- Opowiadanie: Rosawow - Arika

Arika

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Arika

Arika syknęła cicho, patrząc na kamyki uciekające spod stóp. Omal nie runęła w dół wraz z oberwanym głazem; w ostatniej chwili złapała się skały. Podciągnąwszy się, usiadła na powrót próbując uspokoić oddech. Nie umiała odnaleźć się w górach.

Przytrzymała gałąź zasłaniającą widok i raz jeszcze rozejrzała się po okolicy. Przed nią znajdował się szczyt o niezbyt stromych zboczach, a na nich gęsty bór ustępujący miejsca jedynie wielkim wapiennym skałom. W oddali, po lewej widniały mniejsze wzniesienia, wzgórza i wreszcie pod samym widnokręgiem ciemna plamka miasta.

Góry zdawały się być spokojne, słońce przyjemnie ogrzewało twarz, wiatr trącał wierzchołki drzew. Żadnego zagrożenia. Nie zobaczyła nic, co mogłoby ją zaniepokoić.

Odetchnęła z ulgą. Wyglądało na to, że zgubiła pościg. Wąwóz, do którego poprowadziła swoich ludzi był dla nich ostatnią nadzieją. Kilka dni temu, jak głupia, dała się złapać cesarskim wojskom i zmuszona była stoczyć ciężką potyczkę. Cudem się udało. Rozbiła cesarski oddziałek poświęcając połowę swoich ludzi i czym prędzej uciekła widząc już nadciągające posiłki wroga. Bez chwili wytchnienia gnała dzień i noc, aby tylko umknąć pościgowi. Gdy dotarła do gór, była pewna, że dopięła swego, lecz już pierwszej nocy zrozumiała jak bardzo się myliła. Zwiadowcy w ostatniej chwili donieśli o zbliżającym się zastępie wroga. Gnała więc dalej, a wojownicy byli w coraz gorszym stanie i Arika czuła, że sprowadzi śmierć na swoich ludzi, jeśli nie pozwoli im odetchnąć i opatrzyć ran.

Słabo znała góry, a w tej ich części była tylko raz, bardzo dawno temu. Pamiętała jednak o ulubionych miejscach swojego ojca i wreszcie odnalazła ten wąwóz; ukryta głęboko w lesie rozpadlina nie pierwszy raz okazała się wybawieniem.

Podniosła się ostrożnie, uważając by po raz kolejny nie stanąć na niepewnej skale i już, już miała odejść, gdy coś przykuło jej uwagę. Przyjrzała się uważnie i… wszystko się skończyło. Zimna krew opuściła dziewczynę w jednej chwili, spokój odszedł w niepamięć, bo oto daleko w dole, zza góry wyłonił się oddział wroga. Pojęła, że Nyzeil nie odpuści, póki jej nie dopadnie.

Przeholowała. Do tej pory bez trudu radziła sobie z patrolami na szlakach, umykała co większym oddziałkom pilnującym przygranicznych wsi. Potrójne pogranicze, gdzie stykały się kresy Nyzeilu, Ifrytu i Villet było idealnym miejscem dla rozbójniczki. Ziemie niczyje, jak mawiano. Była ich panią. Ojciec Ariki podporządkował je sobie, skoro nikt inny nie potrafił tego zrobić, a gdy zmarł scheda po ojcu przypadła córce. Lecz Arice było mało. Chciała więcej. Zapuściła się dalej w głąb Nyzeil, pewna sukcesu. Szła od wioski do wioski rozbijając coraz większe patrole, aż w końcu dotarła do pierwszego miasteczka. Już w trakcie okazało się jak wiele jej plan ma wad. Później uciekała z podkulonym ogonem, przeklinając się za swoją głupotę i prosząc Bogów o wybaczenie.

Wyglądało na to, że za bezmyślność miała zapłacić życiem.

Oddział w dole szedł skrajem stoku, a po chwili zniknął między drzewami. Na oko półsetka żołnierzy. Za dużo. Walki nie wygra. Gdyby zwabić ich do wąwozu, można by spróbować zamknąć w potrzasku…

Palnęła się w czoło. Jej ludzie nie nadają się już do niczego. Nie są w stanie iść, a co dopiero walczyć. Więc co? Uciekać? Domyślała się, co czeka ją po drugiej stronie przełęczy. Na palu umiera się kilka dni. Jak wróg zechce pewnie i dłużej…

Więc lepiej zostać? Nie da rady! Prędzej nawlecze się na swój miecz, niż będzie siedzieć z założonymi rękami. W takim razie co?!

Ukryła twarz w dłoniach. Wiedziała. Sprowadziła na swoich ludzi śmierć. Może próbować, ale to na nic. To koniec.

– Ariko – drgnęła usłyszawszy za sobą głos Dziesiętnika. Nie wiedziała, że do niej szedł. Westchnęła ciężko i odwróciła głowę. Mężczyzna stanął obok. Popatrzył na nią badawczo.

– Na bogów, córeczko – szepnął.

Dziewczyna opuściła wzrok.

– To nic – mruknęła ocierając łzy.

Milczeli dłuższą chwilę, widać oboje poczuli się niezręcznie.

– Musimy ruszać – odezwała się wreszcie.

Chwila słabości minęła – wróciła dawna przywódczyni. Nie czekając na odpowiedzieć zaczęła schodzić ze skał. Dziesiętnik przymknął oczy. Za późno, pomyślał.

Ruszył za nią.

– To nie jest dobry pomysł – powiedział.

– Lepszego nie mam – ucięła.

– Ariko, musimy odpocząć – nie dawał za wygraną. – Konie padną, jeśli teraz ruszymy dalej.

– Więc zostawcie je – zatrzymała się nagle. – Pobiegniemy.

– A ludzie? Mamy rannych, wielu gorączkuje. Nie damy rady…

– Nie zostaniemy tu – warknęła. – Dopadną nas.

Ten chciał coś powiedzieć, ale uprzedziła go.

– Widziałam ich, rozumiesz? Krążą wkoło, węszą, szukają. A wiesz, co będzie, kiedy już znajdą przejście? Bo znajdą, to pewne.

– Będziemy walczyć! – zawołał Dziesiętnik.

– Walczyć? – popukała się w czoło. -Kto? Bo wszyscy podobno ranni. – zakpiła. Machnęła ręką i ruszyła dalej.

– Arika, proszę cie! – zawołał za nią.

Nawet się nie odwróciła. Zaklął i złapał się za głowę. Zaraz też pośpieszył za dziewczyną. Skakała między drzewami jak młoda sarna, nie potrafił nadążyć. Dogonił ją dopiero przy obozie.

– To ludzie twojego ojca! – ofuknął ją porządnie zdenerwowany. – Nie możesz bawić się ich życiem!

Arika stanęła i powoli odwróciła się do Dziesiętnika.

– O kim ty mówisz? – syknęła. – O nich?! No, dalej Dziesiętniku! O kim mówisz?! – krzyknęła, by wszyscy słyszeli. – Jacy ludzie? Że niby oni?! – wskazała ręką obóz bardziej przypominający polowy szpital. – Ja tu widzę tylko trupy! – splunęła mu pod nogi. Zmierzyła go gniewnym spojrzeniem.

– Rób co chcesz – warknęła jeszcze. Odwróciła się i odeszła.

Dziesiętnik pojął, że mu odpuściła. Tym razem się udało, lecz wygrana w taki sposób oznaczała tylko porażkę. Czując palące poczucie winy powlókł się w stronę rannych.

Dziewczyna pragnęła być sama, za nic w świecie nie chciała, by ktokolwiek widział ją w takim stanie. W podobnych chwilach stawała się nieznośna, nie potrafiła wytrzymać nawet sama ze sobą, bo… wstydziła się. Źle potraktowała Dziesiętnika, choć na to nie zasługiwał. Próbował tylko uświadomić jej, że nie ma racji… Dlatego się wściekła.

Wreszcie doszła do prowizorycznej zagrody dla koni.

– Won! – przegoniła wartownika. Chłopak umknął w popłochu widząc złość malującą się na twarzy jego pani.

Usiadła wprost na ziemi, opierając plecy o pień drzewa. Rozmasowała twarz i na chwilę zapomniała o całym świecie. Wsłuchała się w szum drzew, świszczące odgłosy końskich ogonów, krótkie, ciche rżenia. Mucha zabrzęczała przy uchu, czyjś podniesiony głos dobiegł z obozu.

Głupcy, pomyślała, powinni bardziej uważać. Odchyliła głowę, głęboko wciągnęła powietrze. Pachniało żywicą, końmi i wiosną. Lecz nie potrafiła już rozkoszować się urokami lasu. Wszyscy jej ludzie byli albo chorzy, albo ranni. W bitwie straciła ponad połowę oddziału, w drodze kolejnych ludzi, a w każdej chwili mogą umrzeć następni. Nie mieli już szans na ucieczkę. Doskonale zdawała sobie z tego sprawę i tylko dlatego ustąpiła Dziesiętnikowi. Ale chciała chociaż spróbować. Wąwóz, w którym ukryła swój oddziałek, choć dla jej ludzi okazał się wybawieniem dla niej był klatką. Czuła się jak w potrzasku. Jak zwierze ze wszystkich stron otoczone przez wilki. Pomyślała o ojcu. On wiedziałby, co robić. Nie… On po prostu nigdy nie porwałby się na taką głupotę. Był mądrym człowiekiem i potrafił zachować umiar. Arika, ty idiotko, zganiła się w myślach, wszystko przez ciebie. Dziesiętnik ostrzegał, ale nie, tyś musiała pokazać, kto tu rządzi. I teraz masz za swoje.

Naraz usłyszała szybkie kroki, a między drzewami zamajaczyła sylwetka jednego z podwładnych. Szybko podniosła się z ziemi i ruszyła do niego. Przeczuwała kłopoty.

– Pani! – zawołał wojownik na widok Ariki.

– Melduj – poleciła.

– Zwiadowca widział trójkę jeźdźców z oddziału Nyzeil. Znaleźli przejście do wąwozu!

– Pilnuj koni! – zawołała i czym prędzej pognała do obozu.

– Dhor! Melduj! – krzyknęła, gdy tylko wpadła między rozmawiających mężczyzn. Zaległa cisza. Wywołany chłopak podniósł się z ziemi, wyprężył przed przywódczynią i powiedział:

– Znaleźli przejście, pani. Trzech jeźdźców, kusznicy jak sądzę. Zobaczyłem ich zaraz za strumieniem, nie ma wątpliwości, że odnajdą to miejsce.

Nogi się pod nią ugięły, lecz nie mogła okazać słabości przy podwładnych.

– Ile czasu? – zapytała przytomnie.

– Jeśli nie są głupi, prawdopodobnie już zawrócili i ściągają swój oddział.

– Jeśli są będą chcieli podkraść się i sprawdzić – pokiwała głową. – Trzeba działać. Potrzebuje dwóch łuczników. Dhor?

– Tak, pani – zapytany skinął głową.

– Ja pójdę – powiedział inny. Arika spojrzała na niego.

– Nie ma mowy, Erdren. Jesteś ranny.

– To nic – chłopak dotknął opatrunku na głowie. – Oczy widzą.

– Dobrze – zgodziła się dziewczyna. Nie było czasu do stracenia.

– Weźcie tylko łuki – poleciła. Odeszła na bok i gestem wezwała do siebie Dziesiętnika.

– Rządzisz dopóki nie wrócę – powiedziała mu. – I… – chciała go przeprosić, ale nie potrafiła. Zamilkła. A mężczyzna i tak wiedział. W końcu znał ją od niemowlęcia.

– Powodzenia – uśmiechnął się. Odwzajemniła uśmiech.

Poszła do swojego namiotu – jedynego w całym obozie. Zabrała łuk i kołczan, zostawiła płaszcz. Krótki miecz miała zawsze przy sobie. Pomyślała, że będzie jej przeszkadzał w leśnych zaroślach, ale bez niego czułaby się źle. Ostatecznie broń została przy pasie, a dziewczyna wróciła do ogniska. Dhor i Erdren już na nią czekali.

– Idziemy.

Ruszyli . W milczeniu opuścili miejsce obozowiska, szybkim marszem posuwali się dnem wąwozu, a kiedy było to możliwe zagłębili się między drzewa i pięli pod górę, aż do pierwszych wapienny skał. Dziewczyna poleciała swoim towarzyszom ukryć się wśród gęstowia, a dalej ruszyła sama. Już po chwili była z powrotem.

– Mamy szczęście – szepnęła. – Wygląda na to, że trafiliśmy na niezwykle głupich żołnierzy. Oni chyba nie zdają sobie sprawy, że przeciwnik też czasem wysyła zwiadowców, albo nie przypuszczają, że tutaj właśnie się kryjemy. Trochę to podejrzane… W każdym razie idą wprost na nasz obóz. Nie widzieli mnie, ale chyba coś usłyszeli. Musimy uważać, żeby ich nie spłoszyć. Jeśli nam uciekną i ściągną oddział nie mamy szans. Nie obronimy się. Sami najlepiej wiecie, w jakim stanie jest reszta. I jeszcze jeden problem. Jeśli zwiad nie wróci przed nocą do swoich Nyzeilczycy zaczną coś podejrzewać. Nie będziemy mogli zostać tu dłużej.

Dhor pokręcił głową.

– Tamci chyba wiedzą, kogo wysłali na zwiady. Dwa dni jeszcze będą czekać, na ich powrót zanim wyślą następnych, pani.

– Jesteś pewien?

– Ano, tak. Też kiedyś wysyłali mnie na zwiady – uśmiechnął się znacząco.

Dziewczyna skinęła głową.

– Nie ma czasu. Dhor ty tam – wskazała drzewo, za którym miał ukryć się chłopak.

– Erdren, ty koło mnie. I uwaga na konie.

Trzy cienie przemknęły między drzewami i nagle – zniknęły.

Już po chwili dało się posłyszeć szelest liści na ścieżce, z którego wybiło się nerwowe rżenie. Konie przeczuwały niebezpieczeństwo. Właściciel niespokojnego zwierzęcia podkopnął je kilkakrotnie wymuszając posłuszeństwo. Powiedział coś do towarzysza, a ten rozejrzał się dookoła. Trzeci zdjął z pleców kuszę i opierając ją o brzuch naciągnął cięciwę. Nie zawrócili. Szli, uważnie lustrując przestrzeń między drzewami.

Pierwsza strzała nadleciała z tyłu i ugodziła żołnierza w sam środek pleców. Jej towarzyszka trafiła go w ramię, trzecia dosięgła mężczyznę z kuszą. Koń pierwszego z nich odskoczył, zaraz wierzgnął, aż wreszcie stanął dęba wysadzając jeźdźca z siodła. Mężczyzna utknął nogą w strzemieniu i zwierz pociągnął go za sobą.

Tylko Nyzeilczyk z kuszą nie stracił nad sobą panowania. Zdawał się nie zwracać uwagi na strzałę tkwiącą między żebrami. Zobaczył postać kryjącą się za drzewem, kiedy ta gotowała się do kolejnego strzału. Przymierzył i zwolnił cięciwę. Bełt drasnął korę, świsnął koło ucha Dhora. Lecz oto kolejna strzała ugodziła żołnierza. Mężczyzna zastygł z kuszą opartą o brzuch, po czym opadł do przodu opierając głowę o łęk. Czerwona strużka spłynęła po siodle i dalej na koński bok.

Zaległa cisza. Konie na ścieżce stały nieco zdezorientowane, ale jednak spokojne. Jeźdźcy w podobnych pozycjach leżeli na końskich szyjach. Tego, który uciekł nie było widać.

Arika powoli wychyliła się zza drzewa, a skoro nic się nie wydarzyło ostrożnie zeszła niżej. Gestem nakazała Dhorowi sprawdzić ciała. Chłopak podszedł do kusznika, przytrzymał wierzchowca i trącił mężczyznę łukiem. Ten ani drgnął. Spróbował mocniej – mężczyzna zwalił się z siodła. Trup.

Arika sprawdziła drugiego – ten jeszcze żył. Dobiła go mieczem.

– Łatwo poszło, tylko dlaczego Dhor, pozwoliłeś uciec tamtemu przeklętemu zwierzęciu?! – krzyknęła na podkomendnego. – Jeśli udało mu się wyplątać i dotrze do swoich… – nie dokończyła, lecz wcale nie było takiej potrzeby. Chłopak wiedział, że popełnił ogromny błąd, który może go kosztować, nawet życie kolegów. Nie próbował się usprawiedliwiać.

– Zabierzcie te trupy – poleciła już normalnym głosem. – Trzeba odnaleźć uciekiniera.

Rozbójnicy czym prędzej znieśli ciała w jedno miejsce i dokładnie zasypali ziemią i liśćmi. Ślady krwi na ścieżce rozmietli butami.

Arika czekała na nich w siodle. Drugi koń przypadł Dhorowi, ponieważ Erdren nie chciał dosiadać wierzchowca – nie ufał niczemu co Nyzeilskie.

– To bardzo porządne zwierzęta – mruknął tylko Dhor, który poczuł się nieco urażony uwagą towarzysza.

Dopiero w obozie dowiedzieli się, dlaczego nie odnaleźli po drodze uciekiniera. Zastali niemałe poruszenie, a Dziesiętnik, gdy tylko ujrzał swoją panią, zaraz doń podbiegł i zaczął tłumaczyć. To spłoszone zwierze przywlekło martwego żołnierza. Sądzili, że wydarzyło się coś złego, nie podejmowali jednak żadnych działań, czekając na powrót Ariki.

– Trzech zwiadowców – wyjaśniła dziewczyna. – Dwóch usiekliśmy za strumieniem, trzeci spadł z konia, zaplątał się w strzemię, a zwierz spłoszył się i uciekł. Nikomu nie życzę takiej bezsensownej śmierci. – spojrzała wymownie na Dhora. Chłopak opuścił głowę.

Zeskoczyła na ziemię, podała komuś wodze i poszła do siebie. Dziesiętnik podążył za nią.

– Nie podoba mi się to – powiedziała. Mężczyzna pomógł jej zdjąć skórzany pancerz. Odpięła pas z mieczem, odłożyła łuk. Wreszcie usiadła na posłaniu. Gestem wskazała bukłak z winem, który zaraz otrzymała.

– Pomyśl. Pomyśl, Dziesiętniku. Co to ma znaczyć? Trzech zwiadowców zapuszcza się w głąb lasu, odnajdują dolinę, zejście do wąwozu, ale nie wracają, idą dalej. Co to ma znaczyć? Dhor mówi: głupi byli. A ja się śmieje. Nyzeil nie ma głupich zwiadowców. Przykładem może być Dhor właśnie! No i ty.

Dziesiętnik milczał przez chwilę, pozwolił sobie nawet usiąść. Wiedział, że mógł.

– Nie ufasz mu – stwierdził.

Nie odpowiedziała. Pociągnęła tęgi łyk i utkwiła wzrok w płótnie namiotu.

– To źle – mruknął. – A może on ma rację?

Wzruszyła ramionami.

– Co z ludźmi? – zmieniła temat.

Znów milczenie.

– Mów, kiedy pytam.

– Miałaś racje, Ariko – przyznał. – Ci ludzie nie żyją. Dziesięciu może jest w stanie normalnie funkcjonować. Reszta… – machnął ręką.

– Zostawić? – zapytała.

– Nie dadzą – pokręcił głową. – Kolegów nie opuszczą.

– O świcie musimy ruszać.

Pokręcił głową.

– Posłuchaj mnie, Ariko. Dwa dni będziemy iść dnem wąwozu. Później górami, w których nigdy nie byliśmy; może uda się pokonać piętnaście mil dziennie. Może. Ja nie znam tych miejsc, ty tym bardziej. Dhor także nie. Jeśli wyjdziemy na otwarty teren zobaczą nas jak na dłoni. Myślisz, że po drugiej stronie nie mają stanic? Nie mają tam patroli? Na Bogów, Ariko! Tutaj jesteśmy bezpieczni! Wybraliśmy chyba najlepsze miejsce na kryjówkę, nie tak łatwo je odnajdą!

– A co powiesz o tamtych zwiadowcach? – warknęła rozeźlona. – Ledwo weszli między góry od razu przyszli do nas! Jakby wiedzieli gdzie szukać.

– Panikujesz, Arika. Jesteśmy w lesie, w głębokiej rozpadlinie! Wyobraź sobie tutaj jakąkolwiek armię. Jakąkolwiek, która wchodzi do głuszy i czegoś szuka.

Wstał.

– Możemy tylko czekać. Od razu nas tutaj nie znajdą, a później ich pokonamy. A teraz odpocznij lepiej, zdaje się, że nie spałaś od kilku dni. Wyglądasz okropnie.

– Wynocha! – krzyknęła.

Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem i posłusznie opuścił namiot. Dziewczyna opadła na posłanie, przymknęła oczy. – To opanowanie doprowadza mnie do szaleństwa – szepnęła. – Może tobie też nie wolno ufać?

Pytanie zawisło w powietrzu, które nagle stało się lodowate. Aż się przestraszyła.

– Głupia – rzekła jeszcze do siebie. Przytknęła bukłak do ust i piła zachłannie dopóki się nie zakrztusiła.

– Wstrętne szczyny. Wódki! – krzyknęła odrzucając worek z winem. Niemal od razu w wejściu do namiotu pojawił się podwładny, jakby tylko czekał, aż jego pani poprosi o alkohol.

Napiła się. Ohydny bimber, aż ją skrzywiło. Przynajmniej mocny. Pociągnęła jeszcze kilka porządnych łyków, odłożyła naczynie i nakryła się pledem. Rzeczywiście nie spała od kilku dni. Ale i nie była w stanie. Ciągła ucieczka, strach, po nocach jęki rannych i widmo wroga depczącego po piętach. Gdy udało się odnaleźć wąwóz i rozbić obóz zdrzemnęła się na chwilę. Niewiele pomogło…

Obudziła się w kompletnych ciemnościach wiedziona złym przeczuciem. Rozejrzała się po namiocie szukając wzrokiem, choć odrobiny światła – nie znalazła. Sięgnęła po buty, włożyła je czym prędzej, na ramiona zarzuciła kaftan. Nie znalazła pasa z mieczem, wzięła więc nóż, trzymany pod siennikiem. Ostrożnie wyszła z namiotu. Wartownik, oparty o drzewo, spał. Nagle zapragnęła wrzasnąć na niego, ale pohamowała się. Gdzieś przed nią pełgał słaby płomień ogniska, kilku ludzi siedziało przy nim, ale wszyscy jakby nieobecni.

Podeszła.

Dziesiętnik spojrzał na nią przekrwionymi oczami.

– Mhiaałaś rasje, moja pani – wybełkotał. Był kompletnie pijany. Wszyscy byli. Dziewczyna nie wierzyła własnym oczom. Pochyliła się nad przyjacielem i złapała go za rozchełstaną koszulę.

– Jak śmiesz?! – krzyknęła mu prosto w twarz.

– Ciii… Leepiej nie krzykać – przyłożył palec do ust.

– Jak… Co tu się dzieje?! Co ty wyprawiasz? – pytała rozeźlona. Popchnęła mężczyznę do tyłu; zachwiał się, ale nie przewrócił. Dała mu w twarz. Nadstawił drugi policzek. Poprawiła. Przez chwilę stała nad nim, wściekła, gotowa uderzyć znów. Lecz Dziesiętnik podniósł rękę dając do zrozumienia, żeby zaczekała.

Wreszcie powiedział, już bardziej przytomnie:

– Miałaś racje, Arika. To był jakiś… to było dziwne. Musiało być ich więcej. Oni tu idą.

– Co?! Na Bogów, o czym ty mówisz?! Co ty sobie wyobrażasz?! Jesteś…

– …pijany! Tak! Pierwszy raz od dwudziestu lat, Arika! Ale uspokój się, proszę. Spójrz na nich – wskazał ręką towarzyszy pijatyki. Kilku zasnęło na siedząco, kilku zwaliło się do tyłu, jeden gapił się na dziewczynę maślanymi oczami. Chlasnęła go po uszach.

– To najlepsze, co mogli zrobić. Sama mówiłaś, że walczyć niepodobna, a siedzieć i patrzeć jak mordują kolegów…? – machnął ręką.

– O czym ty, na Bogów, mówisz?!

– Niee, nie krzycz lepiej. Lepiej nie. Tamci, co rany im pogniły umarli. Wszyscy. Ten z bebechami na wierzchu wykrwawił się jak go dureń Hajan próbował szyć. Reszta śpi. Kazałem zdjąć warty, bo już nie trzeba.

Otworzyła usta gotowa krzyczeć, lecz Dziesiętnik ją powstrzymał.

– Mówie, cicho bądź. Wziąłem sobie do serca tego Dhora – pokiwał głową. – Myliłaś się, co do niego. Poszli na zwiady z Erdrenem, czy jak mu tam. W każdym razie nie żyje.

– Co?! – Arika przyklękła obok przyjaciela. – Jaśniej! Mów jaśniej!

– Nie krzycz. Dhor nie żyje. Erdren wrócił ze strzałą w ramieniu, przywlókł ciało tamtego. Mówił, że kolejny zwiad, tylko mądry tym razem. Będą tu lada chwila.

Dziewczyna słuchała niezrozumiałych słów jak w jakimś amoku. Nie wierzyła. Nie wierzyła ani w to, co widzi, ani w to, co mówił jej przyjaciel. Pijany stary cap, wódki mu się nagle zachciało, a przecież nigdy nie pił! Plecie, co mu wpadnie do głowy. Wstała i chwiejnym krokiem ruszyła w stronę rozłożonych między drzewami żołnierzy. Wielu nakrytych było ciemnymi płachtami, inni spali głęboko. Kucnęła przy jednym i położyła mu dłoń na czole. Miał gorączkę, pocił się okropnie. Drgnął pod dotykiem, ale nie obudził się. Poszła dalej. Prawie każdy z nich był chory. Ktoś wymiotował pod siebie.

Wreszcie go znalazła. Nie spał, siedział oparty o drzewo, rękę przewiązaną miał opatrunkiem. Uklękła przy nim.

– Erdren – szepnęła.

– Pani – chciał wstać, ale mu nie pozwoliła. Opuścił głowę.

– Mów, co się stało. Od początku. Dziesiętnik kazał wam iść na zwiady?

– Poszliśmy, byliśmy pewni, że nie ma powodu do obaw. Dhor naprawdę uważał, że tamci odpuszczą na parę dni. Ale nie. Wysłali jeszcze jeden zwiad, znów trzech kuszników. Nie zdążyliśmy nic zrobić, nie spodziewaliśmy się tego. Byliśmy głupi. Oni pojawili się nagle, strzelili i… było po nas. Nie dobijali nas wcale, tylko od razu zawrócili. Dhor dostał tak paskudnie, rozwaliło mu szyję. Wykrwawił się. Ja miałem więcej szczęścia. Albo i mniej.

Arika słuchała żołnierza, a strach powoli odbierał jej panowanie. Oto sprawdziły się wszystkie przepowiednie! Ależ była głupia! Powinna dać Dziesiętnikowi po głowie już wtedy, na skałach i uciekać ile sił w końskich nogach. I jeszcze tamci zwiadowcy. Co jej się stało, że posłuchała byle rozbójnika?!

– Uciekaj – rzekł Erdren. – Arika, uciekaj. Dziesiętnik już się poddał, on chyba się wini za… to wszystko. Zwykli żołnierze dużo widzą – dodał chcąc się tłumaczyć. – Uciekaj – powtórzył.

Spojrzała na niego uważnie. Nie żartował. Ale… uciec? Ojciec by jej tego nie wybaczył. Przecież nie mogła zostawić swoich żołnierzy!

Wstała.

Pierwszy bełt przeszył powietrze gdzieś niedaleko i spadł na jednego z chorych. Zaraz drugi i trzeci zniknęły w ciemnościach.

– Uciekaj! – niemal krzyknął Erdren.

Ciało zdecydowało za nią. Rzuciła się między drzewa i pognała do namiotu. Chwyciła łuk i kołczan, miecza nie znalazła. Jeszcze jakaś sakwa, ogłowie dla konia. Naraz ktoś krzyknął. Zapominając o siodle wypadła z namiotu i biegła, biegła póki nie dotarła do końskiej zagrody. Przegoniła koniuszego. Przypięła szybko łubie z łukiem na plecach, kołczan przymocowała u pasa, sakwę z drugiej strony. Przywołała swojego siwka, założyła mu ogłowie.

– Spokojnie, spokojnie mały. Będzie dobrze -zapewniała roztrzęsionym głosem. Czyjś krzyk rozdarł przestrzeń i dziewczyna skuliła się w sobie. Przywołała drugiego konia, do uzdy przywiązała sznur. Wskoczyła na swojego wierzchowca. Koń wierzgnął niespokojnie, jakiś cień przemknął między drzewami. Bogowie, co ona wyprawia?! Ktoś wrzasnął ponownie, dużo bliżej. Harmider w obozie zdawał się narastać. Jedź, jedź, krzyczał umysł, lecz ciało nie chciało reagować. Patrzyła jak oniemiała na ciemne sylwetki wśród pni, słuchała coraz częstszych i bliższych zawodzeń. Ktoś wołał jej imię. Czyżby Dziesiętnik?

Wtem na polanę wypadł Erdren. Zaraz zanim wybiegł inny żołnierz. Nyzeilczyk.

– Uciekaj! Uciekaj! – zawołać jeszcze chłopak.

Wystraszony koń stanął dęba; cudem utrzymała się na grzbiecie. Szarpnęła wodze, spięła wierzchowca i pognała zostawiając za sobą rozbijany obóz.

 

Koniec

Komentarze

Legenda Yggdrasilu. To, że coś fajnie brzmi, nie znaczy, że jest dobrą nazwą dla opowiadania. Tytuł nie ma kompletnie nic wspólnego z zawartością.

Trochę potknięć stylistycznych, np.: "Przed nią wyrastał szczyt o niezbyt stromych zboczach, a na nich gęsty bór ustępujący miejsca jedynie wielkim wapiennym skałom. W oddali po lewej mniejsze wzniesienia, wzgórza i wreszcie pod samym widnokręgiem ciemna plamka miasta. " Jak się patrzyła, to był w trakcie wyrastania? Mieszasz czasy, drugie zdanie to równoważnik zdania, któy kompletnie nie pasuje.
"Zdarzyła odwrócić głowę, lecz słuch wyłapał moment, w którym miecz wroga zabijał jej człowieka." Zdanie z rodzaju: to brzmi głupio.
Recepta: odłożenie opowiadania po napisaniu na kilka dni, a potem głośne czytanie.

Czytaj więcej książek, zwracając uwagę na styl. Powiększysz też swój zasób słownictwa, którego braki czasem widać.

Fabuła: mizerna i nudna. Klasyczne, mdłe fantasy. Proponuję następnym razem zacząć od krótszych opowiadań, ale z jakimś sensem.

Dziękuję za komentarz. Biorę się za poprawki. Jeśli chodzi o tytuł... Dopiero teraz uświadomiłeś mi pewną oczywista prawdę. To, że coś mam w głowie, nie znaczy, że wszyscy o tym wiedzą. Yggdrasil dla mnie to nie tylko element mitów, ale świat, który nie sposób pokazać za jednym zamachem. Następnym razem będzie lepiej.

To moja druga literacka próba, dlatego proszę mówić co robię źlę, czego w tekście unikać. Nie zostawiajcie na mnie suchej nitki. Jakoś to przełknę. A następnym razem, obiecuję, będzie lepiej.

Zapomniałem o jednej rzeczy. Nadużywasz wielokropków. Przykłady:
"- Głupia... - rzekła jeszcze do siebie. Przytknęła bukłak do ust i piła zachłannie dopóki się nie zakrztusiła. "
"- A ludzie? Mamy rannych, wielu gorączkuje. Nie damy rady..."
Wielokropek ma określone zastosowanie. W podanych rpzez mnie przykładach, używasz go aby uzyskać określony charakter wypowiedzi, "ociągnąć ją". To zła maniera.

Tytuł zmieniony.

Nie nazwałbym tego opowiadania mdłym. Prawda, że w epizodzie trudno o rozmach, że opis końca rozbójniczego oddziałku nie może porywać --- ale do mdłości daleko.

W takim razie mamy pojęcie mdłego fantasy. Dla mnie mdłe fantasy to takie w którym nie ma życia; są nieciekawi, bohaterowie i nudna akcja.

Zgadzam się z Twoją definicją --- ogólną zresztą, bo nie samą fantasy obejmującą --- ale nie stosowałbym jej do krótkich tekstów, opisujących pojedynczy epizod. Wymęczeni nie kończącą się ucieczką, osaczeni... Czego chcesz od ludzi, świadomych nieuchronnej klęski? Ostatniego, heroicznego zrywu? Spektakularnego samobójstwa, orgii?

Oczekuję Wielkiego Dylematu Moralnego głównej bohaterki - co zrobić z rannymi. Następnie podjęcia ostatecznej decyzji. Następnie orgii. Następnie spektakularnego samobójstwa rannych (np. wysadzają się Świętym Granatem Ręcznym, gdy wróg jest blisko), po czym ocalała reszta spieprza przez te góry, atakowana przez helikoptery i talibów.

Mamy już tak dużo standardowego fantasy, te powieści/opowiadania są tak do siebie podobne, że oczekuję czegoś nowego. Inaczej jest to dla mnie nudne.

Daruj, ale oczekujesz niemożliwego. Ben Akiba się kłania wszystkim twórcom fantasy, ale cóż, nadal jest atrakcyjne dla piszących, więc pozostaje wybór nader skromny: cierpieć w milczeniu albo wcale nie czytać...

A tak już serio: gdzie w tym tekście elementy fantasy?

„Tylko Nyzeilczyk z kuszą nie stracił opanowania.” – Jak dla mnie, dziwnie to brzmi. Lepiej by było napisać, że nie stracił panowania nad sobą, albo że pozostał opanowany.

„- Wynocha! - krzyknęła.” –nie rozumiem tego nagłego wybuchu. Trochę mi to podczas czytania nie spasowało.

Ogólnie opowiadanie nie jest rewelacyjne, ale nie jest też tragiczne. Czytało się dość gładko. Stylistycznie przyzwoicie, dialogi są poprawne, nic mnie nie raziło. Opowiadanie nie ma przesłania wstrząsającego wszystkimi zmysłami, ale nie każdy tekst musi go przecież mieć. Tutaj jest po prostu przekazana pewna historia. Jeżeli już jesteśmy przy fabule, to czuję w związku z nią pewien niedosyt. Opowiadanie wydaje się być jakby wyrwane z większej całości. Nie jestem w stanie dokładnie opisać, co mnie tutaj ukłuło, ale ogólne odczucie było takie, jakbym poszedł na imprezę sylwestrową, a tam byłby jedynie pokaz sztucznych ogni i koniec. Czegoś brakuje.

Co do pytania „Gdzie tu jest fantasy?”, to podejrzewam, że świata w jakim rozgrywa się akcja, jak jednym z tych zmyślonych i magicznych. Tylko, że fatycznie w tym konkretnym tekście tego nie widać.

Pozdrawiam.

PS Znalazłem jeszcze ze dwa błędy, ale w trakcie pisania tej opinii, w wyniku problemów ze stroną, mój tekst przepadł i zapomniałem, co miałem wcześniej. Może kiedyś sobie przypomnę.

Uajkoniak: Dziękuję za komentarz. Co do zdania z Nyzeilczykiem - chyba masz rację, poprawię. A jeśli chodzi o nagły wybuch po rozmowie z Dziesiętnikiem... No bo on jej przecież powiedział, że okropnie wygląda! Rozbójniczka, rozbójniczką, ale ostatecznie to kobieta. Wkurzyła sie ^^

AdamKB: Fantastyka w opowiadaniu rzeczywiście ogranicza sie do minimum; po prostu nie lubię, gdy jest jej ZA dużo. W całej historii Ariki jest fantastyki odrobinę więcej. Ale o tym może innym razem :)

Pozdrawiam

Mnie tam sie podobało. Bardzo lubię tego typu opowiadania i z chęcią przeczytam kolejną część.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

(...) po prostu nie lubię, gdy jest jej ZA dużo.

Brawo. Przesłodzona kawa przestaje być kawą.

Nowa Fantastyka