- Opowiadanie: AP - Dimorphos

Dimorphos

Fragment opowiadania był odpowiedzią na majowe wyzwanie Ślimaka Zagłady.

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Biblioteka:

Użytkownicy, Użytkownicy II, Użytkownicy III

Oceny

Dimorphos

Marek zbliżył się do Pawła, jakby chciał go pocałować w policzek, ale tylko powiedział mu do ucha:

– Nigdy ci tego nie daruję. Wszystko ci odbiorę.

– Słucham?

– Aniu, Pawle, jeszcze raz, wszystkiego najlepszego – ostatnie słowa powiedział głośno. Uśmiechnął się i odszedł, ustępując miejsca innym gościom składającym życzenia.  

 

Wszedł do pokoju socjalnego. Mecenas siedział przy kawie i wpatrywał się w ekran smartfona.

– Jakie wieści?

– Za kilka sekund start.

– O czym mówisz?

– No wiesz, kolejna próba tej nowej rakiety. Ciekawe, czy tym razem się uda.

– Odłóż to. Pytam o nasze sprawy. 

Mecenas nie przerwał transmisji, tylko powoli odkładał aparat, spoglądając na ekran.

– Krzysiek, skup się. Mamy ważniejsze sprawy.

– No dobra. Nie jest dobrze.

– Jak bardzo?

– Bardzo. Twój ojciec zadłużył firmę pod sufit. Nie możemy spodziewać się żadnego dalszego finansowania. Żądają dodatkowego zabezpieczenia. A jak nie spłacimy przynajmniej odsetek, to zaczną licytować.

– Znajdziemy inny bank.

– Nie znajdziemy.

– To jakiś inny inwestor.

– Żartujesz? Jesteśmy w dupie. Ile można to omawiać?

– Sam widzisz, co się dzieje, a ty sobie filmiki oglądasz. Przestań się gapić w ten durny ekran, bo zaraz szlag mnie trafi.

Krzysiek wygasił ekran i schował telefon do kieszeni.

– Wiesz. Jest rozwiązanie. Masz jeszcze tę swoją magnacką posiadłość…

– Koniec rozmowy.

– OK.  

– Idę. Myśl. Wymyśl coś.

– OK.

Zanim wyszedł, spojrzał jeszcze raz w kierunku mecenasa. Tamten już wpatrywał się w smartfona. Po chwili uniósł zaciśniętą pięść w geście triumfu i wydał cichy okrzyk „yes”.

Paweł wyciągnął telefon, by zadzwonić do Jana. Przedtem jednak wszedł na jakiś portal informacyjny. Od razu zobaczył tytuł „Pilne” na czerwonym tle. „Kolejna nieudana próba…”. Nie czytał dalej. Uśmiechnął się w duchu. Nic tak nie cieszy jak porażki innych. Chwila satysfakcji, ale trzeba wracać do swoich spraw. Wybrał numer i zadzwonił do dalekiego kuzyna. Po przywitaniu długo nie bawił się w uprzejmości.

– Zdecydowałem się.

– Cieszę się. Zgłoszę twoją kandydaturę. Ale zdajesz sobie sprawę, że to potrwa? Jak już ciebie zweryfikują i zostaniesz zaakceptowany, to będziesz musiał czekać, aż zwolni się miejsce. To może być kilka lat.

– Wiem. Już to mi kiedyś tłumaczyłeś. Możesz dać mi jakąś perspektywę?

– Różnie bywa. Gdybyś się zdecydował jeszcze kilka miesięcy temu, sprawy potoczyłyby się dużo szybciej. Teraz to co innego. Loża znowu stała się popularna. Wiesz, chyba coś się szykuje. Ludzie to wyczuwają i szukają różnych możliwości ratunku. Nie wiem, o co chodzi, ale jakiś mocny kryzys wisi w powietrzu. Myślę, że poczekasz minimum trzy lata. Na pewno w pięciu się zmieścisz. Pasuje?

– Nie mam wyjścia. Dzięki.

 

Wpatrywał się w lustro przez szpary maski. Wyglądał idiotycznie w tej pelerynie z kapturem. „No już dobrze, po wszystkim”. Odetchnął. Zdjął strój ceremonialny i schował go do pokrowca. Był spakowany, gotowy do wyjazdu. Ale to rano. Teraz jeszcze interesy.

Zszedł do olbrzymiej sali wypełnionej kilkunastoma stolikami i skórzanymi fotelami. Było już tam kilku braci. Jan siedział samotnie i sączył drinka. Gdy Paweł się zbliżył, machnął na kelnera. Paweł poprosił o whisky.

– Jak się czujesz po inicjacji?

– Cyrk.

– To oczywiste. Ale masz to już za sobą. Teraz to ty będziesz przyglądał się, jak upokarzają innych. Wszyscy to przechodziliśmy. Co u Ani?

– Dzięki. Dobrze.

Pawłowi nie chciało się rozmawiać. Czuł, że popełnił błąd. Rozejrzał się po twarzach. Nikogo nie rozpoznał. I jak ma to się teraz odbyć? Do kogo podejść? Nie musiał jednak sam wykonywać żadnych ruchów. Nie zdążył jeszcze zamoczyć ust, gdy podszedł do nich jeden z braci.

– I jak się czujesz po inicjacji? – zapytał od razu i nawet się przedtem nie przedstawił.

– Dobrze. Nie wiedziałem, że to będzie aż tak rozbudowana ceremonia.

– Prawda? Mamy w końcu dwudziesty pierwszy wiek. A my wciąż bawimy się w te bzdury. Poczekaj chwilę. – Zauważył kogoś w drzwiach i poszedł do tamtego.

– Co to było? Kto to, do cholery, jest?

– Nie mam pojęcia. – Jan wzruszył ramionami. – Wygląda na oficera. Zaraz wróci i się dowiemy.

– Nie masz pojęcia? W ogóle znasz tu kogoś?

– Parę osób. Wyluzuj. To co u Ani?

– Pytałeś już. Dobrze.

Siedzieli w milczeniu. Po chwili oficer wrócił i od razu przeszedł do rzeczy.

– Słuchaj Pawle, wiemy, że te wszystkie ceremonie to taki teatralny pic. Ale nie bądź tak bardzo krytyczny.

– Ale ja…

– Dobra, spokojnie, wszystko rozumiem. Daj mi skończyć. Tak to wyglądało kiedyś i tak będzie wyglądać w przyszłości. Tradycja. To nas spaja. Zachowujemy ciągłość. Dzięki temu czujemy więź między braćmi, którzy żyją, żyli i będą żyć. Ble, ble, ble. Jesteśmy lożą konserwatywną. Nie chcemy zmian. Nie chcemy żadnych nowinek. Żadnych kobiet, żadnego plebsu. Sprawdziliśmy ciebie dokładnie. Nawet twoje DNA. Spełniasz kryteria. Możesz liczyć na nasze wsparcie. Ale, jeśli wydaje ci się, że spłacimy twoje długi, to się mylisz. To tak nie działa. Jesteś bankrutem i z tego nikt ciebie nie wyciągnie. Jesteśmy tylko trochę takim klubem dyskusyjnym. Ważna też dla nas jest działalność charytatywna. Dopiero do nas wstąpiłeś i myślisz, że co? I na co liczyłeś? Nie usuniemy ci z drogi tego spekulanta. Swoją drogą ma facet łeb do giełdy. Nikt ci długów nie wykupi i nie zwróci na tacy twojego majątku. Ale nie zostawimy cię w potrzebie. Musisz się jednak uzbroić w cierpliwość. Kiedyś sam się przekonasz, że dobrze zrobiłeś, wstępując do loży. A może i się nie przekonasz. To wszystko w rękach Wielkiego Budowniczego. Jesteś wierzący?

– Y… Tak. Oczywiście. Y… – dukał wyrwany z letargu po niedającym nadziei przydługawym monologu.

– To dobrze. Ja na przykład nie, więc pokładam nadzieję tylko w sobie. Ale ty możesz się modlić. No dobra. Lecę. Odprężcie się. Cześć.

Zostali sami.

– To co? Nasze zdrowie.

– Zdrowie.

Wychylili szklanki i zamówili dolewkę.

– Sześć lat czekania, żeby usłyszeć taką radę: „możesz się modlić”.

– Przykro mi. Ale tak swoją drogą, czego się spodziewałeś?

– Sam nie wiem. – Paweł wzruszył ramionami.

 

– Kiedy się położysz?

– Zaraz. Jeszcze tylko coś sprawdzę.

– Wiesz, która jest godzina?

– Wiem, ale rynki nigdy nie śpią.

– Rynki? Te z kamerkami?

– O co ci chodzi?

– Pokaż, co tam oglądasz. – Anka szybko podeszła i spojrzała na ekran laptopa.

„Jak dowiedział się nieoficjalnie nasz reporter, jedną z ofiar środowego zamachu w centrum Paryża jest były pracownik wyższego szczebla Europejskiej Agencji Kosmicznej. Kilka miesięcy temu został zwolniony z Agencji. Obarczano go odpowiedzialnością za fiasko programu HERA. Jak twierdzi nasz rozmówca, program był sukcesem, ale kierownictwo chciało ukryć…”

– Naprawdę? Jesteśmy na urlopie, nasza rocznica, a ty siedzisz przed laptopem?

– No przestań…

– To, że czytasz po nocy takie pierdoły, jest chyba nawet bardziej obraźliwe niż…

– Anka, daj spokój. Już idę.

– A siedź tu, ile chcesz.

Ania wyszła z pokoju. Paweł odetchnął. Mimo deklaracji żony wiedział, że dobrze zrobił, zamykając w ostatniej chwili wszystkie trefne okna przeglądarki. Zostało tylko jakieś przypadkowo otworzone. Teraz po tej kłótni mógł w zasadzie bezpiecznie wrócić do swoich zainteresowań i do rana szaleć na UltimateCasino.

 

Ze snu wyrwał go dzwonek telefonu. Zwykle w takich sytuacjach nie odbierał. Po przebudzeniu odczekiwał jakiś czas, by trochę się otrząsnąć. Potem oddzwaniał. Teraz jednak, gdy zobaczył nieznany numer, postanowił odebrać od razu. Pewnie to jakiś akwizytor i chciał go szybko spławić, by nie mieć później na głowie tego telefonu.

– Słucham.

– Pan Paweł Lipski?

– Tak, kto mówi?

– Dzwonię, by zaprosić pana na spotkanie. To ważne, ale nie mogę nic więcej powiedzieć. Miałam tylko przekazać, że chodzi o rejs na Moluki.

– Rozumiem. Gdzie i kiedy?

– Proszę przyjść dziś do biblioteki uniwersyteckiej. Zna pan godzinę?

– Tak.

„Rejs na Moluki”. Przedstawiciel loży poprosił kiedyś, by Paweł coś zaproponował, jakieś hasło, po usłyszeniu którego bez żadnych zbędnych wyjaśnień wiedział, co ma robić. Więc wymyślił na poczekaniu. Jakie to głupie! Chciał je zmienić, ale nie potrafił wymyślić nic lepszego. I tak zostało.

 

Rozejrzał się po czytelni. Nikogo znajomego. Założył, że sam zostanie rozpoznany i ktoś do niego podejdzie. Wziął kilka gazet i usiadł przy jednym ze stolików. Nie mógł się skupić, by cokolwiek przeczytać. Przeleciał tylko po nagłówkach: „Rząd kłamie”, „Sensacyjna teoria astronoma amatora”, „Znany aktor znów zakochany”, „Influencerka z GadkiSzmatki pochwaliła się nowym samochodem”, „Seria samobójstw w Centrum Badań nad…”. Co ja wziąłem? Popatrzył na tytuł gazety. Nie, to teoretycznie nie był żaden tabloid. Zrezygnował z przeglądania gazet. Wyjął komórkę i już chciał zagrać, gdy zobaczył, jak ktoś siada naprzeciwko przy jego stoliku. To był oficer.

– Cześć. Ale mnie zaszczyt spotkał.

– Żebyś wiedział.

– To co, Robercie, masz dla mnie?

– Mamy dla ciebie miejsce.

– Jakie miejsce?

– W schronie. Oczywiście dla twojej żony też. Ale na razie to tajemnica. Gęba na kłódkę. To nie może wyjść. Jeśli sypniesz komukolwiek, to się wyprzemy i stracisz miejsce.

– O czym ty gadasz?

– Wiesz przecież.

– Prawdopodobieństwo zderzenia jest niewielkie, bliskie zeru.

– To oficjalna wersja. Prawdziwa – to sto procent. Podobno.

– Przecież tego nie dałoby się ukryć.

– I się nie dało. Czytasz nagłówki. – Robert brodą wskazał stos gazet.

– Ale to są niby jakieś teorie spiskowe. Jakieś bzdury. Nikt poważny tego nie potwierdza.

– Właśnie. Ci, których się dało, zostali spacyfikowani miejscem w schronie lub zostali internowani. Innym przykleiło się łatkę amatorów lub, jak to określiłeś, głosicieli teorii spiskowych.

– Więc te schrony faktycznie są budowane?

– I tak i nie. Dużo w tym wszystkim ściemy. Nie dałoby się wszystkiego ukryć, stąd zalew informacji i mało kto się orientuje, co jest prawdą. Trzeba było skądś pieniądze wziąć. Nie jest to proste. Rządy emitują jakieś ekskluzywne, tajne obligacje, ale sprzedają je na prawo i lewo. Trzeba się czymś wykazać, więc coś robić muszą. Grzebią to tu, to tam i może nawet ktoś się w tych ziemiankach schowa. Ale prawdziwe schrony będą dla wybrańców. Wiesz, takie all inclusive, żeby jakoś przez lata przetrwać na odpowiednim poziomie.

Pogadali jeszcze chwilę. Paweł słuchał spokojnie bez okazywania emocji, choć w duchu pękał z dumy.

– Ale sto procent?

– No może trzydzieści. Bo widzisz to nie tylko jedna asteroida, ale cały rój. I nie za pięć lat, a za kilka miesięcy. I co w końcu spadnie, do końca nie wiadomo. Ale pewnie coś spadnie. Przygotuj się. Spakuj kilka rzeczy, które będziesz chciał mieć po zderzeniu. Poza dokumentami nic praktycznego. Może jakąś pamiątkę i ewentualnie kilka ubrań na start. Nic więcej.

– Powiedzieć Ani?

– Oczywiście. Ale nikomu więcej. I jeszcze jedna sprawa. Nie blokuj dłużej tej windykacji. Działasz na krawędzi. W każdej chwili możesz się spodziewać ewakuacji. I jeśli nie będziesz gotowy w kilka godzin, to wszystko przepadnie. Z aresztu nie będziemy ciebie wyciągać. – Paweł nie mógł się nadziwić, jak dobrze Robert zna jego sytuację. Cóż, musiał mieć dojścia. 

– A jak nie spadnie?

– To się będziemy cieszyć. Prawda? Przecież i tak prawdopodobieństwo uderzenia jest wciąż mniejsze niż to, że nam się upiecze.

Na odchodne Robert nieoczekiwanie jeszcze rzucił:

– Szkoda, że nie kontynuowałeś terapii. Poważny błąd. Ledwo udało mi się ich przekonać. Zgodzili się na ciebie w drodze wyjątku.

 

„To już kolejny dzień rozruchów. Tłum nie przyjmuje do wiadomości zapewnień przedstawicieli prezydenta. Nie ma mowy o żadnym tajnym dekrecie. W naszym porządku prawnym nie istnieje…”

– Tak, oczywiście, nie istnieje. – Kierowca wyłączył radio. – Wie pan, ja już stary jestem. Ja nie wiem, czy dożyję tego bum. Ale mam dzieci i wnuki. Powiedz mi pan, czy to sprawiedliwe jest, co oni robią?

– Tak, ale trzeba mieć nadzieję. Prawdopodobieństwo, że ta cała kupa kamieni na nas spadnie, jest wciąż niewielkie.

– Myśli pan? To po co budują te schrony dla bogaczy?

– Budują? Wątpię. Przecież to musiałoby być wielkie przedsięwzięcie. Nie dałoby się tego ukryć.

– Wszyscy o tym mówią, to chyba się nie udało.

– To są jakieś bzdury.

– Bzdury. Akurat. A pan, jakby miał pieniądze, nie kupiłby sobie takiego miejsca?

Paweł nie odpowiedział. Nie chciało mu się ciągnąć rozmowy. Na głowie miał teraz co innego.

– Podobno Amerykanie szykują kolejną próbę, DART 18 – zagaił, bo mimo wszystko cisza była bardziej nieznośna.

– Może lepiej niech oni już niczego nie robią. Próbowali, próbowali i do czego to doprowadziło? I tak sobie myślę, skoro okazało się, że to wszystko nam na głowę leci przez pojazd DART, to czego oni się trzymają tej nazwy?  

– Racja.

 

Ostatni raz na posiadłości. Obszedł park. Zajrzał nad staw. Na końcu podszedł pod ścianę wieńcową rezydencji. Od dziecka zawsze lubił tu przychodzić. Był dumnym spadkobiercą rodu i te wykute w kamieniu napisy były tego świadectwem. Prawie trzysta lat historii… Rozmyślania przerwał dzwonek. I koniec.

Podszedł do bramy. Komornik czekał w asyście policji.

– Dzień dobry. Mam nadzieję, że tym razem obędziemy się bez awantury. Przyjmuje pan nakaz?

– Dawaj pan ten papier.

Komornik podał mu dokument. Paweł rzucił okiem. Miał ochotę go podrzeć, ale się powstrzymał. Z jednego z samochodów wysiadł Marek i szedł w jego stronę. Nie było sensu dawać mu satysfakcji. Nie musi widzieć, ile dla niego to wszystko znaczy.

– Cześć.

– Pocałuj mnie w dupę.

– Oj. Bądźmy dorośli.

– Czemu to robisz? To jest jakaś chora gra? Co ci takiego zrobiłem?

– Jeśli tego jeszcze nie wiesz, to zrozumiesz, jak ci wszystko odbiorę. 

– Już zabrałeś mi wszystko. Nie mam niczego, co mógłbyś mi jeszcze zabrać. Przepuść mnie.

– Ależ proszę. – Marek zrobił miejsce. – Pierwsze co zrobię, to usunę te napisy.

– Gnoju, to jest zabytek.

– Wiesz… A może nie. Pewnie już zapomniałeś, jak to jest. Jak się ma pieniądze, to wszystko da się zrobić.

Paweł odszedł kilka kroków i zadzwonił po taksówkę. Czekając, przyglądał się, jak Marek wydaje jakieś dyspozycje ekipie budowlańców.

Gdy wsiadał do samochodu rzucił okiem w kierunku suva, z którego wysiadł Marek. Już wcześniej coś go zaniepokoiło. Poza jakimś cieniem za ciemnymi szybami niczego jednak nie dostrzegł.

 

Do dziś miał nadzieję, że telefon zadzwoni przed terminem windykacji. Nie zadzwonił. Co prawda zmieniły się okoliczności, ale i tak porażka była bolesna. Stracił cały dorobek kilku pokoleń swojej rodziny w rozgrywce, której logiki i przyczyn nie rozumiał. 

Już nie było sensu zwlekać z nowinami. Powie wszystko Ani. Musi tylko zastanowić się, co chce ocalić. Spakują się i będą czekać razem.

Wrócił do domu. Wprowadzili się tu już kilka miesięcy temu. Dotąd jeszcze nie rozpakowali żadnego pudła. Nie mieli na to sił. Czekali, aż zamkną sprawy z Markiem. Kiedy nic im nie zostanie i nieobciążeni przeszłością będą mogli zacząć od nowa. Ostatnim akordem ciągu upokorzeń miało być przekazanie rezydencji. Dziś to nastąpiło.

– W końcu się za to zabrałeś. – Wyczuł pretensję w głosie żony. 

– Mówiłem przecież, że jak tylko ten koszmar się skończy, to się za to wezmę.

– Tak. Mówiłeś.

Oczekiwał wsparcia, słów pocieszenia czy chociażby powstrzymania się od pretensji. Gdy tego nie otrzymał, zapytał z wyrzutem:

– Gdzie byłaś?

– Musiałam coś załatwić.

– Co? Nie powinnaś być dziś ze mną?

– Masz, zobacz. – Anna podała Pawłowi kopertę.

– Co to jest?

– Zobacz.

Nożycami, którymi rozpruwał pudło, obciął brzeg koperty.

– Po prostu powiedz.

Anna milczała. Wyciągnął papiery.

– Pozew rozwodowy? Naprawdę? Teraz?

– A kiedy będzie lepszy czas?

Paweł zbladł. Poczuł się słabo. Nagle wszystko stało się jasne. Przetrawił już utratę posiadłości. Zresztą wobec zbliżającej się – coraz bardziej pewnej – katastrofy ta strata, poza sentymentalnym, nie miała żadnego znaczenia. Ale od czasu rozmowy z Markiem coś go niepokoiło. Nie mógł sobie uzmysłowić co. Teraz już wiedział.  

– Byłaś tam? Było mi przykro, że nie ma ciebie ze mną. Jednak byłaś. Przyjechałaś tam z Markiem. Mów!

– Byłam. I co z tego?

– Ale czemu?

– Poprosił mnie.

– Poprosił? Kim dla ciebie jest, że siedziałaś w jego samochodzie i patrzyłaś na moje upokorzenie, zamiast być ze mną i mnie wspierać?

– Zaproponował mi małżeństwo.

– O czym ty mówisz? Od kiedy to trwa?

– Zawsze mnie kochał, a ja jego.

– Zawsze? Co za brednie?

– Nie udawaj! Wiedziałeś, że byliśmy razem, zanim mi się oświadczyłeś tym obrzydliwym pierścionkiem z absurdalnie wielkim kamieniem. „Pamiątka rodzinna. Ten pierścień jest u nas od pokoleń. Dostała go moja matka, a wcześniej każda kobieta, która wchodziła do rodziny. A ten napis, tu na tym kamieniu, o tu, tu, na tej ścianie wieńcowej, to symbol mojego dziedzictwa”. Chciało mi się rzygać. Ściana wieńcowa, dziedzictwo, pokolenia. Wypowiadałeś te słowa z nabożeństwem…

– Nie rozumiem. Czyli nigdy mnie nie kochałaś? Po prostu ciebie kupiłem?

– W końcu zrozumiałeś.  

– W takim razie kim jesteś?

– Tak, brnij w to. Cóż ci pozostało. Brnij. Miej jakąś satysfakcję, skoro przegrałeś. Nie stać ciebie na mnie. Wybrałam Marka, którym tak pogardzałeś.

– Czemu kłamiesz? Kiedy niby nim pogardzałem?

– Nożycoręki.

– Co? O czym ty mówisz?

– Tak go nazywałeś. „Te żywopłoty się trochę rozpleniły, ale przyjdzie ogrodnik i je przytnie. Ha, ha. Nasz ogrodnik, Edward Nożycoręki” – przedrzeźniała Pawła sprzed lat.

– Był moim przyjacielem. Był z biednego domu. Wspieraliśmy go, dawaliśmy zarobić.

– Ach tak? No popatrz. Ten „Edward” to wyraz wsparcia? I widzisz. Pracował. Zarabiał. Stworzył coś z niczego. Dzięki temu zabrał ci wszystko, łącznie z żoną.

– I co z tego? Ile wam, nam wszystkim zostało? I co zrobicie z tymi jego pieniędzmi, jak ta asteroida, ta kupa kamieni na głowy nam spadnie?

– Głupi! Jak ktoś ma pieniądze, to i ratunek się znajdzie. Da mi bezpieczeństwo. Wykupił dla nas miejsce w schronie. Przegrałeś.

– Te schrony to mrzonki.

– Nic nie wiesz, rządy się porozumiały i…

 

W trakcie rozmowy w Pawle zakiełkowała myśl – to tylko gra. Przypomniały mu się słowa Marka po odebraniu resztek majątku: „Zrozumiesz, jak ci wszystko odbiorę”. Teraz wiedział, że chodziło mu o nią. Chwycił nożyce i wbił je w szyję żony.

– Co robisz? – wycharczała Anna.

– Wygrywam.

 

Sparaliżowany siedział chwilę. Patrzył tępo na kałużę krwi. Weź się w garść – powiedział sobie.

Ręcznikami zebrał krew. Z grubsza. Przyniósł folię spożywczą i owinął w nią Annę. Mieli jej dużo, więc udało mu się zawinąć ciało w kokon. Nałożył od góry i od dołu dwa worki na śmieci i wszystko połączył taśmą klejącą. Potem powtórzył operację z workami kilka razy. Chciał mieć pewność, że nic się z nich nie wydostanie, żadne płyny ani zapachy. Zaniósł zabezpieczone ciało na górę do sypialni i włożył je do szuflady łóżka. Wrócił i dokończył sprzątanie. Zakrwawione szmaty schował do worka i wyniósł do piwnicy. Umył się i z otwartego pudła wyciągnął kilka rodzinnych pamiątek, które chciał ocalić. Spakował się i poszedł spać. Rano poszedł do pracy.

 

– Słucham.

– To dziś.

– Nie jestem pewien, czy rozumiem.

– Rejs na Moluki.

– Ile mam czasu?

– Będziemy za dwie godziny. Proszę czekać. Jak zadzwonimy z tego numeru, to proszę już nie odbierać, tylko wyjść przed dom.

 

Po dwóch godzinach odezwał się telefon. Zgodnie z umową Paweł nie odebrał. Wziął plecak, zgasił światło i wyszedł. Przed domem czekał już mały busik. Jakiś rosły facet zaprosił go do środka.

– Gdzie druga osoba?

– Jestem sam.

– Przyjechaliśmy po pana i pana żonę.

– Żona nie jedzie.

– Mamy czekać?

– Nie, żona odeszła jakiś czas temu. Zanim powiedziałem jej o wszystkim, pokłóciliśmy się. Jadę sam.

– Telefon.

Paweł nie dopytywał. Normalnie, w takiej sytuacji, postawiłby się. Wiedział jednak, że i tak niczego nie ugra. Potrafił sobie również wytłumaczyć, że pozbycie się komórki w tej sytuacji jest sensowne. Oddał więc smartfona bez oporu.

– Proszę wsiadać.

Paweł wszedł do samochodu. Wnętrze okazało się całkiem luksusowe. Na tylnych siedzeniach czekała już jakaś para. Skinieniem głowy, bez słów przywitał się. Mężczyzna tulił się do płaczącej kobiety. Widać było, że dla nich to, co się stało, jest tragedią. Dla Pawła ewakuacja stała się wybawieniem. Po kilku kilometrach zatrzymali się i do busa wsiadł Robert.

– Paweł, co jest grane?

– A co?

– Gdzie Anka?

– Tłumaczyłem już tamtemu panu, że…

– Nie pieprz. Wracamy po nią.

– Ale jej nie ma.

– A gdzie jest?

– Odeszła.

– Dokąd?

– Nie mam pojęcia. Pokłóciliśmy się. Może do Marka. Nic jej nie powiedziałem. Ona o niczym nie wie.

Robert wziął telefon i zadzwonił.

– Co wiecie o Lipskich?

Trzymał chwilę telefon przy uchu patrząc jednocześnie badawczo na Pawła. Nie kończąc połączenia zwrócił się do niego:

 – Słuchaj, musimy wiedzieć. Gdzie ona jest? W domu? Nie zostawimy jej, nie na tym etapie. Nie możemy ryzykować.

– Jej już nie ma.

– W domu?

Paweł skinął głową na tak. Robert przyłożył telefon do ucha.

– Sprawdźcie dom – rzucił i teraz już zerwał połączenie.

Odwrócił się w kierunku kierowcy i krzyknął, by zatrzymać samochód. Po kilkunastu minutach odebrał telefon. Po czym zapytał Pawła:

– Gdzie konkretnie? Nie mamy czasu.

– W sypialni, w szufladzie pod łóżkiem. 

– Słyszeliście? – zapytał do słuchawki i gdy usłyszał odpowiedź, przerwał połączenie.

Po chwili smartfon znowu dał o sobie znać. Robert odebrał. Usłyszał to, na co czekał. Odwrócił się do kierowcy i krzyknął:

– Jedziemy.

Paweł całą podróż patrzył przez okno w noc. Czuł na sobie wzrok Roberta.

 

Na lotnisku w końcu znalazł się wśród zupełnie obcych mu ludzi. Wojskowi sprawnie potworzyli kolejki do punktów, gdzie każdy miał odebrać zestaw podróżny. Paweł dotarł po kilkunastu minutach do przydzielonego mu stanowiska.

– Nazwisko.

– Paweł Lipski.

– Jest pan sam? Gdzie żona?

– Nie ma jej ze mną.

Funkcjonariuszka spojrzała smutno na Pawła.

– Kolejny – powiedziała cicho, do siebie. – Pański identyfikator i torba. Proszę oddać swój bagaż.

Potem przepuściła go przez bramkę i pokazała drogę.

– Proszę iść zgodnie ze wskazówkami. Nazwę bramy ma pan na identyfikatorze. No już.

Nie usłyszał od niej żadnego „powodzenia”, „szczęśliwej podróży” czy innych słów, które wypowiadała do tych, którzy byli przed nim. Czy już nigdy nie ucieknie od tej cholernej przeszłości? Spojrzał na identyfikator. Brama Didymos. Droga była skomplikowana, ale dobrze oznaczona. Kiedy znalazł się na miejscu z niewielką grupą ludzi, od razu zostali zapakowani do wojskowego samolotu transportowego. Rozejrzał się po pokładzie. Żadnej znajomej twarzy. Nikogo z braci. Marka też nie było. Poczuł ulgę.

 

Po kilku godzinach lotu dotarli na miejsce. Z samolotu nie odebrał ich żaden pojazd. Musieli przejść pieszo kilkanaście kilometrów popędzani przez uzbrojonych, jadących obok w jakichś dżipach strażników. Widniało, więc mogli zorientować się w krajobrazie. Ewidentnie znaleźli się w miejscu z surowym klimatem. Może to Islandia? Wcześniej, jeszcze w trakcie lotu, zapytał jakiegoś kręcącego się po pokładzie wojskowego, dokąd lecą, ale nie uzyskał odpowiedzi. Żaden z pasażerów, którego zaczepił, też nie miał pojęcia, jaki jest cel ich podróży. Islandia raczej nie. Nie lecieliby tak długo. Choć, z drugiej strony, nigdy nie leciał wojskowym samolotem transportowym. Latają szybciej czy wolniej od cywilnych? Mogli wylądować gdziekolwiek na dalekiej północy lub dalekim południu.

Wykończeni dotarli do jakichś baraków. Tam kazano im przebrać się w rzeczy, które otrzymali przed lotem. Szybko. Byli popędzani. Żadnej intymności. Nic. Kobiety, mężczyźni, wszyscy razem. Widocznie Dimorphos uderzy lada chwila. Paweł nagle uświadomił sobie, że nie ma wśród nich żadnych dzieci. Był młody. Przed czterdziestką. Sprawdzali jego DNA. Kto to wszystko wymyślił? Kto zaplanował? Kto zaprojektował? Cieszył się na nowy świat.

Zostali nakarmieni. Jakaś breja w menażce. Obrzydliwe. Nic to. Zjedli. Byli gotowi do dalszej podróży. Myśleli wcześniej, że w tych barakach są ukryte jakieś wejścia do szybów, windy, którymi zjadą w głąb ziemi, gdzieś pod skorupę, gdzie dostaną miejsca na przeczekanie. Ale widocznie to jeszcze nie tu. W barakach, przy ścianach rozstawione były piętrowe łóżka. Słusznie. Byli zmęczeni podróżą. Potrzebowali snu. Pewnie jutro ruszą w dalszą drogę.

Rano obudził ich piskliwy dźwięk. Popędzani przez wojskowych i o dziwo przez kilku wybrańców, którzy zostali uzbrojeni w teleskopowe pałki ustawili się w rzędach przed barakiem. Podobny apel został zorganizowany przy innych barakach, których rzędy ciągnęły się hen, w dal.

– Wybrańcy! Szumowiny! – Padły słowa, które nikogo nie zaskoczyły. Już każdy zrozumiał, w jakim położeniu się znalazł. Mieli dużo czasu na przemyślenia. A jak ktoś sam nie wpadł, to został uświadomiony przez innych. Pawła nikt nie musiał uświadamiać. Zrozumiał, gdzie jest, gdy rozbolał go brzuch i dostał rozwolnienia. Kiedy, po odstaniu w kolejce do wiadra, musiał załatwić się przy innych. Nie znał wszystkich odpowiedzi, ale zrozumiał, że „te schrony to mrzonki”.

Koniec

Komentarze

Do około ¾ to jest udany tekst, może nie powalająco oryginalny w założeniach fabularnych (no, ale bardzo, bardzo mało opowiadań SF bliskiego zasięgu takie jest), ale sprawnie napisany i sensownie prowadzący intrygę. Pod koniec, jak dla mnie, sprawa się trochę rozsypuje, bo być może coś pominęłam / czegoś nie załapałam, ale trochę nie jestem pewna, dlaczego w końcu bohaterowie trafili, plus minus, do piekła łamanego przez obóz pracy. To znaczy, jasne, rozumiem, czym sobie bohater zasłużył, ale jak mieści się to, że te “schrony” są czymś takim, nie załapałam.

Na duży plus dialogi – piszesz je IMHO naprawdę sprawnie, brzmią naturalnie i dobrze się je czyta.

ninedin.home.blog

Cześć AP !!!

 

Fajne opowiadanie, bardzo mi się podobało. Choć może się zdziwisz jak napiszę, że koniec mnie rozczarował. Ja rozumiem, że to może jest fajny twist. Ale ja oczekiwałem innego zakończenia :) Pomysł ze schronami i kataklizmem bardzo mi się spodobał. Opisywałeś sceny w sposób bardzo interesujący. Wciągnęło mnie.

 

Serdecznie pozdrawiam!!!

Jestem niepełnosprawny...

@AP

Dobrze się czytało. Cały czas myślałem, że zawistny kolega mu to wszystko zafundował i manipulował nim, aby wszystkiego się pozbył i aby bardziej go pogrążyć. Myślałem, że na końcu mu powie, że teraz są kwita. Trochę brakowało mi kropki nad “i” w finalnym momencie. Niemniej bawiłem się dobrze.

ninedin, dziękuję. Bardzo zadowolony jestem z Twojej oceny. Trochę szkoda, że ¼ rozczarowała.

 

Spróbuję trochę obronić końcówkę. Wyobrażam sobie, że jeśli jakieś „deep state” zorganizowałoby dla nielicznych drogę ratunku przed zagładą, to nie zachowałoby się w porządku. Musiałoby się to odbyć kosztem innych. I zapewne spróbowano by załatwić przy okazji jakieś dodatkowe cele. Na przykład wyeliminować bez sądów ludzi, którzy w jakiś sposób podpadli. W czasie weryfikacji przed przyjęciem do loży, Paweł został gruntownie sprawdzony. Może jakieś testy wytypowały go do eliminacji? Inną odpowiedzią może być to, że budowa schronów musiała być utajniona. A ktoś tę pracę musiał wykonać.

Opowiadanie nie daje odpowiedzi, czy bohater od początku był oszukiwany. Może dopiero po tym co zrobił, został skierowany do takiej, a nie innej bramki.  

 

Pozdrawiam

dawidiq150, wielkie dzięki. Cieszy mnie, że opowiadanie się podobało.

 

Rozumiem, że koniec rozczarował. Nie wiem, jakiego zakończenia się spodziewałeś, ale sam często ewidentnie złym ludziom w różnych opowieściach kibicuję. Pamiętam jak oglądałem „Breaking bad” i po najobrzydliwszych rzeczach, których się bohater dopuszczał, dalej chciałem, by mu się udało. Ale odbiegłem od tematu.

ninedin również napisała, że końcówka się posypała. Starałem się z niej wytłumaczyć, więc tu już nie będę powtarzał argumentów za takim, a nie innym zakończeniem. 

 

Pozdrawiam

Michale Bronisławie, bardzo dziękuję. Cieszy mnie, że dobrze się bawiłeś.

 

Kolega był zawistny, ale główny bohater też miał swoje za uszami. Dużo rzeczy zostawiłem niedopowiedzianych, więc nie wykluczam, że wszystko to, co spotkało Pawła, zafundował Marek. I wbrew temu, co sobie Paweł wyobrażał, odebranie Anny nie było ostatnim akordem zemsty.

 

Pozdrawiam

@AP

O, ale to, co piszesz o załatwieniu przy okazji budowy schronów innych porachunków, do mnie trafia. Jest to dobre, przekonujące wyjaśnienie. Może by je warto było lekko zasugerować w tekście?

ninedin.home.blog

ninedin, może rzeczywiście za mało jest w tekście wskazówek dla tego wyjaśnienia. Zdaję sobie sprawę, że wiele kwestii jest niedopowiedzianych. Mea culpa. Choć mała sugestia jest w tekście, że Paweł nie był ulubionym “wybrańcem”. Był nałogowym hazardzistą i zrezygnował z terapii. To się “im” nie spodobało i było jakąś rysą na jego charakterze.

Witaj.

 

Ze spraw technicznych – sugestie oraz wątpliwości (do przemyślenia):

– No dobra. Nie jest dobrze. – nie bardzo mi to brzmi, jedno przeczy drugiemu

– Jak bardzo. – dałabym pytajnik

– Ile mam czasu. – i tu

Miałam tylko przekazać, że chodzi rejs na Moluki. – czy to pełne zdanie?

I co w końcu spadnie, to do końca nie wiadomo. – tego? (może w ogóle pominąć?)

Jak zadzwonimy z tego numeru, to proszę już nie odbierać (przecinek?) tylko wyjść przed dom.

 

Zabawne nagłówki przeglądanej w bibliotece gazety. :)

Dobry thriller, czyta się z zainteresowaniem, czekając na zakończenie, które i mnie nieco zdumiało. W sumie tak do końca nie można być pewnym, komu należy kibicować, bo każdy bohater opowieści ma „coś za uszami”, żaden nie jest kryształowy. :)

Pozdrawiam serdecznie, klikam za pomysł oraz za grę i jej rolę w opowiadaniu. :)

Pecunia non olet

bruce, bardzo dziękuję za przeczytanie i komentarz.

 

Wskazane błędy poprawiłem. 

 

– No dobra. Nie jest dobrze. – nie bardzo mi to brzmi, jedno przeczy drugiemu

Ja to widzę w ten sposób, że Krzysztof mówi pewnym skrótem. 

No dobra. Już odkładam telefon. Skoro chcesz koniecznie teraz pogadać o naszych sprawach, to ci powiem, że nie jest dobrze

 

Pozdrawiam

Ok, serdeczne dzięki, pozdrawiam, powodzenia. :)

Pecunia non olet

AP, podoba mi się i pomysł, i wykonanie.

Opowiedziałeś niezłą historię i choć od samego początku można się spodziewać, że dla Pawła rzecz nie skończy się dobrze, czytałam z dużym zaciekawieniem, zaintrygowana kolejnymi wypadkami. I choć finał opowieści wydał mi się nieco pospieszny, a nawet mocno skondensowany. Musze powiedzieć, że to była satysfakcjonująca lektura.

Mam nadzieję, że poprawisz usterki, bo chciałabym móc zgłosić opowiadanie do Biblioteki.

 

Jak twier­dzi nasz roz­mów­ca, pro­gram był suk­ce­sem, ale kie­row­nic­two chcia­ło ukryć…”. → Po wielokropku nie stawiamy kropki.

 

Mia­łam tylko prze­ka­zać, że cho­dzi rejs na Mo­lu­ki. → Chyba miało być: Mia­łam tylko prze­ka­zać, że cho­dzi o rejs na Mo­lu­ki.

 

In­flu­en­ser­ka z Gad­kiSz­mat­ki… → Literówka.

 

ja­dą­cych obok w jakiś dżi­pach straż­ni­ków. → …ja­dą­cych obok w jakichś dżi­pach straż­ni­ków.

 

Wy­koń­cze­ni do­tar­li do jakiś ba­ra­ków.Wy­koń­cze­ni do­tar­li do jakichś ba­ra­ków.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

regulatorzy, bardzo dziękuję. Błędy poprawiłem.

 

Pozdrawiam

Bardzo proszę, AP. Miło mi, że mogłam sie przydać, a teraz idę do klikarni. :)

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hej Fragment opowiadania znałem już z wyzwania :). I jak pisałem pod wyzwaniem, że jest dużo niewiadomych to w dłuższej wersji wiele z nich się wyjaśnia :). Podoba mi się początek gdzie mamy tajemnice w postaci groźby Marka. Dalej dokładasz widmo zgłady, co przyciąga do tekstu i trzyma w napięciu do końca. Sam konicówka chyba niepotrzebnie jest taka tajemnicza, ja nie wiem właściwie co się stało, po za tym, że chciałeś ukarać Pawła ;). No i pytanie czy karanie bohatera było konieczne? Ja jakoś do samego końca jednak liczyłem, że przeżyje. Klikam i pozdrawiam :)

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Bardzie, dziękuję za przeczytanie i komentarz.

 

Kara, no cóż, chyba musi być, choć jeszcze bohatera nie uśmierciłem.

 

Pozdrawiam

 

 

Przeczytałem z zainteresowaniem, czekając na finał. Zgodnie z oczekiwaniem ‘bohater’ został ukarany, taki prosty jestem zwierzak. Może wolałbym coś bardziej wymyślnego dla niego, ale to daje możliwość dalszego rozwinięcia.

Oj tam, Koala75, krygujesz się z tym “prosty jestem zwierzak”. Bo czemu wolałbyś jakąś wymyślną karę dla bohatera? Masz jakieś propozycje?

 

Cieszę się, że przeczytałeś z zainteresowaniem. Dziękuję i pozdrawiam.

Przeczytałem z przyjemnością, wciągnąłem się i szczerze mówiąc bardzo mi się podobało. Jedyna krytyczna uwaga z mojej strony, to że scena z żoną była nieco zbyt pośpieszna, czegoś mi w niej zabrakło. Chciałbym też wiedzieć skąd taka powiedzmy “nieszablonowa” kara, to część spisku konkurenta? Jest jakiś globalny plan ostatecznego rozwiązania kwestii hazardzistów, arystokratów, bogaczy i szumowin?

Ogólnie ucieszyłoby mnie rozwinięcie wielu wątków – od tajemniczej loży i jej członków, przez wątek upadłości i konkurenta, po relacje z żoną.

Nie odbierz mnie źle, opowiadanie mi się podobało, ale kilka tysięcy znaków więcej, moim zdaniem, dobrze by mu zrobiło.

Żegnaj! Życzę Ci powodzenia, dokądkolwiek zaniesie Cię los!

Bosmanie, dziękuję. Cieszę się, że mimo zastrzeżeń, przeczytałeś opowiadanie z przyjemnością.

 

Punktem wyjścia do napisania opowiadania była właśnie scena z żoną. Scena ta uczestniczyła w zabawie „Wyzwanie #20”. Gdy się nad nią zastanawiałem, wyobraziłem sobie, co do niej doprowadziło i co mogło wydarzyć się potem. Po jej napisaniu i zakończeniu wyzwania napisałem całe opowiadanie. Myślałem by trochę te scenę zmienić, ale uznałem, że to nie byłoby zbyt uczciwe. I ostatecznie zdecydowałem się umieścić ją w całości bez zmian.

 

Na wiele pytań, które stawiasz, rzeczywiście opowiadanie nie odpowiada. Ale raczej nie było planu ostatecznego rozwiązania kwestii hazardzistów, arystokratów, bogaczy i szumowin. Chodziło mi raczej o pokazanie, że pod fasadą oficjalnego państwa istnieje jakaś siła, która ma faktyczną władzę. Wcześniej podczas dyskusji napisałem coś takiego:

“Wyobrażam sobie, że jeśli jakieś „deep state” zorganizowałoby dla nielicznych drogę ratunku przed zagładą, to nie zachowałoby się w porządku. Musiałoby się to odbyć kosztem innych. I zapewne spróbowano by załatwić przy okazji jakieś dodatkowe cele. Na przykład wyeliminować bez sądów ludzi, którzy w jakiś sposób podpadli. W czasie weryfikacji przed przyjęciem do loży, Paweł został gruntownie sprawdzony. Może jakieś testy wytypowały go do eliminacji? Inną odpowiedzią może być to, że budowa schronów musiała być utajniona. A ktoś tę pracę musiał wykonać.

Opowiadanie nie daje odpowiedzi, czy bohater od początku był oszukiwany. Może dopiero po tym co zrobił, został skierowany do takiej, a nie innej bramki.”

 

Z jednej strony zarzut, że wiele wątków nie zostało zamkniętych, przyjmuję z pokorą, ale z drugiej strony cieszy mnie fakt, że zdołałem na tyle zainteresować historią, by wywołać poczucie niedosytu. 

 

Opowiadanie było pomyślane, jako seria drobnych scen, które dzieją się na przestrzeni lat. Historia prywatna miała być spleciona z historią zbliżającej się zagłady. Ta nadchodząca zagłada miała być jedynie sygnalizowana przez przypadkowo pojawiające się gdzieś w tle informacje, by ostatecznie zdominować całą opowieść. Zastanawiałem się, w jakim stopniu poprzez takie drobne sceny (np. scena przyłapania Pawła na serfowaniu po Internecie), można opowiedzieć dużą historię. Niedomykanie, czy nierozwijanie różnych wątków było w gruncie rzeczy celowym zabiegiem.

 

Pozdrawiam

 AP 

że mimo zastrzeżeń, przeczytałeś opowiadanie z przyjemnością

Muszę inaczej formułować komentarze – nie chciałbym żebyś odebrał moje uwagi jako zastrzeżenia, to bardziej przemyślenia czego mi trochę brakowało, bo tak jak napisałem opowiadanie naprawdę mi się podobało i doczytałem je z uczciwym zadowoleniem i satysfakcją.

Punktem wyjścia do napisania opowiadania była właśnie scena z żoną. Scena ta uczestniczyła w zabawie „Wyzwanie #20”.

Szczerze powiedziawszy – nie przeczytałem opisu, a nawet gdybym przeczytał, nie wiedziałbym czym są wyzwania, więc oceniłem tę scenę tylko przez pryzmat tego opowiadania.

Z jednej strony zarzut, że wiele wątków nie zostało zamkniętych, przyjmuję z pokorą, ale z drugiej strony cieszy mnie fakt, że zdołałem na tyle zainteresować historią, by wywołać poczucie niedosytu. 

Nie powiedziałbym że te wątki są niezamknięte, raczej uważam je za nierozwinięte :)

Opowiadanie było pomyślane, jako seria drobnych scen, które dzieją się na przestrzeni lat. […] Zastanawiałem się, w jakim stopniu poprzez takie drobne sceny (np. scena przyłapania Pawła na serfowaniu po Internecie), można opowiedzieć dużą historię. […]

Z czystym sumieniem mogę powiedzieć że udało Ci się to i wyszło całkiem zgrabnie.

Żegnaj! Życzę Ci powodzenia, dokądkolwiek zaniesie Cię los!

Bosmanie, pozostaje mi tylko jeszcze raz podziękować.

 

Nowa Fantastyka