- Opowiadanie: dawidiq150 - Dawid

Dawid

Można znaleźć podobieństwo do niektórych moich starych opowiadań, ale jest dużo świeżych pomysłów. Bardzo mocno zapraszam !!!

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Dawid

Planeta, do której dotarł nasz niewielki statek, była prawie cała porośnięta gęstą dżunglą i jak się potem okazało pełna jaskiń. Mały transportowiec delikatnie zwodował na niewielkim, czarnym jak smoła jeziorze, a ja chwilę później razem z czternastoosobową grupą wsiadłem na ponton, włączyłem silnik i skierowałem ster tak, by płynąć w stronę najbliższego lądu. Minęło kilka minut i byliśmy na obrośniętym sitowiem brzegu.

Dowodziłem grupą dziesięciu żołnierzy, mieliśmy chronić naukowców, konkretnie czterech biologów, których z kolei zadaniem było zbadać nowo odkryty glob i złożyć raporty. Podobnych grup utworzono kilkadziesiąt i wysłano je w różne miejsca tej dziewiczej planety.

Siekając maczetami gałęzie, przedzieraliśmy się przez deszczowy las, co pewien czas przystając, bo jajogłowi zbierali nowo odkryte rośliny, a czasem i małe zwierzątka, które dało się łatwo złapać.

Po kilku godzinach męczącej drogi, dżungla się skończyła i ujrzałem dużą polanę. Przejęła mnie ekscytacja, a słysząc z tyłu westchnienia, z pewnością nie tylko mnie – pomyślałem.

Zobaczyłem zbite w gromadę trzygłowe zwierzęta przypominające kozy. Pasły się skubiąc trawę. Stada pilnował jakiś człekopodobny osobnik. Ubrany jedynie w przepaskę na biodrach zasłaniającą genitalia. Chudy i dość wysoki, miał ciemne, długie włosy, a różnił się od ludzi tym, że posiadał długi ogon i bardzo jasną świecącą w słońcu skórę. W dłoni natomiast dzierżył duży kij.

Gdy nas zobaczył, porzucił go i zaczął uciekać. Po chwili zniknął w znajdującej się nieopodal jaskini. Jak się później okazało w dżungli krył się obszerny masyw skalny, na razie widać było tylko jego niewielki fragment.

– Co robimy, Dawidzie? – zapytał jeden z żołnierzy, mój bliski przyjaciel.

– Wejdziemy do środka groty – odparłem – na pewno znajdziemy coś ciekawego.

Po ucieczce pastucha zwierzęta rozproszyły się. My natomiast skierowaliśmy się prosto do pieczary.

– Wy tu zaczekajcie – powiedziałem do naukowców – do czasu aż was zawołam.

I na czele grupy moich żołnierzy wszedłem do środka.

Było chłodno i wilgotno. Na ścianach przytwierdzono palące się pochodnie, które rozpraszały mrok. Szedłem może dwie minuty i nagle przed zakrętem, na ścianie ujrzałem wielki cień, który bardzo szybko się zbliżał. Nie wiedziałem czego oczekiwać, więc przygotowałem laserowy pistolet.

Zza zakrętu wyłoniło się olbrzymie dwukrotnie ode mnie większe zwierze przypominające niedźwiedzia. Miało obroże i gruby sznur ciągnący się za nim po podłodze. Wyglądało, że zostało na mnie poszczute.

Nie było innego wyjścia, strzeliłem. Plan pokojowego nawiązania kontaktu z tubylcami wziął w łeb.

Zwierz padł nieżywy na podłogę, a wokoło jego ciała zaczęła powiększać się czerwona kałuża krwi. To nie był jeszcze koniec, musiałem uśmiercić jeszcze jednego podobnego osobnika. Nie chciałem tego, ale cóż innego mogłem zrobić?

Potem wszedłem razem z moimi żołnierzami głębiej. Część mieszkalną ogoniastych ludzi chroniło kilku uzbrojonych w łuki i dzidy wojowników. Kazałem zawołać naukowców. Zaczęli oni próbować rozmawiać z tubylcami, przede wszystkim chcąc wytłumaczyć, że nie jesteśmy ich wrogami. Szło ciężko, bo rasa ta była dość płochliwa i nieufna. W końcu jednak się udało.

Ja i moi żołnierze rozeszliśmy się wtedy w różne strony, by pooglądać jak żyją mieszkańcy dżungli. Sieć jaskiń była olbrzymia. Czułem się tam trochę jakbym zwiedzał muzeum albo skansen.

Zauważyłem na ścianach i suficie kropelki o barwie srebra przypominające rosę na trawie. Okazało się później, że to substancja zwana „lutrinaks”, bardzo wartościowa i rzadko spotykana.

 

&&&

 

Planetę nazwano Lutrinaks, gdyż lutrinaks występował tu w ogromnych ilościach. Niestety trzy lata później pojawiła się obca rasa z tupetem roszcząc sobie prawa do planety. Tak rozpoczęła się wojna.

 

&&&

 

ROK PÓŹNIEJ

 

Konflikt rozwinął się na ogromną skalę. Oprócz zawziętych bitew, głównie powietrznych, trwał wyścig zbrojeń. Naukowcy nie zajmowali się niczym innym jak wynajdywaniem nowych śmiercionośnych broni. Zdobycie technologii lepszej niż wróg, było kluczem do sukcesu, wiedział o tym każdy.

 

&&&

 

Na czele sześciuset dwunastu jednoosobowych stateczków uzbrojonych w najnowsze lasery, leciałem w stronę jednej z planet wroga.

– Dawidzie! Za chwilę zbiorę dane i prześlę plik. Niech bóg będzie z wami! – powiedział do mnie przez radio pilot, który zdecydował się poświęcić życie dla sprawy.

Kilkanaście sekund później ten właśnie pilot z pełną prędkością wleciał między wrogie statki, skąd jego specjalistyczny radar momentalnie zebrał cenne informacje o siłach przeciwnika. Po chwili, daleko przede mną ujrzałem niewielką eksplozje. Jego statek został zestrzelony. Ja jednak odebrałem zapis z danymi i zapoznałem się z nimi. Po chwili podjąłem decyzję.

– Włączcie hiper osłony – powiedziałem do radia, które łączyło mnie z każdym z sześciuset dwunastu stateczków.

Hiper osłony to miał być nasz as z rękawa. Jajogłowi wynaleźli je kilkanaście dni temu i pospiesznie zamontowali na statkach. Do momentu przeciążenia, nie potrafił przebić się przez nie żaden z używany przez wroga laserów.

Gdy komputer poinformował mnie, że wróg jest w zasięgu, krzyknąłem do radia:

– Do ataku! – I po chwili sam zacząłem ostrzał.

Przez pierwsze kilka minut hiper osłony spisywały się znakomicie. Nie odnosiliśmy żadnych strat.

W pewnym momencie wróg zapewne zrozumiał w jakiej jest sytuacji i podjął ucieczkę, a ja wydałem rozkaz go gonić. Jednak czułem, że coś jest nie tak. Minął kwadrans może mniej i statki wroga zawróciły by rozpocząć atak laserami o innej czerwonej barwie. I właśnie ten czerwony laser zdolny był przebić się przez nowoczesne hiper osłony.

Dostałem i zacząłem spadać na planetę nieprzyjaciela. Widziałem zbliżającą się zieloną powierzchnię globu a potem gęstą dżunglę. Nacisnąłem przycisk odpowiedzialny za katapultowanie. Niestety nie zadziałał, mechanizm musiał zostać uszkodzony. Tuż przed upadkiem pomyślałem o moich nieżyjących rodzicach, których bardzo kochałem.

„Idę do was” – wyszeptałem, a gdy rąbnęło straciłem przytomność.

 

&&&

 

Ocknąłem się z bolącą głową, uwięziony w moim statku jak owad w zgniecionej puszcze po piwie. Dotarło do mnie, że nie mam szans się wydostać, ale ta straszna myśl trwała tylko chwilę, bo przez popękaną szybę kokpitu ujrzałem ludzi. Nie byli to moi wrogowie, tylko jak odgadłem tubylcy żyjący w dżungli. Ubrani byli w łachy ze skór zwierząt.

Nieco po mojej lewej stronie, przy dźwięku odginającego się metalu pojawiała się coraz większa szpara. Bardzo się ucieszyłem bo zrozumiałem, że jest duża szansa wydostać się z wraku.

Trwało to trochę, ale w końcu szczelina była na tyle duża, że wyciągnięto mnie przez nią. Zdumiało mnie, gdy pojąłem, że do wydostania ze zgniecionego statku tubylcy użyli lin i dwóch oswojonych olbrzymich małp.

Na prowizorycznych noszach, przyjaźni mieszkańcy lasu nieśli mnie do swojej wioski, cały czas dyskutując w języku, którego nie znałem. Dżungla była gęsta i zauważyłem, że sprawnie torują sobie drogę długimi dzidami. Zamknąłem oczy i zacząłem się zastanawiać jakich obrażeń doznałem, byłem bowiem nieco obolały.

Dotarliśmy do wioski. Wokoło mnie zebrał się tłum, ujrzałem w nim zarówno dzieci jak i starców. Wydawali się podnieceni i mówili coś do siebie. Zostałem zaniesiony do niewielkiej chatki i ułożony na łóżku pełnym skór.

Potem wszyscy opuścili pomieszczenie i wszedł tubylec inaczej ubrany, do tego posiadający jakiś skomplikowany tatuaż na czole. Byłem niemal pewny, że jest medykiem.

Zapytał mnie o coś.

– Nie rozumiem – odparłem.

Wtedy zaczął uciskać moje ciało w różnych miejscach i powtarzać to samo pytanie. Pojąłem, że pyta czy mnie coś boli.

Gdy skończył, przy pomocy gestów i słów niczym w grze w kalambury wytłumaczył, że nie mam żadnych złamań. Potem podał mi na niewielkim talerzyku niesmaczną, gorzką papkę, po której zjedzeniu zaraz usnąłem i spałem jak zabity przez dobre kilka godzin.

Tubylcy pozwolili bym przez resztę dnia i noc odpoczął. Natomiast następnego ranka po kolejnym, tym razem krótszym przebadaniu przez znajomego mi już medyka, do chatki wszedł niski pomarszczony starzec, zapewne wódz. Powiedział do mnie coś i zrobił gest ręką. Zrozumiałem, że chce bym za nim poszedł, co zrobiłem. Zaprowadził mnie do domku mieszczącego się kilkadziesiąt metrów od wioski. Bił od niej smród, poczułem go gdy byłem w odległości kilku metrów. Jakże bardzo się ucieszyłem gdy z chatki wyszło dwóch moich ludzi.

– Witaj, szefie – powiedział z uśmiechem żołnierz, który na kurtce miał naszywkę „Darek 12”. Drugi „Michał 24” miał wielki siniak na szyi, ale również wyglądał na szczęśliwego. – Uratowali nas ci rdzenni mieszkańcy planety. Trudno się z nimi dogadać, ale chyba dowiedzieliśmy się, że ich plemię rozsiane jest na dużym obszarze dżungli. Więc ocalałych może być znacznie więcej. Dawidzie zajrzyj tu i zdecyduj, co zrobimy dalej.

Wszedłem do chatki, z której dobiegał smród i ujrzałem pięć trupów naszych wrogów. Zrozumiałem, że tubylcy prowadzili wojnę (jeśli można tak w ogóle powiedzieć) z tym samym przeciwnikiem co my.

Martwi byli po części zmasakrowani przez oswojone zwierzęta, a po części przebici strzałami.

Obok trupów leżała sterta broni. Właściwie to tylko dwóch rodzajów; niewielkie pistolety laserowe i strzelby o bardzo dużej sile rażenia, ale skuteczne jedynie na niewielką odległość.

Zastanawiałem się przez chwilę i zadecydowałem:

– Nie możemy liczyć, że ktoś nas ocali. Tak więc bierzemy broń i idziemy zabić jak najwięcej wrogów. Pewnie zginiemy, ale przecież tak naprawdę już jesteśmy martwi.

 

&&&

 

Zabraliśmy każdy po jednej strzelbie i pistolecie, a tubylcy rozumiejąc co chcemy zrobić przydzielili nam przewodnika.

Przed opuszczeniem wioski zjedliśmy obfite śniadanie. Mieszkańcy dżungli zaserwowali nam suszone mięso, które bardzo mi smakowało, a także kilka owoców mających w sobie dużo wody, tak że zaspokoiłem również pragnienie.

Potem niezwłocznie ruszyliśmy. Dzikus prowadził naszą trójkę przez takie miejsca, gdzie dało się w miarę łatwo przejść. Szliśmy dość długo. W pewnym momencie dżungla się skończyła, a naszym oczom ukazał się interesujący widok. Znajdowało się tu wielkie wysypisko. Wszystko wskazywało na to, że odpadów radioaktywnych, ale nie tylko. Otoczone było wysokim ogrodzeniem, bardzo możliwe, że pod napięciem. A także dachem. Odpady składowano w żółtych beczkach nad którymi unosił się gęsty opar. Daleko jakiś kilometr od wysypiska były budynki bazy wroga. Po lewej części zabudowań z kominów wydostawał się czarny dym.

– Co robimy szefie? – zapytał Darek 12. – Można by to wysadzić jednym strzałem z pistoletu.

Chwilę się zastanowiłem i odparłem:

– I co nam to da? Zrobimy inaczej. Wrócimy do jednego z naszych rozbitych statków. Mają system samo destrukcji, który myślę, że potrafię wymontować. Użyjemy go jako bomby odpalanej zdalnie. Zostawię go na wysypisku, potem zakradniemy się blisko fabryk i następnie zdetonujemy. Tak odwrócimy ich uwagę. Potem zależnie do sytuacji zrobimy wszystko tak, by jak najbardziej im zaszkodzić.

Wytłumaczenie naszego planu tubylcowi, który nas tu przyprowadził było chyba niemożliwe i niepotrzebne, toteż nie próbowaliśmy tego. Natomiast udało nam się poprosić go by zaprowadził nas z powrotem do wioski.

 

&&&

 

Jakieś dwie godziny później pracowaliśmy już przy maszynie, którą leciał Darek 12, była bowiem najmniej uszkodzona. Dobrze, że łatwo dało się z niej wyciągnąć skrzynkę na narzędzia, bez nich nic bym nie zdziałał. By wymontować ładunek wybuchowy musiałem się sporo namęczyć, takiego czegoś nikt mnie nigdy nie uczył. Po godzinie dłubania trzymałem w rękach niewielką zdalnie odpalaną bombę.

Zabrałem ze sobą kilka potrzebnych narzędzi i ponownie ruszyliśmy przez dżunglę, teraz jednak w konkretne miejsce i z konkretnym planem.

Tam gdzie kończyła się dżungla pożegnaliśmy naszego przewodnika. On sam zdjął zawieszony na szyi niewielki kościany amulet, wręczył go mnie i ucałował każdego z nas w policzek. Potem ruszyliśmy wykonać misję.

Założyłem rękawiczki, w razie gdyby druciany płot był pod napięciem. Następnie specjalnymi nożycami do cięcia metalu wyciąłem dziurę na tyle dużą, bym mógł bezpiecznie przez nią przejść.

– Poczekajcie – powiedziałem do moich towarzyszy. – Podłożę ładunek i zaraz do was wrócę.

Okazało się, że daleko nie zaszedłem bo żrące opary raniły mi skórę i oczy. Zostawiłem ładunek tam gdzie było więcej ustawionych obok siebie beczek.

Następnie wróciłem tą samą drogą i ruszyliśmy na około, by ominąć wielkie wysypisko.

Szliśmy kilkadziesiąt minut skrajem dżungli jednocześnie wypatrując wroga. Nikt nie miał szans nas dostrzec bo wielkie zielone liście dawały świetną osłonę.

– Patrzcie! – krzyknąłem podniecony.

Cztery wielkie maszyny jeździły, wywożąc na wysypisko żółte beczki. W ich kabinach siedzieli operatorzy.

– Do zmroku jest zaledwie dwie albo trzy godziny. Poczekamy. – powiedziałem.

 

&&&

 

Gdy nadeszła noc i na niebie pojawiły się gwiazdy, a także cztery księżyce, ruszyliśmy. Pracownicy wysypiska skończyli pracę. Budynki bazy wroga miały do ścian przytwierdzone mocne lampy, które teraz oświetlały najbliższe otoczenie. Całkiem niedaleko od nas było też wejście. Zauważyliśmy jedynie dwóch patrolujących ten teren żołnierzy.

Zbliżyliśmy się na maksymalnie bezpieczną odległość. I gdy odwróceni byli do nas tyłem, ja i Darek 12 opuściliśmy dającą schronienie dżunglę, następnie szybko, niemal bezszelestnie zbliżyliśmy się do niczego nie podejrzewających przeciwników. Po dwóch strzałach z pistoletów laserowych wycelowanych w głowę było po sprawie.

Ciała zawlekliśmy do dżungli.

– Czas użyć bomby – powiedziałem. – Plan jest taki, że po eksplozji odczekamy parę minut i wchodzimy do środka. Następnie strzelamy do wszystkiego, co się rusza. To chyba ostatnie chwile naszego życia, więc żegnajcie!

Na nic już nie czekając nacisnąłem przycisk detonujący.

Nastąpił wybuch, który rozświetlił noc dając przy tym głośny huk. Potem może po sekundzie doszło do dalszych łańcuchowych eksplozji, jedna była naprawdę potężna. Wysypisko płonęło.

Z pobliskiego budynku wybiegło siedmiu uzbrojonych wrogów. Do ich zabicia użyliśmy strzelb. Siła rażenia naszych broni zamieniła przeciwników w miazgę.

Wpadliśmy do budynku. Rozglądnąłem się, przede wszystkim w poszukiwaniu żołnierzy, ale nie znalazłem żadnego. W dość dużej, gęsto umeblowanej sali, znajdowało się oprócz krzeseł, stołów, szafek i komputerów wiele maszyn, których przeznaczenia nie znałem. Byli tu też naukowcy; przedziwnie wyglądający osobnicy w białych uniformach, którzy przerwali teraz swoje czynności i zaczęli wpatrywać się w naszą trójkę. Mieli bardzo wysoki wzrost, górowali nad nami blisko metr. Wygląd ich głów wzbudził we mnie fascynację. Galaretowata skóra była na tyle przeźroczysta, że mogłem oglądać ich mózg, który przypominał plastelinową kulę o czerwonej barwie. Posiadali mnóstwo oczu. Ponadto z głów unosiła się para a włoski na czołach jakby falowały przypominając wodne glony.

– Nie zabijajcie nas – powiedział jeden z dziwolągów w uniwersalnym języku. – Jesteśmy tu niewolnikami. Porwali nas i zmuszają byśmy dla nich pracowali.

– W porządku. – odparłem po chwili zastanowienia – ale nie liczcie, że was uratujemy nasze statki rozbiły się w dżungli i jest nas tylko trzech.

– Pewnie wszyscy zginiemy w tej wojnie – wtrącił się inny naukowiec – ale mam dobry pomysł. Parę dni temu ukończyliśmy kilka wynalazków, które mieliśmy dopiero przetestować. Który z was najmniej boi się śmierci i chce zostać królikiem doświadczalnym? Wiedzcie, że jeśli nowa broń się sprawdzi można będzie zadać wrogowi poważne straty.

– Ja jestem dowódcą i ja się tego podejmę. – odparłem.

– Dobrze, to choć ze mną. Twoi podwładni mogą z powrotem ukryć się w lesie.

– A reszta twoich kolegów? Nie chcecie uciec, jest teraz świetna ku temu okazja.

– I tak nas znajdą, mamy wszczepiony nadajniki. A teraz chodźmy, nie ma czasu.

Pożegnałem Darka 12 i Michała 24 następnie ruszyłem za wysokim naukowcem. Poprowadził mnie dość szerokim korytarzem. Chwilę później weszliśmy do znacznie mniejszego niż poprzednie pomieszczenia. Na szklanym stole leżał błyszczący kombinezon w kolorze srebra. Obok znajdowało się jeszcze kilka innych przedmiotów.

– Prędko zakładaj – popędził mnie mój sojusznik – samo dopasuje się do wielkości ciała.

Gdy założyłem workowate spodnie po ich zapięciu przyssały się do moich nóg. To samo stało się zresztą komponentów mojego nowego stroju, nawet z hełmem.

– Bardzo dobrze, jak się czujesz? Jest wygodnie? Dobrze się oddycha?

– Jest idealnie – odparłem zgodnie z prawdą.

– Ten wynalazek powinien ochronić cię ogniem, plazmą, laserem po prostu przed wszystkim. Dzięki tym pojemnikom – wskazał niewielkie zgrubienia przy udach i rękach – tlenu starczy ci na dwanaście godzin. Teraz prawdopodobnie byle co cię nie zabije. Zresztą niedługo sam się przekonasz.

Następnie naukowiec wyposażył mnie w nowocześnie wyglądający karabin i coś na wzór strzelby o dużym kalibrze. Potem poprzyczepiał do kombinezonu cztery pasy z wielkimi nabojami. W każdym z pasów mieściło się ich kilkanaście.

Byłem niemal gotowy. Jeszcze pokazał mi jak załadowuje się te pasy do strzelby i ponownie wyszliśmy na korytarz.

– Żegnaj – powiedział mój sojusznik i rozdzieliliśmy się.

 

&&&

 

Szybkim krokiem szedłem korytarzem przed siebie. Mijałem drzwi do jakichś pomieszczeń, aż natrafiłem na windę, którą ktoś jechał. Lampki obok wskazywały, że winda zaraz zatrzyma się na moim piętrze. Postanowiłem przygotować zasadzkę, położyłem się na ziemi parę metrów dalej i czekałem.

Po chwili drzwi otwarły się i w pośpiechu wyszło czterech żołnierzy. Zanim mnie zauważyli zabiłem ich strzałami w głowę. Potem wsiadłem do windy, która była sporych rozmiarów. Teraz miałem możliwość jechać jedno piętro do góry albo w dół. Zdecydowałem się jechać w dół, wiedziałem, że znajdę się poniżej poziomu gruntu.

Winda zjechała głęboko, głębiej niż się spodziewałem. W międzyczasie zmieniłem swoją broń na inną bo chciałem ją wypróbować. Drzwi otwarły się i wszedłem do dużego pomieszczenia pełnego dużych stalowych skrzyń, musiał to być jakiś magazyn. Na jej środku stała grupa wrogów. Jeden z nich nieco inaczej ubrany prawdopodobnie dowódca, właśnie wydawał rozkazy. Właśnie on mnie zauważył.

Niezwłocznie wycelowałem i nacisnąłem spust. Dowódca rzucił się w bok, a z mojej strzelby wyleciał nabój, który po zetknięciu się z najbliższym żołnierzem wywołał gigantyczną eksplozje. Pomieszczenie wypełnił ogień, przez chwilę oprócz niego nie widziałem nic. Zostałem też odrzucony i uderzyłem plecami w ścianę.

Gdy wstałem wszędzie walały się wnętrzności, kawałki poodrywanych kończyn i było mnóstwo krwi. Z uszkodzonych skrzyń powypadał różnoraki arsenał, z jednej karabiny snajperskie, z innej granaty, a z jeszcze innej broń biała.

Przed opuszczeniem tego miejsca zlustrowałem jeszcze całe otoczenie i zauważyłem ciało dowódcy z urwanymi od kolan nogami, który leżał pod ścianą. Z kikutów jego dolnych kończyn lała się krew. Nie wiem co mnie skłoniło bym do niego podszedł. Miał otwarte oczy i oddychał, żył. Mrugnął parę razy, patrząc w sufit. Gdy miałem odejść nagle chwycił moją nogę. Jeszcze raz popatrzyłem na niego, a on trochę niewyraźnie ale na tyle, że go zrozumiałem powiedział w uniwersalnym języku:

– Proszę! Dobij mnie.

Potem spojrzał mi prosto w oczy i dodał:

– Jeśli zniszczysz baterię, wszystko wyleci w powietrze. Idź prosto, wyjdź z tego pomieszczenia, następnie kieruj się w prawo. Szukaj zielonych drzwi. A teraz błagam dobij mnie, ten ból jest nie do zniesienia.

– Dzięki – powiedziałem i w akcie łaski strzeliłem mu z karabinu w głowę.

Najlepsze co teraz mogłem zrobić, to pójść zgodnie z instrukcją tego, który zdradził w zamian za bezbolesną śmierć. Szczerze wątpiłem by w tak zaistniałej sytuacji mnie okłamał.

Ruszyłem więc. Opuściłem pomieszczenie drzwiami naprzeciwko windy którą tu przybyłem. Znalazłem się w szerokim korytarzu oświetlonym przez lampy sufitowe i zacząłem iść przed siebie. W pierwszym rozwidleniu skręciłem w prawo. Chwilę później natrafiłem na schody prowadzące jeszcze głębiej do podziemi.

Schody się skończyły a ja znalazłem się w czymś co można by nazwać areną. Zawiało świeżym powietrzem, gdy spojrzałem w górę ujrzałem gwiazdy i jeden z czterech księżyców. Wokoło mnie natomiast znajdowały się wysokie na jakieś trzy metry klatki. Zauważyłem w nich groźnie wyglądające bestie. Jedna z nich podeszła do krat, miała na głowie jakiś hełm z goglami. Interesująca była budowa jej ciała. Jakby nie miała skóry tylko samą czerwoną tkankę mięśniową. Z pleców wystawał jej odwłok zakończony szpikulcem dokładnie jak u skorpionów. Dłonie zakończone były długimi pazurami. Potwór przyglądał mi się chwilę i w pewnym momencie zaczął szaleć w swojej klatce. Próbował rozerwać jej pręty.

Zaczął wyć alarm i zmroziło mi krew w żyłach, bo zauważyłem, że drzwi od klatek zaczęły się wysuwać do góry. Cała arena natomiast niczym winda ruszyła w stronę powierzchni. Pozostałe potwory zachowywały się już jak ten pierwszy. Bardzo się bojąc tego co może się zaraz ze mną stać uchwyciłem w dłonie potężniejszą z broni, które miałem i strzeliłem do pierwszej z bestii.

Nastąpiła taka jak poprzednio w magazynie eksplozja, a uwięzione przez wrogów zwierzę pękło niczym dojrzały arbuz. Broń momentalnie się przeładowała i strzeliłem do drugiego. Nagle zostałem zaatakowany z tyłu. Żądło z jadem nie przebiło kombinezonu tylko pchnęło mnie parę metrów do przodu. Następnie poleciałem daleko po ciosie wielką łapą. Mocno przytuliłem do siebie broń, by mi nie wypadła. Przeciwnicy ruszyli razem w moją stronę i gdy ponownie strzeliłem wybuch rozerwał ich wszystkich.

Chwilę później wielka winda dotarła na powierzchnię. Kilka helikopterów reflektorami oświetlało teren w poszukiwaniu winowajców całego zamieszania. Wysypisko nadal płonęło. Rzuciłem się w stronę najbliższego budynku. Jakaż wielka była moja radość, gdy zauważyłem, że jego drzwi mają zielony kolor.

Nie miały zamka, nacisnąłem klamkę i wszedłem. Znalazłem się w przedsionku, w którym znajdowała się kolejna winda i klatka schodowa. Wybrałem schody i zacząłem zbiegać w dół.

Ostatecznie po kilkudziesięciu sekundach dotarłem do prostokątnego pomieszczenia. Przede mną były wyglądające bardzo solidnie i nowocześnie zielone drzwi. Kiedy się do nich zbliżyłem wysunęła się konsola z cyframi od zera do dziewięciu. Jednocześnie na wyświetlaczu trochę wyżej zegar odliczał sekundami od piętnastu wstecz.

Oczywiście nie znałem kodu. Rozglądnąłem się nie mając pojęcia co teraz zrobić. Piętnaście sekund szybko upłynęło. Konsola z powrotem się schowała, a ze ścian wyjechały roboty bojowe, trzy z lewej i trzy z prawej. Musiały mieć jakiś czujnik, może ciepła bo swoje działka zwróciły na mnie. Potem zaczęły pruć automatyczną bronią szybkostrzelną. Dopiero teraz pojąłem jak wspaniałym wynalazkiem jest mój kombinezon. Stałem w miejscu i czekałem aż przestaną, nie mogły mi nic zrobić. Trwało to może z pół minuty. W końcu roboty przestały. Na podłodze leżały setki łusek po nabojach.

Wymierzyłem bronią, która powodowała silne eksplozje w zielone drzwi, jednak przejęło mnie zwątpienie, te drzwi z pewnością były zbyt mocne. Natomiast zwróciłem uwagę na dwa przełączniki, których do tej pory nie ruszałem, gdyż nie miałem ku temu powodu. Znajdowały się w widocznym miejscu mojej strzelby. Były tam dwa niewielkie rysunki. Człowieka i tarczy. Teraz wciśnięty miałem ten przy rysunku człowieka, zmieniłem więc na tarczę.

Lufa broni przetransformowała się. Pojawiły się na niej po lewej i prawej świecące różowe paski. Z przodu wysunął się cienki drucik ze zgrubieniem na końcu.

Nie było na co czekać. Wycelowałem w drzwi i nacisnąłem spust.

Zgrubienie wystające z lufy zaświeciło się i w miarę jak paski po bokach traciły swój kolor, ono się powiększało. Zrozumiałem, że broń się ładuje. Po kilku sekundach wystrzelił z niej różowy promień. Nie miałem pojęcia co to za technologia, ale zielone drzwi zaczęły się topić.

„Chyba mi się uda” – pomyślałem.

Chwilę później laser musiał się naładować. Trwało to trochę, bałem się, że nie zdążę. Ponownie nacisnąłem spust. W końcu wypaliłem sobie dziurę takiej wielkości bym się w niej zmieścił. I przeszedłem nią do ostatniego pomieszczenia.

Miało rozmiary w podstawie, może dziesięć na dziesięć metrów. Ściany wyścielono tu białymi bąblami, biegły po nich do góry różnokolorowe kable.

Uniosłem wzrok i ujrzałem w odległości kilku metrów za pewne to coś, co wrogi dowódca proszący o śmierć nazwał „baterią”. Miało wielkość małego samochodu, kształt nieociosanego kamienia i zielony kolor. Od niego odchodziły wszystkie kable. Wokoło jarzyła się niebieska poświata, w której błyskały spięcia elektryczne.

„Czas to zakończyć” – powiedziałem do siebie i nacisnąłem spust mojej strzelby. Poraził mnie prąd i straciłem przytomność.

 

&&&

 

Gdy się ocknąłem przed oczami miałem ciemność, nie mogłem też się poruszyć. Byłem zasypany, uwięziony nie wiadomo jak głęboko pod ziemią i nie mogłem nic z tym zrobić. Trwałem tak z moimi myślami, doszedłem do wniosku, że mi się udało. Poświęciłem życie dla tych którzy byli moimi braćmi. Upłynęło może kilka godzin i zaczęło coś pikać. To kończył mi się tlen.

„Jaka szkoda, że nie wiem jak ostatecznie moja misja się skończyła? Jakie straty poniósł wróg?” – to była moja ostatnia myśl.

Koniec

Komentarze

Witaj.

Pesymistycznie się kończy, ale ostatecznie główny bohater wybrał honorową drogę, ratując innych. 

Wyobraźni Ci nie brakuje i nadal opisujesz arcyciekawe, fantastyczne światy. :)

Pozdrawiam serdecznie. ;)

Pecunia non olet

Witam bruce !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

 

Ogromnie się cieszę. Dzięki!!!

 

PS.

Nie miałem za bardzo pomysłu na tytuł. I paraliżuje mnie lęk, że zawaliłem, a zmieniać już nie chcę.

 

Pozdr. :)))

Jestem niepełnosprawny...

Niech Cię nigdy nie paraliżuje lęk, Dawidzie, a już na pewno z tego powodu. Niczego nie zawaliłeś, masz taką wizję, taki styl, Ty jesteś Autorem i… świetnie! :))

Pozdrawiam serdecznie, dziękuję również. :)

Pecunia non olet

OK, poruszasz nowe tematy. IMO, to dobrze, pisarz, który pokazuje w kółko tę samą rzecz, tylko w różnych ubraniach, szybko staje się nudny.

Zastanowiłabym się nad eksplozjami w pobliżu odpadów radioaktywnych. Wydaje mi się to bardzo słabym pomysłem.

Babska logika rządzi!

Finkla a powiedz mi szczerze, trochę źle się to czyta nie? Takie to jest jakby streszczenie. Nie wiem może tak to odbieram bo czytałem tekst wiele razy i wiem co nastąpi. Ale ja się szczerości nie boję. Proszę powiedz szczerze jak to się czyta. 

Jestem niepełnosprawny...

Czyta się jak tekst kogoś młodego, kto ma za mało wiedzy o świecie. Znasz może “Diunę”? Tam też jest planeta, na której występuje unikalna substancja. Ale jest obudowana polityką, ekologią, ekonomią… U Ciebie znalazcy pobili się o lutrinaks jak pijani bandyci o sakiewkę ze złotem. Nikt nie próbuje handlować, wykraść, tylko skoncentrowali się na wyścigu zbrojeń. Nie napisałeś nawet, dlaczego lutrinaks jest taki cenny. Przyprawa z Diuny przedłuża życie, umożliwia poznawanie przyszłości i bez niej kilka ważnych instytucji nie mogłoby istnieć. Jest o co walczyć, a jednak nikt nawet nie myśli o zniszczeniu przyprawy. Knują przeciwko sobie, ile wlezie, ale przy tym częściej główkują niż się zabijają.

Oczywiście, trudno porównywać książkę z opowiadaniem, takie zestawienie musi być krzywdzące dla opowiadania.

Babska logika rządzi!

Dzięki!!! Ciekawe i mądre to co napisałaś. Na Dinie chyba byłem w kinie, a na pewno grałem w grę na komputer :)

 

Pozdrawiam!!! :-)

Jestem niepełnosprawny...

Cześć, Dawidzie. 

Poniższe zdania, to oczywiście tylko sugestie. 

Planeta, do której dotarł nasz niewielki statek była prawie cała porośnięta gęstą dżunglą i jak się potem okazało pełna jaskiń. 

Planeta, do której dotarł nasz niewielki statek, była prawie cała porośnięta gęstą dżunglą i jak się potem okazało pełna jaskiń.

Przejęła mnie ekscytacja, a słysząc z tyłu westchnienia, z pewnością nie tylko mnie – pomyślałem.

Dla mnie trochę przekombinowane zdanie. A “Przejęła mnie ekscytacja” brzmi sucho, pasuje bardziej do jakiegoś streszczenia. Mógłbyś tutaj pokazać zachowanie bohatera. 

– Co robimy Dawidzie? – zapytał jeden z żołnierzy, mój bliski przyjaciel.

– Co robimy, Dawidzie? – zapytał jeden z żołnierzy, mój bliski przyjaciel.

Zza zakrętu wyłoniło się olbrzymie dwukrotnie ode mnie większe zwierze przypominające niedźwiedzia. Miało obroże i gruby sznur ciągnący się za nim po podłodze. Wyglądało, że zostało na mnie poszczute.

Nie było innego wyjścia, strzeliłem. Plan pokojowego nawiązania kontaktu z tubylcami wziął w łeb.

Czujesz w tym jakieś emocje? Ja nie. Skupiłbym się nieco bardziej na szczegółach i reakcji bohatera, to powinno ożywić scenę. 

Planetę nazwano Lutrinaks, gdyż lutrinaks występował tu w ogromnych ilościach. Niestety trzy lata później pojawiła się obca rasa z tupetem roszcząc sobie prawa do planety. Tak rozpoczęła się

wojna.

Niby w tym fragmencie nie ma nic złego, ale to od tego momentu zaczynasz prawie wszystko streszczać. A ja nadal nie poczułem więzi z bohaterem. Wydaje mi się on taki bez charakteru, bez emocji, mocno przeciętny, nie mam powodów, żeby mu kibicować. Dajesz mu tylko jeden cel: Jak najbardziej zaszkodzić wrogowi. I tyle, nic poza tym. Stworzyłeś przez to idealną postać właściwie bez wad, ale też bez prywatnego celu, czegoś co by ją wyróżniało. 

 

– Dawidzie! Za chwilę zbiorę dane i prześlę plik. Niech bóg będzie z wami! – powiedział do mnie przez radio pilot, który zdecydował się poświęcić życie dla sprawy.

Kilkanaście sekund później ten właśnie pilot z pełną prędkością wleciał między wrogie statki, skąd jego specjalistyczny radar momentalnie zebrał cenne informacje o siłach przeciwnika. Po chwili, daleko przede mną ujrzałem niewielką eksplozje. Jego statek został zestrzelony. Ja jednak odebrałem zapis z danymi i zapoznałem się z nimi. Po chwili podjąłem decyzję.

Wszyscy jedyne o czym myślą to poświęcenie dla własnej rasy, ale jednocześnie nie obchodzi ich los towarzyszy. IMO przydałaby się tutaj reakcja głównego bohatera, chociaż symboliczny gest, jakaś myśl, oddanie szacunku dla poległego pilota. 

„Idę do was” – wyszeptałem, a gdy mocną rąbnęło straciłem przytomność.

Coś tu jest nie tak. 

Uradowałem się bo zrozumiałem, że jest duża szansa wydostać się z wraku.

Suche. Można wrzucić tutaj coś bardziej emocjonalnego, choćby lekki uśmiech. 

Muszę pochwalić pomysł na przyjazną cywilizację. Fakt, że tamtejsza ludność posiada wiele zwierząt na swoich usługach i chętnie korzysta z ich pomocy, czy to przy walce, czy to przy zwykłych czynnościach – bardzo fajny. 

– Witaj szefie – powiedział z uśmiechem żołnierz, który na kurtce miał naszywkę „Darek 12”. Drugi „Michał 24” miał wielki siniak na szyi ale również wyglądał na szczęśliwego.

– Witaj, szefie – powiedział z uśmiechem żołnierz, który na kurtce miał naszywkę „Darek 12”. Drugi „Michał 24” miał wielki siniak na szyi, ale również wyglądał na szczęśliwego.

Dawidzie zajrzyj tu i zdecyduj co zrobimy dalej.

Dawidzie zajrzyj tu i zdecyduj, co zrobimy dalej.

– Nie możemy liczyć, że ktoś nas ocali. Tak więc bierzemy broń i idziemy zabić jak najwięcej wrogów. Pewnie zginiemy, ale przecież tak naprawdę już jesteśmy martwi.

Trochę za łatwo godzą się z losem i według mnie z tego powodu wychodzą na nieludzkich… Zresztą, nie mają oni rodzin, niczego? OK, to jest do przyjęcia, ale trochę trudno mi uwierzyć, że każdy z nich idzie tak chętnie i bez żadnych wątpliwości idzie na śmierć. 

Pracownicy wysypiska skończyli pracę. Budynki bazy wroga miały do ścian przytwierdzone mocne lampy, które teraz oświetlały najbliższe otoczenie. Całkiem niedaleko od nas było też wejście. Zauważyliśmy jedynie dwóch patrolujących ten teren żołnierzy.

I żaden z tych żołnierzy nie miał choćby noktowizorów, nie wspominając już o nowocześniejszym sprzęcie, który przy takim rozwoju technologicznym mogliby wynaleźć? ;) 

Następnie strzelamy do wszystkiego co się rusza.

Następnie strzelamy do wszystkiego, co się rusza.

– Nie zabijajcie nas – powiedział jeden z dziwolągów w uniwersalnym języku. – Jesteśmy tu niewolnikami. Porwali nas i zmuszają byśmy dla nich pracowali.

– W porządku. – odparłem po chwili zastanowienia – ale nie liczcie, że was uratujemy nasze statki rozbiły się w dżungli i jest nas tylko trzech.

Dla mnie trochę nierealistyczny dialog. A to, co dzieje się później, brzmi dla mnie jeszcze mniej logicznie. Dawid tak po prostu uwierzył jakimś naukowcom i jeszcze zgodził się, żeby przeprowadzili na nim eksperyment? 

– I tak nas znajdą, mamy wszczepiony nadajniki. A teraz chodźmy nie ma czasu.

– I tak nas znajdą, mamy wszczepiony nadajniki. A teraz chodźmy, nie ma czasu.

 

Muszę pojechać w jedno miejsce, a kopiowanie później z worda popsułoby mi format, więc na razie publikuję tylko tyle komentarza. Później wrzucę resztę opinii. 

Sen jest dobry, ale książki są lepsze

Hej Młody pisarz !!!

 

Bardzo ci dziękuję, za to, że mi tak bardzo pomagasz i poświęcasz swój czas. Muszę powiedzieć, że twoje uwagi są naprawdę dobre. Nie wiem jak się zrewanżować. Zaraz sprawdzę czy masz jakieś opki których nie czytałem. 

Z tym kopiowaniem to też mam problem, dlatego nie lubię przekopiowywać i tutaj daje edytuj i poprawiam. Zapamiętam Twoje rady na pewno. Może nie poprawię wszystkiego.

 

Pozdro :)

Jestem niepełnosprawny...

Fajnie masz dużo opowiadań, na pewno niedługo coś przeczytam i dam komentarz :)))

 

Pozdrawiam

Jestem niepełnosprawny...

Nie wiem co mnie skłoniło bym do niego podszedł.

Brakuje przecinka między dwoma czasownikami. 

Gdy miałem odejść nagle chwycił moją nogę.

Gdy miałem odejść, nagle chwycił moją nogę.

Potem spojrzał mi prosto w oczy i dodał:

– Jeśli zniszczysz baterię, wszystko wyleci w powietrze. Idź prosto, wyjdź z tego pomieszczenia, następnie kieruj się w prawo. Szukaj zielonych drzwi. A teraz błagam dobij mnie, ten ból jest nie do zniesienia.

To brzmi dla mnie trochę życzeniowo, tak jakby miało tylko popchnąć fabułę do przodu. Bo nie widzę tutaj dobrze pokazanej motywacji umierającego. Dlaczego powiedział osobie, która sprawiła mu tak wielki ból, gdzie jest bateria? Jasne, chciał zostać dobity, bo… Właśnie, nie widać w nim bólu, gdyby go to wszystko paliło, raczej nie potrafiłby złożyć tak długich zdań. 

 

Później masz bardzo fajny motyw ze znalezieniem się Dawida na arenie pełnej bestii. Może trochę za szybko ucięty, ale i tak na plus. 

Chwilę później laser musiał się naładować. Trwało to trochę, bałem się, że nie zdążę. Ponownie nacisnąłem spust. W końcu wypaliłem sobie dziurę takiej wielkości bym się w niej zmieścił.

Chwilę później laser musiał się naładować. Trwało to trochę, bałem się, że nie zdążę. Ponownie nacisnąłem spust. W końcu wypaliłem sobie dziurę takiej wielkości, bym się w niej zmieścił.

 

Ogólne wrażenia:

W mojej opinii miałeś ciekawy pomysł i widać, że stworzyłeś coś nowego. Pewne motywy wypadają dobrze, ale inne trochę gorzej. Dla mnie wciąż za dużo streszczasz, a czasem warto skupić się na szczegółach, rozbudować charakter postaci, spowolnić akcję. 

Jednak IMO nie jest źle. Widać u Ciebie progres warsztatowy, a i ostanie pomysły bardziej mi się podobają. 

 

Bardzo ci dziękuję, za to, że mi tak bardzo pomagasz i poświęcasz swój czas.

Dzięki za tak miłe słowa :) 

Pozdro. 

 

Sen jest dobry, ale książki są lepsze

Opis szturmu na bazę wroga to zdecydowanie najlepsza część tego opowiadania. 

Zgodzę się z Młodym pisarzem, że wciąż trochę za dużo streszczania. Parę błędów językowych też się zdarzyło. Ogólnie nie czytało się źle.

Dzięki Storm, bardzo mi miło.

 

Pozdrawiam!!!

 

 

Jestem niepełnosprawny...

Całkiem przyjemnie się czytało :)

Przynoszę radość :)

Hej Anet !!!

 

Dzięki !! :)

Jestem niepełnosprawny...

Dawidzie, autorze, nie tytułowy, wyszła Ci przygodówka całkiem niezła, ale nie jestem fanem takich opowiadań. Wolę Twoje przeczytane wcześniej. Pisz. :)

Strzelanki, strzelanki … Czekam na międzygwiezdnego hiperbohatera. 

Nowa Fantastyka