- Opowiadanie: Orkir - Orkir. Tom 1. Łowca Nagród. - Prolog

Orkir. Tom 1. Łowca Nagród. - Prolog

„Orkir. Tom 1. Łowca Nagród“ to fantasy historyczne, powieść o dzielnym i żarliwym koronnym łowczym, który zabiera czytelnika w epicką podróż po czternastowiecznym świecie handlu morskiego, krwawych walk, po świecie wielkiej polityki i jeszcze większych pieniędzy. Po świecie okrutnych panów kaperskich, tajnych spiskowań, mrocznej magii i przedwiecznych stworzeń, pozwalając czytelnikowi być świadkiem walki o koronę duńską i drogi do chwały księżnej Margrette, córki zmarłego jaśnie pana.

Opowieść o żarliwym aczkolwiek złośliwym i cynicznym, bezwzględnym łowczym, który, złożywszy przysięgę na ręce księżnej regentki, mając do dyspozycji swoje tajemne umiejętności i niezawodny oręż, wyrusza w niebezpieczną podróż by negocjować alianse, ścielić trup gęsto i odnaleźć to, co zdążyło się pogubić.

Oceny

Orkir. Tom 1. Łowca Nagród. - Prolog

– Chodźcie, piękny panie i wy, urodziwa pani! Chodźcie, chodźcie, szanowni wielmożni. Chodźcie i wy, panie herbowy, zapraszam ja i was, panowie handlowi, panowie szlachcice. I ojca wielebnego i was, pater, i was takowoż, młody paniczu, zapraszam również.

– Powiadam wam! – Zakrzyknął rumiany karczmarz – Długo to jeszcze nie będzie spokoju pomiędzy Królestwem Odenii a księstwami wiklemburskimi. Nie będzie spokoju, między panami odeńskimi a książętami Szlezwiku, Holsztynu, szlachtą sverską, co to od gałęzi Albrechtów się wywodzi, ani też Kompanią Północną, co to najmocniejsza jest w handlu morskim na naszym, ukochanym Nortenie. Dlaczegóż to, pytacie? Panowie kupcy, panowie rycerze, wy, bracia mniejsi i waści, wielebność?

Chodźcie bliżej, nadstawcie uszu! Wnet wam opowiem. A jeśli któryś z państwa ma ochotę na garnec przedniego marcowego, tedy proszę i zapraszam. Dobra cena. Rozlać? – zapytał karczmarz. Zebrał kilka zamówień, przyjął zapłatę i rozdał upienione garnce. Potem zaś wznowił.

– Powiadam wam – wznowił – Od czterech wieków bez mała tamci brali się za łby. Prali. Tłukli, dźgali i mordowali. Rżnęli jak świat długi i szeroki. Pruli flaki, siekli kulasy, mordy przypalali żelazem. Dłubali oka, cięli nosy i uszy. Palili żywcem, rozłupywali łby niczym jabłko, grot z chrupnięciem wgryzał się w czaszkę. Ogień z radością zajmował kolejne dachy. Waliły się blanki a bramy ustępowały pod naporem.

Takoż było przez czterysta lat bez mała, teraz jednakowoż będzie inaczej. Pytacie dlaczego, panie wielebny? A bo, pomnijcie, zmiany idą. Prawiście, cny panie kupiec – karczmarz wskazał na bogatego merkanta, który wszedł mu w słowo – Warto by zacząć od początku. Od samej historii zarania. Takoż, jeśli wszyscy mają polane i wszyscy są gotowi posłuchać, tedy zacznę.

– No więc – zaczął karczmarz – jako się rzekło już, prali się. Prali na lądzie i w morzu. Tłukli się o wszystko. O nowe terytoria, o łupy, o szklaki handlowe. O przywileje i o nowe księstwa. Prawda, czasem i dla zwykłej rozrywki się prali, czasem ze zwykłej waśni, zawsze jednak dla pieniędzy. Słusznie i całkiem niekoniecznie, no ale się prali.

Od bez mała czterystu lat, lali się między sobą odeńscy z wiklemburskimi, nordyjscy z odeńczykami. Obodrzycowie z Ranami. Svergowie z nowogrodczykami. Estowie, z kolei, z kawalerami mieczowymi. Lechici z kim tam akuratnie była okazja. Wargowie, Wieleci, Słowianie Norteńscy. Zakony. Papieże. No i Kompania Północna, ma się rozumieć. Wszyscy się lali i mieli się lać jeszcze długo.

Co? Co mówicie, cny panie herbowy, że do rzeczy w końcu? Ano, prawiście. Do rzeczy. – karczmarz zatknął szmatę na ramię, pochylił się i przeszedł do sedna, wskazując palcem, by audytorium zebrało się bliżej.

– Rzeczy owe, o których chcę wam opowiedzieć, zaczęły się od odeńskiego króla, Svena. Zwanym także Widłobrodym, który to w 1013 roku, nowej ery północnej, zapragnął był umocnić odeńską dominację na morzach. A zaczął ów od zbrojnej wyprawy do królestwa Unglii. I trza powiedzieć, że całkiem łacnie im poszło, prawda. Widać, sprawny oręż nieśli odeńscy wojowie i nie mniej żarliwy ogień, bo oto król Sven ze swoją armią podbija prawie całą Unglię. Robiąc nowe, odeńskie porządki z typowym dla takich działań, rozmachem.

I wszystko było by dobrze i wedle królewskiego planu, bo doskonale to żarło. Dobrze żarło, jak mówią, ale niestety zdechło. Oto bowiem niespodziewanie i bez żadnego powodu, król Sven, 3 Lutego 1014 roku, przenosi się do krainy wiecznych łowów. Czy pomogły mu w tym ungolska pogoda, czy może znoje wojenne, czy wreszcie i cnoty niewieście, tego nie wiadomo…

Co mówicie, bracie mniejszy? Że historię te znacie, i że płonny był to wysiłek? – gospodarz potarł podbródek – Ano, wiedzieć wam trzeba, że król Sven dwóch synów zostawił, dwóch zuchów i chwatów. Haralda i Kanuta.

I ten drugi właśnie, dzieło swego ojca dokończył, podbił Unglię raz drugi i siedział tam aż cztery lata. A wielu wspólników miał ten sukces, trzeba wam wiedzieć.

Księciu odeńskiemu pomogli i sam Eirikr Hakonarson, jarl Hlaðir, wielki przyjaciel jego ojca i lechicki król Bolesław, od którego Kanut uzyskał kontyngent wojenny w ilości pięćdziesięciu, nieznających strachu i pojęcia „nie da się” lechickich wojów. Wojów, którzy może i byli nienachalnie trzeźwi, za to lali się jak diabły. A i swoje pięć koron dorzucił i Thorkell Wysoki, wystawiając siłę w liczbie ponad czterdziestu okrętów.

Królestwo Odenii siłą było podówczas i basta. Nadszedł oto czas wielkiej potęgi, morskiej potęgi. Czas panowania w Unglii, czas zjednoczenia królestw północnych. Król Kanut objął swoim władaniem Nordię i Svergię, scalił kraj i umocnił sojusze wewnątrz samej Odenii, kontrolował Unglię, zaś odeńska flota panowała na Nortenie wzdłuż i wszerz.

– No – chrząknął – A później wszystko się dupło. Ale tak wiecie, szanowni i możni. Dupło z przytupem, że aż z powały posypał się kurz.

Co mówicie, panie handlarz, że nie macie czasu na zbytki, że do rzeczy ciekawszych przechodźcie, panie gospodarzu, mówicie, bo inakszy wyjdziecie i już więcej do mnie nie zajrzycie? Hola, hola, po co to, tak od razu? Po co ten gwałt?! Po co te turbacje?! Naści tu garnec marcowego, na koszt lokalu! Naści i wy dobrzy ludzie. I posłuchajcie jeszcze odrobinę – gospodarz rozlał trunki, podał naczynia i wznowił.

– Aby dać zadość waszemu zniecierpliwieniu, do sedna przejść i historię tą zakończyć, wspomnieć muszę, że wtedy to właśnie świat zgęstniał. Jak, że zgęstniał, wielebny, pytacie? Ano, tak było. Nie umyślam. Nie, mości herbowy, nie słabuję na umyśle i ciele. Zgęstniał.

– Baczcie, że gdy jedna potęga upada, powstają kolejne. Życie płynie, pieniądz krąży, moneta zmienną jest. Ludzie zakładają osady, a potem miasta. Tak też dzieje się w jedenastym wieku nowej ery północnej.

Za południową granicą królestwa Odenii wzrasta potęga księstwa Wiklemburgii, położonej w granicach Starej Marchii. Wokół zatoki wiklemburskiej powstają miasta, z bezpośrednim dostępem do naszego kochanego Nortenu.

W 1143 roku, nowej ery północnej, powstaje miasto Lubice. Dalej, na zachodzie, Homborg. Zaś wzdłuż południowej granicy zatoki wiklemburskiej kolejno Wismar, Roztoka i Strzałów.

Marchia rośnie w siłę swoimi księstwami i miastami. A każdy jeden łapczywym okiem spogląda na morze. Na Norten! Każden chce kontrolować szlaki, porty, komory celne. Każdy na wyrywki pierwej chce stanowić prawa brzegowe, tak samo i odeńscy jak i wiklemburscy. Przeto i nie dziwota, że konflikt, choć jeszcze niemrawo, miga już bladym refleksem. Norten bowiem przeżywa okres rozkwitu, oferując kupcom i ich klientom najłatwiejszą i najszybszą drogę transportu. I jest się o co bić, powiadam wam.

Jako się rzekło, świat zgęstniał. Handel morski próbował rosnąć w siłę. Merkanci wytyczali nowe szlaki a w odległych krainach zakładali swoje kantory.

Duży pieniądz robi jeszcze większy, bogaci są jeszcze bardziej bogatsi a biedni jeszcze bardziej biedniejsi. Ale tam gdzie wielki pieniądz – zdobyty może i nie do końca uczciwie, ale za to ciężko – tam i zaraz krzywa gęba jakaś, która wyciąga łapy jak po swoje. Już to biedota łapczywie ogląda się za łatwym zarobkiem, już to co chytrzejsi możni szykują się, by powiększyć swe skarbce cudzym kosztem. Nie dziwota zaś, skoro czas i przemiany jednakoż nie dla wszystkich są korzystne, bo baczajcie! Gdy bogacze zajadają się frykasami zza morza, biedakom po piwnicach pleśnieje chleb.

W końcu zaś, biedota, drobni rzemieślnicy, ciemiężone chłopstwo, ludzie bez przyszłości i nie mający w zasadzie nic do stracenia, biorą sprawy w swoje ręce i ruszają na Norten.

Takim oto sposobem powstaje nowe, świeckie zajęcie – piractwo. Inaczej mówiąc, morskie rzemiosło. Zawód wolnych strzelców. Przemysł. Łupieskie rejzy. Optymalizacje przychodu. Urozmaicenie źródeł finansowania. Emigracja sezonowa. Dawaj mnie to, kurwiu, bo mam chory skarbiec…

Co prawda idzie przy tym łacno w łeb zebrać. Idzie i dostać bełtem w szyję. Można i głowę dać pod topór na miejskim rynku. Można, pijanym w sztok, wypaść za burtę. Można i wyrzygać flaki jak buja, ale co tam! Pierwej chwila nerwów, potem zaś dzielenie łupów, przeliczanie zysków, sława i gloria.

Zawód to bardzo intratny i szybko zdobywający popularność. Nie do końca może i elegancki, za to na pewno lukratywny a przy tym wytyczający nowy trend. Tymże kursem idą i wendyjscy, i Wargowie z Holsztynu. Do podziału stają również i Obodrzyci z Wiklemburgii.

Stają i ludzie, nie mający już nic do stracenia. Stają i książęta i możni, którzy nie mogąc sobie poradzić z załogami pirackimi, wystawiają własne. Działające na mocy listów od rad miejskich, w imieniu królów i książąt, prowadzą działalność morską. Powstają drużyny korsarskie, które pod pozorem obrony wybrzeża, same dokonują łupieskich napadów. Powstają i drużyny kaperskie, które działając na podstawie udzielonych plenipotencji, zajmują się dokładnie tym samym. Z czasem mając listy kaperskie w głębokim poważaniu, albo i głębiej.

Na Nortenie robi się gęsto. Gęsto i ciasno. Być może i niezbyt bezpiecznie ale za to ciekawie. Później zaś było jeszcze ciekawiej. Tak, tak, prawiście wielebny, bardzo prawiście. Kroniki bowiem, jak raczyliście wspomnieć, o pierwszych przypadkach morskiej roboty mówią, podając czasy o wiele wcześniejsze.

Ja, jeśli pozwolicie, uznam jednakowoż, iż na Nortenie zgęstniało gdzieś tak od 1136 roku, kiedy to postanowili się wyżywić słowianie norteńscy z rodu Gryfitów.

Gdy pod komendą księcia Racibora, spadkobiercy po Warcisławie pierwszym, wespół z książętami Dunimysłem i Uniborem wyprawili się owi, puścić z dymem nordyjską Konungahelę. No ale nie o to, nie o to. Jak nie macie czasu, panie, to nie nalegam.

– Tak, tak – dodał karczmarz pojednawczo – Mając wzgląd, na waszą niecierpliwość, jaśnie panie szlachcic i na waszą gorączkę, panie handlowy, nim garnce zdążycie opróżnić powiem, jak to było do końca.

Z tej racji pominę ja historię, o tym, że w 1157 roku nowej ery północnej, tron królestwa Odenii obejmuje Waldemar Wielki, pierwszy tego imienia. Różne on miał przygody i w różnych dziedzinach sukcesy, dość powiedzieć, że 12 Czerwca 1168 roku nowej ery północnej, zdobywa on norteńską wyspę Rugia, puszczając z dymem pradawną świątynię Svatevita.

Jego synowie zaś, po bitwie morskiej pod Gryfią, siedemnaście lat później, ostatecznie zdobywają przewagę na morzu. A na okład, jakby komu było i mało, to mus wam wiedzieć, cni panowie, że dwa lata później Lubice przechodzą pod władanie odeńskie. Strasznie się wiklemburscy o to pieklili, oj strasznie. I wielką mieli o to, do odeńskich zadrę, powiadam wam.

– A wy, frater, nie rzucajcie się tam i nogami nie tupta, bo to ważne jest. Ważne, bo wychodzi, że od zarania topór mieli panowie wiklemburscy z odeńskimi. Takoż i nie machajcie rękoma, nie przeszkadzajcie, na polepę nie spluwajcie. I słuchajcie no! A żeby wam się lepiej słuchało, naści tu jeszcze kielich reńskiego, ależ ostatni! Jak pragnę zdrowia.

– Takoż – gospodarz chrząknął po raz kolejny – Odeńska siła panoszy się na Nortenie aż do 1223 roku, nowej ery północnej, kiedy to po raz pierwszy na dobre dupło.

Takoż oto bowiem, karta się odwraca, fortuna kaprysi a los, przybierając postać starego, zgorzkniałego dziada, przestaje się uśmiechać.

Odeński król, Waldemar, drugi tego imienia, wraz z synem, trafiają do niewoli u pana Henryka Pierwszego. Zaś w bitwach morskich pod Bornhöved w 1227 roku oraz pod Warnymujściem w 1234 roku odeńscy tracą wszystkie swoje lenna w Marchii, z wyjątkiem wyspy Rugia. Odeńska potęga zaś rozmywa się we mgle.

W tej sytuacji, miasta wiklemburskie, wprawne w robieniu morskiego handlu, rychło dochodzą do wniosku, że w kupie siła. Same nie dostoją morskiej, odeńskiej potędze, która przecież może się odrodzić. Przeto i pora się zjednoczyć.

W 1237 roku, nowej ery północnej, kupcy z miast Homborg, Lubice, Wismar, Roztkoa i Strzałów zawierają sojusz o wzajemnej pomocy i współpracy.

Braterski pakt, mający na celu pomóc im przetrwać niespokojne czasy. Koalicja, w imię której, jedno miasto w potrzebie może liczyć na inne. Zwłaszcza, że w kwestii bezpieczeństwa merkanci mogą liczyć tylko na siebie, szczególnie w portach innych krajów. Z czasem występują również z żądaniami ochrony i przywilejów dla swoich interesów od państw, z którymi prowadzą wymianę handlową. Do stowarzyszenia bardzo szybko przyłączają się inne miasta. Soest i Lippe. Rewel i Colberg. Borgia i Dańsk.

– Tak, tak. Tak było, nie umyślam –  dodał karczmarz –  Tak właśnie powstają „civitates Sclaviae“. Powstaje, szanowni państwo, Kompania Północna! Potęga morska w handlu na Nortenie, zdolna dać opór odeńskim koggom i holkom, ot co!

Wtedy też, mniej więcej ma się rozumieć, dupło i poraz drugi. Trzech królewskich synów, co to w schedzie po rodzicu, państwo otrzymuje, dzieli się nim, między sobą. A wiadomo, nie od wczoraj, że gdzie synów trzech tam i mieczy też trzy, albo i samoszóst, zależy jak liczyć.

Niemogli się braciszkowie między sobą porozumieć, co do otrzymanych majątków i ambicji swoich, to i nie dziwota, że wkrótce wybucha konflikt. A ten rychło przekształca się w wojnę. Król Eryk, co to był akuratnie dzierżył królewską rangę mierzy się z ambicjami swojego brata Abla, który też ma ochotę nosić królewskie insygnia. Do kolejki był jeszcze i trzeci z braci, Christoffer, pierwszy tego imienia, ale o nim za chwilę, a to głównie z tej racji, że w tym konflikcie ów brał najmniejszy udział, ale i nie tylko.

Żeby was więcej, szanowni i możni, nie turbować, powiem jeno, iż król Eryk oblega wiklemburską wyspę Fehmann u wejściu do Lubic, stanowiąc de facto morską blokadę najważniejszego portu tego księstwa.

Wiklemburscy zaś, u których Abel nabrał potężnych sojuszy, tak w Holsztynie, Schwerinie czy ogólnie w Wiklemburgii  prawda, ci to, prawym podbródkowym, puszczają z dymem odeńskie Svendborg oraz Skyum, a gdy i tego było mało, owi najęli płatnych zbójów.

Ludzie ci, w 1249 roku, szybkim rajdem oblegli ważną odeńską mieścinę, Havn właśnie. Spalili wszystko wokół. Obrócili w popiół, raz a konkretnie. Poszło z dymem i Virum i Høsterkøb. Nie było co zbierać w Hvidovre ani w Tårnby takoż ni w Emdrup czy Valby. Zrównali wszystkie havneńskie wioski z ziemią, zgodnie ze swoją marchijską naturą, dokładnie i równo.

Na zakończenie zaś, rozebrali psubraty, miejskie umocnienia i zatarasowali nimi kanały, uniemożliwiając żeglugę.

O ich skuteczności niech zaświadczą kroniki, w których pisano potem „Villa Havn devastata est”[1] czy też „Haven Lubycensibus incesta est”.

– Ależ mówiłem, no –  dodał poirytowany –  Na co ten gwałt?! Na co ta ruchawka?! Po co to psy na gospodarzu wieszacie, niecierpliwi? Nie wychodźcie, panie szlachcic! Panie rycerz i wy, wielebni. Toć już sam koniec tej opowieści, a tamój, gdzie chceta iść, wcale nie będzie wam lepiej, a historii lepszych też nie najdziecie.

– Słuchjacież jeno! Całą tą awanturę kończy w końcu książę Abel. Pod pozorem chęci negocjacji zakończenia sporu, skrycie porywa i ubija króla. Potem sam się koronuje i w nagrodę za poparcie udziela wiklemburskim oraz Kompanii nie spotykanych dotąd przywilejów. Od zwolnienia z ceł po możliwość swobodnego handlu wszem i wobec, w całym królestwie odeńskim.

Jakby i tego było mało, późniejszy odeński władca, Eryk, piąty tego imienia, syn Christoffera właśnie, tego najmniej ważnego, ustanawia na rzecz Kompanii dodatkowe profity i umacnia jeszcze bardziej już obiecane.

W tej liczbie własną opiekę i swobodny handel w państwie odeńskim – „ad veram pacem et concordiam cum civitatibus Sclavie” – a także swobodne spławianie frachtunków poprzez kraj Estów, będący odeńskim lennem, aż do samego Nowogrodu – „Mercatoribus omnibus civitatum maritimarum Mare Orientale”.

– Tak oto powstaje potęga, proszę ja was, wielmożni. Prawdziwe gospodarcze imperium. Imperium, w którym wiele lat później powstanie faktoria znana ze słynnych na cały świat, dostępnych w wielu wariantach, kolorach i konfiguracjach, niezawodnych wozów Holsenwagen.

 Pytacie, szanowny panie, co potem? Co i potem było i dlaczegóż to rzekłem, że ninie będzie inaczej? Już objaśniam.

– Ano – potarł czoło – Prawda to, że Kompania podówczas potęgą była. Trudno się nie zgodzić. Potęgą była, ale tak gdzieś, mniej więcej, do 1340 roku, nowej ery północnej, kiedy to koronę odeńską przejął król Waldemar, czwarty tego imienia.

I wiklemburskim rzucił rękawicę, aż zadzwoniło nitami. O dominację w handlu morskim na Nortenie, ma się rozumieć.

Jak tam z nimi było, jak się prali, co kto wygrał a któren przegrał i co, o tym jeszcze wam opowiem, szanowni, ninie wystarczy wspomnieć, iż król zmarł był, w najmniej oczekiwanym momencie, spraw nierozwikłanych zostawiając bez liku. Zmarł, tak zupełnie, całkiem i na amen. Zmarł, nie zostawiając męskiego potomka, który mógłby odeńską koronę posiąść i spraw dopilnować.

Miał ów jednak córkę. Córkę, która to zdarzeń bieg odmieniła, zacne czyniąc przedsięwzięcia i wyszukanym problemom stawiając czoła, kładąc na szalę swój spryt, kunszt i doświadczenie. Za nic mając przeciwności losu, pozorne trudności, niechęć do niewieściej natury, mizoginię, sprzeciw panów holsztyńskich i odeńskiej szlachty, a także cały ten wiklemburski zamtuz.

– Zrobiła ich wszystkich, jak malowanych, powiadam wam. A co też i ludzie gadali przy tym, to już szkoda gadać, zacni. Gadali owi takie rzeczy, że aż głowa boli. A co jedne, to lepsze.

– No. Także tego, tak, że tak. Na zdrowie, wielmożni. Zapraszam w swoje progi, zawsze, kiedy chcecie, a obiecuję takoż, że podobnych historii znajdziecie u mnie wielekroć – wychylił, co tam było do wychylenia w kielichu. Ostawił puchar i zaczął opowiadać dalej.

– Gadali ludzie…

 

[1] Różnego rodzaju wyjaśnienia, tłumaczenia, objaśnienia miejsc i faktów, oraz insze ciekawostki historyczne, w tej materii i najprawdziwsze fakty, można znaleźć na końcu książki w przypisach, do których autor serdecznie zaleca zajrzeć.

Koniec

Komentarze

Takoż było przez czterysta lat bez mała, teraz jednakowoż będzie inaczej. Pytacie dlaczego, panie wielebny? A bo, pomnijcie, zmiany idą. Prawiście, cny panie kupiec – karczmarz wskazał na bogatego merkanta, który wszedł mu w słowo – Warto by zacząć od początku. Od samej historii zarania. Takoż, jeśli wszyscy mają polane i wszyscy są gotowi posłuchać, tedy zacznę.

 

Tu się zgubił dialog.

 

Co? Co mówicie, cny panie herbowy, że do rzeczy w końcu? Ano, prawiście. Do rzeczy. – karczmarz zatknął szmatę na ramię, pochylił się i przeszedł do sedna, wskazując palcem, by audytorium zebrało się bliżej.

I tu.

 

 

I w wielu miejscach później. Jeśli zamierzasz wstawiać dłuższą opowieść można ją wyróżnić inaczej z tekstu. Masz bardzo wysoki stopień zaimkozy i sugerowałabym z tym walczyć. Poza tym (też tak miałam i pracuję nad sobą) lubisz kwieciście. Jeśli w jednym opisie opiszesz, że miała różowe usteczka, szmaragdowe, jak chabry oczy, pszeniczne włosy, zaplecione w ciężki warkocz, a na nogach purpurowe ciżmy, z najcieńszej skóry, to czytelnik to łyknie. Ale jak takich opisów jest dużo, to zostaną najwytrwalsi;)

 

Na dłuższą metę męczy również stylizacja języka.

Lożanka bezprenumeratowa

Zgadzam się z Ambush. Dialogi są w całości do poprawy, tam przed wielkimi literami wcale nie ma kropek! Przykłady:

“– Powiadam wam! – Zakrzyknął rumiany karczmarz – Długo to jeszcze nie będzie spokoju pomiędzy Królestwem Odenii…”;

“– Takoż – gospodarz chrząknął po raz kolejny – Odeńska siła panoszy się na Nortenie aż do 1223 roku, nowej ery północnej, kiedy to po raz pierwszy na dobre dupło”.

 

Do tego interpunkcja wymaga przejrzenia, bo jest mnóstwo błędów, przykłady:

“I ojca wielebnego i was, pater, i was takowoż, młody paniczu, zapraszam również”;

“A wiadomo, nie od wczoraj, że gdzie synów trzech tam i mieczy też trzy, albo i samoszóst, zależy jak liczyć”.

 

Pojawiają się też rażące usterki ortograficzne, np.:

“Wtedy też, mniej więcej ma się rozumieć, dupło i poraz drugi. (…)

Niemogli się braciszkowie między sobą porozumieć, co do otrzymanych majątków i ambicji swoich, to i nie dziwota, że wkrótce wybucha konflikt”.

 

Nie zostały wskazane wulgaryzmy.

Prolog jest wprowadzeniem, nie ma zatem możliwości ocenienia zbyt dokładnego całości, za to mnóstwo tu nazw własnych i szczegółów. 

Ten cały zamieszczony fragment – do generalnej poprawy pod kątem językowym. 

Skoro wprowadzasz już tu obcojęzyczne zdania, należy je wyjaśnić, szczególnie gdy są w języku martwym. Nie można odsyłać do zakończenia powieści, którego na razie nie ma na Portalu. 

Pozdrawiam serdecznie, powodzenia. :)

 

Pecunia non olet

Nowa Fantastyka