- Opowiadanie: Nes Arzpew - Dziewiczość

Dziewiczość

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Dziewiczość

Pomijając całą nienormalność w tym małym, zagraconym z pewnego punktu widzenia, prawie kwadratowym pokoju, a skupiając się jedynie na rozmowie, to i tak ów dyskusja zazębiałaby się z tym, co zwane jest dziwnym. Bynajmniej nie wpływała na to kompozycja pomieszczenia w postaci ponurych ścian, ogólnego rozgardiaszu i depresyjnych zapędów posiadających znamiona bitwy.

 

Z pewnością, toczona przez ciebie rozmowa… no właśnie rozmowa. Można to by uznać za śmieszne, tak jak śmiesznym jest zrobienie kroku po latach niemocy, iż coś takiego sprawić może, że po twym ciele rozejdzie się miłe ciepło z dreszczem zdziwienia. Nie wiesz sam czy to dlatego, iż pierwszy raz możesz porozmawiać, czy to przez niewiarygodności, które nagle stały się prawdą. A nieodparte wrażenie, że w tej komunikacji jest coś niezwykle magicznego, zdaje się nie opuszczać twego ramienia. Tym bardziej, iż nie należysz do osób wymieniających się z ręki do ręki sercem, swym największym skarbem. A mimo to wiesz, jesteś pewny, że on mówi szczerze i równocześnie odbiera cię co do cala tak, jak chciałbyś być rozumiany zawsze, czyli bez zakrzywień i uproszczeń.

 

Obawiając się, że możesz za niedługo całkowicie stracić sentyment do grzechów pierwszeństwa, gdy poślesz swą świadomość do głębi marzeń, wypalasz z większym bądź mniejszym niezastanowieniem.

– Dobra, niech będzie i tak. Niech będzie po myśli nas obu…

Nie to, żebyś sądził, iż jesteś tam w stanie nauczyć się czegoś, co by mogło być interesującym lub pomocnym w poznaniu. Po prostu, bo potem może być za późno. Natomiast bezsprzecznie nie przewidywałeś nigdy sytuacji, w której sam będziesz sobie odpowiadał, a i tak będzie to wystarczające, aby się porozumieć.

 

Bo w pewnych sytuacjach cokolwiek przestaje mieć znaczenie, jakby cokolwiek, co kiedykolwiek stworzył człowiek, takie znaczenie mieć miało. Słowa, które sprawiają, iż nawet twa inność nie jest teraz niczym wielkim, nie mogą być słowami, gdyż człowiek ich nie uczynił. Jak można nazwać język, który przekazuje dokładnie to, co przekazanym ma być. Emocje, uczucia, intencje, tonacje, barwy, znaczenia, prawdę i fałsz. Jakbyś czytał w myślach drugiej osoby, a ta osoba w twoich. Z pewnością było to wielkim darem Mistyków i twym też, ale również waszym przekleństwem, lecz dobrze, że nie ostatecznym i nie zamykającym ścieżek zakłamania.

 

Nie ukrywając przed sobą, bo twym umysłem zawsze rządziła czystość, rozpoczynasz podróż w poszukiwaniu twego brata bliźniaka. Stajesz na drodze prowadzącej i do śmierci, i do narodzin, na końcu której wciąż będziesz ty, lecz inni, aby móc żyć w przyszłości. Sam nie wiesz, jak rozerwać siebie. Jak stłamsić, wydrzeć tą część ciebie, co nie należy do ciebie.

 

Zatrważając się wątpliwościami, oddajesz się w objęcia jeszcze nieznanej ciemności, a ta poczęła chłonąć cię łapczywie, przenosząc tam, gdzie wszystko będzie miało swój początek. Do ciemności, w której nie ma granic poza tymi, którymi sam się otoczysz. A twa dawna rzeczywistość, w tamtym tam jesteś już tylko pogrążonym we śnie Aleksandrem i tylko koralik na szyi może cię zdradzić. Lecz postronne i proste spojrzenia nie są w stanie go ujrzeć.

 

Unosisz wzrok, zatapiając go w oczach przybysza, są widoczne mimo otulającego mroku i jedynie słabego blasku skupiającego się przy was, i dostrzegasz coś dalece znajomego, tak dalece jak cel, o którym marzysz, ażeby go osiągnąć.

 

W twojej głowie krążą słowa przed chwilą jeszcze: nieznane, obce, będące w innym pomieszczeniu, mieszące się na nieodkrytych przez ciebie obszarach świadomości, ukrywające się przed percepcją, nie twoje; a teraz krążyły. Zwyczajnie krążyły pozbawione jakiegokolwiek znaczenia i wirowały, układając się w miliardy, jeśli nie więcej, konfiguracji, i obkręcały się, dopasowując się pod każdym z możliwych kątów, gdzie już sekunda robiła różnicę. Dopiero we wspólnej konstelacji słowa nabierały znaczenia, sensu, aczkolwiek tak głębokiego, że aż niepojętego dla tego, komu nie dane było widzieć mistyczne parafrazy i metafory.

– Chyba jestem głupcem. Tylko głupca mogą trzymać się skrupuły, gdy staje przed takim rajem imaginacji. Nie, nieodwołalnie jestem człowiekiem słabej wiary i wielu zapytań oraz niecierpiących zwłoki odpowiedzi. A teraz jeszcze próbuję siebie odlać w pomnik wraz z przywarami. Nie jestem tym, co mówię, bo jestem nikim, jak zawsze. Mówiąc o sobie w danej chwili, jednocześnie kłamię i wyznaję prawdę o tym, co było kiedyś. Nigdy nie jestem czymś, z tchnieniem powstaję nowy, zostaję czymś innym. Jeżeli kiedykolwiek zechciałbym uwierzyć w coś o mym istnieniu, pewnie czyniłbym to po to, aby oszukać innych, gdyż przed sobą nie ucieknę. Płynnie uciekam z formy, nie dając się ustawić w muzeum figur woskowych. Jestem nikim, gdy to powiadam, ani ja tego nie zmienię, ani ty, ani nikt inny czyniący się czymś. To dlaczego rzucam pod swe nogi wątpliwości, czyż nie umiem ich przeskoczyć zgrabnym uzasadnieniem. Dałem świadectwo tego, że potrafię nie pamiętać i ranić bliskich, kiedy uczyniłem krok w tą otchłań, a ciągle mam tony u stóp. Z tym nie wzbiję się w powietrze? Raczej nie, ale tylko z tej przyczyny, iż tak sądzę – wyznajesz w postaci nieujawionych i niemych idei.

 

Rozwiązując, idziesz w kierunku krzesła, które pojawia się w próżni, nie budząc nikogo i niczyjej uwagi.

 

Ściskasz się za serce, a czas przestaje nim być, topniejąc z wszelkim drgnieniem i spowalniając. To nie sen, ten nie będzie ci dany na długo, lecz co innego będzie służyć jako panaceum na migreny. Oscylujące zmysły galopująco ujawniają przed tobą tęczowy koloryt możliwych perspektyw, zaskakując, a wręcz przerażając niewysłowioną mnogością. Płyniesz, a płynąc, płynął…

***

Przenikanie nie było czymś, co pragnął pamiętać, toteż czynił jak należy. Te światy rządziły się natomiast odmiennymi regułami, trwale zapisując każdą istniejącą klatkę. Nie chciał przeoczyć żadnej drobiny, podmuchu, gdyż budowało to przez przyłączanie nowe tkanki na jego przeobrażającym się ciele. Te miedziane osady nie traktowane były jak rdza, lecz jak coś, sprawiające, iż wyrastała na kwitnące i nieskończenie ewoluujące piękno, niemniej dalej dotykalne. Jak mógł odrzucić taki dar? Jak mógł odrzucić taką rozkosz i przyjemność? Jak mógł odrzucić takie marzenie? Jak mógł odrzucić wyciągniętą dłoń, chcącą mu pomóc? Nie mógł odrzucić, więc nie wahał się, a przynajmniej próbował tego nie robić.

 

Nad światem panowała ciemność, a pomieszczeniem, w którym otworzył oczy i świadomość, przebiegłe i dwulicowe szczury. Pozostawione i spróchniałe, samotne i cierpiące worki z przegniłem ziarnem nieznanej uprawy służyły za spichlerz, płacząc nad swym stanem w swym lewym, wilgotnym, obsianym pleśnią, kącie. Te, które wyzbyły się swej zawartości, zmieniały role na legowiska i miejsca rozrodu. Szczury nie krępowały się, działały śmiało i bez oporów, pożytkując dane im w dzierżawę dobrodziejstwa z kreatywną łatwością. Zaskrzypłe schody prowadzące do górnych kwater lepszego bytu, patrzyły już leciwym wzrokiem przed siebie i dostrzegały pod ścianą wylęgarnie z półki na wina. Aleksander obudził się po prawicy wiecznego obserwatora, a był tam aktualnie wychodek. Poszczególne elementy ulegały ciągłej rotacji, co było dostrzegalne na rzut oka nawet w mroku.

 

Po pokoju krążyła mgła melancholii i dawnej świetności i rozchodziła się dymiąca woń odchodów. Właśnie one elektryzowały jego skórę i wywoływały na niej gęsią skórkę, a pod powiekami rodziły łzy.

 

Przełknął zalegające w ustach mętność i niesmak. Szczury wolno wodziły w smętnym korowodzie wokół ślepe na zaistniałe zjawisko, pokarm zmieszany z niechcianymi ekskrementami. Okoliczności nabierały kuriozum z każdym milimetrem, o jaki unosił się miarowo Aleksander. Jego zatrwożona psychika kreowała je na krwiste pijawki. Kalkulatywnie wnioskując, nie bawiło go to, a wręcz dobitnie przerażało. Przełknął jeszcze raz, tym razem gorzki strach. Wyrwał bez sygnału ku przemęczonym, zdrapanym drzwiom, kopiąc zaciekle, przewracając nieuważnie, skacząc z premedytacją i mieszając mimowolnie oraz dysząc.

 

Pierwszy stopień, drugi i trzask; noga klinem zablokowała się, zostając w tyle i hamując ucieczkę. A szare mendy zareagowały, stosowna taśma agresji poszła w ruch, Aleksiej tylko zadrżał przez moment na ciele przed napięciem mięśni.

 

Koniec

Komentarze

Nic a nic z tego nie zrozumiałem.

Redil, nie przejmuj się, ja też. Bardzo dużo słów, bardzo mało treści. Podczas lektury miałam poważne wrażenie, że Autor cierpi na słowotok. Zdania poskładane jak harmonijka, mnóstwo metafor, przepych jak w rokokowym kościele - tyle, że nic z tego nie wynika. Niczemu to nie służy. Nie ma fabuły, akcji jak na lekarstwo, puenty brak - tekst sprawia wrażenie urwanego w przypadkowym miejscu - o bohaterze też nie da się nic konkretnego powiedzieć.
Nie rozumiem o co tu chodzi, nie widzę sensu powstania tego tekstu, nie dociera do mnie jego przesłanie.
Jedyne, co potrafię powiedzieć, to, że Autor zagadał mnie na śmierć.

(...) to i tak ów dyskusja (...).
(...) kompozycja pomieszczenia w postaci ponurych ścian, ogólnego rozgardiaszu i depresyjnych zapędów posiadających znamiona bitwy.

Wystarczy jak dla mnie. Odmiana rzecz abstrakcyjna, zapędy wchodzą w skład kompozycji pokoju.
Nie zrozumieliście? Ja też nie. Bo to jest takie głębokie, takie wzniosłe, że nie na nasze słabe rozumki... Co prawda istnieje alternatywa --- zwykłe picu picu o Ksieżycu, jak mawiała pani Czarnecka --- ale niech już będzie na tych niedouków czytelników. Ach, prawda, trzecia możliwość: experimentum. Przepraszam za poprzednie zdania...

Podobnie jak Adam, wymiękłem przy odmianie. 

I oto autor obnażył miałkość mego intelektu. Względnie nieczułość na sztukę wyższą.

Łał, "depresyjne zapędy posiadające znamiona bitwy". Cóż za fraza! ;)  

- Chyba jestem głupcem. Tylko głupca mogą trzymać się skrupuły, gdy staje przed takim rajem imaginacji.

Głupcami jesteście panowie, ot co. 

 

Pomijając całą nienormalność w tym małym, zagraconym z pewnego punktu widzenia, prawie kwadratowym pokoju, a skupiając się jedynie na rozmowie, to i tak ów dyskusja zazębiałaby się z tym, co zwane jest dziwnym.

Drukuję i oprawiam w ramkę. Za 10 lat będę tym straszył dzieci. 

Mózg zamienił mi się w toffi.
Ale prawda, piękne "kfiatki" :D

Zwątpiłem po dwóch akapitach...

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Piękny, poetycki tekst. Coś tak złożonego zasługije na nieskończoną, pasjonującą lekturę.Duża pochwała dla Nes Arzpew, bo jest jednym z niewielu dla których warto tu zaglądać:)

Nowa Fantastyka