- Opowiadanie: zygfryd89 - Cmentarzysko sów

Cmentarzysko sów

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Cmentarzysko sów

– Ładnie tu – stwierdziła Dalia, spoglądając na wioskę.

Miała rację. Skromne, lecz zadbane domy prezentowały najróżniejsze kolory. Środkiem osady przebiegał kamienisty trakt, jakby wykreślony od linijki. Na pobliskiej strudze hałasował młyn, a za nim rozciągało się złociste morze pszenicy.

– Przepraszam, dobra kobieto – zagadnąłem przypadkową staruszkę. – Szukamy wójta.

Wskazała nam niebieski budynek na końcu wsi. Pokłusowaliśmy w jego kierunku.

– Jeśli jesteś zbyt zmęczona – powiedziałem do Dalii – możemy pogadać z nim jutro rano.

– A jak w nocy coś wyjdzie i nie zdążymy? – zapytała, wlepiając we mnie na wpół szalone spojrzenie. To chyba miał być żart, ale nie dałbym sobie ręki uciąć. Często nie potrafiłem odczytać swojej uczennicy. Wmawiałem sobie, że to przez jej Czwórkę, lecz równie dobrze mogłem być pozbawionym empatii prostakiem.

Pierwszy raz zobaczyłem Dalię na scenie Uniwersytetu, podczas egzaminu, gdy młodzi studenci magii prezentowali umiejętności, próbując pozyskać opiekuna i nauczyciela. Wybierające terminatora grono akademików składało się w większości ze znudzonych starych pryków, wzbogaconych niewielką, ale denerwującą grupką młodych karierowiczów-zarozumialców. No i byłem jeszcze ja.

Adepci pojawiali się i znikali, a ja nudziłem się potwornie. Wtedy na scenę weszła Dalia.

Była z nich zdecydowanie najgorsza. Zaklęcia rysowane wyszły jej słabo. Werbalne jeszcze gorzej. Na niewerbalnych kilku z tych starych dziadów zaśmiało się głośno, co całkowicie ją sparaliżowało.

Na liście przede mną widniało: Nr 23 – Dalia Noktuaj – st. 4.

Musiałem ją wybrać, choćby dlatego, żeby zobaczyć zniesmaczone miny moich kolegów. No i była też bardzo ładna.

Kiedy po zakończeniu pokazów wyszła wraz z innymi na odczytanie wyników, wzrok miała nieprzytomny i ruszała ustami, jakby mówiła coś bezgłośnie. Gdy dowiedziała się, że ktoś ją przygarnął, długo nie ruszała się z miejsca.

– Naprawdę? – zapytała mnie. – Dlaczego?

– Nauczanie kogoś, kto już wszystko potrafi, to żadne wyzwanie.

Uśmiechnęła się. Była wówczas szesnastoletnią dziewczyną o włosach koloru miodu i ciemnych, dzikich oczach. Nagle spochmurniała.

– Wie pan, że mam Czwórkę?

Wzruszyłem ramionami.

– A ja Dwójkę. I nie czuję się szczególnie szalony.

Choć oczywiście trochę byłem. Tak na dwa w ośmiostopniowej skali.

Nie wiem, kiedy to czytasz. Może wiele lat po mojej śmierci, gdy skala ta została dawno zapomniana, dlatego wyjaśnię. Każdy, kto rodzi się ze zdolnością władania magią, jest obłąkany. Pewnego razu taki jeden mądry gość, Zukiew, stworzył skalę oceniającą odstępstwo od norm psychicznych. Nazwali ją później skalą Zukiewa. Sam autor dał sobie Trójkę.

U osoby z Jedynką trudno zauważyć nienormalność. Czwórka to najwyższa ocena, z jaką przyjmowano na Uniwersytet. Siódemki i ósemki były tak niebezpieczne, że zabijano je od razu po diagnozie.

– Ja też muszę cię ostrzec – powiedziałem do mojej nowej podopiecznej. – Zajmuję się dość specyficzną dziedziną magii. – Pokusiłem się o efektowną pauzę.

– Jaką?

– Odnajduję, dokumentuję i pieczętuję portale.

Wyglądała na dość zaskoczoną. Pewnie słyszała o podobnych do mnie dziwakach, ale żadnego nie widziała. Dobrym znakiem było to, że gdy zacząłem objaśniać jej szczegóły mojego fachu, nie zaczęła ziewać.

– W sumie… ciekawe – stwierdziła w końcu. – A zagląda pan do nich?

– Już nie – opowiedziałem. – Kiedyś opowiem ci dlaczego.

Od tamtego czasu minęły ponad dwa lata i udokumentowaliśmy dziewiętnaście portali. Jedenaście okazało się samoistnie wygaszonych. Trzy zostały już zapieczętowane. Pięć zamknęliśmy (ostatni Dalia niemal samodzielnie – poszło jej bardzo dobrze). Do tego cztery fałszywe zgłoszenia, gdy rzekomy portal okazywał się zwykłą pozostałością dawnej budowli. Wybaczcie szczegółowe wyliczenia, ale skrupulatność to moja mała obsesja. Mam prawo do takich niewielkich zaburzeń, ponoć jestem Dwójką.

 

***

 

Wójt siedział przed domem, w cieniu majestatycznej wierzby płaczącej i spożywał kolację. Wskazał, gdzie przywiązać konie, a potem pozwolił nam spocząć na drewnianej ławie.

– Jestem Ernest Kilnt – przedstawiłem się. – A to moja współpracownica, Dalia Noktuaj. Przyjechaliśmy z Uniwersytetu w Dohmie.

– Roman Hilk – odparł wójt. Był niskim mężczyzną po pięćdziesiątce. Krzepki i brodaty, przypominał trochę krasnoluda z opowieści. Pewnie były żołnierz, gdyż na jego gębie naliczyłem cztery blizny. – Co was sprowadza?

– W dwóch starych źródłach pisanych wspomniany jest portal niedaleko waszej wioski. Słyszał pan kiedyś o nim?

Mężczyzna milczał, spoglądając gdzieś w dal.

Wyjąłem z kieszeni pergamin, choć i tak pamiętałem wszystkie dane. Nie było to szczególnie trudne.

– Dwie mile na zachód od wsi Lipinki. Świat połączony – brak danych. Aktywność – brak danych. Wiek – brak danych. Wysokość – brak danych. Szerokość – brak danych. I tak dalej, i tak dalej.

– Taki stary kamienny łuk – dopowiedziała Dalia. – Albo jego pozostałość.

– No… są jakieś ruiny – wymamrotał w końcu, jakby nagle sobie przypomniał. – Ale czy to portal? Kto wie?

– Nie słyszał pan, żeby portal się aktywował? – dopytywałem. – Nikt do niego nie wszedł? Nic z niego nie wyszło?

– Nie.

– Żadnych legend związanych z tym miejscem? Dziadkowie nic nie opowiadali?

Pokręcił głową i dodał:

– Nie znałem dziadków.

– Dlaczego nikt z wioski nie poprosił o jego zbadanie? Zwykle ludzie nie mogą spokojnie spać, gdy obok jest portal. Nie dają nam żyć, póki nie zabezpieczymy takiego miejsca.

– A kto może wiedzieć, czy to coś więcej niż kupa kamieni? – obruszył się wójt. – Ruina, zarasta lasem od zawsze. Była, jest i będzie. Jak ten most, co go zbudowali, a rzeka się przesunęła, i teraz biedak stoi obok.

– Chcielibyśmy obejrzeć ten portal.

– Oczywiście. Możemy pojechać tam rano. Zobaczycie, że to nic ciekawego.

 

***

 

Późnym popołudniem zawitaliśmy do gospody, gdzie siedziało kilku miejscowych. Wydawali się całkiem sympatyczną bandą, zwłaszcza podpity dziadek brzdąkający na lirze i wydający z siebie wyjątkowo losowe dźwięki, udające śpiew. Obrzucili nas zaciekawionymi spojrzeniami, po czym wrócili do picia.

Oberżysta stojący za szynkwasem, co zadziwiające, nie wycierał niczego szmatką.

– Znajdą się dwie wolne izby? – zapytałem.

Może to był ten dzień. Oberżysta odpowie, że została tylko jedna izba z pojedynczym łóżkiem. Zapłacę, bo cóż innego pozostało? Zaprowadziwszy Dalię na górę, powiem, że prześpię się na podłodze. Sam wiesz, rycerskość. Ona się obruszy. Zapewni, że przecież łóżko pomieści nas oboje. Będę długo protestował, lecz w końcu ulegnę, by nie zrobić jej przykrości. A później, w mrokach nocy, wiele może się zdarzyć…

– Mamy osiem izb. – Oberżysta uśmiechnął się, ukazując oba zęby. Jakby wiedział. Nie zdziwiłbym się, gdyby specjalnie wszystkich wygonił, aby zrobić mi na złość.

– Może taki, który nie wychodzi na młyn – zaproponowała Dalia. – Strasznie hałasuje.

Zapłaciłem za niewychodzące na młyn izby oraz przechowanie koni. Tymczasem za naszymi plecami dziadek rozpoczął kolejną pieśń. Zacząłem rozumieć, dlaczego miejscowi nie boją się portalu – głos tego człowieka mógł odpędzić najgorsze potwory.

Zaprowadziłem Dalię na górę. Jej izba okazała się mała, lecz czysta. Wychodziła na trakt.

– Tu jest coś nie tak – stwierdziłem cicho. – Portal, którym nikt się nie interesuje? Wójt, co nic o nim nie wie i niewiele słyszał?

– Pewnie wygaszony.

– Możliwe, ale istnienia portali zwykle się nie bagatelizuje. To coś, co zostawia ślad nawet po latach..

Zjedliśmy kolację z zapasów zabranych z Uniwersytetu, pomstując na te kutwy, władze uczelni, za ciągłe obcinanie funduszy, a potem ruszyłem do siebie.

– Zamknij drzwi na klucz – powiedziałem jej w progu. Być może to była ta chwila, w której powinien zaproponować, by przeniosła się do mojego pokoju. Mógłbym namalować jej przed oczami obraz wójta skradającego się z siekierą i stąpającego w ślad za nim obleśnie uśmiechającego się dziadka z lirą. Nie odezwałem się jednak. Dalia pewnie by to zlekceważyła. Zawsze była bardziej ufna i odważniejsza niż ja.

 

***

 

Nie mogłem zasnąć. Tak blisko niezbadanego portalu czułem się bardzo niepewnie. Na wszelki wypadek po raz czwarty sprawdziłem drzwi pokoju. Zamknięte. Czar chroniący wydawał się w porządku. Czy ktoś się tam skradał? Przyłożyłem ucho. Nic.

Podreptałem do okna i zacząłem obserwować trakt. Noc była ciemna, ale tu i tam dało się zauważyć ludzkie sylwetki. Duże poruszenie jak na tę porę.

Próbowałem myśleć logicznie. Ta wioska była pewnie starsza niż czas i wyglądała, jakby nigdy nie wydarzyło się w niej nic ciekawego. Portal zapewne okaże się wygaszony. A jeśli nie? To dokądś prowadzi. Nie można wykluczyć, że właśnie tam…

Wiesz, szesnaście lat przed opowiadanymi przeze mnie wydarzeniami byłem młody, naiwny jak Dalia i jeszcze lekko zielony w temacie dokumentowania portali. Moim nauczycielem został staruszek o nazwisku Sajer, wielki uczony, przed laty współtwórca systemu pieczętowania magicznych przejść. Raz badaliśmy zgłoszenie od rybaków z nadmorskiej wioski, wedle którego kilku miejscowych przeszło przez portal i nigdy nie wróciło.

Kamienny łuk skrywał się pośród gęstych zarośli niedaleko plaży. Co najmniej dwieście pięćdziesiąt lat, schyłek Imperium Sów. Aktywny. Sześć stóp wysokości i pewnie co najmniej trzy pod ziemią. I jeszcze kilka innych parametrów, którymi nie chcę cię zanudzać.

W tamtym czasie zaglądanie do aktywnych portali było wręcz wymagane. A gdy dochodziło do zniknięć ludzi, władze Uniwersytetu sugerowały, byśmy ocenili szansę ratunku. Sajer, który miał dość rozsądku, by nie zgrywać bohatera, zawsze wołał miejscowych i składał im propozycję – kto chciał poszukać zaginionych, mógł wejść do portalu, a my dawaliśmy mu tydzień. Jeśli po siedmiu dniach nikt się nie pojawiał, braliśmy się do pieczętowania.

W tamtej nadmorskiej wiosce, podobnie jak w wielu innych, nikt nie skorzystał z propozycji starego. Kto miał ruszyć na ratunek, pewnie zrobił to wcześniej. Portal połknął i nie oddał w sumie sześciu osób.

Co więcej, z opowieści wynikało, że dwóch wieśniaków zajrzało na drugą stronę, wkładając samą głowę. Ponoć zobaczyli rzeczy tak straszne, że nie umieli dojść do siebie.

Staliśmy z Sajerem przed lekko migotliwą płaszczyzną zamkniętą w kamienne ramy. Zastanawiałem się, czy po drugiej stronie naprawdę czeka świat niczym z koszmaru. Jak dotąd żaden mnie nie przeraził.

Pierwszy portal, przez który spojrzałem, ukazał mi skalistą grań pod pomarańczowym niebem. Wszędzie dookoła rozciągały się oszałamiające szczyty. Od razu zrozumiałem, dlaczego Sajer kazał mi włożyć samą głowę. Gdybym postawił tam stopę, osunąłbym się w przepaść.

Później były kolejne miejsca. Ciemne jak lochy korytarze, po których latały małe, świecące istoty. Pustynia pełna wystających z piasku ruin. Maleńka wyspa na jeziorze, w cieniu stojącej na brzegu wielkiej warowni. Pełna przepychu komnata, w której ucztowały jakieś pokraczne postacie, bardzo zdziwione moim pojawieniem się. Wymarłe kamienne miasto, w jakiś niezrozumiały dla mnie sposób na wpół pochłonięte przez niebo.

W naszej drużynie byłem ja, Sajer i ktoś jeszcze – królik o imieniu Zbój. To starzec wymyślił, żeby najpierw wrzucać do portalu zwierzę.

Tamtego dnia, nieopodal plaży, to Zbój pierwszy zniknął za magiczną płaszczyzną portalu. Po chwili Sajer pociągnął za linkę, do której umocowany był gryzoń, i wyciągnął nieszczęśnika. Zbój był cały, acz wyglądał na wystraszonego. Nawet bardziej niż zwykle.

Teraz przyszła moja kolej. Najpierw ręka.

Podejrzewam, że pewnie nigdy nie przechodziłeś przez portal, więc wyjaśniam – nie czuje się nic. Oczywiście po drugiej stronie może być zimniej czy cieplej, lecz samego pokonania granicy światów zupełnie się nie odczuwa.

Poczułem lekki chłód, nic niezwykłego. Cofnąłem rękę. Teraz głowa.

Po drugiej stronie trwała noc. Zauważyłem, że na niebie jaśniały gwiazdy i dwa duże księżyce. Na tle nieba ujrzałem czarną istotę wielką jak miasto. Miała w sobie coś z insekta, gdy kroczyła na kilkunastu patykowatych nogach. Z jej tułowia wyrastały jakby ogony, a do każdego przywiązane były setki istot. Wrzeszczały. Nie widziałem ich dokładnie, lecz w ich koszmarnym, potępieńczym jazgocie słyszałem coś bardzo ludzkiego. W pewnej chwili potwór przejechał jednym z ogonów po ziemi, masakrując dziesiątki ciał. Powinny zginąć, lecz wciąż krzyczały.

Patrzyłem na to sparaliżowany strachem. Dopiero po chwili podniosłem wzrok i dostrzegłem ciągnącą się daleko dolinę. Setki czarnych istot roiło się aż po horyzont. Różne kształty, ledwo cienie, lecz zewsząd krzyki, zagłuszające nawet odgłosy tupania tych monstrów. Pośrodku płynęła czerwona rzeka, a na jej brzegach unosiły się olbrzymie kopce z kości.

Wyciągnąłem głowę i zwymiotowałem, obryzgując kamienny łuk portalu.

– Pieczętujemy – wydukałem. – Szybko.

– A tych sześciu? – spytał Sajer.

– Nie wrócą.

Zamknęliśmy portal i odjechaliśmy w pośpiechu.

Od tamtego czasu przestaliśmy zaglądać na drugą stronę i Zbój mógł przejść na zasłużoną emeryturę. Sojer zmarł kilka zapieczętowanych portali później, spokojnie, we śnie. Dla mnie noce stały się czasem koszmarów. Gdyby po tym incydencie z portalem zmierzono mnie skalą Zukiewa, z pewnością dostałbym więcej niż Dwójkę.

Wrzaski udręczonych istot. Cienie. I ten zapach. Nigdy nie zapomnę, jak tam śmierdziało.

Opowiedziałem o tym Dalii. Uznała, że jestem bohaterem, bo chronię ludzi przed tak niepojętym złem. Może jestem. Choć pewnie niewielu bohaterów budzi się co noc z krzykiem na ustach i łzami w oczach.

Już miałem odejść od okna, kiedy na dole dostrzegłem falujący zarys postaci. Czar niewidzialności?

Wymamrotałem ujawnienie i z konsternacją zauważyłem, że to Dalia. Spojrzała na mnie z pretensją, nieco zawstydzona. Czemu, na bogów, szwenda się nocą i to jeszcze tak nieudolnie ukryta?

Zapukała po chwili.

– Na czerwoną przechwałę Ragarona, gdzieś ty była?

Zrobiła dość zdezorientowaną minę.

– Ragarona? Czy to jakieś powiedzenie starych ludzi, którego nie rozumiem?

– Jest bardzo ponadczasowe.

– Poszłam do wioski na przeszpiegi. – Usiadła na łóżku i wyciągnęła zgrabne nogi.

– Ktoś mógł cię zauważyć!

– Pewnie tak. Mojemu maskowaniu daleko do mistrzostwa. Oberżysta powiedział „do widzenia”, kiedy go mijałam.

– Na rany… yyy… Po co to zrobiłaś?

– Mówiłeś, że coś tu jest nie tak, więc postanowiłam to sprawdzić.

– I?

– Wieśniacy zwołali tajne, nocne spotkanie w młynie, więc możemy założyć, że rzeczywiście coś knują.

– Wspaniała dedukcja. Wkradłaś się na to spotkanie?

– No… nie do końca. Patrzyłam przez okno. Było tam kilkunastu mężczyzn, w tym wójt i staruszek od liry. I jeszcze taka dziwna kobieta. Wyglądała na szaloną. Dałabym jej co najmniej Szóstkę.

– O czym rozmawiali?

– No, tego nie usłyszałam. Młyn hałasował, a oni mówili cicho. Nad czymś radzili, trochę się kłócili i co chwilę pytali tę zwariowaną o coś, lecz ona im nic nie odpowiadała. Dziwne, że próbowali. Wyglądała, jakby nie znała nawet swojego imienia.

– A potem?

– Rozeszli się. Chyba coś ustalili. Zaczepiłam też jednego pijaka na trakcie. Był mocno wstawiony, ale nie chciał mi nic wyjawić o portalu. Udawał, że nie wie, o co chodzi. Kiedy powiedziałam, że wójt nas tam zaprowadzi, wyglądał na przerażonego.

– Dalio, będę bardzo zaskoczony, jeśli do świtu pół wioski nie wpadnie do nas z siekierami.

Młoda kobieta wzruszyła ramionami.

– Jesteśmy czarodziejami. Pokonamy ich. O, zrobiłeś zaklęcie obronne przy drzwiach. Śliczne!

Oto nastała ta chwila.

– Może… bezpieczniej będzie, jeśli prześpimy się w jednym pomieszczeniu.

Dalia zamyśliła się. Czekałem, aż parsknie śmiechem albo ucieknie w popłochu, lecz ona pokiwała energicznie głową.

– To dobry pomysł. Przy okazji poćwiczę zaklęcie lewitujące. Daj mi chwilę, zaraz przeniosę tu drugie łóżko!

I rzeczywiście je przytargała. Spadło jej dwa razy, więc pewnie obudziła drugą połowę wioski, tę, która jeszcze nie ostrzyła siekier. Teraz wpadną tu wszyscy.

 

***

 

Wójt zjawił się rankiem, bez siekiery, za to z mieczem u pasa. Dosiadał karego ogiera, który dreptał niespokojnie przed gospodą.

Odszedłem od okna i obudziłem Dalię.

– Przyjechał – wyszeptałem. – Chyba po nas, choć uzbroił się tak, że równie dobrze może zmierzać na wojnę.

Nieco później nasza trójka zostawiła za sobą Lipinki i ruszyła wąską ścieżką na zachód, w kierunku czekającego na horyzoncie lasu. Pogoda była słoneczna, idealna na zamykanie magicznych przejść.

– To na potwory z portalu? – zapytałem wójta Romana, wskazując miecz.

– Nie – zaśmiał się. – W lesie są różne niebezpieczne zwierzęta. Niedźwiedzie na przykład. – Wyjął oręż z pochwy. – To pamiątka.

I zaczął opowiadać historię swego pełnego wojaczki życia. Wynikało z niej, że niemal w pojedynkę wygrał ze cztery wojny. Aż dziw, że nie słyszałem o takim bohaterze.

Minęliśmy słynny most, spod którego uciekła rzeka. Obok mieszkańcy próbowali wznieść nowy, drewniany.

– A właściwie dlaczego je zamykać? – zapytał wójt, gdy wjechaliśmy w las.

– Dobre pytanie. No cóż, jako żołnierz pewnie słyszał pan o Hiacowicach.

– Coś, kiedyś, trochę.

– Niedaleko Hiacowic też był portal. I pewnej nocy zaczęły wyłazić z niego istoty. Nim armia zdążyła się zebrać, zabiły wszystkich ludzi w promieniu dziesięciu mil. Wojsko musiało wbić się we wrogą hordę i dotrzeć aż do portalu, by zablokować strumień przeciwników. Kosztowało to tysiące zabitych. Kiedy nasi przejęli przejście, mogli wyczyścić okoliczne tereny z plugastwa. Ale to nie był koniec. W tamtych czasach nikt jeszcze nie umiał pieczętować portali, więc ten pozostał otwarty i w Hiacowicach wciąż musiała stacjonować armia, w tym kilku magów. To było koszmarnie drogie, więc ktoś wpadł na pomysł, by wokół portalu wykopać wielki dół i najeżyć go dzidami. To działało, póki ci po drugiej stronie nie zaczęli go zasypywać kamieniami. Zbudowano też mur, lecz istoty nauczyły się go forsować. Po prostu tragifarsa. Najdziwniejsza wojna świata, która trwała latami. Aż w końcu zebrała się grupa czarodziejów i pracowali tak długo, aż wynaleźli sposób na zamknięcie portalu. Przywrócili spokój w Hiacowicach. Do tego grona należał Sajer, mój nauczyciel.

– Ale poza tym jednym przypadkiem nie było podobnych katastrof? – zapytał wójt.

– Nie na taką skalę. Jednak zdarzały się. Słyszał pan o mieście Krosotno? To na północno-wschodnim wybrzeżu Morza Południowo-Zachodniego. Pewnego dnia znaleziono tam zmasakrowane zwłoki. A kilka tygodni później kolejne. I jeszcze jedne. Ludzie zaczęli szeptać o potworze, który grasuje nocą. Straż przeszukiwała miasto, zjeżdżali się słynni tropiciele, zastawiano pułapki. Jednak nie znaleziono bestii. Zabójstwa zdarzały się regularnie przez ponad trzydzieści lat, zginęło prawie sześćdziesięciu mieszkańców. W końcu natrafiono na ukrytą komnatę w starych podmiejskich katakumbach. A tam…

– Portal?

– Dokładnie. Bestia znikała w innym świecie, dlatego nikt jej nie upolował. Przyjezdny czarodziej zakończył sprawę.

– U nas nie dzieje się nic takiego – zapewnił Roman. – Po prostu zastanawiałem się, dlaczego nikt nie chce wykorzystać tych nowych światów.

– Imperium Sów próbowało. Ci szaleńcy uznali, że nasz świat jest dla nich za mały, więc pootwierali portale, choć nie wiedzieli, jak je zamykać. Zostawili nam w spadku te krosty na ciele świata. Choć dzięki nim mam ciekawą pracę.

Wójt zadumał się na chwilę.

– To prawda, że Imperium, zanim upadło, rządziło kilkoma innymi światami? – zainteresował się.

– Jest to bardzo prawdopodobne, wręcz pewne, lecz trzymali to w tajemnicy i niewiele wiemy na ten temat. Podejrzewam, że chwycili za dużo i w końcu wypadło im z rąk.

– Mam w sobie krew Sów – pochwaliła się Dalia. – Moja wiele-razy-prababcia była bękartem brata imperatora.

– Pewnie dlatego panienka nie może spać po nocach – powiedział wójt z uśmiechem, a moja współpracownica zrobiła się czerwona, zupełnie jakby wśród przodków miała też co najmniej jednego buraka.

Dotarliśmy do części lasu, gdzie drzewa rosły gęsto, a przez ich korony wpadało niewiele światła. Wójt kluczył chwilę, aż w końcu wskazał miejsce, gdzie leżała kupa kamieni.

– No… to chyba to… niewiele zostało.

Razem z Dalią przykucnęliśmy przy gruzowisku. Na niektórych skałach widać było dość nieporadnie wyryte symbole, a całość pokrywało zaskakująco niewiele mchu. Ktoś też przesadził z ilością materiału – gdyby zbudować z tego portal, byłby to z pewnością portal dla słoni.

– Bardzo ładne kamienie, ale zabierz nas, proszę, do prawdziwego portalu – powiedziałem do wójta.

– Nie ma innego – odparł. – Pytałeś o ruiny i oto one. Skąd wiesz, że to nie tego szukasz?

– Skąd to wiemy, Dalio?

– Sowy budowały z piaskowca, a to dolomit. Runy są nieporadne, a całość ułożono tu co najwyżej kilka lat temu.

– Sam bym tego lepiej nie ujął.

– Nie wiem nic o żadnym innym miejscu! – stwierdził wójt tonem, jakby beształ wieśniaków. Biedak zapomniał, że rozmawia z uczonym człowiekiem.

– Jeśli nie zaprowadzisz nas do prawdziwego portalu, ściągnę tu czterdziestu kolegów po fachu i zaczniemy przeczesywać okolicę w promieniu dziesięciu mil. – Oczywiście kłamałem. Zamykaczy było może dwudziestu w całej historii tej dość młodej nauki. – W końcu go znajdziemy. A ty będziesz miał kłopoty.

Wójt zrobił zbolałą minę człowieka przypartego do muru, a potem zagwizdał.

Ktoś kryjący się w zaroślach strzelił z łuku, strzała pomknęła ku mojej głowie i zawisła w powietrzu cztery stopy od niej. Ochronne zaklęcie kopuły. Otaczało mnie i Dalię już od czasu wyjścia z gospody.

W chwili, gdy ukryty łucznik próbował wyeliminować moją skromną osobę, wójt dobył miecza i doskoczył do Dalii. Ta cofnęła się i wypowiedziała zaklęcie. W tym samym czasie co ja. Na Uniwersytecie zdecydowanie odradzają rzucania dwóch czarów w tym samym czasie na ten sam cel.

Mój miał wójta obezwładnić. Zadziałał dobrze, wytrącił mu miecz z ręki, sparaliżował i powalił na ziemię.

Nie wiem, co próbowała rzucić Dalia. Efekt był taki, że coś ledwo widzialnego przebiło mu nogę, następnie podniosło mężczyznę i zawiesiło głową w dół.

– Musi przeżyć! – krzyknąłem, zaklęciem przesuwającym zdjąłem wójta z osobliwego haka i rzuciłem na bok.

Czar Dalii wciąż działał. To coś wiło się w powietrzu jak szklany wąż i w końcu obrało kierunek na wójta.

– Odwołaj to! – krzyknąłem do dziewczyny.

– Nie umiem! Wyszło mi przypadkiem!

Nie było wyjścia, postanowiliśmy po prostu dać nogę. Na szczęście czar poruszał się dość wolno.

Zaprowadziłem wójta do mojego konia i pomogłem mu usadowić się w siodle. Od razu chwycił wodze, jednak próba ucieczki nie okazała się szczególnie udana, bo zwierzę ani myślało ruszyć się z miejsca.

– Opatrzymy cię, kiedy dojedziemy do portalu – powiedziałem, wsiadając na konia wójta.

Czar Dalii skradał się wśród leśnego runa, a z nogi mężczyzny lała się krew, więc nie miał wielkiego wyboru. Skinął głową i palcem wskazał kierunek.

– Nie zamykajcie – wyszeptał tylko.

Później nie odzywał się wiele. Kilkakrotnie kazał nam „nie zamykać” i od czasu do czasu pokazywał drogę.

Dalia wyglądała na przerażoną.

– Powinniśmy mu pomóc – stwierdziła, gdy tylko oddaliliśmy się od fałszywego portalu.

– Próbował nas zabić. Wybacz, ale nie potrafię znaleźć w sobie współczucia.

– Jeśli umrze…

– To co? Założę się, że każdy w wiosce zna drogę równie dobrze.

– A ten, co strzelał? Myślisz, że jedzie za nami?

– A co za różnica?

– W sumie… żadna.

Pokonaliśmy niecałą milę, nim dotarliśmy do ściany groźnie wyglądających krzewów.

– Zasłona – wyszeptał wójt. – Trzeba się przebić.

– Ty pierwszy – rozkazałem.

Wójt zniknął w krzakach, a my ruszyliśmy jego śladem.

Portal stał pomiędzy dwoma wiekowymi dębami, dostojny i piękny. Zsiadłem z konia, zdjąłem wójta i pozwoliłem Dalii opatrzyć jego ranę, a sam podszedłem do budowli. Wyjąłem notatnik.

– Aktywny – wyszeptałem i napisałem. Po obu stronach magicznej płaszczyzny widać było podłużne górki piasku. Skąd się wzięły? Wiadomo. – Dwieście sześćdziesiąt, dwieście siedemdziesiąt lat – wywnioskowałem po krzywiźnie łuku i rodzaju run. A przede wszystkim po wizerunkach sów, które w czasach Imperium nieustannie ewoluowały. – Wysokość zmierzymy po zamknięciu, ostatnio miarka wpadła mi do środka…

– Nie! – ryknął wójt. – Tam jest mój syn! I jego żona! W ciąży!

– Tam? – Podszedłem do rannego i wskazałem portal. – Po drugiej stronie? A co oni tam robią?

– Pewnie… odpoczywają.

Zabrzmiało to dość absurdalnie, więc uklęknąłem koło Romana.

– Po kolei. Od początku. Co tu się dzieje?

Wójt, nie odrywając wzroku od swojej bandażowanej nogi, przemówił cicho:

– Mamy w wiosce taką kobietę, Anielkę. Ona potrafi czarować. Tylko rozumu jej brakuje.

– To ta, którą widziałam w młynie? – zapytała Dalia.

– Ta… Trzymają ją pod kluczem, ale zdarzyło jej się uciec. I raz, parę lat temu, przywiało ją pod ten portal. Był wygasły, ale ona go… hmm… otwarła?

Dalia spojrzała na mnie, a ja wzruszyłem ramionami.

– Jest to możliwe – zgodziłem się. – Zapieczętowanego portalu nie potrafimy jeszcze otworzyć z powrotem, ale jeśli wygasł samoistnie… Z pewnością nie jest to trudniejsze niż stworzenie nowego, a przecież Sowy to robiły.

– Zaprowadziła nas do niego – podjął wójt. – Dwóch śmiałków przeszło na drugą stronę, a kiedy wrócili, opowiadali o cudnym, bezludnym, ciepłym, kolorowym i pełnym jedzenia świecie. Od tamtego czasu odwiedzamy to miejsce, bo… jest lepsze. Nie ma tam wojny, podatków, głodu, deszczu ani wścibskich oczu.

– Ilu mieszkańców wie? – zapytałem podejrzliwie.

– Prawie wszyscy. Poza dziećmi czy nowymi.

– Jeśli mówisz prawdę i to miejsce rzeczywiście istnieje, nie udałoby wam się utrzymać tej wiedzy w tajemnicy.

Dalia, widocznie pod wrażeniem słów wójta, powoli zbliżała się do portalu.

– Dalej, panienko – powiedział do niej wójt. – Wystarczy wsadzić głowę i będzie wiadomo, że mówię prawdę.

– Nie podchodź do tego! – ryknąłem na nią, aż odskoczyła i spojrzała na mnie z ukosa.

– Zachowanie tajemnicy jest proste – stwierdził wójt i uśmiechnął się z grymasem. – Wiedza o portalu została zaklęta w Śmiertelny Sekret.

– Ona stworzyła ten czar? Ta szalona kobieta?

Pokiwał głową.

Wciąż mu nie wierzyłem, ale gdyby to była prawda, sytuacja nie przedstawiała się ciekawie. Śmiertelny Sekret to bardzo silne i rzadkie zaklęcie. Nie umiem go rzucać i nigdy nie chciałem być częścią żadnego. To proste – kto poznaje tego rodzaju tajemnicę, nie może jej zdradzić, bo wtedy ginie. Wyjątkiem jest Węzeł, osoba wyznaczona przez czarodzieja, na tyle zaufana, by kontrolować rozprzestrzenianie się wiedzy.

– Więc jesteś Węzłem – powiedziałem z powątpiewaniem.

– Ja i mój syn. Jeśli się tu wykrwawię i zamkniesz portal, nie będzie komu powiedzieć…

– Chwileczkę… – wtrąciła się Dalia. – Czyli nie możemy nikomu powiedzieć o tym portalu, bo zginiemy?

Zapadła dość długa cisza. Wtedy nie wierzyłem draniowi, choć teraz wiem, że mówił prawdę. A ty, mój drogi czytelniku, jak czujesz się z faktem, że jeśli gdzieś tam jeszcze żyję, to właśnie mnie zabiłeś? Spokojnie, zadbałem, by nikt nie odczytał manuskryptu przez długi czas. Ta kobieta z wioski, która rzuciła czar, pewnie już nie żyje, więc Śmiertelny Sekret wygasł. A może nie? Tak na wszelki wypadek nie dziel się spostrzeżeniami z tej lektury z osobami, które jej nie czytały.

– Nie możemy stracić tego świata – stękał dalej wójt. – Wiedzieliśmy, że ktoś w końcu przyjedzie zbadać portal, więc zbudowaliśmy atrapę.

– Koronkowa robota. Ale na wszelki wypadek, gdyby nie zadziałała, schowałeś w krzakach zabójcę?

– Przepraszam, ale inaczej się nie dało. Nie zostawiłbyś tego portalu otwartego, zgadza się?

– Poznałeś się na mnie.

– Nie ja. Rozmawiałem z ludźmi… z innej wioski, gdzie zamknąłeś portal. Mówili, że masz obsesję na tym punkcie i nie da się ciebie przekupić.

Spojrzałem na budowlę. Obrzydliwie niezapieczętowana. Niczym niedomknięta szuflada, dziura w dachu, nabrzmiały pryszcz, plama na śnieżnobiałej tkaninie. Dlaczego ja wciąż rozmawiam z tym niedoszłym mordercą, zamiast brać się do roboty?

– No cóż – spojrzałem na wójta, po czym na portal – czas, żebyś się zamknął.

– Moja synowa jest w ciąży. Ósmy miesiąc. To pierwszy wnuk. Zabijcie mnie, ale pozwólcie im wyjść.

Podszedłem do portalu i uklęknąłem przy prawym łuku. A może lewym? Trudno rozpoznać, gdy portal jest symetryczny. Czy trzeba będzie trochę go odkopać?

– Mój jedyny syn! – krzyknął wójt.

– Może powinnyśmy sprowadzić kogoś z wioski? – powiedziała cicho Dalia. Wyglądała na dość przejętą. – On chyba nie kłamie…

– Mój syn. – Wójt płakał. – Jak był mały, prawie mnie nie znał przez te wszystkie wojaczki. A teraz znów zostanie sam.

– Dalio, możesz go zakneblować? Proszę.

Dalia obdarzyła rannego długim, pełnym współczucia spojrzeniem, a potem wskoczyła do portalu.

– O ja pierdolę.

– Dobra kobieta… – wychrypiał wójt.

– W tym właśnie tkwi problem.

Postanowiłem ustawić kopułę z nieprzekraczalnego czaru, by wójt nigdzie mi nie uciekł. Najpierw jednak zaklęciem wystraszyłem jego konia. Zwierzęta te były wystarczajaco silne, by przełamać barierę. Wierzchowiec pognał, jakby mu się ogon palił. Pozostałe dwa, mój i Dalii, odprowadziły go znudzonymi spojrzeniami. Zwierzęta czarodziejów bywały nieprawdopodobnie posłuszne, oczywiście dzięki kontrolującym je czarom.

Gdy w końcu stanąłem przed portalem, zatęskniłem za Zbójem. No cóż, trzeba to zrobić. Przełożyłem głowę przez płaszczyznę portalu.

Rzeczywiście wyglądało to kolorowo i przyjaźnie. Zrobiłem krok do przodu i stanąłem na czymś grząskim. Plaża. Ale jakaś dziwna, o drobnym, niemal białym piasku. Nieopodal falowało morze, czyste i turkusowe. Na niebie ani jednej chmury. W głębi lądu bujna, obca roślinność, a na jej tle oddalająca się postać młodej kobiety.

Z tej strony portal nie był obudowany. Czysta wyrwa w rzeczywistości, której lokalizację zaznaczono jedynie kręgiem z kamieni ułożonym na piasku.

Nadszedł czas na odrobinę bohaterstwa. Byłem zły na Dalię jak nigdy wcześniej, lecz wiedziałem, że gdy tylko spojrzy na mnie z tą swoją płaczliwą miną, od razu jej wybaczę. Może nawet uzna, że zachowałem się dzielnie, dołączając do ratunku. A potem, pod palmą, wiele może się zdarzyć… Bo to były palmy, wiem, gdyż kilka lat później znalazłem ich opisy w książkach. W naszym świecie też występują, daleko na południu. Tylko że mają ponoć zielone liście.

Wydzieranie się na cały głos w nieznanym świecie nie było dobrym pomysłem, więc ruszyłem za towarzyszką w milczeniu. Było tak gorąco, że spociłem się po kilku krokach.

Dalia zatrzymała się w miejscu, które wyglądało na małe obozowisko, i tam na mnie zaczekała. Kiedy do niej doczłapałem, raczyła się właśnie jakimś kolorowym owocem, siedząc na piasku pod zadaszeniem z liści.

– Słaczne i jest tego wjemcej – powiedziała z pełnymi ustami. – Spłóbuj.

– Mam takie pytanie. – Usiadłem w cieniu, gdyż zdążyłem już mocno znienawidzić tutejsze słońce. – Czy wskakiwanie do portalu, który prowadzi nie wiadomo dokąd, jest mądre?

– Daj spokój. Cała wioska tu przychodzi od lat i nikomu nic się nie stało.

– To nie znaczy…

– Szybko ich znajdziemy i wracamy. Co ty na to?

No cóż, zgodziłem się jak idiota. A powinienem był zawlec ją siłą do portalu.

Ruszyliśmy w kierunku zarośli, gdzie ktoś spał pod palmą. Wyglądał na typowego wieśniaka zażywającego odpoczynku – pijany, zarośnięty i rozebrany od pasa w górę. Za stary, by być wójtowym pomiotem.

– Hej, przyjacielu. – Szturchnąłem go długą gałęzią.

Dochodził do siebie tak długo, że, mógłbym przysiąc, słońce przemierzyło pół nieba.

– O… ooo… a kto wy?

– Nieważne, kim jesteśmy. Radziłbym natychmiast wracać – powiedziałem. – Portal będzie zamykany.

– Czemu?

Nie miałem siły na takich przygłupów.

– Bo portale się zamyka – wyjaśniłem powoli.

– Na zawsze?

– Oczywiście, że na zawsze!

– Ja tu zostaję – oznajmił pijany jegomość i zamknął oczy.

Spojrzałem na Dalię i wzruszyłem ramionami. Robiłem, co mogłem. Ona jeszcze przez chwilę próbowała go przekonać do odejścia, a on próbował ją namówić do ściągnięcia podróżnej sukni. Obojgu poszło równie marnie.

Na szczęście wyjawił nam, gdzie znaleźć syna i synową wójta. Opuściliśmy plażę i weszliśmy w coś w rodzaju palmowego lasu, który porastał niezbyt stromy stok. Nad nami przemknęła zgraja stworzeń podobnych do małp. Wyglądały, jakby coś goniły albo przed czymś uciekały, jazgocząc przy tym koszmarnie.

– Głupiutkie stworzenia – stwierdziła z uśmiechem Dalia.

Nie miała racji, to my byliśmy głupiutkimi stworzeniami.

Po krótkiej wędrówce naszym oczom ukazało się coś, co wyglądało jak niewielki, pozbawiony murów zamek. Na szczycie niezbyt wysokiego klifu wznosiły się cztery wolno stojące wieże, w cieniu których wybudowano kilka różnej wielkości budynków z piaskowca.

– To dzieło Imperium Sów – zauważyła od razu Dalia.

Połączenie zupełnie obcej scenerii z tak dobrze znanymi motywami architektury wywoływało u mnie dysonans, Dalia natomiast była zachwycona.

– To dowód, że rządzili innymi światami! – oznajmiła podekscytowana.

– Proszę cię, ciszej.

– Musimy to zbadać.

Powinienem był powiedzieć, że nie tym się zajmujemy. Rozkazać – zabieramy wieśniaków i wracamy do portalu. Jednak nie powiedziałem nic. Jakaś niewielka część mnie, pozostałość po chłopcu śliniącym się na tajemnice magii, cieszyła się na to odkrycie. Nie wiem, jak ta cząstka przetrwała studia i lata pracy przy zamykaniu portali. Gdy piszę te słowa, już jej nie ma.

Pomiędzy blankami wieży pojawił się kilkunastoletni chłopak trzymający łuk i strzałę. Młody wyglądał, jakby miał ochotę nas zastrzelić, lecz nie napiął cięciwy, nie odezwał się też ani słowem.

– Ja będę mówił – szepnąłem do Dalii, gdy zbliżyliśmy się do zabudowań. – Podtrzymuj czar ochronny. Jest bardzo prawdopodobne, że będą chcieli nas zabić.

– Był na spotkaniu w młynie – szepnęła Dalia.

Zza budowli wyszła natomiast kobieta w zaawansowanej ciąży. Miała na sobie cienką, jasną suknię i chyba coś jadła.

– Witajcie! – zawołała. – Kim jesteście?

– Uczonymi. Przyjechaliśmy… obejrzeć wasz portal – zacząłem ostrożnie. – Jak się domyślam, jesteś synową wójta? Niestety, podczas oględzin zdarzył się wypadek. Twojego teścia ranił niedźwiedź, leży ranny w lesie i przysłał nas tu po was.

Kobieta spoglądała na nas bardzo podejrzliwie.

– Przeżyje?

– Opatrzyliśmy ranę, nic mu nie będzie – odparłem, może nawet zgodnie z prawdą.

– Nie mogę teraz stąd odejść. Mój mąż odjechał, by przeszukiwać półwysep. Dopóki nie wróci, portal zostanie otwarty.

– Wieść o naszych skromnych poczynaniach niesie się pomiędzy światami – powiedziałem, wykrzywiając usta w parodii uśmiechu.

Zastanowiło mnie, ile ta kobieta wie. Wójt musiał wysłać tu szczeniaka z łukiem na wszelki wypadek, gdyby zasadzka na nasze życie nie wyszła. Może nawet kazał im wrócić, lecz wójtowy bachor musiał sobie pozwiedzać jakiś półwysep.

– Syn wójta przybędzie przed zachodem słońca? – zapytałem.

Parsknęła.

– Tu nigdy nie zachodzi słońce – odpowiedziała. – Marceli będzie niebawem. Chcecie popatrzeć na zamek? Śmiało. Może zmienicie zdanie. Zamykać ten portal to wyjątkowa głupota. Powiedziałabym nawet, zbrodnia.

Dalia wyglądała jak dziecko, które zobaczyło największe ciastko świata, toteż zgodziłem się rzucić okiem na zabudowania. Młody zszedł z wieży i ciężarna naradzała się z nim po cichu, pewnie planowali, gdzie ukryć nasze ciała. Najwidoczniej knucie było dla nich ważniejsze niż pomoc wójtowi, bo kobieta nie kazała chłopakowi wrócić przez portal. Chodzili za nami, cały czas pilnując. A może podejrzewali, że ukradniemy im to miejsce?

– Co to znaczy, że tutaj nie zachodzi słońce? – zapytała Dalia, kiedy dotarliśmy pod kolejną wieżę. Na licu budowli dało się zauważyć zdobienia, które tysiące deszczy temu musiały być sowami.

– Nie ma nocy – odparła synowa wójta. – Słońce pędzi po niebie jak opętane, odbija się od horyzontu, zawraca, pędzi i znów się odbija.

– Idealne miejsce dla Sów – rzuciłem z przekąsem, patrząc w niebo.

Kobieta wprowadziła nas do największego z budynków. Pierwszym pomieszczeniem okazała się kuchnia, pełna owoców i ryb.

– Nie jesteśmy głodni – odpowiedziałem na propozycję poczęstunku, choć Dalia miała minę tak rozczarowaną, jakby ostatni raz jadła w zeszłym roku.

Później obejrzeliśmy wielką salę z rzędami starych drewnianych ław z czarnego drewna. Na podwyższeniu stał tron wyrzeźbiony w kształt sowy. Wyobraziłem sobie wójta, który zasiada na nim i rozkazuje kmiotom zbierać owoce i spiskować przeciw zawziętym zamykaczom portali.

Za salą znajdowały się pełne przepychu sypialnie dawnych władców. Zastanowiło mnie, dlaczego okna są tak wielkie, skoro słońce świeci bez przerwy. Korciło mnie też, by zapytać, czy to tu został poczęty wójtowy wnuk, lecz wieśniaczka pewnie kazałaby swojemu pachołkowi poczęstować mnie strzałą.

– Żyjecie tu jak w bajce – zachwyciła się Dalia.

Ciężarna wzruszyła ramionami.

– Znaleźliśmy to miejsce. Urządziliśmy. Właściwie, jakie macie prawo, by nam je odebrać?

Nie odpowiedziałem, za to podszedłem do wiszącego na ścianie gobelinu. Był wielki i wypłowiały, lecz jakimś cudem nie spadł przez te wszystkie lata. Dostrzegłem na nim kobietę. Nosiła się po królewsku, jak władczyni Imperium Sów. W czasie powstania tego zamku na tronie z pewnością zasiadał mężczyzna, więc może to siostra lub kuzynka któregoś z władców? Rządząca tym miejscem jako prowincją? Próbowałem przywołać drzewo genealogiczne i dopasować którąś z kobiet panującej dynastii do utkanej sylwetki, lecz typów było za dużo.

Dalia stanęła obok mnie.

– Spójrz – powiedziała – na jakim ogromnym tronie siedzi.

Rzeczywiście był gigantyczny, na gobelinie nie zmieścił się cały. Nie przypomniał mebla z wielkiej sali, inny kolor, inny kształt. Żadnych motywów z sowami.

– Artystę zdrowo poniosło – stwierdziłem i pociągnąłem nosem. W tych komnatach unosił się dziwny zapach.

Już miałem odejść, lecz coś nie dawało mi spokoju. Tron na gobelinie był szary, lecz kiedyś musiał być ciemniejszy. Cofnąłem się o krok, by objąć całość wzrokiem.

– Ona nie siedzi na tronie… – wyszeptałem.

To było czarne, przypominające insekta stworzenie o patykowatych nogach, z wieloma ogonami.

Stałem tak przez chwilę, sparaliżowany ze strachu. Pociągnąłem nosem. Ten zapach. Zakręciło mi się w głowie z przerażenia.

Synowa wójta, która spoglądała przez okno, nagle odwróciła ku nam skonsternowaną twarz.

– Nie odbiło się – powiedziała zdumiona. – Słońce do połowy schowało się za horyzontem.

Chwyciłem Dalię za ramiona.

– To tutaj. Musimy uciekać!

Pojęła moje słowa w jednej chwili.

– Wszyscy musimy udać się do portalu – powiedziałem do kobiety i chłopaka. – Tu nie jest bezpiecznie.

– Nigdzie się nie ruszycie, póki mój mąż nie wróci – oznajmiła synowa wójta, a jej towarzysz uniósł łuk.

Prostym zaklęciem wytrąciłem mu broń z ręki, zanim jeszcze zrozumiałem, co robię. Chwyciłem Dalię za dłoń i ruszyliśmy w stronę wyjścia.

Poszli za nami, pomstując i wygrażając. Znaleźliśmy się na czymś, co w tym miejscu zapewne pełniło funkcję dziedzińca. Niebo ciemniało w oczach, pojawił się lekki wiatr, niosący chłód i ten obrzydliwy zapach. Ptaki umykały na zachód.

– Zaklęcia niewidzialności? – zapytała Dalia.

– Nie. Tylko stracimy siły, a te potwory nie wyglądają na takie, które dobrze posługują się wzrokiem. Na razie ochrona.

– Czekajcie! – krzyknęła kobieta. – Wy wiecie, co się dzieje?!

Zza jednego z budynków wyskoczyło czarne stworzenie, patykowate, pomijając pękaty tułów. Wyglądało jak owad wielkości konia. Ruszyło w naszą stronę.

Chłopak napiął cięciwę i wystrzelił, strzała wbiła się w stwora, lecz ten nawet nie zwolnił.

Dalia uderzyła pierwsza, ubiegając mnie o ułamek chwili. Proste zaklęcie odpychające, skierowane w potwora. Ten jednak był tak blisko młodego, że siła czaru zadziałała na ich obu. Stwór przeleciał najwyżej dwa kroki, chłopak dobre pięć. Wypadł poza moją ochronną bańkę.

– Wracaj do nas! – ryknąłem.

Młody zamiast mnie posłuchać, uklęknął i znów próbował napiąć łuk, którego jakimś cudem nie wypuścił z ręki.

Wciąż mam przed oczami tę scenę – potwór doskoczył, uniósł dwa przednie odnóża, wbił w chłopca i zaczął siekać jego ciało. Łucznik krzyczał, lecz tylko przez chwilę. Za nimi na tle kamiennych budowli rozciągał się ciemny horyzont, na którym rosły trzy potężne, tak dobrze znane mi sylwetki, wielkie jak miasta. Jakby wyłaniały się spod ziemi.

Pobiegliśmy w dół stoku, przez palmowy las, tak oszaleli ze strachu, że gdyby pojawił się przy nas Zukiew, zabrakłoby mu skali. Synowa wójta była najwolniejsza, więc Dalia zmniejszyła tempo, by trzymać się tuż przy niej. Nim dotarliśmy do granicy plaży, niebo ściemniało całkowicie i rozgościły się na nim dwa duże księżyce.

Widziałem morze, czarne jak otchłań. Ruszało się w nim coś ogromnego, coś rozmiarów sporej wyspy.

– Te wielkie są daleko – podsumowałem moje obserwacje.

– A małe i średnie? – zapytała Dalia.

Nie odpowiedziałem. Weszliśmy na plażę, gdzie od razu natknęliśmy się na kawałki ciała rozrzucone w niemałym promieniu. To musiał być pijak. Dalia doszła do tego samego wniosku.

– Mówiliśmy mu, żeby wracał – szepnęła głosem bliskim obłędu. – Mówiliśmy wam wszystkim.

Właśnie w tamtej chwili, idąc po zakrwawionym piasku, wreszcie poczułem, że ktoś naprawdę mnie rozumie. Tak bardzo pragnąłem wydostać stamtąd Dalię. Bylibyśmy straumatyzowani razem. Połączeni przez koszmar. Zamknęlibyśmy wszystkie portale świata, aż do ostatniego.

W chwili, gdy naszym oczom ukazało się obozowisko, gdzie wcześniej Dalia jadła owoce, na plaży pojawiły się dwa kolejne monstra. Smukłe, wysokie, stąpające na trzech nogach i bliźniaczo podobne. Gdy obróciły się w stronę morza, okazało się, że na ich plecach wiszą inne istoty, mniejsze i całkiem podobne do ludzkich. Wyglądały na ukrzyżowane i głośno jęczały.

Natychmiast zeszliśmy z plaży, by skryć się w zaroślach.

– Myślę, że strzegą portalu – powiedziałem. – Musimy w nie uderzyć i pobiec. To już niedaleko.

Przejście było jakieś trzysta, może nawet dwieście kroków od nas.

– Ja uderzę w lewego – powiedziała Dalia. – Ty w prawego.

– Z całych sił.

Wyskoczyliśmy na plażę równocześnie i wycelowaliśmy w koszmarne istoty. Czary poleciały szybciej niż jakiekolwiek pociski. I trafiły w cel. Stwory wpadły do morza.

Pobiegliśmy. Synowa wójta trzymała się tuż za nami. Piasek pochłaniał nasze stopy, jakby chciał nas zatrzymać. I wtedy na plaży zaczęła wyrastać góra.

Straciliśmy równowagę i stoczyliśmy się po zboczu, którego jeszcze przed chwilą nie było. Piasek wzbił się w powietrze, zasłaniając niebo. Zakaszlałem, wyplułem garść ziaren i spróbowałem się podnieść.

Moje towarzyszki zaczęły krzyczeć niemal jednocześnie. Ja również miałem ochotę. Nad naszą trójką górował potwór, który wyłonił się prawdopodobnie z samego piekła. Oczywiście czarny. Tym razem wielkości sporego donżonu. Miał długi, potężny korpus, kilkanaście zakończonych ostrzami odnóży i coś, co wyglądało jak głowa umieszczona na absurdalnie długiej szyi.

Dwa odnóża pochwyciły synową wójta i uniosły ją na wysokość dwudziestu stóp. Głowa wyciągnęła się i przyjrzała uważnie zdobyczy. Ciężarna krzyczała tak przeraźliwie, że od tego odgłosu można było postradać zmysły.

Pomogłem Dalii się podnieść.

– Biegniemy – rozkazałem. – Nie pomożemy jej.

– Mogę uderzyć. – Dalia zmierzyła potwora wzrokiem. – Albo wyciągnę ją czarem…

– Nie!

Potwór przestał przyglądać się synowej wójta, poniósł trzecie odnóże i sprawnym ruchem odciął jej głowę. Ta upadła na piasek, tryskając krwią. Ciało olbrzym wrzucił do morza.

Dalia wyrwała się z mojego uścisku i stanęła naprzeciw potwora. Na jego tle, przywołując magię, wyglądała niczym maleńki świetlik. Uderzyła z całą siłą, jaką dysponowała. Istota przyjęła cios, wzdrygnęła się lekko i wyciągnęła odnóża ku mojej uczennicy.

Pewnie zapytasz, czemu ja nie uderzyłem. Wiedziałem, że to nie ma sensu, to bydle było zbyt ogromne. Całą siłę skupiłem na zaklęciu ochronnym, najsilniejszym, jakie rzuciłem w życiu.

– Biegniemy! – krzyknąłem i Dalia ruszyła się w końcu, lecz o żadnym biegu mowy być nie mogło. Wyczerpana dziewczyna ledwo trzymała się na nogach.

Pierwsza z kończyn stwora pomknęła ku nam z góry, wbiła się w moją ochronną kopułę, lecz ta wytrzymała. Portal był już pięćdziesiąt kroków przed nami. Widziałem kamienny krąg i migoczącą powierzchnię.

Drugie uderzenie. Tarcza wytrzymała.

Czterdzieści kroków. Z każdym uderzeniem serca traciłem siły.

– Nie chciałam – wydukała Dalia.

– To nie twoja wina.

Trzydzieści kroków. Trzecie uderzenie. Tarcza nie wytrzymała.

Uderzyłem w piasek, Dalia upadła tuż koło mnie. Odnóża pochwyciły moją towarzyszkę, uniosły, ohydna głowa zaczęła ją sobie oglądać.

Próbowałem zebrać siły na jeszcze jeden czar. Nic z tego. Mogłem tylko patrzeć.

Dalia nie krzyczała. Wiła się w uścisku, próbując oswobodzić, lecz bezskutecznie.

Stwór oglądał ją znacznie dłużej niż synową wójta. W końcu wydał z siebie odrażający pisk, uniósł Dalię jeszcze wyżej, odwrócił się i ruszył przed siebie.

Wtedy właśnie widziałem Dalię po raz ostatni. Patrzyła na mnie, bezgłośnie ruszała ustami, niesiona przez potwora w stronę ciemnego horyzontu, na którym zaroiło się od gigantycznych czarnych sylwetek.

Kątem oka dostrzegłem, że z wody wyłoniły się trójnogi. Wstałem, choć trząsłem się okropnie, i próbowałem pobiec. Ostatnie kilkanaście kroków. Piasek wsysał moje buty, paskudny zapach palił w nosie, trójnogi zmierzały w moją stronę.

Przekroczyłem kamienny krąg i wskoczyłem do portalu.

Upadłem pośród leśnego runa. Widok i zapach lasu oszołomiły moje zmysły, lecz natychmiast odwróciłem się w stronę budowli. Trójnogi były tuż za mną, lecz magiczne przejście nie wypluło nikogo więcej.

– Ty – powiedział wójt. – Przyprowadziłeś mojego syna?

Wstałem, przytrzymując się portalu. Czułem się jak w transie, jakbym umysł pozostawił po drugiej stronie. Na szczęście mięśnie miały własną pamięć.

Po obu stronach portalu leżał piasek, co ułatwiło mi zadanie. Narysowałem palcem na ziemi odpowiednie runy, a potem obszedłem portal i klęknąłem, by zrobić to samo z drugiej strony.

– Zaraz! – Wójt zorientował się, co planuję i eksplodował oburzeniem. – Ty zamykasz?! Nie możesz, do cholery! Jak oni wrócą?!

Podszedł do mnie, kulejąc. Wstałem, jakimś cudem znalazłem jeszcze trochę siły i pchnąłem go. Zatoczył się i upadł na ziemię. Wylądował gdzieś za granicą mojego dawno rzuconego ochronnego czaru, który wciąż się utrzymywał.

Efekt nieudanego zaklęcia Dalii musiał przebyć całą drogę od fałszywego portalu do prawdziwego, gdyż cierpliwie czekał za kopułą. W końcu dostał szansę, by dokończyć dzieła, tym razem jednak nie wbił się w nogę wójta, lecz w jego szyję. Nie poświęciłem temu widokowi więcej niż jedno uderzenie serca.

Dokończyłem rysunki run, dotknąłem kamiennego łuku, zacząłem recytować zaklęcie. Świat rozmazał się, gdy łzy napłynęły mi do oczu. Zacząłem łkać. Pierwsza zerodowana kamienna sowa zaświeciła, a jej sylwetka przeobraziła się w kształt, jaki nadał jej artysta przed wiekami.

I tak to trwało. Recytowałem. Rysowałem. Runy, sowy i napisy ożywały. Płakałem cały czas, a gdy przejście zamknęło się na dobre, położyłem się na ziemi i przeleżałem tak do wieczora.

Patrzyłem na martwego wójta. Nie wiedziałem, jaki czar go zabił, lecz coś takiego musiała rzucić naprawdę uzdolniona osoba. Nawet jeśli czasem robiła to niechcący.

– Wybacz mi – powiedziałem do Dalii.

Zapadający zmrok przeraził mnie do tego stopnia, że postanowiłem uciec. Wsiadłem na konia, chwyciłem wodze wierzchowca Dalii i ruszyłem w stronę Uniwersytetu.

 

***

 

Rektor nalał mi wina i spojrzał z przejęciem. Siedzieliśmy w jego pracowni, za oknem rodził się kolejny ładny dzień.

– Byliście w Lipinkach?

– Tak.

– Znaleźliście portal?

– Nie mogę zdradzić. Staliśmy się częścią Śmiertelnego Sekretu. Mogę tylko powiedzieć, że zrobiliśmy, co do nas należało. Niestety, moja współpracownica, Dalia Noktuaj, zginęła. – Pociągnąłem łyk wina.

Rektor zaklął.

– Jak to się stało?

– Straciła życie przy wykonywaniu obowiązków. Chciałbym powiedzieć… ale rozumie pan…

– Kto rzucił ten cholerny czar? Ilu jest Węzłów?

– Węzły nie żyją. Czar utkała szalona kobieta z wioski.

– Znajdziemy ją – zapewnił uczony.

I rzeczywiście próbowali. Rzucenie Śmiertelnego Sekretu było karane natychmiastową egzekucją, dlatego Uniwersytet wysłał do Lipinek oddział zbrojnych. Wieśniacy spodziewali się tego, więc czarownicę wywieźli i nikt nie zdradził dokąd. Może to był kolejny Śmiertelny Sekret?

Zapewniłem przełożonego, że moja praca w Lipinkach zakończyła się, a ponieważ ciążyła nade mną klątwa, każdy unikał tematu losów Dalii i wkrótce wszyscy zapomnieli o tamtej wiosce i tajemnicy, której nie mogłem wyjawić.

Przez kilka miesięcy unikałem pracy w terenie i próbowałem dojść do siebie. Zadomowiłem się na Uniwersytecie. Zdarzało się, że dawałem nieudane wykłady, zacząłem też pracować nad księgą o sztuce zamykania portali, co wymogła na mnie uczelnia. Nie dokończyłem jej, ale i tak byłaby okropna. Najwięcej czasu poświęciłem jednak badaniom – musiałem dowiedzieć się, czym jest świat, który zabrał mi Dalię.

Spędzałem dni w uniwersyteckiej bibliotece, czasem podróżowałem do innych miast, by przejrzeć ich zbiory lub spotkać się z uczonymi.

Niewiele udało mi się dowiedzieć. W jednej z ksiąg, której autor starał się skatalogować odkrycia Imperium Sów, znalazłem fragment:

 

Wśród wszelkiego rodzaju światów obcych szczególną odrazę budzi Farese, kraina długich dni i nocy, których cykl wydaje się podlegać jakimś nadnaturalnym prawom. To miejsce tropikalne, pełne istot rodem z koszmaru i żaden zdrowy na umyśle człek nie powinien się tam zapuszczać.

 

W jednej z kronik Imperium jakiś historyk lizus zamieścił natomiast takie słowa:

 

Wiele oszałamiających sukcesów Imperium zapiera dech w piersiach, lecz szczególny podziw budzi zapanowanie nad grozą Farese. Mój dobry przyjaciel odwiedził to miejsce i widział cuda, które mogą zmienić bieg dziejów. To wybitny przykład zwycięstwa dobra nad złem, światła nad ciemnością. Jak tylko otrzymam zgodę od namiestnika, opiszę te wydarzenia szczegółowiej.

 

Słowa miały dwieście pięćdziesiąt dwa lata. Kronikarz zgody pewnie nie otrzymał, gdyż nad grozą Farese już się nie pochylił.

Długo myślałem na temat tego, co właściwie tam zaszło. Nocami budziłem się z krzykiem, śniąc o Dalii próbującej przetrwać niewyobrażalne męki, przywiązanej do jednego z odnóży bestii wielkiej jak miasto. Czy tak skończyła? Inna myśl podsuwała mi obraz dziewczyny, która jakimś cudem uciekła potworom i kryje się w ciemności, szukając przejścia do naszego świata lub sposobu, by znów zaświeciło słońce. To było naiwne, lecz Dalia nieraz zaimponowała mi sprytem.

Jednak im dłużej nad tym myślałem, tym bardziej wierzyłem w inną teorię. Czy nie wydało ci się dziwne, że noc zapadła, kiedy się tam pojawiliśmy? „Cykl wydaje się podlegać jakimś nadnaturalnym prawom”. Może potwory przybyły wraz z nocą, bo coś wyczuły? Dlaczego synowa wójta została zdekapitowana, a Dalia dokądś zabrana? „Zapanowanie nad grozą Farese”. Myślę, że potwory wyczuły w mojej towarzyszce krew Sów.

Wyobrażam sobie Dalię, która zasiada na największym z tych potworów jako nowa imperatorka, a miliony bestii przybywają, by złożyć jej pokłon. Wizja ta prześladuje mnie najczęściej. Czy Dalia zdołałaby wtedy nie oszaleć?

Być może zwróciłeś uwagę, że gdy spotkałem Dalię, miała Czwórkę. Jednak z mojej opowieści nie wydaje się aż tak szalona, prawda? Dlatego, że Zukiew, choć mądry, był też głupi. Ta skala zmienia się. Dalia była Czwórką, gdy stanęła na scenie Uniwersytetu. Rozumiem to, wiem, ile przeszła. Jednak przy mnie udało jej się znormalnieć, zbić stopień Zukiewa. Jaki ma teraz, w tej krainie koszmaru? Czy skala w ogóle taki przewiduje?

Jaki jest mój stopień? Czy dalej jestem Dwójką? Wydaje mi się, że znam odpowiedź na to pytanie.

Po roku od zaginięcia Dalii wróciłem do zamykania portali. Rektor zaproponował mi wybranie współpracownika, lecz stanowczo odmówiłem. Podróżowałem sam, stroniłem od ludzi. Spoglądałem w każdy portal, szukając Farese i Dalii, lecz nie znalazłem. Co bym zrobił, gdym ujrzał za magicznym przejściem noc, dwa księżyce i te okropne poczwary? Nie wiem.

W końcu postanowiłem spisać całą tę historię. Niech ktoś się w końcu dowie, kim była Dalia i jaki los ją spotkał. Niech do kogoś dotrze, jak paskudny jest ten świat. Imperiami rządzą chciwcy bez wyobraźni, przez których cierpimy całe wieki. Pospólstwo to idioci, którzy nie rozumieją prostych słów i prędzej cię zabiją, niż pozwolą, byś im pomógł. W świecie, w którym mądrość umarła, uczeni są cieniami przemykającymi na skraju widzenia, zupełnie niepotrzebnymi, wywołującymi tylko dyskomfort i zgrzytanie zębów. A kiedy odchodzą, nikt po nich nie płacze.

Oddałbym wszystko, by jeszcze ją zobaczyć.

 

Epilog

 

Mało kto korzystał z czytelni Uniwersytetu w Dohmie o tak późnej porze. Tej nocy wnętrze wypełniały zwielokrotnione cienie, gdyż całe oświetlenie stanowiło kilka świec bezpiecznie wiszących w szklanych klatkach. Bibliotekarz siedział za biurkiem, czekał i obserwował. Powinien być teraz w domu, przytulać żonę pod ciepłą kołdrą, jednak kobieta, która poprosiła go o skorzystanie z zasobów, okazała się nad wyraz intrygująca.

Była bardzo blada, jasnowłosa, a w jej wielkich oczach tańczyło szaleństwo. Grzeczne zapytanie wypowiedziała w sposób zarezerwowany dla ludzi, którym lepiej nie odmawiać i bibliotekarz aż wzdrygnął się na myśl, że mógłby nie spełnić jej prośby.

O skrytce musiała dowiedzieć się od kogoś z Uniwersytetu. Zeszli we dwójkę do mieszczącej się w podziemiach Komnaty Zapisków, gdzie bibliotekarz odszukał skarbczyk opisany imieniem i nazwiskiem Ernesta Kilnta.

– Zostawił to trzy lata temu – wyjaśnił. – Powiedział, że mamy otworzyć i przeczytać po dwudziestu, chyba że wcześniej zjawi się kobieta o opisie pasującym do pani wyglądu.

Otworzył skrytkę, wyjął manuskrypt i przekazał nieznajomej.

Zaprowadził ją do czytelni, gdzie zagłębiła się w lekturze. Bibliotekarz obserwował ją w milczeniu i zachodził w głowę, co takiego mógł napisać ten ponury, szalony i nieznoszący ludzi zamykacz portali, że kobieta w pewnym momencie otarła łzy z policzków.

 

***

 

Pasterz wystraszył się nie na żarty. Takie spotkanie w środku nocy musiało oznaczać kłopoty. Położył rękę na płocie, gotów wyrwać luźną sztachetę i obserwował, jak ktoś się zbliża. Postać zdjęła kaptur. Okazało się, że to kobieta.

Zapytała, czy w okolicy znajduje się stary portal. Pasterz odpowiedział. A potem odprowadził wzrokiem tę dziwną istotę, mógłby przysiąc, nie z tego świata.

 

***

 

Przemytnicza trasa przez torfowiska była całkiem przyjemna, jeśli tylko miało się nieprzemakalne buty i tyle szczęścia, by nie wpaść na truchło zabłąkanej owcy lub krowy. Tej nocy księżyc świecił jasno, lecz na takim odludziu i tak nie spotykało się wścibskich oczu.

Wszystko szło jak zawsze, do czasu aż przemytnik ujrzał kobietę. Przemierzała trzęsawisko wolnym krokiem, jasne włosy pokonały kaptur i rozwiały się za nią niczym chorągiew, buty mlaskały głośno, gdy z każdym krokiem zapadała się po kostki. Musiała nie znać tego miejsca, inaczej wybrałaby twardszą ścieżkę, którą podążał przemytnik.

Śledził ją przez jakiś czas, zupełnie nie wiedząc, co o tym myśleć. W końcu kobieta zatrzymała się na niewielkim wzniesieniu, wyrastającym pośród podmokłości. Rosło tam kilka rachitycznych drzew, a pod jednym wznosiła się kupa kamieni. Klęczał tam jakiś starszy mężczyzna. Zauważył nieznajomą już jakiś czas temu, obserwował, jak się zbliża.

Przemytnik ze zdumieniem spoglądał, jak ci dwoje rzucają się sobie w objęcia i trwają tak bez ruchu. Schadzka kochanków? Na to wyglądało.

– Jestem tu tylko na chwilę – powiedziała kobieta. – Muszę wrócić. Tak wiele naprawiłam… Jeśli ich porzucę, wszystko pójdzie na marne.

– Rozumiem – odparł mężczyzna.

– Cały czas się uczę. Wciąż za dużo tam cierpienia.

Mężczyzna zawahał się, spojrzał jej w oczy i zapytał:

– Chcesz, żebym poszedł z tobą?

Przemytnik nie był pewien, ale wydawało mu się, że kobieta przytaknęła.

Później rozmawiali chwilę i wyglądało, że stary ma tu jakąś niedokończoną robotę, a kobieta zaproponowała mu swoją pomoc. Kiedy noc zaczęła jaśnieć blaskiem czarów i w powietrzu pojawiła się widmowa sowa, przemytnik umknął czym prędzej. W takie rzeczy lepiej było się nie mieszać.

Koniec

Komentarze

Hej zygfryd89! Na starcie kilka uwag nazbieranych podczas czytania:

Oberżysta stojący za szynkwasem, co zadziwiające, nie wycierał niczego szmatką.

Wzięło mnie z zaskoczenia ;)

Od tamtego czasu minęły ponad dwa lata

Może to był ten dzień. Oberżysta odpowie, że został tylko jeden pokój z pojedynczym łóżkiem. Zapłacę, bo cóż innego pozostało?

Coś długo się już nie udawało ;)

Pierwszy portal, przez który spojrzałem, ukazał mi skalista grań

skalistą

Później były kolejne miejsca. […] Pełna przepychu komnata, w której ucztowały jakieś pokraczne postacie, bardzo zdziwione moim pojawieniem się.

Zakładam, że jeśli po przejściu przez portal da się wrócić, musiał działać też po drugiej stronie. Jeśli był ustawiony dosłownie w sali jadalnej, raczej nie umiem sobie wyobrazić, żeby biesiadnicy nie urządzali sobie przez niego częstych wycieczek albo sami go nie zamknęli. Opcjonalnie mogliby urządzić salę gdzie indziej, bo to rozwiązanie nie wygląda na szczególnie bezpieczne.

A ty, mój drogi czytelniku, jak czujesz się z faktem, że jeśli gdzieś tam jeszcze żyję, to właśnie mnie zabiłeś? Spokojnie, zadbałem, by nikt nie odczytał manuskryptu przez długi czas.

Ciekawe zastosowanie pierwszej osoby, uśmiechnęło :)

Bo to były palmy, wiem, gdyż wiele lat później znalazłem ich opisy w książkach. W naszym świecie też występują, daleko na południu. Tylko że mają ponoć zielone liście.

Nie żeby ta informacja wnosiła coś do historii, ale zrobiłem się ciekawy, jakiego koloru w takim razie były liście spotkane przez bohatera.

Słońce pędzie po niebie jak opętane, odbija się od horyzontu, zawraca, pędzi i znów się odbija.

pędzi

 

Całość czytało się ciekawie, wszystkie wątki ładnie splotły się na koniec. Bohaterowie bardzo realistyczni, dało się do nich przywiązać, także zakończenie wywarło zamierzony efekt :) Gdybym miał wskazać jakąkolwiek krytykę, na początku było kilka scen nie robiących właściwie nic oprócz przekazu informacji i pachniało troszkę info dumpem, ale wszystkie wprowadzone elementy świata zostały świetnie wykorzystane, więc z przyjemnością przymykam na to oko :)

 

Pozdrawiam :)

It's hard to light a candle, easy to curse the dark instead

Ostam, dzięki za komentarz :)

 

Zakładam, że jeśli po przejściu przez portal da się wrócić, musiał działać też po drugiej stronie. Jeśli był ustawiony dosłownie w sali jadalnej, raczej nie umiem sobie wyobrazić, żeby biesiadnicy nie urządzali sobie przez niego częstych wycieczek albo sami go nie zamknęli.

Może też te istoty były na tyle inne od ludzi, że nie pojmowały działania portalu :) 

 

Nie żeby ta informacja wnosiła coś do historii, ale zrobiłem się ciekawy, jakiego koloru w takim razie były liście spotkane przez bohatera.

Zostawiam sprawę otwartą, niech każdy wybierz sobie kolor, jaki mu się podoba :)

Długa i dość zawiła, ale smakowita historia.

Koncept z zamykaniem portali, niezbyt udaną uczennicą, która okazuje się mieć wartość, a nade wszystko numerkami bardzo mi się podobały.

Fajnie, że nie stylizujesz sztucznie języka, bo dzięki temu można wpłynąć w Twój portal i dać się ponieść.

Gratuluję wyobraźni, można łyżką jeść;)

 

Aha sam początek, ten opis wioseczki nieco sztywny, jak na wprowadzenie niedobry, bo słabszy niż reszta.

Lożanka bezprenumeratowa

Witaj

 

Z kwestii językowych – sugestie oraz wątpliwości (do przemyślenia):

Często nie potrafiłem odczytać swojej uczennicy. – dziwnie mi brzmi styl

Na liście przed mną widniało: Nr 23 – Dalia Noktuaj – st. 4. – literówka?

Kiedyś opowiem ci (przecinek?) dlaczego.

Był niskim mężczyzną, po pięćdziesiątce. – zbędny przecinek?

Ale czy to portal? Kto to wie? – powtórzenie, może drugie pominąć?

Portal połknął i nie oddał w sumie sześć osób. – sześciu?

Zastanawiałem się, czy po drugiej stronie naprawdę czeka świat (przecinek?) jak z koszmaru. Jak dotąd żaden mnie nie przeraził. – powtórzenie, może pierwsze zastąpić innym wyrazem, np. „niczym”?

Wymarłe kamienne miasto (przecinek?) w jakiś niezrozumiały dla mnie sposób na wpół pochłonięte przez niebo.

Gdyby po tym incydencie z portalem zmierzono mnie skalą Zukiewa (przecinek?) z pewnością dostałbym więcej niż Dwójkę.

Spadło jej dwa razy, więc pewnie obudziła drugą połowę, (ten przecinek wyraz dalej) wioski tę, która jeszcze nie ostrzyła siekier.

Wojsko musiało wbić się we wrogą hordę i dotrzeć aż do portalu, by zablokować strumień wrogów. – powtórzenie/styl

Aż w końcu zebrała się grupa czarodziejów i pracowali tak długo, aż wynaleźli sposób na zamknięcie portalu.  (za dużo spacji) Przywrócili spokój w Hiacowicach.

– Jednak poza tym jednym przypadkiem, nie było podobnych katastrof – zapytał wójt. – skoro zapytał, powinien być pytajnik

Maja wiele-razy-prababcia była bękartem brata imperatora. – tego zdania nie pojmuję, Maja to imię prababki, czy tu jest literówka?

– Pewnie dlatego panienka nie może spać po nocach – powiedział wójt z uśmiechem, a moja współpracownica zrobiła się czerwona zupełnie, (ten przecinek wyraz wcześniej) jakby wśród przodków miała też co najmniej jednego buraka.

Dotarliśmy do miejsca, gdzie drzewa rosły gęsto, a każde z nich wyglądało tak samo. Przez gęste korony wpadało niewiele światła. Wójt kluczył przez chwilę, aż w końcu wskazał miejsce, gdzie leżała kupa kamieni. – krótki fragment, a sporo powtórzeń

W chwili, gdy ukryty łucznik próbował wyeliminować moją skromną osobę, wójt dobył miecza i doskoczył do Dalii. Ta zręcznie odskoczyła i wypowiedziała zaklęcie. W tym samym czasie (przecinek?) co ja. Na Uniwersytecie zdecydowanie odradzają rzucania dwóch zaklęćtym samym czasie na ten sam cel. – tutaj podobnie

Ktoś kryjący się w zaroślach strzelił z łuku, strzała pomknęła ku mojej głowie i zwisła w powietrzu cztery stopy od niej. – literówka – zawisła?

A przede wszystkim po wizerunkach sów, które w czasach Imperium nieustannie ewoluował. – literówka?

Ona potrafi w magię. – mimo stylizacji na język wieśniaków, styl mi zgrzyta

„Sowy” czasem piszesz małą, a czasem wielką literą, trzeba to ujednolicić, bo za każdym razem to błąd ortograficzny

– No cóż – spojrzałem na wójta, po czym na portal – czas (przecinek?) żebyś się zamknął.

– Może powinnyśmy sprowadzić kogoś z wioski – powiedziała cicho Dalia. – czy jej wypowiedź nie jest pytaniem?

Byłem zły na Dalię (przecinek?) jak nigdy wcześniej, lecz wiedziałem, że (gdy?) tylko spojrzy na mnie z tą swoją płaczliwą miną, od razu jej wybaczę.

A potem, pod palmą, wiele może się zdarzyć… Bo to były palmy, wiem, gdyż wiele lat później znalazłem ich opisy w książkach. – powtórzenie

Ona jeszcze przez chwilę próbował go przekonać do odejścia, a on próbował ją namówić do ściągnięcia sukni. – literówka?; powtórzenie – jak rozumiem – celowe, dla podkreślenia humoru?

Twojego teścia ranił niedźwiedź, leży ranny w lesie i przysłał nas tu po was. – styl

Rządząca tym miejscem jako prowincją? Próbowałem przywołać drzewo genealogiczne i dopasować którąś z kobiet rządzącej dynastii do utkanej sylwetki, lecz typów było za dużo. – powtórzenie

Weszliśmy na plażę, gdzie od razu natknęliśmy się (na?) kawałki ciała (przecinek?) rozrzucone w niemałym promieniu.

Wyskoczyliśmy na plaże równocześnie i wycelowaliśmy w koszmarne istoty. Czary przeleciały przez plaże szybciej niż jakiekolwiek pociski. – wcześniej pisałeś, że oba monstra były na (jednej) plaży, czy zatem tu są literówki?; powtórzenie

Zakaszlałem, wyplułam garść ziaren i próbował się podnieść. – w tym zdaniu całkiem posypała się składnia i jest sporo literówek oraz całkiem inne formy czasowników

Oczywiście, czarny. – zbędny przecinek?

Dalia wyrwała się z mojego uścisku i stanęła naprzeciw potwora. Na jego tle, przywołując magię, wyglądał niczym maleńki świetlik. – jak rozumiem, chodzi o Dalię, zatem – literówka

Wśród wszelkiego rodzaju światów obcych (przecinek?) szczególną odrazę budzi Farese, kraina długich dni i nocy, których cykl wydaje się podlegać jakimś nadnaturalnym prawom.

Jak tylko otrzymam zgodę od namiestnika, opiszę te wydarzenia szczegółowiej. Słowa te miały dwieście pięćdziesiąt dwa lata. – powtórzenie

Jednak z mojej opowieści nie wydaje się, (zbędny przecinek?) aż tak szalona, prawda?

Dlatego, że Zukiew (przecinek?) choć mądry, był też głupi.

Powiedział, że mamy otworzyć i przeczytać po dwudziestu, chyba że wcześniej zjawi się kobieta o opisie pasującym do pani wyglądu. Otworzył skrytkę, wyjął manuskrypt i przekazał kobiecie.

Zaprowadził nieznajomą do czytelni, gdzie zagłębiła się w lekturze. Bibliotekarz obserwował ją w milczeniu i zachodził w głowę, co takiego mógł napisać ten ponury, szalony i nieznoszący ludzi zamykacz portali, że kobieta w pewnym momencie otarła łzy z policzków. – powtórzenia

 

 

Okrutna zasada wobec siódemek i ósemek, niczym u Spartan względem chorych noworodków. Doskonały język, znakomicie operujesz humorem. :) Niezwykle brzmi ta opowieść, przeplatana wspomnieniami, uwagami, jakie narrator kieruje do czytelnika oraz jego skrytymi marzeniami na temat ukochanej. Fabuła trzyma w napięciu, nakazując czytać jednym tchem. :) Baaardzo Ci dziękuję za happy end! :))

Warto wspomnieć o wulgaryzmach.

Pozdrawiam serdecznie, klikam podwójnie, powodzenia. :)

Pecunia non olet

Cześć, zygfrydzie!

Bardzo solidny, przyjemny tekst przygodowy. O ile jakiś czas temu narzekałam pod Twoim tekstem na zardzewiałe pióro, tak w przypadku “Cmentarzyska…” zarzuty się zdezaktualizowały, bo to opko czytało się bardzo przyjemnie. Może i zabrakło fajerwerków patrząc pod kątem tylko i wyłącznie stylu, ale historia była łatwowchłanialna, a humor podany sprawnie i nienachalnie, tak by ubarwiał narrację, ale jej nie tłamsił.

Na plus także konstrukcja opowieści. Wszystkie wątki ładnie się ze sobą spinają, historia jest przemyślana i poprowadzona konsekwentnie ku finałowi, który w jakiś sposób jest zasugerowany od początku – bo mamy przecież do czynienia ze wspomnieniami narratora – ale nie do końca oczywisty.

Nie polubiłam głównego bohatera, chociaż podobało mi się, że nie był bez wyrazu i miał własny głos, przemyślenia. Natomiast jako “człowiek” wzbudził we mnie raczej antypatię, bo miał dość mocno creeperskie momenty, zwłaszcza w kontekście jego relacji z Dalią. Ale to nie jest zarzut wobec opka, tylko moje subiektywne odczucia ;)

Ogólnie: podobało mi się, czytadło w sam raz na odprężenie, chociaż i z mroczniejszymi akcentami. Oraz z potencjałem na dalszy rozwój uniwersum. Kliczek ode mnie, dzięki za lekturę!

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Ambush, dzięki. W stylizowaniu języka pewnie bym poległ, więc uznaję zasadę, by trzymać się od tego z daleka.

 

Bruce, dzięki, dziś wezmę się za Twoje poprawki.

 

Gravel, super, że się spodobało. To zawsze cieszy. Sam tekst jest tylko częściowo nowy, jego połowę (do pojawianie się bohaterów na plaży) napisałem w 2021 r., a potem się zaciąłem. To znaczy, wiedziałem, co chcę napisać, ale jakoś trudno mi było zmęczyć ten fragment z zamkiem. Na szczęście jakoś poszło. No i epilog wymyśliłem niemal na końcu, miało go nie być.

Pozdrawiam, powodzenia, oby wpadło piórko! :)

Pecunia non olet

To bardzo zacna opowieść, Zygfrydzie.

Już początek zapowiada ciekawe wydarzenia, a w miarę ich biegu sygnalizujesz coraz to nowe sekrety skrywane przez wójta i pozostałych mieszkańców. Intrygujesz i nie pozwalasz czytelnikowi przerwać lektury, przy czym opisujesz wszystko barwnie i sprawiasz, że miałam wrażenie osobistego udziału w poczynaniach bohaterów.

Umiejętnie wplecione w tekst reminiscencje z przeszłości Ernesta Kilnta, w tym opis pozyskania uczennicy, pozwalają lepiej poznać oboje. Ich relacje od początku wydają się szczególne, tym bardziej cieszy epilog opowieści.

I choć w różnych opowiadaniach natknęłam się na wiele portali, bywałam w różnych światach równoległych, to Cmentarzysko Sów okazało się jedną z najciekawiej opowiedzianych historii.

Zygfrydzie, mam nadzieję, że poprawisz usterki, bo chciałabym móc zgłosić opowiadanie do czerwcowego piórka, że o Bibliotece nie wspomnę.

 

za­py­ta­ła, wle­pia­jąc we mnie to swoje na wpół sza­lo­ne spoj­rze­nie. → Czy zaimek jest konieczny – czy mogła wlepiać cudze spojrzenie?

 

– Znaj­dą się dwa wolne po­ko­je? – za­py­ta­łem. → To jest dawna karczma, nie hotel, więc raczej: – Znaj­dą się dwie wolne izby? – za­py­ta­łem.

 

Obe­rży­sta od­po­wie, że zo­stał tylko jeden pokój z po­je­dyn­czym łóż­kiem.Obe­rży­sta od­po­wie, że zo­stała tylko jedna izba z po­je­dyn­czym łóż­kiem.

 

– Mamy osiem pokoiobe­rży­sta uśmiech­nął się, uka­zu­jąc oba zęby.– Mamy osiem izbObe­rży­sta uśmiech­nął się, uka­zu­jąc oba zęby.

 

Za­pła­ci­łem za nie­wy­cho­dzą­ce na młyn po­ko­je… → Za­pła­ci­łem za nie­wy­cho­dzą­ce na młyn izby

 

Jej pokój oka­zał się mały, lecz czy­sty. Wy­cho­dził na trakt.Jej izba oka­zała się mała, lecz czy­sta. Wy­cho­dziła na trakt.

 

Mi­nę­li­śmy słyn­ny most, spod któ­re­go wy­me­an­dro­wa­ła rzeka. → Rzeka może meandrować, może popłynąć nowym korytem, ale obawiam się, że nie może wymeandrować.

 

Jed­nak, poza tym jed­nym przy­pad­kiem… → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Ale poza tym jed­nym przy­pad­kiem

 

Oczy­wi­ście ble­fo­wa­łem. → Skąd czarodziej znał słowo blefować?

 

po­mo­głem mu usa­do­wić się w sio­dle. Od razu chwy­cił za lejce… → Od razu chwy­cił wodze

Lejce służą do powożenia zaprzęgiem, nie do jazdy wierzchem.

 

Czar Dali skra­dał się wśród le­śne­go runa… -> Czar Dalii skra­dał się wśród le­śne­go runa

 

A przede wszyst­kim po wi­ze­run­kach sów, który w cza­sach Im­pe­rium nie­ustan­nie ewo­lu­ował. → Piszesz o wizerunkach w liczbie mnogiej, więc: A przede wszyst­kim po wi­ze­run­kach sów, które w cza­sach Im­pe­rium nie­ustan­nie ewo­lu­owały.

 

Pod­sze­dłem do ran­ne­go i wska­za­łem na por­tal.Pod­sze­dłem do ran­ne­go i wska­za­łem por­tal.

Wskazujemy coś, nie na coś.

 

– O ja pier­do­lę. → Skąd czarodziej zna współczesny wulgaryzm?

 

lecz wie­dzia­łem, że tylko spoj­rzy na mnie z tą swoją płacz­li­wą miną, od razu jej wy­ba­czę. → Chyba miało być: …lecz wie­dzia­łem, że tylko spoj­rzy na mnie z tą swoją płacz­li­wą miną, a od razu jej wy­ba­czę. Lub: …lecz wie­dzia­łem, że gdy tylko spoj­rzy na mnie z tą swoją płacz­li­wą miną, od razu jej wy­ba­czę.

 

– O… ooo…. a kto wy? → Zbędna kropka po drugim wielokropku. Wielokropek ma zawsze trzy kropki.

 

po­two­ry nie wy­glą­da­ją na takie, które do­brze po­słu­gu­ją się wzor­kiem. → Istotnie, wzorek tudzież inny deseń nie były potworom do niczego potrzebne. ;)

Pewnie miało być: …po­two­ry nie wy­glą­da­ją na takie, które do­brze po­słu­gu­ją się wzro­kiem.

 

Po­mo­głem Dali się pod­nieść.Po­mo­głem Dalii się pod­nieść.

 

– Ty za­my­kasz?! Nie mo­żesz, do cho­le­ry! → Skąd wójt znał współczesne przekleństwo?

 

Spę­dza­łem czas w uni­wer­sy­tec­kiej bi­blio­te­ce, cza­sem po­dró­żo­wa­łem… → Nie brzmi to najlepiej.

 

W jeden z kro­nik Im­pe­rium… → Pewnie miało być: W jednej z kro­nik Im­pe­rium

 

„Cykl wy­da­je się pod­le­gać ja­kimś nad­na­tu­ral­nym pra­wom.”„Cykl wy­da­je się pod­le­gać ja­kimś nad­na­tu­ral­nym pra­wom”.

Kropkę stawiamy po zamknięciu cudzysłowu.

 

przez któ­rych cier­pi­my ca­ły­mi wie­ka­mi. → …przez któ­rych cier­pi­my ca­łe wie­ki.

 

jak ci dwoje rzu­ca­ją się sobie w ob­ję­cia i tkwią tak bez ruchu. → A może: …jak ci dwoje rzu­ca­ją się sobie w ob­ję­cia i trwają tak bez ruchu.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzięki, Regulatorzy. Poprawki wprowadzone.

 

potwory nie wyglądają na takie, które dobrze posługują się wzorkiem

Może to tak Dalia je obłaskawia, wymyśla im fikuśne wzorki i opuszczają je mordercze żądze :)

Bardzo proszę, Zygfrydzie, teraz mogę udać się do klikarni i do nominowalni. :)

Odpowiednio fikuśny wzorek, wspomagany stosownym czarem, z pewnością nie zaszkodzi w obłaskawianiu potworów. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Fabularnie naprawdę dobry tekst, z pomysłową, niebanalną intrygą, z ciekawym pomysłem na wykorzystanie niby-ogranego motywu portali między światami. Akcja wciąga, narracja w wybranych formułach (opowieść ze zwrotem do czytelnika, pod koniec narracja w trzeciej osobie) dobrze sprawdza się w przyjętej przez ciebie konwencji, bo tekst jest ciekawy, oryginalny w swojej konwencji i płynny w lekturze.

ninedin.home.blog

Ninedin, dzięki za komentarz.

Klasyczne, solidne fantasy.

Ciekawa sprawa – portale pojawiają się dosyć często, ale są traktowane instrumentalnie – jako szybki sposób podróżowania. Ty uczyniłeś z nich podstawę fabuły.

Interesującej zresztą. Tekst krótki nie jest, ale w ogóle się nie ciągnął. Było komu kibicować, komu współczuć.

Pomogły w tym postacie – nie ma ewidentnych złoli (no, poza potworami), każdego można zrozumieć, każdy ma swoje wady i zalety.

Poza tym różne elementy ładnie się zazębiają; tu wzmianka, że dziewczyna jest potomkinią Sów, o wiele później jej skutki.

Rozbawił mnie fragment, w którym narrator zakazuje omawiania treści z osobami, które jej nie znają. Potraktowałam go jako narzekanie na spoilery, a trochę jako próbę zburzenia czwartej ściany.

Podobało mi się, czyli.

Babska logika rządzi!

Finkla, dzięki za wizytę.

Ładnie tu – stwierdziła Dalia, spoglądając na wioskę.

Miała rację. Skromne, lecz zadbane domy prezentowały najróżniejsze kolory. Środkiem osady przebiegał kamienisty trakt, jakby wykreślony od linijki. Na pobliskiej strudze hałasował młyn, a za nim rozciągało się złociste morze pszenicy.

Jakiś mało wciągający ten pierwszy opis.

– Przepraszam, dobra kobieto – zagadnąłem jakąś staruszkę. – Szukamy wójta.

Sugeruję zamienić na np. przechodzącą albo jakiś opis. Trudno, żeby była nie-jakaś.

Wskazała nam niebieski budynek na końcu wsi. Pokłusowaliśmy w jego kierunku.

Ciekawe, czemu na wsi na lądzie niebieski budynek, i czym go pomalowano :) Kłus mi się kojarzy bardziej z końmi.

Wmawiałem sobie, że to przez jej Czwórkę, lecz równie mogłem być pozbawionym empatii prostakiem.

Nie zabrakło “dobrze”?

Pierwszy raz zobaczyłem Dalię na scenie Uniwersytetu, [czy ten przecinek nie jest zbędny?] podczas egzaminu, gdy młodzi studenci magii prezentowali umiejętności, próbując pozyskać opiekuna i nauczyciela.

Wybierające grono akademików składało się z wielu starych pryków, mnóstwa karierowiczów-zarozumialców, paru znudzonych pierdzistołków, no i jeszcze z mojej skromnej osoby.

Otwarcie zdanie imiesłowem, naughty naughty.

Do tego cztery fałszywe zgłoszenia, gdy rzekomy portal wcale się nim nie okazał. Wybaczcie szczegółowe wyliczenia, ale skrupulatność to moja mała obsesja. Mam prawo do takich małych zaburzeń, ponoć jestem Dwójką.

Ładne.

– Roman Hilk – odparł wójt.

Trochę się czepiam, ale imię i nazwisko na wsi to raczej dość nowoczesna rzecz.

 

Lira jakoś nie kojarzy mi się ze wsią, raczej skrzypki czy cuś. Osiem izb dla gości, i to z łóżkami w wiejskiej karczmie – tóż to istny hotel :)

 

Intrygująca sub-dziedzina magii, historie umiejętnie wplatane w narrację. Ciekawie skomplikowana relacja z uczennicą, nutka niepokoju, umiejętne odwrócenie plażowej idylli przez przywołanie już znanego potwora – to wszystko na plus. Napisane płynnie, ale też nieco prosto.

 

Nie do końca widzę tu dark fantasy – nie czuję jakiegoś ciężaru, grozy tego świata. Wieś jest niemal sympatyczna, nawet jak wójt macha mieczem, to niespecjalnie się obawiam o bohaterów.

 

Trochę przeszkadza mi nadmiar humoru i samoświadomości w narracji. Mam wrażenie, że sam narrator nie traktuje przygody na poważnie.

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

GreasySmooth, dzięki za wizytę.

 

Zgodzę się, że nie jest to typowe dark fantasy, ale myślę, że niektóre sceny mają jego elementy, dlatego dodałem taki tag.

Hej 

Tylu weteranów (i nie tylko :) portalu się wypowiedziało na temat opowiadania, że nie wiem czy zdołam coś odkrywczego dodać , ale spróbuję :) . 

 

Bohaterowie 

 

Ależ oni byli irytujący. Mistrz zakochany niczym nastolatek i Dalii jawnie wykorzystująca uczucia starszego czarodzieja. Ale to nadawało postaciom realizmu, do tego na koniec jednak ucieszyłem się, że w jakiś sposób ich historia znalazła szczęśliwe zakończenie :) 

Poboczne postacie też miały charakter, choć można by się pokusić o nieco barwniejszy ich opis. 

 

Fabuła 

 

Jak nie przepadam za magami, innymi światami i portalami – tak tu się wciągnąłem. Zaczyna się bez szału ale relacje między bohaterami miło prowadzą czytelnika przez wstęp ( do tego stopnia, że już się zastanawiałem, czy na sprawach obyczajowych się nie skończy :). Następnie mamy tajemnicę skrywaną przez mieszkańców wsi i opowieści o innych światach. Na tym etapie się wciągnąłem :). Finał mięsisty i dynamiczny. Trochę mi brakowała pełniejszych opisów świata o dwóch księżycach i samych stworów, ale to co opisałeś też jest super ;). 

 

I na koniec dodam, że pobudziłeś moją wyobraźnię też po lekturze, bo choć tematyka raczej nie w moim klimacie to jednak rozmyślałem o portalach. Jak może wyglądać, życie Dalii w Fares i jak zgrabnie cały pomysł można przenieść w inne klimaty np. SF czy Horroru oraz jak duże możliwości daje ci wykreowany świat na kolejne historie.

Gratuluję i pozdrawiam :) 

 

PS. Oczywiście z przyjemnością dorzucę się do nominacji piórkowej :) 

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Duża przyjemność z lektury, widać wprawę i wielką swobodę twórczą, pewną rękę w konstrukcji świata, w ogóle nie czuje się tych pięćdziesięciu pięciu tysięcy znaków. Zastanawiałem się, co jeszcze mogę dołożyć oryginalnego do cennych i rozbudowanych komentarzy, które otrzymałeś powyżej. Stwierdziłem, że najlepiej będzie skupić się na jednym wycinku, który doceniłem szczególnie, mianowicie na opisie podejścia Ernesta do Dalii.

Podoba mi się, jak zwyczajnie to przedstawiasz, że od początku odczuwał jakąś fascynację, pierwotnie głównie wizualną, później wzbogacającą się o wzajemne zrozumienie charakterów. Widzimy, że to w miarę przyzwoity człowiek, nie pozwoliłby sobie nigdy na zmuszanie jej do czegokolwiek czy nadużycie stosunku zależności. A Dalia też z czasem zaczyna postrzegać go jako bliską osobę, może raczej starszego przyjaciela niż potencjalnego partnera, nie mamy tutaj zupełnej pewności. Przynajmniej szkicowo pokazujesz niebezpieczeństwa związane z taką relacją, możliwe błędy w ocenie sytuacji, ale przecież traktujesz ją jako normalne zjawisko, nie gorsze od wielu innych układów w kontaktach międzyludzkich; nie demonizujesz. Odpowiedni wydaje się też dobór postaci – para akademików w wąskiej działce, o bardzo ograniczonych kontaktach międzyludzkich – nic dziwnego, że nawet po kilkunastu latach rozłąki ich uczucia nie zblakły. Nie twierdzę, że musi to trafić do wszystkich, ale mnie akurat ten opis przypadł do gustu.

Z innych drobiazgów – trochę dziwne, że Ernest pozwalał na odczytanie pamiętnika po dwudziestu zaledwie latach, jeżeli mógł nadal być obciążony Śmiertelnym Sekretem.

 

Symbolicznego już głosu nie będę dokładał, ale gdyby mogło to zaważyć na efekcie, z pewnością poważnie bym rozważał nominację piórkową.

Dziękuję za podzielenie się tekstem i pozdrawiam,

Ślimak Zagłady

Bardjaskier, dzięki za komentarz. Opowiadanie oczywiście daje możliwość kontynuacji, ale wątpię, bym się jej podjął. Po pierwsze na pewno byłaby to fabuła bardzo mroczna, po drugie do zrozumienia drugiego opowiadania potrzebna by była znajomość pierwszego, co będzie stanowiło barierę dla części czytelników.

 

Ślimak Zagłady, dzięki za docenienie relacji między dwojgiem głównych bohaterów, zależało mi na tym, by była ciekawa.

 

Z innych drobiazgów – trochę dziwne, że Ernest pozwalał na odczytanie pamiętnika po dwudziestu zaledwie latach, jeżeli mógł nadal być obciążony Śmiertelnym Sekretem.

No może trochę więcej niż dwudziestu, od chwili zniknięcia Dalii do spisania też minęło trochę czasu. No cóż, po prostu musiał wyrzucić to z siebie i pewnie nie podejrzewał, że za tyle lat będzie żywy. A jeśli by był, zawsze mógł wrócić i zniszczyć zapiski :)

Hej 

zygfryd89

 

Widzisz nie tylko mam na myśli, kontynuację historii Cmentarzyska sów. Raczej myślałem nad tym, że można zrobić ciekawe uniwersum oparte na portalach i pisać opowiadania dziejące się w różnych przenikających się światach. Oczywiście z nowymi bohaterami, nowymi potwornymi światami, innymi zagrożeniami. A pomysł, jak już wspominałem, daje możliwość do pisania nie tylko w klimacie fantasy ale można pokusić się o zderzenie światów SF z fantasy bo temat portali wydaje mi się uzasadnia takie mieszanie gatunków :).

Jeszcze raz gratuluje ciekawego pomysłu, jeśli jeszcze kiedyś postanowisz zmierzyć się z portalami to chętnie takie opowiadanie przeczytam :) 

 

Pozdrawiam :)

 

 

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Cześć, Zygfrydzie

Bardzo ciekawy tekst, napisany przyjemnym stylem i zawierający wciągającą historię. Podobały mi się postacie, stworzyłeś je starannie, dając im wiele “życia”. Przewijająca się tajemnica i opisy wywołujące obraz grozy w moim przypadku również świetnie zagrały. 

Nie mam uwag, bardzo dobre opowiadanie. 

Pozdrawiam. 

Sen jest dobry, ale książki są lepsze

Młody pisarz, dzięki za komentarz.

Bardzo misię czytało z zainteresowaniem, Nie wiadomo, czy już usunąłeś wskazane niedociągnięcia, bo tak wciągnęło, że ewentualne były nieistotne. Bardzo ciekawe i długość nie przeszkadza, nawet gdy brak czasu. Aha, i słusznie w Bibliotece. :)

Dzięki, Koala, za wizytę.

Cześć, Zygfrydzie!

 

Lektura zdecydowanie satysfakcjonująca. To nie pierwszy Twój tekst, jaki czytam, więc zaskoczenia nie ma – pióro lekkie i przyjemne.

Podoba mi się światotwórstwo – jest skrojone trochę pode mnie. Świat jest ciekawy i wydaje się kompletny, a jednocześnie jest odpowiednią podporą dla fabuły, bez wychodzenia na pierwszy plan.

Jeśli chodzi o bohatera, to hmm… na początku nie mogłem się zdecydować. Jest facetem ze słabościami, a jednocześnie z zasadami. Nie potrafi w relacje damsko-męskie, więc liczy na przychylny los, jednocześnie nie próbuje ciosów poniżej pasa/godności. Zazwyczaj to nie jest typ bohatera, jakiego szukamy w literaturze, ale z drugiej strony cieszę się, że takie postacie się pojawiają. Dlatego ostatecznie bohatera, czy w zasadzie bohaterów, stawiam po stronie mocnych plusów.

Bo Dalia ma również swój charakter. Co więcej, w decydującym momencie, to właśnie jej cechy pchają fabułę do przodu, a reakcja Ernesta jest spójna. Podobnie zresztą jak naukowe tło obu postaci.

Jedyne, na co zdecydowałbym się narzekać, to końcówka. O ile samo rozwiązanie fabularne jest ok, historia się spina itd., to po pierwszoosobowej narracji, ta trzecioosobowa końcówka wydaje się jakby na doczepkę. Nie wykluczam, że lepiej się tego nie dało zrobić, ale chyba zwyczajnie nie lubię takiego przeskoku.

 

Pozdrawiam!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Hej, wracam z komentarzem widocznym dla wszystkich.

Tekst napisany lekko, z humorem i praktycznie już od pierwszego czytania wymagający wyłącznie szlifów językowo-drobnicowych. Podobał mi się pomysł na świat oraz nienachalne wplecenie w narracje jego mechaniki. Żeby nie było to pokręcę nosem nad dynamiką między bohaterami, bo momentami perspektywa narratora na relację z Dalią średnio mi się podobała, ale w sumie siedzieliśmy mu w głowie, więc nie było tu filtra. Niemniej jeśli chodzi o rolę obu postaci w akcji była ciekawa, znacząca, wykorzystująca potencjał i mimowolnie rzucane wskazówki. Zmiana perspektywy i narracji w zakończeniu nieco mną zakręciła, niemniej pasowała do koncepcji i domknęła nam parę istotnych szczegółów. Ogólnie uważam tekst za bardzo udany i chętnie przeczytałabym więcej z tego świata.

Dzięki za przyjemną lekturę i pozdrawiam.

Dzięki za kolejne komentarze.

Cześć!

Z wad widzę zasadniczo dwie. Po pierwsze te czarne, patykowate stworzenia – mam wrażenie, że dałoby się je opisać lepiej, tzn. straszniej i upiorniej. Krzyczący, krzyżowani ludzie to poważna rzecz, ale ostatecznie nie wystarczyło to do wzbudzenia we mnie jakiegoś strachu i napięcia sytuacją – a przynajmniej za mało, jak na stawkę sytuacji.

Drugi to zakończenie. Coś mi w nim nie pasowało i wydaje mi się, że to przez to, że zmieniłeś tam trochę styl? A może pociągnięcie tego z perspektywy Ernesta?

Poza tym jednak podoba mi się lekkość historii, która wchodzi bardzo szybko i przyjemnie. Poza tym sama historia jest w miarę dobrze zaplanowana i wątki łączą się w odpowiednim tempie, prowadząc do w miarę satysfakcjonującego końca. Dialogi i bohaterowie wychodzą ci wiarygodnie (nawet jeśli, z tego co na szybko przeglądam, nie wszystkim przypadł do gustu Ernest;) ), a do wszystkiego dopisuję plusik za ciekawe światotwórstwo.

Piórkowo, choć z lekkim wahaniem, będę na TAK.

Слава Україні!

Golodh, dzięki za komentarz.

Cześć!

 

Przeczytane, komentarz jutro.

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

To ja tylko potwierdzę swoje uwagi z wcześniejszego komentarza, i krótko uzasadniając swój TAK piórkowy, dodam, że byłam na TAK właśnie za literacką płynność, za umiejętne i twórcze połączenie warsztatu z pomysłem.

ninedin.home.blog

Cześć!

 

Powiem tyle: właśnie dla takich tekstów lubię czytać fantasy. Niby klasyczne, dosyć melancholijne, ale wsiąkłem od pierwszego akapitu, po pierwszej części już wiedziałem, że późno pójdę spać. Bez wulgarności, krzykliwej nagości czy nawały krwawej przemocy, za to z lekko humorystyczną, wręcz platoniczną fascynacją, tajemnicą i grozą innego świata za portalami oraz magią, bez której o fantasy nie może być – imho – mowy. Dobrze to pokazałeś i wyważyłeś, umiejętnie zarządzasz tęsknotą i emocjami czytelnika (nie wiem, czy tak miało być, ale tak odbieram ;-) ).

Taki Śmiertelny Sekret, cudna koncepcja, nieźle wpasowana w całą tę mozaikę… podobnie jak Imperium Sów. Nie mam bladego pojęcia, o jakie to sowy (lub sowów) chodzi, bo pole do interpretacji zostawiłeś szeroki, ale tu pojawia się rola dla wyobraźni. Doskonale wyczułeś proporcje, pokazałeś tyle, by wszystko było jasne i zrozumiałe, a jednocześnie zostawiłeś spore pole dla tej kreatywnej części mózgu, by kreślić w głowie świat, w którym dwoje magów zamyka portale. Jest ciekawie, klarownie i ciekawie. Brawo!

Mistrz i uczennica, jakie to ograne i banalne, ale jest coś w tym motywie, jeśli się go dobrze pokaże, co wciąga nie tylko facetów i pozwala miło spędzić wieczór. Te gdybania i tęsknoty bohatera, ta jego głupawa nadzieja… A ta trenuje lewitację i przyciąga drugie łóżko, przy okazji budząc drugą połowę lokalsów. Dziecinne ale takie pogodne, cisza przed burzą i żałobą po stracie.

Świetny tekst, bez fajerwerków, niesamowitych twistów czy dotykania kamienia filozoficznego, ale fantastyczny, pogodny i ciekawy. I dający – swego rodzaju – nadzieję, wspomnienie marzeń przedświata, który przeminął.

Jak już pewnie wiesz (albo niebawem się dowiesz) byłem na TAK. Tyle na dziś.

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Krar85, dzięki za komentarz. Chyba jeden z najprzyjemniejszych, jakie czytałem pod swoim opowiadaniem.

Dziękuję wszystkim za komentarze i nominacje, w życiu bym nie pomyślał, że opowiadanie zdobędzie piórko przy komplecie głosów na TAK.

 

Rzadko ostatnio tu zaglądam, ale zrobiłam wyjątek i zdecydowanie nie żałuję. Bardzo zgrabnie wypośrodkowałeś to, o czym trzeba napisać i to, co trzeba zostawić wyobraźni. Szczególnie podobała mi się scena ze słońcem, które powinno się odbić a zaczęło zachodzić, świetne przejście z nastroju ogólnej sielanki do grozy.

Gratuluję, też byłabym na tak ;)

Z wielką przyjemnością przeczytałem dzisiaj po raz drugi. yes smiley

Hej!

Jak już pewnie wiesz, w głosowaniu piórkowym dałam Cmentarzysku TAK-a, więc od razu składam gratulacje i czym prędzej przechodzę do opinii. :D

Moim zdaniem jest to tekst pod każdym względem publikowalny – dopieszczony technicznie, spójny, z fabułą trzymającą dobre tempo, nie pozwalającą czytelnikowi się znudzić i stopniowo ujawniającą wszystkie tajemnice. Niektóre opowiadania w NFie czy antologiach są na niższym poziomie i doszukuję się w nich więcej wad niż tutaj.

Muszę jednak powiedzieć, że równocześnie nie jest to opowiadanie, które wywołuje u mnie efekt WOW – wiem, czytanie takiej opinii nie jest pomocne, dlatego postaram się wytłumaczyć dokładniej. Mamy tu do czynienia z porządnym kawałkiem fantasy, który to gatunek osobiście bardzo lubię, a i przez to czytam w nim zdecydowanie więcej niż w jakimkolwiek innym. Zdarzają się teksty, przez które idę z zapartym tchem i sugestia odłożenia ich wywołuje u mnie chęć nawarczenia na sugerującego – przykładem Meekhan, moja ulubiona przyczyna faktu, że do obrony magisterki uczyłam się kilka dni, zamiast poświęcić na to sensowną ilość czasu. No więc, Cmentarzysko takim tekstem nie jest.

Fabuła i świat chwyciły mnie szybko. Portale, dziwna skala, dwie tajemnice w tle (wioski i traumy głównego bohatera) – to wszystko złożyło się na wzbudzenie zainteresowania. Bardzo podobało mi się, jak poprowadziłeś wątek krwi Sów u Dalii, na wstawkę na ten temat niemal nie zwróciłam uwagi, a potem miała ona fundamentalne znaczenie.

Mocny jest też sam motyw bajkowego świata, który okazał się istnym horrorem. Ale od początku było dla mnie jasne, że bohaterowie w końcu trafią do tego piekła, przez które Ernest przestał zaglądać za portale. Może to być jedna z przyczyn braku wspomnianego efektu WOW. Jednocześnie jednak scena, w której słońce nagle zachodzi, zamiast odbić się od horyzontu, stanowi moim zdaniem znakomity przykład zwrotu akcji, który można było przewidzieć, ale i tak został poprowadzony bardzo umiejętnie.

Kolejną rzeczą, która zwróciła moją uwagę, było wiarygodne tchórzostwo oraz wiarygodna odwaga. Twoi główni bohaterowie nie są głupi. Dalia jest porywcza, owszem, pokazujesz to znakomicie, ale Ernest już nie, co stanowi świetne rozróżnienie dla nich obojga. I przypadło mi do gustu to, że nie rzucił się jej na ratunek, co byłoby działaniem wybitnie samobójczym. Pokazanie logicznej w świetle wydarzeń ucieczki, która nie sprawia, że czuje się niechęć do bohatera to też rzadka umiejętność.

Odrobinę gorzej ma się jednak sprawa z dalszym planem, gdzie chociażby burmistrz miasteczka wydawał mi się niespójny. Elementy takie jak próba zabicia dwojga magów za pomocą jednego łucznika czy tak duże zaufanie wobec szalonej wioskowej magiczki, którą przecież większość czasu więzili, nie były wiarygodne. 

Ostatnia duża rzecz, o której chcę wspomnieć to narracja. I tej właśnie nie mam do zarzucenia nic. Wykorzystałeś wszystkie narzędzia, jakie daje pierwszoosobowy narrator, włącznie z łamaniem czwartej ściany czy z pięknym uzasadnieniem infodumpów. Znakomita robota, szczerze zazdroszczę umiejętności. :D

Mam nadzieję, że udało mi się uzasadnić i ten mityczny “brak efektu WOW”, i to, dlaczego mimo jego braku uważam, że to znakomity tekst piórkowy. Lektura była dla mnie przyjemnością, oby więcej takich.

Ach, i na koniec – jestem osobistą fanką motywu wrzucania królika za portal.

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Dzięki za kolejne komentarze. 

 

Wykorzystałeś wszystkie narzędzia, jakie daje pierwszoosobowy narrator, włącznie z łamaniem czwartej ściany czy z pięknym uzasadnieniem infodumpów. Znakomita robota, szczerze zazdroszczę umiejętności.

Ja z kolei zazdroszę umiejętności pisania takich wnikliwych komentarzy, serio, trudno mi sklecić coś więcej niż dwa zdania na temat tekstu, który właśnie przeczytałem. A czytam tu niemało. Wiem na przykład, że mi się podobało, ale jeśli mam wyjaśnić dlaczego dokładnie, to trudno mi wyjść poza jakieś ogólniki.

Dobrze spędzone pół godziny! Dobre fantasy, bez żadnych fajerwerków filozoficznych czy jęzkowych, ale po prostu wciągające, ciekawe i gdybym nie miał możliwości przeczytać za jednym razem, to na pewno swędziałoby mnie, żeby sięgnać po Kindle’a i czytać dalej :-) Nie przekonał mnie tylko epilog, byłybym w stanie go “kupić” tylko jeśli miałby on otwierać ciąg dalszy, a z tego co piszesz, na to się nie zapowiada, w przypadku zamkniętej całości zakończenie bez epilogu wydaje mi się lepsze.

 

I jeszcze z takich rzeczy, które extra: prychnąłem przy karczmarzu, który niczego nie przecierał! Gra z czytelnikiem za pomocą “Śmiertelnego sekretu” również bardzo na tak.

Zygfryd, dzięki, staram się. :D Mam nadzieję, że mój komentarz się na coś przyda.

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Czy Dalia zdołałby wtedy nie oszaleć? → literówka

 

 

Znakomite opowiadanie. Czytało się bardzo przyjemnie. Piórko jak najbardziej zasłużone. :)

Gimlos, Corrinn, dzięki, że zajrzeliście.

Tekst wciąga już od pierwszych zdań. Czuć lekkie pióro, jakby autor nie musiał wkładać wysiłku w pisanie. Takie opowiadania czyta się najlepiej. Bohaterowie są pełnokrwiści. Jak ktoś wspomniał wcześniej, nie są jednoznacznie źli czy dobrzy. Dlatego są wiarygodni. Podoba mi się ten motyw: "Jakaś niewielka część mnie, pozostałość po chłopcu śliniącym się na tajemnice magii, cieszyła się na to odkrycie. Nie wiem, jak ta cząstka przetrwała studia i lata pracy przy zamykaniu portali. Gdy piszę te słowa, już jej nie ma." Taki wybieg w przyszłość intryguje i wzbudza ciekawość, co do dalszej opowieści i jej finału. Jedyne, co do mnie nie przemawia to bezpośrednie zwracanie się do czytelnika. Nie miałabym uwag, gdyby już na początku historii było wiadomo, że narrator spisuje te słowa dla potomnych. Momenty, w których narrator wspomina o tych, którzy w przyszłości przeczytają jego słowa, wybijały mnie z rytmu i emocji, jakie wywarła na mnie historia.

Valdis, dzięki za opinię.

Fajne, podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Dzięki :)

Cześć. Jestem tu nowy i dopiero zapoznaję się z tym, jak wszystko działa na stronie. Natrafiłem na twoje opowiadanie i bardzo mi się spodobało. Ciekawy pomysł z portalami, postacie intrygujące, a fabuła wciągająca i trzymająca w napięciu. Jedyny mankament (pomijając jakieś drobne niedociągnięcia, które nie uprzykrzały mi zbytnio lektury) to taki, że opowiadanie jak dla mnie jest zbyt krótkie. Z chęcią przeczytałbym dłuższą wersję, rozwijającą przedstawione w opowiadaniu pomysły. Pod koniec miałem trochę wrażenie, że “goniłeś” by podomykać wątki. Z chęcią przeczytałbym przygody Dalii i Ernesta w formie powieści. Pozdrawiam :)

Dzięki za komentarz. O rety, na powieść raczej nie ma szans, mam dużo bardziej rokujące pomysły, a i one czekają na jakiś cud (samonapisaniesię :))

Cześć. To chyba mój pierwszy komentarz na tej stronie. Tafiam tutaj na wiele perełek i twoje opowiadanie jest jedną z takich perełek. Wątek portali jest bardzo ciekawy, przypomina mi trochę przygody Bezimiennego z gry Planescape: Torment. Ciekawie jak by to wyglądało w formie powieści. Pozdrawiam

Dzięki za komentarz :)

Brawo, Zygfrydzie, brawo!

Nie sposób nie wspomnieć, jak czepiałem się Twoich post apokaliptycznych opowiadań, bo poniższy komentarz pokaże, że nie była to osobista wendeta, tylko rzeczywiście nie leżały mi tamte pomysły.

Tu zupełnie mnie zaskoczyłeś, i jak nie czytam od lat fantasy, bo wydawało mi się, że przeczytałem już wszystko, tak Twoje opowiadanie bardzo mi się podobało. :) Dosłownie dzisiaj napisałem w jednym z komentarzy, że pisarz powinien być bardem i Ty, w tym opowiadaniu, właśnie taki jesteś.

Świetni bohaterowie, dobrze opisani, charakterni i przede wszystkim – nie pozbawieni wad. Dokładnie tacy, jacy powinni być, czyli wielowymiarowi. Dokładasz dobrze dobranych bohaterów drugoplanowych. Wójt sam w sobie jest ciekawą postacią. Okraszasz wszystko ciętymi i zabawnymi opisami, jak chociażby:

W gospodzie siedziało kilku miejscowych. Wydawali się całkiem sympatyczną bandą, zwłaszcza podpity dziadek brzdąkający na lirze i wydający z siebie wyjątkowo losowe dźwięki, udające śpiew. Obrzucili nas zaciekawionymi spojrzeniami, po czym wrócili do picia.

Oberżysta stojący za szynkwasem, co zadziwiające, nie wycierał niczego szmatką.

Czy:

Może to był ten dzień. Oberżysta odpowie, że została tylko jedna izba z pojedynczym łóżkiem. Zapłacę, bo cóż innego pozostało? Zaprowadziwszy Dalię na górę, powiem, że prześpię się na podłodze. Sam wiesz, rycerskość. Ona się obruszy. Zapewni, że przecież łóżko pomieści nas oboje. Będę długo protestował, lecz w końcu ulegnę, by nie zrobić jej przykrości. A później, w mrokach nocy, wiele może się zdarzyć…

– Mamy osiem izb. – Oberżysta uśmiechnął się, ukazując oba zęby. Jakby wiedział.

Można by powiedzieć, że te opisy są zbędne, nie posuwają akcji do przodu ani na nią nie wpływają, ale budują scenografię i dodają dużo kolorytu zarówno postaciom, jak i samej opowieści. No pięknie przeplatasz akcję z takimi wtrąceniami, pięknie.

Na koniec dokładasz nawet głębszą myśl:

W końcu postanowiłem spisać całą tę historię. Niech ktoś się w końcu dowie, kim była Dalia i jaki los ją spotkał. Niech do kogoś dotrze, jak paskudny jest ten świat. Imperiami rządzą chciwcy bez wyobraźni, przez których cierpimy całe wieki. Pospólstwo to idioci, którzy nie rozumieją prostych słów i prędzej cię zabiją, niż pozwolą, byś im pomógł. W świecie, w którym mądrość umarła, uczeni są cieniami przemykającymi na skraju widzenia, zupełnie niepotrzebnymi, wywołującymi tylko dyskomfort i zgrzytanie zębów. A kiedy odchodzą, nikt po nich nie płacze.

Oddałbym wszystko, by jeszcze ją zobaczyć.

I bardzo ciekawy epilog, bo zastanawiałem się, jak zakończysz te bardowskie opowieści.

Błyskawicznie przeczytałem te 55 tysięcy znaków i miałem z tego dużą przyjemność. Będziesz wysoko w plebiscycie rocznym.

Gratuluję udanego utworu.

Pozdrawiam.

 

Darcon, dzięki za komentarz. Sam wciąż jestem trochę zaskoczony, że to opwiadanie spodobało się bardziej niż kilka moich ostatnich, trudno mi je porównywać i oceniać, więc takie komentarze dają mi dużo informacji.

Nowa Fantastyka