- Opowiadanie: fanthomas - Czekając na Godarda

Czekając na Godarda

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Czekając na Godarda

 

 

"Przez całe życie niczego nie rozumiemy, aż w końcu pewnego dnia umieramy."

ALPHAVILLE

 

Codziennie około szesnastej przystaje pod moim oknem mężczyzna i kaszle. Robi to tak długo i tak intensywnie, jakby miał zaraz wypluć płuca, ale potem równie nagle przestaje i odchodzi. Nie wiem, czy mnie dostrzega, gdyż siedzę cicho, skryty w ciemnym mieszkaniu, ale zapewne robi to specjalnie, bo czemu miałby regularnie powtarzać tę czynność, zatrzymując się zawsze w tym samym miejscu. Mężczyzna sprawia przykre wrażenie, wygląda niczym bezdomny, ma na sobie jedynie brudne łachmany, na dodatek silny kaszel sugeruje groźną chorobę, którą nie chcę się zarazić. 

Wczoraj zachowanie nieznajomego nieco się zmieniło. Nadal w okolicach szesnastej zanosił się kaszlem, ale potem wyciągnął przedmiot przypominający scyzoryk i naciął sobie skórę na ręce w kilku miejscach. Przez parę minut obserwował kapiącą z ran krew, która uformowała niewielką kałużę na chodniku, po czym wytarł ręce brudną szmatą i jak gdyby nigdy nic odszedł. Wcześniejsze zachowanie mogło wydawać się czymś normalnym, przecież wiele osób dopada nagły kaszel, ale to, co zrobił tym razem, wydało mi się naprawdę dziwne. Szaleniec. Nie lubię takich typów. Są zbyt nieprzewidywalni, a na takich nie ma miejsca w naszym uporządkowanym świecie. 

Mija szesnasta. Coraz bardziej obawiam się, że za chwilę znów usłyszę kaszel i w oknie pojawi się nieznajomy, po czym zacznie odprawiać swój codzienny rytuał. Oprócz mnie w mieszkaniu przebywają Piotruś i Brodacz. Nie znam ich zbyt dobrze. Chodziliśmy razem na studia, ale odpadli na pierwszym roku. Siedzą teraz przy stoliku w kącie pokoju i grają w karty. Dużo palą, dlatego w pomieszczeniu przez cały czas unosi się drażniący dym. Mówiłem im, żeby przestali, ale mają to gdzieś. Trudno. 

– Spóźnia się – mówi Brodacz. – Może dziś się nie zjawi.

– To by dopiero było zaskakujące – dodaje Piotruś. – Specjalnie przyszedłem go zobaczyć. 

Ktoś puka do drzwi, słabiutko, ledwie zauważalnie. Moi towarzysze nawet nie zwracają na to uwagi. Idę otworzyć. Po drugiej stronie stoi pani Wermacka, sąsiadka. Ma z osiemdziesiąt lat i jest prawie zupełnie łysa. 

– Czemu go nie ma? – formułuje pytanie dość nieprecyzyjnie.

– Mówi pani o…?

– O tym kaszlącym.

– Pani też go obserwuje?

– Oczywiście. Cała rodzina przyjechała. Czekają i się niecierpliwią. Paru nie wytrzymało i dołączyło do tłumu zbierającego się pod Nową Falą. Wie pan, pod tym centrum tworzenia trendów w sztuce i życiu, czy jak oni tam to określają. 

– Kojarzę. Byłem tam kiedyś raz, może dwa. Nic ciekawego. Nie lubię, gdy ktoś mi coś narzuca, zwłaszcza idee i poglądy. 

– Nigdy bym nie pomyślała, że ten facet zainspiruje tak wiele osób.

– W jakim sensie? 

– Zamierzają iść za nim.

– Dokąd?

– Nie znam szczegółów.

– Kim on w ogóle jest?

– Myślałam, że zna go pan dobrze.

– Nie znam go wcale.

– I to jest właśnie w nim najbardziej intrygujące. Niech to, niepotrzebnie tu szłam. Moje stare kości.

Nie mamy już sobie nic więcej do powiedzenia. Mijam staruszkę i wychodzę na zewnątrz. Po ulicach snuje się mgła, a z szarego nieba siąpi drobny deszczyk. Zarzucam na głowę kaptur i kieruję się w stronę gmachu Nowej Fali, pod którym zebrał się spory tłum. 

– Na kogo tak czekacie? Na Godota? – pytam pierwszą lepszą osobę, lekko się uśmiechając.

Facet robi zdziwioną minę i wzrusza ramionami, a inne osoby spoglądają na mnie i zaczynają szeptać między sobą. 

– Ma na imię Godot – słyszę.

– Nie wiedziałem. A to nie nazwisko? – mówi ktoś inny.

– Może pseudonim? Pewnie jest artystą.

– Niesamowite! Kolejny szczegół, o którym nie mieliśmy pojęcia. W sumie wygląda na malarza.

– I poetę.

– Pewnie ten kaszel ma od wdychania farb.

Wkrótce cały tłum jest już święcie przekonany, że nieznajomy nazywa się Godot i trudni się malarstwem oraz okazjonalnie poezją. Nie wyprowadzam ich z błędu, bo w sumie nie mam ochoty na wyjaśnianie pomyłki. Za dużo gadania, za mało sensu. Pewnie i tak wszystko zostałoby źle zrozumiane.

– Czemu na niego czekacie? – pytam tego samego mężczyznę, co wcześniej, ale on ponownie wzrusza ramionami.

– Ja nawet nie wiem, o co w tym wszystkim chodzi.

– To czemu tu stoisz?

– Nie mam pojęcia. Przechodziłem i… tak jakoś wyszło.

– Już dawno powinien tu być – mówi stojąca obok kobieta. Przypomina młodszą wersję mojej starej sąsiadki.

– Pani od Wermackiej?

– Tak, tak. Cóż za pech, że akurat dziś się nie zjawił. Wszystko na marne. Przejechałam pół kraju.

 – Po co?

– To chyba oczywiste. Chciałam zobaczyć go na własne oczy. Podobno to niesamowity człowiek.

Ludzie wyraźnie się niecierpliwią. Niektórzy chyba mają ochotę odejść, ale tego nie robią. Rozglądają się na boki. Zerkam na zegarek. Kaszelmistrz spóźnia się o piętnaście minut.

– Nie będzie go dziś – mówię i obserwuję efekt śnieżnej kuli. Kolejne osoby przekazują sobie tę informację, aż w końcu ktoś woła:

– W takim razie idziemy!

– Dokąd? – pytam, ale nie otrzymuję odpowiedzi. Ludzie za bardzo są podekscytowani, że w końcu coś zaczyna się dziać. Ruszają tą samą trasą, którą ciągle przemierzał kaszelmistrz. Idę za nimi, bo w sumie i tak zmierzają w stronę mojego mieszkania. Obok mnie drepta krewna Wermackiej. Nie odzywa się, więc i ja nie inicjuję rozmowy. 

Nagle wszyscy się zatrzymują. Słyszę kaszel i zastanawiam się, czy przypadkiem ów mężczyzna w łachmanach nie znajduje się w grupie, ale po chwili odgłos przetacza się przez tłum. Wszyscy nerwowo pochrząkują. Krewna Wermackiej także sprawia wrażenie jakby czymś się zakrztusiła. Kiedy nie wydaję z siebie żadnego dźwięku, coraz więcej osób spogląda na mnie ze zdziwieniem. W końcu nie mam wyjścia i także imituję kaszel. Wychodzi mi to średnio dobrze, ale najwyraźniej ich to zadowala.

Po około pół minuty wszyscy się uspokajają i idą dalej. Nie mija jednak dużo czasu, aż znów przystają i powtarzają dziwaczne zachowanie. Wreszcie tłum dociera pod moje mieszkanie. W środku jest zbyt ciemno, żeby cokolwiek zobaczyć, ale podejrzewam, że Piotruś i Brodacz bacznie nas obserwują, tak jak Wermacka i jej rodzinka.

Tym razem jednak do standardowego kaszlu dochodzi nowy punkt programu. Z niepokojem obserwuję jak stojące obok mnie osoby wyciągają scyzoryki i zaczynają dźgać się nimi po rękach. Niektórzy ranią się tak obficie, że posoka tryska sporym strumieniem. Krewna Wermackiej widocznie nie ma przy sobie żadnego ostrza, więc drapie się długimi paznokciami, pozostawiając czerwone ślady na przedramieniu. Ulegam naciskowi większości i pomimo że uważam ich zachowanie za totalną głupotę, również udaję, że się kaleczę. Oczywiście na tyle subtelnie, żeby nie zrobić sobie krzywdy. Obserwuję poharatane ręce innych osób i wzdrygam się z obrzydzenia. 

Po chwili zlany krwią tłum rusza przed siebie. Nie zamierzam dłużej uczestniczyć w tej chorej zabawie. Na szczęście znajduję się na samym końcu, więc nikt nie zwraca na mnie uwagi, kiedy się oddalam. Większość osób spogląda ze zdziwieniem na swoje rany, jakby nie rozumieli, czemu je sobie zadali.

Wracam do mieszkania. Piotruś i Brodacz nadal grają w karty. Wyglądają jakby nie mieli pojęcia o wydarzeniach za oknem.

– Widzieliście? – pytam. Trochę drży mi głos, bo wciąż nie mogę uwierzyć w to, co chwilę wcześniej się działo.

– Chodzi ci o ten tłum? Jakaś manifestacja, prawda?

– Oni imitowali zachowanie tego kaszlącego. Zupełne szaleństwo. Nawet poranili sobie ręce.

– Naprawdę? Myślałem, że to zwykły pochód. To dopiero charyzmatyczny człowiek z tego łachmaniarza, skoro potrafił tyle osób pociągnąć za sobą i namówić do robienia z siebie błaznów. 

– Muszę to zobaczyć! – krzyczy Piotruś. Przerywa grę i wybiega z mieszkania. Brodacz wzrusza ramionami, wstaje i kieruje się do drzwi.

– Ten łachmaniarz… najwyraźniej to nie jego kaszel jest zaraźliwy, ale zachowanie – stwierdza tuż przed wyjściem i zostawia mnie samego z przemyśleniami. 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Witaj.

Sporo symboliki wymieszanej z pozornym absurdem. Nawiązujesz do znanej sztuki, ale i do francuskiego reżysera. Zachowanie ludzi oraz dwóch znajomych głównego bohatera wydaje mi się szokujące, ale zarazem udowadniające słowa Machiavellego, że “tłum zawsze pójdzie za pozorami”. W sumie odbieram opowiadanie jako głęboko przygnębiające. Stworzyłeś tą opowieścią klimat wielkiego niepokoju. W sumie niczego nie wyjaśniłeś tak do końca. :) 

Miejscami miałam skojarzenia z “Ucieczką z kina Wolność”, czasem ze sceną zbierania się ciekawskiego tłumu przy zagubionym Włochu z szarfą z wymalowanym napisem: “POMOCY!” w “Nie lubię poniedziałku’. :) 

Pozdrawiam serdecznie. :) Klik za tajemniczość i niepokój. :) 

Pecunia non olet

Dziękuję za klika. Miałem nadzieję, że wyjdzie trochę tajemniczo i niepokojąco, więc fajnie, że się udało :)

To chyba nostalgia, jedna wielka tęsknota za tamtymi czasami, tamtą modą, muzyką, stylem, życiem...

Tak, klimacik wyszedł całkiem ok. :) I ja dziękuję. :)

Pecunia non olet

Francuskie nazwisko i treść przypomniały mi człowieka z Dżumy, który codziennie pluł na zwabione jedzeniem koty, aż mu tytułowy bohater tych kotów nie powybijał…

To, że grupą najbardziej podatną na manipulacje okazuje się ta pseudoartystyczna, też jest kwaśnym komentarzem dotyczącym obecnego podejścia do sztuki.

Rozchodzenie się reakcji w tłumie bardzo ładnie opisane :)

 

Pozdrawiam

It's hard to light a candle, easy to curse the dark instead

Dla mnie zbyt absurdalne. Trudno mi uwierzyć w taką głupotę ludzi, nawet tłumu.

Fanthomasie, Twoja nadzieja ziściła się – znalazłam tu i tajemniczość, i niepokój, a poza tym nieźle pokazany owczy pęd.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hej 

No i to jest opowiadanie w Twoim stylu ;). Fajnie przedstawiona psychologia tłumu i ogólnie społeczeństwa. Ciekawe jest zachowanie Brodacza, który choć rozgryzł co się dzieje i tak dał się porwać :D. 

Pozdrawiam i klikam ;) 

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Bardzo dobre!

Niepokojące i niejednoznaczne, a zarazem brutalnie prawdziwe. Tłum jest zdolny do wszystkiego!

 

Nominuje do biblioteki!

 

Pozdrawiam!

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Kusiło mnie, by się odróżnić i napisać, że to jest słabe i że mi się nie podobało. Ale cóż, skoro uważam, że opowiadanie jest dobre i mi się podobało, to podążę za stadem.

Dla mnie git.

 

Pozdrawiam

 

O, no to bardzo się cieszę i dziękuję za komentarze i kliki :)

To chyba nostalgia, jedna wielka tęsknota za tamtymi czasami, tamtą modą, muzyką, stylem, życiem...

Wspaniale absurdalne, klimatyczne i z polotem zarazem, a słowotwórstwo na zacnym poziomie – nic nie zastąpi “kaszelmistrza”. Nie dziwię się, że się ludziom podoba – mi także, więc nie rozwodzę się dalej w pochwałach :) 

Nie ma Boga, wszechświata, rodzaju ludzkiego, ziemskiego życia, nieba i piekła. To wszystko jest snem - groteskowym i głupim snem. Nic nie istnieje prócz ciebie. Ty zaś jesteś jedynie myślą, bezdomną myślą, wędrującą samotnie wśród pustej wieczności.

Świetnie ukazane zjawisko owczego pędu. Większość ludzi nie potrafi myśleć samodzielnie i robi to, co większość, choć nawet nie wie, po co to robi.

Ujęło mnie bardzo, jak zresztą chyba każde Twoje dzieło :) klikam!

He's telling me more and more | About some useless information | Supposed to fire my imagination | I can't get no! No satisfaction...

Przeczytałam tego szorta zaraz po tym jak go wrzuciłeś. Podobał mi się, choć musiałam uruchomić szare komórki, żeby ogarnąć wydźwięk i symbolikę. Dziś mam dzień kopania po poczekalni i znów wpadłam na to opko. Nie wiem, czemu wtedy nie napisałam komentarza. Może musiałam głębiej przemyśleć.

Zaczęłam czytać no i okazało się, że pamiętam. Więc od razu wiedziałam o czym czytam.

Tak, tłum, masa ludzka to straszny twór. W tłumie ludzie tacą swój rozum, logiczne myślenie. A jak jeszcze znajdzie się lider, tak charyzmatyczny, że potrafi poderwać masy i nimi sterować, to nieszczęście gotowe. Zaraz mam przed oczami Hitlera i te hailujące tłumy podczas jego przemówień i co z tego wyszło. Albo w Rwandzie mordowanie Tutsi przez Hutu – jak w jakimś amoku, szaleństwie. Tam też tłum dał się podpuścić. No i wiele wiele innych takich zdarzeń w historii naszych dziejów. Straszne.

Dobry ten tekst fanthomasie. Dał mi do myślenia. Lubię, jak autor nie ma mnie za idiotę i nie podaje wszystkiego na tacy, tylko pozwala czytelnikowi pomyśleć i interpretować po swojemu, zostawiając miejsce na domysły.

Koń jaki jest każdy widzi, a i tak darowanemu w zęby nie zaglądasz.

Dzięki, ostatnio lubię pisać takie trochę nieoczywiste, lekko poplątane i oniryczne teksty. W sumie się zdziwiłem, gdy zobaczyłem, że ktoś zostawił komentarz pod tym starym tekstem.

To chyba nostalgia, jedna wielka tęsknota za tamtymi czasami, tamtą modą, muzyką, stylem, życiem...

Nowa Fantastyka