- Opowiadanie: Gretzky - Metallica

Metallica

Takie tam, lajtowe opowiadanko. Bez większych twistów, rozkmin, czy ambicji :P

 

Na planetę Wodną Cadieux przybywa multimilioner z zamiarem przeżycia przygody. Sprytna załoga statku Efemeryda ma w zanadrzu plan, który zapewni mu przeżycia jedyne w swoim rodzaju...

Warto słuchając opowiadania, odpalić sobie w tle “For Whom The Bell Tolls" Metallici. No, chyba że macie sprzęt sprzed 2006 roku, wtedy... może lepiej nie? ;)

Za tym z pozoru prostym opowiadaniem tkwi całkiem ciekawa historia. Otóż utwory Metallici "For Whom The Bell Tolls" oraz Janet Jackson "Rhythm Nation” naprawdę są szkodliwe dla twardych dysków. To znaczy, mogą być, jeśli właśnie używasz starego sprzętu.

Zapraszam na kanał YT jeśli wolicie wersję audio. Jest tam też sporo innych opowiadań: 

https://youtu.be/9Ufq2HmGkm4

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Biblioteka:

Użytkownicy

Oceny

Metallica

– Panie Calakis, witam na Efemerydzie! Mam nadzieję, że podróż przebiegła bez zarzutów?

– Bez zarzutów?! Kurwa, macie tu ulewę stulecia, lądownikiem miotało jak chorągiewką, aż się rzygać chce i pizga jak na Oberonie. Słuchaj, ty! Jak się nazywasz?

– Kapitan Kurt Fransen, proszę pana.

– Słuchaj Kurt. Prowadź do kajuty i oby było ciepło. Wydaję na tę atrakcję w chuj forsy. Lepiej pokażcie, że warto!

 

Kapitan odprowadził szanownego gościa wzrokiem. Okazało się, że Yannis Calakis jakimś cudem wie, w którą stronę do kajuty. Cóż, chyba multimiliarderzy faktycznie mają jakieś ukryte zdolności, których brakuje innym ludziom, a przy okazji potwierdza się też stereotyp o tym, jak traktują innych. No trudno, niech będzie. Już nie takich cwaniaków przerabiali, a przecież liczy się hajs. Jutro, gdy będą robić podwodny rekonesans, naśle się na niego Boba, żeby postraszył tą swoją opowieścią o Metallice i trudny klient spokornieje raz dwa. Kto wie, może nawet nie będzie trzeba robić polowania i strwożały mikrus zechce wracać do domu? Nieee, tak się nie stanie. To nie ten typ. Takich jak on nie powstrzyma strach. Koleś zechce swoje trofeum, choćby nie wiem co. I to pewnie to największe.

 

– Szykujcie się. Klient wymagający. Jutro zapolujemy na smoka – rzucił na podręczny czat w intranecie załogowym. Wiadomość od razu dostała trzy czarne serduszka. Chłopaki są nakręceni, dobrze. I Bobowi też się spodoba.

 

Następnego dnia, gdy byli już na pełnym morzu, pogoda obróciła się o sto osiemdziesiąt stopni i słońce prażyło nienaturalnie mocno. Yannis Calakis stał w rozkroku z rozpostartymi ramionami, gdy dwóch członków ekipy Efemerydy ubierało go w specjalny strój do żeglugi. Multimiliarder uśmiechał się z twarzą wzniesioną ku górze, zupełnie jakby słoneczny żar wcale nie palił mu naskórka, a jedynie mile ogrzewał strudzone oblicze człowieka sukcesu.

 

– Panie Calakis – zagadnął kapitan statku, wyrywając klienta ze stanu zamyślenia. – Był pan kiedyś na naszej planecie? Wodnej Cadieux?

– Co? Nie, nie – klient machnął ręką, wyrywając przy okazji precyzyjnie montowane rureczki i przypinki. – Jestem tu pierwszy raz. Żona mnie namówiła, wie pan. Lubię wędkarstwo i polowania, i stąd pomysł, że taka ekstremalna przygoda u panów mi się spodoba. No, nie powiem. Na razie czekam na rozwój sytuacji, bo nic się nie dzieje. Ale statek ładny przynajmniej. Tylko nazwa dziwna.

– Efemeryda? A dziękuję. Tak, to miał być tylko przejściowy biznes, który miałem zamykać po kilku miesiącach, stąd ta nazwa. Ale okazało się, że klientom się podoba to, co robimy, więc postanowiłem kontynuować. A nazwa została.

– Dobra, dobra – Calakis znowu machnął ramieniem, robiąc wyolbrzymiony gest kończenia tematu. Nie to go interesowało. – Proszę mi powiedzieć Kurt, mogę mówić Kurt? Wczoraj w sumie mi się pan przedstawiał, to chyba mogę?

– Może pan.

– No dobra Kurt, to na co polujemy, co? Jakieś gigantyczne kraby? Syreny? O! Może syreny? Zrobilibyśmy ten motyw, jak z Odysei, co? Ha, ha. Przywiążecie mnie do masztu, Kurt? Haha! A czekaj, ten statek nie ma masztu! Hahaha!

– Mam dla pana lepszą alternatywę. Najmocniejsze danie z oferty.

– Tak? A niby co?

– Zapolujemy na smoka, panie Calakis. Smoka morskiego, słyszał pan kiedyś o nich?

– Klient wyrwał się spod dłoni majtków nakładających kostium i pokracznymi ruchami zbliżył do kapitana.

– Na behemota? A to nie zabronione?

– Jeśli się nie ma uprawnień, to tak. Ale my je mamy. Pokazać panu?

– Nie, nie. Nie wygłupiaj się! Słuchaj, a to prawda, że zieją ogniem?

– Nie do końca. Raczej plują ogniem.

– Jak to?

– Widzi pan, smoki morskie albo behemoty, jak pan je nazwał, to najwięksi mieszkańcy tych wód. Polują na wszystko, co zmieści się w ich paszczach, byle tylko się poruszało. Pod tym względem nie należą do organizmów wybitnie inteligentnych, a to sprawia, że często jedzą coś, czego w gruncie rzeczy nie powinny. Skały, drewno, śmieci, statki, czy pojazdy wodne. Żeby sobie z tym poradzić, smoki spływają do samego morskiego dna i pożerają stamtąd drobne kamyki, które pomagają w trawieniu niechcianych zdobyczy. Coś jak u ziemskich zwierząt, na przykład ptaków…

– Do rzeczy Kurt, bo gadasz jak ta baba z filmów przyrodniczych!

– Przepraszam najmocniej, ale chodzi o to, że owe kamyczki, to fosfor. Występuje tu naturalnie i gdy pozostaje pod wodą, jest tylko zwykłym kamykiem. Ale gdy smok wypłynie nad wodę i pokaże łeb, fosfor który pozostał mu między zębami i na języku momentalnie zaczyna płonąć. Zwierzę jest na niego jako tako uodpornione, ale z lubością wykorzystuje go zwyczajnie jako broń. Najczęściej jako broń przeciwko nam.

– O kurwa! Niezły skurwysyn.

– Zgadza się. A dzisiaj jednego upolujemy. Pan upoluje.

– Ja pierdole, dobra!

– Jednak żeby to zrobić, najpierw trzeba takiego smoka zlokalizować. Dlatego ubieramy pana w specjalny strój. Wsadzimy pana w batyskaf i wyślemy z jednym z naszych ludzi, by znaleźć bestię. 

– Cudnie, z kim?

– Zobaczy pan.

 

Gdy Bob pojawiał się wśród ludzi, wszyscy milkli. Gdy podawał do uścisku swoją mechaniczną dłoń, największym osiłkom miękło ramię, wcale nie dlatego, że mocno ściskał, a z obrzydzenia. Bob nie dbał szczególnie o swoją starą protezę. W zasadzie, to o siebie też nie dbał, przez co roztaczał wokół aurę zapachów portowych spelun, mimo że na Wodnej Cadieux takie zapachy były już szczęśliwie zapomnianą pieśnią przeszłości. Gdy Bob przebywał w otoczeniu innych, z jakiegoś powodu nikomu nie chciało się prowadzić towarzyskich small talków. I z jakiegoś powodu Bob odczytywał to zawsze jako zaproszenie do opowiedzenia swojej historii.

 

– Przyleciałem tu trzydzieści lat temu… – schrypiały głos starca przerwał monotonną sonatę silników i osprzętowania batyskafu. 

– Nie… nie pytałem. Ekhm! Ja nie pytałem… wcale. – wyjąkał siedzący na fotelu drugiego pilota Calakis. Bobowi nie przeszkadzała ta uwaga.

– Byłem teoretykiem muzyki. Miałem wielkie plany! Ale co może robić teoretyk muzyki na jakimś wodnym zadupiu gdzie nie wykształciła się cywilizacja? Tak mówili. Mylili się! Ja wiedziałem. Wiedziałem, że skoro są tu organizmy morskie, mermani, czy tam syreny jak je teraz nazywają, to muszą się komunikować. Tak jak na Ziemi robiły to delfiny, wieloryby. One może i nie wykształciły cywilizacji, ale wszyscy zgadzali się, że gdyby nie ludzie, to właśnie ssaki morskie byłyby gatunkami dominującymi. Dlatego, gdy usłyszałem o stworach na Wodnej Cadieux i potem, gdy je zobaczyłem… Gdy usłyszałem nagranie pieśni smoka morskiego i pojękiwania merman wiedziałem, że to jest to. Cywilizacja tu istnieje, tylko my nie potrafimy się z nimi skomunikować. Więc przyleciałem. Rozpocząłem badania i co? Co zyskałem?

– C… Co pan zyskał? – Yannis Calakis wybełkotał jak zahipnotyzowany. Bob tylko znacząco poruszył mechanicznym ramieniem.

 

Schodzili niżej. Światło rażącego słońca powoli przestawało docierać tak głęboko i batyskaf uruchomił zewnętrzne lampy. W kabinie jarzyło się czerwone oświetlenie głębinowe. Dookoła panowała nieprzenikniona pustka. Czerń głębsza niż mrok kosmosu. Otchłań, która z każdą kolejną sekundą spoglądania w nią szeptała do człowieka coraz śmielej i coraz więcej, obiecując odkrycie nieprzebranych tajemnic wodnego świata. W zamian zabierając resztki jego poczytalności.

 

– Janet Jackson i Metallica – rozpoczął Bob. Najwidoczniej poczuł, że to pora na kolejny rozdział opowieści. – Słyszał pan kiedyś?

– Co? Nie, n-nie słyszałem.

– Jasne, że nie. Nikt tu o nich nie słyszał, dlatego nikt nie potrafił się skomunikować z obcymi. Bo co? Bo muzyka dwudziestego wieku jest zła? Bo stara? No to teraz macie. Ale wie pan, że Wodna Cadieux to najtrudniejsza planeta do kolonizacji? To już pan słyszał? Na pewno. A dlaczego jest najtrudniejsza? Bo siada tu sprzęt. Elektronika. Psuje się ni stąd, ni zowąd. Ot, płyniesz sobie batyskafem i pyk! Silniki się wyłączają, światła gasną, a radio milczy. Do widzenia! Albo budujesz bazę i nagle wszystkie dźwigi zaczynają się kręcić jak wiatraki, czyniąc nieoszacowane zniszczenie dookoła i niwecząc całe przedsięwzięcie. Czy to wirus komputerowy? Atak hakerski? Nieee. Czy to błąd w oprogramowaniu? Skąd. To może trzeba szukać przyczyn gdzie indziej? Wyjść poza pudełko? Otóż to. I to ja pierwszy postulowałem, że wszystko ma związek z muzyką smoków i merman. Że to jest prawdziwe zagrożenie, a nie jakieś tam plucie ogniem. Że to ich dźwięki rezonują, jak w Rhythm Nation albo…

 

Pojazdem raptownie zakołysało. Yannis Calakis zaklął piskliwie, obawiając się, że batyskaf zmieni się lada moment w podwodną trumnę. Na szczęście po chwili złapali stabilność i wszystko działało.

 

– Jakaś podwodna fala – skomentował Bob, by po chwili wrócić do swojej opowieści. – Gdzie to ja? Aha! No to słuchaj pan. W historii były tylko dwa utwory, które niszczyły elektronikę. Wydany w tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym dziewiątym Rhythm Nation od performerki Janet Jackson, który miał większy rozgłos w temacie oraz drugi utwór z tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego czwartego, zatem pierwszy w kolejności powstania, For Whom the Bell Tolls od Metallici. Oba były zwykłymi piosenkami nagranymi na zwykłych albumach, ale wersje singlowe, te puszczane w rozgłośniach były przyspieszone o jeden, dwa procent, co podwyższyło też tony utworów. W rezultacie…

 

Znowu turbulencje. Tym razem mocniejsze od poprzednich.

 

– Ki czort?! – zaklął iście po marynarsku Bob. – Nie ważne! Ważne, że podwyższone tony wersji singlowych obu tych utworów rezonowały z prędkością obrotową niektórych dysków twardych domowych komputerów. Pojawiał się taki sam efekt, gdy śpiewak operowy rozbija głosem kieliszek. Dyski zwyczajnie pękały.

 

Bob znacząco spojrzał na przewożonego klienta. Calakis wiedział, że dziwaczny starzec oczekuje od niego jakichś słów, ale nie miał pojęcia jakich. Odezwał się więc tylko:

 

– Ahaaa…

– No właśnie! – Żywo zareagował Bob. – No właśnie! Przecież to samo działo się tutaj, tylko ze smokami i mermanami! Przecież to samo mówiłem! Ale nie! Nikt nie chciał wierzyć. Nikt. Więc zebrałem resztę posiadanej kasy. Wynająłem łajbę, dwóch ludzi i tyle sprzętu, ile mogłem. I wypłynęliśmy na morze sprawdzić moją tezę. Jednego tylko nie przewidzieliśmy.

– Czego? – teraz Yannis brzmiał jakby naprawdę interesowała go ta opowieść. Brakowało tylko lasu, ogniska i kiełbasek, ale podwodna czerń oraz czerwień lamp batyskafu też robiły nastrój.

– Tego, że te gatunki współpracują proszę pana – Bob w zasadzie mówił to szeptem. – Mermani i smoki. Żyją w symbiozie, rozumiesz pan? Może nie wszystkie, w porządku. Przez trzydzieści lat widziałem tylko jeden taki przypadek, ale widziałem go! Mało tego, to spotkanie kosztowało mnie rękę! – Bob znienacka wrzasnął z wściekłości.

– C-co się właściwie s-stało!? – Calakis aż podskoczył na fotelu.

– Trzeciego dnia na morzu, w pewnym momencie siadła nam łódź. Ni z tego, ni z owego wyłączyły się silniki i nawigacja. Wiedziałem, że to musi być ta chwila, więc dopiero wtedy uruchomiłem sprzęt do badań. Dzięki temu, że wcześniej był wyłączony, dyski przetrwały atak. Ja liczyłem, że sytuacja się jednak powtórzy, chociaż częściowo i że zarejestruję częstotliwości jakimi operują smoki, że to zbadam. I udało się. No, tak jakby. Zarejestrowałem subtelniejsze dźwięki. Mermani. Weszli na pokład, sam nie wiem kiedy. Widział pan kiedy mermana? Kupa macek, jedna wyrastająca z drugiej. Tak pan sobie wyobrażał syrenkę? W porządku, może i mają świetlisty kolor, jak ogon zabawkowych syren, ale holender, wcale do pięknych nie należą! To ogromne, chodzące, pełzające ośmiornice! Które śpiewają. Oj śpiewają. Dwóch moich ludzi wzięły tym śpiewem praktycznie od razu. Od ich śpiewu dostali najpierw jakiejś głupawki, a potem się porzygali. Wyglądało to tak, jakby mermani dostosowywali ton śpiewania tak, by uzyskać jak najbardziej zabójczy efekt na ludzkie ciało. Ja zakryłem uszy. Potem jedno odkryłem, bo musiałem złapać za broń. Dorwałem podręczny blaster. Wycelowałem. I usłyszałem coś innego. Jakiś głębszy, pełniejszy ton. Spojrzałem na mój sprzęt. Wychwycił to i w ułamku sekundy wyłączył się. To było to! To naprawdę było to! Smoczy śpiew wyłączył elektronikę. I mi udało się to zarejestrować zanim doszło do uszkodzenia. Co oznaczało, że istniała niezerowa szansa, by te dane odzyskać! No tak, pięknie. Tylko przy okazji wyłączył mi się blaster.

– Kolejna podwodna fala uderzyła w batyskaf. Kolejny raz wywołało to zdziwienie u Calakisa. Tym razem było ono połączone z lekkim zdenerwowaniem, które zostało wręcz pobudzone tłumaczeniem Boba o tym, że to dziwne, bo przecież tu nigdy nie ma takich fal, bo on przecież nic nie wie, a tak w ogóle to zaraz będą na miejscu i włączą sonar w poszukiwaniu jakiegoś smoka.

– Tak, czy inaczej – wrócił do opowieści Bob – wywiązała się bójka. Rzuciłem się na macki merman z blasterem. Początkowo się nawet zdziwiłem, bo ośmiornice ratowały się ucieczką. Ale za chwilę zrozumiałem, że wcale nie uciekali. Taktyczny odwrót zrobił tylko miejsce dla czołgu. Spod wody wyjrzała olbrzymia głowa i wielka szyja smoka morskiego. Stanąłem jak wryty. Spetryfikowany. Patrzyłem na wspaniałe zwierzę dosłownie z obcej planety. Spojrzałem mu w oczy i poczułem coś fantastycznego, jakbym stał się na chwilę jednością z olbrzymem. To było coś. Dopóki nie otworzył paszczy, która w sekundę wypełniła się ogniem.

 

Bob raptownie zaczął coś przyciskać na pulpicie kontrolnym.

 

– I co było potem? – zapytał wkręcony w historię Calakis. – Jak stracił pan rękę?

– Jak? – Bob przerwał walenie w klawiaturę. Odwrócił głowę w stronę rozmówcy i wielkimi, wytrzeszczonymi oczami spojrzał prosto wgłąb duszy klienta. – Metallica mi ją odgryzła – wycedził po cichu.

– Metallica? – Również szeptem zapytał klient.

– No Metallica, a co? – Bob odchylił się od rozmówcy wyraźnie wzburzony. – Miałem skurwiela nazwać Janet Jackson?! Jasne że Metallica, co panu nie pasuje!?

 

Yaniss Calakis nic nie odpowiedział. Siedział cicho. Przetrawiał wciąż informacje, które usłyszał. Co za niesamowita historia. Co za niesamowity człowiek. 

Na pokładzie Efemerydy Kurt Fransen zarządził miarowe przygotowanie do polowania. Cały czas liczył na to, że bajki Boba zadziałają na multimilionera równie dobrze, jak swego czasu na każdego z załogantów. Studząco. I że nie będą musieli faktycznie gonić za smokiem morskim, a co dopiero z nim walczyć. Boże to przecież byłaby mordęga i nie wiadomo nawet, czy udana. Owszem parę razy upolowali takiego smoka, ale po pierwsze zawsze mieli jakieś wsparcie. Po drugie, zawsze trafiał im się stary lub chory osobnik i to znacząco ułatwiało zadanie. Gdyby jednak okazało się, że Calakis to uparciuch nie z tej, nomen omen, ziemi, to i na to sprytny Kurt Fransen miał plan. Dokończą przygotowania i wyruszą. A jeśli faktycznie znajdą jakiegoś smoka, będą go nęcić przez kilka dni trucizną, a na koniec to klient naciśnie spust ostatniego harpunu. Tym sposobem odsuną od siebie najczarniejszy scenariusz. Łatwizna.

Oto jednak kapitan dostał powiadomienie z czatu intranetu i okazało się, że nie tylko nie wpakuje się w kłopoty, ale wygląda na to, że spełni się ten najjaśniejszy scenariusz.

 

Bob wraca. Płynie na pełnym ciągu, symulując zwody. Wysyła też umówiony sygnał. Mamy zaczynać?

 

Dla kapitana nie mogło być lepszej wiadomości. Bob symulował ucieczkę przed smokiem, a to oznaczało, że klient naprawdę jest przestraszony. Zgodnie z planem, żeby nadać sytuacji jeszcze bardziej dramatycznego wydźwięku, a jednocześnie po chwili uspokoić klienta żartem w dobrym guście, z głośników Efemerydy zawsze puszczali For Whom the Bell Tolls Metallici. Jeśli reakcją klienta był uśmiech i rozluźnienie, to wygrana była w garści! Z jednej strony nie miał do nich żalu, ani pretensji, z drugiej wspomnienie przestrachu pozostawało tak silne, że wycofywał się z dalszych przygód. Pieniądze oczywiście zostawały z załogą.

Fransen wyszedł na dziób statku, założył okulary i korzystając z odpowiedniej apki zoomującej rozglądał się po okolicy, wypatrując śladów batyskafu. W pewnym momencie go zobaczył. Wynurzył się i płynął na powierzchni. Na pełnej mocy! Idealnie. Kapitan odsłonił smartwatcha i nadał na ogólnym czacie intranetu:

 

W porządku. Puszczajcie.

 

Z głośników rozległy się dzwony, a po kilku uderzeniach wszedł grany przez Cliffa Burtona riff basowy, udający gitarę elektryczną. Było słonecznie, ale dzięki dźwiękom Metallici, trochę jakby ściemniało. Fransen zdjął przyciemniane okulary i jego pole widzenia, pozbawione sztucznego zbliżenia na łódź, objęło teraz całą przestrzeń dookoła pędzącego batyskafu. Mężczyzna skrzywił się ze zdziwienia, bo dopiero teraz zobaczył, że tuż za pojazdem piętrzy się olbrzymia fala, która jakby goni, a jednocześnie sama posuwa batyskaf naprzód. Zabrzęczał smartwatch.

 

Kapitanie, Bob nadaje wiadomość tekstową: “Metallica! Metallica! Metallica!”

 

– No przecież gramy. – skomentował sam do siebie Fransen. 

 

Dwie sekundy później jego oczy były większe od pięści, a szczęka dotknęła pokładu. Pięć sekund później w intranecie pojawił się jego rozkaz o natychmiastowej gotowości do walki.

Biegali. Aktywowali działka. Osłony. Otworzył się dach magazynka i wystartowała z niego eskadra dronów bojowych. Nawigacja. Rozkazy. Sonar. Boże, to bydle ma ze czterdzieści metrów! Cała wstecz. Do dział! Szybko! Zaraz, a harpuny? Harpuny! Rozdać harpuny! I kamizelki! I maski! Szybko!

W tym całym zgiełku nikt nawet nie zauważył, gdy na pokład wdrapała się pierwsza srebrzysta macka. Za nią druga. I kolejna. I następna. Cztery syreny dostały się na Efemerydę i rozpoczęły atak!

Fransen zorientował się o zagrożeniu dopiero po chwili, gdy wbiegając na mostek kapitański, przed jego oczami przeleciała drobna strużka czerwieni. Niczym deszcz albo wystrzał z pistoletu na wodę. Kapitan zatrzymał się. Spojrzał w stronę skąd nadleciała krew. Jedna z syren oplotła swoje macki wokół głowy jakiegoś załoganta. Kurt nie mógł nawet powiedzieć którego, bo macki zasłaniały facjatę. Zresztą, pewnie i tak nie poznałby kolegi, bo to spomiędzy macek wyciekała czerwień. Czyżby potwór zmiażdżył mu głowę?! Kurwa!

Fransen uciekł na mostek i upewnił się, że zamkną się za nim drzwi. Popatrzył na konsoletę. Feeria barw migających kontrolek alarmowych powodowała oczopląsy. Nie wiedział od czego zacząć. W końcu, dopadł do pulpitu zawiadującego dronami. Szybko skalibrował je tak, żeby atakowały syreny. Małe bojowe zabaweczki, które wielu nazywało dziecinną zachcianką kapitana z łatwością zidentyfikowały cele, wysunęły działka i rozpoczęły ostrzał.

Jeszcze nigdy dźwięk broni palnej, upadających łusek i chrapliwego głosu Jamesa Hetfielda nie współbrzmiały tak dobrze. Kapitan uśmiechnął się pod nosem, patrząc jak na ekranie, dwie czerwone kropeczki oznaczone jako wrogowie właśnie gasną.

 

Take a look to the sky just before you die

It's the last time you will

 

RRRATATATATATATATATA!!!

 

O tak! Dawało to radość. Nawet jeśli były to tylko dwie kropeczki z ośmiu, nie, z dziesięciu. Cholera!

Nagle, coś zatrzęsło Efemerydą i powietrze rozdarł huk mocnego uderzenia. Kapitan zachwiał się, lecz zaraz odzyskał równowagę i z powrotem spojrzał na ekrany. Przełączył widok z taktycznego z dronów, na zwykłe wideo. Niech to! To ten idiota Bob jakimś cudem wyskoczył batyskafem z wody i znalazł się na pokładzie statku. Robiąc przy okazji sporą dziurę w burcie i ryjąc dnem po pokładzie. Fransen widział oczami dronów, jak ze środka wyczołgują się stary muzykolog wraz z Yannisem Calakisem i stają wprost przed widokiem załogi w ogniu walki ze zmiennokształtnymi syrenami. Dostrzegł jeszcze, że Bob cośtam krzyczy i pogania Calakisa w nieznanym kierunku, gdy…

Stracił feed wideo. Ekran przełączył się z powrotem na przypominający radarowe rozpoznanie tryb taktyczny. Kapitan Kurt Fransen widział jeszcze, jak z jakiegoś powodu wrogie siły wycofują się i chowają jakby z powrotem do wody, a potem zgasł również i ten podgląd, a drony, słyszał to wyraźnie, wyłączyły się i pospadały na pokład.

Szczęśliwie nikogo chyba przy tym nie zraniły.

Fransen wybiegł na zewnątrz oszacować straty. Niemal natychmiast dopadł do niego Calakis.

 

– Zabierz nas stąd! Już! Musimy uciekać! Gdzie masz kapsuły ratunkowe?

 

Kapitan odepchnął natręta i zwrócił się do obecnego w pobliżu Boba.

 

– Bob! Co się tam do jasnej cholery wydarzyło? Naprawdę spotkaliście…

 

Nie dokończył zdania, bo właśnie w tym momencie powietrze przeciął głęboki ryk porównywalny ze śpiewem humbaka. Tyle tylko, że musiałby to być ogromny humbak. Ogromny i drapieżny. I porządnie wkurzony.

Gdy tylko głos ucichł, padła cała elektronika. Zamilkł nawet Hetfield. Przez moment panowała totalna cisza.

A wtedy, od strony sterburty wynurzył się olbrzymi łeb smoka morskiego. Kształtem przypominał trochę łeb żmii, ale z żuchwy wyrastały płetwy, przypominające olbrzymie, gadzie uszy. Głowa monstrum przyczepiona była do długiej, olbrzymiej szyi, która wynosiła łeb smoka na wysokość trzeciego piętra. Sonar nie kłamał, całe zwierzę musiało mieć co najmniej czterdzieści metrów długości.

Wszyscy załoganci, mężczyźni z krwi i kości, marynarze, którzy niejedno widzieli, z niejednego pieca chleb jedli i z niejednym zagrożeniem stawali w szranki stali jak oszołomieni. Jak gdyby widok tak monumentalnego zwierzęcia, a był to prawdopodobnie największy smok morski z jakim mieli do czynienia, a przynajmniej taki, którego widzieli aż z tak bliska, zahipnotyzował ich w osłupieniu i podziwie. 

Jedynie Calakis latał po pokładzie jak oszalały i w końcu, chociaż była to zaledwie chwila, zniknął gdzieś pod pokładem. Nikogo nie obchodziło w zasadzie gdzie. Wszyscy wiedzieli, że i tak już po nich.

Smok, pieszczotliwie nazwany przez Boba Metallicą, zaczął otwierać paszczę. Po sekundzie, przy nawet niewielkim rozwarciu, zaczął wydobywać się z niej dym. Gdy bestia odsłoniła zęby, część z ostrych szpad była oświetlona iskrami skrzącymi się w paszczy smoka. Wreszcie, drobinki i kamyczki fosforu złapały ogień i smok zarzucił łbem naprzód, wypluwając z siebie deszcz ognistych pocisków.

Od razu zabiły kilku ludzi. Fransen i Bob schylili się i wspólnie pobiegli z powrotem na mostek.

 

– Kapitanie, co robimy? – krzyknął Bob.

– Co robimy? Staramy się wezwać pomoc, ot co! – odkrzyknął drugi mężczyzna, po czym w szaleńczej desperacji zaczął wciskać coś na konsoli sterującej.

 

Zero reakcji. Wszystko było martwe. Nie działała żadna elektronika.

 

– Kurwa… – zaklął Fransen, gdy smok wyrzucał kolejne pociski zapalające. Pożar na Efemerydzie trwał w najlepsze.

 

Obaj mężczyźni stali tak jeszcze chwilę, powoli tracąc nadzieję, gdy nagle dostrzegli ich pechowego klienta, Yannisa Calakisa, wygrzebującego się z wejścia na dolny pokład. Calakis nie miał na sobie ubrania, widocznie cały strój zdarł z siebie w pośpiechu, miał za to broń. Coś przypominającego starodawnego glocka, którego trzymał wycelowanego w olbrzymie monstrum miotające płonącym materiałem na lewo i prawo, który jakimś cudem omijał irytującego Greka. 

 

– Żryj ołów! – krzyczał Calakis oddając w stronę bestii serię strzałów. – Twój łeb będzie wisiał u mnie w kiblu! – dodawał pośród innych inwektyw rzucanych w stronę smoka.

 

To był zabawny widok. Fransen uśmiechnął się pod nosem, bo cóż innego mu pozostało, jak tylko cyniczna chęć walki o życie w obliczu nieuchronnej śmierci. Pobłażliwy uśmiech zniknął jednak z oblicza kapitana, ustępując miejsca coraz niżej osuwającej się szczęce.

 

– Kapitanie, czy pan to widzi? – retorycznie zapytał równie zdziwiony Bob.

 

Oczywiście, że Fransen to widział. Chociaż nie mógł uwierzyć własnym oczom. Oto największa bestia jaką widział nie tylko przestała miotać fosforowymi pociskami, ale też… Wycofała się z reakcją przypominającą ucieczkę przed ostrzałem Calakisa! Smok autentycznie schował się pod wodę!

 

– Uciekaj Forfiter! I’m gonna get you! – odgrażał się Grek, jakby wyraźnie czując napływ pozytywnej adrenaliny.

 

Nie cieszył się nią długo. Stwór wyskoczył z bakburty i zarzucił łbem na pokład Efemerydy, zanurzając zęby dokładnie tam, gdzie stał Calakis. Grekowi udało się jeszcze, być może za sprawą drgawek pośmiertnych i niezależnych reakcji mięśni, dwa razy wystrzelić ze środka paszczy zwierzęcia.

Smok człapnął paszczą dwa razy i połknął mężczyznę. Wyprostował się i omiótł płonącą Efemerydę wzrokiem. A potem zawył. Ale nie był to skowyt taki, jak poprzednio, niski i przeszywający. Nie. Ton był raczej wyższy i przypominał uderzenie strony nylonowej.

Fransen pytająco spojrzał na Boba.

 

– Co on teraz robi? Co to za dźwięk? – zażądał odpowiedzi.

– N… nie wiem! Pierwszy raz słyszę coś takiego.

 

Smok odchyli się do tyłu i ponownie zawył. Dźwięk znów był dziwnie wysoki, a w dodatku bestia jakby zakrztusiła się w środku wycia.

I ponownie uruchomiła się elektronika. Chociaż nie cała. Odpaliły się głośniki z For Whom The Bell Tolls, tyle tylko, że James Hetfield nie pośpiewał sobie za długo. Zniszczenia statku spowodowały usterkę, która zaraz uciszyła Papę Heta, wywołując efekt przypominający popisowe scratchowanie początkującego DJa. Zaraz jednak, miejsce Metallici zajęła inna melodia.

 

– O nie – bezgłośnie skomentował Kurt Fransen, gdy usłyszał pierwsze dźwięki industrialnego beatu.

 

To Janet Jackson. Rhythm Nation. Utwór, który rozjuszy każdego. A w szczególności smoka morskiego z podrażnionym gardłem.

 

***

 

Dwa dni później zebrano resztki Efemerydy i poddano egzaminacji. Na początku nikt nie wiedział, co dokładnie doprowadziło do tak wielkich zniszczeń.

 

Dwa tygodnie później odprawiono załodze uroczysty pogrzeb, mimo, że ich ciał nigdy nie znaleziono. Rodzina Yannisa Calakisa złożyła kilka pozwów do sądów, a ekipa inżynierów pracujących dla komisji ds. wypadków i bezpieczeństwa na Wodnej Cadieux odtworzyła część nagrań z czarnej skrzynki statku.

 

Dwa miesiące później, w sprawie sądowej rodzina Calakis kontra Związek Zrzeszonych Przewoźników Morskich Wodnej Cadieux jako materiały dowodowe rozstają rozpatrzone dwa utwory: For Whom The Bell Tolls zespołu Metallica oraz Rhythm Nation wokalistki Janet Jackson. Strona oskarżająca wskazuje na tzw. exploit, dziurę w zabezpieczeniach systemów technologicznych używanych w pojazdach przewoźników zatwierdzonych w Związku. Rodzina Calakis wygrywa sprawę.

 

Dwa lata później, korzystając ze specjalnego przywileju wywalczonego na drodze sądowej, wyprawa morska finansowana przez nowo powołaną firmę rodziny Calakis odnajduje w oceanicznych odmętach rejon, w którym przebywa smok morski, ten sam, który doprowadził do klęski Efemerydy. Odbywa się polowanie, które kończy się sukcesem, jednak nie bez strat.

 

Dwadzieścia lat później, czaszka smoka morskiego zostaje przetransportowana z Wodnej Cadieux na Oberona, rodzinną planetę Yannisa Calakisa. Podczas transportowania, w luku bagażowym transportowca międzygwiezdnego, zabezpieczona odpowiednimi pasami i piankami czaszka czterdziestometrowego monstrum przebywa przestrzeń kosmiczną razem z nowo zamówioną armaturą łazienkową, która ma znaleźć się w toalecie w rezydencji rodzinnej Calakis.

 

Koniec

Komentarze

Witaj.

 

Na pewno warto wspomnieć o wulgaryzmach. Na uznanie zasługuje nieprzeciętny humor. Czasem kolejne zdania czy całe akapity rozdzielają niepotrzebne wersy puste.

Ładnie musi prezentować się łazienka rodzinna Greka. :)

Bardzo fajne opowiadanie, niezłe zwroty akcji. :)

 

Z kwestii technicznych – sugestie oraz wątpliwości – do przemyślenia:

– Dobra, dobra (brak kropki) – Calakis znowu machnął ramieniem, robiąc wyolbrzymiony gest kończenia tematu. Nie to go interesowało.

Ale gdy smok wypłynie nad wodę i pokaże łeb, fosfor (przecinek?) który pozostał mu między zębami i na języku (i tu?) momentalnie zaczyna płonąć.

– Ja pierdole, dobra! – literówka?

Ale co może robić teoretyk muzyki na jakimś wodnym zadupiu (przecinek?) gdzie nie wykształciła się cywilizacja?

Cywilizacja tu istnieje, tylko my nie potrafimy się z nimi skomunikować. – składniowy – z kim?

Nie ważne! – ortograficzny

– Tego, że te gatunki współpracują (przecinek?) proszę pana – Bob w zasadzie mówił to szeptem.

– Kolejna podwodna fala uderzyła w batyskaf. Kolejny raz wywołało to zdziwienie u Calakisa. Tym razem było ono połączone z lekkim zdenerwowaniem… – cały akapit błędnie zapisany jako część dialogu

Jasne (przecinek?) że Metallica, co panu nie pasuje!?

Boże (przecinek?) to przecież byłaby mordęga i nie wiadomo nawet, czy udana.

Owszem (przecinek?) parę razy upolowali takiego smoka, ale po pierwsze zawsze mieli jakieś wsparcie. Po drugie, zawsze trafiał im się stary lub chory osobnik i to znacząco ułatwiało zadanie. – powtórzenie

– No przecież gramy. (zbędna kropka) – skomentował sam do siebie Fransen. 

Małe bojowe zabaweczki, które wielu nazywało dziecinną zachcianką kapitana (przecinek?) z łatwością zidentyfikowały cele, wysunęły działka i rozpoczęły ostrzał.

Kapitan uśmiechnął się pod nosem, patrząc jak na ekranie, (zbędny przecinek?) dwie czerwone kropeczki oznaczone jako wrogowie (cudzysłów lub kursywa?) właśnie gasną.

Nagle, (zbędny przecinek?) coś zatrzęsło Efemerydą i powietrze rozdarł huk mocnego uderzenia.

Dostrzegł jeszcze, że Bob cośtam krzyczy i pogania Calakisa w nieznanym kierunku, gdy… – ortograf

A wtedy, (zbędny przecinek?) od strony sterburty wynurzył się olbrzymi łeb smoka morskiego. Kształtem przypominał trochę łeb żmii, ale z żuchwy wyrastały płetwy, przypominające olbrzymie, gadzie uszy. Głowa monstrum przyczepiona była do długiej, olbrzymiej szyi, która wynosiła łeb smoka na wysokość trzeciego piętra. – sporo powtórzeń w tak małym fragmencie

Wszyscy załoganci, mężczyźni z krwi i kości, marynarze, którzy niejedno widzieli, z niejednego pieca chleb jedli i z niejednym zagrożeniem stawali w szranki (przecinek?) stali jak oszołomieni.

Nikogo nie obchodziło w zasadzie (przecinek?) gdzie.

– Żryj ołów! – krzyczał Calakis (przecinek?) oddając w stronę bestii serię strzałów.

Zaraz jednak, miejsce Metallici zajęła inna melodia. – zbędny przecinek?

Dwa tygodnie później odprawiono załodze uroczysty pogrzeb, mimo, (przecinek tylko przed „mimo”, tu już nie) że ich ciał nigdy nie znaleziono.

Dwa miesiące później, w sprawie sądowej rodzina Calakis kontra Związek Zrzeszonych Przewoźników Morskich Wodnej Cadieux jako materiały dowodowe rozstają rozpatrzone dwa utwory: For Whom The Bell Tolls zespołu Metallica oraz Rhythm Nation wokalistki Janet Jackson. – nie rozumiem tego wyrazu i – czemu nagle czas z przeszłego stał się teraźniejszym?

Dwadzieścia lat później, (zbędny przecinek?) czaszka smoka morskiego zostaje przetransportowana z Wodnej Cadieux na Oberona, rodzinną planetę Yannisa Calakisa.

 

Pozdrawiam serdecznie i klikam. :)

Pecunia non olet

frown

utwory Metallici

No i ta zachwalana Metallica – tak się odmienia:

Metallica

Metalliki

Metallice

Metallicę

Metallicą

Metallice

Metallico!

smiley

dum spiro spero

Szalony pomysł i brawurowe wykonanie zapewniły mi chwile niezłej rozrywki, a gawędziarz Bob okazał się postacią nad wyraz ujmującą.

I gdybyż jeszcze wykonanie było lepsze… ;)

 

str­wo­ża­ły mi­krus ze­chce wra­cać do domu? → …str­wo­żony mi­krus ze­chce wra­cać do domu?

 

uśmie­chał się z twa­rzą wznie­sio­ną ku górze… → Masło maślane – czy można coś wznieść ku dołowi?

 

– Co? Nie, nie – klient mach­nął ręką… → – Co? Nie, nie.Klient mach­nął ręką

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi.

 

Klient wy­rwał się spod dłoni majt­ków na­kła­da­ją­cych ko­stium i po­kracz­ny­mi ru­cha­mi zbli­żył do ka­pi­ta­na. → Zbędna półpauza na początku zdania. To jest narracja, nie dialog.

 

– Na be­he­mo­ta? A to nie za­bro­nio­ne?– Na Be­he­mo­ta? A to nie za­bro­nio­ne?

 

– Ja pier­do­le, dobra! → Literówka.

 

Ot­chłań, która z każdą ko­lej­ną se­kun­dą… → Czy sekundy mogły następować nie po kolei?

Wystarczy: Ot­chłań, która z każdą se­kun­dą

 

Nie ważne! Ważne, że pod­wyż­szo­ne tony… → Nieważne! Ważne, że pod­wyż­szo­ne tony

 

Ko­lej­ny raz wy­wo­ła­ło to zdzi­wie­nie Ca­la­ki­sa.Ko­lej­ny raz wy­wo­ła­ło to zdzi­wie­nie Ca­la­ki­sa.

 

spoj­rzał pro­sto wgłąb duszy klien­ta. → …spoj­rzał pro­sto w głąb duszy klien­ta.

 

klient na­ci­śnie spust ostat­nie­go har­pu­nu. → …klient na­ci­śnie spust ostat­nie­go har­pu­na.

Tu znajdziesz odmianę rzeczownika harpun.

 

Męż­czy­zna skrzy­wił się ze zdzi­wie­nia… → A może: Męż­czy­zna skrzy­wił się zdziwiony

 

Fran­sen zo­rien­to­wał się o za­gro­że­niu do­pie­ro po chwi­li… -> Fran­sen zo­rien­to­wał się za­gro­że­niu do­pie­ro po chwi­li

 

gdy wbie­ga­jąc na mo­stek ka­pi­tań­ski, przed jego ocza­mi prze­le­cia­ła drob­na struż­ka czer­wie­ni. → Czy dobrze rozumiem, że na mostek wbiegła strużka czerwieni i przeleciała przed oczami Fransena?

A może miało być: …gdy wbie­ga­jąc na mo­stek ka­pi­tań­ski, zobaczył prze­latującą drob­ną struż­kę czer­wie­ni.

 

Jedna z syren oplo­tła swoje macki wokół głowy ja­kie­goś za­ło­gan­ta. → Zbędny zaimek – czy syrena oplotłaby kogoś cudzymi mackami?

 

Fe­eria barw mi­ga­ją­cych kon­tro­lek alar­mo­wych po­wo­do­wa­ła oczo­plą­sy.Fe­eria barw mi­ga­ją­cych kon­tro­lek alar­mo­wych po­wo­do­wa­ła oczo­plą­s.

 

Do­strzegł jesz­cze, że Bob coś­tam krzy­czy… → Do­strzegł jesz­cze, że Bob coś ­tam krzy­czy

 

Smok człap­nął pasz­czą dwa razy i po­łknął męż­czy­znę. → Pewnie miało być: Smok kłap­nął pasz­czą dwa razy i po­łknął męż­czy­znę.

Bo nie wydaje mi się, by smok człapał paszczą.

 

Ton był ra­czej wyż­szy i przy­po­mi­nał ude­rze­nie stro­ny ny­lo­no­wej. → Co to jest strona nylonowa i jak brzmi jej uderzenie?

 

w do­dat­ku be­stia jakby za­krztu­si­ła się w środ­ku wycia. → Gdzie znajduje się środek wycia bestii?

A może miało być: …w do­dat­ku be­stia jakby za­krztu­si­ła się w trakcie wycia.

 

po­pi­so­we scrat­cho­wa­nie po­cząt­ku­ją­ce­go DJa. → …po­pi­so­we scrat­cho­wa­nie po­cząt­ku­ją­ce­go didżeja/ DJ-a.

 

dla ko­mi­sji ds. wy­pad­ków… → …dla ko­mi­sji do spraw wy­pad­ków

Nie używamy skrótów.

 

jako ma­te­ria­ły do­wo­do­we roz­sta­ją roz­pa­trzo­ne dwa utwo­ry… → Literówka.

 

Stro­na oskar­ża­ją­ca wska­zu­je na tzw. explo­it… → Stro­na oskar­ża­ją­ca wska­zu­je na tak zwany explo­it

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hej Gretzky !!

 

Bardzo ciekawy pomysł! Naprawdę mnie wciągnęło. Pisz dalej bo masz wyobraźnię.

 

Pozdrawia!!!

Jestem niepełnosprawny...

Wyjątkowo zamiast czytać, odsłuchałem pierwszy raz w życiu i podobało się. Brawo. 

Nowa Fantastyka