- Opowiadanie: Raskolnikowwriting - Larwy

Larwy

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Biblioteka:

Użytkownicy, Użytkownicy III, NoWhereMan

Oceny

Larwy

I

Dla Alojzego Skierniewickiego poranek siódmego października roku 1896 był trudnym doświadczeniem. Obudził go przeszywający ból głowy. Miał wrażenie jakby w jego umyśle pałętała się chmara much, wdzięcznie uderzająca o jego skronie i potylice. Otworzył oczy. Zobaczył nad głową butelkową zieleń sufitu – chropowatą powierzchnię ceglanego sklepienia, od którego gdzieniegdzie odchodził tynk. Wpatrzony w odpadające fragmenty starej farby, zauważył jak z jednej z dziur w ścianie wyszedł pająk. Mężczyzna przyglądał się stworzeniu, które wolno i majestatycznie opuszczało swoją kryjówkę i ruszało na żer. Długie nogi miarowo, rytmicznie i z wyraźnym spokojem przemierzały kolejne skrawki sufitu.

Zajęło mu parę chwil zorientowanie się gdzie jest, chociaż nie powinno to być takie trudne, wszak we wspomnianym pokoju spędził całą noc, jak i poprzedni dzień.

Jego skołowanie wzięło się z trudnego przypadku – snu tak rzeczywistego, że mógłby być on pomylony z jawą. W sennych wspomnieniach widział swoją ukochaną, której nie dane mu było spotkać od dłuższego czasu. Morfeusz – król snów, w swojej szczodrości i wspaniałomyślności, zbudował z granulek mistycznego, onirycznego piasku przepiękne miejsca, w których to Alojzy mógł nacieszyć się niespełnioną miłością. Nic więc dziwnego, że po przebudzeniu znajdował się w stanie bliskim kaca po długiej zabawie. Skojarzenie z upojeniem alkoholowym jest tym bliższe, że na biurku tuż obok łóżka Alojzego, znajdował się opróżniony kieliszek, a ponadto w całym pokoju unosiła się mesmeryczna woń ziół wymieszanych z alkoholem – tak gorzka w zapachu, że niemalże młodzieniec był w stanie odczuć smak trunku na języku.

W końcu zwlókł się z łóżka, aby się przebrać, ponieważ zdał sobie sprawę, że wciąż nosi na sobie ubranie z zeszłego dnia. Po zmianie garderoby poszedł do łazienki by się odświeżyć. Przechodząc korytarzem spojrzał prędko na gazetę, leżącą na stole w kuchni. Jego uwagę przykuł główny artykuł, coś o młodej dziewczynie wyłowionej z Wisły, prawdopodobnie samobójczyni. Zamyślił się nad wiadomością ze smutkiem, po czym wrócił do rzeczywistości i kontynuował swój poranny rytuał. Umył twarz i zaczął niedbale golić rzadką szczecinkę, wciąż patrząc na swoje podkrążone oczy w lustrze i studiując z obrzydzeniem rany potrądzikowe.

Wtem poczuł drapiący chłód na swojej brodzie. Już sięgał po ręcznik aby zatamować krwawienie, gdy tylko usłyszał jak ktoś wchodzi do mieszkania.

– Alek! – niski, zawadiacki głos dobiegł go z przedpokoju. – Wstałeś już?

Alojzy wziął głęboki oddech. Obecność Piotra, jego współlokatora, była mu aktualnie nie na rękę. Chciał pobyć sam na sam ze swoim bólem głowy jak i melancholijnym stanem tęsknoty za życiem, którego doświadczył w snach.

– A! Tu jesteś – w końcu Piotrowi udało się znaleźć współlokatora.

Piotr z wyglądu był zupełnym przeciwieństwem Alojzego – niski, dobrze zbudowany o płowych przygładzonych włosach i czarujący uśmiechu na pulchnej twarzy. Ubrany był elegancko, w koszuli nienaruszonej nawet śladem zagniecenia, jak i stylowej czarnej kamizelce oraz szarej czapce kaszkietówce.

– Cześć Piotrek – przywitał go Alojzy sennym głosem.

– Cześć, cześć. Dobrze cię widzieć. Cały ranek spałeś? Jest już dziesiąta. Wiedziałeś?

Alojzy tylko wzruszył ramionami i zabrał się do zmywania krwi ze swoich rąk i brzytwy.

– Zaciąłeś się? Paskudna sprawa. Zresztą, chciałbym cię o coś poprosić.

– O co takiego? – spytał nadal senny Alojzy, próbując rozczesać skołtunione włosy.

Piotr miał w zwyczaju prosić o najróżniejsze usługi swojego współlokatora. Składał się na to dość awanturniczy charakter chłopaka i jego niemożność do utrzymywania stałych relacji z płcią przeciwną. Często wpakowywało go to w kłopoty z mężami, braćmi i ojcami kobiet, którym ośmielił się złamać serce. O jego miłosnych podbojach plotkowano na prawie każdej ulicy Kazimierza i, chcąc nie chcąc, Alojzy znał każde z pogłosek, zarówno od nieznajomych jak i od samego źródła. Nie był w stanie zliczyć, ile to razy krył kolegę przed żądnymi zemsty mężczyznami, a czasem i zdesperowanymi kochankami. Chociaż tych ostatnich, z naturalnych przyczyn było Alojzemu żal.

– Chcę cię prosić na mojego sekundanta – oświadczył Piotr.

Alojzy oniemiał. Na moment przestała go boleć nawet głowa. Obrócił się prędko w kierunku współlokatora i spojrzał na niego wzrokiem pełnym konsternacji.

– W coś się tym razem wpakował? Kogoś tym razem uwiódł, że chcą twojej śmierci?

– Hola, hola – zaczął Piotr próbując ostudzić wybuch kolegi. – Nikt tu o śmierci nie mówił. Kto wie? Może ustalisz, że będzie do pierwszej krwi?

– Ja ustalę?

– Przecież proszę cię na sekundanta.

– Mnie? Przecież ja… Żaden ze mnie sekundant. Ja mam ważniejsze sprawy na głowie.

– Takie jak spanie do dziesiątej?

Wybryki Piotra zaczęły denerwować Alojzego. Miał wrażenie, że tym razem jego przyjaciel przesadził, skoro w grę wchodziła tak poważna kwestia jak pojedynek.

– Nie pozwalaj sobie – odrzekł wreszcie wskazując na niego chudym palcem, niby mu grożąc. – Jednak, dobrze. Spełnię twoją prośbę. Będę twoim sekundantem.

– Dzięki Alek – odparł Piotr prostując się z dumą. – Uwierz mi nie…

– Nie tak szybko – przerwał mu krzyżując ręce za plecami i wychodząc z łazienki. – Będę twoim sekundantem, ale pod jednym warunkiem. To będzie moja ostatnia przysługa wobec ciebie.

Piotr wpatrywał się w Alojzego pytająco. On zaś czuł jak chmara muszek zamknięta w jego głowie powoli opuszcza ją, pozostawiając po sobie jednak dziwne uczucie otumanienia.

– Zgadzam się – Piotr wyciągnął rękę. – Ostatnia przysługa. Tylko mnie nie zawiedź.

Mężczyźni uścisnęli sobie ręce. Gdy tylko Alojzy dotknął dłoń przyjaciela opuszkami palców, poczuł w nich jakieś dziwne mrowienie. Było ono niezwykle odstręczające, chłopak miał wrażenie jakby tysiące małych larw wiło się w palcach przyjaciela. To dziwne uczucie zrzucił na ból głowy, jednak Piotr nie mógł nie zauważyć zdegustowania na twarzy swojego świeżo upieczonego sekundanta.

– Coś się stało? – spytał Piotr cofając dłoń.

–Nie… Nie, nie – odparł Alojzy nieskładnie, walcząc w głowie z myślami i bólem. – Gdzie mam się udać i kiedy? – spytał wreszcie, wróciwszy do zmysłów.

– Do domu Apfelbauma. Jutro. Dwunasta.

– Doktora Apfelbauma? On bawi się w takie rzeczy? Myślałem, że to człowiek nauki i nie w smak mu nasze zamierzchłe obyczaje.

– W smak, nie w smak. Czy ma to jakieś znaczenie? Dostałem list wzywający mnie na pojedynek i że mam swojego sekundanta wysłać jutro o dwunastej do domu Apfelbauma.

– Od kogo był ten list? – Alojzy wlał wody do garnka i wstawił do podgrzania. – Zaparzyć ci herbatę?

– Nie kłopocz się, zaraz wychodzę. Wracając do tematu. Nie wiem od kogo to list. Był tylko znaczek, mój adres i podpis „pan S.”.

– Nie znasz jakiejś panny, której nazwisko zaczyna się na „S”?

– Znam wiele.

– Kto by się spodziewał? – mruknął Alojzy. – No nic, najpewniej poznam go jutro. Czy tam jego sekundanta.

II

Krople deszczu spokojnie, miarowo i rytmicznie obijały się o szyby kazimierskiego mieszkania. Alojzy opierając głowę na dłoni, siedział przy biurku. Wpatrywał się w okno spojrzeniem pełnym tęsknoty. Co jakiś czas kierował swój wzrok na ludzi przechadzających się po ulicy, tuż pod jego oknem: Zakrywali głowy parasolami lub szalami i spiesznie szli przed siebie, poprzez mrok wieczora rozświetlonego gdzieniegdzie przez latarnie miejskie.

Chłopak dumał nad pustą kartką papieru, co jakiś czas przerzucając stare pióro palcami. Termin nadania artykułu do redakcji upływał za parę dni, a on wciąż nie wiedział od czego zacząć. O czym napisać, jak napisać i przede wszystkim, w jakiej formie? Liczył na dorobienie sobie w czasie studiów, a posada w gazecie jako dziennikarz, czy też najzwyklejszy powieściopisarz, pozwalałaby mu połączyć pasję z zarobkiem. Wbrew jednak temu, jak pięknie to brzmiało, młody student nie mógł znaleźć żadnej inspiracji do skreślenia paru słów, czy to tożsamych z faktami, czy też poskładanych w duchu beletrystycznym.

Po paru długich minutach apatycznych rozmyślań i pustego spojrzenia analizującego każdą kroplę dryfującą po okiennej tafli, stwierdził, że musi wyrwać się z marazmu i wybrać na spacer choćby i w deszcz, a gdyby i on stałby się dla Alojzego ciężarem, to zawsze pozostawała wizyta w pobliskiej karczmie.

I tak maszerował wzdłuż uliczek brukowanych, płynących wzdłuż strzelistych kamienic, których wygląd zdawał się Alojzemu nienaturalny. Miał wrażenie jakby budynki wyginały się w najróżniejsze strony. Jakby cała ich symetria, zorganizowanie i plan według, którego zostały zbudowane były zaburzone i w zbłądzonym umyśle studenta sięgały samego nieba. Prócz kominów miały wieże, a każda ich szyba w oknie była innym kształtem. Wydając się takimi jedynie potęgowały w chłopaku wrażenie izolacji, jakby budynki wisiały nad nim jak kat nad grzeszną duszą i swym toporem czekały na jedno powinięcie nogi chłopaka, by odrąbać mu głowę, a tym samym wpędzić w całkowitą utratę rozumu.

I w to nieopisane szaleństwo otwartych przestrzeni, wpędzała młodego mężczyznę również wszechobecna kakofonia dźwięków. Rżenie koni zaprzęgniętych u wozów, odbijało się w jego małżowinach usznych lucyferiańskim chichotem, potęgowanym przez szczekanie puszczonych wolno psów i kocich przybłęd, które jak piekielne ogary warczały na siebie. A największy wstręt i obrzydzenie, czy też wręcz nieopisany strach, w Alojzemu wzbudzał odległy rechot kolei parowej, co jakiś czas zatrzymującej się na krakowskim dworcu.

I tylko miarowy dźwięk deszczu wprowadzał harmonię we wszechobecny chaos. I tylko zimno kropli przywracały studentowi świadomość. I tylko melancholia spowijająca szarym błękitem rozum studenta, pozwoliła mu poradzić sobie z wszechobecnymi bodźcami, aż po czasie w końcu ustąpiły.

Ostatecznie, po paru minutach spaceru – gdy chłopak poczuł wilgoć odkładającą się w cienkich warstwach jego czarnego płaszcza – chęć zwilżenia ust zwyciężyła, nad potrzebą samotnego marszu w deszczowy wieczór.

Chociaż bliskość barowego towarzystwa nie była Alojzemu w smak, tak nie mógł powiedzieć tego o szklance irlandzkiej whisky, którą to zaprzyjaźniony barman chętnie studentowi sprzedawał. Trzeba jednak zaznaczyć, że pomimo swojej niechęci do gawiedzi wesoło bawiącej się w knajpie, chłopak był rozpoznawalny. Co więcej, jego obecność budziła niemałe poruszenie. Wszystko za sprawą tego, jak pewnego pięknego wieczoru przebywał w tym miejscu wraz z kolegami ze studiów, a że, jak to podczas takich wypadów bywa, alkohol polał się strumieniami i oczarował wszystkich obecnych. A że czarem padł i Alojzy, tak wiedziony słodką lekkością alkoholu, nie mógł nie wyrecytować paru strof swoich wierszy, a utwory chłopaka zapadły w pamięć rozweselonej gawiedzi. Niekoniecznie jednak zapamiętane zostały jako dobre, przez co chłopak nie raz musiał mierzyć się z drwinami. Nie robił sobie jednak z nich zbyt wiele, jak bowiem sam mówił – „Czego się nie robi, dla dobrej whisky?”

I tym razem bywalcy nie omieszkali nie podokuczać strapionemu studentowi. Ten jednak wciąż trwał jak w otumanieniu, przez co nie odpowiadał i skutecznie ignorował wszelkie zaczepki. Ból głowy już minął, jednakże wciąż w pamięci pozostawało wspomnienie dziwnego uczucia, którego doświadczył ściskając rękę przyjaciela. Oprócz osobliwego wrażenia obcowania z tysiącem wijących się larw, Alojzy miał wrażenie, jakby od tamtej chwili coś w jego życiu się zmieniło. Jakby uścisnąwszy dłoń związał się jakimś wieczystym, mistycznym paktem, który to zupełnie nie wiadomo dlaczego, wziął się znikąd, aby spłatać nieświadomemu studentowi figiel losu, który odbije się na nim podczas finalizacji słownego kontraktu. Jakby tego było mało, dręczyło go także, chociaż już mniej, wspomnienie ukochanej, której to widmową postać ujrzał na wydmowych zboczach słodkiego snu.

Nie zamieniwszy z nikim żadnego słowa, prócz poproszenia barmana o szklankę trunku, opuścił przybytek. Nikły uśmiech zagościł na jego twarzy, gdy wyszedłszy na zewnątrz zauważył, że przestało padać. Alkohol pozwolił mu uspokoić zmysły, dzięki czemu mógł ze spokojem iść przed siebie, nie bacząc na wszechobecne, czyhające na niego pułapki rzeczywistości. Postanowił wrócić więc do domu okrężną drogą, na tyle okrężną, że po paru chwilach bezmyślnej tułaczki znalazł się nad brzegiem Wisły.

Wiatr dął z zachodu, łopocząc płaszczem Alojzego i jego rozczochranymi włosami, gdy ten obserwował poświatę księżyca odbijającą się nieśmiało w zwierciadle rzeki. Wnet podniósł wzrok, a widok z naprzeciwka na moment zastopował bicie jego serca. Po czym wznowił je ze zdwojoną siłą.

Na drugim brzegu stała dziewczyna. Alojzy, oczywiście widział jedynie jej sylwetkę, jednak i z takiej odległości poznał swoją ukochaną. Wiatr kołysał jej czarnymi włosami i miął jej szarą, elegancką suknię. Chłopak nie dostrzegał wyrazu jej twarzy, widział ją jedynie oczami wyobraźni, a one wnet przypomniały mu jej blade, chude, eteryczne wręcz oblicze o niebieskich, przechodzących w granat oczach.

Nogi gięły się pod nim, nie wiedział co ma zrobić, po chwili zdał sobie sprawę, że dziewczyna na niego patrzy. Wkrótce podniosła rękę i pomachała do niego, na co chłopak, nieśmiało odmachał. Zauważył jak dziewczyna zakrywa dłonią przystrojoną w szarą rękawiczkę usta, aby ukryć, według obyczaju, dziewczęcy uroczy chichot, po czym tą samą dłonią wykonała gest zachęcając, aby chłopak przyszedł do niej.

Alojzy zobaczywszy to, odzyskał siły w nogach i biegnąc co tchu ruszył w kierunku mostu, by w końcu uściskać utraconą ukochaną.

W mgnieniu oka znalazł się tuż obok niej. Już miał ją objąć, już miał ją ucałować i już miał ją przeprosić za cały zadany ból, gdy nagle ta, wciąż śmiejąc się, jednym ruchem ręki ostudziła jego zapał.

Alojzy zagalopował się. Zdał sobie z tego sprawę dopiero stojąc z ukochaną twarzą w twarz. Mało brakowało a złamałby wszelkie konwenanse, obyczaje i przede wszystkim etykietę. Z jednej strony był za to na siebie zły, jednak z drugiej wiedział, że gdy w grę wchodziła tak ważna osoba i tak niedające się opanować uczucie, nie mógł przestrzegać żadnych zasad.

– Wybacz – odparł zdenerwowany, lekko się rumieniąc. – Bardzo się za tobą stęskniłem.

Dziewczyna zachichotała. Cicho i uroczo – chociaż nie wiedział do czego to wszystko doprowadzi, tak ten chichot wystarczał mu za ostatnie miesiące rozłąki.

– Nic się nie stało – odparła.

Głos miała niski, trochę gardłowy. Słysząc go, miało się wrażenie odczuwania dziwnego rodzaju satysfakcji.

– Długo się nie widzieliśmy – kontynuowała. – Ile to już? Trzy lata?

– I dwa miesiące Cyziu – dodał nieśmiało Alojzy.

– Zawsze byłeś taki dokładny.

Rozmawiali przez chwilę, spacerując brzegiem Wisły, nieobecni dla oczu postronnych. Jak to zdarza się rozmawiać przyjaciołom po długiej rozłące. Alojzy cieszył się ze spotkania, ona również. Jednak mimo tego, w jej chichotach i uśmiechach, chłopak dostrzegał pewną nutę smutku, która nieśmiało czaiła się w kącikach czerwonych ust. Co więcej miał wrażenie, że ta zadra, której dziewczyna nie odważyła się nazwać, raniła ją niemiłosiernie. Przyjrzawszy się jej bliżej dostrzegł także, że oblicze ma bledsze niż gdy ją ostatnio widział. Jej oczy zaś z granatu przechodziły niemalże w czerń, a sama suknia Narcyzy, sprawiała wrażenie wilgotnej.  

– Wpadłem w jakąś dziwną sytuację Cyziu. – zdecydował się wreszcie podzielić swoimi wątpliwościami z ukochaną. W końcu kiedyś tylko jej mógł powierzyć swoje tajemnice.

– Co masz na myśli? – Narcyza poprawiła szarą suknie zmąconą przez wiatr.

– Mój współlokator… Niby przyjaciel…

– Niby? – spojrzała na niego bacznie, zatrzymując się.

– Kiedyś, może i przyjaciel, jednak teraz… Nie lubię go. Denerwuje mnie jego zachowanie. Ciągle prosi mnie o przysługi.

– A ty?

– A ja je spełniam. Dlaczego? Już sam nie wiem. Zawarliśmy umowę, że spełnię jego ostatnią prośbę. Mimo wszystko wciąż czuję się z tym źle.

– Co masz zrobić?

– Mam być jego sekundantem.

– Sekundantem? – Narcyza uniosła brwi.

– Wplątał się w jakiś pojedynek, on… On ma talent do pakowania się w kłopoty.

Narcyza przyłożyła palec do ust i niby przygryzając paznokieć zaczęła się nad czymś zastanawiać.

– Jako sekundant masz duże pole do popisu – powiedziała wreszcie.

– To znaczy?

– Możesz mu spłatać jakiegoś figla.

– Figla?

– Tak. Wiesz, coś bezpiecznego. Nie mówię przecież, żeby go zranić.

– Na przykład donieść? To by mi nawet nie przyszło na myśl, jak go nie lubię.

– Właśnie nie donieść. Coś innego. Coś wymyślisz. Słuchaj co powie ci intuicja, gdy tylko będzie okazja. Na pewno coś wymyślisz.  

– Dziękuję ci – odparł szczerze Alojzy, uśmiechając się nieśmiało do Narcyzy.

– Nie ma za co. Słuchaj, na mnie już czas.

– Ale Cyziu, ja chciałem… – wyrwał się nagle Alojzy.

– Spotkajmy się tu jutro – przerwała mu dziewczyna.

– Nie wiem czy to dobry pomysł. Nie zrozum mnie źle – dodał widząc skonsternowanie na twarzy Narcyzy – Bardzo chciałbym się z tobą zobaczyć jeszcze raz, tylko nie wiem, czy moje pragnienie nie jest zbyt wielkie. Nie mam pojęcia czy to tęsknota, czy może jakieś resztki mojego uczucia do ciebie. Czy… żalu za to co się między nami stało.

– Och Alojzy… – drżący głosem powiedziała Narcyza. – Nie wiedziałam, że ty wciąż…

– Może nie… Muszę się nad tym zastanowić. Miałem wrażenie, że o tobie zapomniałem, ale ostatnio… Przypomniałem sobie, całkiem niedawno. Pomyślę, poukładam to sobie.

– Do niczego cię nie namawiam. Będę jednak jutro czekać.

– Może lepiej napiszę do ciebie? Nie ma sensu żebyś tutaj marzła sama i czekała na mnie, skoro mogę nie przyjść.

– Nie kłopocz się. I tak tutaj będę. Jutro, po zmroku.

Pożegnali się i każde ruszyło w swoją stronę. Alojzemu towarzyszyły zarówno radość jak i smutek. Dawne wspomnienia wróciły, wkrótce jednak uleciały, gdy nowa myśl zaprzątnęła głowę chłopaka. Gdy tylko zdał sobie z tego sprawę, był niemalże pewien, że ekstazę w nim wywołała nie tyle miłość, co tęsknota za utraconą przyjaźnią. Dodało mu to odrobinę gorzkiej otuchy. Niestety, jego umysł, jak to miał już od dawna w zwyczaju, nie umiał przyswoić żadnej pozytywnej myśli, prędko za to uciekał w umartwianie się. Źródło niepokoju znalazł znajdując się już niemalże pod drzwiami swojej kamienicy. Dopiero wtedy zorientował się, że gdy dziewczyna przysięgła mu, że będzie nad Wisłą kolejnego dnia, usłyszał w jej głosie coś złowrogiego i pełnego rozpaczy.

III

Niedzielny poranek wydawał się tak nudny jak sobotni. Znów Alojzy leniwie otworzył oczy, w tej samej sekundzie zapominając o czym śnił. Zanim zwlókł się z łóżka, przyuważył pająka, najprawdopodobniej tego samego co poprzednio, opuszczającego dziurę w rogu pokoju, tuż przy suficie. I tym razem melancholijna i jak się mogło wydawać, bezcelowa wędrówka istoty zahipnotyzowała Alojzego. Studiował każdy jego miarowy ruch. Śledził go, aż zobaczył gdzie zmierza stworzenie. Zamiast rozwlekać pajęczynę, pająk obrał sobie za cel inną dziurę znajdującą się w drugim rogu pokoju. Tam zaś student zauważył coś, co sparaliżowało go z obrzydzenia.

W dziurze o średnicy wielkości kciuka dorosłego mężczyzny, wiło się parę białych muszych larw. Alojzy zerwał się z łóżka, pomimo odruchu wymiotnego i podszedł do małego gniazda. Pożółkłe, mięsiste odwłoki o czerwonych, niemalże różowych zakończeniach pełzły obdarte o siebie, o mało nie spadając na podłogę. Wkrótce znalazł się przy nich pająk, który zatopił swoje jadowite kły w jedno z żyjątek, oplótł je wokół pajęczyny i zaprowadził do swojej kryjówki, by po chwili z niej wyjść i ruszyć na dalszy żer, zabierając kolejne małe. Tym samym małym nakładem pracy zyskując sobie obiad na kolejny tydzień. „To dlatego nie ma pajęczyn” – pomyślał Alojzy uśmiechając się, zdawszy sobie sprawę z osobliwości zdarzenia jakiego był świadkiem. 

IV

Mieszkanie Apfelbauma należało do bodaj najschludniejszych na całym Kazimierzu. Już wchodząc po schodach, Alojzy mógł doświadczyć blichtrowej, nieco ekstrawaganckiej poręczy ozdobionej różnymi wzorami. Także i wnętrze mieszkania świadczyło o bogactwie doktora. Składały się na nie drogie dywany, meble od Wyspiańskiego, czy nawet rzadkie obrazy wiszące na ścianach. Bez dwóch zdań był to widok przytłaczający, a równocześnie zapierający dech w piersiach.

Alojzemu polecono poczekać na doktora na korytarzu, tuz przed jego gabinetem. Tego dnia, skoro niedziela, uczony miał wolne, jednak służąca powiedziała studentowi, że „Aktualnie jest czymś zajęty”. Naturalnie nie obraziło to studenta. Nigdzie się nie spieszył, a poza tym miał świadomość swojego zbyt wczesnego przybycia. Ten jeden raz zbyt wiernie dotrzymał dżentelmeńskiej punktualności.

W końcu, Alojzy sącząc podaną przez służącą indyjską herbatę, zobaczył doktora uchylającego mu drzwi.

Apfelbaum, z racji swej profesji był poważanym i dostojnym człowiekiem. Nie oznacza to jednak, że nie był osobą pełną sprzeczności. Twierdził, że porzucił obyczaje swojego narodu i nigdy nie widziano u niego zapuszczonych włosów na skroni. Co więcej, każdy widząc doktora nie wyobrażał sobie, że ów kiedykolwiek miał nawet odrobine włosów na głowie. Z jakiegoś jednak powodu ciągle chodził w jarmułce i często widywano go w okolicach synagogi. Twarz miał dość chudą i zawsze uśmiechniętą. Nieopisana radość zawsze, mimo okoliczności czaiła się w zakamarkach jego oczu. Można pomyśleć, że to jak najbardziej pozytywna cecha, jednak mówić tak może jedynie ten, który nie usłyszał wyroku śmierci od uśmiechniętego od ucha do ucha lekarza.

– Pan Skierniewicki? – zapytał ciepło. – Zapraszam, zapraszam. Możemy zaczynać.

Alojzy postąpił kroku, jednak wnet zatrzymał się zmieszany.

– Przepraszam, panie doktorze. Zaczynać? A gdzie drugi sekundant?

– Drugi sekundant? Przecież przyjść miał tylko pan.

– Tylko ja?

Apfelbaum przytaknął.

– Jasne, że tylko pan. Ma pan dowolność w ustalaniu warunków pojedynku. Zapraszam.

Student przeszedł przez drzwi i usiadł w gabinecie. Apfelbaum wyciągnął kartkę papieru i podał Alojzemu pióro, po czym zajął miejsce przy biurku.

– Nie wydaje mi się to sprawiedliwe.

– Mi też nie, ale dostałem list pana S. który głosi, że zgadza się na wszelkie ustalone przez pana warunki. Mam to na piśmie, więc zgodnie z literą prawa.

– W przeciwieństwie do pojedynków – zauważył Alojzy uśmiechając się ironicznie.

– W istocie panie Skierniewicki… W istocie… Dość jednak tych dywagacji. Niech pan pisze!

Alojzy patrzył przez moment to na pióro, to na pustą kartkę.

– Co mam pisać? Nie byłem nigdy sekundantem.

– Ja na szczęście byłem i z radością panu pomogę tak, że wszyscy będą usatysfakcjonowani.  

Apfelbaum wstał, szurając przy tym krzesłem, po czym zaczął przechadzać się po gabinecie z założonymi rękami.

– Niech pomyślę, no… no… Wiem! Niech pan pisze tak: „Pojedynek odbędzie się…”?

Alojzy spojrzał pytająco na Apfelbauma, po skreśleniu podyktowanych przez doktora słów.

– Gdzie? – spytał w końcu chłopak, po chwili niezręcznej ciszy.

– To ja się pana pytam: gdzie?

– Mnie?

– Tam do kata! Przecież pan jest sekundantem.

– Racja… A jak miałbym mieć do doktora pytanie…?

– Pierwsze co ci przyjdzie do głowy. Tu nie ma jakiejś większej filozofii.

– Nie ma? – obruszył się chłopak. – Przecież decyduję o być albo nie być dwóch mężczyzn.

– Jak mówiłem: Żadnej większej filozofii. Pan pisze, proszę.

Alojzy stukał stalówką pióra o zęby myśląc nad lokalizacją. Cały czas czuł ponaglające i nerwowe spojrzenie doktora, przez co nie mógł się skupić. W końcu powiedział w istocie pierwsze miejsce jakie przyszło mu na myśl.

– Nad brzegiem Wisły. Za Wawelem.

– Blisko ludzi… – mruczał wciąż uśmiechnięty doktor. – Ale dobrze, może nikt nas nie przyłapie. Kiedy?

– Jutro. Północ – odparł Alojzy, nie kontrolując słów, bez najkrótszego zastanowienia. Nie spodziewał się nawet po sobie tak prędkiej odpowiedzi.

– Jakże romantycznie. – Doktor zaklaskał entuzjastycznie. – Teraz warunek…

– Warunek?

– Wiesz… do pierwszej krwi… do ostatniej kuli… czy też… – tu Apfelbaum zrobił pauzę zmuszając Alojzego, by ten na niego spojrzał. – Na śmierć i życie – skończył uśmiechając się złowieszczo.

Postawa doktora powoli zaczęła przerażać Alojzego. Nie miał pojęcia, dlaczego akurat jego wybrano na sędziego. Oczywiście, miał w mieście dobrą renomę, jednak poznając go bliżej, student nie mógł nie oprzeć się wrażeniu, że jest w lekarzu coś, co sprawia, że można się w jego towarzystwie poczuć nadzwyczaj niekomfortowo. Chciał jak najszybciej opuścić to miejsce. Co więcej, od paru chwil miał wrażenie jakby pokój zanurzał się coraz to głębiej i głębiej w jakiejś mrocznej aurze, potęgowanej przez pewien osobliwy odgłos. Zrzucił to na zmęczenie. Jednak nie mógł zaprzeczyć, że słyszy coś dziwnego, coś jakby cichutkie mlaskanie zza ściany. 

– Na śmierć i życie – wyrwało się z ust Alojzego pogrążonego w rozmyślaniach.

Apfelbaum spochmurniał, chyba po raz pierwszy w życiu. Alojzy za to był zszokowany. Co prawda, jego własny język wypowiedział te przerażające warunki umowy, jednak dobiegały one z wnętrza duszy chłopaka. Jakby pewna nienawiść, poczucie niesprawiedliwości tliło się w nim od pewnego czasu i dopiero teraz, znalazłszy odpowiedni moment, mogło wybrzmieć całym swoim przerażającym przesłaniem.

– Niech więc i tak będzie – odparł doktor prawie szepcząc rozpromieniwszy się na twarzy jak nigdy przedtem.

I upiorne słowa, warunek dżentelmeńskiej umowy został spisany ręką Alojzego. Nie przez niego, lecz przez tą nieopisaną, wewnętrzną siłę, która wciąż szeptała mu do ucha, zagłuszając nasilające się, dobiegające nie wiadomo skąd mlaskanie, czułymi słowami: „Zasłużył na to”.

Jak w transie spisali wspólnie liczbę kroków, rodzaj pistoletów (rewolwery, należące do Apfelbauma), aż nadszedł moment podpisania umowy.

Alojzy nawet przez moment się nie wahał. Działał mechanicznie, jakby oderwany od siebie, jednak pewne zdarzenie przeszkodziło mu na moment w podpisaniu umowy. Gdy kreślił swoje nazwisko zaczynając od pociągłej litery „S”, coś znalazło się na drodze pióra, spadając z sufitu. Było to małe, oślizgłe i wiło się na wszystkie możliwe strony.

Chłopak spojrzał na sufit i zauważył w nim malutką dziurę wielkości kciuka w której poruszały się jakieś małe kształty pośród ciemności.

– Larwy – powiedział Alojzy.

– Słucham? – Apfelbaum podszedł do niego i spojrzał na żyjątko, które pływało w powietrzu starając się uwolnić z kleszczy studenta, który z niemałym obrzydzeniem złapał je palcem wskazującym i kciukiem.

– Larwy – powtórzył. – Musze larwy. Tam. – Wskazał na sufit.

Apfelbaum bez pytania chwycił larwę i zaczął ją oglądać.

– W istocie – powiedział. – To dobre zwierzęta. Magiczne, pełne gracji. 

– Gracji? – zdziwił się student. – Fascynują pana musze larwy? Trzeba się ich natychmiast pozbyć. To szkodniki.

– To tylko małe gniazdo… Słyszałem raz o mieszkaniu, gdzie larw było tysiące, gnieździły się w ścianach i ocierały o siebie… Takie białe… takie mięsiste… Takie… dobre. 

Alojzy myślał, że zwymiotuje wprost na perski dywan doktora, gdy zobaczył jak uczony, bez mrugnięcia okiem, z rozkoszą wkłada do ust robaka i połyka go w całości. 

– Źródło białka – rzucił Apfelbaum oblizując usta.

Niewiele więcej myśląc, Alojzy podpisał sporządzony własnoręcznie dokument, po czym wybiegł bez słowa z gabinetu, zarzucając w pośpiechu płaszcz i potrącając w drzwiach mieszkania, sekretarkę doktora.

– Do jutra, panie Skierniewicki – zdążył jeszcze rzucić za nim z okna doktor, nie posiadając się od śmiechu, nim chłopak zniknął za rogiem ulicy.

V

– Nie mam pojęcia Cyziu, co się ze mną dzieje.

Siedzieli na ławce wpatrzeni w Wisłę. Była noc, od rzeki leciutko dął wiatr. Alojzy nie mógł wytrzymać sam w domu. Tajemnicze mlaskanie odzywało się także i pośród jego ścian, a jakby tego było mało, czuł nieopisany wstręt do samego siebie. Wstydził się swojej ukrytej, odłożonej rządzy, która po cichu trującą żółcią wyżerała jego duszę. Musiał z kimś o tym porozmawiać, a została mu tylko ona. Wciąż miał do niej słabość, chociaż nie mógł nazwać tego miłością. Wiedział, że go wysłucha, a to mu wystarczyło. Piotrka nie było w domu, szlajał się gdzieś po mieście i nie wrócił do mieszkania nawet na moment, od kiedy poprosił współlokatora o przysługę. Narcyza była jedyną, być może ostatnią, bliską mu osobą.

Czekała na niego, tak jak obiecywała. Wędrowała skrajem kanału, ubrana dokładnie tak samo jak poprzedniego dnia, nawet jej suknia wydawała się Alojzemu tak samo wilgotna jak wcześniej.

– Nie powiedziałeś mu nigdy, co myślisz o jego zachowaniu? – spytała czule, patrząc na zgarbionego chłopaka.

– Nigdy. Co miałem niby mu powiedzieć? Lubiłem go. Jak Bóg mi świadkiem, kiedyś go lubiłem, ale im dłużej się znamy… Nawet jeśli… To przecież nie moja sprawa, nie jestem za to odpowiedzialny… Za to, co on robi. Jak traktuje te biedne dziewczyny, prawda?

Spojrzał na Narcyzę, ta posłała mu troskliwe spojrzenie i skinęła głową.

– Ale mimo to… Mimo to, czuję się odpowiedzialny. Coś we mnie… Jakiś pomysł…

– Nie powinnam ci wczoraj doradzać. – Dziewczyna opuściła głowę.

– To nie twoja wina. Nie masz z tym nic wspólnego – odparł Alojzy smutno. – Coś jest ze mną nie tak Cyziu. Dziwnie się czuję.

– To znaczy?

– Od paru dni, a dokładniej od wczoraj, od kiedy mu obiecałem, mam wrażenie, że nie jestem sobą. Rozumiesz? Jakbym był innym człowiekiem. Jakby moje uczucia ulatywały, podczas gdy ja sam jestem pusty. Czuję się tak… trudno to opisać… Mam jakieś dziwne przekonanie, że nie jestem bohaterem swojej własnej historii, że wykonuję czyjeś polecenia, że jestem narzędziem w czyimś ręku.

– Mój przyjacielu – zaczęła Narcyza kojąco. – Wydaje mi się, że straciłeś kontrolę… Jednak nie martw się, nawet jeżeli… Jeżeli nie jesteś bohaterem swojej historii, to być może wyświadczasz komuś przysługę.

– Nie chcę nikomu wyświadczać przysługi. Nigdy więcej. Odwalam za niego całą robotę i ostatecznie to on wychodzi obronną ręką. Nikomu już nie pomogę – rzekł Alojzy cicho. – Nikomu, prócz tobie Cyziu.

Narcyza odruchowo odsunęła się od niego.

– Mój przyjacielu, czy ty wciąż…?

– Nie, już nie. – Alojzy spojrzał w niebo, zastanowił się, po czym zerknął nieśmiało na eteryczną twarz Narcyzy. – Ja po prostu żałuję, że między nami… To wszystko moja wina.

– Kochany… Nie obwiniaj się. Tak po prostu miało być.

Zamilkli. Każde z nich pogrążone było w swoich myślach.

– Odbija mi – rzekł wreszcie Alojzy. – Nie wiem już co jest rzeczywistością, a co kłamstwem.

– Co chcesz przez to powiedzieć?

– Widzę cię, rozmawiam z tobą, ale… Ale czuję, że ciebie tu nie ma.

Narcyza nie odpowiedziała. Znów pogrążyli się w milczeniu. Nie patrzyli na siebie. Alojzy czuł narastające napięcie między nimi, jakby coś przed nim ukrywała.

– Prześpij się, to ci dobrze zrobi – odparła. – Jutro poniedziałek. Masz zajęcia.

– Tak. – Alojzy wstał z ławki i spojrzał na Narcyzę. – Jutro nie przyjdę Cyziu, wiesz, pojedynek. Chyba, że możesz się spotkać za dnia?

Narcyza pokręciła głową.

– No nic. Przyjdę pojutrze – Alojzy ukłonił się i ruszył do mieszkania, brocząc poprzez noc, obserwowany przez nagie trupie drzewa, a później przez strzeliste kamienice wyłaniające się znad ziemi, jakby demony z czeluści.

VI

Do świtu zostało tylko parę godzin. On jednak wciąż nie mógł zasnąć. Miał wrażenie jakby w ścianie zgromadziło się tysiące larw. Te wijąc się stworzonka, ocierając jedna o drugą wydawały odrażający dźwięk mlaskania, który doprowadzał do szaleństwa kakofonią, niwecząc jakiekolwiek szanse na spokojny sen. Tym samym ciągnąc z każdym dźwiękiem jego umysł prosto w szaleńczą otchłań.

VII

Słońce przebijające się przez chmury, zalało jego pokój. Na suficie nie było pająka, jednak dźwięk mlaskania nie ustał. Obiecał sobie, że jak najszybciej musi opuścić to miejsce. Zebrał się prędko i już miał wychodzić na uczelnię, gdy przypomniał sobie o zegarku, który zostawił na biurku. Wróciwszy po niego, zauważył coś, co napełniło go lękiem.

W rogu pokoju parę muszych larw zgromadziło się na czymś małym. Wiły się wokół siebie, a gdy Alojzy nachylił się, by przyjrzeć się temu bliżej, uciekły ze swej zdobyczy. Alojzy aż odsunął się ze zdziwienia. To był pająk. Leżał odwłokiem. Jego nóżki złożyły się w kierunku tułowia jakby były płatkami umierającego kwiatu. Larwy zabiły sprytnego pająka. Alojzy głośno przełkną ślinę. Nie był przesądny, ale nie mógł zlekceważyć tego niezwykłego, złowrogiego omenu. Nic innego nie mogło mu dać dobitniej do zrozumienia, że za niedługo  kogoś spotka tragedia.

VIII

Przez cały dzień Alojzy nie mógł się na niczym skupić. Nie zapamiętał praktycznie nic ze słów profesorów prowadzących wykłady. Chłopak siedział odizolowany w najwyższym rzędzie auli, wciąż mając przed oczami martwy odwłok pająka. W tamtej chwili był niemalże pewien tego, że sprowadził na swojego współlokatora nieszczęście. Co prawda, nie wiedział jakie są umiejętności oponenta, jednak pesymistycznie założył, że Piotra spotka śmierć. Wstydził się swoich mimowolnych decyzji, a wręcz bał się samego siebie. Z niecierpliwością odliczał godziny do północy, a im bliżej była, tym bardziej pogrążał się w niewysłowionym lęku. Maszerował uliczkami Krakowa, wyśmiewany i przytłaczany przez strzeliste gmachy jawiących mu się w głowie asymetrycznych kamienic. Ratunku od naporu diabolicznych cieni budynków, szukał w przyrodzie, w parku. Jednak i tam nie dane mu było zaznać spokoju. Spiralne gałęzie drzew przypominały mu pętle szubienic. Jak najprędzej chciał wrócić do mieszkania, lecz tam wciąż kotłował się ogłuszający dźwięk wijącego się roju larw, które według studenta gromadziły się w ścianach. Nigdzie nie był bezpieczny. Wszędzie działały na niego jakieś bodźce. Nie mógł znaleźć żadnego ratunku. Nawet najmocniejszy alkohol nie był w stanie pozbawić go lęku, a wręcz przeciwnie, potęgował go. Włóczył się więc po parku, aż w końcu usiadł na ławce i zaczął obserwować mijających go ludzi, starając się tym samym uwolnić od stresu.

W końcu nadszedł zmrok. Gdy tylko słońce zniknęło za horyzontem, Alojzy, nie mogąc wytrzymać napięcia skierował się na ustalone miejsce pojedynku. Czekał tam długie godziny, co chwile maniakalnie spoglądając na zegarek.

W końcu, o wpół do dwunastej, Alojzy zauważył Apfelbauma i Piotra idących razem w jego kierunku. Apfelbaum jak zwykle był uśmiechnięty od ucha do ucha. Pod pachą trzymał średniej wielkości pudełko – znajdowały się w nim rewolwery doktora. Piotr za to był zgarbiony i wyraźnie przestraszony, nie mniej niż Alojzy.

– Dlaczego, Alek? – spytał Piotr drżącym głosem podbiegając do przyjaciela. – Dlaczego „na śmierć i życie”?

Alojzy siedział z otwartymi ustami nie wiedząc co odpowiedzieć. Wtem do mężczyzn podszedł Apfelbaum i wesołym głosem stanął w obronie sekundanta.

– Panie Piotrze, w pojedynku krew być musi! Najczystsza i najsłodsza krew. Jedyna waluta jaką należy zapłacić za ujmę na honorze.

– Krew, zgodzę się – Piotr popadał w coraz to większą histerię. – Upuścić mogę krwi, ale życie wciąż jest mi miłe.

– Nie powiedziałbym. Wszakże dobrowolnie odpowiedział pan na wezwanie pana „S”.

– A skoro o nim mowa – podjął Alojzy. – To gdzie on? I gdzie jego sekundant?

– Hmmm – mruknął Apfelbaum. W tym pomruku słyszeć dało się pewną, dziwną nutę satysfakcji i szczęścia, takiego jakie odczuć można czekając na coś nieopisanie wesołego. Lekarz wyjął zegarek kieszonkowy.

– Wpół do dwunastej. Jeżeli za pół godziny do niczego nie dojdzie, wtedy pana Piotra będzie można określić zwycięzcą.

Pół godziny. Chociaż w teorii krótkie, ciągnęło się w nieskończoność. Zarówno Alojzy jak i Piotr byli zdenerwowani i ze strachem wypatrywali tajemniczego pana „S”. Apfelbaum za to pozostawał ostoją radości i spokoju. Żaden z mężczyzn nie odezwał się, aż w końcu doktor przerwał milczenie:

– Drodzy panowie. Wygląda na to, że do pojedynku nie dojdzie.

– Ale z niego kanalia! – zawołał Piotr. – Żeby tak człowieka nastraszyć, na śmierć wystawić. Ha! Niechby tylko tyle, niechby tylko tyle, ale przecież on sam chciał tego pojedynku. Proszę pana – rzekł zwracając się do doktora. – Czy jest pan aby pewien, że przekazał memu oponentowi kontrakt?

– Wysłałem go pocztą.

– Słucham? Jak to pocztą? – Żyła na czole Piotra zaczęła pulsować. – Przecież list mógł nie dotrzeć!

Doktor rozłożył ręce uśmiechając się promiennie.

– Nie moja sprawa. Jeszcze pięć minut i będzie pan zwolniony z obowiązku. Walkower! Mówi to coś panu?

Piotr nie odpowiedział. Pewny swojej wygranej przelał gorycz na byłego przyjaciela, którego od chwili usłyszenia warunków kontraktu, uważał za zdrajcę.

– Widocznie twój plan nie dojdzie do skutku.

Alojzy spojrzał na Piotra pytająco.

– Tak, twój plan – tryumfalnie i złowrogo krzyknął chłopak. – Twój fantastyczny plan, żeby ukrócić moje życie. Jednak oni cię zdradzili. Zupełnie tak samo jak ty zdradziłeś mnie.

– Ja? Zdradzić ciebie? – bronił się Alojzy. – Przecież to absurd. Co bym na tym zyskał?

– To ja się ciebie pytam: Co? – Mężczyźni stali ze sobą niemalże twarzą w twarz. – Chodziło ci o majątek? A może o zemstę?

– Trzy minuty – Zaćwierkał Apfelbaum.

– Zemstę? – zarówno Alojzy jak i Piotr zignorowali doktora. – Za co miałbym się na tobie mścić? Gdybym chciał to zrobić, to sam wyzwałbym ciebie na pojedynek.

– Czyli chciałeś tego – wycedził Piotr przez zaciśnięte zęby. – Chciałeś mojej śmierci. Chciałeś, żebym za coś zapłacił!

– Nie chciałem twojej śmierci!

– Chciałeś!

– Dwie minuty.

– Piotrek, przecież ty nie zasługujesz na śmierć. Czemu ja…?

– Skąd mam wiedzieć? Oszukałeś mnie, dlaczego?

– Ja… ja…

– Wiedziałem! Co ja ci zrobiłem? Byłem dobrym człowiekiem.

– Ty…

– Minuta.

– Ja? Co ja? No powiedz to wreszcie.

– P-p-po prostu ja…

– Co ty? Dlaczego chciałeś zabić dobrego człowieka?

– Kanalia! – ryknął szaleńczo Alojzy. – Jesteś kanalią. Niczym i nikim więcej. Brzydzę się tobą. Wiesz ile dziewczyn wpakowałeś w tarapaty? Przecież to ohydne!

– Mówisz o tej co się rzuciła? I jeszcze chcesz powiedzieć, że to przeze mnie ta Narcyza, czy jak jej tam, się zabiła?

Alojzego sparaliżowało. Nieznana mu wcześniej siła wstąpiła w jego wątłe ciało. Nie pamiętał kiedy ostatni raz był tak wściekły i tak pełen energii. Rzucił się na Piotra, wziął go za fraki i przyparł do pobliskiego drzewa.

– Gadaj szumowino! – krzyczał tracąc całe panowanie nad sobą. – Gadaj o jakiej Narcyzie mówisz.

– A-a-ale – Piotr był do szpiku kości przerażony nagłym wybuchem Alojzego. Drżąc cały na ciele wpatrywał się w opętańcze spojrzenie chłopaka.

– Panna Narcyza Żmijewska – zawołał doktor z ławki. – Zidentyfikowany wczorajszej nocy topielec, którego znaleziono w Wiśle. O nią to właśnie odbywa się dzisiejszy pojedynek. Bo oto panowie – tu pokazał tarczę zegarka. – Wybiła dwunasta.

Chłopak zachwiał się na nogach, puścił Piotra, który uciekł za ławkę okupowanej przez doktora. Alojzy zasłabłszy, oparł się o drzewo starając się uspokoić i opanować. Czas zatrzymał się. Prócz bijącego serca nie czuł nic. Tysiące nieskładnych myśli w mgnieniu sekundy przeleciało przez jego umysł.

– Złamałeś jej serce – wykrztusił wreszcie, jednak nie brzmiał jak on. Jego głos był niski, szorstki i pełen żółci, jednak mówił spokojnie, powoli. – A później ona… Nie, przecież… to niemożliwe…

To musiał być ktoś inny – myślał Alojzy. Przecież rozmawiał z Narcyzą niedawno, tuż po jej rzekomej śmierci. Czyżby jakaś inna Narcyza Żmijewska rzuciła się do Wisły? Jednak ona… Coś było z nią nie tak, widział to, czuł to… Wypierał to jednak z siebie, aż do teraz. Przypomniało mu się, że jej nie dotknął. Że była blada niemalże jak trup. Że miała tak nieobecne spojrzenie. Jednak wciąż to co wydawało mu się najbardziej prawdopodobne, było nie do zaakceptowania.

– Powiedz mi… – zwrócił głowę w kierunku Piotra.

– Alek, ja nie wiedziałem, że ciebie coś z nią…

– Powiedz mi! – przerwał mu i podszedł do niego. – Jakie miała włosy?

– O co ci…? – Piotr spojrzał błagalnym wzrokiem na doktora, szukał w nim pomocy w razie gdyby Alojzy chciał zrobić coś szalonego.

Apfelbaum jednak, przyglądał się z zaciekawieniem i radością scenie, która rozgrywała się tuż przed nim. Wyciągnął spod ławki pudełko i otworzył je ostentacyjnie. Dwa świeżo wypolerowane rewolwery, leżały na czerwonej wykładzinie i iskrzyły się pożądliwie. Alojzy rzucił okiem na błyszczące pistolety.

– Gadaj! – krzyknął Alojzy łapiąc za krawat Piotrka i przygotowując pięść do wymierzenia ciosu. – Jakie miała włosy? Jakie oczy? Jaką suknie? Gadaj!  

– Czarne. Niebieskie. Nie! Granatowe. Szarą! Suknie miała szarą! – krzyczał Piotr w rozpaczy.

Alojzy puścił go, zachwiał się przez moment. Opuściły go wszystkie uczucia. Był całkowicie pusty.

Piotr odetchnął, pewien, że to już koniec szału współlokatora. Wciąż drżąc, otrzepał się z kurzu i zaczął odchodzić. Obrócił się uszedłszy dwa, czy trzy kroki i rzekł do byłego przyjaciela:

– Przecież to nie moja wina.

Kolejne ruchy Alojzy wykonał mechanicznie, z gracją godną najlepszego lokaja. Kierowały nim impulsy, a ten obojętny na nie, jak i na wszystko wokół, ulegał im. Ku uciesze doktora chichoczącego rubasznie, sięgnął po rewolwer leżący w pudełku. Obejrzał go, wymierzył, celując w odchodzącą spokojnie czarną postać. Zmrużył oczy, odbezpieczył, wycelował i nie wąchając się ani przez sekundę, pociągnął za spust.

Rozległ się huk. Czarna postać upadła łapiąc się za ramię i wierzgając na ziemi klęła w niebogłosy. Alojzy podszedł do leżącego mężczyzny. Spojrzeli na siebie.  Pozbawionym uczuć wzrokiem wpatrywał się w Piotra, w którego twarzy czaiła się niema prośba o łaskę. Alojzy zawahał się. Powrócił do zmysłów. Znów zaczął czuć.

Spojrzał przed siebie, na drugi kraniec rzeki. Zobaczył tam ją. Machała do niego, po czym znikła rozwiana przez wiatr, jakby była domkiem z piasku. Został po niej tylko, unoszący się w powietrzu srebrny proch.

Rozległo się siedem kolejnych huków. I chociaż twarz Piotra przypominała krwawą papkę, tak nie powstrzymało to Alojzego, by ten pełen łez nie zaczął rozbijać trzonkiem pistoletu czaszkę byłego przyjaciela.

Po wymierzeniu paru ciosów oswobodził się ze swojej szaleńczej manii i zamarł przerażony okrucieństwem swojej zbrodni. Upuścił pistolet. Cały w dreszczach cofał się od zmasakrowanego ciała w kierunku rzeki, ciągle nie mogąc uwierzyć w to, co zrobił. Miał wrażenie jakby na chwilę panowanie nad jego ciałem, przejęła inna osoba, niby cień ukryty wewnątrz. Jednak pamiętał całe wydarzenie od początku do końca.

– Dlaczego mnie nie powstrzymałeś? – krzyknął w rozpaczy do śmiejącego się Apfelbauma. – Co cię tak bawi? Zabiłem człowieka.

– Z tego co widzę – zaczął doktor zachodząc się od śmiechu – należało mu się.

– Przecież ja nie powinienem… to przecież sąd, nie ja…

– Sąd, sąd, sąd! Puściłby go wolno. Jak to było? – „Nie moja wina, że się zabiła”. Pan myśli, że sąd by mu nie uwierzył? Nie przyznał mu racji?

– Ale ja… ale ja… – Alojzy upadł i ciężko wdychając powietrze, szukał argumentów przeciwko sobie.

Apfelbaum chichocząc podszedł do ciała, wziął w chusteczkę rewolwer, wrócił na ławkę i zaczął oczyszczać broń z krwi.

– Zabiłem go. Przecież… to… Nie kara… – słowa plątały się w ustach chłopaka. – Nieodpowiednia.

– Śmierć za śmierć. Dla pana, panie Skierniewicki, to sprawiedliwe. – Apfelbaum obejrzał czysty już rewolwer. – Szczerze? Dla mnie również.

– Ale nie taka śmierć.

– Widzi pan? – spytał Apfelbaum zamknąwszy pudło. – Już, pfu! – klasnął w ręce. – Sam pan przyzna, że jego śmierć była sprawiedliwa. To zaś co pan, panie Skierniewicki, uczynił z jego zwłokami… Cóż… I pan został przecież przez niego zraniony.

– Zostałem, to prawda, zostałem. Jednak nie zmienia to faktu… – Alojzy przerwał spoglądając na zbierającego się Apfelbauma. – Zaraz, zaraz… Dlaczego mi pan to wszystko racjonalizuje?

– Dlaczego? Ależ to oczywiste! Nie chcę żebyś od razu z tym do policmajstrów poszedł.

– Nie trzeba, sami i tak mnie znajdą. Ciała nie ukryję… Oni połączą kropki, znajdą mnie…

– Niczego nie połączą, a o ciało się nie martw – wskazał palcem na zwłoki Piotra. – Natura już się nim zajęła.

Alojzy spojrzał pytająco na doktora. Nie rozumiejąc jego słów podszedł do zwłok i niemalże od razu cofnął się z obrzydzeniem. Z wnętrza rozbitej czaszki wypełzło tysiące jak nie miliony larw. Białe, mięsiste ciałka zaczęły wślizgiwać się w ranę na ręce trupa i powoli wyżerać jego ciało od środka w akompaniamencie potwornego mlaskania.

Alojzy obrócił się aby spytać o coś jeszcze Apfelbauma, ten jednak zupełnie zniknął, tak jakby rozpłynął się w powietrzu.

IX

Chłopak przez parę dni nie opuszczał mieszkania. Ledwo udało mu się zostać na uczelni z uwagi na absencję, jednak nadrobił materiał. Było to jednak trudne, wszakże ciągle w jego umyśle migotał obraz zamordowanego współlokatora. Co do Piotra – jego ciała nigdy nie znaleziono. Rozniosła się plotka, że uciekł gdzieś z jakąś cudzoziemką. Inni za to mówili, że któraś z nieszczęśliwych adoratorek go zamordowała i skutecznie ukryła dowody. Policja nawet go nie szukała, w istocie jego nagłe zniknięcie nikogo nie obeszło. Doktor Apfelbaum również przepadł. Alojzy pytał o niego na mieście, jednak nikt nie wiedział gdzie szanowny doktor się podział. Raz był nawet w jego kamienicy, jednak ledwo poznał okolicę – na budynku odciśnięty był ząb czasu. Sam gabinet zaś pusty, zakurzony i duszny, zupełnie tak jakby nikt w nim nie mieszkał od co najmniej dziesięciu lat. Wewnątrz, Alojzy zastał tylko latające gdzieniegdzie czarne jak noc muchy.

Narcyzy, czy też istoty która się za nią podawała, nie spotkał ani razu od pamiętnej nocy. Nie śnił także o niej, tylko tęsknił. Mimo tego cieszył się, że zapewnił jej spokój, a przynajmniej lubił tak myśleć, gdy szedł złożyć kwiaty na jej grobie.

Powoli dochodził do siebie, jednak poczucie winy dręczyło go codziennie. Co jakiś czas targały nim dreszcze i gorączka z nimi związana. Czasami wydawało mu się, że w twarzach rówieśników widzi zmasakrowaną czaszkę przyjaciela. Jednak noce miał spokojne – mlaskanie ze ścian ustało, larwy wyniosły się z sufitu. Zniknęły z dnia na dzień, dokładnie w noc śmierci Piotrka. Nowy pająk zadomowił się w mieszkaniu Alojzego, co noc chłopak oglądał jak jego ośmionogi kompan, wije śliczną srebrzystą nić.

Któregoś dnia zbierając się do wyjścia z kamienicy, Alojzy zauważył, że brakuje mu guzika w koszuli. Zaczął więc szukać igły i nici. Podczas grzebania w szufladzie kontuaru stojącego w przedpokoju, jego uwagę przykuła pewna koperta. Sięgnął po nią i przeczytał dane nadawcy: „pan S.”. Dreszcz przeszedł przez jego ciało, wszystkie traumatyczne wspomnienia wróciły, jednak czuł, że wewnątrz znajdzie odpowiedź na to, kim jest osoba, która zaprowadziła go na skraj przepaści. Wyjął list i zaczął czytać. Po czym ten wypadł mu z ręki dokładnie po pierwszych przeczytanych słowach.

Nieważna jest treść tych słów. Podobnie jak żadnego znaczenia nie ma to, co napisane było w liście. To co zszokowało do szpiku kości Alojzego, to nie treść listu, lecz to jak ten list był napisany. Oszołomiony starał się zrozumieć, jakim cudem wezwanie na pojedynek napisane było jego charakterem pisma. 

 

Koniec

Komentarze

Bardzo ciekawe i zaskakujące, szczególnie zakończenie. Pozdrawiam!

Bardzo dobre opowiadanie z przemyślaną i konsekwentnie realizowaną historią. Finał może zbyt łopatologiczny – czytelnik domyślał się właśnie tego, i gdyby zostało to w sferze domysłów, sądzę, że miałoby to większą siłę wyrazu. Podane tak na tacy wyjaśnienie wątku z listem, spowodowało pozbycie się tajemnicy, a czytelnikowi odebrało możliwość zabawienia się w detektywa i wyciągania własnych wniosków. Nie zawsze trzeba wszystko wyjaśnić, czasem lepiej coś tylko zasygnalizować. 

 

Nominuję do biblioteki!yes

 

Pozdrawiam!

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Witaj.

 

Ze spraw językowych – przykładowe sugestie oraz wątpliwości (do przemyślenia):

Miał wrażenie jakby w jego umyśle pałętała się chmara much, wdzięcznie uderzająca o jego skronie i potylice. – powtórzenie i literówka

Skojarzenie z upojeniem alkoholowym jest tym bliższe, że na biurku tuż obok łóżka Alojzego, (przecinek zbędny, chyba że wstawiony będzie i przed wyrazem „tuż”) znajdował się opróżniony kieliszek, a ponadto w całym pokoju unosiła się mesmeryczna woń ziół wymieszanych z alkoholem – tak gorzka w zapachu, że niemalże młodzieniec był w stanie odczuć smak trunku na języku. – mam tu zapytanie, czemu część czasowników jest w czasie przeszłym (jak w sąsiednich zdaniach), a część – w teraźniejszym?

– A! Tu jesteś – w końcu Piotrowi udało się znaleźć współlokatora. – nie mamy czynności „gębowej”, a zatem – kropka i potem wielka litera

Piotr z wyglądu był zupełnym przeciwieństwem Alojzego – niski, dobrze zbudowany (przecinek?) o płowych przygładzonych włosach i czarujący uśmiechu na pulchnej twarzy. – literówka?

Ubrany był elegancko, w koszuli nienaruszonej nawet śladem zagniecenia, jak i stylowej czarnej kamizelce oraz szarej czapce kaszkietówce. – tu mi nieco zgrzyta styl, czy nie powinno być: Ubrany był elegancko, w koszulę nienaruszoną nawet śladem zagniecenia, jak i stylową czarną kamizelkę oraz szarą czapkę kaszkietówkę.

O jego miłosnych podbojach plotkowano na prawie każdej ulicy Kazimierza i, chcąc nie chcąc, Alojzy znał każde z pogłosek, zarówno od nieznajomych (przecinek?) jak i od samego źródła. – powtórzenie

Gdzie mam się udać i kiedy? – dokąd?

Co jakiś czas kierował swój wzrok na ludzi przechadzających się po ulicy, tuż pod jego oknem: Zakrywali głowy parasolami lub szalami i spiesznie szli przed siebie, poprzez mrok wieczora rozświetlonego gdzieniegdzie przez latarnie miejskie. – dwukropek i po nim wielka litera nowego zdania?

Liczył na dorobienie sobie w czasie studiów, a posada w gazecie jako dziennikarz, czy też najzwyklejszy powieściopisarz, pozwalałaby mu połączyć pasję z zarobkiem. – styl

Jakby cała ich symetria, zorganizowanie i plan według, którego zostały zbudowane były zaburzone i w zbłądzonym umyśle studenta sięgały samego nieba. – tu posypała się interpunkcja – przecinek stawiamy przed wyrażeniem, zawierającym „który”, czyli: Jakby cała ich symetria, zorganizowanie i plan, według którego zostały zbudowane, były zaburzone i w zbłądzonym umyśle studenta sięgały samego nieba.

Wydając się takimi jedynie potęgowały w chłopaku wrażenie izolacji, jakby budynki wisiały nad nim jak kat nad grzeszną duszą i swym toporem czekały na jedno powinięcie nogi chłopaka, by odrąbać mu głowę, a tym samym wpędzić w całkowitą utratę rozumu. – tu też mi zgrzyta styl, może lepiej:”ze swym toporem czekały…”?

Rżenie koni zaprzęgniętych u wozów, odbijało się w jego małżowinach usznych lucyferiańskim chichotem, potęgowanym przez szczekanie puszczonych wolno psów i kocich przybłęd, które jak piekielne ogary warczały na siebie. A największy wstręt i obrzydzenie, czy też wręcz nieopisany strach, w Alojzemu wzbudzał odległy rechot kolei parowej, co jakiś czas zatrzymującej się na krakowskim dworcu. – z tymi zdaniami mam spory problem, bo niepoprawna jest gramatyka, a do tego nagle z Kazimierza przenoszą nas do Krakowa… Co jakiś czas dalej piszesz znów a to o Kazimierzu, a to o Krakowie

I tylko zimno kropli przywracały studentowi świadomość. – kolejne zdanie z posypanym stylem

Niekoniecznie jednak zapamiętane zostały jako dobre, przez co chłopak nie raz musiał mierzyć się z drwinami. – razem?

Oprócz osobliwego wrażenia obcowania z tysiącem wijących się larw, Alojzy miał wrażenie, jakby od tamtej chwili coś w jego życiu się zmieniło. – powtórzenie

– Och Alojzy… – drżący głosem powiedziała Narcyza. – literówka

Źródło niepokoju znalazł znajdując się już niemalże pod drzwiami swojej kamienicy. – zgrzyta znowu styl

Nikomu, prócz tobie Cyziu. – podobnie

Mieszkanie Apfelbauma należało do bodaj najschludniejszych na całym Kazimierzu. – czemu „na Kazimierzu”?

Alojzemu polecono poczekać na doktora na korytarzu, tuz przed jego gabinetem. – literówka

Co więcej, każdy widząc doktora nie wyobrażał sobie, że ów kiedykolwiek miał nawet odrobine włosów na głowie. – i tutaj

Te wijąc się stworzonka, ocierając jedna o drugą (przecinek?) wydawały odrażający dźwięk mlaskania, który doprowadzał do szaleństwa kakofonią, niwecząc jakiekolwiek szanse na spokojny sen. – w tym zdaniu składnia posypała się znów całkowicie, jest też literówka

Alojzy głośno przełkną ślinę. – błędna odmiana wyrazu

Nic innego nie mogło mu dać dobitniej do zrozumienia, że za niedługo  (za dużo spacji) kogoś spotka tragedia.

Chłopak zachwiał się na nogach, puścił Piotra, który uciekł za ławkę okupowanej przez doktora. – brak części zdania albo literówki

Suknie miała szarą! – literówka

Zmrużył oczy, odbezpieczył, wycelował i nie wąchając się ani przez sekundę, pociągnął za spust. – tutaj wadliwa forma wyrażenia przyniosła szereg błędów, w tym ortograficzny rażący

I chociaż twarz Piotra przypominała krwawą papkę, tak nie powstrzymało to Alojzego, by ten pełen łez nie zaczął rozbijać trzonkiem pistoletu czaszkę byłego przyjaciela. – ponownie styl i składnia zdania w rozsypce

Po wymierzeniu paru ciosów oswobodził się ze swojej szaleńczej manii i zamarł przerażony okrucieństwem swojej zbrodni. – powtórzenie

 

 

W dialogach często niepoprawnie są wstawione znaki interpunkcyjne.

 

Od pewnego czasu domyślałam się, że to Alojzy wezwał przyjaciela na pojedynek. Dość długo rozwijałeś akcję, ale klikam za pomysł, pająki i larwy, lecz na liczne kwestie językowe należy zwrócić szczególną uwagę.

Pozdrawiam serdecznie, powodzenia. :)

Pecunia non olet

Widzę tu pomysł na opowiadanie, ale cóż… Na mój gust jest ono zbyt rozwlekłe i mocno przegadane. Istoty fabuły można się domyślić po pierwszym mocnym spotkaniu Anzelma i Narcyzy, czyli grubo przed połową historii. Potem to już takie mieszanie w garnku z gęstą zupą, tyle że od mieszania smak zupy nie staje się lepszy.

Wątek fantastyczny okazał się dość wątły – szczególny stan psychiczny bohatera oraz trapiące go złe sny i omamy to, moim zdaniem, trochę za mało.

Wykonanie, co stwierdzam z ogromną przykrością, pozostawia bardzo wiele do życzenia, skutkiem czego lektury Larw nie mogę uznać za satysfakcjonującą.  

 

Miał wra­że­nie jakby w jego umy­śle pa­łę­ta­ła się chma­ra much, wdzięcz­nie ude­rza­ją­cajego skro­nie i po­ty­li­ce. → Zbędne zaimki – czy miałby takie wrażenie, gdyby muchy pałętały się w cudzym umyśle? Wdzięcznie – to nie jest właściwe słowo. Literówka – mamy jedną potylicę.

Proponuję: Miał wra­że­nie jakby w umy­śle pa­łę­ta­ła się chma­ra much, uparcie ude­rza­ją­ca o skro­nie i po­ty­li­cę.

 

Dłu­gie nogi mia­ro­wo, ryt­micz­nie i z wy­raź­nym spo­ko­jem… → Miaroworytmicznie to synonimy, znaczą to samo.

 

snu tak rze­czy­wi­ste­go, że mógł­by być on po­my­lo­ny z jawą. → …snu tak rze­czy­wi­ste­go, że mógł­ być po­my­lo­ny z jawą.

 

prze­pięk­ne miej­sca, w któ­rych to Aloj­zy mógł na­cie­szyć się… → …prze­pięk­ne miej­sca, w któ­rych Aloj­zy mógł na­cie­szyć się

 

obok łóżka Aloj­ze­go, znaj­do­wał się opróż­nio­ny kie­li­szek… → Można mieć kaca po jednym kieliszku? Bardziej wiarygodna byłaby chyba wzmianka o pustej butelce/ karafce.

 

tak gorz­ka w za­pa­chu, że nie­mal­że mło­dzie­niec był w sta­nie od­czuć smak trun­ku na ję­zy­ku. → Czy dobrze rozumiem, że Alojzy, niemalże młodzieniec, był jeszcze chłopcem?

A może miało być: …tak gorz­ka w za­pa­chu, że mło­dzie­niec niemalże był w sta­nie od­czuć smak trun­ku na ję­zy­ku.

 

Po zmia­nie gar­de­ro­by po­szedł do ła­zien­ki by się od­świe­żyć. → Czy Alojzy nie powinien się odświeżyć po zdjęciu wczorajszego ubrania, a przed włożeniem nowego? Dalej piszesz, że mył się golił – czy robił to w ubraniu?

 

Prze­cho­dząc ko­ry­ta­rzem spoj­rzał pręd­ko na ga­ze­tę, le­żą­cą na stole w kuch­ni. Jego uwagę przy­kuł głów­ny ar­ty­kuł… → Obawiam się, że podczas przechodzenia korytarzem, Alojzy mógł zauważyć gazetę leżącą na kuchennym stole, ale artykuł nie mógł przykuć jego uwagi – gdyby przykuł, Alojzy pewnie zatrzymałby się i przeczytał go.

 

kon­ty­nu­ował swój po­ran­ny ry­tu­ał. → Zbędny zaimek.

 

Umył twarz i za­czął nie­dba­le golić rzad­ką szcze­cin­kę… → I wszystko to robił w świeżym ubraniu?

 

wciąż pa­trząc na swoje pod­krą­żo­ne oczy w lu­strze… → Zbędny zaimek.

 

Wtem po­czuł dra­pią­cy chłód na swo­jej bro­dzie. → Jak wyżej.

 

gdy tylko usły­szał jak ktoś wcho­dzi do miesz­ka­nia. → …gdy usły­szał, że ktoś wcho­dzi do miesz­ka­nia.

 

– Alek! – niski, za­wa­diac­ki głos do­biegł go z przed­po­ko­ju. – Wsta­łeś już?– Alek! – Z przedpokoju dobiegł niski, za­wa­diac­ki głos. – Wsta­łeś już?

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi.

 

Obec­ność Pio­tra, jego współ­lo­ka­to­ra… → Zbędny zaimek.

 

Chciał pobyć sam na sam ze swoim bólem głowy… → Wystarczy: Chciał pobyć sam na sam z bólem głowy

 

– A! Tu je­steś – w końcu Pio­tro­wi udało się zna­leźć współ­lo­ka­to­ra. → Brak kropki na końcu wypowiedzi. Didaskalia wielką literą. Winno być:

– A! Tu je­steś.W końcu Pio­tro­wi udało się zna­leźć współ­lo­ka­to­ra.

 

przy­gła­dzo­nych wło­sach i cza­ru­ją­cy uśmie­chu na pulch­nej twa­rzy. → Literówka. Czy dookreślenie jest konieczne, czy mógł mieć uśmiech w innym miejscu, nie na twarzy?

 

Ubra­ny był ele­ganc­ko, w ko­szu­li nie­na­ru­szo­nej nawet śla­dem za­gnie­ce­nia, jak i sty­lo­wej czar­nej ka­mi­zel­ce oraz sza­rej czap­ce kasz­kie­tów­ce.Ubra­ny był ele­ganc­ko w ko­szu­lę nie­na­ru­szo­ną nawet śla­dem za­gnie­ce­nia, sty­lo­wą czar­ną ka­mi­zel­kę oraz sza­ry kasz­kie­t.

 

za­brał się do zmy­wa­nia krwi ze swo­ich rąk i brzy­twy. → Zbędny zaimek.

 

Piotr miał w zwy­cza­ju pro­sić o naj­róż­niej­sze usłu­gi swo­je­go współ­lo­ka­to­ra. → Raczej: Piotr miał w zwy­cza­ju pro­sić współ­lo­ka­to­ra o naj­róż­niej­sze usłu­gi/ przysługi.

 

Czę­sto wpa­ko­wy­wa­ło go to w kło­po­ty z mę­ża­mi… → Czę­sto pa­ko­­wa­ło go to w kło­po­ty z mę­ża­mi

 

jak i od sa­me­go źró­dła. → …jak i z sa­me­go źró­dła.

 

krył ko­le­gę przed żąd­ny­mi ze­msty męż­czy­zna­mi, a cza­sem i zde­spe­ro­wa­ny­mi ko­chan­ka­mi. → Czy kochankowie nie byli mężczyznami?

 

Miał wra­że­nie, że tym razem jego przy­ja­ciel prze­sa­dził… → Zbędny zaimek.

 

On zaś czuł jak chma­ra mu­szek za­mknię­ta w jego gło­wie po­wo­li opusz­cza … → Nadmiar zaimków.

Proponuję: On zaś czuł, że chma­ra mu­szek za­mknię­ta w gło­wie po­wo­li się ulatnia

 

– Zga­dzam się – Piotr wy­cią­gnął rękę. → Brak kropki po wypowiedzi.

 

Gdy tylko Aloj­zy do­tknął dłoń przy­ja­cie­la→ Gdy tylko Aloj­zy do­tknął dłoni przy­ja­cie­la

 

–Nie… Nie, nie – od­parł Aloj­zy… → Brak spacji po pierwszej półpauzie.

 

Kro­ple desz­czu spo­koj­nie, mia­ro­woryt­micz­nie obi­ja­ły się o szyby… → Synonimy.

 

Co jakiś czas kie­ro­wał swój wzrok na ludzi prze­cha­dza­ją­cych się po ulicy, tuż pod jego oknem: Za­kry­wa­li głowy… → Zbędne zaimki. Zamiast dwukropka powinna być kropka.

Proponuję: Co jakiś czas kie­ro­wał wzrok na ludzi prze­cha­dza­ją­cych się po ulicy, tuż pod oknem. Za­kry­wa­li głowy

 

spiesz­nie szli przed sie­bie, po­przez mrok wie­czo­ra roz­świe­tlo­ne­go gdzie­nie­gdzie przez la­tar­nie miej­skie. → Zbędne dookreślenie – ludzie z reguły nie idą wstecz. Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: …spiesz­nie szli w mroku wie­czo­ra, roz­świe­tlo­ne­go gdzie­nie­gdzie miejskimi la­tar­niami.

 

a gdyby i on stał­by się dla Aloj­ze­go cię­ża­rem… → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: …a gdyby i on stał­ się dla Aloj­ze­go przykrością/ udręką

 

I tak ma­sze­ro­wał wzdłuż uli­czek bru­ko­wa­nych, pły­ną­cych wzdłuż strze­li­stych ka­mie­nic… → Zbędne dookreślenie i powtórzenie – czy maszerowałby w poprzek uliczek? Uliczki nie płyną.

Proponuję: I tak ma­sze­ro­wał brukowanymi uli­czkami, ciągnącymi się wzdłuż strze­li­stych ka­mie­nic

 

jakby bu­dyn­ki wy­gi­na­ły się w naj­róż­niej­sze stro­ny. Jakby cała ich sy­me­tria, zor­ga­ni­zo­wa­nie i plan we­dług, któ­re­go zo­sta­ły zbu­do­wa­ne… → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję w drugim zdaniu: …zor­ga­ni­zo­wa­nie i plan, we­dług któ­re­go zo­sta­ły wzniesione

 

wi­sia­ły nad nim jak kat nad grzesz­ną duszą i swym to­po­rem cze­ka­ły… → Nieczytelne zdanie. Na czym polega czekanie toporem?

 

Rże­nie koni za­przę­gnię­tych u wozów, od­bi­ja­ło się w jego mał­żo­wi­nach usznych lu­cy­fe­riań­skim chi­cho­tem, po­tę­go­wa­nym przez szcze­ka­nie pusz­czo­nych wolno psów i ko­cich przy­błęd, które jak pie­kiel­ne ogary war­cza­ły na sie­bie. → Dość koślawe zdanie. W uszach nic się nie odbija – uszy chłoną dźwięki. Czy dobrze rozumiem, że kocie przybłędy szczekały i warczały na psy???

Proponuję: Rże­nie koni za­przę­gnię­tych do wozów słyszał jako lu­cy­fe­ryczny chi­cho­t, po­tę­go­wa­ny szcze­ka­niem pusz­czo­nych wolno psów i miauczeniem ko­cich przy­błęd.

 

nie­opi­sa­ny strach, w Aloj­ze­mu wzbu­dzał… → …nie­opi­sa­ny strach, w Aloj­zym wzbu­dzał

Tu znajdziesz odmianę imienia Alojzy.

 

po­czuł wil­goć od­kła­da­ją­cą się w cien­kich war­stwach jego czar­ne­go płasz­cza… → Wilgoć deszczu nie odkłada się na odzieży. Zbędny zaimek (od tego miejsca przestaję wypisywać zbędne zaimki, bo jest tego zbyt wiele). Czy kolor płaszcza ma jakieś znaczenie?

Proponuję: …po­czuł wil­goć, którą nasiąkał płasz­cz

 

Cho­ciaż bli­skość ba­ro­we­go to­wa­rzy­stwa nie była Aloj­ze­mu w smak… → Czy w końcu XIX wieku w Krakowie były bary?

 

nie mógł po­wie­dzieć tego o szklan­ce ir­landz­kiej whi­sky, którą to za­przy­jaź­nio­ny bar­man chęt­nie stu­den­to­wi sprze­da­wał. → Jakoś nie bardzo chce mi się wierzyć, by dziewiętnastowieczni krakowscy studenci pijali w karczmie irlandzką whisky.

 

A że cza­rem padł i Aloj­zy… → Czar może paść na kogoś, ale ktoś nie można paść czarem.

Proponuję: A że czarowi uległ i Aloj­zy

 

chło­pak nie raz mu­siał mie­rzyć się z drwi­na­mi. → …chło­pak nieraz mu­siał mie­rzyć się z drwi­na­mi.

 

Oprócz oso­bli­we­go wra­że­nia ob­co­wa­nia z ty­sią­cem wi­ją­cych się larw, Aloj­zy miał wra­że­nie… → Powtórzenie.

Proponuję: Oprócz oso­bli­we­go doznania/ odczucia ob­co­wa­nia z ty­sią­cem wi­ją­cych się larw, Aloj­zy miał wra­że­nie

 

pak­tem, który to zu­peł­nie nie wia­do­mo dla­cze­go… → …pak­tem, który zu­peł­nie nie wia­do­mo dla­cze­go

 

mi­stycz­nym pak­tem, który to zu­peł­nie nie wia­do­mo dla­cze­go, wziął się zni­kąd, aby spła­tać nie­świa­do­me­mu stu­den­to­wi fi­giel losu… → Pakty można zawierać, ale pakty nie płatają figli, a już na pewno nie figli losu.

Proponuję: …mi­stycz­nym pak­tem, który wziął się nie wiadomo skąd, aby wyrządzić przykrość nie­świa­do­me­mu stu­den­to­wi

 

Mało bra­ko­wa­ło a zła­mał­by wszel­kie kon­we­nan­se, oby­cza­je i przede wszyst­kim ety­kie­tę.Konwenanse, obyczajeetykieta to synonimy, znaczą to samo.

 

– Wy­bacz – od­parł zde­ner­wo­wa­ny, lekko się ru­mie­niąc. → Komu odparł, skoro wcześniej nikt nic nie mówił?

 

drżą­cy gło­sem po­wie­dzia­ła Nar­cy­za. → Literówka.

 

Źró­dło nie­po­ko­ju zna­lazł znaj­du­jąc się już… → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Źró­dło nie­po­ko­ju zna­lazł będąc już

 

aż zo­ba­czył gdzie zmie­rza stwo­rze­nie. → …aż zo­ba­czył dokąd zmie­rza stwo­rze­nie.

 

peł­zły ob­dar­te o sie­bie… → Co to znaczy, być ob­dar­tym o sie­bie?

 

za­bie­ra­jąc ko­lej­ne małe. Tym samym małym na­kła­dem pracy… → Powtórzenie.

 

Aloj­zy mógł do­świad­czyć blich­tro­wej, nieco eks­tra­wa­ganc­kiej po­rę­czy… → Jak można doświadczyć poręczy?

 

na ko­ry­ta­rzu, tuz przed jego ga­bi­ne­tem. → Literówka.

 

Aloj­zy są­cząc po­da­ną przez słu­żą­cą in­dyj­ską her­ba­tę… → Sączył herbatę na korytarzu pod drzwiami gabinetu?

 

Aloj­zy po­stą­pił kroku, jed­nak wnet za­trzy­mał się zmie­sza­ny. → Literówka.

 

Mi też nie, ale do­sta­łem list… → Mnie też nie, ale do­sta­łem list

 

– Racja… A jak miał­bym mieć do dok­to­ra py­ta­nie…? → Literówka.

 

lecz przez nie­opi­sa­ną, we­wnętrz­ną siłę… → …lecz przez nie­opi­sa­ną, we­wnętrz­ną siłę

 

po­trą­ca­jąc w drzwiach miesz­ka­nia, se­kre­tar­kę dok­to­ra. → Skąd wiadomo, że potrącił sekretarkę?

 

nie po­sia­da­jąc się od śmie­chu… → Można nie posiadać się z radości/ ze szczęścia, ale nie wydaje mi się, aby można nie posiadać się od śmiechu.

Proponuje: …nie mogąc powstrzymać się od śmiechu

 

Wsty­dził się swo­jej ukry­tej, odło­żo­nej rzą­dzy… → Wsty­dził się swo­jej ukry­tej, odło­żo­nej żą­dzy

Czy żądzę można odkładać?

Sprawdź znaczenie słów: żądza oraz Rządzarządzić.

 

Aloj­zy ukło­nił się i ru­szył do miesz­ka­nia, bro­cząc po­przez noc… → Dlaczego Alojzy krwawił i dlaczego przez noc?

Pewnie miało być: Aloj­zy ukło­nił się i ru­szył do miesz­ka­nia, krocząc/ idąc po­przez noc

Sprawdź znaczenie słowa broczyć.

 

Miał wra­że­nie jakby w ścia­nie zgro­ma­dzi­ło się ty­sią­ce larw. → Literówka.

 

To był pająk. Leżał od­wło­kiem. → Wiem, że można leżeć bykiem i ludzie czasem tak robią, ale nie mam pojęcia, na czym polega leżenie pająka odwłokiem.

 

że za nie­dłu­go kogoś spo­tka tra­ge­dia. → …że nie­dłu­go kogoś spo­tka tra­ge­dia.

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/za-niedlugo;12783.html

 

Drżąc cały na ciele wpa­try­wał się… -> Drżąc na całym ciele, wpa­try­wał się

 

uciekł za ławkę oku­po­wa­nej przez dok­to­ra. → …uciekł za ławkę oku­po­wa­ną przez dok­to­ra.

 

Aloj­zy za­sła­bł­szy, oparł się o drze­wo sta­ra­jąc się uspo­ko­ić i opa­no­wać. Czas za­trzy­mał się. → Lekka siękoza.

 

wy­ce­lo­wał i nie wą­cha­jąc się ani przez se­kun­dę… → Literówka, jak mniemam, bo niby dlaczego miałby się wąchać?

 

zni­kła roz­wia­na przez wiatr, jakby była dom­kiem z pia­sku.Raczej: zni­kła roz­wia­na przez wiatr, jakby była dom­kiem z kart.

 

I cho­ciaż twarz Pio­tra przy­po­mi­na­ła krwa­wą papkę, tak nie po­wstrzy­ma­ło to Aloj­ze­go… → I cho­ciaż twarz Pio­tra przy­po­mi­na­ła krwa­wą papkę, nie po­wstrzy­ma­ło to Aloj­ze­go

 

Z wnę­trza roz­bi­tej czasz­ki wy­peł­zło ty­sią­ce jak nie mi­lio­ny larw. → Literówka.

 

jego ośmio­no­gi kom­pan, wije ślicz­ną sre­brzy­stą nić. → Raczej: …jego ośmio­no­gi kom­pan, przędzie ślicz­ną sre­brzy­stą nić.

 

Pod­czas grze­ba­nia w szu­fla­dzie kon­tu­aru sto­ją­ce­go w przed­po­ko­ju… → Czy w przedpokoju na pewno stał kontuar?

A może miało być: Pod­czas grze­ba­nia w szu­fla­dzie komody stojącej w przed­po­ko­ju

Sprawdź znaczenie słowa kontuar.

 

Wyjął list i za­czął czy­tać. Po czym ten wy­padł mu z ręki… → Wyjął list i za­czął czy­tać, po czym papier wy­padł mu z ręki

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć Raskolnikowwriting

 

Zacznę od tego, że opowiadanie było chyba najnudniejsze jakie tu czytałem. Przykro mi to pisać bo na pewno włożyłeś w nie sporo pracy, prawie 50k znaków. Nie porwało mnie kompletnie. Nuda, nuda, nuda i nie wiem nawet czy jest tu coś godne pochwały. Może tylko to, że napisałeś długie opowiadanie. Ja jestem szczery, przynajmniej staram się. I naprawdę inne opowiadania, które czytałem na tym portalu były znacznie lepsze.

 

Pozdrawiam!

Jestem niepełnosprawny...

Za wszystkie pochwały i słowa krytyki szczerze dziękuję. Popracuję nad stylistyką i błędami, a także postaram się by kolejne moje utwory publikowane tu nie były przydługie, chociaż, na swoją obronę przyznam, że wolno rozkręcałem akcję aby wprowadzić czytelnika w lekko senny i żmudny nastrój, jednak rozumiem, że co za dużo, to niezdrowo. 

Pozdrawiam i jak zwykle wszystkim dziękuję za poświęcenie czasu na zapoznanie się z moją twórczością. Trzymajcie się!

Trzymaj się także, dzięki. :)

Pecunia non olet

Raskolnikowwriting

 

Nie wiem czy czytałeś moją wypowiedź na shoutboxie. Tam Cię bardzo przepraszałem za moją tak surową ocenę. Chyba musiałem mieć po prostu zły dzień, albo źle się czułem bo nie wiem czy wiesz choruję na schizofrenie.

Wszystko jest dobrze inni na pewno nie kłamali z oceną. Nie przejmuj się. Mam nadzieję, że mi wybaczysz.

Może zasugerowałem się, że jesteś początkujący, bo ja jak pisałem swoje pierwsze teksty to miałem ogromną krytykę i nawet jeden user nazwał mnie grafomanem.

Pozdrawiam, pisz dalej :)

Jestem niepełnosprawny...

Tekst z pomysłem na siebie, fabułę oraz kierunek, w którym ta podąża. Na plus dla mnie pewne aspekty, które nie wszystkim mogą się podobać, takie jak tempo (lubię wolne, ale tutaj czuję, że jest na granicy tego lubienia) czy pewna łopatologiczność tłumaczeń pod koniec (jakbyś bał się, że jako czytelnik nie zrozumiem tekstu). Mi jednak one aż tak nie przeszkadzały, równoważone przez fabularną część.

Technicznie potrafi chrzęścić w czasie czytania – a to zbyt przekombinowane zdanie, a to dziwne sformułowanie.

Jednak sam koncert fajerwerków naprawdę dobry :)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Nowa Fantastyka