Coś na rozluźnienie – nie jestem pewien, do ilu znaków liczy się szort, ale można łyknąć na raz ;)
Coś na rozluźnienie – nie jestem pewien, do ilu znaków liczy się szort, ale można łyknąć na raz ;)
Zegary przycichły na sekundę, gdy Bogdan wparował do zakładu. Młodzieńczy zapał buzował w nim jak w piecu, choć był niemal równie stary i zniszczony jak pobliska huta.
– Ha, panie fachman! Przejrzałem pana!
– Cóż, chciałbym móc powiedzieć to samo.
Zegarmistrz był jeszcze starszy – tak stary, że nie podnosił zza biurka nawet oczu, zasnutych zresztą bielmem jak mlecznym kożuchem.
– W czym mogę pomóc?
– Gerard i Aldona, dzwoni cóś? Nie wtykam nosa w nie swoje sprawy, ale od tygodni u nich cisza, jak makiem zasiał. Gerarda przestali widywać w barze i jedni gadają, że znaleźli u niego raka, drudzy, że znalazł Pana Boga. A ja wim swoje – widziałem jak prosto po robocie leci z tramwaju do kwiaciarni. Puścił parę, kiedy żem go przycisnął na półpiętrze. Mówi, że zmienił mu pan nastawienie!
– Gerard! Tak, tak – zatykał staruszek do wtóru niezliczonych zegarów. – Bardzo się cieszę.
– Ta? A mnie to nie daje spokoju. Tak się składa, że czydzieści lat żyję z Aldoną przez cienką ścianę i znam tę sekutnicę jak własną żonę. Czy raczej: znałem? Zaczarował ją pan!
– Słucham?
– Zahypnoteges pan Gerardowi babę! Nie ma głupich, co to ja telewizora ni mam? Mało tu u pana zegarków na łańcuszku?
– Proszę pana, to zupełnie nie tak.
– Dobra, dobra, skończ pan z tym blefem. Ile?
– Co: ile?
– Ile za zahypotetyzowanie baby! Panie, to sprawa życia i śmierci – Bogdan ściszył głos i nachylił się zegarmistrzowi do ucha. – Aldona to i tak był anioł przy tej mojej Helenie. Za gówniarza myślałem, że dam jej radę. Później, że piekło samo się o nią upomni, ale jej się nawet starość nie ima. Nie wiem, czego się chwycić, krucyfiksa czy osinowego kołka!
– Chwileczkę! – Staruszek wszedł Bogdanowi w słowo, stęknął i wyrósł zza biurka jak wieża zegarowa. – Co też pan wygaduje! Nie hipnotyzuję niczyich żon.
Bogdan skurczył się w jego cieniu i spuścił z tonu.
– Nie? To szkoda. Pomyślałem, że naprawia pan tu różne starocia – odburknął.
– Nic z tych rzeczy. – Zegarmistrz podstawił nagle Bogdanowi pod wąs wytartą szmatkę. Śmierdziała pastą polerską, w jej fałdach błyszczała srebrna koperta. – Widzi pan? To Herzschlag Edel, model z trzydziestego roku, jeszcze z naciągiem mechanicznym. Młodzi już takich nie noszą. Ale prawda jest taka, że nie zestarzał się nic a nic. Tak, tak, ponadczasowy klasyk, nieśmiertelny. Trafił po prostu w nieodpowiednie ręce.
– Rozumim – skłamał Bogdan, zerkając na staroświecką tarczę pełną pałek, fałek i iksów. – No, także teges, przepraszam za najście. Wszystko mi się pokręciło.
– Nie wszystko – Zegarmistrz powstrzymał Bogdana, znienacka kładąc mu dłoń na ramieniu. – Każdy może źle trafić. Człowieka nastawić się nie da, za to świat… Plus minus parę ząbków jeszcze nikomu nie zaszkodziło. Wygląda na to, że Gerardowi pomogło.
– Co pan powie? – Bogdan przestąpił z nogi na nogę.
– Trudno to opisać w paru wymiarach. – Starzec westchnął, jakby miał streścić "Wojnę i pokój" za pomocą czterech głosek. – Z grubsza chodzi o zmianę orientacji, achem… przestrzennej, rzecz jasna. Wie pan, na ile sposobów można obrócić płaszczyznę wokół dowolnego punktu? Nieskończenie wiele! Młodzi nazywają to hiperprzestrzenią, ale dla nich wszystko jest "hiper"…
– Hyperprzez co? Panie, ja ni mam czasu…
Bogdan machnął dłonią i w tej samej chwili zegarmistrz drgnął, jakby jego wyostrzone zmysły złowiły nieuchwytny dotąd impuls.
– Ach, poczciwy czas. Nie wydaje się panu, że przemierzamy go coraz krótszymi odcinkami? Tak, tak, tracimy kondycję. Jeśli nie interesuje pana teoria, możemy przejść od razu do interesów. Poproszę o pański zegarek.
– A po co panu?
– To moja cena. Słyszę, że pańskiemu słudze przydałby się urlop, mechanizm krokowy ledwo powłóczy… I co też panu zrobiło szkiełko, że tak drży? Zbił je pan? – Niewidomy zegarmistrz pokręcił głową.
Bogdan zerknął na odrapaną tarczę i napięty na przegubie pasek z postrzępionego skaju.
– I co będę z tego miał?
– Ma pan problem, więc znajdę odpowiednie wyjście.
Ledwo Bogdan odpiął pasek, a już zegarmistrz wyciągnął po niego dłoń i uścisnął serdecznie.
– Doskonale. Proszę tylko o odrobinę cierpliwości. Nastawienie jest najważniejsze. Pozwoli pan, że wymierzę na oko.
Bogdan wejrzał z powątpiewaniem w mleczną źrenicę, ale w tej samej chwili stary ślepiec dźgnął go palcem prosto w pierś, jakby przypinał obrazek do boazerii, po czym kciukiem obrócił pokrętło zegarka.
– Gotowe. Najlepsze wyjście jest tam. – Zegarmistrz skinął na drzwi.
– Ale że gdzie, mam tak se wyjść?
– Tak, tak. Polubi pan tę płaszczyznę. Nazywam ją „Minus dwa”. Wszystkie problemy zdają się w niej mniejsze, jak i margines błędu… – Starzec przybrał poważną minę. – Jeśli panu nie przypasuje, proszę wracać prosto do mnie, zamykam o siedemnastej!
Popchnięty delikatnie Bogdan zatoczył się, odczuwając dziwną lekkość. Z podejrzeniem, że został właśnie otumaniony chronoformem i okradziony, wypadł na ulicę.
Uderzyła go cisza. Nie, nie cisza – dźwięk podobny całkiem do miejskiego zgiełku, tyle że jakby łagodniejszy, stłumiony? Rozejrzał się wokół. Samochody sunęły spokojnie ulicą, podskakując na dziurach miękko jak łaziki na księżycowych kraterach. Czerwcowe słońce powinno palić żywym ogniem, ale Bogdan dostał ni z tego, ni z owego gęsiej skórki. Jak to było z tym ochłodzeniem klimatu?
Na pierwszy rzut oka świat wyglądał tak samo, lecz szczegóły wzbudziły w Bogdanie niepokój. Odjeżdżający autobus rozmył się w oddali jak ostatni rządek liter u okulisty. Szumiało w uszach i zlewało zimnym potem, jak zawsze przy spadkach ciśnienia. Duszę Bogdana rozdzierał dylemat – z marszu donieść na zegarmistrza na komisariacie, czy zajrzeć najpierw do Heleny. A nuż i ona źle się poczuła?
Bogdan ruszył do domu. Ciało słuchało jakby jednym uchem, pękaty tułów kołysał się na miękkich kolanach, jak łódka na nieznanych wodach. Całą drogę towarzyszyło Bogdanowi stado dokuczliwych drobiazgów – a to za wąskie chodniki, z których spadał, ilekroć próbował minąć zbyt powolnego przechodnia, a to za niskie krawężniki, przez które nogi plątały się, gdy wskakiwał z powrotem. Przed wejściem na klatkę przystemplował czołem nisko zwieszoną tablicę adresową, a schody, których jakby ubyło od ostatniego razu, przesadził susem tak długim, że zatrzymały go dopiero pancerne drzwi na piętrze.
– Helena! Otwórz, no!
Zamek zgrzytnął po upływie wieczności, wypełnionej wyobrażeniami Bogdana o awanturze, jaką żona rozpęta o spóźnienie, niewyrzucone śmieci i zagubiony zegarek. Tymczasem drzwi otworzyła mu Helena magicznie odmieniona. Skurczona jakby, węższa w barach, w dodatku z miną nijaką, jakby zdjęta z ikony.
– A, to ty… – rzekła sennie, po czym odwróciła się na pięcie przydeptanego pantofla i powlokła w głąb przedpokoju.
Zafascynowany Bogdan podążył śladem nowoodkrytego gatunku Heleny aż do salonu. Bez słowa położyła się na kanapie, po czym wzięła do ręki wymiętoszony kryminał i ziewnęła, rozdziawiając paszczę.
– Wszystko w porząsiu, Helka? – zapytał Bogdan.
– Ta, a co u ciebie?
Bogdan dotknął jej czoła dłonią. Ten czuły instrument zawsze uważał za pewniejszy niż termometr z apteki, lecz zwątpił, wyczuwając coś zgoła przeciwnego gorączce. No jakby macał arbuza z lodówki!
– A nie powinnaś pójść do lekarza? – rzucił półgębkiem.
– Zajmij się czymś i daj mnie spokój! – Helena zmarszczyła brwi, jednak jej głos wbrew prognozie nie omiótł Bogdana jak halny. – Nie ma w pudle żużla, czy czegoś?
Poddany próbie, Bogdan zachował trzeźwość umysłu. Nie zamierzał zaglądać darowanemu koniowi w zęby. Zatarł ręce i wskoczył na wolny fotel. Z pilotem w dłoni mógł wreszcie włączyć się do życia. W sam raz na meczycho!
Za cicho, pomyślał Bogdan, rozmiłowany w ryku piłowanych silników i dartej nawierzchni. Wdusił do dechy klawisz dźwięku. Zawodnicy ruszyli. Wolno. Jak muchy w smole. Bogdan zdążył poskubać wąsa i opukać palcami podłokietnik, zanim weszli w pierwszy wiraż. Ledwo dojechał do reklam. Najwyższą stawką w tym wyścigu okazało się nie umrzeć z nudów.
Wycisnął zad z ciasnego fotela i zajrzał do lodówki. Flaki z olejem! Głodny rozrywki Bogdan wrócił przed telewizor. Znowu ruszyli. Motory popiardywały jak stare kosiarki. Jechali i jechali…
– Jezu Chrrryste… – Bogdan zazgrzytał zębami.
Helena wstała i zaczęła snuć się po domu niczym duch. W ubikacji zaległa na dobry kwadrans, potem znów salon, sypialnia. Jej obserwacja była dla Bogdana większą torturą, niż gdyby prała go ścierą.
– Jesteś głodny? – zapytała w drodze do kuchni.
– No!
– To obierę ziemniaki.
Bogdan mógł się założyć, że w tych okolicznościach czynność potrwa do późnej nocy. Wyprzedził żonę na półmetku, ponownie zajrzał do lodówki. W sześciopaku brakowało dwóch browarków – czyżby wyżłopał je do śniadania? Pstryknął kapslem i pociągnął dwa słuszne łyki. Zaraz skrzywił się, obrócił puszkę w palcach i sprawdził cyferki.
– Tylko trzy procent?! Nie wyczymię! – ryknął Bogdan. – Helka, która godzina?!
– Wpół do piątej. Czego się drzesz… – odmruknęła, zajęta oglądaniem kiełkujących kartofli.
Ten minimalizm to było dla Bogdana zbyt wiele. Wybiegł z domu i popędził z powrotem do zegarmistrza. Pokurczona ziemia uciekała mu spod nóg.
Bogdan wolał nie ryzykować spóźnienia. Biegł szybciej niż czas, zdawało mu się, że jednym susem przesadza po dwie przecznice. Ludzie o obwisłych, apatycznych twarzach przewijali mu się przed oczami, jakby oglądał album ze zdjęciami mamusi. Mało nie uświerknął od pędu powietrza. Zmroziło go jeszcze bardziej, gdy rozejrzał się po adresach.
Liczył przecież ulice, więc w jaki sposób ominął właściwy zakręt?! Odruchowo podniósł nadgarstek do oczu, lecz nie było już na nim zegarka. Lodowaty pot spłynął mu w dół pleców. Zawrócił, skręcił w pierwszą w prawo, zobaczył zegarmistrzowski szyld. Udało się!
Zamknięte.
Bogdan kopnął w drzwi raz i drugi, zanim zauważył, że z cienia pobliskiej bramy przygląda mu się postać w kaszkiecie nasuniętym na oczy.
– Hej, gościu, buchnęli ci sikora? Szkoda nerwów, tu i tak zazwyczaj zamykają dwie godziny wcześniej. Ale stawiam dolary przeciwko orzechom, że nie przejedziesz się na moim towarze. Nieśmigany!
W zanadrzu dziurawego palta wrzało jak w małym ulu. Kilkanaście tandetnych zegarków próbowało przebić się do klienta z własną bzyczącą gadką.
– Daj mnie spokój, nie poczebuję… – Bogdan zająknął się, po czym wyrzucił ręce po pierwszy lepszy czasomierz.
– Chwila! Gdzie z tymi grabiami!
Opryszek z łatwością odepchnął Bogdana i pogroził mu palcem – w cieniu wydawał się nieco mniejszy niż w rzeczywistości.
– W imię Ojca i Syna! – Bogdan chwycił się brzytwy, składając dłonie w modlitewnym geście. – Umisz tę sztuczkę z zegarkiem? Muszę się stąd wydostać! Zwariuję, jeśli zostanę choć minutę dłużej!
– Spokojnie, jak na wojnie. Chcesz dać nogie? – Cwaniak cmoknął pod nosem i przekrzywił zawadiacko kaszkiet. – Wyskakuj z butów.
– A na co ci moje buty, łachudro?!
Wojownik w Bogdanie zbudził się na krótko, po czym obrócił na drugi bok, nie otrzymawszy odpowiedzi. Szemrany osobnik czekał z założonymi rękami, dopóki obok jego dziurawych sztybletów nie wylądowało bogdanowe obuwie.
Crocsy leżały na oprychu, jak ulał.
– Elegancko, a teraz ani drgnij! – Osobnik objął Bogdana ramieniem ciężkim jak żelazna sztaba.
– Znam ten bałagan jak własną dolinę – Druga ręka cwaniury powędrowała do kieszeni palta, skąd dobiegła seria stłumionych kliknięć. – Szacher-macher i cyk. Za winklem w prawo, dalej sam trafisz.
Bogdan nie posiadał się ze szczęścia, gdy zaczęły oblewać go fale ciepła i rejwachu zza pobliskiego rogu. Choć puszczony w skarpetach, wystrzelił z bramy jak pocisk. Nie usłyszał dobrze ostatnich słów opryszka – przyszły spóźnione i zagłuszył je narastający hałas.
– Będziesz, gościu, zadowolniony! Nie ma co się certolić na niskich obrotach… Ale jakbyś miał się przekręcić, to wal do mnie jak w dym. Będę tu do dwudziestej. Plus minus…
Szorty na portalu liczą się do 10k.
Ładnie napisane, ale nie jestem pewien, czy dobrze wszystko zrozumiałem. Bo zasadniczo mam wrażenie, że historia pomimo "luźności" zawiera co najmniej kilka przesłań, w zależności od interpretacji. Wybiorę te, które mi się najbardziej podoba;)
Pozdrawiam.
Sen jest dobry, ale książki są lepsze
Barwnie i nastrojowo napisane. Przesłanie bardzo mi się podoba. Człowiek, który chce poprawiać rzeczywistością trafia w łapy “poprawiaczy”, którzy krok po kroku obdzierają go z jego rzeczy. Można pomyśleć, że z kawałków jego osobowości.
znalazł pana boga
To chyba powinno być z dużej litery.
Klikam do biblioteki
@Młody pisarz
Szorty na portalu liczą się do 10k.
Jak pogrzebałem za tą informacją, to znalazłem, że szorty to plus minus 10k, więc według mnie łapie się nawet podwójnie ;) A tak serio, jeśli ktoś mnie upomni, to oczywiście zmienię.
Ładnie napisane, ale nie jestem pewien, czy dobrze wszystko zrozumiałem. Bo zasadniczo mam wrażenie, że historia pomimo "luźności" zawiera co najmniej kilka przesłań, w zależności od interpretacji. Wybiorę te, które mi się najbardziej podoba ;)
Ciekaw jestem Twojej interpretacji! Zawsze cieszę się, kiedy coś zostaje po lekturze (o ile nie jest to niesmak), ale nigdy nie oczekuję od Czytelnika, żeby odgadywał, co miałem na myśli. Każda wykładnia jest OK, a najlepsza taka, która się podoba ;)
@Nikolzollern
Barwnie i nastrojowo napisane. Przesłanie bardzo mi się podoba. Człowiek, który chce poprawiać rzeczywistością trafia w łapy “poprawiaczy”, którzy krok po kroku obdzierają go z jego rzeczy. Można pomyśleć, że z kawałków jego osobowości.
Ciekawe, czy dopiero nagi i bosy Bogdan odnajdzie właściwą drogę. Dziękuję za klik!
Twój głos jest miodem... dla uszu
Skojarzyło mi się z dealerami. Człowiek, zaczynając od prostych narkotyków, szybko potrzebuje czegoś mocniejszego. Jak tak teraz na to patrzę, nie do końca ma to chyba sens w kontekście tekstu, ale powiedzmy, że nadal mi pasi :-D
Sen jest dobry, ale książki są lepsze
Duago, czytało misię płynnie, zgodnie z tempem wydarzeń, ale zwierzak nie zrozumiał ostatnich słów oprycha, których Bogdan nie dosłyszał. Pewnie to skutek wcześniejszych upałów. :)
@Koala75
Dzięki za komentarz – myślę, że mogę tu pokusić się o małą wskazówkę, że świat “Plus dwanaście” może być dla Bogdana jeszcze większym wyzwaniem niż “Minus dwa”.
Twój głos jest miodem... dla uszu
Nie zrozumiałam ostatnich słów opryszka. Domyśliłam się, że w przeciwieństwie do zegarmistrza przyspieszy/zintensyfikuje Bogdanowi rzeczywistość, ale o co chodzi z “dwunastką” nie wiem.
Pierwszych kilka zdań tekstu niezbyt mi się podobało. Są trochę dezorientujące. Nie wiedziałam, na co patrzę/co mam sobie wyobrazić. Warsztat i majster to słowa, które nie kojarzą się z zegarmistrzem czy zegarami, więc wprowadzenie ich przed przedstawieniem miejsca akcji utrudniło mi wejście w świat opka. Potem, jak już okazało się, kto, co i gdzie, czyta się dużo lepiej.
Bardzo fajny pomysł, stylizacja językowa nienachalna, dodaje tekstowi charakteru. Bohater ma coś z karykatury, jest wyrazisty i przekonujący. Podobało mi się :)
Zahypnoteges pan Gerardowi babę! – tu się roześmiałam, dobre!
Nie zrozumiałam, dlaczego Hellena przez dwa “l”. Jeśli to nawiązanie do piekła, to jak dla mnie, nadmiarowe.
It's ok not to.
Majster też nie kojarzy mi się z zegarmistrzem, ale poza tym podobało mi się. Z zegarmistrza nie aż taki mistrz, skoro przedobrzył. Ciekawa jestem, co czeka bohatera po spotkaniu z opryszkiem.
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
@dogsdumpling, @Irka_Luz
Dziękuję uprzejmie za uwagi, zastosowałem się bez szemrania. Zamieniłem warsztat na zakład i wyeliminowałem “majstra”, powinno być klarowniej. Przerobiłem ostatnie zdanie, też zdaje się z pożytkiem ;) Hellena mnie osobiście chichotała w duchu, ale może to moje płytkie poczucie humoru.
Ukłony za kliki!
Twój głos jest miodem... dla uszu
Ciekawa jestem, co czeka bohatera po spotkaniu z opryszkiem.
I tutaj dopiero pasowałaby Hellena :D
It's ok not to.
Ja pod koniec uznałem, że czytam wariację na temat bajki o Siedmiomilowych Butach, i ta interpretacja wydaje mi się w porządku. Tylko że końcówki i tak nie rozumiem. Ten pierwszy zegarmistrz zwolnił czas o dwie… jakieś jednostki, tak? Czyli cwaniaczek go… przyspieszył? I teraz z punktu widzenia Bogdana wszyscy będą popylać jak opite energolem wiewiórki?
Dowcipu w Hellenie też jakoś nie dostrzegam (kojarzy mi się głównie z Grecją), chyba że to coś w rodzaju memicznej ,,Halyny”.
Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...
Chronoform mi się podobał.
…Ale skoro baba Gerarda się zmieniła i on nie musiał zmieniać “płaszczyzny”, to czemu Bogdan musiał? I czy wówczas ten flegmatyczny Bogdan wskoczył na jego miejsce? A może to flegmatyczna Aldona miała dość swego flegmatycznego męża i zapragnęła mocniejszych wrażeń? Tak wiele pytań, tak mało odpowiedzi.
Ja widzę to tak: u sąsiada trawa zawsze bardziej zieloną tylko z pozoru się wydaje. Może okazać się, że to, za czym tak tęsknimy, mierzić nas będzie jeszcze bardziej niźli ta rzeczywistość obmierzła niczym używany papier toaletowy (i wyprany, bo bądżmy eko). A tak, człowiek po dupie dostanie, baba na niego japę rozedrze, okradną go, to wie przynajmniej człowiek, że żyje.
Obawiam się, że nie wszystko zrozumiałam, ale nie przeszkadza mi to, bo fajnie się czytało. ;)
…równie stary i zniszczony co pobliska huta. → …równie stary i zniszczony jak pobliska huta.
Zegarmistrz podstawił nagle Bogdanowi pod wąs wytartą szmatkę. Śmierdziała pastą polerską, w jej zawoju błyszczała srebrna koperta. → Zawój to turban. W krajach muzułmańskich i w Indiach nosi się go na głowie. Obawiam się, że szmatka z pastą polerską nie mogła być zawojem.
Proponuję w drugim zdaniu: …w jej fałdach błyszczała srebrna koperta.
– Ciężko to opisać w paru wymiarach. → – Trudno to opisać w paru wymiarach.
https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Ciezko-a-trudno;19058.html
– Szacher–macher i cyk. → – Szacher-macher i cyk.
W tego typy konstrukcjach używamy dywizu, nie półpauzy.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
@SNDWLKR
Ciekawe, że skupiłeś się na spowolnieniu czasu, podczas gdy starałem się przedstawić świat skalibrowany inaczej w wielu wymiarach. Dzięki za lekturę i komentarz!
@panrebonka
Tak wiele pytań, tak mało odpowiedzi.
Czasem wydaje mi się, że piszę proste teksty, które okazują się pokręconymi kostkami rubika, do których nie wiadomo, jak się zabrać ;) Postawione przez Ciebie pytania dałoby się, jak sądzę, wyjaśnić założeniem, że każdy jest ośrodkiem swojego uniwersum i płaszczyzny są obracane wokół niego.
@regulatorzy
Dziękuję za korektę (poprawione) i cieszę się, że przyjemnie się czytało. To najważniejsze!
Twój głos jest miodem... dla uszu
starałem się przedstawić świat skalibrowany inaczej w wielu wymiarach
Nie do końca rozumiem, co to znaczy, ale OK… Chyba przeczytam jeszcze raz.
Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...
Bardzo proszę, Duago_Derisme. Miło mi, że mogłam się przydać. :)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
No i mam jak Reg – chyba nie zrozumiałam wszystkiego, ale przyjemność z lektury była duża. Mocno zarysowani bohaterowie, może przy dłuższej formie byliby aż “za mocno” jednak do szorta mi to pasuje. Klikam.
„Człowiek, który potrafi druzgotać iluzje jest zarazem bestią i powodzią. Iluzje są tym dla duszy, czym atmosfera dla planety." - V. Woolf
@Rossa
Dziękuję uprzejmie za klik i cieszę się, że przyniosłem trochę przyjemności z czytania :) Chyba już tak mam, że za dużo zostawiam do domysłu, wychodząc z założenia, że kawa na ławie nie jest potrzebna, żeby się dobrze bawić.
Twój głos jest miodem... dla uszu
Hej i dlatego nie noszę zegarka :D. Można też powiedzieć, ciesz się z tego co masz, bo co będzie , jak ci ktoś czas przestawi i będziesz albo do tyłu albo zawsze do przodu;). Bardzo podobał mi się klimat opowiadania i specyficzny język, którym posługują się bohaterowie, to jest stylizacja wzorowana na okresie między wojennym? Czy jakimś regionie? Tak czy inaczej, klikam i pozdrawiam :)
"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."
Hej, Bardjaskier!
Co do języka – pomieszanie z poplątaniem, jak to w większym mieście. Bogdan miał gadać jak stary przyjezdny robotnik, z naleciałościami z tzw. prowincji. Natomiast opryszek operuje gwarą warszawską ;) Nikt tak już nie mówi, ale uznałem, że tak zagadkowej postaci to pasuje.
Dzięki za zostawienie komentarza i klik biblioteczny!
Twój głos jest miodem... dla uszu
No i chyba z tego powodu, tak mnie zainteresowały te dialogi, które wydały mi się dość egzotyczne:) Pozdrawiam :)
"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."
Bardzo przyjemna w czytaniu potoczność języka, zbudowała wyróżniający się świat przedstawiony. Zgadzam się z osobami piszącymi wyżej – nie jestem pewien, czy w pełni zrozumiałem tekst. Albo czy jest tam do zrozumienia coś jeszcze, czego nie wyłapałem. Jeśli jednak pozostajemy przy prostocie pomysłu “jeden zegarmistrz zwolnił pojmowany czas, drugi przyśpieszył”, to zamysł łapię
Czemu w przypadku Gerarda różnicę było widać również w jego żonie? Chyba, że poszli do zegarmistrza obydwoje, tańsza alternatywa terapii dla par… Jak widać, wiele do interpretacji pozostawiasz. Oby tak dalej, pozdrawiam!
“Błyskotliwy, subtelnie inspirujący cytat z ukrytą grą słowną”
Przyjemnie się czytało :)
Przynoszę radość :)