- Opowiadanie: gregster - Nasze wesołe zoo (MASAKRA 2010)

Nasze wesołe zoo (MASAKRA 2010)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Nasze wesołe zoo (MASAKRA 2010)

 

– Żryyyj! – wrzasnęła małpka Fisia, ciskając pogiętą puszkę prosto w twarz Marioli – No, żryj! Mamo, ona nie je! Dlaczego ona nie chce jeść?

Siwa pawianica przestała grzebać w stercie śmieci i spojrzała na męża znacząco.

– Stanisław, słyszysz? Zrób coś, dziecko płacze!

Pawian oderwał wzrok od żarzącego się koniuszka papierosa.

– Co?

– No ruszże zad i zajmij się tym! – krzyknęła pawianica.

Stanisław odrzucił pustą butelkę i z westchnieniem wetknął marlboro w pysk. Wolniutko zsunął się z murku. Rozkołysanym krokiem ruszył w stronę klatki. Nie bez trudu przecisnął się między prętami i stanął nad skuloną w kąciku dziewczyną. Mariola odwróciła posiniaczoną twarz i znów zaczęła dygotać jak w febrze.

– Nie chcesz jeść? – zapytał cicho pawian – Dziecko mi stresujesz?

– Niech ona je! – wydzierała się Fisia – Niech ona dalej je!

– Mam ci poprawić apetyt? – szepnął Stanisław złowrogo – Znowu?

Pstryknął niedopałkiem w stronę Marioli i wypchnął do przodu włochate lędźwia.

– Wiesz, że znam sposoby na fochy przy stole. To jak? Dalej będziesz niejadkiem? Niegrzecznym niejadkiem? Mam się tobą znów zająć?

Łzy popłynęły po sińcach i ranach na twarzy dziewczyny. Zamknęła oczy i wolno, wolniutko sięgnęła po puszkę.

 

Bartek nie miał już sił krzyczeć. Zeszłej nocy umilkło jego ciągłe wycie. Zaczął się natomiast kiwać, szybkimi ruchami-skurczami, przód-tył, przód-tył, przód-tył. Niewidzące oczy wlepił w ścianę, nie podniósł głowy, gdy padł na niego cień Simby. Tylko rytm jego kiwania przyspieszył, i Bartek wyglądał teraz jak wielka, goła kura dziobiąca rozsypane ziarno. Podobieństwo zwiększały krawe kikuty, którymi wciąż poruszał w górę i w dół, niczym bezradny wobec swego losu nielot.

– Witaj – rzekł Simba i odwrócił lekko pysk. Jego wyliniała grzywa zafalowała – Twarożku, mogę prosić…?

Lori-albinos wyłonił się z cienia, w którym zwykł chować się przed słońcem. Trąc wielkie oczy poczłapał w stronę Bartka.

– Lewa, jeśli łaska – rzucił Simba.

Twarożek podniósł z ziemi jeden z kawałków grubego sznura. Nie miał w zwyczaju dużo mówić, wszystko było jasne. Niektórzy nie mają chwytnych odnóży i zręcznych palców. Nie mogą, choćby bardzo się starali, założyć opaski uciskowej. Inni mają. I mogą.

Trzeba sobie pomagać.

Lori szybkimi ruchami zacisnął pętlę na udzie Bartka, tuż ponad kolanem.

– Boże, nie, błagam! – zaszlochała zza prętów sąsiedniej klatki Kasia – Czemu to robicie? Czemu?

Z początku zdawało się, że Simba nie zniży się do odpowiedzi. Przez dłuższą chwilę patrzył na Kasię wielkimi, smutnymi, wilgotnymi oczami.

– To jest moja bardzo podstawowa potrzeba, drogie dziecko – odparł w końcu łagodnie – A po ośmiu latach żarcia zgniłej, napompowanej chemią padliny, to także olbrzymia przyjemność.

Twarożek zacisnął pętlę i dał znak palczastą dłonią. Rozległ się głuchy odgłos – to Kasia zaczęła bezsilnie tłuc dłońmi w stalowe pręty krat.

– Oszczędzaj siły – rzucił jeszcze Simba, odwracając się od niej – Będziesz następna.

Lori odwrócił się i ruszył w stronę swojego kącika. Zapadł w drzemkę niemal natychmiast, trzasku miażdżonej zębami kości już nie usłyszał.

 

– Ja chcę do mamusi – chlipnęła po raz setny Basia.

– Musisz być odważna – pouczył ją po raz setny Pawełek – Musisz być dzielna. Rodzice po nas przyjdą. Uratują nas, zobaczysz.

Ale Basia już płakała, dusiła się szlochem, łykała kleiste smarki. Wystarczyło krótkie wspomnienie domu, dotyku rąk matki, zapachu obiadu i wesołego, ciepłego uśmiechu tatusia.

Płacz był jak ekspresowa zaraza – przenosił się w okamgnieniu, po minucie płakały już niemal wszystkie dzieci. Prawie wszystkie. Bez mała pięcdziesiątka. Roztrzęsiony, ludzki stosik w klatce o podstawie metr na metr. Nie płakały tylko te na samym dole. Właściwie od kilku godzin nie było ich w ogóle słychać.

 

– No, nie wiem…– rzekła Punia w zamyśleniu – jakoś się dziwnie układa na grzbiecie… tak jakby się marszczyła.

– No co też ty, kochana! – nieco na pokaz oburzyła się się Niunia – A ja uważam, że pięknie leży. Jakby była na ciebie uszyta!

– Wiesz co? Bo chyba jest.

Obie norki zachichotały zgodnie.

– To co, mogę już iść? – przerwała im panda trochę gburowatym tonem – Czy chcecie jeszcze jedną?

– Od przybytku głowa nie boli – zaśmiała się filuternie Niunia – Jeszcze jedną, dobrze? Ostatnią, do kolekcji. Przepraszamy cię bardzo, pandziu, że ci zawracamy głowę, ale masz takie piękne, długie, ostre pazury…

Panda ziewnęła, podniosła się z ziemi i bez słowa ruszyła w stronę najbliższej klatki. Po raz kolejny rozległ się paniczny wrzask siedmiu kobiecych głosów. Za chwilę krzyczało już tylko sześć.

 

Dziś rano mięso zaczęło odchodzić od kości pana Miecia. Kawałki wypływały na powierzchnię jak ugotowane pierogi. Całe reptilarium wypełnił zapach gotowego posiłku.

Ale Szmaragdzik nie połasił się nawet na jeden kęs. Siedział tylko na brzegu sadzawki, nieruchomy jak posążek, w tym przerażającym stanie pół-skamienienia, na który stać tylko gady.

– Chyba już wiem, jak przekręcić termostat – szepnął krokodyl – Chyba już się domyśliłem. Może nawet mógłbym sięgnąć do niego ogonem. Ale wiesz co? Nie chce mi się.

Powtarzał to co jakiś czas. Woda bulgotała, a on wpatrywał się w pana Miecia. Pan Miecio jeszcze do niedawna patrzył na krokodyla z niemym błaganiem. Teraz już nie mógł. Jego oczy wypłynęły jakiś czasu temu.

– Chyba już wiem, jak przekręcić termostat…

 

– Proszę – rzucił Tuptuś nie podnosząc wzroku znad papierów, które przeglądał.

Zebra pchnęła drzwi kopytkiem i weszła do gabinetu.

– Tuptusiu… pomyślałam, że powinieneś o tym wiedzieć… – rzekła niepewnie.

Koala przerzucił łapką stronę raportu, niezgrabnie podniósł z blatu ołówek i z wielkim mozołem zanotował coś na marginesie.

– Przepraszam cię – mruknął – Sekundka.

Odłożył ołówek, chwilę wodził wzrokiem po tabelach i wykresach, coś porównywał, coś obliczał, pomrukiwał półgłosem. Wpadające przez okno promienie porannego słońca migotały w okularach, które nasadził sobie na guziczkowaty nos.

– No, już – rzekł w końcu – O czym powinienem wiedzieć?

– Nad zoo przeleciał właśnie ten… no… samolot – odparła zebra – Taki mały. Taki jakby…

– Bezzałogowy – dokończył spokojnie Tuptuś i wskazał łapką szemrzące w kącie CB radio – Wiem, właśnie o tym mówili na otwartej częstotliwości.

– Acha – stropiła się nieco zebra, marszcząc czoło pod rzadką grzwyką. Nigdy nie była zbyt bystra, sformuowanie pytania zajęło jej dłuższą chwilę, a i tak nie udało się do końca – A po co… no… ten…?

– Robił zdjęcia – wyjaśnił łagodnie koala – Za chwilkę zacznie się nalot.

– Nalot?

– Bomby. Będą zrzucać bomby. Z uwagi na obecność ludzi, postarają się wykonać precyzyjne uderzenia w wybranych punktach. Zminimalizują ofiary wśród zakładników.

– A… my?

– A wśród nas zmaksymalizują – Tuptuś uśmiechnął się smutno – To już jedyne, co im pozostało. Po dwóch szturmach policji i trzech wojska, to po prostu ostatnie możliwe rozwiązanie.

Milczeli chwilę. Tuptuś patrzył przez okno, zebra próbowała grzebać kopytem w posadzce, ale ta jakoś dziwnie nie chciała uformować się w dołek.

– Znalazłeś coś ciekawego w tych… papierach? – zapytała w końcu zebra.

Koala drgnął, wyrwany z rozmyślań.

– Tak – odparł – Parę rzeczy. Na przykład to, w tym raporcie – wskazał łapką – Tutaj jest ostrzeżenie ze stacji radiologicznej. Dotarło do producenta karmy ze sporym opóźnieniem, a do dyrektora zoo to już w ogóle po wiekach. Piszą tutaj o opadzie napromieniowanego pyłu.

– Napro-co?

– Cząsteczki metali ciężkich o różnym stopniu radioaktywności – wyjaśnił cierpliwie Tuptuś – Jakiś mutagen. Według nich zawiało nim znad jakiejś fabryki. Opadły na naszą karmę, ale z początku nikt tego nie zauważył. Ludzie popakowali ją w wory i wysłali do nas, jak zwykle. To chyba z tego powodu uzyskaliśmy samoświadomość, zdolność mowy i tak dalej… Im więcej kto zjadł, tym szybciej się rozwinął.

– No, to ty chyba zjadłeś naprawdę dużo! – zachichotała zebra.

Tuptuś uśmiechnął się łagodnie.

– Jakoś nigdy nie mogłem odnaleźć umiaru w jedzeniu – odparł – Nawet, gdy karma cuchnęła całą tablicą Mendelejewa. Prawdę mówiąc, zupełnie nie wyczułem różnicy w smaku.

Znów zapadła cisza. Względna, bo z oddali dobiegały wciąż różne głosy. Jęki, wrzaski, błagania. Opętańczy śmiech. Trzask, prask i mlaskanie. A od kilku chwil także niski, basowy pomruk silnków. Głośniejszy i głośniejszy z każdą sekundą.

– I co teraz będzie? – zapytała zebra, nerwowo strzygąc uchem.

Tuptuś potarł nos.

– Zdania są podzielone – rzekł – Właściwie każdy ma swoją opinię.

– A ty?

– A ja myślę, że teraz będzie Nic. Chwila hałasu, chwila bólu, a potem wielkie, bezbrzeżne, bezbarwne Nic.

– Chyba nie rozumiem – szepnęła zebra.

– Nikt nie rozumie…

Pomruk był już bardzo głośny. Tak głośny, że zebra nie dosłyszała ostatnich słów koali Tuptusia.

– Ale wiesz co? Warto było.

 

dla wszystkich Was w klatkach – gregster
Koniec

Komentarze

Jeśli zdążysz, popraw czeskie błędy.
Teoretycznie nic nowego, ale praktycznie --- ukłon ode mnie.

Byłeś w ZOO, greg? ;)

Tekst niezły ale mi bardziej by pasował na coś groteskowego. Bo teraz jakieś takie trochę nijakie.

Pozdro,
Snow 

Sygnaturka chciałaby być obrazkiem, ale skoro nie może to będzie napisem

butlekę - literówka
Nigdy nie była zbyt bystra - :DDDD
Fajne, naprawdę fajne!

Fajne, ale ta część o radioaktywnym pyle trochę psuje groteskowy efekt początku. Masakra jest? Jest :P Swoją drogą, psychoanalityk miałby co analizować po przeczytaniu opowiadań na masakrę... to by było ciekawe.

Dlatego podchodzi pod masakrę. Bez pyłu pozostałoby kpiną, groteską.

Pisałeś to na zamówienie PETA? ;)

A serio: Bardzo mi się podobało. Mocne i daje do myślenia.

Świetny pomysł i rewelacyjny warsztat.

Dzięki za komentarze! Do Zoo się chyba wybiorę dzisiaj :)

OK, do konkursu.

Okrropne (jak na masakrę przystało;).

Jest git, choc temat znany.

znany, znany, ale "- I co teraz będzie? - zapytała zebra, nerwowo strzygąc uchem.
Tuptuś potarł nos.
- Zdania są podzielone - rzekł - Właściwie każdy ma swoją opinię."
miażdzy
8/10

Niech żyje Wolna Fantastyka!
Wędrowcze! Wiedz, że odszedłem tam, gdzie trawa jest zieleńsza. Ruszaj za mną na WTF Wykrot!


kłaniam
gregster

Nowa Fantastyka