- Opowiadanie: Tom13J - Zwierzęta (MASAKRA 2010)

Zwierzęta (MASAKRA 2010)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Zwierzęta (MASAKRA 2010)

1.

Obudziłam się głodna. Normalna rzecz od…już nie pamiętam od kiedy. Dawno straciłam rachubę czasu. Codzienna walka o przetrwanie spowodowała, że dawno przestałam się zajmować czymś tak trywialnym jak kalendarz. Do tego dni były do siebie takie podobne. Sine, ciężkie chmury całkowicie przesłaniały słońce, mrozy sięgały trzydziestu stopni. I głód. Ile to człowiek musi zjeść, by normalnie funkcjonować. Wszystko przez ten cholerny mózg. Kiedyś, przed wojną czytałam, że jest zwany „zachłannym” organem, bo zużywa ponad dwadzieścia procent wytwarzanej przez organizm energii. Gdyby tak dało się wyłączyć niepotrzebne myślenie, zamartwianie się, wspomnienia, czy wyrzuty sumienia, które nie są już mi więcej potrzebne. Natomiast energia tak, a paliwo do jej wytworzenia tak trudno teraz zdobyć.

 

Z niechęcią odrzuciłam płynnym ruchem brudny śpiwór, który okrywał kolejny, ten w którym spałam w ubraniu. Trudno utrzymać ciepło przy wygaszonym ogniu, ale trudniej zdobyć jakikolwiek opał. Jedynie co musiałam zrobić, to nasunąć ciężkie wojskowe obuwie zimowe, które pilnowałam, by zawsze było suche w środku. Tak samo jak para ciężkich grubych skarpet.

 

Ze smutkiem w oczach, rozejrzałam się po mojej tonącej w prawie całkowitym mroku kryjówce, zawalonej po sufit najrozmaitszymi rupieciami. Słabe światło dochodzące z malutkiego okienka, nadawało temu miejscu upiorny wygląd. Mimo to nazywałam je domem. Już od dawna. Prawie od czasu kiedy spadły pierwsze i zarazem ostatnie bomby zrzucone w tej ostatniej z wojen. Dziś już nie wiem, kto zaczął, kto z kim walczył. Nie miało to już znaczenia. Wiedziałam, że nikt nie zwyciężył, a stracili wszyscy. Często spotykałam grupki byłych żołnierzy, takich jak ja, które przeczesywały okoliczne domy i ulice w poszukiwaniu jedzenia. Żołnierze byli różnych narodowości, tak wiele różnych nacji walczyło w tej wojnie, a po nuklearnej zagładzie, nie było nikogo, kto mógłby ich zabrać do już nie istniejących domów i ich bliskich, jeżeli jacyś, gdzieś tam pozostali. W przeciwieństwie do nich, wolałam radzić sobie sama. Może dlatego, że przestałam ufać mężczyznom lub bardziej dlatego, że widziałam, co się stało z wieloma kobietami, które kiedyś znałam…

 

Gwałtowny skurcz żołądka dał znać, że jeszcze się nim nie zajęłam. Ostatnio miałam szczęście. Jakimś cudem przy zwłokach zabitego ostatnio przeze mnie mężczyzny, znalazłam dość interesujące dokumenty. Trochę czasu zajęło mi ich rozgryzienie, ale w końcu się opłaciło. Były to plany starego, postkomunistycznego schronu przeciwatomowego dla władz. Dotarcie do niego zajęło mi trochę czasu, ale opłaciło się. Nikt z niego nie zdążył skorzystać. Widocznie zabity nieszczęśnik nie umiał znaleźć wejścia do schronu. Mnie się udało. Wiele rzeczy w schronie nie nadawało się do użycia, bądź spożycia, ale wiele produktów, choć przeterminowanych, nadawało się do jedzenia. Przez kilka dni, przemykałam się po opustoszałych ulicach miasta i przenosiłam wszystko do swojej kryjówki. Opanowany przez robactwo, które swoimi tylko sposobami znalazło wejście do bunkra, nie wydawał mi się przyjemny miejscem do zamieszkania. Zresztą przyzwyczaiłam się do głębokiej piwnicy w starej kamienicy. Do tego umiejętnie udało mi się zamaskować wejście do niej i naprawdę czułam się tu bezpieczniej. Zresztą bomby już więcej nie spadały. Wojna się skończyła i teraz już trwała tylko walka o przetrwanie.

 

Przez chwilę zastanawiałam się, co zjeść na śniadanie. Szeroki wybór przeterminowanych produktów, dwa szczury złapane dwa dni temu, czy też lewe udo faceta od mapy bunkra. Tak, jem ludzkie mięso. Smakuje jak wieprzowina i jest naprawdę pożywne, choć to jest moja opinia. Lepsze od mięsa szczura, jeżeli jakiegoś spryciarza da się złapać. Na początku było to trudne. Wymiotowałam i miałam torsje, ale głód, prawdziwy głód, zmusi cię do zjedzenia wszystkiego. Nawet już nie pamiętam swojego pierwszego posiłku z ludzkiego mięsa. Myślę, że większość ludzi, która jeszcze żyje w większości przypadków para się kanibalizmem. Może ci, którzy żyją gdzieś pochowani na wsiach, mają jeszcze jakieś zwierzęta, ale nawet to jest trudne, bo czym je karmić w czasie post-nuklearnej zimy?

 

Po śniadaniu, zerknęłam na termometr umieszczony przy malutkim okienku, moim jedynym źródłem dziennego światła, przez które dostawało się mroźne powietrze z zewnątrz. Było tylko minus dwadzieścia trzy stopnie. Nieźle. Czas wziąć się do roboty i przynieś więcej opału, zdobyć jedzenie i sprawdzić okolice. Zarzuciłam na plecy niezawodnego kałasznikowa i mały plecak, przypięłam sobie pas z nożem oraz pistoletem i wyszłam ostrożnie na zewnątrz, mrużąc oczy od blasku białego piekła. Zaczynał się kolejny typowy dzień…

 

2.

 

Ulice miasta świeciły pustkami. Ostrożnie poruszając się pomiędzy budynkami i przeskakując od domu do domu, widziałam czasem jakieś osoby. Też przemykały się ulicami jak cienie. Niebezpiecznie cienie, gdyż dla mnie każdy z nich mógł być potencjalnym zagrożeniem. Nie istniało prawo, które hamowałoby nasze pierwotne instynkty. A kobieta zawsze wydaje się być łatwym celem. Grube ubranie, które nosiłam ukrywało moje chude kobiece ciało, a zasłonięta szalem twarz nie zdradzała braku zarostu.

Właśnie w jednej z uliczek natknęłam się na dwójkę takich brodatych, brudnych mężczyzn, którzy próbowali wyciąć jakieś nadające się do jedzenia kawałki mięsa z leżących na ulicy zamarzniętych zwłok. Wycofałam się i poszłam w innym kierunku.

 

Przeczesywałam właśnie parter starego dwupiętrowego budynku, kiedy zza okna dobiegł mnie krzyk przerażonej kobiety. Po nim nastąpiły inne krzyki i nawoływania, tym razem należące do mężczyzn. Ostrożnie zbliżyłam się do okna by wyjrzeć na zewnątrz. Na parkingu przylegającym do budynku, zobaczyłam pięciu mężczyzn oraz kobietę, która leżała na śniegu, przygnieciona przez jednego z nich. Biedaczka musiała być nieostrożna i wpadła na jeden z gangów kanibali. Było to dla mnie oczywiste, mężczyźni wyglądali na dobrze odżywionych i działali w grupie. Trudno sobie wyobrazić, by do utrzymania tak pełnych ciał wystarczyło im to, co można znaleźć wśród opuszczonych budynków. Jedyne pożywienie, pozostałe w znacznej ilości, to ludzie.

 

Kobieta rozpaczliwie krzyczała, kiedy mężczyzna zdzierał z niej ubranie. Mieli czas się nawet zabawić, bo wiedzieli, że nikt nie przyjdzie kobiecie na pomoc. Żałowałam jej, ale patrzyłam na to obojętnie. Mężczyźni wyglądali na byłych żołnierzy, chyba niemieckich, sądząc po kilku słowach, które oszczędnie wypowiedzieli oraz tym, że mieli ze sobą dość spory arsenał. Kobieta nie miała siły walczyć i kiedy pierwszy z żołnierzy skończył ją gwałcić, nie próbowała się już nawet bronić przed następnym. Z oczu płynęły jej łzy i zobaczyłam, że pomimo zniszczonej mrozem i brudnej twarzy była dość ładna. Niestety nie mogłam jej pomóc, nie czułam się na siłach walczyć z piątką uzbrojonych ludzi.

Mężczyźni porykiwali zadowoleni i głośno krzyczeli z radości. To nie było już ludzkie zachowanie. Nagle zauważyłam, jak jeden z nich podszedł do gwałconej kobiety z małym toporkiem w ręku. Pochylił się i wziął duży zamach. Kobieta ryknęła okropnie z bólu i na szczęście dla samej siebie, straciła przytomność. Mężczyzna uniósł do góry jej całe lewe przedramię i zaczął zdejmować z odciętej ręki, resztki ubrania. Wypływająca krew ochlapała tego, który w dalszym ciągu gwałcił kobietę. Mężczyzna nie przejął się tym zbytnio. Jedynie przesunął swoją prawą rękę na lewą pierś kobiety, by ją przytrzymać, choć ta przestała dawać jakiekolwiek znaki życia. Ten z odciętą ręką, zaczął zlizywać wypływającą krew,a jego kolega zaczął przygotowywać ognisko. Widocznie byli już bardzo głodni i nie chciało mi się czekać, aż kumple skończą gwałcić swoją ofiarę.

 

Zobaczyłam już dość i postanowiłam się po cichu oddalić. Wtedy poczułam, że jestem obserwowana, poczułam to dziwne mrowienie na karku. Odwróciłam się, szybko wyciągając pistolet z kabury. Za jednym z regałów, zobaczyłam kulącą się ze strachu drugą kobietę, która obserwowała mnie wielkimi wystraszonymi oczyma. Nie zobaczyłam żadnej broni w jej rękach, oprócz małego brudnego worka. Jej ubranie składało się z wielu warstw nałożonych jedną na drugą, mocno zniszczonych. Natomiast jej twarz wydawała mi się znajoma. Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, gdzie ją widziałam. Przed chwilą za oknem. Bez dwóch zdań kobiety były siostrami, takie były do siebie podobne. Tej udało się schować, zanim żołnierze ją zobaczyli, dlatego nie podzieliła losu siostry.

 

Chyba tylko z tego powodu, że tamta była jej siostrą, wyjęłam jedną ze starych konserw z bunkra, które miałam przy sobie i delikatnie kulnęłam ją w jej kierunku. Kobieta obserwowała turlający się obiekt, który zatrzymał się przy jej nogach. Dopiero po chwili wyciągnęła rękę i schowała konserwę do worka.

-Przykro mi -powiedziałam i wskazałam za okno– Przynajmniej nie musi się już niczym martwić.

Odwróciłam się i zaczęłam oddalać od miejsca, gdzie dalej mężczyźni gwałcili swoją, już nie żywą, ofiarę. Nie zrobiłam może dwudziestu kroków, kiedy usłyszałam za sobą głośnie pytanie. Zbyt głośne!

 

-Mogę iść z tobą?!

 

Spojrzałam za siebie i zobaczyłam ją stojącą i wpatrzoną we mnie. W rękach mocno ściskała worek. Wyglądało na to, że śmierć jej siostry nie miała dla niej znaczenia. Albo być może miała i to duże. Siostra widocznie się nią opiekowała i teraz po jej stracie, dziewczyna szukała nowego opiekuna. W myślach wyzwałam samą siebie za głupią litość.

 

-Odejdź– syknęłam niezbyt głośno.

 

-Czy mogę iść z tobą? Proszę. Pani jest dobra. Dziś już nikt niczego nie daje.

 

Bojowy okrzyk przerwał naszą rozmowę. Tak jak myślałam, mężczyźni na parkingu nas usłyszeli. Miałam najwyżej kilkanaście sekund czasu by wydostać się z budynku. Rzuciłam się do ucieczki i zobaczyłam, że nieszczęsna dziewczyna biegnie za mną. Była dość szybka, choć wyglądała tak marnie.

Wybiegłam z budynku i skierowałam się w kierunku pobliskiego dużego parku. Dziewczyna starała się za mną nadążyć i nawet, ku mojej wściekłości, jej się to udawało. Po chwili rozległ się strzał, a po nim dwa następne, na szczęście niecelne. Za nami pojawiło się trzech z pięciu żołnierzy. Biegli dość szybko. Wiedziałam, że zgubię ich w parku lub pomiędzy jakimiś budynkami, ale nie schowam się z krzyczącą dziewczyną na karku. Decyzję podjęłam w krótkiej chwili. Wyciągnęłam pistolet i odwróciłam się. Poczekałam, aż kobieta, w kółko krzycząca „Mogę iść z tobą?” znalazła się dziesięć metrów ode mnie i strzeliłam jej z zimną krwią w głowę. Upadła i po chwili znieruchomiała. Strzał przepłoszył ścigających, jednak za chwilę padły w moim kierunku kolejne strzały. Zaczęłam ponownie uciekać i wkrótce schowałam się w jednym z pobliskich domów. Weszłam na piętro i z okna z jednego z mieszkań spojrzałam w kierunku, gdzie leżała zastrzelona przeze mnie kobieta. Mężczyźni dopadli jej zwłok i widać było, że nie byli zainteresowani dalszym pościgiem za mną. Widocznie nie podobała im się myśl, że ofiara ma broń palną. Do tego nie wiedzieli, że jestem kobietą, a widać, że to ich najbardziej interesowało. Pomimo, że dziewczyna była martwa, zerwali z niej ubranie i zaczęli gwałcić ciepłe jeszcze ciało. Jedne z nich wyjął duży nóż. Zwierzęta. Bez ludzkich uczuć, czy zachowań. Usiadłam oparta o ścianę i ciężko westchnęłam.

 

-Musisz być bardziej ostrożna Izo, albo to ciebie będą wkrótce kroić na kotlety– powiedziałam cicho do siebie i westchnęłam. Czułam też lekkie wyrzuty sumienia, ale chyba i tak skróciłam mękę tamtej dziewczyny. Prędzej, czy później została by złapana i zamęczona w brutalny sposób. A tak wszystko już było jej obojętne…

 

3.

 

Mówiłam, że nie używam kalendarza, bo i po co? Ale moje ciało wciąż miało swój kalendarz, niezbyt dokładny bowiem okres dostawałam bardzo nieregularnie. Brak witamin i jedzenia oraz złe warunki ostro namieszały w moim biologicznym zegarze. Miesiączka przypominała mi, że jestem kobietą. Strasznie brudną i śmierdzącą. Jeżeli czułam własną siebie, to nie byłam sobie w stanie wyobrazić jak cuchnęłam dla obcych. Z drugiej strony wszyscy ocaleni, ukrywający się w mieście mieli problem z higieną. Nikt nigdy chyba się wcześniej nie zastanawiał, jak trudno jest umyć się w minus dwudziestu, trzydziestu stopniach. Śnieg twardy jak skała, wszędobylskie zimno utrudniające jego stopienie, a podgrzanie wody do kąpieli, było już nie lada wyzwaniem.

 

Uparłam się jednak, aby jeden dzień w miesiącu poświęcić na kąpiel. Przygotowania pochłaniały dwa dni. Znalazłam całkiem dużą łazienkę, ze starą wanną, pod którą rozpalałam ognisko. Najpierw jednak pieczołowicie znosiłam do niej wycięte nożem bryły lodu. Zajmowało to sporo czasu, bo musiałam się pilnować, by nikt mnie nie zauważył i nie przerwał mojego święta w okrutny sposób. Po upewnieniu się, że w pobliżu nie ma żywej duszy, barykadowałam się w łazience i naga wskakiwałam do ciepłej wody. Starałam się zawsze wycisnąć wszystkie wrzody, które pojawiły się na moim ciele. Zawsze martwił mnie widok moich palców u nóg. Wyglądały okropnie zaatakowane przez grzybicę. Ogólnie moje ciało przedstawiało ruinę.

 

Leżałam sobie z zamkniętymi oczyma i wspominałam o przeszłych czasach. Zdarzało mi się to już tylko teraz, bo codzienność pozbawiła mnie marzeń i wspomnień. Została mi tylko ta krótka chwila kąpieli. Brutalnie przerwana.

Byłam pewna, że coś usłyszałam. Sięgnęłam po pistolet, leżący na stercie świeżych ubrań i znieruchomiałam. Po chwili wyraźnie usłyszałam cichy odgłos stóp. Kilku. Delikatnie, by nie robić hałasu, wyszłam z wanny i naga kucnęłam za starą, pralką. Wycelowałam pistolet w drzwi i czekałam w napięciu. Ktoś stanął pod drzwiami. Po chwili wyraźnie usłyszałam odgłos węszenia i ciche warknięcie. Odetchnęłam z ulgą, kiedy dotarło do mnie, że wytropiły mnie dzikie psy, nie ludzie. Nie znaczyło to, że mogę wrócić do wanny. Z westchnieniem ubrałam się, a brudną odzież szybko przepłukałam w stygnącej wodzie. Zza pleców dochodziło mnie wyraźne warczenie i drapanie w drzwi dwóch głodnych psów.

 

Kucnęłam metr od drzwi i wystrzeliłam cztery razy w ich dolną część. Głośne skomlenie znaczyło, że trafiłam. Po krótkiej chwili delikatnie uchyliłam drzwi. Na podłodze leżała jedna z brudnych bestii, po drugiej został krwawy ślad, znaczący kierunek ucieczki rannego zwierzęcia. Po chwili nasłuchiwania głuchej ciszy, postanowiłam jak najszybciej oddalić się z tego miejsca. Strzały mogły przyciągnąć uwagę innych zwierząt, ludzi. Do tego cholera, będę musiała znaleźć nowe miejsce na moje kąpiele, jakby ich zorganizowanie nie było już dość skomplikowane…

 

4.

 

W jeden z tych mocno szarych dni, kiedy chmury wydawały się prawie czarne, zbierałam najczyściej wyglądający lód, z zamiarem przetopienia go na wodę pitną. Zajęcie, które nie należało do moich ulubionych, przerwały krzyki. W pierwszej chwili niezrozumiałe i niewyraźne, jednak kiedy się zbliżyły, zrozumiałam, że należały do kilku mężczyzn.

 

-Hej, mała! Nie uciekaj! -krzyczał pierwszy.

 

-Przecież cię nie zjemy! -dodał drugi, choć w dzisiejszych czasach jego słowa nie były takie oczywiste.

 

-Będzie fajnie, zobaczysz!- dodał jeszcze kolejny głos.

 

Nie miałam zamiaru się wtrącać w sprawy trzech obcych mężczyzn, bo nie wróżyło to niczego dobrego. Jednak w dalszym ciągu, czułam złość na siebie, za tamtą zastrzeloną dziewczynę, dlatego ruszyłam w kierunku krzyków.

Wyglądając ostrożnie zza rogu, zobaczyłam trzech obdartusów, otaczających stary kiosk. Uciekająca osoba, jakimś cudem uznała kiosk za najlepszą kryjówkę. Tylko cud mógł ją uratować i chyba ja miałam nim być. Tylko jeden miał pistolet w ręku, pozostali mieli długie kije z nożami na końcach. Na swoje nieszczęście stanęli blisko siebie, kilka metrów od zamkniętych drzwi kiosku.

 

-Wyłaź i to szybko. Może nie będziemy dla ciebie tacy brutalni mała! Lepiej nas nie drażnij, chcemy tylko skosztować twojej małej dupci! –mężczyzna ryknął głośnym śmiechem

 

Dziewczyna! Tam była dziewczyna, pomyślałam. Kobieca solidarność wzięła górę. Nie patyczkowałam się. Z plecaka wyjęłam granat obronny i zręcznym ruchem posłałam go w kierunku gwałcicieli. Wylądował dwa metry od nich. Głośna eksplozja posłała we wszystkie kierunki setki odłamków. Kiedy wyjrzałam ponownie, wszyscy trzej leżeli na ziemi. Jeden z nich głośno jęczał, pozostali nie dawali oznak życia. Jęczącemu płynnym ruchem podcięłam gardło.

 

-No mała, wyłaź. Jesteś już bezpieczna, oni nie żyją. –odpowiedziała mi cisza –Pospiesz się, tu nie jest bezpiecznie.

 

Dalej nic, więc sama powoli podeszłam do kiosku i otwarłam drzwi. W kącie siedziała młoda, może trzynastoletnia dziewczyna. W rękach ściskała nóż i przerażona wpatrywała się we mnie. Wyciągnęłam w jej kierunku otwartą dłoń.

 

-Nie zrobię ci krzywdy, ale lepiej stąd chodźmy. Tu nie jest bezpiecznie. – powtórzyłam.

 

-Pani? Jesteś panią?

 

-Co? Ach, tak, jestem kobietą, dziewczyna taką jak ty. Chodź, zaufaj mi.

 

Dziewczynka chwyciła mnie za rękę, choć widać było, że mi nie ufa. Miałam nadzieję, że nie wbije mi noża w ramię. Pociągnęłam ją w kierunku jednego z budynków, który wiedziałam, że był opuszczony. Zamknęłyśmy się w jednym z mieszkań.

 

-Mam na imię Izabela, ale możesz mi mówić Iza. –przedstawiłam się– A ty mała, jak masz na imię?

 

-Sylwia.

 

-Co tu robisz? –spytałam. By przełamać lody dałam jej kawałek starego, twardego jak skała piernika z bunkra. Sylwia była zachwycona smakiem i w łatwy sposób zdobyłam jej pełne zaufanie.

 

-Zbierałam opał i niechcący natknęłam się na tamtych trzech. Byłam nieuważna. Wujek będzie zły.

 

-Wujek? Wujek puścił cię samą, czy po prostu się zgubiłaś?

 

-Sama zbierałam. Muszę pomagać wujkowi. On jest lekarzem i się mną opiekuje. Nie może przecież robić wszystkiego sam. – odpowiedziała krótkimi zdaniami.

 

-Lekarzem? Jesteś chora? –spytała i zdałam sobie sprawę, jakie to było głupie pytanie. Wszyscy ludzie byli dziś chorzy. Na ciele lub umyśle.

 

-Nie wiem na co, ale zastrzyki wujka pomagają. Powinna dostać wkrótce jeden, bo znowu zaczynam się źle czuć.

 

-To jest zaraźliwe? –spytałam, niechętnie patrząc na Sylwię.

 

-Wujek mówi, że nie. Powinniśmy iść. Wujek umie się odwdzięczyć, za to, że mnie uratowałaś.

 

-Pogoda się psuje i ściemnia się. To nie jest najlepszy moment na spacer. Daleko mieszkasz?

Przez kolejne pół godziny, Sylwia wyjaśniała mi gdzie mieszka i jak odnaleźć zamaskowane wejście do kryjówki jej wujka. Cały ten wujek mnie niepokoił i jak się okazało, moje przeczucie było słuszne. Sylwia wkrótce zaczęła się trząść i pocić, choć było dość zimno. Obejrzałam ją z bliska i moim oczom ukazały się okropnie pokłute ręce dziewczyny. Choroba Sylwii stała się dla mnie jasna, była narkomanką. Może nie z własnego wyboru, bo była naiwna i młoda. W każdym razie wujek okazał się niezłym „lekarzem”. Sylwia dodała, że wujek pomaga leczyć jeszcze jedną dziewczynę, trochę starszą od niej.

 

Nie powinnam się do tego mieszać, ale nie po to ratowałam jej życie, by teraz pozwolić jej wrócić samej do „dobrego wujka”. Jednak będąca na głodzie Sylwia uparcie chciała wracać do domu, mówiąc, że to przecież niedaleko.

 

-Jest już prawie ciemno, wieje mroźny wiatr –tłumaczyłam– Możemy wpaść na złych ludzi , dzikie psy lub złamać kark wpadając do jakieś dziury. Musisz wytrzymać do rana.– Sylwia, cała się trzęsąc, obiecała mi, że się postara. Rano obudziłam się sama…

 

5.

 

-Głupia biedna dziewczyno –Byłam bardziej zła na siebie niż, na nią. Nie usłyszałam jak wychodziła.

 

Ruszyłam za nią, wiedząc dokąd się udaje, nie było to trudne. Na ślady na zamarzniętym śniegu nie miałam co liczyć, ale kierunek wystarczył. Było bezwietrznie i wokół panowała głucha cisza. Miałam wrażenie, że moje kroki są tak głośne, że zbudzą nawet umarłych. Jednak umarłych nie da się zbudzić. Sylwia, a raczej jej resztki pozostaną martwe na zawsze.

 

Jej rozszarpane przez dzikie psy ciało, znalazłam po niecałych dwudziestu minutach marszu. Będąc na głodzie narkotykowym, biedna dziewczyna pewnie nawet nie usłyszała zbliżającej się sfory. Rozpoznałam ją tylko po resztach ubrania, bo z ciała pozostały jedynie skrawki i obgryzione kości. Uratowałem jej życie po to, by zginęła niecałą dobę później.

Nie wiem jak długo stałam nad krwawymi resztkami. Nie czułam się winna, w końcu to ona mnie nie posłuchała i wyszła w nocy. Zła byłam jednak na jej „wujaszka”. Miałam pewność, że Sylwia był przez niego wykorzystywana do prac i może czegoś więcej. Trzymał ją przy sobie, uzależniając od dostaw narkotyku pod przykrywką leku. Do tego Sylwia nie była jedyną.

 

Zostawiłam za sobą makabryczny widok i ruszyłam w kierunku kryjówki dziewczyny i jej wujka. Znałam adres i ulokowanie tajnych drzwi, więc jedynie musiałam uważać, by nie dać się zaskoczyć. Dotarłam na miejsce po południu. Duża kamienica wyglądała oczywiście na opuszczoną. Z zewnątrz powybijane szyby i ślady po pożarze w kliku mieszkaniach, jasno dawały do zrozumienia potencjalnemu poszukiwaczowi żywności, że tu już na pewno niczego nie znajdzie. Dostanie się do piwnic, zajęło mi sporo czasu, bo wszędzie walały się stosy śmieci. Jednak ani śladu materiałów łatwopalnych, znak, że Sylwia dokładnie wykonywała swoją pracę. Mimo, że dokładnie przeszukiwałam piwnicę, nie mogłam znaleźć żadnych ukrytych drzwi. W końcu ogarnęło mnie zwątpienie. Może dziewczyna nie do końca mi zaufała i mnie okłamała. I kiedy tak siedziałam zmarznięta w brudnym kącie, usłyszałam, że ktoś się zbliża. Po chwili w ciemnym korytarzu pojawiła się sylwetka dość wysokiego mężczyzny. Facet zatrzymał się przy pustych kubłach i pochylił się. Po chwili uniósł klapę w podłodze razem z jednym koszem, który maskował do niej wejście. Bardzo sprytne rozwiązanie. Czyli w piwnicy była druga głębsza piwnica.

 

Mężczyzna szykował się do zejścia kiedy podeszłam cicho do niego i wbiłam mu nóż w nerkę. Wyprężył się z bólu, a ja chwyciwszy go za szyję, wbijałam mu nóż raz za razem. Kiedy zwiotczał u moich stóp, przez chwilę się zastanawiałam, czy na pewno to pan „doktor”, ale w końcu wzruszyłam ramionami. W końcu nic złego się nie stało, a facet wyglądał na dobrze odżywionego, więc potem wykroję sobie, co lepsze kawałki.

Zeszłam po drabinie do drugiej piwnicy do dość sporego pomieszczenia. Na stole stała zapalona lampa naftowa. Regały zawalone różnymi mniej lub bardziej przydatnymi rzeczami, zajmowały prawie całe pomieszczenie. Pokój miał też troje drzwi, zamknięte na kłódki. Klucze od nich znalazłam przy zwłokach wujka. Za pierwszymi, które znalazłam, znajdowało się dość spore łóżko, pełno książek i dość spore zapasy różnych leków. Domyśliłam się, że to był jego pokój. Ilość medykamentów musiała świadczyć, że miał dostęp do apteki lub jakiegoś magazynu. Postanowiłam, że te, które znam z nazwy sobie zabiorę.

 

Za drugimi drzwiami znalazłam koleżankę Sylwii. W pokoju były dwa łóżka, więc pewnie ona też tu spała. Dziewczyna leżąca na łóżku była całkowicie naga, więc potwierdziło to moje podejrzenia o wykorzystywaniu ich przez kochanego wujka. Jej ręce były pokłute tak samo jak Sylwii, a w tej chwili była tak naładowana narkotykami, że nie byłam pewna, czy jeszcze żyje. Dopiero, kiedy przycisnęłam palce do jej szyi wyczułam słaby puls. Zostawiłam ją i postanowiłam zbadać dokąd prowadzą ostatnie drzwi, zamknięte, aż na dwie kłódki.

 

Żałowałam, że otwarłam ostatnie drzwi. Za nimi były następne, zamknięte na zasuwę. A dalej znalazłam przedsionek piekła, oświetlony przez słaby płomyk dużej świecy. Przyzwyczajona byłam do wielu makabrycznych widoków, ale to było ponad moje siły.

Na ścianie wysiały dwa gumowe fartuchy, brudne od krwi. Obok znajdował się duży pieniek z wbitą zakrwawioną siekierą. Po obu stronach pomieszczenia, które przypominało stare kanały ściekowe, znajdowało się kilka klatek. Część była pusta. W jednej znalazłam sukę z sześciorgiem małych szczeniąt. Suka była chyba też naszprycowana, bo nawet mnie nie oszczekała. W pozostałych znalazłam czwórkę dzieci, samych chłopców. Najstarszy może miał piętnaście lat, trudno było ocenić, gdyż odór bijących od ich klatek skutecznie mnie odpychał. Ich oczy były szkliste, pozbawione jakichkolwiek emocji, w ogóle nie zareagowali na mój widok. Ciała mieli wychudzone i pokryte wrzodami. Większość nie miała na sobie ubrań, postrzępione koce leżały w kątach klatek, a temperatura tutaj była bliska zeru.

 

Resztki wokół pieńka z siekierą, świadczyły, że znalazłam spiżarnię wujka. Sądząc po kłódkach, jego dwie niewolnice seksualne nie wiedziały o tym, co się tu znajdowało, a drugie drzwi były dobrze obite materacami. Skutecznie wygłuszało to wszelkie krzyki. Nie byłam pewna, czym karmił chłopców, ale być może, co jakiś czas zabijał jednego i karmił nim pozostałych. Po krwistych śladach doszłam do wniosku, że wiele dzieci straciło tu życie. Być może podobny los czekał na Sylwię i jej koleżankę, kiedy znudziłby się „lekarzowi” lub zmarłyby z powodu przedawkowania.

Poczułam, że mam dość. Musiałam stąd wyjść jak najszybciej! Walcząc z torsjami zgarnęłam do plecaka część leków z pokoju wujka. Panikowałam. Czułam, że się duszę, że muszę wyjść! Wychodząc, chwyciłam lampę i rzuciłam nią o stół, który natychmiast zajął się jasnym płomieniem. Nie myślałam wtedy o cierpieniu, jakie zadam płonącym żywcem dzieciom. Potem się pocieszałam, że prawdopodobnie uległy zaczadzeniu i zmarły zanim ogarnęły je płomienie. W tej chwili chciałam jedynie spalić to miejsce. Nie myślałam, co oznacza to dla tych nieszczęśników. Uciekłam, zatrzaskując za sobą klapę piwnicy.

 

Na zewnątrz zaczynało się powoli ściemniać. Jednak ja nie miałam sił by ruszyć w drogę powrotną do domu. Na policzkach poczułam wilgoć i tak mnie to zaskoczyło, że dotknęłam swoją twarz. Łzy! Kiedy ja po raz ostatni płakałam? Nawet teraz nie wiedziałam, czemu płaczę. Może to był złość? Strach albo żal? Może jednak pozostały we mnie jakieś ludzkie uczucia? Bo otaczający mnie świat na pewno już ich nie miał.

W oddali zawyło jakieś zwierzę. A może to był człowiek…?

 

T.J.

Koniec

Komentarze

Witam. Mam nadzieję, że opowiadanie zostanie dołączone do konkursu, choć przekroczyłem liczbę znaków o chyba ponad 1400:(....nie umiałem tego przyciąć, nie niszcząc fabuły.
Opowiadanie na pewno nie jest niczym oryginalnym, było wiele opowieści w świecie post-nuklearnym, ale chyba były zawsze trochę "wygładzone". Mam nadzieję, że udało mi się pokazać to może bardziej prawdziwie i brutalnie...mam nadzieję, że jednak tak nie będzie :).
Aha, i to opowiadanie nie ma na celu nikogo przestraszyć, bo nie jest horrorem. Miłego czytania.

Prawidłowo napisane.
Skojarzyło mi się od któregoś akapitu z Sposobem na szkodnika, dość ciekawym filmem, który powinien ci się raczej spodobać. SNS, podobnie jak Zwierzęta na potrzeby Masakry, został włączony do antologii horroru mimo, że do tego gatunku bezpośrednio nie pretenduje. Dość czczej gadaniny, dodam garść konkretów coby nie było.
Cieszę się, że ludzie piszą post-apo, które nie jest jakimś przedziwnym światem, pełnym uzbrojonych niczym marines cywili walczących [zadziwiająco  sprawnie] z hordami  mutków.Jedynym zastrzeżeniem jest zakończenie, pisane chyba na siłę/skrócone drastycznie.
Coby mnie autor  zrozumiał- wuj  jest świetnym motywem/postacią. Tylko cały ostatni akapit jest strasznie przebiegany przez co piwnica jawi się trochę kosmiczna-oderwana od  reszty tekstu.

ta sygnaturka uległa uszkodzeniu - dzwoń na infolinie!

"i to opowiadanie nie ma na celu nikogo przestraszyć, bo nie jest horrorem."- ekhm... na co był ten konkurs? Na najlepszy sposób marynowania śledzi?
"Codzienna walka o przetrwanie, spowodowała, że dawno "- o jeden przecinek za dużo.
"Gdyby tak dało się wyłączyć niepotrzebne myślenie, zamartwianie się, wspomnienia, czy wyrzuty sumienia, nie są już mi więcej potrzebne." - mętne zdanie. Nie wiadomo co przypada pod początek, a co pod koniec.
"paliwo to jej wytworzenia"- do
"Z niechęcią odrzuciłam płynnym ruchem brudny śpiwór, który okrywał kolejny, ten w którym spałam w ubraniu."- dwie luźne uwagi: czemu niby płynnym ruchem i IMO śpiwór ukrywający śpiwór brzmi dla mnie o wiele lepiej niż okrywający.
"Smakuje jak wieprzowina i jest naprawdę pożywne."- mogłeś sprawdzić, zamiast wychodzić z cynicznego założenia. Skądś pamiętam(nie pamiętam skąd, ale chyba z wiarygodnego źródła), że ludzkie mięso jest żylaste, tłuste i parszywe.
"a zasłonięta szalem twarz nie zdradzała braku zarostu, czy długiej brudnej brody."- czyli broda nie jest zarostem? I niepotrzebny przecinek przed "czy
"Niestety nie mogłam jej pomóc, nie czułam się na siłach walczyć z piątką uzbrojonych ludzi. "- to nie są czasy średniowiecza. Broń jest, jak to określił Sapkowski, "user friendly". Wystarczyło się dobrze ukryć i precyzyjnie ich powystrzelać albo zwyczajnie podejść i dwiema podłużnymi seriami ściąć każdego, kto wystaje ponad ziemię. Trochę mnie wkurza że bohaterka patrzy na pięciu bałwanów z okna bojąc się ich, podczas gdy to oni raczej byli na jej łasce.
"ało swój kalendarz, niezbyt dokładny bowiem okres dostawałam bardzo nieregularnie."- brakuje przecinka.
"Nikt nigdy chyba się nie zastanawiał, jak trudno jest umyć się w minus dwudziestu, trzydziestu stopniach."- pasowało by słowo "wcześniej, bo inaczej jak dla mnie zdanie nie ma sensu.
"Z plecaka wyjęłam granat obronny i zręcznym ruchem posłałam go w kierunku gwałcicieli." Takie coś to może sie zdarzyć w grze komputerowej. 1) Mogłaby zniszczyć kiosk\zabić dziewczynę. 2)Odłamki z granata obronnego potrafią zabić nawet z ponad 100m- musiałaby się schować.
"Wyprężył się i krzyknął raz, bo zasłoniłam mu usta, równocześnie wbijając nóż raz za razem." o ile się nie mylę, dźgnięcie w nerkę jest jednym z praktykowanych sposobów bezgłośnego zabijania- nie pozwala ofierze na krzyk.
"Na ścianie wysiały dwa gumowe fartuchy, brudne od krwi. Obok znajdował się duży pieniek z wbitą siekierą, też brudną i lepiącą się od krwi."- powtórzeni x3.
Spodobało mi się. Serio. Mankamenty, które wypisałem nie psują radości z czytania i można je łatwo poprawić. Tylko czemu służy ten napis "Masakra 2010"?

@Lassar
" Trochę mnie wkurza że bohaterka patrzy na pięciu bałwanów z okna bojąc się ich, podczas gdy to oni raczej byli na jej łasce."
Argh.
Nie jestem ekspertem i nie jest to moje opk ale wydaje mi się, że bohaterka będąc schorowaną i głodną kobietą bez wyjątkowej motywacji [bo w Zwierzętach chyba nikogo z postaci występujących takie sceny jak gwałt nie ruszały] raczej nie ryzykowałaby walki z pięcioma wypasionymi na ludzkim mięsie szwabami. Amunicji też dużo chyba nie miała.
Oczywiście to tylko moje zdanie:D. 

ta sygnaturka uległa uszkodzeniu - dzwoń na infolinie!

Dzięki za komentarze..
@Russ- tak, końcówka jest napisana w skrócie9 może nie w pośpiechu), bo i tak już przekroczyłem limit. Dlatego starałem sie nie bawić w zbyt duże opisy, no i to niestety wyszło jak wyszło :(...

@Lassar
Z tego co wiem, to konkurs miał starszyć lub być makabryczny. Wydaje mi się, że opisany świat taki był, a zezwierzęcenie ludzi było mocno widoczne, tak samo jak obojetność do wielu spraw głównej bohaterki. Ludzie jedzący ludzkie mięso itp...w sumie dlatego Masakra. Zresztą tak szczerze, czy książka może przestraszyć? Bo mi się to nie zdażyło.
Co do granatu, to typowy granat F1 ma duży zasięg odłamków, to prawda i  opisłem, że bohaterka wygląda zza rogu skąd, go rzuca.Odłamki chyba by jednak nie przebiły się przez ściany kiosku, no ale dobre spostrzeżenie.
W sprawie tych pięciu i że to nie średniowiecze, to chodziło mi o pokazanie jej obojętności, a po drugie, tak naprawdę to tylko się wydaje jakie to proste zastrzelić pięciu innych ludzi( żołnierzy w opowiadaniu).
ZA resztę uwag dzięki, trzeba przyznać, że nieżle wyłapane i postaram się poprawić.

no wszystko fajnie, tyle, że surowe mięso, świeżo po zabiciu, jest niejadalne i niestrawne. Nawet dla kogos super-hiper-bardzo głodnego. Polecam poszukać w googlach :)

"i to opowiadanie nie ma na celu nikogo przestraszyć, bo nie jest horrorem."- ekhm... na co był ten konkurs? Na najlepszy sposób marynowania śledzi?

W tym konkursie 90% opowiadań to albo parodie, albo... też parodie. 

 

@Tom13J
O limit znaków sie nie martw. Ten regulamin jest zasadniczo tak dla jaj... "Coponiektóre" opowiadania przekroczyły limit o 1/4 i sie zakwalifikowały...

" Trochę mnie wkurza że bohaterka patrzy na pięciu bałwanów z okna bojąc się ich, podczas gdy to oni raczej byli na jej łasce."- rzeczywiście, ja też nie spodziewałem się że bohaterka chwyci za ak-47 i zacznie w nich strzelać. Kwestia w tym, że nieco zirytowało mnie bałwaństwo tych gości. W świecie postapokaliptycznym, w którym praktycznie każdy może mieć broń i powód, by zabić, stoją radośnie wyprostowani w terenie zurbanizowanym. Przecież wystarczyłby jeden sprawny strzelec czy jakiś inny gang, by chwilę potem oglądali kwiatki od spodu. Wbrew obiegowej opinii zwały mięcha nie powstrzymują ołowiu. I nie mówcie mi o amunicji, bo to jest właśnie najlepsze- potem wystarczyłoby pochodzić wśród trupów i wybrać, co się podoba. A doświadczony żołnierz za pomocą współczesnej broni potrafi zabić o wiele szybciej i sprawniej, niz się wydaje. Jak dla mnie o wiele realistyczniej byłoby, gdyby zaciągneli swoją ofiarę do jakiegoś budynku. Ale to moja opinia.

@Lassarr
 Wbrew obiegowej opinii zwały mięcha nie powstrzymują ołowiu.
Ja wiem. W moim komentarzu przytoczyłem wypaśność [ale wyraz, coolersko]szwabów nie jako jakąś kulo-odporność. Przestrzeganie niemieckiej diety jednak daje im sporą sprawność w przeciwieństwie do chorowitej izy.
A że bohaterka wyszkolony żołnierz to nic nie znaczy. Wojna dawno się skończyła a w przeciwieństwie do rzeczonych szwabów iza nie walczyła codziennie zdobywając pożywienie na raczej mniej ambitnych przeciwnikach.

Kończąc:
I nie mówcie mi o amunicji, bo to jest właśnie najlepsze- potem wystarczyłoby pochodzić wśród trupów i wybrać, co się podoba.
Tak jest w grach :P.
Załóżmy, że coś się popsuje [mieli kolegę na straży, iza chybia cokolwiek] i nawet szczęśliwie bohaterka się wydostanie z tej strzelaniny cała.  Jest poetycko niemalże udu#####. W takim świecie amunicja to broń przetrwania nie zwyciężania.
 Jak dla mnie o wiele realistyczniej byłoby, gdyby zaciągneli swoją ofiarę do jakiegoś budynku. Ale to moja opinia.
 
A tu muszę ci przyznać całkowitą rację.
Dzieki za dyskusję o szwabach-kanibalach
pozdrawia RUSS. 

ta sygnaturka uległa uszkodzeniu - dzwoń na infolinie!

Te niedociągnięcia i niedomówienia w opowiadaniu mogę tłumaczyć tylko limitem znaków. Należę do osób, które irytuje naiwność w książkach lub filmach.

Celem moim było pokazanie mojego wyobrażenia takiego świata. Uważam, że wystarczy dziś zlikwidować prawo i policję i mamy apokalipsę w ciągu tygodnia. Własnej żony bym z domu nie wypuścił:). Nie opisywałem dokładnie, ale fakt, że Iza miała amunicję na wyczerpaniu.

Co do zaciągnięcia jej do jakiegoś budynku...w sumie oczywiście, że tak, ale jeżeli panuje totalne zobojętnienie, a mamy do czynienia z pięcioma uzbrojonymi drabami, to myślę, że mogli się nie przejmować tym faktem, że są na otwartej przestrzeni. Dzisiaj na ulicy jak jest bójka, to większość z nas udaje, że tego nie widzi.

@Bellatrix -Surowe mięso to błąd, który zaraz naprawię.

Fajna dyskusja, ale już się nie bijcie:)

Jeszcze się pobiję, ponieważ jak dla mnie ten argument brzmi po prostu głupio(bez obrazy)-"mamy do czynienia z pięcioma uzbrojonymi drabami, to myślę, że mogli się nie przejmować tym faktem, że są na otwartej przestrzeni."
a) Jest znieczulica, fajnie. Problem w tym, że drabom bijącym się na ulicy nie grozą (inni) kanibale ani hulajpartie. Do tego byli ostentacyjnie i bogato uzbrojeni. Nikt zapewne nie miał moralnych oporów przeciw temu, co robili, za to każdy chciałby mieć ich uzbrojenie. Jak już pisałem, z zaskoczenia mogłaby ich zniszczyć o wiele mniejsza grupa.
b) To raczej byli dawni żołnierze. Może i zostali definitywnie zazwierzęceni, problem w tym, że pewne praktyczne wzorce zachowań powinny im zostać. Gdyby nie zostały, selekcja (nie)naturalna powinna zakończyć ich żywot w sposób  natychmiastowy i spektakularny. Żaden żołnierz nie będzie się bawił na otwartym terenie w niesprawdzonym mieście.

Jeszcze się pobiję, ponieważ jak dla mnie ten argument brzmi po prostu głupio(bez obrazy)-"mamy do czynienia z pięcioma uzbrojonymi drabami, to myślę, że mogli się nie przejmować tym faktem, że są na otwartej przestrzeni."
a) Jest znieczulica, fajnie. Problem w tym, że drabom bijącym się na ulicy nie grozą (inni) kanibale ani hulajpartie. Do tego byli ostentacyjnie i bogato uzbrojeni. Nikt zapewne nie miał moralnych oporów przeciw temu, co robili, za to każdy chciałby mieć ich uzbrojenie. Jak już pisałem, z zaskoczenia mogłaby ich zniszczyć o wiele mniejsza grupa.
b) To raczej byli dawni żołnierze. Może i zostali definitywnie zazwierzęceni, problem w tym, że pewne praktyczne wzorce zachowań powinny im zostać. Gdyby nie zostały, selekcja (nie)naturalna powinna zakończyć ich żywot w sposób  natychmiastowy i spektakularny. Żaden żołnierz nie będzie się bawił na otwartym terenie w niesprawdzonym mieście.

Daje Ci 5, bo: 1)bardzo plastycznie wszystko opisales; 2)bardzo prekonywujaco oddales stan ducha narratorki; 3)bardzo przypadl mi do gustu brak sentymentow.
Pozdrawiam.

Podobało mi się, całkiem fajne postapokaliptyczne opowiadanie, choć rzeczywiście horror to nie jest i do Masakry niezbyt pasuje (plus limit znaków przekroczony o ponad 25%).

Zgadzam się z Vladimyrem - pokazany przez ciebie brak sentymentów też mi się spodobał i uważam to rozwiązanie za jak najbardziej słuszne, biorąc pod uwagę w jakich okolicznościach się akcja rozgrywa (zbyt często w podobnych tekstach - jak na życzenie u bohaterów budzi się z głębokiego snu moralność).

Teraz minusy. Dwie rzeczy mi się nie spodobały:
1. Gwałcenie na dwudziestokilkustopniowym mrozie. Sam napisałeś, że goście byli gangiem i to dobrze odżywionym (a więc już jakiś czas działali i mieli doświadczenie), a zachowują się idiotycznie - na otwartej przestrzeni, w świecie, gdzie nie należy zwracać na siebie uwagi, żeby kulki nie zarobić, robią sobie na sakramenckim zimnie orgietkę. I do tego tak są głodni (niekonsekwencja? - przecież podobno dobrze odżywieni), że jeden nie czeka i ucina rękę gwałconej kobiecie. Wątpię, czy przymierającym głodem kanibalom, chciałoby się gwałcić w takich warunkach (a jest to motyw przewodni w całym fragmencie). Mogli ją chociaż do wnętrza jakiegoś budynku zawlec.
Kilka czy kilkanaście minut później po gonitwie i strzelaninie, radośnie rzucają się do gwałcenia trupa - to już jest śmieszne. Gang niezłych ogierów po prostu. Odniosłem wrażenie, że na siłę chciałeś, żeby było maksymalnie drastycznie, ale moim zdaniem trochę przesadziłeś i wyszło groteskowo.
2. Motyw "Wujka". Zupełnie nie rozumiem, po co szprycował te dzieciaki narkotykami. Chłopcy siedzieli zamknięci w klatkach, dziewczyny wystarczyłoby sprać okazyjnie i trzymać przykute do łóżek i nadal miałby dwie niewolnice. Po co więc marnuje narkotyki, które przecież musiały być bardzo wartościowe w takim świecie? Dla mnie to nielogiczne.

Pomijając powyższe, całkiem niezły tekst.

Pozdrawiam.

Dzięki za komentarze i uwagi. No, cóż, wychodzi na to, że rozdział drugi pojechałem na całej linii, według wielu komentarzy dotyczących właśnie tego rozdziału. Brak możliwości szerszego opisania świat jest też częściowo tego przyczyną. Według mojego wyobrażenia, akcja dzieje się już kilka lat po armagedonie:), więc już niewielu ludzi w mieście pozostało. W moim zamyśle ci żołnierze, żyli w tam już dość długo, dlatego znali teren i być może nikogo się nie obawiali, no ale, fakt jest faktem, że mogłem to ująć lepiej. Co do gwałtów, może chciałem za drastycznie, choć śledząc sytuacje w dzisiejszym świecie i konflikty w Serbii, czy w afrykańskich krajach, to mogę powiedzieć, że opowiadanie jest łagodne...niestety dla naszego realnego świata.

@ Eferelin Rand

Po co szprycował dziewczyny? Bo je też do pracy wykorzystywał i puszczał je same. Będą uzależnione, zawsze wracały, a głód narkotykowy podobno jest straszny. Czytałem "My dzieci z dworca ZOO" i parę podobnych pozycji, więc wydaje mi się, że to nie takie nielogiczne. No, ale każdy ma prawo do krytyki, więc dzięki za uwagi.

ps: limit znaków 25% to by musiało być 25000, a jak wysyłałem, to było około 21500, plus minus po poprawkach.

Znaki liczy się ze spacjami - więc wychodzi 25.700 bodajże.

Hmm...Myślałem, że Office 2007 liczy z spacjami. Po uruchomieniu pokazuje 21461-stara wersja tekstu. Może nie mam jakieś opcji uruchomionej? Muszę się bliżej przyjrzeć:). Dzięki.

OK, do konkursu.

Nowa Fantastyka