po schodach na górę.

– Miarka się przebrała. Ciebie z chęcią zobaczę jak wpadasz do kwasu – odgrażałem się na głos.

Ślad śluzu pozostawiony przez Larwoskrzeka poprowadził mnie do jednych z czterech drzwi na piętrze. Był to pokój dziecięcy, ale bardziej niż rozrzucone i zakurzone zabawki, różowe łóżko i biurko, oraz plakaty jakichś postaci, których rozstaw znałem na pamięć, moją uwagę zwrócił niewielki bo półtorametrowy kokon podwieszony do sufitu.

Przyspieszony oddech współgrał z gonitwą myśli. Nie lubiłem wybudzać dzieci, z trudem znosiłem potem ich rozpacz. Wyszedłem na zewnątrz.

– Co teraz? – spytałem sam siebie, patrząc niespokojnym wzrokiem na zaparkowaną ciężarówkę.

Po dwóch dniach eksploracji osiedla, spacerów po plaży i kolejnych przejedzonych puszkach z prowiantem, oraz odganiania samotności – w końcu byłem zmotywowany. Stałem w dziecięcym pokoju z nożem w dłoni. Objąłem poczwarkę. Była lekka i bez problemu – po ścięciu – ściągnąłem ją na podłogę.

Wyjąłem słoik i wkręciłem go w kokon. Motyle wypełniły go natychmiast. Potem zalepiłem nakrętką otwór. W tym przypadku, to nie tyle co samotność, ale bardziej ciekawość nie dawała mi spokoju.

Motylek wyleciał z naczynia, siadł na jakiejś zabawce, potem wzleciał i wylądował na kolejnej. W końcu stało się to, na co z niecierpliwością czekałem. Przyciągnęło go moje ciepło. To może się wydawać zabawne, ale usiadł mi na nosie. Odruchowo machnąłem ręką, czując łaskotki; motyl wzleciał pozostawiając chmurkę pyłu.

Usłyszałem na schodach szybkie, coraz głośniejsze kroki.

– Tato? Czekałeś na mnie?

Na oko, dziesięcioletnia dziewczynka, o prostych blond włosach i pociągłej twarzy, pojawiła się w drzwiach. Obdarzyła mnie uśmiechem, a ja nie wiedziałem jak się zachować. Widywałem wcześniej dzieci, ale żadne jeszcze mnie tak nie nazwało – „tata”.

– Nie jestem twoim… – przerwałem w pół zdania, widząc, że natychmiast posmutniała.

Dziewczynka weszła do pokoju i zaczęła grzebać w szufladzie. Wyciągnęła zdjęcie i podała mi je.

– To ja, Aria, a ty jesteś tu tato. – Wskazała mężczyznę, którym nie byłem.

Chciałem zaprzeczyć, ale przytuliła się do mnie.

Uniosłem rękę i na chwile zatrzymałem dłoń nad jej głową, jakbym bał się, że pogłaskanie będzie przyznaniem jej racji.

– Dawno mnie nie głaskałeś, gdzie byłeś tyle czasu?

Nie znałem odpowiedzi na to pytanie, tutaj każda mogłaby okazać się błędna. Musiałem uważać.

– Przyjechałem kilka dni temu… ciężarówką.

– Coś nią wozisz? – Podniosła głowę i zaciekawiona spojrzała mi w oczy, jak dziecko, które od rodzica oczekuje rozwiązania problemu.

Odruchowo zerknąłem na poczwarkę, zdradzając myśli.

– Chcesz to gdzieś zabrać tatusiu?

– Nie wiem.

– Mogę ci pomóc jeśli chcesz – powiedziała, łapiąc mnie za rękę.

Była tylko skutkiem haju, jakiego dostarczył mi motyl Larwoskrzeka. Obrazem, który podrzucał mi krwiobieg wprost do infekowanego mózgu, a mimo wszystko od razu polubiłem tę dziewczynkę i to, jak mnie nazywała.

Przyjeżdżałem tu kiedy tylko mogłem i bawiłem się w świat, który już dawno przestał istnieć. Byłem dużym chłopcem potrzebującym raz na jakiś czas zabawek aby przetrwać. Nazwałem to miejsce rodzinnym domem i wszystko na to wskazywało, że w końcu dostałem namiastkę tego, co próbowałem wiele razy stworzyć posługując się wyobraźnią – teraz, to ona mogła wreszcie odpocząć. Wystarczyło iść za tym i dobrze odwzorować rolę, którą ofiarowało mi życie.

– Nie, nie musisz mi pomagać, nie ma takiej potrzeby. Na razie nigdzie się nie ruszam.

Aria podskoczyła z radości.

– Poczekasz tu tato? Zejdę tylko po coś na dół.

– Idź.

Poszła, ale nie wróciła. Przez jakiś czas dało się słyszeć, jak krząta się po kuchni: otwiera szafki, wysuwa szuflady, ale w końcu wszystko umilkło. Zdałem, sobie sprawę, że krótkotrwała projekcja wywołana przez pyłek dobiegła końca.

Sięgnąłem po słoik by uwolnić kolejnego motyla i przedłużyć spotkanie z Ar, ale wstrzymałem się, bo usłyszałem, a potem zobaczyłem w rozbitym oknie drona z oznaczeniami konsorcjum.

Wyglądało na to, że z bliska obserwował to, co działo się w pokoju. Nie widział oczywiście mojej cór… to znaczy nie mógł zaobserwować dziewczynki, ale na pewno odnotował, że odkryłem kokon i użyłem słoika. Można powiedzieć, że to kolejna wtopa, bo miałem przecież odpocząć.

Po chwili na zegarek przyszedł alert oczekującego połączenia. Z niemałym oporem schowałem słoik i wróciłem do kabiny.

Zarząd stwierdza, że twój odpoczynek Kai, dobiegł właśnie końca. Prace należy zacząć od zaraz. Kokon, który niedawno odkryłeś nadaje się idealnie na wznowienie dostaw. Odwołanie należy złożyć w ciągu piętnastu minut od odsłuchania tej wiadomości. – Komputer pokładowy wyłączył się poprzez ciche piknięcie.

Złożyłem wniosek o przedłużenie urlopu, ale zarząd postanowił moje prośby skwitować jednym słowem – odmowa.

To oznaczało, że moje wakacje w rodzinnych stronach skończyły się szybciej niż zaczęły, a ja nie miałem wątpliwości, że winowajcą takiego stanu rzeczy, jest dron dokumentujący moje poczynania.

Tego dnia korciło mnie żeby jeszcze raz otworzyć słoik, ale w końcu chłodne myślenie zaczęło przeważać nad emocjami.

To tylko pewien rodzaj halucynacji – powtarzałem sobie w myślach, ładując poczwarkę dziewczynki na naczepę. Czas wrócić do rzeczywistości. Zająć się tym, co potrafię najlepiej. Mimo to byłem wkurzony na Kościńskiego i całe konsorcjum z prezydent na czele, że nie dali mi więcej czasu.

Mijały godziny, słońce zaczęło zachodzić za pasmem górskim widocznym z prawej strony. Jak nigdy dotąd dokuczała mi samotność, można powiedzieć, że była obok i szeptała do ucha bym w końcu sobie ulżył. Ale, wtedy coś bardziej dręczyło moje serce, coś czego nigdy wcześniej nie doświadczyłem – tęsknota za osobą, którą w kokonie przewoziłem do utylizacji.

Nacisnąłem gwałtownie na hamulec, karcąc siebie w duchu, że mogłem uszkodzić drogocenny ładunek.

Wyciągnąłem zza siedzenia naczynie i wypuściłem owada. Ten momentalnie zapylił kabinę i usiadł na kierownicy jakby był ciekawy naszej rozmowy.

– Gdzie jedziemy tato? – Aria nie spoglądała na mnie. Siedziała na miejscu pasażera i podziwiała wnętrze szoferki.

Uśmiechnąłem się pod nosem, ciesząc się ze spotkania.

– A gdzie byś chciała pojechać?

– Tam gdzie będę bezpieczna.

Pokiwałem głową.

Milczeliśmy. Zerkałem od czasu, do czasu w jej stronę, wydawała się szczęśliwa. Zaufała mi.

W pewnym momencie zniknęła, a ja wypuściłem kolejnego owada.

– Czemu nic nie mówisz? – zapytałem, kiedy pojawiła się ponownie.

– Zastanawiam się czy mówisz prawdę – odpowiedziała tajemniczo.

– Nie jestem idealnym tatą, ale nie bój się nie zrobię ci krzywdy – skłamałem.

Po przejechaniu kilku kilometrów ponownie zniknęła, a ja byłem zły na siebie za to, jak oszukuje tą wyjątkową istotę.

Kolejnego motyla uwolniłem tylko po to, by wyznać jej prawdę, opowiedzieć o czasach wymierania i przypomnieć, co ją spotkało i czym się stała. Jednak samotność narastała, a ja czułem się coraz bardziej uzależniony od małej dziewczynki. Nie mogłem jej stracić, zataiłem więc prawdę i odkładałem szczerość, choć czas nieuchronnie uciekał.

Rozmowy z Arią przybliżały mnie do niej. Przerwy od śmiercionośnego – dla innych, a dla mnie halucynogennego – pyłu stawały się coraz krótsze. Kiedy jej nie było, potrafiłem oceniać na chłodno całą sytuacje i parłem ku oczyszczalni, lecz gdy tylko poddawałem się samotności i pojawiała się ona, wchodziłem w rolę ojca całym sercem. Po kilku dniach ta granica stopniowo zaczęła się zacierać. Chciałem po prostu być przy niej jak najdłużej.

– Kocham cię tato.

– Ja ciebie też córeczko.

To wtedy ostatni motyl zamienił się w sproszkowaną rdzę, a w światłach reflektorów wyrosła betonowa ściana oczyszczalni.

Wjeżdżając przez śluzę spojrzałem na pusty słoik, poczułem się, jakbym kogoś stracił na zawsze. Mój świat legł w gruzach, ale nagle, niespodziewanie, pojawiła się mała iskierka nadziei, że tak nie musi w być, że w kokonie czekają setki motyli, które mogą uratować Ar. Potrzebowałem tylko odwagi.

 

*

 

Kościński jak zawsze wszedł po schodkach i pojawił się za szybą. Pokazał palcem bym opuścił szybę.

– Jak po urlopie Kai, kogo przywiozłeś? Znowu jakaś melepeta, czy tym razem ktoś ważny?

Nie odezwałem się, popchnąłem drzwi bez uprzedzenia, a ten o mało nie zrobił sobie krzywdy upadając na ziemię.

To jak określił mój ładunek, rozbudziło we mnie złość. Człowiek, którego znałem i zwyczajnie lubiłem, od tak, obraził to, co dla mnie było najcenniejsze: mój rodzinny dom, oraz moją małą córeczkę. Nieważne, że teraz odpoczywała w kokonie, ja zawsze traktowałem poczwarki z takim samym szacunkiem.

– Uważaj na słowa. – Byłem pewien, że wyczuł w moim głosie groźbę.

– Co ty Kai? Co ci się stało? – Dyżurny wstał z podłogi i otrzepał spodnie. – Ja tylko tak…

Otworzyłem naczepę, żegnając się z moją córeczką w pełnych emocji wspomnieniach.

– Kai mogę na słówko? – Pani prezydent wyszła za rogu pojazdu.

– Słucham?

– Kiedy cię nie było, stała się rzecz niebywała… – Przerwała rozbawiona, jakby chciała bym sam domyślił się, o co chodzi. – Myśleliśmy, że to niemożliwe, ale nawiązaliśmy kontakt z inną wyspą, są już prawie wolni. Wysłali nam człowieka, takiego jak ty, odpornego na zarazę. Rozumiesz? Jest was więcej. Nowy pomoże oczyścić wyspę. Tak się składa, że ty Kai zaczynasz szwankować, nie słuchasz rozkazów i nie chcesz odpocząć kiedy ci to proponujemy. Pozostaniesz w oczyszczalni, ale nie martw się, twoją ciężarówkę przejmie nowy dostawca.

Pani prezydent uśmiechnęła się do mnie, jakby myślała, że moja praca jest dla mnie udręką, i wyświadcza mi w ten sposób przysługę. Niestety byłem w stanie tylko zmarszczyć brwi, maskując w ten sposób czysty gniew.

– Kościński jest już stary – kontynuowała, spojrzała na niego i odgoniła ręką, jak miała to w nawyku. – Od teraz zajmiesz jego miejsce Kai. O! Możesz zacząć od tego maleństwa. Jeśli chcesz, możemy razem popatrzeć, jak bąbluje.

Zemdliło mnie, ledwo utrzymałem się na nogach. Chcieli zniszczyć całą moją pracę, mnie i kogoś, kogo pokochałem.

– Brzmi świetnie – wycedziłem zaciskając zęby. – Czy możemy zrobić tak, że symbolicznie przekażę na pani ręce słoik dla nowego dostawcy?

– Oczywiście – odpowiedziała, zadowolona, że tak łatwo dałem się przekonać.

Poszedłem po puste naczynie do oddalonej o kilka kroków kabiny i podczas tego marszu zdążyłem usprawiedliwić w głowie wszystkie rozgrzane do czerwoności myśli, które zamierzałem zamienić w czyny.

Pani prezydent upadła z wielkim hukiem. Cios był mocny i precyzyjny. Mimo wszystko była przytomna, ale coś w jej głowie się poprzestawiało bo leżała i nuciła jakąś rzewną kołysankę, masując jednocześnie głowę. Kościński zaniemówił, nie był jednak w stanie ruszyć się gdziekolwiek. Widocznie to strach przejął nad nim kontrolę.

– Kai, co ty robisz, oszalałeś?! – wrzeszczał kiedy wkręcałem naczynie w poczwarkę. Podszedł do mnie i zaczął szarpać mnie za ramię. – Chcesz wszystko zniweczyć? Nawet nie wiesz, co odkryliśmy badając motyle. Natrafiliśmy na ślad, który pomoże nam odkryć skąd się wzięły.

Odepchnąłem go ręką i upadł koło prezydentowej. Kobieta, nie wiedząc dlaczego, zaczęła go ściskać i przytulać, a wątły Kościński próbował się uwolnić.

– To nie ja chcę wszystko zniweczyć, to wy chcecie odebrać mi to, co najcenniejsze. Moją córkę.

– Co ty pieprzysz człowieku? Jaką córkę? Kai?! – krzyczał starzec, próbujący wyrwać się z uścisku.

Nie chciało mi się tłumaczyć, jakie piękne chwile otrzymałem od losu przez ostatnie kilka dni.

Motyle wypełniły słoik, a ja zaczopowałem otwór w kokonie – na później. Odwróciłem się do starca i pożegnałem go skinieniem głowy.

– Poznajcie Arię…

Motyle, w akompaniamencie krzyków Kościńskiego wyleciały ze słoika. Pani prezydent (wyraźnie jeszcze w szoku), śmiała się na głos.

Widziałem, jak owady rozpylają śmiercionośny pył. Część z nich wleciała do przewodów wentylacyjnych. To oczywiste, że coś takiego, jak oczyszczalnia i ostatnie miejsce oporu na wyspie właśnie przestaje istnieć.

Musiałem nawdychać się pyłku, bo kiedy zamknąłem naczepę z kokonem w środku i wróciłem do kabiny, ona już tam była.

Odpaliłem silnik i wyjechałem na zewnątrz.

Obserwowała mnie jak dziecko, które podpatrując rodzica, uczy się, jak iść przez życie. Byłem zdeterminowany i myślę, że to była bardzo dobra lekcja dla Ar.

– Tato? Po ciebie też przyjdą demony? – przerwała ciszę.

– Demony? Jakie demony i czemu miałyby po mnie przyjść? – spytałem zaskoczony tym, jak zaczęła się ta rozmowa.

– Mam przeczucie, że kiedyś przyjdą po ciebie, a ja będę musiała znaleźć nowego tatę.

 

Koniec

Komentarze

Kłaniam się.

Nareszcie doczekałem się SF, przez które “jedzie się” na wysokim biegu. Co prawda Science tu nie za wiele, ot tak aby trochę, ciężarówka i słoiki-pułapki, schron i jego mieszkańcy, ale Fiction trzyma się mocno, bo mamy inwazję tajemniczych czarnych motyli, katastrofę globalną… I jeszcze warstwę psychologiczną, niejako odrębną od wymienionych, i w dodatku wysoce wiarygodną, co jest chyba najsilniejszym atutem opowiadania.

Jednego trochę szkoda. Beta Betą, ale Gamma by się też przydała. Przecinki, te kochane, wredne przecinki, i w jednym miejscu szyk w zdaniu.

Z wiarą, że poprawisz, kliknę.

Pozdrawiam.

Podoba mi się pomysł na świat, opanowany przez szczególne motyle, ale bardzo żałuję, że nie dowiedziałam się, skąd rzeczone motyle się wzięły i jaki miały cel w niszczeniu ludzi, poza tym, żeby, jak mniemam, móc przetrwać.

Rozumiem samotność Kaia, ale jakoś nie chce mi się wierzyć, że pojawienie się złudnej postaci dziewczynki tak bardzo i tak gwałtownie zmieniło bohatera. 

Wykonanie pozostawia bardzo wiele do życzenia.

 

zwa­bio­ny przez cie­pło i za­pach skóry. → A może: …zwa­bio­ny cie­płem i za­pachem skóry.

 

Wzią­łem łyk her­ba­ty.Wypiłem łyk her­ba­ty.

Łyków się nie bierze.

 

prze­krzy­wił w bok głowę, a na jego po­licz­kach po­ja­wi­ły się łzy. → Zbędny zaimek.

 

– A ty? – Zdzi­wił się męż­czy­zna→ – A ty? – zdzi­wił się męż­czy­zna

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi.

Tu znajdziesz wykaz czasowników dla didaskaliów dialogowych.

 

Przy­po­mnia­łem sobie , że… → Zbędna spacja przed przecinkiem.

 

ale tra­fia­ją się też cięż­kie myśli… → …ale tra­fia­ją się też trudne/ męczące/ bolesne/ przytłaczające/ niemiłe myśli

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Ciezko-a-trudno;19058.html

 

– Do­brze pana wi­dzieć. Przy­tak­ną­łem i od­wza­jem­ni­łem uśmiech.– Do­brze pana wi­dzieć – przy­tak­ną­łem i od­wza­jem­ni­łem uśmiech.

 

– Nie mów, że nie roz­ma­wia­łeś z … → Zbędna spacja przed wielokropkiem.

 

– O kurde, za­po­mniał bym.– O kurde, za­po­mniałbym.

 

– Kogo stra­szy? – po­kle­pa­łem sta­re­go po ple­cach… → – Kogo stra­szy? – Po­kle­pa­łem sta­re­go po ple­cach

 

dysk scho­wa­łem do kie­sze­ni je­an­so­wej kurt­ki. → …dysk scho­wa­łem do kie­sze­ni dżinsowej kurt­ki.

Używamy pisowni spolszczonej.

 

Pa­ra­doks – po­my­śla­łem ob­ra­ca­jąc w dłoni na­czy­nie. – Sta­ra­my się wybić to ustroj­stwo… → Druga półpauza jest zbędna. Przed myśleniem nie stawiamy półpauzy.

Proponuję: Pa­ra­doks – po­my­śla­łem ob­ra­ca­jąc w dłoni na­czy­nie. Sta­ra­my się wybić to ustroj­stwo

Tu znajdziesz wskazówki, jak można zapisywać myśli bohaterów.

 

Po­czwar­ka wi­sia­ła bez­tro­sko i chy­bo­ta­ła się nie­znacz­nie sma­ga­na przez wiatr. → Skoro wiatr ją smagał, to musiała chybotać się dość mocno, a nie nieznacznie.

 

–Lar­wo­skrzek? – po­wie­dzia­łem na głos… → Brak spacji po pierwszej półpauzie. Czy dookreślenie jest konieczne – czy mógł coś powiedzieć nie używając głosu?

 

Sta­dium przej­ścio­we mię­dzy za­ra­żo­nym od pyłu czło­wie­kiem… → Sta­dium przej­ścio­we mię­dzy za­ra­żo­nym pyłem czło­wie­kiem

 

pod­no­sił przód swo­je­go ciel­ska… → Zbędny zaimek – czy podnosiłby cudze cielsko?

 

przez jej oczo­do­ły, noz­drza i usta wy­pły­nął czar­ny płyn… → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: …przez jej oczo­do­ły, noz­drza i usta wy­pły­nęła czar­na ciecz

 

przy­go­to­wu­jąc swoje ciel­sko do zwisu. → Zbędny zaimek.

 

po­łą­czyć na chwi­lę zanim za­bom­blu­ją w kwa­sie? → …po­łą­czyć na chwi­lę zanim za­bą­blu­ją w kwa­sie?

 

– Niech cię szlak! – rzu­ci­łem w stro­nę dzi­wa­dła.– Niech cię szlag! – rzu­ci­łem w stro­nę dzi­wa­dła.

 

Po­czwar­ki uło­ży­łem jedna na dru­giej… → Literówka.

 

– Tak my­śla­łam.Wes­tchnę­ła smut­no.– Tak my­śla­łam – wes­tchnę­ła smut­no.

 

Chwi­le póź­niej… → Literówka.

 

od­wró­ci­ła się i za­czę­ła wy­cho­dzić. → Raczej: …od­wró­ci­ła się i ruszyła do wyjścia.

 

Zła­pa­łem za klam­kę i wpa­ro­wa­łem do środ­ka. → Raczej: Nacisnąłem klam­kę i wpa­ro­wa­łem do środ­ka.

 

Ślad śluzu po­zo­sta­wio­ny przez Lar­wo­skrze­ka… → Dlaczego wielka litera?

 

oraz pla­ka­ty jakiś po­sta­ci… → …oraz pla­ka­ty jakichś po­sta­ci

 

Nie lu­bi­łem wy­bu­dzać dzie­ci, cięż­ko zno­si­łem potem ich roz­pacz. → Nie lu­bi­łem wy­bu­dzać dzie­ci, z trudem/ źle/ fatalnie zno­si­łem potem ich roz­pacz.

 

ścią­gną­łem ją na pod­ło­gę.

Wy­cią­gną­łem słoik… → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję w drugim zdaniu: Wyjąłem/ Wziąłem słoik

 

W ska­za­ła na męż­czy­znę, któ­rym nie byłem.Wska­za­ła męż­czy­znę, któ­rym nie byłem.

Wskazujemy kogoś, nie na kogoś.

 

Była tylko skut­kiem haju, jaki do­star­czył… → Była tylko skut­kiem haju, jakiego do­star­czył

 

do­star­czył mi Motyl Lar­wo­skrze­ka. → Dlaczego wielkie litery?

 

od razu po­lu­bi­łem dziew­czyn­kę… → …od razu po­lu­bi­łem dziew­czyn­kę

 

…po­wta­rza­łem sobie w my­ślach, ła­du­jąc po­czwar­kę dziew­czyn­ki na na­cze­pę – Czas wró­cić do rze­czy­wi­sto­ści. → …po­wta­rza­łem sobie w my­ślach, ła­du­jąc po­czwar­kę dziew­czyn­ki na na­cze­pę. Czas wró­cić do rze­czy­wi­sto­ści.

 

i całe kon­sor­cjum z pre­zy­den­to­wą na czele… → …i całe kon­sor­cjum z pre­zy­den­t na czele

Prezydentowa to żona prezydenta.

 

do­ku­cza­ła mi sa­mot­ność, można po­wie­dzieć, że była obok i szep­ta­ła mi do ucha… → Drugi zaimek jest zbędny.

 

Wy­cią­gną­łem za sie­dze­nia na­czy­nie i wy­po­ści­łem owada.Wy­cią­gną­łem zza sie­dze­nia na­czy­nie i wy­pu­ści­łem owada.

 

…po­now­nie znik­nę­ła , a ja… → Zbędna spacja przed przecinkiem.

 

jaj czu­łem się coraz bar­dziej uza­leż­nio­ny… → Literówka.

 

Nie ważne, że teraz od­po­czy­wa­ła… → Nieważne, że teraz od­po­czy­wa­ła

 

– Co ty Kaj? → Literówka.

 

– Kiedy cie nie było, stała się rzecz nie­by­wa­ła… – prze­rwa­ła roz­ba­wio­na… → Skoro przerwała to przestała mówić, więc: – Kiedy cię nie było, stała się rzecz nie­by­wa­ła… – Prze­rwa­ła roz­ba­wio­na

 

mo­że­my razem po­pa­trzeć, jak bom­blu­je. → …mo­że­my razem po­pa­trzeć, jak bą­blu­je.

 

Jakie de­mo­ny i czemu miały by po mnie przyjść?Jakie de­mo­ny i czemu miałyby po mnie przyjść?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

AdamKb – dzięki za miłą opinię, fajnie, że dałeś się zabrać w tą podróż.

Regulatorzy – często jest tak, że piszemy to, co chcielibyśmy przeczytać, a ja nie potrzebowałem wiedzieć skąd się wzięły motyle:) za resztę uwag dziękuję, oraz nieopisaną wiedzę, którą tak szybko mnie obdarzyłaś – to coś wyjątkowego kiedy trafia się do twojej kolejki.:)

…a ja nie potrzebowałem wiedzieć skąd się wzięły motyle:)

Wychodzi na to, Vrchampsie, że nie powinnam domagać się wiedzy, którą uznałeś za zbędną. :)

 

Jest mi niezmiernie miło, że uznałeś uwagi za przydatne. Dziękuję też za dobre o mnie zdanie. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Wychodzi na to, Vrchampsie, że nie powinnam domagać się wiedzy, którą uznałeś za zbędną

Niekoniecznie, bo druga część napisana, tylko ochładza się w lodówce. No, a tę już poprawiłem :D dziękuję:)

 

 

Opowiadanie jak duszny, koszmarny sen. To co się dzieje jest okropne, to co może się zdarzyć bardziej, podobnie jak to, co może się nie wydarzyć;)

Wszystko obrzydliwie plastyczne, jak to u Ciebie.

Czy warto walczyć o to, co kochamy nawet, jeśli może być złe? Niezła zagadka.

"...poniżej wszelkiego poziomu"

Dzięki Ambush za uwagi i pomoc:)

Pierwszy Twój tekst, który czytam na portalu i już stwierdzam, że polubię to, co piszesz. Jest postapo, jest coś głębszego, jest dobra fabuła. I ta obrzydliwa plastyczność, na którą zwróciła uwagę Ambush.

Walorem tekstu jest też warstwa rozrywkowa. To jedno z tych opowiadań, w które wsiąknęłam, będąc ciekawa, co jeszcze się wydarzy i nawet postanowiłam nie mieć za wielu pytań. ;-) Są motyle, to są motyle, ja lubię wszelkie owady, więc nie zamierzam narzekać.

 

 

Klik, klik.

„‬Człowiek, który potrafi druzgotać iluzje jest zarazem bestią i powodzią. Iluzje są tym dla duszy, czym atmosfera dla planety." - V. Woolf

Rossa dzięki, ja wracam po roku, a ty też widzę, że wróciłaś i już coś tam wypisujesz zajrzę za jakiś czas. Dzięki za klikacza i dobre słowo:)

No, a tę już poprawiłem :D dziękuję:)

Vrchampsie, skoro dokonałeś poprawek, mogę udać się do klikarni. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ale ”ciężkich myśli “ nie zmieniłem :D mimo to liczę na tak ważnego klika:D

Vrchampsie, moja łapanka, poza wskazaniem ewidentnych byków, to tylko sugestie i propozycje. Wyłącznie od Ciebie zależy, czy z nich skorzystasz. Wszak to Twoje opowiadanie i będzie napisane słowami, które uznasz za najwłaściwsze. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

No przez te wszystkie lata przyzwyczaiłem się, że lepiej ufać tobie niż sobie :) mimo to jestem chyba na etapie, że czasem można nagiąć pewne reguły – delikatnie.

Pięknie dziękuję za zaufanie. :)

Pozostaję z nadzieją, że nie będziesz testować wytrzymałości reguł naginając je zbyt często. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Zacząłem pisać zbyt późno, ale pojawię się jeszcze kiedyś na tej planecie jako kosmiczna świadomość i wtedy ja będę dyktować reguły:)

Pamiętaj, gdy przybędziesz, kosmiczna świadomości, żeby te reguły były dla mnie korzystne. Kto pierwszy kliknął, a?  :-) :-)

Oczywiście Adamie:)

Postapo oparte na motylach, okeeeeej…. :D

 

Cześć, Vrchamps!

 

Dobry, klimatyczny tekst zaserwowałeś. Wydawało mi się, że na temat wszelkich wariantów apokalipsy czytałem już wszystko, a tu taka niespodzianka. 

 

Pod względem językowym czytało mi się dobrze, widać efekty łapanki Regulatorzy :) 

 

Pozwolę sobie dobić tekst do biblioteki. Pozdrówka! ;]

„Pokój bez książek jest jak ciało bez duszy”

Hej Cezary dzięki wielkie.

Wydawał się znudzony

Trudno mi to przyjąć. Szczególnie, że zaburza mi to wstęp, który poza tym jest bardzo poetycki i bardzo akuratnie wykorzystuje pole semantyczne motyli.

Spojrzałem na mężczyznę, który nagle pojawił się znikąd.

Jak dla mnie nadmiar, który psuje efekt. Może samo “znikąd” albo “wyrósł jak spod ziemi”?

Wiozę kokon z pana ciałem do utylizacji, raczej możesz porzucić marzenia o reinkarnacji.

Dobry wers rapowy :)

 

Czytałeś “Żuka w mrowisku” Strugackich? :)

Siedząc w fotelu kierowcy tak długo

Ja bym intuicyjnie zaczął od “gdy siedzisz”.

Czasami są to pierdoły typu, [przecinek aby nie zbędny?] niedopompowane koło na tylnej osi, ale trafiają się też ciężkie myśli, które powoli przejmują nad tobą kontrole.

Kontrolę?

Na szczęście przewoziłem kokony, to dzięki nim, [przecinek chyba zbędny] moja psychika była w całkiem niezłej formie.

Dochodzące światło z hangaru poniżej, [przecinek aby nie zbędny?] rozrzedzało stopniowo ciemność.

IMO szyk byłby lepszy, gdyby zamienić miejscami.

 

Pomieszczenie było duże i nudne

Być może narrator odczuwa nudę, dla mnie ciekawe.

 a raczej obawy wynikały z zaufania do stabilności konstrukcji, na które od czasu, do czasu musiałem się wspinać.

Niezbyt ładne otwarcie zdania podrzędnego.

Drabina w dużej części już dawno odpadła od stalowej ściany,

Jakoś słabo się parsuje.

Z ruin, na wpół zawalonego hangaru, coś wypełzło.

Jak dla mnie to zdanie w ogóle nie wymaga przecinków.

Stadium przejściowe między zarażonym człowiekiem, a poczwarką, pełzło w moją stronę, rozsuwając na boki gruz i oblepiając wszystko gęstą wydzieliną.

Jw.

Byłem zdziwiony [a tu bym dał[ bo bardzo dawno nie zaobserwowałem człowieczej larwy.

Opuściłem pierwszy kokon [tu raczej przecinek] zapakowałem go starannie i

C.d.n.

 

Klimat świetny, opis stworów obłędny.

 

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Hej greasy, dzięki za cenne uwagi, poczekam na cdn, to popracuje dłużej. Odnośnie braci strugatcckich, to właśnie słyszałem, że troszkę podobne i zacząłem czytać. Jestem w trakcie pikniku na skraju drogi:)

mnie przynajmniej kusić [tu aby nie przecinek?] by eksperymentować ponownie.

Odruchowo bym dał “kusiło”, jak w “żeby nie kusiło”.

– Oni wiedzą o wszystkim [chyba przecinek] Kai – wyszeptał dyżurny. –

Chwilę potem jest podobne zdanie.

– Miarka się przebrała. Ciebie z chęcią zobaczę [chyba przecinek[ jak wpadasz do kwasu – odgrażałem się na głos.

których rozstaw znałem na pamięć, moją uwagę zwrócił niewielki bo [chyba przecinek] półtorametrowy kokon podwieszony do sufitu.

– Chcesz to gdzieś zabrać [przecinek] tatusiu?

Kokon, który niedawno odkryłeś [przecinek chyba] nadaje się idealnie na wznowienie dostaw.

– Gdzie jedziemy [chyba przecinek] tato?

– Nie jestem idealnym tatą, ale nie bój się [chyba przecinek] nie zrobię ci krzywdy – skłamałem

To [chyba przecinek] jak określił mój ładunek, rozbudziło we mnie złość.

Tak się składa, że ty Kai [przecinki po obu stronach raczej] zaczynasz szwankować, nie słuchasz rozkazów i nie chcesz odpocząć [chyba przecinek] kiedy ci to proponujemy.

Nawet nie wiesz, co odkryliśmy [chyba przecinek[ badając motyle. Natrafiliśmy na ślad, który pomoże nam odkryć [chyba przecinek] skąd się wzięły.

Motyle, w akompaniamencie krzyków Kościńskiego wyleciały ze słoika. Pani prezydent (wyraźnie jeszcze w szoku), śmiała się na głos.

Ten nawias strasznie psuje immersję.

 

To bardzo dobry tekst, pokazujący oryginalny świat post-apo. Świetnie wypada plastyczny opis kokonów z pierwszej części, i szkoda, że potem do tego nie wracasz.

 

Wracanie do halucynacji córki wbrew rozsądkowi jest bardzo udane. Los bohatera nie był mi obojętny, choć podejrzewałem, że sprowadza na siebie zagładę.

 

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Fajny pomysł z kokonami, acz motyle wydają mi się na siłę poetyckie. Przywykliśmy, że komary mogą roznosić choroby, ale motylki?

Zdziwiła mnie prezydent. Może jeszcze wybierana w pięcioprzymiotnikowych wyborach? To mi jakoś słabo współgra z siermiężną rzeczywistością postapo. Wydaje mi się, że w takich warunkach rządzi watażka, a nie prezydent, który kojarzy się z demokracją.

Babska logika rządzi!

Hej Finkla, fajne uwagi, ale też bardzo łatwe do wytłumaczenia, musiałbym tylko napisać część trzecią. :)

Ja jeszcze dodam od ducha klatki schodowej:

 

Pani prezydent i scena w bunkrze – tutaj jak dla mnie klimat nieco siada i mam wrażenie, że opowiadanie dzieli się tutaj na dwie części. W bunkrze nie ma jakiejś szczególnej intrygi, nie dowiadujemy się aż tak dużo o świecie i także niczego, co by rzuciło światło na fabułę opka.

 

Początek to eksplorowanie świata i obcowanie z tajemniczymi, groźnymi, ale też fascynującymi bytami, napisanie miodnie. Druga to proces wpadania w szaleństwo, opisany bardzo sugestywnie.

 

Mam wrażenie, że te dwie części nie są dość mocno połączone. Chyba, że napotkana na początku para to prawdziwi rodzice córki albo rodzice bohatera?

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Rozumiem Greasy, ale napisałem takie opowiadanie jakie chciałbym sam przeczytać i tak jak jest na ten czas wydawało mi się ok. Daj znać jak jeszcze coś ci się przypomni:)

Jasne, nie chcę nic narzucać, to jest bardzo klimatyczna i niepokojąca historia.

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Nowa Fantastyka