- Opowiadanie: Marcin_Kamala - Sznuróweczka na usteczka

Sznuróweczka na usteczka

Po prostu zdechnij? Ty, który mnie skrzywdziłeś. Zdechnij. I nie krzywdź więcej.

Oceny

Sznuróweczka na usteczka

Sulla wytoczył się z knajpy i ruszył uliczką w dół. Uśmiechnął się lekko, myśląc o tym, co go czeka. Już za parę minut miał wpaść prosto w ramiona dziewczęcia o imieniu Kolde, jednej ze swoich kochanek. W kieszeni kapitana spoczywał miedziany pierścień, który zamierzał podarować dziewczynie – bezwartościowa błyskotka wygrana w karty, a będąca rzekomo podarunkiem od własnego ojca, wracającego niegdyś zza morza.

Słodka jak miód, naiwna jak dziecko Kolde święcie wierzyła w wizje rychłego ślubu pomiędzy nią, a starszym, ale przecież wciąż przystojnym mężczyzną. Imponował jej już na długo przed zawarciem ich znajomości. Od służących dostarczających jej codziennie świeże figi i równie świeże plotki słyszała o ognistym temperamencie, młodzieńczej energii i męstwie żołnierza.

O ile jego temperament udało jej się sprawdzić dość szybko, o tyle w opowieści o odwadze musiała po prostu uwierzyć. Nie przeszkadzało jej to jednak przedstawiać go w historiach opowiadanych przyjaciółkom jako herosa. Kolde czuła się dumna, przechadzając się z nim wieczorami, gdy czuła na sobie zazdrosne spojrzenia mijanych kobiet. To właśnie kapitan lubił najbardziej. Młodość, naiwność, a przede wszystkim uległość młodej kochanki i nabożny podziw, jakim go darzyła – to wszystko sprawiło, że spędzał z nią dużo czasu, codziennie pławiąc się w komplementach.  

Sulla wyprostował się i spojrzał w górę. Niebo było bezchmurne, księżyc wyłonił się znad konarów drzew. Kapitan rozprostował silne ramiona, wciągnął powietrze i poczuł zapach wina i dymu, woń tak bardzo charakterystyczną dla tej części miasta.

Lubił tu przebywać. Kurwa… Jak to lubił. Powietrze nasycone było dodatkowo aromatami orientalnych przypraw, których karczmarze dodawali do gorącego pitnego miodu. Z kominów pobliskich chat wydobywał się gęsty, siwy dym. Sulla podniósł głowę. Zmusił się do tego, by wytężyć wzrok. Cholerny żołnierski przykaz – bądź uważny i wypatruj wroga

Psia jego…

 Przez ułamek sekundy wydawało mu się, że na jednym z dachów coś błysnęło – kątem oka kapitan zobaczył małe, niebieskie światełko. Kapitan uniósł głowę i niespodziewanie poczuł uderzenie. Coś małego, bardzo ostrego trafiło prosto w jego krtań. Sulla z trudem przełknął ślinę, chrząknął i nagle zatrzymał się zdezorientowany. Nie wiedział, co właściwie go ugodziło, ale po plecach przebiegł mu dreszcz. Czuł, że jest obserwowany. Jakby ktoś wiedział, że spojrzy chwilę wcześniej w niebo, jakby czekał, by oddać tak celny strzał. Sulla przejechał dłonią po swojej szyi i poczuł na palcach ciepłą krew.

Cholerni gówniarze, pomyślał Sulla, chcąc upewnić samego siebie, że to wszystko tylko żarty dzieci ukrytych w krzakach. Nie był jednak pewien. A może…?

 Mocniej otulił się płaszczem i przyspieszył kroku. Nie chciał, by wyglądało na to, że się przestraszył. Okolica nie należała do bezpiecznych. Kapitanowi wydawało się, że słyszy za sobą czyjeś kroki. Kiedy jednak odwrócił się, jak na złość zobaczył, że nikt za nim nie idzie. Ciemna, gdzieniegdzie oświetlona blaskiem pochodni uliczka była pusta.

– Pieprzeni gówniarze! – krzyknął kapitan. – Żebym ja was dostał w swoje ręce. Łby poukręcam! Nogi z dupy powyrywam! Bękarty cholerne! 

Sulla ruszył wzdłuż uliczki, gdy nagle usłyszał za plecami parsknięcie. Ktoś niczym cień, mała czarna postać, przebiegł tuż za nim, trącił go lekko i schował się za rogiem. Kapitan przeklął z wściekłością i rzucił się za tym, kto, jak sądził, musiał być dzieckiem. Gdy tylko skręcił, zauważył w bocznej uliczce uchylone, kołyszące się drzwi.

– Wychodź, smarkaczu! – rzucił Sulla, zbliżając się do niewielkiej szczeliny. Starał się, by w jego głosie nie słychać było lęku.

W odpowiedzi kapitan usłyszał śmiech, niby dziecięcy. A jednak było w nim coś upiornego. Mężczyzna potarł twarz. Strach nagle zastąpiła wściekłość.  Sulla bywał porywczy i chociaż w tej chwili nie był pewien, czy podążanie za czarną postacią jest rozsądne, a mógł być pewien, że to czysta głupota, gwałtownie ruszył ku drzwiom. Pomieszczenie, w którym się znalazł, oświetlała zaledwie mała, dogasająca świeca. Wydawało się puste. Sulla ujrzał stare ściany pokryte miejscami próchnem i kilka niewielkich kupek siana. Poczuł mdłości, zapewne spowodowane słodkim zapachem unoszącym się w powietrzu. Ktoś, być może jeden z mieszczan, musiał nielegalnie przechowywać tu bydło. Kapitan wszedł głębiej i rozejrzał się w poszukiwaniu napastnika, gdy nagle za jego plecami z hukiem zatrzasnęły się drzwi. Sulla rzucił się w ich kierunku, wyciągnął ręce, by złapać zbiega, ale niespodziewanie poczuł, że coś podcina mu nogi w kolanach i runął. Wstał szybko i otrzepał ręce z błota i kurzu. W słabo oświetlonym pomieszczeniu nadal nie mógł nikogo zobaczyć. Serce tłukło się w jego piersi jak oszalałe. Wiedział, że ktoś tu jest, jedyną szansą była więc ucieczka. Nierówna walka z niewidzialnym wrogiem nie wchodziła w grę. Dysząc, kapitan dopadł drzwi, nie zdołał ich jednak otworzyć. Zacisnął powieki, gdy poczuł spływające po skroni kropelki chłodnego potu. Wciągnął powietrze, opanował się i otworzył oczy, lecz zobaczył tylko ciemność. Świeca zgasła.

– Tamtędy raczej nie wyjdziesz. – Kapitan usłyszał szept. Było w nim coś. Pieprzona groźba. I…

Pewność.

Pewność i nonszalancja.

Tak. Szepczący wiedział, był cholernie pewien, że ma Sullę w garści. Kapitan zebrał się na odwagę i wycedził:

– Nierozsądnie jest napadać na żołnierza. Kimkolwiek jesteś, radzę ci otworzyć te drzwi. – mówiąc to, kapitan szedł po omacku wzdłuż ściany równoległej do ulicy. Udało mu się opanować drżenie i starał się teraz mówić spokojnie, ale zdecydowanie. – Sprowokowałeś mnie, młody. Brawo! – słowa Sulli stawały się coraz bardziej stanowcze. Chciał też, by ton jego głosu wyrażał pobłażanie. A przynajmniej coś na jego kształt. – Masz niezłego cela, mały. Zwabiłeś mnie tu. Jutro pochwalisz się kolegom, że nabroiłeś, opowiesz, jak mnie tu zaciągnąłeś. Ale teraz już dość. Zgasiłeś świecę. Ja nie widzę ciebie, ty nie widzisz mnie. – Sulla posuwał się coraz dalej od drzwi. – Uznajmy więc, że szanse się wyrównały… – Kapitan zatrzymał się i podniósł lekko prawą nogę, by wyciągnąć zza wysokiej cholewy nóż. Znów usłyszał parsknięcie.

 – Świeca była dla ciebie. Skąd pomysł, że ja jej potrzebuję? – po tych słowach na chwilę zapadła cisza. Sulla słyszał jedynie bicie swojego serca. – Proszę cię, schowaj to, zanim zrobisz sobie krzywdę. Nie chcemy nabrudzić.

Kapitan trzymał nóż w prawej ręce, mocno zaciskając na nim palce. Udało mu się wydusić z siebie słowa:

– Rodzice nie nauczyli cię szacunku do starszych?

– Ja nie mam rodziców…

Sulla dostrzegł przed sobą błysk. Było to to samo niebieskie światło, które widział zaledwie kilka minut wcześniej na dachu jednej z chat i stawało się ono teraz coraz jaśniejsze, powoli zbliżając się do niego. Po chwili Sulla zobaczył, że blask pochodzi z małego kamienia będącego częścią medalionu zawieszonego na szyi idącej w jego kierunku postaci. Światło jaśniało, Sulla widział już zarys twarzy – stał przed nim chłopiec, może dwunastoletni. Ciemne włosy opadały mu na opuszczone powieki. W błękicie światła medalionu jego policzki i usta wydawały się trupioblade. Nagle chłopiec spojrzał prosto na niego. Sulla krzyknął. W jednej chwili zrozumiał, jak straszliwy błąd popełnił, przechodząc przez drzwi. W pojedynkę nie miał szans.

– … i zawdzięczam to tobie.  

 

Nad ranem jeden ze stałych bywalców pobliskiej gospody wyszedł z niej chwiejnym krokiem i skierował się w górę uliczki. Szedł szybko, otulony poplamionym płaszczem, gdy nagle spostrzegł uchylone drzwi. Podszedł bliżej i zauważył wystający zza progu żołnierski but. Mężczyzna ucieszył się, rozejrzał, upewniając, że nikt go nie widzi i ruszył ku leżącej postaci. Liczył na łatwy zarobek. Sakiewki strażników miejskich rzadko bywały puste, w końcu całe miasto składało się, by przymykali oni oko na przeróżne występki.

Nagle zza drzwi wybiegł mały kundel, dumnie dzierżąc w umorusanym krwią pysku kawałek mięsa. Mężczyzna wzdrygnął się. Nie dojrzał, co dokładnie stało się zdobyczą psa, poczuł jednak nagłe obrzydzenie na myśl o martwym szczurze czy ptaku.

Żołnierz leżał twarzą na deskach. Jego ręce rozrzucone były bezwładnie wokół ciała. Mężczyzna przykucnął, jego dłoń odnalazła żołnierski pas, nabrzmiała sakiewka wypełniona była monetami, głównie srebrnymi, ale znalazło się i kilka złotych. Po chwili spoczywała już w jego lepkiej od wina ręce.

– Dziękuję, przyjacielu – mężczyzna przykucnął i poklepał żołnierza po ramieniu.

Ciało pozostało nieruchome, żołnierz ani drgnął.

Człowiek wstał. Na myśl przyszło mu…

Trup?

Kurwa.

A jeśli ktoś widział go, wchodzącego do tej rudery? A jeśli żołnierz naprawdę jest martwy i to on będzie podejrzewany o zabójstwo? Okraść kogoś to jedno, ale zamordować członka gwardii…

Musiał działać. Najpierw należało sprawdzić, czy gość naprawdę nie żyje, a potem… coś się wymyśli.

Ciało było ciężkie, niełatwo było je odwrócić. Mężczyzna sapał i stękał głośno, zastanawiając się nad własną głupotą. Ale skoro już tu wszedł, musiał się upewnić. Najwyżej wybiegnie za chwilę, wołając o pomoc. Strażnicy zbiegną się i pewnie nawet nie zauważą, że sakiewka zniknęła. Może nawet zaczną obwiniać o to jednego z nich, tego, który pojawi się jako pierwszy.

Odwrócenie leżącego żołnierza zajęło mu dobrych kilka chwil. Ostatkiem sił zaparł się i przekręcił go tak, by móc dostrzec przód głowy i tors. Oczom mężczyzny ukazała się zmasakrowana twarz niemal w całości zamieniona teraz w miazgę. Zakrzepła krew utworzyła na skórze trupa coś na kształt maski. Tam, gdzie powinny znajdować się oczy, ziały teraz wydrążone czymś ostrym kratery, błyszczące i niemal czarne. Zamiast nosa z twarzy żołnierza wystawał kawałek ostrej, zapewne strzaskanej kości. W szczególny sposób ktoś potraktował usta. Wargi, wykrzywione w grymasie, zostały zaszyte długim kawałkiem słomy, ślady rozlanej wokoło krwi wskazywały na to, że zrobiono to jeszcze za życia gwardzisty.

Krzyk zamarł mężczyźnie na ustach. Pierwszy raz w życiu zakręciło mu się w głowie. Chwycił to, co było najbliżej. Drewniane, lekko spróchniałe drzwi, zaskrzypiały i otworzyły się z trzaskiem. Mężczyzna poczuł na twarzy blask słońca. Upadł, boleśnie obcierając nagie łokcie. Chciał wrzeszczeć, krzyczeć, wzywać pomoc. Nagle jego wzrok padł na lewą dłoń. Do srebrnej bransolety wiszącej na nadgarstku przyczepiło się coś miękkiego. Mężczyzna nie był pewien, kto wrzeszczy. Może był to on sam. Zgromadzeni wokół ludzie zaczęli się nagle rozpraszać. Nieznajomy jęknął. Zerwał się na nogi i jednym ruchem ściągnął pieprzoną błyskotkę.

Siny, trupi język upadł na pokrytą kurzem uliczkę.

Koniec

Komentarze

Witaj.

Niezły horror, makabryczne sceny opisujesz bardzo realistycznie. Sullę skojarzyłam oczywiście ze Starożytnym Rzymem, a spadającą z góry na jego gardło rzecz – z atakowaniem dachówkami trybunów ludowych w “Wiecznym Mieście” podczas krwawych walk optymatów z popularami. :)

Mignęły mi kilka razy sprawy językowe, ale było ich niewiele. 

Fragment wciąga w akcję, lecz niewiele można napisać o samej fabule, ponieważ jest jeszcze nieznaną i dość tajemniczą. :)

Warto wspomnieć o wulgaryzmach.

Pozdrawiam serdecznie, powodzenia. :) 

Pecunia non olet

Cześć,

 

takie uwagi na początek:

 

Imponował jej już na długo przed zawarciem ich znajomości. Od służących dostarczających jej codziennie świeże figi i równie świeże plotki słyszała o ognistym temperamencie, młodzieńczej energii i męstwie żołnierza.

O ile jego temperament udało jej się sprawdzić dość szybko, o tyle w opowieści o odwadze musiała po prostu uwierzyć. Nie przeszkadzało jej to jednak przedstawiać go w historiach opowiadanych przyjaciółkom jako herosa.

 

W tekście masz bardzo dużo zbędnych zaimków. Np. jeśli jedyna postać we fragmencie tekstu krzyczy, to zrozumiałe, że słychać jej głos i nie trzeba tego doprecyzować. W dodatku tak nadmiar mocno wpływa to na płynność tekstu.

 

Młodość, naiwność, a przede wszystkim uległość młodej kochanki i nabożny podziw (…)

 

(…) kątem oka kapitan zobaczył małe, niebieskie światełko. Kapitan uniósł głowę i niespodziewanie poczuł uderzenie.

 

Fragment czytało się bardzo płynnie, obrazowo stajesz się oddać każdą scenę. Uważaj, żeby jednak nie przesadzić pod tym względem. Na razie ciężko ocenić coś więcej, ale z chęcią dowiedziałabym się, co było dalej.

Nie ma Boga, wszechświata, rodzaju ludzkiego, ziemskiego życia, nieba i piekła. To wszystko jest snem - groteskowym i głupim snem. Nic nie istnieje prócz ciebie. Ty zaś jesteś jedynie myślą, bezdomną myślą, wędrującą samotnie wśród pustej wieczności.

Pierwsze słowo i się napaliłam, będzie dyktator Sulla i Rzym. Potem się okazało, że zamiast dyktatora jest o kapitanie. Uwielbiam wszelkich wojskowych, najemników, żołdaków, no to lecimy dalej.

Świetnie się to czytało, powtórzenia, już wytknięte, zarejestrowałam, ale nie przeszkadzały mi, bo skupiłam się na treści i jakoś szczególnie nie zgrzytało. Na koniec niedosyt i chęć na więcej. No trafiłeś w mój gust z tym klimatem.

Koń jaki jest każdy widzi, a i tak darowanemu w zęby nie zaglądasz.

Bardzo Wam dziękuję. Za uwagi i zachęty. Wezmę wszystko pod uwagę, przeanalizuję i, jeśli to nie problem, wyślę Wam trzem kontynuację. Chyba jestem zbyt mało pewny siebie, żeby wrzucać więcej. No… Tak już jest.

 

Dzięki wielkie za Wasz czas i uwagi.

I ja dziękuję, wysyłaj, będę się starała jak najszybciej przeczytać; powodzenia. :)

Pecunia non olet

Nowa Fantastyka