Serdecznie dziękuję Edwardowi Pitowskiemu za betę.
Serdecznie dziękuję Edwardowi Pitowskiemu za betę.
Wpatruję się w otwór wejściowy Jaskini Wielkiej Śnieżnej, wysokiej i szerokiej na około dwa metry. Wiem, że pochłonęła życie kilkunastu osób, ale mimo to czuję się spokojna. Lekki wietrzyk wędrujący po Dolinie Małej Łąki pieści teraz moją twarz, co wpływa na mnie niezwykle kojąco. Otaczająca mnie zieleń nasila wrażenie swojskości i bezpieczeństwa. Drzewa szumią, jakby chciały powiedzieć, że będą tu na mnie czekać.
Zresztą nie tylko na mnie. Odwracam się do moich przyjaciół, którzy również chcieli spełnić marzenie o zejściu do najgłębszej jaskini w Polsce. Aśka przysiadła na kamieniu i teraz wsuwa kanapki z szynką. Daniel pali Chesterfielda, wolno wciągając ohydny dym do płuc, jakby to był rarytas. Krzywię się, bo sobie wyobrażam, ile tego gówna nawdycham się w środku.
– Coś nie pasuje, Martynka? – zagaduje, choć dobrze zna odpowiedź. Wielokrotnie robiłam mu wywód na temat tego paskudnego nałogu.
Kręcę głową z rezygnacją i niezadowoleniem.
– Może ograniczysz palenie – mówię wolno i wyraźnie. – Przynajmniej na czas, gdy będziemy pod ziemią.
– Postaram się, ale niczego nie obiecuję – odpowiada, a ja wiem, że kłamie.
Zaciskam usta. Jednak już po chwili się uśmiecham, bo wiem, co może zadziałać.
– Dymem możesz rozdrażnić duchy górników…
– Albo dinozaurów! – wtrąca Aśka.
Śmieję się, bo jednocześnie wyobrażam sobie ducha tyranozaura próbującego się zmieścić w jaskini i obserwuję minę Daniela. Z Aśką znamy go od gimnazjum i wiemy, że ma wybujałą wyobraźnię, nad którą nie potrafi zapanować. Oczywiście zawsze udaje chojraka. Teraz też próbuje zamaskować lęk niepewnym uśmiechem.
– O, właśnie! – krzyczy Aśka. – A słyszeliście o Welesie? On na pewno nienawidzi papierosów!
– Jakim znowu Welesie? – pytam i słyszę, jak Daniel wzdycha.
– No, takim demonie słowiańskim. Strzeże skarbów i włada podziemiami.
– A, tym – mruczę potwierdzająco, nie wiem, dlaczego. Tak naprawdę nie mam pojęcia, o czym mówi.
– Niektórzy twierdzą, że wygląda po prostu jak starzec z brodą – kontynuuje Aśka, która wpatruje się w Daniela roześmianymi i złośliwymi oczami. – Ale ja myślę, że musi być ohydnym potworem. Dlatego siedzi pod ziemią. Nie ma żadnych skarbów. Po prostu jest taki straszny, że się chowa przed ludźmi. Jak Buka…
– Dobra, już wystarczy! – przerywa Daniel, rzucając z rozdrażnieniem niedopałek papierosa na kamienistą ścieżkę. Aśka się śmieje, a ja znowu marszczę brwi, karcąc spojrzeniem przyjaciela. Przewraca oczami i wyjmuje z plecaka małe, metalowe pudełko, które kazałam mu wcześniej wziąć. Posłusznie się schyla po niedopałek i chowa do pudełka.
– Bardzo ładnie – chwalę go i odwracam się w stronę jaskini.
Jej wnętrze wydaje się ciemniejsze i głębsze niż wcześniej. Dokucza mi lekki niepokój, ale po chwili znów z odsieczą przybywa kojący wiatr. Drzewa ponownie namawiają mnie do wejścia. Oczywiście, że tam wejdę! Nie po to przejechałam pół kraju, żeby teraz się wycofać. Poza tym jestem tu z przyjaciółmi.
Idę. Stawiam ciężkie kroki, by wyglądać pewnie. Dopiero po chwili słyszę za sobą szuranie butów.
Ruszamy. Odkryjemy nieznane, ukryte lądy. Wkrótce będziemy podziemnymi Kolumbami.
Już od wejścia Jaskinia zachwyca. Wędrówkę rozpoczynamy od podziwiania Lodospadu. Ogromna formacja lodu pięknie błyszczy oświetlana naszymi czołówkami. Przypomina mi się dzieciństwo zimą, gdy jeszcze całe podwórka pokrywał śnieg. A jak wychodziło słońce, to już na całego działa się magia! Biała ziemia wydawała się obfitować w mikrokryształki i malutkie klejnoty.
Trudno oderwać wzrok od Lodospadu, ale Aśka wyrywa mnie z zamyślenia.
– No, Martynka! – ponagla mnie. – Jak będziemy za każdym razem na tak długo się zatrzymywać, to jedzenia nam wystarczy na połowę wyprawy.
Złoszczę się, ale niemal natychmiast przyznaję jej rację. Wyciągam z plecaka cały sprzęt, bo wiem, że czeka nas teraz zejście do studni. Mapę Jaskini Wielkiej Śnieżnej znam prawie na pamięć. Zapinam na biodrze uprząż i wyciągam liny z karabinkami, a reszta idzie w moje ślady. Trochę irytuje mnie fakt, że tak słabo się przygotowali do wyprawy. Wiem, że mają mapy ze sobą, ale mogli je przestudiować wcześniej, by mieć chociaż nikłe pojęcie, gdzie i co się znajduje. Jednak najwyraźniej zamierzają polegać tylko na mnie.
– Z tego, co pamiętam, studnia ma pięćdziesiąt metrów głębokości – mówię, próbując nie brzmieć ostro, bo po ich oczach widzę, że słyszą tę informację po raz pierwszy. – Zjadę pierwsza.
Przymocowuję dwie kotwy do skały i zarzucam na nie linę. Upewniam się, że sznur trzyma się mocno na nich i na uprzęży biodrowej.
Aśka z Danielem milczą i nie przygotowują szpeju, co jeszcze bardziej mnie irytuje. Tylko stoją i taksują wzrokiem otoczenie jak pieski, które wyczuwają coś złego.
Zjeżdżam powoli. Światło czołówki oświetla Lodospad skrzący się diamentowym blaskiem. Czuję się, jakbym odkryła ogromny zapas klejnotów. Niepokój i irytacja znika – chcę się wpatrywać w ten cud natury bez końca. Dopiero natarczywy głos Aśki z góry przywołuje mnie do porządku. Znowu.
– Zjeżdżasz czy nie? – niemal krzyczy z irytacją.
Nawet nie zauważyłam, że się zatrzymałam. Karcę siebie w duchu za to, że ciągle odpływam myślami nie wiadomo gdzie, a dopiero co weszłam do jaskini.
Mam ochotę zbesztać Aśkę, choć w duchu znów przyznaję jej rację.
– Nie drzyj się – syczę. – Nie wiesz, że w jaskini nie drze się japy?
Zsuwam się i nagle czuję pod stopami dno studni. Odpinam rolkę od liny i unoszę głowę, oświetlając czołówką przyjaciół stojących na górze.
Aśka zjeżdża bardzo szybko, ani razu nie obdarzając spojrzeniem majestatycznego Lodospadu. Staje obok mnie, odpina rolkę i daje znak Danielowi. Po chwili wszyscy razem jesteśmy już na dnie Wielkiej Studni.
Daniel mnie denerwuje. Zwiedziliśmy już tyle jaskiń w całej Europie, razem przeszliśmy mnóstwo kryzysowych momentów, a teraz zachowuje się, jakby właśnie dostał klaustrofobii. W końcu narastająca we mnie irytacja dochodzi do głosu.
– Co jest z tobą? – Chcę zadać to pytanie delikatnie, ale z ust wychodzi warczenie.
Daniel nie jest zdziwiony. Najwyraźniej zdaje sobie sprawę z tego, że zachowuje się jak debil.
– Jezu, nie wiem – mówi nie swoim głosem, cichym i niewyraźnym. – Źle się czuję, odkąd tylko tu weszliśmy… Pierwszy raz mam coś takiego…
– Będziesz rzygał?
– Nie, nie w ten sposób… Źle się czuję psychicznie. Czuję ciągle niepokój, ale nie umiem tego wyjaśnić.
– No, wspaniały moment na atak paniki, powiem ci – wtrąca Aśka, a ja karcę ją wzrokiem. Potulnieje. Zwracam się z powrotem do przyjaciela.
– Miałeś już kiedyś atak paniki? – pytam łagodnie.
– Hmm… nie jestem pewien. A jak to jest?
– Odnosisz wrażenie, że masz zawał, czasami kłuje w klatce piersiowej, ciężko się oddycha…
– To nie, nie miałem i nie mam teraz. Po prostu czuję ciągle niepokój.
Wzruszam ramionami. I co ja mam teraz z tym zrobić? Przejechaliśmy tyle kilometrów, spędziliśmy tyle tygodni na przygotowaniach, a teraz mamy zawrócić, bo Daniel odczuwa niepokój?
– Pewnie ci niedługo przejdzie – mówię w końcu. – Pierwszy raz jesteś w tej Jaskini, nasłuchałeś się o wypadkach, o zalewaniu ludzi betonem…
– Słucham?
O Boże, jaka ja jestem głupia. A przyjaciółka jest wyjątkowo złośliwa.
Aśka od razu wykorzystuje sytuację, by nastraszyć Daniela.
– Nie słyszałeś? – zwraca się do niego, próbując brzmieć poważnie. – W dziewięćdziesiątym trzecim jeden gościu utknął w okolicy…
– W dziewięćdziesiątym czwartym – wtrącam, tak jakby to miało jakieś znaczenie.
– …w okolicy Ciągów Zakopiańskich. Chciał przeczołgać się do… do…
– Suchego Biwaku – podpowiadam.
– …ale utknął w ślepej uliczce. Próbował się wycofać, jednak skały haczyły o żebra. Przez kilkanaście godzin zwisał głową w dół.
Nie wiem, czy sobie wmawiam, ale chyba słyszę, jak Danielowi łomocze serce.
– I co? – duka.
Aśka z zadowoleniem splata ramiona.
– No, a jak myślisz? Nawet ekipa ratunkowa nie mogła go wyciągnąć. Bo jak? Tam jest wąsko jak w trumnie. Gościowi w końcu nie wytrzymało serce i kipnął. Zalali go betonem, bo i tak nie mogli go wydostać, no i też żeby nikt tam więcej nie właził. Oznaczyli to jakoś… Teraz tam jest jego grobowiec.
Daniel gwałtownie zdejmuje plecak i w nim grzebie. Wyciąga papierosa i popielniczkę. Wzdycham głośno.
– Musiałaś, nie?
Aśce nie przeszkadza dym, bo sama czasami popala. Uśmiecha się zadowolona.
– I tak by się dowiedział. Przecież będziemy tamtędy przechodzić…
– Co, kurwa?
Danielowi papieros wypada z ust. Natychmiast przydeptuję niedopałek.
– A jak inaczej chcesz się dostać do Syfonów przy Błotnych Łaźniach? – pytam. – Przeglądałeś mapę w ogóle?
Kręci głową, szukając kolejnego papierosa w kieszeni plecaka. Nie przejmuje się teraz naszymi osądami. Na pewno myśli o grotołazie spoczywającym przy Suchym Biwaku.
Nie wiem już, jak go uspokoić. Jestem wściekła na Aśkę. Próbuję uratować sytuację.
– Dobra, zróbmy sobie przerwę na jedzenie…
– Przecież dopiero co jedliśmy… – przerywa Aśka.
– Robimy przerwę i koniec – mówię twardo.
Patrzę na Daniela. Pustym wzrokiem wpatruje się w skalną ścianę naprzeciwko i wolno pali papierosa. Widzę po jego twarzy, że panikuje. Usta mu drżą, wybałusza oczy. Zaczynam się o niego poważnie martwić.
– Kto cię wyznaczył na przywódczynię wyprawy? – Głos Aśki wbija się w uszy jak szpilka.
To jej kąsanie ostro mnie wkurza. Odwracam się do niej, czołówka oświetla twarz domagającą się wyjaśnień. Ramiona ma nadal splecione, tym razem w geście buntu. Zaciskam zęby.
– Wy mnie wyznaczyliście – warczę – czekając, aż pierwsza zejdę Lodospadem. I nie przygotowując się należycie do wyprawy.
– Dlaczego uważasz, że nie przygotowaliśmy się należycie do wyprawy?
– Gdzie znajduje się Sala pod Lustrem?
Rzednie jej mina. Rozluźnia ramiona.
– Tak myślałam – mówię cicho i zdejmuję plecak. Schylam się do niego w poszukiwaniu termicznych koców i kanapek. Przez chwilę czuję jej wzrok na sobie.
Jemy w milczeniu. Słychać tylko przeżuwanie chleba z szynką i serem. I czasem kapnie coś z Lodospadu na dno studni.
Nie spodziewałam się, że tak szybko ogarnie mnie zmęczenie. Czuję się, jakby jaskinia wysysała ze mnie energię. Kalosze ciążą bardziej niż zwykle, plecak wgniata się między łopatki. Bliskość skalnych ścian i ledwie rozpraszana przez czołówki ciemność po raz pierwszy w karierze grotołaza mnie przytłacza. Zaczynam rozumieć, co wcześniej Daniel miał na myśli. Ale nie powiem mu tego, bo wtedy zacznie naciskać, żeby wrócić na powierzchnię.
Ciekawość i pragnienie odkrycia nowego obszaru za Syfonami w Błotnych Łaźniach jest silniejsza od ciężaru sprzętu i lęku. Te znaki zapytania na mapie nie dają mi spokoju. Muszę zobaczyć, co się za nimi kryje.
Po charakterystycznym wgłębieniu i zakręcie poznaję, że jesteśmy w miejscu oznaczonym na mapie jako Prożek Johny’ego. Zbliżamy się do Pierwszego Biwaku.
Mam ochotę zagaić do przyjaciół, bo całą drogę milczeli. Aśka szła naburmuszona, a Daniel przestraszony.
– Chcecie zrobić przerwę? – pytam, zatrzymując się i odwracając do nich.
Daniel przystaje, wbijając wzrok w swoje kalosze. Aśka prycha.
– A pozwolisz nam, wielka pani przewodniczko?
Przymykam powieki mocno zirytowana. Biorę głęboki wdech.
– Przestań już. Naprawdę, odkąd weszłaś do jaskini, stałaś się nieznośna.
Aśka podchodzi do mnie.
– A może zawsze taka byłam.
Kręcę głową.
– Niemożliwe. Gdybyś zawsze taka była, nie przyjaźniłabym się z tobą.
Aśka rozdziawia usta z zaskoczenia. Kątem oka zauważam za nią ruch. To Daniel odrywa wzrok od butów i nas obserwuje.
Przyjaciółce, koleżance, znajomej – już nie wiem kim jest dla mnie w tym momencie – wraca rezon.
– Przegięłaś – syczy.
– Nie, to ty przeginasz, odkąd tu weszliśmy!
Nagle przychodzi mi coś do głowy. Widzę, że Aśka zamierza odpyskować, więc podnoszę rękę, prosząc o milczenie.
– Właśnie, odkąd weszliśmy do jaskini…
Daniel i Aśka wpatrują się we mnie i jednocześnie oślepiają swoimi czołówkami. Odwracam lekko głowę.
– My wszyscy zachowujemy się dziwnie, odkąd tu weszliśmy. Daniel nagle dostał stracha, choć wcześniej mu się to nie zdarzało. Ty jesteś wyjątkowo złośliwa, choć na powierzchni jesteś do rany przyłóż. A ja…
Przerywa mi dziwny dźwięk z głębi jaskini. Czuję ciarki na plecach, nogi miękną.
Wywala nam wszystkim oczy ze strachu. Nie mamy śmiałości się ruszyć.
W głowach staramy się zidentyfikować dźwięk. Co to właściwie było?
Dla mnie to brzmiało jak zwierzę krzyczące ze strachu. Albo człowiek. Jezu, już sama nie wiem…
Daniel jest w szoku. Aśka krzywi twarz do płaczu.
– Ja pierdolę – szepcze przerażona. – Co to, kurwa, było?
– Wyjdźmy stąd, proszę…
Po raz pierwszy w życiu słyszę, jak Danielowi załamuje się głos. Strach nim trzęsie jakby był w febrze.
Mają rację. Nie ma co zgrywać twardzieli. Ten dźwięk był naprawdę nie z tego świata. Odechciało mi się odkrywać, co jest za Syfonami. Walić to. Chcę stąd wyjść.
– Wychodzimy – mówię cicho, modląc się w duchu, by nie usłyszeć znowu tego popieprzonego dźwięku. – Natychmiast.
Wspinamy się po Płytowcu najszybciej, a jednocześnie najciszej, jak umiemy. Czuję, że muszę natychmiast do toalety, ale nie możliwości i czasu, by odejść gdzieś na bok. Wchodzę ostatnia za dwójką przyjaciół. Chce mi się płakać i mam wrażenie, że zaraz zemdleję.
Zaraz będziemy przy Wielkiej Studni… Zaraz będziemy przy Wielkiej Studni… A stamtąd już tylko rzut beretem do wyjścia…
Nagle pochód się zatrzymuje. Jest zbyt ciasno, bym mogła zobaczyć, co się dzieje przed nimi.
– Co jest? – pytam wściekła.
Nie odpowiadają. Stukam Daniela w ramię.
– Przejście – wykrztusza Aśka. – Nie ma…
Serce mi zamiera. Co ona pieprzy?
– Jak nie ma… Rusz się, do cholery…
– Nie ma. Przejścia.
Ciasnota tunelu nie pozwala mi przecisnąć głowy obok kasku Daniela. Z największym trudem zaglądam mu przez ramię i próbuję dojrzeć, co się z przodu dzieje.
I wtedy widzę, że Aśka nie ściemnia.
Ogromny blok skalny barykaduje wyjście, którym jeszcze pół godziny temu przechodziliśmy. Nie słyszeliśmy żadnego osuwania, żadnego zderzenia się skał.
Aśka płacze. Daniel osuwa się na moje kolana. A ja mu zazdroszczę. Też chcę zemdleć. Nie wiem, co robić…
Muszę wziąć się w garść i działać. Wszyscy musimy.
Z Aśką ocuciłyśmy Daniela. Trudno się z nim rozmawia. Jest totalnie przerażony.
– Jeśli chcemy stąd wyjść – mówię dobitnie, próbując zebrać całą odwagę, która rozsypywała się na kawałki. – To nie możemy panikować. Istnieje kilka wyjść z Jaskini Wielkiej Śnieżnej. Najbliższa stąd będzie Jaskinia Wilcza. Musimy zejść z powrotem na dół i przejść przez Suchy Ciąg.
– A skąd mamy wiedzieć, czy tam… – przerywa Aśka, najwyraźniej bojąc się wypowiedzieć na głos to, o czym wszyscy myślimy. – Czy tam…
– A masz lepszy pomysł? Mamy tu siedzieć i czekać, aż umrzemy z głodu?
Kręci głową. Łzy wciąż ściekają po jej policzkach. Patrzę na Daniela. Wybałusza oczy i usta. Wygląda jak upośledzony i budzi to we mnie furię.
Zaciskam zęby.
– Weź się w garść, ty pieprzony tchórzu – syczę. – Chcesz tu zginąć? To panikuj dalej. Chcesz przeżyć? Myśl, albo przynajmniej słuchaj tych, co myślą i próbują się stąd wydostać.
Zamyka usta. Przytakuje.
Ruszam pierwsza. Czołówka oświetla wąskie ściany jaskini i dopiero teraz zauważam, ile ta droga ma zakrętów. Przed każdym serce bije mi tak mocno i szybko, że chyba zaraz dostanę zawału.
Za może dwudziestym zakrętem nagle słyszę pisk. Ze strachu aż ukłuło mnie serce.
Dźwięk doszedł z tyłu. Odwracam głowę. To Aśka się poślizgnęła i wylądowała na tyłku.
– Przestań nas straszyć, bo Daniel znowu zemdleje – ochrzaniam ją. Nie wspominam o tym, że mi też zrobiło się słabo.
– Przecież to odruch… – mówi, z trudem zbierając się ze śliskiego podłoża. Daniel podaje jej rękę. – Przepraszam…
Macham dłonią, sama nie wiedząc, co ma ten gest oznaczać. Odwracam się do tunelu i kontynuuję wędrówkę.
Nerwy mam napięte jak struny. Drżę na każdy dźwięk spadającej kropli ze stalaktytów. Jedyną otuchą są podążające za mną ciężkie oddechy przyjaciół.
Jak to jest, że trzeba wspólnego strachu i wroga, żeby zacząć się dogadywać? Dlaczego bez uczucia zagrożenia ludzie nie potrafią współpracować? Aśka magicznie spotulniała, a Daniel faktycznie wziął się w garść.
Minęło więcej czasu, może dwie godziny, trzy? gdy docieramy do Salki Gotyckiej. Rozpoznaję ją po dwóch rozwidleniach, które od niej wychodzą.
– Zrobimy sobie przerwę – powiedziałam, kładąc plecak na w miarę suche podłoże.
Aśka nie pyta już, kto mnie mianował przewodnikiem, posłusznie kładzie plecak. U Daniela nie widzę już strachu, lecz coś gorszego… Obojętność? Muszę mu jakoś poprawić morale. Nam wszystkim. Nie wiem, na ile mi starczy odwagi, którą sama ledwo w sobie zebrałam.
Jemy w milczeniu. Żaden dziwny dźwięk nie przebija się już do naszych uszu. Mam wrażenie, że wszyscy się trochę rozluźniają. Bo ile czasu można być napiętym? Jak długo można się bać? Człowiek to fascynująca istota. Potrafi się przystosować do naprawdę absurdalnych warunków i sytuacji.
To dziwne, ale nagle wraca mi ochota odkrycia tego, co znajduje się za Syfonami. Ten dziwny krzyk, czy co to było, który słyszeliśmy wcześniej, ukryłam za mglistą zasłoną wspomnień.
Spoglądam na twarze przyjaciół. Daniel nadal wygląda, jakby było mu wszystko jedno. Aśka ma opuchniętą buzię od płaczu, szkliste oczy, w których dostrzegam… rezygnację?
Jak oni szybko się poddają – przechodzi mi przez głowę. I znów powoli rośnie we mnie irytacja. Widmo wroga znika, znika też duch wspólnoty.
Nie śmiem proponować powrotu do wcześniejszego planu. Poczekam, aż wróci im rezon.
Kończymy jeść. Aśka otrzepuje dłonie z okruszków. Odnoszę wrażenie, że jej delikatne klaśnięcia synchronizują się z innym dźwiękiem, jakby gardłowym… mruczeniem….? Nie, to głupie. Jestem ciągle zdenerwowana. Pewnie echo dziwnie się odbiło od wilgotnych ścian jaskini.
Moi przyjaciele mają już radośniejsze twarze. Pokrzepieni jedzeniem wstają ochoczo, zwijają koce i zakładają plecaki.
– Stąd już chyba blisko do wyjścia, prawda? – pyta Aśka z nadzieją.
Już mam powiedzieć, że faktycznie, zaraz będziemy przy Suchym Ciągu, na którym się skręca do wyjścia z Jaskini Wilczej. Jednak powstrzymuje mnie pewna myśl.
Tamten dźwięk to było osunięcie głazu, pewnie tego, który zagrodził nam drogę za Studnią Wielką. W jaskiniach słyszy się różne dźwięki i nie przypominają tych z powierzchni. Echo rezonuje inaczej w wąskich przejściach, zniekształca odgłosy.
A ja bardzo chcę zobaczyć, co znajduje się za Syfonami. Chcę coś osiągnąć. Jestem dobra w speleologii. Będę sławnym naukowcem i odkrywcą.
Nagle przypominam sobie o mapach. Aśka i Daniel mają je wydrukowane i spakowane w plecakach, pobrali też wersje elektroniczne na komórki. Musiałabym się jakoś tych map pozbyć, żeby nie przyłapali mnie na kłamstwie. Nie będzie to trudne zadanie – przytroczyli je z boku plecaka, bo najwyraźniej bardzo chcą, żeby zniszczyła je wilgoć. A te w komórkach po prostu usunę, jak będą spali. Wszyscy wiemy, jak odblokować swoje telefony – w końcu jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi…
– Już niedaleko – odpowiadam. – Ale tym razem pójdę za wami.
Patrzą na mnie z niezrozumieniem w oczach.
– Daniel jest najsilniejszy i najzwinniejszy z nas wszystkich – spieszę z wyjaśnieniem – więc jest mała szansa, że się poślizgnie i przygniecie kogoś za sobą. A Asię będę mogła asekurować na wypadek, gdyby znowu się przewróciła.
Przyjaciółka marszczy brwi, ale nie protestuje.
Tak więc Daniel idzie pierwszy, Asia pośrodku, a ja na końcu. Prowadzę ich z pamięci, instruuję gdzie mają skręcić i ostrzegam przed niskimi stropami.
Droga bardzo się dłuży. Liczne i strome studnie nas wykańczają, więc musimy zrobić sobie przerwę, tym razem na sen lub drzemkę. Zaproponowałam, że będę czuwać, by przyjaciele mogli się wyspać i zebrać siły na dalszą trasę. Potem się zamienimy.
Siedzę na kocu termicznym i uważnie nasłuchuję chrapania Aśki, które wtóruje do pomrukiwania sennego Daniela. Gaszę czołówkę, by podczas przeszukiwania ekwipunku nie razić ich po oczach. Wystarczy mi słabe światło własnej komórki. Znalezienie telefonów nie zajmuje mi dużo czasu, bo Aśka i Daniel zawsze je chowają w bocznych kieszeniach plecaków.
Odblokowuję komórki jeden po drugim i usuwam wirtualne mapy. Sprawdzam, czy nie mają jeszcze jakichś pobranych aplikacji dla grotołazów. Oczywiście, że nie. Przecież Martynka wszystko zorganizuje, wszystko załatwi. Martynka zawsze uczy się map na pamięć.
Chowam telefony z powrotem. Daniel obrócił się na bok. Zamieram. Na szczęście po chwili do moich uszu dochodzi gromkie chrapanie. Wracam na koc. Wyciągam powerbanka i ładuję swój telefon.
Wtedy sobie przypominam o papierowych mapach, przywiązanych do plecaków przyjaciół. Już mam po nie sięgnąć, gdy nikłe światło komórki oświetla wpatrujące się we mnie oczy.
Odskakuję instynktownie, a przerażenie dusi mój krzyk. I całe szczęście, bo po sekundzie przypominam sobie, że Aśce przecież zdarza się spać z otwartymi oczami i pewnie bym ją obudziła. Nigdy nie zapomnę szoku, gdy podczas wspólnego nocowania u mnie w domu zobaczyłam to zjawisko po raz pierwszy.
Wiem, że przyjaciółka śpi, ale przez te otwarte oczy czuję się obserwowana. Odwracam wzrok, by zniwelować poczucie dyskomfortu.
Później zajmę się papierowymi mapami. Podrę je po drodze.
Już jakąś godzinę temu minęliśmy Suchy Ciąg, ale nic nie mówię. Mapy Aśki i Daniela leżą postrzępione kilka kilometrów za nami. Nienawidzę śmiecić, ale nie miałam innego wyjścia. Nie mogłam ich przecież schować do plecaka. Gdy Aśka i Daniel odkryją zaginięcie map, wmówię im, że po prostu je zgubili. Trzeba było je schować do środka, do plecaka – tak im powiem. A z tymi mapami na komórkach… No cóż. Złośliwość rzeczy martwych.
Jeśli pamięć mnie nie zawodzi, to powinniśmy się zbliżać do Obejścia Pierwszego Wodospadu.
– Gdzie jest ten Suchy Ciąg? – Nagle pyta Aśka.
Nie odpowiadam, bo skupiam się na drodze. Teraz nie jestem pewna, czy dobrze skręciliśmy.
– Martyna?
Wzdycham głośno.
– Jeszcze trochę, ale już bliżej niż dalej – odpowiadam wymijająco. Schylam głowę, unikając wyjątkowo długiego stalaktytu. Zastanawiam się, czy szybko wyciągnąć mapę albo komórkę i się upewnić, czy dobrze idziemy w stronę Błotnych Łaźni, za którymi znajdują się Syfony. Ale wtedy Aśka zacznie sprawdzać w swoim telefonie albo szybko podbiegnie do mnie i zorientuje się, że ściemniam. Wolałabym, by ona i Daniel doszli do prawdy, gdy już będzie za późno na odwrót. Będą na mnie wściekli, wiem. Jednak w tym momencie mnie to nie obchodzi. Ważniejsze jest dla mnie zobaczenie obszaru, pomieszczeń, których jeszcze nikt nie odkrył.
Idziemy jeszcze dłuższą chwilę, gdy Daniel nagle się zatrzymuje.
– Co jest? – warczy Aśka, która prawie rozbiła nos o jego bark.
Nasz przyjaciel “chojrak” nie odpowiada. Chyba zacznę go tak nazywać, swoją drogą. “Chojrak tchórzliwy Daniel”.
Do uszu przebija się mamrotanie. Odchylam kask, by lepiej słyszeć.
Aż dostaję gęsiej skórki, bo nie mogę określić, skąd dochodzi ten dźwięk. Aśka odwraca się do mnie z przerażeniem na twarzy.
I wtedy dociera do mnie, że to przecież Daniel. Zdezorientowana i przestraszona gwałtownie odsuwam Aśkę, niechcący przygniatam ją do ściany. Zbliżam się do przyjaciela.
– Mówiłaś, że ten gościu ma grobowiec…? – mamrocze Daniel. – Grób, grobowiec, zasypany…
– To Aśka mówiła, ale tak. A co? Przecież jesteśmy w…
I wtedy to widzę. Zastygam.
Pomyliłam drogę. Ale nie to jest najgorsze.
Nasze czołówki faktycznie oświetlają grobowiec grotołaza, który zaklinował się tu kilkadziesiąt lat temu. Na środku płyty upamiętniającej zmarłego zieje dziura o średnicy, na oko, trzydziestu centymetrów…
Kręci mi się w głowie. Na uszy i oczy spada niewidzialna zasłona. Mamrotanie Daniela ledwo przebija się do mojej głowy:
– Zasypany, zalany betonem… Grobowiec… Otwarty…
Resztkami przytomności rejestruję, jak podbiega do nas Aśka. Moją głowę przeszywa pisk.
Odwracam się od grobowca, pochylam do przodu i łapczywie biorę w płuca oddech. Ściągam plecak, okropnie mi ciąży. Światło czołówek odbijających się od ścian jaskini wiruje wokół mnie coraz szybciej…
Spełniło się moje wcześniejsze życzenie. Zemdlałam.
Przez zamknięte powieki przebija się blask czołówek Asi i Daniela. Przekręcam głowę na bok, zanim je otworzę. W plecy uciska mnie kant skały. Próbuję wstać.
– Łołoł, spokojnie, laska! – Uspokaja mnie Daniel, a mi przewija się przez głowę myśl, jaka to ironia losu, że jeszcze kilka godzin wcześniej to ja go cuciłam i uspokajałam. A może minęło jeszcze więcej czasu?
– Jak długo byłam nieprzytomna? – pytam, a głos, jaki wydobywa się ze mnie, przeraża. Brzmię jak zdarta, chropowata płyta.
– Tylko kilka minut… na szczęście – odpowiada Daniel, podając mi wodę. Pijąc, patrzę na Aśkę. Znów ma opuchniętą twarz od płaczu.
– Powiedz, że wyjście jest niedaleko… – szepcze przyjaciółka, niemal skomląc. – Że już jest blisko…
Podpieram się na łokciu i obracam do tyłu głowę. Syczę z bólu. Nie poznaję tego miejsca.
– Gdzie my jesteśmy? – pytam przyjaciół, masując obolałą potylicę. Musiałam solidnie uderzyć o skałę.
Aśka znów zaczyna płakać. Odpowiada za nią Daniel:
– Nie wiem. Zgubiliśmy po drodze mapy. W komórkach też ich nie mamy, choć jestem pewien, że je pobierałem, przed wyjazdem sprawdzałem kilka razy. Dzieją się tu popieprzone rzeczy. Musimy stąd wyjść. Teraz ty jesteś naszym jedynym drogowskazem.
Biorę głęboki wdech.
– Dobrze, że ja mam jeszcze mapę – mówię opanowanym głosem. – Sprawdzaliście grobowiec? – Pytanie samo nasuwa mi się na usta.
Aśka – płaczek, Daniel – tchórz. Aśka – płaczek, Daniel – tchórz… Utknęłam w tej dziwacznej, popieprzonej jaskini z płaczkiem i tchórzem. Chociaż trzeba Danielowi przyznać, że nieźle się teraz trzyma. Albo nadal jest po prostu w szoku.
– Zajrzałem tam.
Przerywa. Serce bije mi bardzo szybko. Ponaglam go gestem.
– Nic tam nie było – mówi sucho, jakby czytał tekst z promptera.
– Co?
– Nic. Tam. Nie było. Nie ma gościa. Nie ma.
To jakiś durny, pieprzony żart? Zrywam się na nogi wbrew protestom Daniela.
– Pieprzyć to. Wychodzimy stąd. Pieprzyć te jaskinie, pieprzyć Syfony, pieprzyć Kolumba.
Rozglądam się szybko, szukając plecaka. Potrzebuję mapy, komórki.
– Gdzie jest mój plecak?
Moja czołówka oświetla ich zastygnięte twarze. Wyglądają jak posągi.
– No?
Odwracają się do siebie z przerażonymi minami. Już znam odpowiedź.
– Nie, nie, nie…
Zaciskam zęby. W brzuchu czuję gotujący się wulkan strachu i złości.
– Nie, nie, nie… nie pierdolcie mi nawet, że zostawiliście przy grobowcu mój plecak! Nie jesteście, kurwa, aż tak głupi!
Opuścili wzrok, czołówkami oświetlając kanciaste i śliskie podłoże jaskini.
A ja nienawidzę siebie. Kurwa, jak ja siebie nienawidzę!
Zniszczyłam ich mapy. Usunęłam z komórek. Zniszczyłam naszą jedyną szansę na wyjście z tej pieprzonej jaskini, jaskini z dziwnymi dźwiękami i wychodzącymi trupami z grobowca…
Zaciskam pięści i biję się nimi po głowie. Biję tak mocno, że aż Aśka z Danielem przyskakują do mnie i chwytają za nadgarstki. Gdyby znali przyczynę tej autoprzemocy, to by dołączyli… I ta myśl tylko pogarsza sprawę.
Płaczę tak, że aż nie mogę złapać oddechu. Boję się tak, że aż boli mnie w piersi.
Martyna – płaczek, Martyna – tchórz. Martyna – płaczek, Martyna – tchórz…
Wyryczałam się, poobijałam głowę, a potem zjadłam kanapkę. Pokrzepiłam się trochę, a teraz muszę działać. Muszę zadośćuczynić za moją głupotę. Przede wszystkim muszę stąd wyjść. My musimy stąd wyjść.
– Nie mogliście mnie, nieprzytomną, odciągnąć od grobowca daleko – przerywam ciszę tak niespodziewanie, że Aśka i Daniel się wzdrygają. – Zaraz znajdziemy plecak, a z nim mapę i moją komórkę.
Milczą. Światła naszych czołówek oświetlają kałuże.
Wzdycham głośno. Wyrzuty sumienia przekształcają się w ogromny kamień, który uciska pierś i barki.
– Przepraszam, że wcześniej na was krzyczałam. To oczywiste i normalne, że nie myśleliście o plecaku, gdy zemdlałam. Myśleliście o mnie, chcieliście mi pomóc. Jesteście dobrymi przyjaciółmi.
Ich czołówki mnie oślepiają. Przykładam rękę do oczu. W ich twarzach wyczytuję przebaczenie. Aśka wstaje tak gwałtownie, że teraz ja się wzdrygam.
– No to chodźmy! – rzuca z werwą. Daniel potakuje i również wstaje.
Zrywam się z twardego podłoża jaskini, zwijam koc i oddaję Aśce. Pakuje go do plecaka.
– Z której strony mnie przywlekliście? – pytam.
Daniel wskazuje ręką wyjątkowo wąskie przejście.
Idę pierwsza. Głowa aż huczy od bólu, podpieram się o wilgotne i chłodne ściany tunelu.
Mija kilka długich minut, a ja nadal niczego nie rozpoznaję. Jakby ktoś mi skasował w głowie całą mapę. Trochę mnie to martwi. Staram się uspokoić w myślach, że zaraz znajdziemy plecak, a utrata pamięci jest chwilowa na skutek uderzenia w głowę.
W pewnym momencie moje nogi zatrzymują się same, bo mózg rejestruje obraz z opóźnieniem. Naprzeciwko, na odległości kilkunastu metrów widnieje grobowiec. Przechodzą mnie ciarki. Boję się podejść bliżej.
– Czy… ta dziura była taka wielka? – chrypię z przerażenia.
Aśka i Daniel nieznacznie się zbliżają. Światła czołówek skupiają się na wielkiej dziurze pośrodku płyty. Nie ma żadnych wątpliwości: dziura jest o wiele większa niż przedtem.
– Spieprzajmy stąd… – Głos Daniela drży.
– Bez mapy stąd nie spieprzymy – mówię również drżącym głosem. – Musimy odnaleźć…
– Tam jest.
Aśka wskazuje trzęsącą się dłonią mały, ciemny przedmiot przy grobowcu. Zniżam głowę, by go oświetlić. Tak, to mój plecak.
I co, mam teraz tak do niego podejść? Pod sam grobowiec, który jest rozpieprzony przez nie wiadomo co?
Wszyscy zastygamy. Stoimy jak słupy soli. Po długiej, nieznośnej chwili dociera do mnie, że nikt po ten plecak nie pójdzie.
Kieruję na niego światło czołówki. Staram się iść jednocześnie szybko i bezszelestnie. Angażuję wszystkie moje zmysły w ten jeden przedmiot.
Już oddziela mnie tylko metr. Wyciągam rękę, sięgam do paska… Jest!
Zakładam go szybko na plecy i wtedy czołówka na sekundę oświetla dziurę grobowca. Przez mój rozmyty wzrok przebija się widok czyichś nóg. Dopiero gdy mijam Aśkę i Daniela, dociera do mnie, że ciągle biegnę i nawet nie wiem, kiedy zaczęłam.
Ruszają za mną, biegniemy na oślep. Słyszymy tylko własne, świszczące oddechy i plaśnięcia kaloszy w kałużach.
Ile czasu minęło, jak długo biegliśmy? Dziesięć, piętnaście minut? Kompletnie wykończeni, zauważamy półkę skalną. Od razu się na nią wspinamy.
– Zgaście czołówki – Nie proszę, rozkazuję im. Gaszą światła. Siedzimy w kompletnych ciemnościach. Do uszu dociera tylko nasze sapanie oraz dźwięk kropli spływających ze stalaktytów i lądujących w kałużach.
Powoli oddechy wszystkim się wyrównują. Obraz tych nóg w grobowcu, a raczej spodni grotołaza, w mojej głowie staje się coraz wyraźniejszy.
– Co tam widziałaś? – Pytanie Daniela w połączeniu z obrazem odtwarzanym w głowie jest jak uderzenie obuchem.
Już otwieram usta, by mu powiedzieć prawdę, ale zatrzymuje mnie pewna myśl. Gdy im powiem, wszyscy zaczną panikować. A to w niczym nie pomoże. Poza tym… to na pewno były zwidy na skutek wstrząśnienia mózgu. Daniel mówił przecież, że sprawdzał wcześniej grobowiec i był pusty.
– Nic nie widziałam – kłamię. – Po prostu bardzo się bałam. Nadal się boję.
– To czemu kazałaś nam zgasić czołówki?
– Żeby oszczędzać baterie.
I żeby nie znalazł nas grotołaz leżący w grobowcu…
Przez jakieś najbliższe dwie godziny nic się nie dzieje, co zdejmuje z nas nieco napięcie. Włączamy z powrotem czołówki, zaglądam do plecaka w poszukiwaniu mapy i komórki.
Jednak nie znajduję ani jednego, ani drugiego. Nerwowo przeszukuję każdą kieszeń.
– Nie pakowałaś mapy? – pyta Aśka zaniepokojona.
– Oczywiście, że pakowałam! Na pewno gdzieś tu jest…
Po chwili cała zawartość plecaka ląduje na kocu, przeszukujemy ją wspólnie. Liny, kotwy, karabińczyki, kanapki, woda, koc, poignee… Mapy i komórki ani śladu.
Mam ochotę rwać włosy z głowy.
– Chyba jednak nie spakowałaś mapy… – mówi Aśka ze łzami w oczach.
– Spakowałam! Na pewno pakowałam!
– A komórka?
– Pieprzonej komórki też nie ma! Musiała gdzieś wypaść, do kurwy nędzy! Ale mapę… Mapę przecież pakowałam! Jak to jest możli…
Zastygam. Nogi w grobowcu.
Nie. To niemożliwe. Takie rzeczy nie istnieją.
Umarlak zapieprzył mi mapę?
– Dzieją się tu dziwne rzeczy – mówię beznamiętnym głosem, który mnie samą zaskakuje. – Przysięgam, że mapę spakowałam. Jestem tego pewna. Daniel, mówiłeś, że wcześniej zaglądałeś do grobowca?
– T-tak…
– I nic tam nie było?
– Tak…
– No to teraz jest.
Milczą. Po dłuższej chwili Aśka szepcze:
– Co?
– Nie chciałam was martwić. Ale widziałam coś, jak się schylałam po plecak. Nogi. Czyjeś nogi. Spodnie typowe dla grotołaza. To ten trup.
– Same nogi?
– Nie wiem, no, tyle zauważyłam… Bałam się patrzeć wyżej…
Aśka siedzi obok mnie i wzdryga się tak gwałtownie, że aż mnie prawie przewraca.
– Czyli co, nie mamy mapy, bo nam ją ukradł trup? To chcesz nam powiedzieć?
Nie odpowiadam. Przecież to brzmi absurdalnie. Gdybyśmy byli na powierzchni, mogłoby być nawet śmiesznym żartem.
Ale to nie jest żart i nie jesteśmy na powierzchni. Nie mamy żadnej mapy, ani papierowej, ani wirtualnej. Wyjście zaklinował nam głaz i najwyraźniej trup grotołaza co jakiś czas wybiera się na spacery po jaskiniach.
Znowu siedzimy w ciemności, by oszczędzać baterie w czołówkach. Jesteśmy tak przerażeni, że aż śmierdzi zgrozą. Wdychamy lęk i wydychamy go na zmianę. Strach sączy się z nas wraz z potem.
Sytuacja jest beznadziejna. Mam ochotę coś sobie zrobić, byleby nie tkwić w tym przerażeniu, które mnie wykańcza. Ciągle myślę o tych zwłokach grotołaza, których najpierw nie było, a potem magicznie się pojawiły.
Przypomina mi się, jak bardzo bałam się horrorów i thrillerów, gdy byłam mała. Jak prosiłam mamę, by przepędziła jednego ducha spod łóżka, a drugiego wyrzuciła z szafy. Tłumaczyła mi cierpliwie, że nie należy bać się zmarłych, tylko żywych.
A teraz okazuje się, że nie miała całkowicie racji.
Na szczęście w końcu los się nade mną choć trochę lituje i daje wygrać zmęczeniu w nierównej walce ze strachem. Nareszcie zasypiam.
Panuje półcień. Ciemność rozpraszają stosy i ogniska. Znajduję się na ogromnej przestrzeni, tak wielkiej, że nie widzę końca czarnego nieba, który wydaje się czarną ziemią jednocześnie.
Otaczają mnie różnorakie przedmioty: biżuteria, która nie przypomina współczesnej, ubrania, jakby wyciągnięte ze średniowiecza, topory, hełmy, góry monet…
Gdy odrywam wzrok od tych rzeczy, nagle zauważam wyłaniający się z ciemnego widnokręgu jeszcze ciemniejszy kształt. Postać jest tak dziwna i niepokojąca, że moja twarz natychmiast krzywi się do płaczu. Nie wiem, czy to bardziej zwierzę czy człowiek. Przeraża mnie wysokość tego czegoś – jest tak wielkie, że zdaje się, iż nawet niebo zmusza go do przyjęcia pozycji zgarbionej. Szyję ma nienaturalnie długą, a łeb na jej końcu jest zaskakująco mały. Rachityczne i cienkie łapy poruszają się konwulsyjnie, jakby żyły własnym życiem. Tylko jedna z nich sztywno trzyma pochodnię.
Coś mi w głowie mówi, że to władca podziemi, o którym mówiła Aśka… Weles? A ja jestem intruzem – mimo że wcale się tu nie prosiłam i nie wiem, jak się tu znalazłam.
To coś zbliża się do jednego ze stosów drewna. Dopiero teraz zauważam, że do niego przywiązany jest człowiek. Nie zauważyłam go wcześniej, bo jest tak blady, że niemal przezroczysty. Wielka, dziwna postać, która w mojej głowie jest Welesem, podkłada ogień pod stos.
Zamykam oczy. W uszy wwierca się skowyt bólu. Nie jest to zwykłe wycie – to wycie człowieka, zwierzęcia i coś pozaziemskiego jednocześnie. Słyszę walkę, wierzganie i szamotanie. Krzyki nie ustają, ofiara nie mdleje, nie umiera. Tortury trwają wieczność.
Gdy z powrotem otwieram oczy, widzę, że malutka głowa na żyrafiej szyi odwraca się w moją stronę. Cienkie łapki znów intensywnie przecinają powietrze, jak robak, który przewrócił się na plecy i próbuje wstać. Chcę się cofnąć, ale nie mogę. Dopiero teraz zauważam, że ja również jestem przywiązana do stosu drewna. Weles jest na tyle blisko, że mogę dojrzeć jego twarz. Oczy cienkie jak szparki, usta nieproporcjonalnie wielkie. Otwiera je tak szeroko, że chyba mogłabym nawet do nich wskoczyć. Rozpętuje się huragan. Wiatr hula po tej dziwnej krainie, a dźwiękiem przypomina ryk potężnego bawołu albo trąbę wieszczącą koniec świata.
Otwieram oczy, ale mimo to nadal otacza mnie kompletna ciemność. Wiatr świszczy bardzo głośno. Podpieram się na łokciach. Ten wiatr jest dziwny – wieje tak, jakby gdzieś zrobił się przeciąg. Jestem pewna, że zanim zasnęłam, było cicho jak makiem zasiał.
Hulający wiatr oraz dopiero co przeżyty koszmar zmuszają mnie do wybudzenia Aśki i Daniela ze snu. Zapalam swoją czołówkę.
– Co jest? – Daniel marszczy brwi, osłaniając oczy przed intensywnym światłem. Aśka, jeszcze w półśnie, rzuca wulgaryzmami.
– Miałam koszmar – mówię i dopiero wtedy dociera do mnie, jaki to jest durny powód do budzenia przyjaciół. Mogli chociaż na chwilę uciec od tych okropności w krainę snów. A ja im to psuję. Daniel patrzy na mnie wściekłym wzrokiem.
Nieco speszona ich złością, opowiadam szybko mój sen, by naprowadzić ich myśli na inny tor. Gdy kończę, widzę, że wzburzenie z ich twarzy znika, a zastępuje go przerażenie.
– Boże, jakie chore gówno – kwituje Aśka. – No, ale… chyba nie sądzicie, że to…
– Proroczy sen? – podpowiada Daniel.
Nagle Aśka wyciąga rękę. Palcem wskazuje na miejsce obok mnie.
– Co to… co to, kurde, jest?
Boję się odwrócić, więc robię to bardzo powoli. Jednak niczego nie widzę oprócz wilgotnej ściany jaskini. Obniżam nieco wzrok i wtedy dostrzegam… kawałki podartego papieru.
Uczucie niepokoju ostro kłuje w piersi. Po minach Aśki i Daniela widzę, że to nie są ich śmieci.
Podnoszę się nieznacznie z klęczek i oświetlam fragment jaskini z półki, na której siedzimy. Wąskie ściany tunelu, stalaktyty, stalagmity i kałuże.
Biorę kawałek papieru w rękę. Strach zabiera mi dech.
– Przecież to… – Czuję, jak krew odpływa mi z twarzy. – Przecież to moja mapa.
Moje dłonie automatycznie zbierają resztę mapy. Przybliżam kawałki do oczu. Szybko odkrywam, że jest niekompletna i w wielu miejscach tak przetarta, że nie można nic z niej wyczytać.
Powoli odkładam skrawki na podłoże.
– Cokolwiek to jest… tam… – mówię głosem, który brzmi, jakby nie wydobywał się ze mnie, tylko gdzieś obok. – … jest inteligentne. I lubi się pobawić swoją ofiarą.
Czekam, aż Daniel i Aśka się uspokoją. Ja siedzę niewzruszona, jakbym się scaliła z tymi skałami, które nas otaczają, jakby ta jaskinia już mnie wciągnęła. Już chyba nie mam siły się martwić i płakać. A może już dotarło do mnie, że i tak nie ma nadziei. Płacz i rwanie włosów z głowy nie pomogą. Może przeszłam już do kolejnego, ostatniego etapu rozpaczy, czyli pogodzenia się z losem.
Tak czy siak, instynkt przetrwania każe mi działać dalej. Dopiero teraz przekonuję się o tym, jaki ten mechanizm jest przedziwny. Zaprogramowała go nam natura i nie mamy nad nim kompletnie kontroli. Uważam, że nie ma sensu już walczyć, a jednak nadal to robię.
– Musimy iść – mówię głucho, jak robot, przebijając się przez płacz Aśki. – Jeśli tu zostaniemy, umrzemy z głodu.
– Jeśli stąd wyjdziemy, dopadnie nas trup grotołaza – ripostuje Daniel.
Siedzę ze zgiętymi nogami w kolanach, które obejmuję rękami. Nieznacznie bujam się w przód i w tył, zastanawiając się nad kolejnym argumentem.
– No to wybieraj. Albo zostajemy tu na pewną śmierć, albo ryzykujemy i sięgamy po chociaż nikłą nadzieję.
Daniel wyciąga komórkę. Klika w nią, ale niebieskie światło nie pada na jego twarz. Zdenerwowany sięga do plecaka i wyciąga z niego powerbanka. Podłącza kabel, ale lampka LED również się nie pojawia. Widzę jego desperację, jak kilkakrotnie odłącza i podłącza kabelek. W końcu rzuca ze złością powerbankiem i telefonem gdzieś w kąt groty.
Odwracam głowę w stronę Aśki, oślepiam ją czołówką. Ona również próbuje wezwać pomoc przez numer alarmowy i widzę, że jej telefon również nie działa. Przyjaciółka wyciera twarz z łez, pociąga nosem. Wciąż czekam na ich wypowiedź, ale uparcie milczą. Po ich oczach widzę, że nie chcą decydować.
– Nikt nie ma lepszego pomysłu? – brzmię ostro, choć wcale nie zamierzałam. – No, to wygląda na to, że jednak jestem przywódczynią.
Wstaję i zarzucam szpej na plecy. Ku mojemu zdziwieniu, Aśka i Daniel natychmiast robią to samo. Chyba się boją zostać sami na tej półce.
Pierwsza stawiam stopy na podłożu tunelu i patrzę na przyjaciół, gotowa im pomóc przy zejściu. Czuję lekki, a jednocześnie lodowaty powiew. Jakby coś za mną szybko przeleciało. Ze strachu się nie odwracam, a moje ciało na sekundę sztywnieje. Wmawiam sobie, że to był duch wspólnoty, który do nas wrócił.
Nie wiem, dokąd idziemy. Nadal nie potrafię odtworzyć mapy w głowie. Pamiętam tylko niektóre nazwy, ale która Sala prowadzi do której i jak się dostać do Studni takiej a takiej – nie mam pojęcia. Oczywiście Aśka i Daniel o tym nie wiedzą. Nie powiem im, przynajmniej na razie. Nie potrzebuję dodatkowej paniki. I tak wszyscy jesteśmy wystarczająco przerażeni.
Nagle, przy schodzeniu w głąb studni, coś rzuca mi się w oczy. Wydaje mi się, że widzę inne źródło światła, nieco słabsze i rozproszone niż te od naszych czołówek.
– Wyłączcie czołówki na chwilę – proszę przyjaciół.
Oni nawet o nic nie pytają, natychmiast spełniają prośbę.
I faktycznie, jakieś światło przebija się przez szparę między skałami. Pod nią dostrzegam wąską półkę skalną, na której powinnam się zmieścić.
Schodzę tam ostrożnie, opieram nogi na skale. Zaglądam do szczeliny.
Niestety jest ona tak wąska, że nic nie mogę dostrzec. Światło jest barwy ciepłej, zbliżone do koloru pomarańczowego i nie jest stałe. Wygląda to tak, jakby ktoś w środku rozpalił ognisko.
Odżywam. Wraca do mnie nadzieja, która wlewa we mnie nową energię.
– Tam ktoś jest – mówię do Aśki i Daniela, którzy nadal wiszą uczepieni liny. – Nie jesteśmy sami!
– No, dobra – sapie Daniel. – Ale jak się tam dostaniemy?
Nie odpowiadam, bo nie wiem. Słyszę, jak Aśka wzdycha ze zmęczenia.
– Właź na tę linę z powrotem – mówi. – Zejdziemy jeszcze niżej, może tam jest jakieś wejście do tej groty.
Przytakuję. Włączam czołówkę, a raczej próbuję ją włączyć.
– No, dawaj – ponagla mnie Aśka.
– Nie działa mi czołówka…
– Co?
– Czołówka mi nie działa! Pewnie wysiadła bateria…
– Ja pierdolę. To wkładaj szybko baterie. Ręce mi mdleją.
Kładę pośpiesznie plecak na podłoże, ale jak się okazuje, robię to zbyt pośpiesznie. Słyszę, że plecak zsuwa się z półki. Próbuję go złapać na ślepo, ale wtedy sama prawie spadam.
– Kurwa mać! – krzyczę i wpatruję się w ciemność. – Włączcie te pieprzone czołówki!
– Nie mów, że zrobiłaś to, co myślę – słyszę z góry wściekły głos Aśki.
Nie odpowiadam. Mam ochotę wykrzykiwać kolejne wulgaryzmy, ale zatrzymuje mnie myśl: nie słyszałam przecież łoskotu uderzania plecaka o ziemię. Może zsunął się tylko delikatnie na jakąś niższą półkę?
– Zejdźcie proszę niżej i poświećcie. Może są tam inne półki i na nie spadł plecak.
Spełniają moją prośbę. Dokładnie oglądają ściany, by po chwili odwrócić się do mnie i zaprzeczyć głową.
– Może spadł na sam dół – zastanawiam się głośno. – Albo znajdziemy go gdzieś po drodze…
– Dobra, wchodź na linę między mną i Danielem – przerywa mi Aśka. – Nasze światła wystarczą póki co. A po drodze może znajdziemy plecak albo szerszą półkę, na której się zatrzymamy i dam ci moje baterie.
Kiwam głową i bez wahania wskakuję na linę między przyjaciół.
Po kilku metrach schodzenia w dół czuję okropny chłód. Taki, który dosłownie przeszywa ciało aż do samej kości.
Nagle słyszę dziwny dźwięk. Przypomina zgrzytanie i mam wrażenie, że mnie otacza.
– Słyszycie to? – rzucam spanikowana.
Zatrzymują się, ale dźwięk nie ustaje.
– C-co? – pyta Aśka, szczękając zębami.
Oddycham z ulgą. To oni tak trzaskają zębami. Też odczuwają ten nieziemski chłód. Temperatura zmieniła się drastycznie w przeciągu kilku metrów. Nie wiedziałam, że to jest możliwe.
Kontynuujemy wędrówkę, ale jest coraz trudniej. Zamarzają nam dłonie, mimo trzech warstw rękawiczek termoaktywnych. A plecaka nigdzie nie widać. Półki skalnej, na której moglibyśmy zrobić przerwę, też nie.
I wtedy w naszych uszach pojawia się koszmar. Zmora, o której już zapomnieliśmy, a która po raz pierwszy w tej jaskini zasiała w nas strach.
Kolejny raz słyszymy ten chory dźwięk, którego nie mogliśmy wcześniej zidentyfikować. Brzmi jak krzyk czy pisk jakiegoś mitycznego, ogromnego i wściekłego potwora. Jest o wiele głośniejszy i dłuższy niż poprzednim razem. Nie mogę też zidentyfikować kierunku, z którego dochodzi. Tak jakby mógł się wydobywać z każdej strony.
Zastygamy z przerażenia. Nawet gdy odgłos cichnie, upiorne echo jeszcze długo odbija się od ścian. Nie wiem, jakim cudem nie puszczam liny.
Aśka pierwsza zaczyna się zsuwać w dół. Robi to tak szybko, że niemal ześlizguje się po sznurze. Z Danielem idziemy w jej ślady.
Czuję mocne szarpnięcie z góry. Serce skacze mi do gardła. Chcę odezwać się do Daniela, by tak nie trząsł tym sznurem, ale gula strachu zatyka mi gardło. Liną targa coraz mocniej. Oczy szczypią od łez.
– Daniel, przestań tak szarpać. – Mój głos przypomina kwilenie. – Zaraz spadniemy…
Przerywam, bo coś uderza mnie w ramię. Punkt światła mija mnie, spada w dół i przez chwilę oślepia, ale zaraz znika w czeluściach studni. W ostatniej chwili rozpoznaję czołówkę Daniela.
Spoglądam w górę, ale nic nie widzę. Dopiero po chwili z dołu czołówka Aśki rozświetla jaskinię.
Krzyk wybucha mi z gardła, jeszcze zanim do mózgu dociera, co się właściwie dzieje.
Nade mną nie ma Daniela. Widzę tylko strzępy skóry i ubrania. Jeden płat spada mi na czoło.
Natychmiast zrzucam z siebie jego skórę. Szarpię się i nie mogę przestać krzyczeć. Chce mi się rzygać. Krew pulsuje mi w uszach i całej głowie. Łzy zamazują widoczność.
Przed oczami miga lina, mam wrażenie, że spadam. Nie jestem pewna, czy się w ogóle jej trzymam. To jakiś koszmarny sen. To tylko koszmarny sen…
Uderzam nogami z ogromnym impetem o grunt, którego się nie spodziewałam. Przeszywa mnie ból w kostce i wydaję z siebie bezgłośny jęk. Nic prawie nie widzę, łzy kompletnie zalały oczy.
Gdzieś przede mną skacze punkt światła. Z przerażenia i zmęczenia ledwo łączę fakty: to Aśka. Aśka biegnie w głąb tunelu. Biegnę za światłem. A raczej próbuję, bo kostka jest na pewno skręcona.
Kuśtykam najszybciej jak potrafię, a z każdym krokiem czuję, jakby ogromna igła wbijała się w stopę. Jak Syrenka w baśni Andersena, która z miłości przeniosła się z morza na ląd i bolał ją każdy krok. Niesamowite, jakie nieistotne i durne myśli przepływają przez umysł w stanie zagrożenia.
Nagle światło znika. Zostaje tylko ciemność i ja. Przyspieszam, choć ledwo już powłóczę nogami. Z pewnością Aśka skręciła w ostry zakręt, dlatego światło znikło. Szybciej, szybciej, jeszcze trochę…
W czoło i nos uderza mnie coś zimnego i kanciastego. Do tej pory nie wiedziałam, że nawet ciemność może wirować. Zatoczyłam się. Wyciągnęłam przed siebie rękę. Ściana. Huknęłam w ścianę.
Nic nie widzę… Gdzie, do cholery, jest Aśka?
Dziwię się samej sobie. Chyba już nie mogę być bardziej przerażona, już dawno powinnam wykitować ze strachu. W sumie już tego pragnę. I tak stąd nie wyjdę. Bez komórki, bez światła, bez jedzenia, bez przyjaciół…? Nie mam szans.
Całkowicie wycieńczona, wyczuwam dłonią ścianę i plecami opieram się o nią, szorując w dół. Adrenalina schodzi ze mnie i dopiero wtedy zdaję sobie sprawę, co się właściwie stało. Daniel nie żyje. Miałam płat jego skóry na czole… Odruchowo trzepię się po głowie, próbując zdjąć z siebie wrażenie tego dotyku. Nawet nie krzyknął. To coś… musiało go zabić błyskawicznie. Musi też się poruszać równie błyskawicznie, bo ten zwierzęco-ludzki ryk dobiegał z daleka, z głębi jaskiń i nagle w kilka sekund zżarło Daniela.
Kładę się na boku, na wilgotnej i zimnej jak lodówka ziemi. I dobrze, niech zamarznę. Chcę zamarznąć, chcę zasnąć i się nie budzić. Nie chcę zginąć jak Daniel.
Mimowolnie przypomina mi się wszystko, co związane z przyjacielem. Wszystkie eskapady speleologiczne, które odbyliśmy, nasze podróże po jaskiniach w całej Europie. Opowieści o książkach Lema, które chyba wszystkie przeczytał. Jego niewybredne żarty, które mnie bawiły, a Aśkę oburzały…
Boże, Aśka… Biedna, musi umierać ze strachu. Choć ona jest w lepszej sytuacji, bo ma przynajmniej działającą czołówkę.
I nagle uderza mnie pewna myśl – dosłownie, czuję uderzenie w potylicę, tak ta myśl jest nagła i bolesna – że Aśka mnie przecież zostawiła.
Wiedziała, że nie działa mi czołówka, wiedziała, że nie mam już plecaka. Nie mam nic. A ona mnie zostawiła i uciekła. I ja się o nią martwię?
Suka… Suka. Suka!
Nawet nie zauważam, kiedy myśli z głowy przenoszą mi się na usta. Skanduję to słowo jak napruty kibol na stadionie, gdy nagle słyszę jakiś szmer, który przebił się między inwektywami. Nic tak szybko nie zamyka ust jak strach.
Przylegam jeszcze bliżej ściany, choć myślałam, że się już bardziej nie da i zamieram. Serce bije jak oszalałe, aż się boję, że słychać je na końcach tunelu. Dźwięk dygoczących z zimna zębów pogłębia tylko moją paranoję.
Dziwny szmer się powtarza. Przypomina szuranie po ziemi… Jakby ktoś coś ciągnął. Choć nie brzmi to na duży przedmiot. Tylko że nie słychać kroków ciągnącego. Więc to coś chyba samo się przemieszcza…
Czuję silny powiew chłodu koło siebie, a zęby zaraz mi się powybijają nawzajem. Po chwili szuranie ustaje.
Mija długa chwila ciszy, zanim zbieram odwagę na to, by się podnieść. Potem jeszcze dłuższa chwila, zanim ruszam w głąb tunelu. Nagle potykam się o jakiś przedmiot. Nie wydaje się on ani ciężki, ani kanciasty, poza tym szeleści pod nogami. Schylam się i wyczuwam rękami dziwny materiał. Nie potrafię rozpoznać faktury, ale materiał jest dosyć duży, niepostrzępiony i nawet miły w dotyku. To chyba koc. Skąd tu koc…?
Pewnie wypadł mi z plecaka, a wiatr przywiał go tutaj. I to szuranie, to był właśnie wiatr przynoszący tu koc! Więc nic dziwnego teraz się nie przydarzyło, ba, los się do mnie w końcu uśmiechnął.
Zarzucam koc na plecy i nieco pokrzepiona kontynuuję ślepą wędrówkę. Może zaraz znajdę resztę ekwipunku… Może nawet baterie do czołówki…
Jestem bardzo głodna. Nie jadłam chyba już… dobę? Straciłam poczucie czasu.
Nie wiem też, ile mogłam zrobić kilometrów. Pięć? Dziesięć?
Chodzenie po jaskiniach w ciemności jest wyczerpujące, nie tylko ze względu na strach. Trzeba ciągle stawiać małe kroczki, bo nie wiesz, czy tuż przed tobą nie znajduje się studnia. Co jakiś czas staram się też szukać małych patyczków czy kamieni, rzucam nimi przed siebie i nasłuchuję. Mam nadzieję, że to są patyki i kamienie.
Po dłuższym czasie wyczerpana rozkładam koc na ziemi i kładę się na nim. Dałabym wszystko za mały promyczek światła, kapkę wody i kruszynkę chleba…
Aśka podbiega do mnie z miną rozrabiaki. Patrzy się na mnie wyczekująco. Chce, żebym zapytała.
– No, co tam odwaliłaś tym razem? – pytam.
– Chodźmy do domu, szybko, szybko! Muszę coś ci pokazać! – Przyjaciółka piszczy z ekscytacji.
– Nie możesz mi po prostu powiedzieć?
– Nie, to trzeba zobaczyć!
Gapię się na szkolne podwórko. Gałęzie drzew, których nazw nie znam (to chyba klony) pochylają się ku siedzącym na ławeczkach naszym kolegom i koleżankom. Grzeje słońce, ale wiatr łagodzi upał, jest więc idealna pogoda na spacer. A ona chce iść do domu.
Już mam zaprotestować, ale widzę po jej minie, że nie odpuści. Wzdycham ciężko.
– No, dobra – godzę się.
Aśka piszczy z radości.
Po drodze ględzi o jakimś Marku, czy Jarku, koledze z klasy. Na lekcji matmy beknął na cały regulator. Ten to ma jaja! Tak przynajmniej twierdzi przyjaciółka.
Docieramy do szarego, postkomunistycznego bloku. Wspinamy się po klatce schodowej, na której jak zwykle zalatuje moczem i wchodzimy do mieszkania jej rodziców na drugim piętrze.
Nie lubię jej odwiedzać, wolę zapraszać do siebie. W mieszkaniu przyjaciółki panują nigdy nie znikające butelki, zarówno te szklane po piwie, jak i plastikowe po oranżadach. Wiecznie walają się po podłodze w kuchni i dostają się nawet do przedpokoju. W drzwiach brakuje szyb. Smród niewyniesionych śmieci, papierosów i alkoholu również nie jest zachęcający.
Aśka pospiesznie zdejmuje buty, niedbale rzuca je w kąt, na stertę innych.
– O, super! Nikogo nie ma, wolna chata!
Również zdejmuję buty i podążam za nią, do jej pokoju. Zdecydowanie to jest najczystsze pomieszczenie w całym domu. Poza tym można tu zaznać przynajmniej skrawka prywatności, bo wybitą szybę w drzwiach Aśka zastąpiła ogromnym plakatem Backstreet Boysów.
Siadam na kanapie, a przyjaciółka staje przede mną i kładzie ręce na dolnym brzegu koszulki, jakby chciała ją zdjąć.
– Gotowa?
Nie odpowiadam, bo nie rozumiem, co się właściwie dzieje. Ona nie czeka na odpowiedź. Odwraca się do mnie plecami i zdejmuje bluzkę.
I wtedy szczena mi opada. Przez prawie cały kręgosłup wije się tułów i ogon czarnego smoka, a jego skrzydła rozpościerają się na łopatkach Aśki. Gdy się przybliżam, zauważam, że to nie jest byle jaki tatuaż – został wykonany starannie, z dbałością o szczegóły. Całą skórę pleców przykrywała jeszcze przezroczysta folia, a ogromny smok miał czerwone kontury.
– Ja pierdolę… – wykrztuszam. – Ten smok jest… wielki!
– Podoba ci się?
– No, pewnie! Jejku, ale czad!
– Też tak myślę! Będę wymiatać na imprezach! Tylko, rzecz jasna, nie mów moim starym…
Budzę się, wypowiadając obietnicę, że nikomu nic nie powiem. Nawet nie wiedziałam, że można śnić wspomnienia. A może nie spałam, tylko tak silnie się w nich zatopiłam?
Nad czym ja się w ogóle zastanawiam? Marznę tu, od kilkunastu godzin nic nie miałam w ustach, nie mam sprzętu, nic nie widzę, mój przyjaciel nie żyje, przyjaciółka mnie zostawiła i błąka się gdzieś po tunelach, a ja się zastanawiam, czy śniłam, czy wspominałam.
Wstaję, otulam się kocem i kontynuuję ślepą wędrówkę. Co jakiś czas pochylam się w poszukiwaniu kamieni i rzucam je przed siebie. Za każdym razem słyszę, że lądują niedaleko, więc przede mną nie ma żadnej studni, tunel prowadzi na razie prosto.
Pochylam się po kolejny kamień i nagle zastygam. Słyszę z tyłu… kurwa, kroki?
Nawet nie oddycham przez chwilę, tak intensywnie nasłuchuję. Nie zdaje mi się – to są kroki.
Ktoś idzie powoli, ale pewnie. Przypomina mi to chód Aśki. Serce podskakuje do gardła, krew pulsuje aż w uszach.
Czy to możliwe, by mnie odnalazła? Jej też już zgasła czołówka?
Coraz więcej argumentów w mojej głowie obala tezę, że to Aśka, a kroki słyszę coraz wyraźniej.
W moje nozdrza uderza ohydny fetor gnijącego mięsa. Od razu odzywa się odruch wymiotny. Staram się powstrzymać, ale nie daję rady – zwracam, choć nie mam czym. W przerwach między kolejnymi wymiotami słyszę plaśnięcie jakiegoś przedmiotu o ziemię. Po chwili kończę rzygać i gdy wycieram usta, dociera do mnie, że to coś już przeszło obok mnie, bo kroki słyszę już przed sobą, od przeciwnej strony, z której nadeszły i z każdą sekundą cichną.
Jestem wyczerpana z głodu i strachu, a wymioty jeszcze mnie dobiły. Ledwo stoję. Skręcona kostka znowu się odzywa, więc opieram się o ścianę.
Co to w ogóle było? Aśka raczej by się zatrzymała, wołała, płakała… I raczej by nie śmierdziała tak obrzydliwie…
Na wspomnienie tego okrutnego odoru znów wymiotuję. Zsuwam się plecami po ścianie i siadam na zimnej ziemi. W brzuchu kłuje mnie z głodu.
Nagle sobie przypominam dziwny dźwięk, który usłyszałam podczas zwracania. Coś przecież spadło na ziemię. Na klęczkach próbuję rękami znaleźć ten przedmiot.
Brodzę we własnych rzygowinach, ale nie obchodzi mnie to. Szukam.
Nagle coś wyczuwam. Odruchowo cofam rękę, bo to coś jest miękkie i śliskie. Nie chcę tego brać, ale jednak biorę. Instynkt mi każe.
Miękkie, śliskie, lekko podłużne coś. Wącham – nie śmierdzi zgnilizną.
To pewnie któreś z owoców, które wypadły nam z plecaka. To tylko pognieciony owoc…
Nie chcę o tym myśleć i nigdy nie będę do tego wracać. Nigdy nie będę rozpamiętywać tego dziwnego smaku.
Najważniejsze, że zaspokoiło mój głód, przynajmniej na chwilę.
Otulam się kocem i znów łaskawie odwiedza mnie sen.
Odkąd pamiętam, uwielbiałam zabawę w chowanego. Żaden dzieciak z osiedla nie mógł mnie znaleźć. Teraz wiem, że przyczyną był fakt, że chowałam się w dziwnych miejscach, do których nikt nie chciał wejść. Szafy, w których przecież mieszkały demony, strychy zamieszkiwane przez duchy zmarłych mieszkańców, stodoły, w których wieszali się nieszczęśliwi kochankowie… Raz nawet zdarzyło mi się schować w studzience kanalizacyjnej. Było dużo zamieszania i policji, rodzice bardzo na mnie krzyczeli.
Jednak dopiero gdy odkryłam pewną małą grotę w lesie pod naszą miejscowością, poczułam się na maksa szczęśliwa. To był mój azyl. Nikt tam nie mógł mnie znaleźć. Oprócz jednej osoby, z którą podzieliłam się tą kryjówką. Zawsze, gdy któraś z nas miała problem, albo po prostu chciała posiedzieć sama, przychodziła do tej groty.
Pewnego dnia siedziałam w Grocie Szczęśliwości (wiem, słabe określenie, ale gdy ją nazywałam, miałam chyba z dziesięć lat) i dekorowałam ją jak domek. Znalazłam jakąś rozbitą butelkę przed wejściem i kilka desek. Właśnie próbowałam z nich sklecić stolik i wazonik, gdy nagle w grocie zrobiło się jeszcze ciemniej. To był cień Aśki.
Tak mnie zaskoczyła, że moja konstrukcja natychmiast się rozsypała. Już miałam ją ofukać, gdy zobaczyłam jej zapłakaną twarz.
Nic nie mówiąc, usiadła naprzeciwko mnie. Ja też milczałam. Widziałam po twarzy przyjaciółki, że wydarzyło się coś strasznego. Chyba nie chciałam wiedzieć, co.
– Dowiedzieli się o tatuażu – powiedziała tak cicho, że ledwo zrozumiałam i dopiero po chwili mój mózg sklecił z tej wypowiedzi sensowne zdanie. – Dostałam wpierdol.
Zamurowało mnie. Aśka odsunęła swoje brązowe włosy i w blasku zachodzącego słońca dojrzałam wielki, fioletowy siniec, który rozciągał się po całym policzku, od oka aż do ucha.
Przełknęłam ślinę.
– To nie wszystko – mówiła słabym głosem. – Mam jeszcze na nogach i rękach, ale nie będę ci pokazywać.
– Musisz z tym iść na policję – bąknęłam.
Prychnęła i nawet lekko, ale jednak drwiąco się uśmiechnęła.
– No, dobrze, załóżmy, że pójdę… – zaczęła. – Oni porozmawiają z moimi rodzicami, a ci stwierdzą, że to mój chłopak mnie pobił i nie wiedzą, gdzie się szlajam. A skoro się gdzieś szlajam, to mam za swoje. Policjanci wyjdą, a ja dostanę kolejny wpierdol.
Zacisnęłam usta w kreskę. Czułam się bardzo niezręcznie. Co ja mogłam zrobić? Przestać mówić jej rodzicom “dzień dobry”? W ogóle nie przychodzić do niej?
Dobrze, że miałyśmy swój azyl…
Nagle przyszła mi do głowy pewna myśl. Tego dnia coś odkryłam w grocie i chciałam się tym podzielić z przyjaciółką.
– Chodź – powiedziałam do Aśki. Zdziwiła się, ale mój głos na szczęście wybrzmiał bardzo zachęcająco i nie znosił sprzeciwu. – To bardzo ważne.
Poszła za mną. Po kilkunastu krokach zapaliłam latarkę, a ciepłe światło ujawniło długi tunel.
Kiwnęłam do niej porozumiewawczo.
– To nie jest grota. To…
– Jaskinia! – dokończyła za mnie i zafascynowana poszła przodem, choć nie miała latarki.
Dorównałam jej kroku. Pamiętam, że po jakimś czasie zauważyłyśmy dziwne napisy na ścianach. I obrazki. Pewnie jacyś wandale tam wcześniej byli, ale my od razu zaczęłyśmy do tych rysunków układać niestworzone historie. W naszych głowach to były hieroglify wyryte przez jaskiniowców.
– Też bym chciała być jaskiniowcem. – W pewnym momencie powiedziała Aśka. – Wtedy rodzice by mnie nie znaleźli.
Poświeciłam na nią i niechcący oślepiłam latarką.
– Możemy być! – wykrzyczałam entuzjastycznie. – Czy ty też czujesz się tu wyjątkowo dobrze? I bezpiecznie?
– Tak! – Udzielił się jej mój entuzjazm. – Jak nigdzie indziej!
– Czy ciebie też ciekawi, gdzie ten tunel się kończy?
– Jeszcze jak!
– No to jesteśmy… jaskiniołazkami!
Zaśmiałyśmy się. Dopiero potem się dowiedziałyśmy, że prawidłowa nazwa to grotołazi.
Każdy wolny weekend spędzałyśmy na zwiedzaniu jaskiń. Najpierw w Polsce, potem w Europie. Weekendy zmieniały się w tygodniowe urlopy.
W gimnazjum dołączył do nas Daniel. Podszedł do nas na przerwie, gdy planowałyśmy kolejny wyjazd. Właściwie podeszły do nas strzępy skóry i ubrania. Czołówka spadła nagle z sufitu, uderzając mnie w ramię…
Zrywam się tak gwałtownie, że uderzam głową w ścianę. Który to już raz? W końcu rozbiję sobie ten łeb.
Coś mi się toczy po ramieniu, strącam to szybko. Raczej to był kamień, ale w takich ciemnościach nic nie wiadomo. Zwłaszcza że dzieją się tu popieprzone rzeczy.
Powoli wstaję, narzucam na plecy koc i ruszam w dalszą wędrówkę. Nie wiem, od ilu dni nie piłam wody, ale musiało to być dawno. Mam spękane usta, nie jestem w stanie nic powiedzieć, nawet przełknąć śliny.
– Pomóż mi!
Zamieram. Co to, kurde, było? Już mi się we łbie miesza, czy faktycznie ktoś potrzebuje pomocy?
Nie ruszam się i nasłuchuję. Po dłuższej chwili tłumaczę sobie, że to były omamy słuchowe z odwodnienia. Muszę znaleźć jakąś wodę, jakąś kałużę, bo będzie coraz gorzej.
Stawiam pierwszy krok i znowu słyszę ten głos. Nie mogę zrozumieć słów, ale ktoś mówi błagalnym i płaczliwym tonem. To mężczyzna.
Posuwam się dalej, już sama nie wiedząc, czy chcę uciec jak najdalej z tego miejsca, czy chcę pomóc mężczyźnie. Nie potrafię zlokalizować, skąd głos pochodzi – nie wybrzmiewa ani zza moich pleców, ani przede mną, ani zza ściany…
– Nie zostawiaj mnieeee!
To już nie jest płacz. To dziki ryk. Nie zatrzymuję się, pędzę coraz szybciej, szorując dłońmi po ścianie tunelu. Nagle na policzkach czuję łzy, a na nogach strużki moczu.
Mężczyzna panikuje. Krzyczy coraz głośniej i rozpaczliwiej. A ja nie mogę od niego uciec.
– Ja tu umrę! Boże! Po co ja tu właziłem! Utknąłem! Błagam! Nie mogę oddychać… Nie mogę się wyczołgać z powrotem! Zaraz zemdleję…
Boże. Nie. Nie, nie, nie.
To tylko moja chora wyobraźnia… Jestem wykończona, odwodniona i… to nie dzieje się naprawdę…
– Wyciągnij mnie stąd! N i e z o s t a w i a j m n i e, ty fiucie!
Wrzask mężczyzny nie ustaje. Zaczynam histerycznie płakać i jednocześnie nie przestaję wlec się wzdłuż ściany.
Zamknij się! Przecież ty umarłeś, typie…
Zamknij się, zamknij się, zamknij się…
Krzyki nareszcie ucichły, ale ile czasu minęło? Już dawno przestałam się nad tym zastanawiać. Mogło to być pół godziny, albo nawet pół dnia. Wszystkie obserwacje i fakty mi się zlewają, zmysły mam przytępione, idę coraz wolniej.
Tamte krzyki mnie przeraziły i nadal przerażają. Ciągle je słyszę, odbijają się w mojej czaszce jak echo.
Nagle moja prawa noga zsuwa się w dół. Wpadłam w jakąś dziurę… Studnię? Kanciaste, skalne ściany ranią mnie w każdą część ciała. W głowę, ramię, łydkę, szyję, dłonie…
W końcu uderzam o dno. Nie mam siły wstać. Jestem tak obolała, że dopiero po dłuższej chwili dociera do mnie, że… widzę przecież swoje dłonie.
Dość niedaleko przede mną widnieje szpara, przez którą przebija się łuna światła. Taką samą widziałam na tej półce skalnej, gdy schodziliśmy w dół, zanim…
Światło przypomina płomienie ogniska. To głupie, ale od razu robi mi się raźniej. Jestem w beznadziejnej sytuacji, z pewnością niedługo umrę, ale przynajmniej nie umrę w totalnych ciemnościach.
Próbuję wstać, szukam koca, który był moim jedynym pocieszycielem. Przez chwilę nie mogę go znaleźć i już się niepokoję… Jest! Wyczuwam go i przyciągam do siebie. Wyciągam go w stronę światła.
Wtedy zamieram. Mój mózg początkowo się opiera, nie chce połączyć faktów.
Nie, to znów omamy… albo śnię, ja nadal śnię…
Na kocu rozciąga się wzór czarnego smoka z długim ogonem i rozpostartymi skrzydłami po bokach…
Smok się rozmywa i trzęsie. Dopiero po chwili dociera do mnie, że to ja nim tak gwałtownie telepię.
Rzucam koc, a raczej skórę Aśki na ziemię. Wymiotuję tak gwałtownie, że się duszę, ledwo łapię powietrze.
Próbuję wstać, odejść jak najdalej od tej skóry, ale nie mam siły. Właśnie zwróciłam jedyny posiłek, jaki zjadłam w ciągu kilkunastu godzin, a może nawet kilku dni, a nieodłączny strach i ciemność tylko mnie dobiły. Ten posiłek, ten owoc…
Czy to był faktycznie owoc?
Wmawiałam sobie, że to był jakiś pognieciony owoc, ale wiedziałam, że nie mógł nim być. To coś miało zbyt dziwną konsystencję i lepkość…
Na to wspomnienie znowu dostaję torsji. Gdy się kończą, czuję, że jestem kompletnie wyczerpana. Kręci mi się w głowie z odwodnienia, niedożywienia i przerażenia. Skóra Aśki z tatuażem smoka ledwo oświetlana przez płomień przebijający się przez szparę wiruje wokół mnie jak helikopter.
Opieram się o wilgotną ścianę jaskini. Wpijam w nią paznokcie, chwytam się jej tak, jak resztki nadziei, że przeżyję. Powoli wstaję, nogi trzęsą się jak w febrze.
Ledwo idę, ale idę. Wyjdę stąd. Zaraz znajdę coś do jedzenia, dojdę do źródła światła…
Nagle noga zsuwa się w przepaść. Spadam. Ukłucie w biodrze, szarpnięcie w ramieniu, uderzenie w pierś, tępy ból w czaszce…
Panuje półcień. Ciemność rozpraszają jedynie stosy i ogniska. Patrzę przed siebie, ale nie wiem, gdzie jest ściana czy też raczej horyzont, bo czarne niebo zlewa się z czarną ziemią.
Rozglądam się. Wokół mnie walają się ogromne kopce biżuterii, monet, ubrań, broni i glinianych garnków.
Już miałam taki sen. I wiem, że zaraz pojawi się on. Weles.
Serce bije szybko, strach zaciska gardło. Zauważam kilku ludzi w niewielkiej odległości ode mnie, którzy są przywiązani do pala i stosów drewna. Spoglądam w dół i widzę, że ja również jestem przywiązana do stosu, a ręce mam związane za plecami. Dopiero teraz czuję, jak sznur wrzyna się w nadgarstki.
Podnoszę nieznacznie głowę i wtedy paraliżuje mnie obrzydzenie i zgroza. Wokół stosów z przywiązanymi do nich ludźmi oraz kopców różnorodnych przedmiotów chodzą na czworakach dziwne kreatury. Są małe, ale wyglądają jak najgorsze z koszmarów. Głowy mają nieproporcjonalnie duże do reszty ciała, tak samo oczy, które zajmują przynajmniej połowę twarzy. Z ust wysuwają się długie języki, podobne do tych u węży. Niektórym tym potworom z tułowi wystają dodatkowe ręce, nogi, albo i skrzydła.
Dopiero gdy widok zaczął się zamazywać, dotarło do mnie, że ciągle płaczę. Nie mam siły stać, ale nogi są tak mocno przywiązane do pala, że nawet nie mogę się zsunąć.
Przerażające kreatury nagle się rozstępują. Na czarnym płótnie horyzontu wyróżnia się ciemniejsza plama. Jeszcze nie widzę go wyraźnie, ale wiem, że to on.
Weles, machając chaotycznie wykrzywionymi łapkami, w jednej z nich trzyma sztywno pochodnię. Płonie ona jaśniej od wszystkich innych stosów i ognisk. Potwór podchodzi do jednego z bladych ludzi.
– Chciałeś powrócić do świata żywych.
Mężczyzna nie rusza ustami, więc musiał powiedzieć to Weles. Zamieram. Potwór brzmi przerażająco – nigdy nie słyszałam tak głębokiego i niepokojącego głosu, jakby dochodził zza grobu.
Blady mężczyzna nie odpowiada. Spuszcza głowę.
– Chciałeś zaburzyć porządek wszechświata – kontynuuje Weles, a jego malutka głowa buja się na długiej, żyrafiej szyi w niezrozumiałym tańcu.
Mężczyzna płacze i kręci głową.
– Nie chciałem – chlipie. – Nie chciałem niczego zaburzać… Chciałem tylko się pożegnać…
– Pożegnali się już z tobą! – ryczy Weles, a raczkujące potworki rozpierzchają się jak jakieś ohydne, ogromne mrówki. – Wyprawili ci pogrzeb, dali wszystko, co potrzebne w tym życiu, wszystko doszczętnie spalili. A ty musiałeś wrócić na powierzchnię i namieszać im w głowach. Każdy, kto nie umie pogodzić się ze śmiercią, musi ponieść karę.
Mężczyzna protestuje przerażony, ale pochodnia Welesa nieubłaganie zbliża się do stosu. Całość zapala się w sekundę, wraz z histerycznie wrzeszczącą ofiarą.
Zwierzęcy skowyt wrzyna mi się w uszy. Nie przestaję płakać i drżeć. Jestem przerażona nie tylko sytuacją i cierpieniem mężczyzny, ale też faktem, że znam już ten krzyk. Dokładnie taki sam krzyk słyszeliśmy w jaskiniach.
Weles zbliża się do kolejnej ofiary i wygląda na to, że nie koniec tortur. Tym razem jest to kobieta. Jednak ona nie płacze. Dumnie spogląda w przedziwną twarz Welesa.
– Ty również wydostałaś się na powierzchnię – mówi surowo władca podziemi.
– Owszem – odpowiada kobieta.
– W jakim celu?
– Czy to teraz ważne? I tak mnie spalisz.
– Odpowiadaj!
– Chciałam oszczędzić przed tobą moje dziecko. Nie zdążyłam go ochrzcić…
– To dziecko?
Weles wskazuje swoją gałęzią łapą jedno z małych kreatur, które nieoczekiwanie pojawiło się pod stosem kobiety. Dopiero teraz na jej twarzy pojawiają się łzy. Milczy.
– Jak widzisz, nie jest mu u mnie źle – mówił grobowym głosem Weles. – Wszystkie twoje przedmioty przekażę jemu. Przynajmniej tutaj nacieszy się życiem, skoro nie mógł zrobić tego na powierzchni. Ale ty musisz ponieść karę za złamanie boskich i ludzkich praw.
Nie przedłużając, zbliża pochodnię do stosu. Po chwili jej krzyki bólu dołączają do wrzasków mężczyzny.
Zaciskam oczy tak mocno, że aż bolą mnie powieki. Nagle czuję drapanie na nodze. Otwieram oczy. To jedna z tych małych kreaturek czepia się mojej nogi i wrzyna we mnie swoje pazury. Próbuję odepchnąć to coś, ale mocno związane sznury nie pozwalają mi na żaden ruch.
Władca podziemi odwraca się do mnie. Robi to samą głową i żyrafią szyją, tułów zostaje na miejscu, przy płonącym stosie.
– Ty jesteś… nowa.
Nic w jego twarzy się nie porusza, ale wiem, że to on mówi. Niespodziewanie na jego obliczu tworzy się dziura, coraz większa i większa, która powoli przechodzi w koszmarny uśmiech.
– Świeża, świeża… – Te słowa zieją z jego ust, wraz z zapachem ziemi i wilgoci. – Świeża krew. Nie pogrzebano cię. Jesteś grotołazką.
Zaczynam wyć. Mam już dosyć. Chcę się obudzić.
– Obudzić? – Najwyraźniej ta żyrafia kreatura odczytuje moje myśli. Odchyla malutką głowę do tyłu, przekręcając ją o trzysta sześćdziesiąt stopni. Nagle z jego dziury w twarzy wydobywa się śmiech. Jest absolutnie przerażający – przypomina huragan i obłąkanego klauna jednocześnie.
W końcu przestaje obrzydliwie rechotać i wraca do poprzedniej pozycji. Zbliża się do mnie, a ja znowu czuję zapach ziemi z domieszką zgnilizny.
– Ty chyba nic nie rozumiesz – mówi z tym czymś na twarzy, co ma przypominać uśmiech. – Nie możesz się obudzić, bo nie śpisz.
Jestem tak zszokowana, że na chwilę zapominam o przerażeniu.
– C-co? – dukam.
– Martyna, grotołazka – syczy Weles. – Taka mądra dziewczyna, a nawet nie zorientowała się, że nie żyje.
Odruchowo kręcę intensywnie głową na boki.
– Ja śnię… tylko śnię…
– Nie martw się, nie będziesz tu sama – mówi potwór drwiąco. – Twoi przyjaciele dotrzymają ci towarzystwa.
Porusza łapami przypominającymi konary, jakby coś czarował. Spomiędzy stosów i ognisk wyłania się postać dorównująca wzrostem ludziom. Dopiero gdy zbliża się do jednego ze stosów, zauważam, że bardzo się różni od nieszczęśników czekających na sąd władcy podziemi.
Pomagier Welesa rusza się dziwacznie – sztywno, nie uginając nóg w kolanach, jak rycerz w zbroi. Ma na sobie obszarpany strój grotołaza i przypomina zombie. Skóra oraz mięso w wielu miejscach odpadły, odsłaniając kości. Gdy zombie staje obok władcy podziemi, dostrzegam zbieżność w ruchach gałęzich palców Welesa z jego krokami.
Dopiero wtedy coś do mnie dociera i krzyk zamiera na ustach.
Te spodnie. Te obszarpane spodnie zombiaka…
To ten grotołaz, który utknął w ślepej grocie… To ten, który prześladował mnie w jaskiniach…
Niesie pakunek w gnijących rękach. Rozwija go powoli i prezentuje, jakby chciał mi go sprzedać. Widzę… tatuaż o wzorze smoka.
Skóra Aśki spada na piekielną ziemię. Tuż obok niej ląduje inna skóra i strzępy ubrania. Rozpoznaję koszulkę Daniela.
Ogromny i obezwładniająco ciężki głaz przerażenia gniecie mnie w pierś, ale najwyraźniej Weles i jego sługa nie zamierzają kończyć tych tortur. Nagle w gnijących rękach zombiaka pojawia się coś jeszcze. Wygląda jak różowo-czerwony organ…
– Powinnaś być mu wdzięczna – mówi drwiąco Weles. – Nakarmił cię, gdy przymierałaś głodem. Dzięki temu, że zjadłaś serce swojego przyjaciela, przeżyłaś. No, na krótko, ale przeżyłaś. Jak ci smakowało?
Chcę zwymiotować, ale nie mam czym. W rezultacie kaszlę, wstrząsana torsjami.
Trup-grotołaz schyla się po obie skóry leżące na ziemi i kuśtyka w moją stronę. Weles nadal przebiera szponami, kierując swoją marionetką.
Zombiak zakłada mi obie skóry za głowę. Wrzeszczę, ile sił w płucach i wierzgam, ale skóry przyjaciół zsuwają się jeszcze niżej, z karku na plecy. I znów do moich uszu dochodzi ohydny śmiech Welesa.
W pewnym momencie urywa śmiech i podchodzi do mnie. Robi to tak szybko, że z przerażenia tracę oddech i zamieram w bezruchu.
– Macie taki piękny świat, tam na górze. – Władca podziemi syczy mi zgnilizną w twarz. – Tyle do odkrycia. Ale wam ciągle jest mało. Musicie wpychać się tam, gdzie jest to niemożliwe. Tam, gdzie jest jeszcze jakaś świętość. Tam, gdzie mieszkają bogowie. Jeśli jest napisane, że nie można wejść, wchodzicie. Jeśli przejście jest zbyt wąskie, przeciśniecie się, choćbyście mieli umrzeć. – Odwrócił się w stronę zombiaka. – Jak ten tu. Za głęboko zawędrował. Prawie odkrył to miejsce, święte miejsce. Miejsce spokoju udręczonych dusz. Azyl demonów, porońców. Nasze świata nie mogą się przenikać. Demony nie mogą wychodzić na powierzchnię, a ludzie nie mogą dostać się do podziemi. Dlatego każdy, kto jest na tyle głupi, by wciskać się między wąskie jaskinie i głębokie studnie, musi zostać unicestwiony. Dlatego kazałem temu idiocie utrudniać waszą wycieczkę. Żaden człowiek nie może dotrzeć do tego miejsca. Żaden. Ty również.
Oczy mam tak wybałuszone ze strachu, że aż bolą. Serce kłuje, oszołomione i obolałe od mocnych uderzeń o żebra.
– Więc jak będzie? – pyta Weles. – Chcesz wiecznie się smażyć czy wiecznie mi służyć?
Słuch mam wyostrzony jak nigdy wcześniej. Pazury wyrosły mi tak długie, że nie potrzebuję szpeju – żadnych lin, karabińczyków, poignee ani pasów – bez trudu wpijam się w skały i utrzymuję na wilgotnych ścianach.
Nie potrzebuję też jedzenia na długi czas. Serca ludzi bardzo mnie nasycają. Niesamowite, że jeszcze niedawno wymiotowałam na myśl, że zjadłam serce Daniela.
Przybrałam też skórę Aśki. Każdy śmiertelnik przed śmiercią będzie mógł podziwiać mój (tak, teraz już mój) fantastyczny tatuaż.
Słyszę ich, choć są dopiero kilkanaście kilometrów nad ziemią. Jednak już teraz docierają do mnie wyraźnie ich kroki. Jest ich trzech. Co za ironia losu.
Kolega zombiak na razie leni się w swoim grobowcu. Gdy grotołazi dostatecznie się zbliżą, wyjdzie z niego, a potem solidnie ich nastraszy. Może jeden z nich dostanie zawału – byłoby świetnie, oszczędziłoby to dużo roboty. A jeśli będą chcieli wrócić, zablokuję każde wyjście z jaskini ogromnym głazem.
Śmiać mi się chce, gdy przypomnę sobie, że jeszcze niedawno bałam się śmierci. Że bałam się tych jaskiń, głodu, samotności i ciemności. Jak mogłam wcześniej pragnąć żyć, skoro ciągle się czegoś bałam? Dopiero teraz warto jest żyć!
Z tą myślą wskakuję na jedną z głębszych półek skalnych. Nie mogę się powstrzymać od chichotu z ekscytacji i radości. Mój śmiech niesie się po jaskiniach, na bardzo długą odległość. Kroki grotołazów zamierają. Cholera, powinnam się zamknąć, bo się spłoszą.
Jednak idą dalej. Nie powinno mnie to dziwić – byłam taka sama. Ludzka ciekawość jest błogosławieństwem i przekleństwem jednocześnie. Dla mnie błogosławieństwem, dla nich przekleństwem.
Poczekam sobie tu na nich, w końcu się pojawią.
Chwała Welesowi!
Hej!
Moje szczegółowe zdanie znasz z bety więc będzie krótko.
Bardzo ciekawy i oryginalny setting. Czyli miejsce które np. dla mnie potencjalnie jest przerażające i bez żadnych potworów.
Fajne, podobało mi się. Dobry horror moim zdaniem.
Przeczytałem z przyjemnością :)
Pozdrawiam i klikam!
Dziękuję Edwardzie jeszcze raz za pomoc i za klika :)
He's telling me more and more | About some useless information | Supposed to fire my imagination | I can't get no! No satisfaction...
Zalali go betonem, bo i tak nie mogli go wydostać, no i też żeby nikt tam więcej nie właził.
Ożesz, naprawdę czy…?
Taki ,,Blair Witch Project”, tylko z jaskinią zamiast lasu. Nawet spoko, chociaż to może nie jest najlepsze określenie, bo sam mam klaustrofobię i w miarę czytania coraz bardziej ściskało mnie w gardle. :I Czyli główny cel horroru został osiągnięty i za to plus.
Z ciekawości, dlaczego Weles? On był bogiem, nie demonem (dopóki Czesi nie przeszli na chrześcijaństwo i nie przerobili go na smoka Wołoszyna, ale to inna historia) i wbrew temu, co ludzie lubią gadać, nie miał nic wspólnego ze światem zmarłych. Mi by tu bardziej pasował jakiś Skarbnik czy ktoś.
Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...
Hej SNDWLKR,
Zalali go betonem, bo i tak nie mogli go wydostać, no i też żeby nikt tam więcej nie właził.
Ożesz, naprawdę czy…?
Nie wydarzyło się to co prawda w Jaskini Wielkiej Śnieżnej, ale gdzieś w Ameryce był taki przypadek. Bardzo mnie przeraził, więc go wykorzystałam.
Taki ,,Blair Witch Project”, tylko z jaskinią zamiast lasu. Nawet spoko, chociaż to może nie jest najlepsze określenie, bo sam mam klaustrofobię i w miarę czytania coraz bardziej ściskało mnie w gardle. :I Czyli główny cel horroru został osiągnięty i za to plus.
O wow! Z jednej strony mi przykro, że odczuwałeś dyskomfort, ale z drugiej, skoro się tak wczułeś, to chyba warsztat już mam całkiem niezły? ;p
Z ciekawości, dlaczego Weles? On był bogiem, nie demonem (dopóki Czesi nie przeszli na chrześcijaństwo i nie przerobili go na smoka Wołoszyna, ale to inna historia) i wbrew temu, co ludzie lubią gadać, nie miał nic wspólnego ze światem zmarłych. Mi by tu bardziej pasował jakiś Skarbnik czy ktoś.
Uwierz mi, że najpierw był Skarbnik! Ale potem doczytałam, że Weles był między innymi bogiem zaświatów, Nawii.
W folklorze Weles przedstawiany jest jako władca zaświatów – Nawi, na której łąki wyprowadza dusze.
(…)
Sugestie indoeuropeistów wskazują na możliwy związek etymologiczny Welesa z tocharskim(A) walu – „śmierć”, greckimi (W)ēlýsion pedíon – „Polami Elizejskimi”, hetyckim wēllu- oznaczającym łąki w zaświatach czy staronordycką val-höll „Walhallą”[5].
Źródło: https://pl.wikipedia.org/wiki/Weles
I jakoś mi bardziej podpasował niż Skarbnik, który przedstawiany jest jako.. hm, no właśnie demon podziemi ;p
Kuurde, nie wiem teraz już… Może z powrotem zamienię na Skarbnika? ;p
He's telling me more and more | About some useless information | Supposed to fire my imagination | I can't get no! No satisfaction...
skoro się tak wczułeś, to chyba warsztat już mam całkiem niezły?
Straszyć też trza umić, więc chyba tak. :)
Uwierz mi, że najpierw był Skarbnik!
O, no proszę.
Ale potem doczytałam, że Weles był między innymi bogiem zaświatów, Nawii.
To akurat chyba nie do końca prawda. Weles faktycznie był podziemnym bóstwem, ale związanym raczej z płodnością, bo Słowianie – według niektórych teorii – mogli w ogóle nie mieć koncepcji oddzielnych zaświatów i jednego ,,boga zmarłych” (Długosz wspomina postać zwaną Nija jako odpowiednika Hadesa, ale wielu badaczy mu nie wierzy :P).
Kuurde, nie wiem teraz już… Może z powrotem zamienię na Skarbnika?
Jak uważasz (i o ile regulamin konkursu dopuszcza taką zmianę).
Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...
Po chwili cała trójka stoi na dnie Wielkiej Studni. ← Zmieniłbym. Może na: Po chwili wszyscy stoimy na dnie Wielkiej Studni.
Holly, omijam horrory dużym łukiem. Coś mnie skusiło, żeby zajrzeć do Twojego. Nie wiem co. Zajrzałem na początek i ucieszyłem się, bo obudziły się wspomnienia, jak pomagałem przyszłej żonie kartować jaskinię Ciemną do jej pracy magisterskiej. Zacząłem czytać i zrozumiałem, że to jednak nie dla mnie. Umiejętnie zwiększasz grozę (dobry warsztat i coś więcej). Przy otwartym grobowcu speleologa wymiękłem. Sorry. Powodzenia w konkursie. :)
Cześć Koalo!
Holly, omijam horrory dużym łukiem. Coś mnie skusiło, żeby zajrzeć do Twojego.
Bardzo mnie to cieszy. Może tytuł? Długo nad nim myślałam. Ponieważ mam tendencję do przekombinowywania (jest takie słowo w ogóle?), uznałam, że im prostszy będzie, tym lepiej.
Zajrzałem na początek i ucieszyłem się, bo obudziły się wspomnienia, jak pomagałem przyszłej żonie kartować jaskinię Ciemną do jej pracy magisterskiej.
Oo, bardzo mi miło!
Zacząłem czytać i zrozumiałem, że to jednak nie dla mnie. Umiejętnie zwiększasz grozę (dobry warsztat i coś więcej). Przy otwartym grobowcu speleologa wymiękłem.
Hm, trochę mi smutno. Ale skoro omijasz horrory szerokim łukiem, to i tak cieszę się, że mój tekst chociaż zacząłeś czytać.
Sorry
Mi też przykro.
Powodzenia w konkursie. :)
(Nie) Dziękuję!
He's telling me more and more | About some useless information | Supposed to fire my imagination | I can't get no! No satisfaction...
Hej. Lubię surwiwalowe horrory, dlatego też fabuła zdecydowanie przypadła mi do gustu. I ja pomyślałam o Blair Witch, które chętnie i z nostalgią obejrzę w wolnej chwili.
Nie wiem, czy Weles pasuje mi do tego uniwersum, ale niech będzie – z pewnością nie zepsuł mi odbioru. Dało się poczuć klaustrofobiczną atmosferę jaskini, choć według mnie akt jedzenia domniemanego szczura przyszedł trochę za wcześnie. Z drugiej strony bohaterka mogła stracić poczucie czasu, więc niech Ci będzie.
„Człowiek, który potrafi druzgotać iluzje jest zarazem bestią i powodzią. Iluzje są tym dla duszy, czym atmosfera dla planety." - V. Woolf
Hej, HollyHell! :)
Oryginalny pomysł na tekst w połączeniu ze sprawną narracją i bardzo porządną warstwą językową skutkowały przyjemną i płynną lekturą. Relacje narratorki są wiarygodne, przez co w trakcie czytania czułem, jakbym też był w jaskini. To wyszło naprawdę fajnie.
Troszkę gorzej w kwestii grozy. Jaskinie, czy tam inne groty, nie powodują u mnie lęku z automatu. I gdyby nie tematyka konkursu oraz wyrażane wprost obserwacje narratorki, to bym tej grozy mógł nie zauważyć. Jakoś w 2/3 tekstu miałem już ich trochę dość. W sensie, tyle się już naczytałem o lęku Martyny, ale sam go nie odczułem.
Niemniej, poza warstwą stricte horrorową, tekst jest bardzo dobry. Z tego względu kliknę do biblioteki.
„Pokój bez książek jest jak ciało bez duszy”
Cześć Rossa!
Wydaje mi się, że spotykamy się po raz pierwszy. Bardzo mi miło! To zaszczyt gościć tutaj kolejną piórkową osobistość.
Lubię surwiwalowe horrory, dlatego też fabuła zdecydowanie przypadła mi do gustu. I ja pomyślałam o Blair Witch, które chętnie i z nostalgią obejrzę w wolnej chwili.
O, popatrz, to już druga osoba pisze coś podobnego, chyba muszę obejrzeć ten Blair Witch ;p Chociaż raz widziałam gameplay i się tak wystrachałam, że trudno mi się przekonać do filmu…
Nie wiem, czy Weles pasuje mi do tego uniwersum, ale niech będzie – z pewnością nie zepsuł mi odbioru.
Hm. Coraz bardziej skłaniam się ku temu, by jednak wrócić do Skarbnika.
Dało się poczuć klaustrofobiczną atmosferę jaskini
Uf, to bardzo dobrze! Nie stoję w miejscu!
choć według mnie akt jedzenia domniemanego szczura przyszedł trochę za wcześnie. Z drugiej strony bohaterka mogła stracić poczucie czasu, więc niech Ci będzie.
Aha, a ten zarzut akurat średnio rozumiem, ale tak, niech mi będzie :)
Dziękuję za klika! Kłaniam się nisko!
Dzień dobry, cezary_cezary!
Miło mi Cię widzieć (czytać)!
Oryginalny pomysł na tekst w połączeniu ze sprawną narracją i bardzo porządną warstwą językową skutkowały przyjemną i płynną lekturą. Relacje narratorki są wiarygodne, przez co w trakcie czytania czułem, jakbym też był w jaskini. To wyszło naprawdę fajnie.
Oh, stop ;p
Troszkę gorzej w kwestii grozy. Jaskinie, czy tam inne groty, nie powodują u mnie lęku z automatu. I gdyby nie tematyka konkursu oraz wyrażane wprost obserwacje narratorki, to bym tej grozy mógł nie zauważyć. Jakoś w 2/3 tekstu miałem już ich trochę dość. W sensie, tyle się już naczytałem o lęku Martyny, ale sam go nie odczułem.
A to ciekawe :) Jedni przez jaskinie nie mogą przebrnąć (podobno ze strachu :P), a innych to nie rusza. Chyba masz za sobą dużo przeczytanych i obejrzanych horrorów, co?
Niemniej, poza warstwą stricte horrorową, tekst jest bardzo dobry. Z tego względu kliknę do biblioteki.
Tobie również kłaniam się nisko!
He's telling me more and more | About some useless information | Supposed to fire my imagination | I can't get no! No satisfaction...
Chyba masz za sobą dużo przeczytanych i obejrzanych horrorów, co?
Nic z tych rzeczy :) Z tematyki "grozy" lubię wszelkiej maści twory o zombie, ale to tyle ;) Natomiast jaskinie nie budzą we mnie szczególnego niepokoju. Za to jakbyś zobaczyła, jak próbuje wejść gdzieś po drabinie… (w ogóle to jest ciekawe – nie mam lęku wysokości, więc spokojnie chodzę po górach. Do momentu, aż zobaczę łańcuchy albo drabiny -> wtedy jest koniec wyprawy…)
„Pokój bez książek jest jak ciało bez duszy”
choć według mnie akt jedzenia domniemanego szczura przyszedł trochę za wcześnie. Z drugiej strony bohaterka mogła stracić poczucie czasu, więc niech Ci będzie.
Aha, a ten zarzut akurat średnio rozumiem, ale tak, niech mi będzie :)
Żaden zarzut, po prostu wydaje mi się, że musi minąć kilka ładnych dni na głodzie, zanim człowiek zje coś, co normalnie uznałby za obrzydliwe/niejadalne. Tyle, że poczucie czasu (albo raczej jego brak) wiele wyjaśnia. Ostatnio słuchałam podcastu o zawalonym centrum handlowym w Korei i jedna dziewczyna przeżyła pod gruzami bodaj kilkanaście dni – z jednej strony ratowała ją woda, której użyto do gaszenia wyższych kondygnacji, a z drugiej to, że miała poczucie, że leży tak dopiero od niedawna.
No i tak, obejrzałam Blair Witch – dziękuję, to przez Twoje opowiadanie odświeżyłam sobie film, który przeraził mnie za dzieciaka. Teraz bawiłam się wspaniale. :-)
Bardzo udane opowiadanie, Holly, może nie wybrzmiewa to z mojego komentarza tak, jak powinno. Może to jeszcze nie poziom piórka, ale gdyby istniała kategoria “biblioteki z plusem” to bym je tam wrzuciła. ;-)
Miłej niedzieli!
„Człowiek, który potrafi druzgotać iluzje jest zarazem bestią i powodzią. Iluzje są tym dla duszy, czym atmosfera dla planety." - V. Woolf
cezary_cezary,
widzisz, każdy ma coś, czego boi się bardziej, a innego mniej. Ja mam właśnie na odwrót: zombiaki prawie w ogóle mnie nie przerażają, za to od zawsze przerażały wąskie i ciemne jaskinie, creepy pasty o grotołazach…
Rossa,
Żaden zarzut, po prostu wydaje mi się, że musi minąć kilka ładnych dni na głodzie, zanim człowiek zje coś, co normalnie uznałby za obrzydliwe/niejadalne. Tyle, że poczucie czasu (albo raczej jego brak) wiele wyjaśnia.
Wydaje mi się, że wspomniałam w tekście wielokrotnie, że bohaterka straciła poczucie czasu i że ledwo chodzi na nogach, kłuje ją brzuch z głodu… Moim zdaniem to uzasadnia zjedzenie domniemanego szczura.
No i tak, obejrzałam Blair Witch – dziękuję, to przez Twoje opowiadanie odświeżyłam sobie film, który przeraził mnie za dzieciaka. Teraz bawiłam się wspaniale. :-)
Bardzo udane opowiadanie, Holly, może nie wybrzmiewa to z mojego komentarza tak, jak powinno.
Ja odebrałam Twój komentarz jak najbardziej pozytywnie :)
Może to jeszcze nie poziom piórka, ale gdyby istniała kategoria “biblioteki z plusem” to bym je tam wrzuciła. ;-)
U, no popatrz. Dziękuję!
Miłej niedzieli!
I wzajemnie!
He's telling me more and more | About some useless information | Supposed to fire my imagination | I can't get no! No satisfaction...
CZeść,
Naprawdę mi się podobało i chętnie przeczytam na kanale. Czuję podskórnie, że to jest tekst, który się spodoba moim słuchaczom. Można go łatwo śledzić, nie koncentrując się na 100%, ma liniową konstrukcję i ładnie stopniuje napięcie.
Naprawdę super. Sam popełniłem niejeden tekst o jaskini i lubię niezmiernie takie klimaty.
Żeby nie było tak różowo trochę dziegciu:
Ale naprawdę, gratulacje.
I co? 75 tys. nie takie straszne :)
Pozdrawiam,
BS
Witam szanownego organizatora!
Kurczę, jak zobaczyłam, że dotarłeś do mojego opowiadania, to prawie dostałam palpitacji serca :P
Ach, ale mi zrobiłeś dzień, naprawdę, to jest takie wspaniałe uczucie, niech to trwa jak najdłużej…
Oczywiście odniosę się do Twoich uwag, zastanowię się, może jednak faktycznie podmienić tego szczura?
Ale naprawdę, gratulacje.
Dziękuję! Hihi :)
I co? 75 tys. nie takie straszne :)
Tak, przekonałam się, że to jak najbardziej możliwe :) Teraz już chyba żadne wymagania konkursowe mnie nie zagną ;p
He's telling me more and more | About some useless information | Supposed to fire my imagination | I can't get no! No satisfaction...
Przeczytałem jakiś czas temu, ale dopiero teraz mogę zostawić komentarz.
Spodobało mi się Twoje opowiadanie. Czytając, miałem wrażenie, że bardzo dobrze znasz temat eksploracji jaskiń. Zaskoczyło mnie więc Twoje zdanie:
Ja mam właśnie na odwrót: zombiaki prawie w ogóle mnie nie przerażają, za to od zawsze przerażały wąskie i ciemne jaskinie, creepy pasty o grotołazach…
Albo jesteś grotołazką, która z przerażeniem wchodzi do jaskiń, albo zrobiłaś niezły risercz, albo mnie umiejętnie co do tych kwestii nabrałaś. Jakby nie patrzeć plus dla Ciebie.
Poza tym niezły wyszedł Ci horror.
Jedna mała rzecz mi nie pasuje, ale może czytałem nieuważnie. Dziewczyny zwiedzały jaskinie w całej Europie, będąc w podstawówce/gimnazjum? Znały się od gimnazjum, ale skoro w gimnazjum dołączył do nich Daniel, to może wcześniej? Tak czy inaczej, skąd miały na to pieniądze, zwłaszcza Aśka? I ile Aśka miała lat, jak zrobiła sobie tatuaż?
Dorzucam klika i pozdrawiam.
BrunoSiak,
uwzględniłam Twoje sugestie. Schodzenie zmieniłam na zjeżdżanie (bo w sumie na linie się zjeżdża, raczej nie da się na niej schodzić, fakt), a szczura podmieniłam na pognieciony w plecaku owoc.
Jeszcze raz dziękuję za dodający skrzydeł komentarz!
AP,
a Twój komentarz z kolei sprawi, że chyba zarosnę już całkowicie w piórka :)
Cieszę się, że ktoś dostrzegł, ile pracy włożyłam w research. Nie, nie jestem grotołazką, bo – tak jak już wspomniałam – jaskinie kompletnie mnie przerażają. Jednak połaskotałeś moje ego, twierdząc, że brzmi to wszystko na tyle wiarygodnie, że już sam nie wiesz, czy opisałam to w oparciu o własne doświadczenie. Nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak bardzo się ucieszyłam.
Na początku opowiadania miałam ciągle otwarte zakładki z mapą Jaskini Śnieżnej, opisem jej wyglądu oraz sprzętem dla grotołazów. Czasami czytałam te artykuły po kilka razy, by się upewnić, czy nic nie pomieszałam.
Jedna mała rzecz mi nie pasuje, ale może czytałem nieuważnie. Dziewczyny zwiedzały jaskinie w całej Europie, będąc w podstawówce/gimnazjum? Znały się od gimnazjum, ale skoro w gimnazjum dołączył do nich Daniel, to może wcześniej? Tak czy inaczej, skąd miały na to pieniądze, zwłaszcza Aśka? I ile Aśka miała lat, jak zrobiła sobie tatuaż?
Dziewczyny znały się od podstawówki, w gimnazjum dołączył do nich Daniel. Aśka zrobiła sobie tatuaż, będąc w podstawówce.
Jeśli chodzi o kwestie finansowe, to podejrzewam, że są jakieś stypendia albo specjalne instytucje naukowe, zachęcające do eksploracji młodocianych grotołazów. Musi tak być, bo podczas researchu znalazłam wywiad z jednym grotołazem, który pasjonował się tą dziedziną od podstawówki właśnie.
Dziękuję serdecznie za klika i pozdrawiam serdecznie!
He's telling me more and more | About some useless information | Supposed to fire my imagination | I can't get no! No satisfaction...
Fajny pomysł, żeby umieścić akcję horroru w jaskini. Takie środowisko potęguje nastrój grozy, zwłaszcza w dalszych częściach, kiedy bohaterka nie ma światła ani plecaka.
Historia ładnie się rozwija, robi się straszniej i straszniej, umiejętnie piętrzysz przeszkody.
A tatuażyści robią dziary (zwłaszcza duże) dzieciom bez zgody rodziców?
Odpinam rolkę od liny i unoszę głowę, oświetlając czołówką zniecierpliwioną twarz Aśki i niepewną minę Daniela.
Ta studnia miała 50 metrów. Już załóżmy, że jest prosta. Światło czołówki sięga tak daleko? Z tej odległości można rozpoznać, co wyraża twarz?
Babska logika rządzi!
Witam. Przyznam, że przeczytałem Twój tekst pomimo długości, jednym tchem. Moje klimaty. Zwłaszcza, że kiedyś sam bawiłem się w speleologię i uwaga: byłem w Wielkiej Śnieżnej :) I tu bym miał trochę uwag, bo technikalia i sposób pokonywania tego typu jaskiń … hmmm wygląda nieco inaczej niż zostało tu opisane… Nie zmienia to jednak mojej oceny, gdyż czytałem tekst z wypiekami i bardzo mi się podobał. Pozdr
“Strażnik” już pilnuje Biblioteki. ;-)
Babska logika rządzi!
Serdeczne dzień dobry Finklo,
Historia ładnie się rozwija, robi się straszniej i straszniej, umiejętnie piętrzysz przeszkody.
Ach, jak dobrze to przeczytać.
A tatuażyści robią dziary (zwłaszcza duże) dzieciom bez zgody rodziców?
Ogólnie nie, ale jestem pewna, że znalazłby się taki, co nie ma kręgosłupa moralnego.
Odpinam rolkę od liny i unoszę głowę, oświetlając czołówką zniecierpliwioną twarz Aśki i niepewną minę Daniela.
Ta studnia miała 50 metrów. Już załóżmy, że jest prosta. Światło czołówki sięga tak daleko? Z tej odległości można rozpoznać, co wyraża twarz?
Hm, hm, dobre pytanie. Raczej nie. Zajrzę tam jeszcze.
“Strażnik” już pilnuje Biblioteki. ;-)
Dziękuję za umieszczenie opowiadania w Bibliotece!
Hej Sajmon15,
chyba pierwszy raz się widzimy/czytamy, dzień dobry :)
Witam. Przyznam, że przeczytałem Twój tekst pomimo długości, jednym tchem. Moje klimaty.
Bardzo mnie to cieszy.
Zwłaszcza, że kiedyś sam bawiłem się w speleologię i uwaga: byłem w Wielkiej Śnieżnej :) I tu bym miał trochę uwag, bo technikalia i sposób pokonywania tego typu jaskiń … hmmm wygląda nieco inaczej niż zostało tu opisane…
Z pewnością to wygląda inaczej, sama w speleologię nigdy się nie bawiłam, więc na pewno mój opis nieco odbiega od rzeczywistości. Starałam się zrobić porządny research, ale jeśli samemu się czegoś nie przeżyje, to trudno to potem wiernie oddać na papierze.
Nie zmienia to jednak mojej oceny, gdyż czytałem tekst z wypiekami i bardzo mi się podobał. Pozdr
No to uff :) Pozdrawiam również!
He's telling me more and more | About some useless information | Supposed to fire my imagination | I can't get no! No satisfaction...
Cześć, HollyHell91!… a właściwie Dzień dybry:)
Przeczytałem w nieco ponad godzinę i również pokuszę się o komentarz. Będzie on trochę krytyczny, ale nie chcę, żebyś się obraziła, ogólnie pamiętam niektóre Twoje teksty i lubię je ( np. ”Dwie Twarze” chyba był tytuł). Tylko tak subiektywnie, z mojego punktu widzenia i doświadczeń w ekstremalnych podróżach czy wędrówkach:)
Najpierw to, co najbardziej się spodobało (uwaga spoilery!):
– Już sam fakt, że zrobiłaś horror w klimacie geograficznym, w jakimś nieco odizolowanym miejscu mnie kupił, bo lubię tego typu historie. Góry, jaskinie, odizolowane wyspy, wszystko biorę w ciemno;)
– warsztat językowy, dialogi, przeprowadzenie czytelnika przez fabułę, absolutnie bez zarzutu, ja jeszcze na tym poziomie raczej nie jestem;)
– pomysł na nazwijmy to “bóstwo” czyhające wewnątrz jaskini również dopasowany do klimatu i tego typu konkursu,
– Naprawdę dobrze poprowadziłaś tę opowieść, smaczki typu ta skóra koleżanki zamiast koca, jedzenie serca, ostateczne zakończenie akcji, czyli “finałowy” stwór i przeobrażenie bohaterki. Osobiście domyśliłem się wcześniej, co chcesz uzyskać w efekcie końcowym, ale to nie Twoja wina, jakoś zazwyczaj udaje mi się przewidzieć zamiary autora w tego typu historiach,
– fajnie oddane realia i odrobione lekcje z geografii i speleologii. Nie znam się w sumie na jaskiniach i nie jestem grotołazem, ale brzmi jakbyś poświęciła dużo czasu na research, aby wybrzmieć wiarygodnie, naprawdę.
A teraz to, co spodobało mi się trochę mniej, w sensie wydawało mi się trochę mniej logiczne i irracjonalne w historii pisanej “na poważnie” (w sensie nie pastiszu horroru np.). Bazuję tu jednak na własnej wiedzy czy doświadczeń, więc nie musisz się tym w ogóle sugerować of course;):
– już na wejściu nie spodobał mi się męski bohater opowieści, bo był dla mnie w ogóle niewiarygodny. Facet, którego można łatwo przestraszyć jakimiś wymyślonymi opowiastkami, “banjalukami” (nawet jak jest młody, z bujną wyobraźnią), raczej nie będzie niemal zawodowo chodził po jaskiniach, nie byłby moim zdaniem godnym zaufania partnerem przy tego typu ekstremalnych wyprawach. A przynajmniej ja nie chciałbym takiego panikarza mieć przy swoich, górskich (czasami też trudnych) wyprawach… No może na Giewont maksymalnie bym go zabrał:)
– Podobnie sprawa ma się z przygotowaniem uczestników do eksploracji jaskini. Nie jestem grotołazem, ale z tego co mi wiadomo to Wielka Jaskinia Śnieżna (a właściwie jej cały system) jest niedostępna dla zwykłych zwiedzających, wymagane są specjalne uprawnienia, co sprawia, że z definicji nie idą tam ludzie przypadkowi. Było tam sporo wypadków śmiertelnych, więc trudno mi uwierzyć, że dwójka tak dość wprawionych już grotołazów z trzyosobowej ekipy mogłaby być właściwie w ogóle nieprzygotowana, poza zabranianiem jakiś map. No, raz kiedyś w większej ekipie pewnie ktoś taki się zdarzy, ale dwie na trzy osoby to już głupota i lekceważenie życia wszystkich,
– Później nie spodobała mi się megalomania głównej bohaterki, to że chce ona czegoś dokonać i odkryć nieznane i że zamierza wszystko ku temu zrobić, nawet podrzeć mapy kompanów i wykasować informacje z ich telefonów. Nawet jeśli jest to trochę uzasadnione fabularnie, czyli w ten sposób, iż jaskinia od początku negatywnie “działa” na członków wyprawy. Po pierwsze z taką ekipą to raczej nikt nie dokona żadnych odkryć (chyba że przez jakiś wyjątkowy przypadek), a po drugie świadczy to o ignorancji i głupocie bohaterki. W tym momencie przestałem kibicować i lubić kogokolwiek z bohaterów:) Dwoje z nich to płaczki i panikarze, a trzecia ma osobowość narcystyczną:)
– Nie chce mi się wierzyć, że Aśka i Daniel nie zaczailiby w jaki sposób pozbyli się map, nawet w warunkach silnego stresu, no chyba że naprawdę nie byli zbyt “mądrzy”:) Martyna zmieniła koncepcję kolejności przemieszczania się, nie spała, kiedy pozostali tak i tak nagle, zupełnie przypadkowo telefony zostają wyczyszczone, a mapy znikają… Zaufanie, zaufaniem, przyjaźń przyjaźnią, ale raczej by się domyślili o co c’mon.
– sam fakt, że w takich okolicznościach bohaterowie tak potulnie zasypiają też jest trochę naiwny… No chyba, że minęłoby parę dni i organizm sam by się poddał. Ludzie zazwyczaj nie przesypiają nocy z dużo bardziej błahych powodów:)
– O jedzeniu tego czegoś, co później okazało się sercem już chyba wspomniał ktoś z innych komentujących. Sama koncepcja jest dobra, ale mało wiarygodna jest sytuacja, że Martyna po kilkunastu czy kilkudziesięciu godzinach nie jedzenia podnosi z ziemi cholera wie co (zaraz po przejściu jakiegoś śmierdzącego potwora lub zwierza) i tak po prostu to zjada. Człowiek musi nie jeść chyba z tydzień, żeby być aż tak zdesperowanym;)
– wydaje mi się, że były jakieś inne, malutkie zgrzytnięcia, ale pewnie już mniej istotne.
Podsumowując, uważam, że to ciekawe i dobre opowiadanie, o przemyślanej koncepcji, a przede wszystkim w bardzo interesującym temacie. Czytało się w miarę płynnie, jest zręcznie i dobrze napisane.
Niestety, powyższe nielogiczności i dość duże uproszczenia popsuły mi nieco odbiór tej historii “na poważnie”. Nie identyfikowałem się w ogóle z bohaterami, pokłosiem czego jest też to, że nie miałem tego dreszczyku emocji i raczej przez cały czas byłem zdystansowany do całej historii, jakby to napisać “nie poczułem” tej grozy. Może gdyby bohaterowie zachowywali się nieco logiczniej, może gdyby byli w pełni profesjonalistami, a to coś przydarzyłoby im się jakoś nieco później w fabule, kiedy już np. dotarli do tego nieodkrytego przez nikogo miejsca, mój odbiór byłby trochę lepszy;)
Ale to tylko moje zdanie, z tego co pobieżnie zauważyłem opinie masz dobre i życzę powodzenia w konkursie. Pozdrawiam!
Cześć JPolsky,
Będzie on trochę krytyczny, ale nie chcę, żebyś się obraziła
Proszę Cię. Z krytycznych komentarzy można się najwięcej nauczyć.
Dziękuję Ci za wymienione plusy, zwłaszcza za doceniony warsztat i research.
Twój pierwszy zarzut martwił mnie już wcześniej. I szczerze mówiąc, nie wiem jak się z tego wykaraskać na tym etapie konkursu i nie wiem, czy w ogóle organizator by zezwolił na tak dużą zmianę, bo zmiana charakteru Daniela już będzie rzutować na sporą część historii.
Drugi zarzut: nie wiem, jak to się sprawdza, czy ktoś może eksplorować jaskinie czy nie. Można równie dobrze zadeklarować, że się uprawiało wspinaczkę jaskiniową tam i siam i że się jest przygotowanym, a w rzeczywistości nie jest się przygotowanym… nie znam procesu. O tym nie pomyślałam, żeby sprawdzić, biję się w pierś.
Trzeci zarzut: głupich i zbyt pewnych siebie ludzi nie brakuje, wręcz jest ich o wiele więcej niż mądrych z obniżonym poczuciem własnej wartości. Ale rozumiem, że z tych przyczyn przestałeś kibicować bohaterom: trudno kibicować komuś, kto irytuje.
Czwarty zarzut: pewnie urosłoby w nich podejrzenie, gdyby zdążyli trochę pożyć… A w tamtym momencie byli zbyt zrozpaczeni, by dopuścić do siebie myśl, że ich przyjaciółka zrobiła to specjalnie.
Piąty zarzut: nigdy nie uprawiałam wspinaczki jaskiniowej, ale podejrzewam, że jest bardzo wyczerpująca, do tego nieustannie karmieni strachem bohaterowie byli wyczerpani psychicznie. Wydaje mi się, że to wystarczy, by w końcu zasnąć.
Szósty zarzut: zmieniłam już mało wiarygodnego szczura na owoc. Nie wiemy, jaki czas minął od ostatniego posiłku bohaterki, ona sama tego nie wie i wydaje mi się, że wyraźnie to podkreślałam. Poza tym wydaje mi się, że każdy człowiek ma inny poziom tolerancji na głód: to, że jedna osoba wytrzyma bez niego tydzień, nie znaczy, że każda tyle wytrzyma. Tak mi się wydaje.
Dziękuję bardzo za rozbudowany komentarz i pomoc w poprawie warsztatu, każdą uwagę biorę sobie do serca i wykorzystuję na przyszłość.
życzę powodzenia w konkursie. Pozdrawiam!
Dziękuję i pozdrawiam również!
He's telling me more and more | About some useless information | Supposed to fire my imagination | I can't get no! No satisfaction...
Pozwolę sobie odnieść do zarzutu nr2. Na każde wejście do tatrzańskiej jaskini typu Śnieżna należy uzyskać zgodę parku. Dostaje się je od ręki pod warunkiem posiadania odpowiednich uprawnień, oraz jeśli inne zespoły nie działają w tym czasie w jaskini. W zgłoszeniu należy podać alarmową godzinę powrotu, po upłynięciu której organizowana jest akcja ratunkowa. Nie ma w tekście zgrzytu, bo bohaterowie wydają się być doświadczonymi grotołazami. Mniej prawdopodobny jest trzyosobowy zespół, ze względu na ilość lin poręczowych które na własnych plecach trzeba tam wnieść. Pozdr.
Hej!
Super, że jaskinia. :)
choć dobrze zna odpowiedź. Wielokrotnie robiłam mu wywód na temat tego paskudnego nałogu
Skoro zna odpowiedź, to domyślamy się, że musieli o tym gadać wcześniej. ;)
próbuje zamaskować lęk niepewnym uśmiechem.
Ale skąd lęk, skoro mówią o duchach dinozaurów i się śmieją?
Posłusznie się schyla po niedopałek i chowa do pudełka.
– Bardzo ładnie – chwalę go i odwracam się w stronę jaskini.
Jej wnętrze wydaje się
Lekka siękoza. Później też są takie momenty.
Ale czyta się dobrze, bardzo ciekawa historia o tym zalaniu gościa betonem, brr. Może nie jest strasznie (bo Daniel panikuje trochę z niczego), ale na pewno jest interesująco. ;
Kątem oka zauważam za nią ruch. To Daniel odrywa wzrok od butów i nas obserwuje.
Ale jaki ruch? Oderwanie wzroku od butów?
– Gdybyś zawsze taka była, nie przyjaźniłabym się z tobą.
– Przegięłaś – syczy.
Hm, ale czemu „przegięłaś”, co jest w tym takiego? Chyba że po prostu nieważne, co powie, coś sprawia, że się kłócą.
Wywala nam wszystkim oczy ze strachu.
Dziwnie to brzmi. Poza tym oprócz tego zdania:
Nie mamy śmiałości się ruszyć.
W głowach staramy się zidentyfikować dźwięk.
Skąd bohaterka wie, że oni też starają się zidentyfikować ten dźwięk, jest w ich głowach? Poza tym czy reszta nie ma śmiałości? Czy nie rusza się z innego powodu? O ile bohaterka nie ma nadprzyrodzonych zdolności, lepiej takie wrażenia opisać z jej punktu widzenia.
Rozumiem, że to działanie z zewnątrz, ale mimo wszystko niewiele się wydarzyło, a bohaterowie są tak przerażeni. W sumie tylko usłyszeli dźwięk…
stąd wyjść – mówię dobitnie, próbując zebrać całą odwagę, która rozsypywała się na kawałki. – To nie
Powinno być
stąd wyjść – mówię dobitnie, próbując zebrać całą odwagę, która rozsypywała się na kawałki – to nie
wspólnego strachu i wroga, żeby zacząć się dogadywać?
Nie rozumiem. Przecież dogadywali się bez wroga, poza jaskinią.
czasu, może dwie godziny, trzy? gdy
Czy to poprawny zapis?
opuchniętą buzię od płaczu
Raczej twarz, buzia kojarzy się z dziećmi.
Podoba mi się to powolne ukazanie psychozy bohaterki, ta jej chęć dotarcia za Syfony. Fajnie to wszystko planuje. ;) Scena z Aśką i otwartymi oczami (mimo snu) bardzo dobra, realistyczna. Wcześniej trochę te emocje związane z lękiem czy niepokojem, nie do końca się zgrywały, tutaj super to wszystko pasuje. Było napięcie, poczułam przerażenie bohaterki, która ma przecież niecne plany.
warczy Aśka, która prawie rozbiła nos o jego bark.
Bohaterka idzie pierwsza, skąd o tym wie?
Skoro bohaterka zemdlała tuż przy grobowcu, a Daniel tam zajrzał – nie rozumiem jak zgubili plecak? Przecież nie nieśli nieprzytomnej Martyny kilometry dalej od grobowca? Więc plecak powinien leżeć tuż obok.
Ale sam opis sceny, bezradności i uświadomienia sobie, że są w potrzasku – fajnie wybrzmiewają.
– Nie mogliście mnie, nieprzytomną, odciągnąć od grobowca daleko
No właśnie. :p
Angażuję wszystkie moje zmysły w ten jeden przedmiot.
Chyba w zdobycie przedmiotu?
Zresztą przedmiot brzmi średnio, raczej plecak.
Przez jakieś najbliższe dwie godziny nic się nie dzieje,
A skąd wiadomo, że dwie godziny, skoro dopiero za chwilę wyciąga komórkę?
Zastygam. Nogi w grobowcu.
Nie. To niemożliwe. Takie rzeczy nie istnieją.
Umarlak zapieprzył mi mapę?
Bardzo dobry fragment.
wzdryga się tak gwałtownie, że aż mnie prawie przewraca
https://sjp.pwn.pl/slowniki/wzdryga%C4%87%20si%C4%99.html
Drgnięcie ciała raczej nikogo nie przewróci. Nawet prawie. ;)
bałam się horrorów i thrillerów, gdy byłam mała
Ale chyba małym dzieciom nie puszcza się horrorów ani thrillerów
czarnego nieba, który wydaje się czarną ziemią jednocześnie.
Skoro jednocześnie są tym samym, nie ma sensu powtarzać koloru.
zwierzęcia i coś
czegoś
Wizja ciekawa, może nie straszna, ale intrygująca. ;)
Odżywam. Wraca do mnie nadzieja, która wlewa we mnie nową energię.
– Tam ktoś jest – mówię do Aśki i Daniela, którzy nadal wiszą uczepieni liny. – Nie jesteśmy sami!
– No, dobra – sapie Daniel. – Ale jak się tam dostaniemy?
Czemu nagle inna obecność napełnia nadzieją? Ten moment zobaczenia nóg grotołaza napełnił paniką, a mógł to być inny człowiek, który tamtędy chodził. A tu może Weles rozpala ogień – w końcu Martyna miała koszmar. Trochę mi to zgrzyta.
Akcja z Danielem nieoczekiwana. Dość powoli rozkręcała się akcja (na początku tylko niepokój bez powodu, potem raz straszny dźwięk, zagubienie, nogi, zagubienie), a tu takie uderzenie i latają części ciała. :D No ale fajnie się czyta. ;)
już mnie wciągnęła. Już chyba nie mam siły się martwić i płakać. A może już dotarło do mnie, że i tak nie ma nadziei. Płacz i rwanie włosów z głowy nie pomogą. Może przeszłam już do kolejnego, ostatniego etapu rozpaczy, czyli pogodzenia się z losem.
Już nadmiar
Jużoza. :D
Dopiero teraz przekonuję się o tym, jaki ten mechanizm jest przedziwny. Zaprogramowała go nam natura i nie mamy nad nim kompletnie kontroli.
Trochę jak narracja trzecioosobowa. W takiej sytuacji nie wiem, czy Martyna myślałaby o takich rzeczach. ;)
Niesamowite, jakie nieistotne i durne myśli przepływają przez umysł w stanie zagrożenia.
Tu podobne wrażenie: okej, można pomyśleć o tej syrence, ale nie ma co tego dopowiadać. Bohaterka jest przerażona, ucieka, a te myśli są takie spokojne i analityczne.
Scena z tatuażem trochę wybija z rytmu.
Za to dalej bardzo fajne napięcie – słychać kroki, Martyna nie wie, czy to Aśka czy ktoś inny. Świetna scena, zwłaszcza jak już czuć ten odór. Tylko to wymiotowanie jakoś tak dziwnie – coś idzie i nie słyszy, że bohaterka jest obok i wymiotuje? Przecież wymioty są dość głośne.
Narracja momentami wybijała mnie z rytmu. Czasami były to pojedyncze zdania, czasami całe linijki, akapity. Chodzi mi o to, że Martyna, będąc w krytycznej sytuacji i przywołując różne wspomnienia, przybiera taki dobroduszny, luzacki ton, np. tutaj:
Pewnego dnia siedziałam w Grocie Szczęśliwości (wiem, słabe określenie, ale gdy ją nazywałam, miałam chyba z dziesięć lat) i
Po co sama dopowiada, że to określenie jest słabe, skoro wie, że wymyśliła je mając dziesięć lat? ;)
Albo tutaj:
To głupie, ale od razu robi mi się raźniej. Jestem w beznadziejnej sytuacji, z pewnością niedługo umrę, ale przynajmniej nie umrę w totalnych ciemnościach.
Czy w krytycznym momencie myślałaby, że to głupie?
Wspomnienia trochę rozrzedzają akcję, ale rozumiem, że trudno przy takim limicie o ciągłe opisy w jaskini, zwłaszcza że mamy punkt widzenia Martyny.
Koc jako skóra? Hm… Zgrzyta mi to, bo skóra jest inna w dotyku, zwłaszcza taka… em, świeża. No i trudno o koc ze skóry pleców dziewczyny, która jest szczupła, to by było dość małe, na pewno cięższe niż koc. Choć sam makabryczny pomysł skóry z koleżanki doceniam. ;)
Za to na duży plus opisanie zjedzenia owocu – blee, co ona zjadła? :p Chyba nie chcę wiedzieć. XD
Scena przy ogniskach z Welesem mroczna i wyważona, sam Weles jest naprawdę dobrze przedstawiony, władczy i trochę taki król piekła. Czuć grozę. Co do zjedzenia serca – nie wiem, czy można to pomylić z owocem… To chyba taki trochę metaliczny, ciągnący się smak… Nie, żebym była znawcą, bo nie gustuję w ludziach ale mimo wszystko konsystencja i zapach…
Nasze świata nie mogą się przenikać.
Literówka.
Demony nie mogą wychodzić na powierzchnię, a ludzie nie mogą dostać się do podziemi.
O, miałam skojarzenie z DB. Pomysł z podziałem na podziemia klasyczny, ale lubię takie pierwotne ukazania piekła. ;)
Za to zgrzyta mi koniec, bo tak naprawdę bohaterka była z tych, co to się rozczulają i płaczą, a teraz jak socjopata dołącza do Welesa. Jasne, raz podarła mapy (wpływ jaskini, jeden zryw), ale ogólnie była bardziej z tych spokojnych i grzecznych, przynajmniej tak ją kreowałaś. A teraz na luzie stwierdza, że zabija ludzi i czemu wcześniej mogła się bać, jak to takie fajne. Hmm…
No ale dotarłam do końca i całościowo mi się podobało. Ja zawsze marudzę (u każdego xd), bo taka moja natura, a co mi zgrzyta – mówię. ;) Na pewno bym kliknęła, ale widzę, że już nie ma potrzeby. ;)
Może nie czułam grozy, jaskinie mnie nie przerażają, a sam Weles wywołał raczej takie pozytywne wrażenie, po prostu lubię tego typu bohaterów. :D Chętnie poczytałabym coś o nim i z jego punktu widzenia. ;)
Pozdrawiam serdecznie,
Ananke