- Opowiadanie: Rafael Sanki - Geneza Twierdzy Koszmaru

Geneza Twierdzy Koszmaru

Jako debiutant pod tym pseudonimem (poprzenie konto przepadło w mrokach dziejów, zbyt długi rozbrat z piórem) mogę jedynie życzyć miłej lektury i mieć nadzieję, że krótka historia zderzenia się młodego, chłonnego umysłu z zakazaną wiedzą, nie będzie dla czytającego stratą czasu, a miłą pauzą od codziennych zmagań. 

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Geneza Twierdzy Koszmaru

Prolog

 

Wieczór był spokojny. Cichy. Wolny od jakichkolwiek odgłosów dochodzących z dziedzińca katedralnego. Przez otwarte okno dormitoryjnej kwatery wdzierał się przyjemny chłód. Chłopcy korzystając z wolnego, oglądali szkice i malunki w opasłych memuarach „Wielkiej księgi Ludzkiego i innych stworzeń organum”. Choć pierwsze wydanie liczyło już przeszło dwieście lat, a opisywane metody leczenia w dużej mierze zostały zastąpione przez nowoczesne techniki, to niemal każda strona dzieła dr. Zakatosha inspirowała, fascynowała i uczyła empatii, toteż była znakomitą lekturą dla adeptów sztuki medycznej. Jak się okazało – nie wszystkich interesowała klasyka.

– Wiedzieliście, że praktyki nekromantyczne są wynikiem studiów nad abiogenezą? Okazuje się, że życie i śmierć to odnoga tych samych badań. Pomyśleć, że nasi uczeni próbują stworzyć życie i nadać mu niezbywalne, ludzkie prawa, podczas gdy na Hadez hodują nieumarłych do niewolniczej pracy. Zaraz… nieumarły może być niewolnikiem? Występuje u nich wola? Muszę zgłębić temat.

– Pamiętasz, że jesteśmy na terminie u mistrza medycyny i lekko mija się to z naszym powołaniem, hm?

– Co nie oznacza, że nie mogę poszerzać horyzontów. Kto wie, z czym spotkamy się na swojej drodze, a dzięki mnie przynajmniej w minimalnym stopniu przygotujesz na to swój czarny zad.

– Może masz rację, ale ciekawe jak twój biały zad zniesie pobyt w cytadeli i czy na poszerzeniu horyzontów się skończy – rubaszny, niski śmiech południowca rozniósł się po pokoju.

– Dopóki rektor o niczym nie wie, jedyne, co mi zagraża to przemęczenie mózgu od nadmiaru wiedzy. Te księgi są fascynujące! Dacie wiarę, że z ludzkiej krwi….

– Cholera Kirk – drzemiący dotychczas Smithi zerwał się na nogi i przymknął okiennice. – Czytaj sobie, co chcesz. Jebał pies, że akurat w moim pokoju, przeżyję. W razie czego będę strugał durnia, co nie przychodzi mi z większym trudem. Ale na miłość boską, trochę dyskrecji! Cicho jak w grobowcu, a ten ogłasza światu, że niezbyt zależy mu na pozostaniu na uczelni.

– Albo na wolności – dodał Ukhaar.

– Coś taki dzisiaj struty, jakbyś się bobu najadł? Dobrze, wiem, przepraszam, poczytam w ciszy. Ale miej na uwadze, że twoje chrapanie jest o niebo bardziej niepokojące i nierozważne od wszystkich Lepkich Ksiąg razem wziętych! – Kirk odwrócił się w kierunku świecznika zawzięcie walczącego z mrokiem studenckiej celi, po czym wrócił do lektury. Cisza, przerywana od czasu do czasu dźwiękiem kozika wbijanego w podbicie piętrowego łóżka, stała się dla Ukhaara zbyt niekomfortowa. I nużąca.

– Smithi, skoro już nie czytasz, podrzuciłbyś mi ten twój magazyn? – Młodzian nie odrywając głowy od poduszki rzucił zrolowane pismo w stronę wielkoluda. Celnie. – Dzięki. Będą z ciebie ludzie – lekko ironicznie pochwalił młodzieńca. – No więc… co tam piszą w tych grafomańskich wypocinach? – spytał sam siebie tonem niewykazującym zbytniej chęci na otrzymanie odpowiedzi. Nie przeszkodziło to jednak Smithiemu w podekscytowaniu się możliwością recenzji periodyku.

– Jest taki jeden ciekawy artykuł, naprawdę świetny! Niejakiej Marie Toller… – zaczął przesadnie intonując. Kirk wyraźnie oddalony myślami o setki mil, nie zwrócił uwagi na nieznaczny rumieniec, który pojawił się na twarzy recenzenta. Ukhaar natomiast, od razu dostrzegł jak czerwień wygrywa nad zwyczajową bladością facjaty młodzieńca.

– To ta blondynka od technik czasoprzestrzennych prawda?

– Czytałem ten artykuł. Nic specjalnie odkrywczego… – wtrącił ni z tego ni z owego Kirk. Spojrzał na młodszego kolegę. Dostrzegł zupełnie nowy odcień czerwieni pokrywającej jego twarz – a-a-ale to dziewczyna… Tak! Jak na dziewczynę, to naprawdę coś. Ładna i mądra, miej na nią oko Smitek! – Choć sprostowanie to zdawało się nieco naiwne i sklecone naprędce, niespodziewanie podziałało.

– Kirk… Na dziewczynach to ty się raczej nie znasz, ale… poleciłbyś mi coś o teleportach? Coś, no wiesz, co by jej ten, no… zaimponować. Tylko nic o gnijących nieumarłych! Mówię ci – dziewczyny tego nie lubią! – Iście szelmowska mądrość zdecydowanie przemówiła do Kirka, który pokiwał głową z uznaniem nad umiejętnościami młodszego kolegi do odczytywania kobiecej natury.

– No, no. Podstawową wiedze już masz. A jeśli chodzi o teleporty….

 

„ Szua dzieeczcha, do laseszka….

…. DO ZIELONECHO!!! A chuj tam… Do zielonechoo… co to tam jeszcze było… aaaa!

Daabymcim pajdy z masem… yyyy… alem gom zjadła!! Ahaha….”

 

– O bogowie! – Wszyscy jak rażeni piorunem podskoczyli w kierunku okna. Pierwsze, pozbawione większych nadziei wrażenie ich nie myliło. Środkiem dziedzińca, krokiem dalece odbiegającym od powszechnie przyjętych standardów ludzkiego chodu, zmierzał z pieśnią na ustach nie kto inny jak ich mistrz – doktor Tresco. Spotkawszy na swojej drodze Mirmiła, wiekowy dąb, świadka narodzin akademii, do której przynależą, a jednocześnie dowód jej wielkości i tradycji, Tresco nawiązał z nim dość bliską relację, obejmując go jak starego przyjaciela.

– Czyymaj mie, bo nie ussstoje. Uhhhh…. – Przez dłuższy czas sapał potężnie, co dało jego uczniom czas niezbędny do otrząśnięcia się z początkowego osłupienia.

– Ukhaar, Smithi, lećcie po niego, bo kłopotów narobi – i sobie i nam!

– A Ty?

– A księgi? Nie zostawię ich na widoku, jeszcze ktoś wejdzie. No już, bo oszcza Mirmiła! – Nie zastanawiając się długo nad zasadnością argumentacji, dwójka żaków wybiegła z kwatery. Kirk w mgnieniu oka zgarnął księgi i pergaminy, rzucił na siennik i przykrył derką, po czym wrócił do obserwacji pijackich wyczynów mistrza. Wysunął głowę poza framugę. Rozejrzał się wokoło. Pierwsi gapie pojawiali się w oknach wskazując palcami, rechocząc i łapiąc się za głowy. „Pospieszcie się” powtarzał w myślach.

– Jach to siem kurłaaa ten… Chto wywyślił te pieerdolone szemyki w spodniach… Ooooooo! – W ostatniej chwili, tuż przed aktem profanacji zjawili się zdyszani Ukhaar i Smithi.

– Pomószcie mi… Łatwiej czaszkę otworzyć niż te kureskie wiązania sforsować… Ejjj chopakii soo wy? – Zdziwienie spowodowane szybką interwencją protegowanych, którzy podnieśli go niczym piórko, niosąc w nieznanym kierunku, szybko ustąpiło miejsce bardziej przyziemnym uczuciom. Fizjologicznym. Gdy tylko zniknęli w krużgankach okalających plac, do uszu obserwatorów dobiegły dźwięki wskazujące silną reakcję organizmu na zatrucie alkoholowe.

– Kurwa, no pięknie. Nowa koszula!

– Nie puszczaj go! Pomarudzisz potem, dawaj go szybko do pracowni, Kirk już powinien tam czekać. – Zbrukany Smithi nie miał innego wyjścia jak zagryźć usta, wstrzymać oddech i kontynuować akcję ratunkową. Ukhaar się nie mylił. Kirk ze świecą już na nich czekał, otwierając drzwi pracowni na oścież.

– Szybko, bo słyszałem, że strażnicy już tu idą. – Spojrzał krytycznie na Smithiego. – No kolego… Lepiej żeby Marie Cię teraz nie widziała. Obrzygany chłop, z tego, co mi wiadomo, to druga po umarlakach rzecz, której kobiety nie akceptują. Zaraz… Czy to ta koszula, którą kupiłeś za pół diety od tego fircysia na targu?

– Tak, kurwa! Nie gadaj tyle, tylko nam pomóż.

 

Akt 1

 

Rzucili na wpół przytomnego Tresco na stół, zwalając przy okazji większość znajdujących się na nim narzędzi. Medyk nieprzywykły do tego typu transportu, uatrakcyjnionego licznymi perturbacjami spowodowanymi pośpiechem działania, wyglądał niczym jeniec po spędzeniu najmniej doby w kulbace. Zdecydowanie mniej skory do śpiewów niż przy Mirmile, ledwie słyszalnie mamrotał pod nosem. Drużyna ratunkowa przez chwilę obserwowała go niczym rannego zniesionego z pola bitwy, po czym przycupnęła pod ścianą, uspokajając rozdygotane adrenaliną organizmy. Kirk w tym czasie zaryglował wejście od środka i zgasił kaganek. Przez dłuższą chwilę nasłuchiwali odgłosów dochodzących zza drwi warsztatu.

– Chyba się udało – z pewną dozą niepewności oznajmił współtowarzyszom.

– Ledwie się udało. – Smithi z wyrzutem popatrzył na nieruchomy zewłok, po czym dodał, tym razem już z wyraźną pretensją: – Żeby wieprzowi ta gorzała kichy powykręcała!

– Nie służy mu gnuśność tych murów. Nam z resztą też. – Kirk szybko pohamował krytyczne zapędy najmłodszego z brygady.

– To prawda… Za dużo ksiąg, za dużo myśli. Wiecie… Człowiek od ich nadmiaru głupieje. – Zadumał się Ukhaar.

– Tobie akurat kilka manuskryptów by nie zaszkodziło. Możeś i biegły w hospitalizacji, ale diagnostyka…

– …zapalenia ucha od zapalenia stopy byś nie odróżnił! – dokończył szyderczo Smithi.

– Odezwał się. Jeszcze kilka wydań tego szmatławca, który czytasz, i z mózgu zrobi ci się kalarepa.

– Co jak co, ale te wypociny wygładzają mózgownicę…. – potwierdził Kirkor. –  Widzieliście artykuł o palności materii? Że niby naddatek pierwiastka ognia w ciele prowadzi do samozapłonów u wiedźm? Ciekawe, co odpowiada w takim razie za samonabicie na pal albo samooskórowanie.

– Niedobór pierwiastka człowieczeństwa.

– Wiecie… tak po prawdzie, to ja tylko… niektóre czytam.

– Ha! Niech zgadnę. Tylko konkretnych autorów, he?

– No… tak – zmieszanie Smithiego zostało przywitane serdecznym śmiechem kompanów. – A ta koszula… – Chłopiec złapał się za głowę, jak gdyby zgubił kapelusz. Z tym, że Smithi nie nosił kapelusza. – Ona zaraz będzie u mnie! Jesteśmy umówieni! Niech by to szlag! – zaklął parszywie, lecz zanim dokończył, południowiec uciszył go zakrywając usta dłonią. Usta, nos i pół twarzy.

– Sza! – najbardziej agresywnym szeptem, jaki potrafił z siebie wydobyć, uciszył młodzieńca.

Wszyscy, prócz sapiącego Tresco, zamilkli. Ciężki odgłos trepów wypełniający korytarz prowadzący do warsztatu nie pozostawiał wątpliwości. Coraz lepiej słyszalny, miarowy stukot eskalował w głowach studentów do horrendalnych rozmiarów. Mury kruszyły się w pył, drzwi o mało nie wylatywały z futryny. Oczami wyobraźni widzieli je zdruzgotane, ustępujące pod naporem taranów, rozlatujące się w drzazgi.

– Muszę się stąd wydostać, natychmiast! Jeszcze ta koszula… – Błagalny ton Smithiego, mimo iż ukryty pod postacią szeptu, spotkał się z ostrą reakcją towarzyszy. Zaciśnięta, ogromna pięść Ukhaara zbliżyła się do jego nosa, jasno dając do zrozumienia, jak skończy się próba realizacji tego pomysłu. Delikatna sugestia momentalnie postawiła Smithiego do pionu, a pięść zmieniła się w palec, nakazujący zachowanie ciszy. Młodzian i tym razem ustąpił. Zacisnął zęby i czekał na dalszy rozwój wydarzeń, wyraźnie rozedrgany i niespokojny. Kirk w tym czasie zdołał przykryć medyka kawałkiem sukna, co w minimalnym stopniu, ale jednak, stłumiło odgłosy wydobywających się z Tresco oparów alkoholu. Kroki nagle ucichły. Do ich uszu dobiegły odgłosy wskazujące na dość żywiołową rozmowę. Choć nie rozumieli ani słowa, jej charakter dawał do zrozumienia, iż nie jest to sympatyczna pogawędka przy porannej herbatce. Dźwięk kroków powrócił równie nagle jak zniknął. Wraz z jego narastaniem, wyraźniejsza stawała się również toczona między strażnikami dyskusja. Chłopcy nadstawili uszu.

– Kurwa chłop się napił ino, na co to drążyć, noż Torhen, tobie się nie trafia?

– Widziałeś to? Zapaskudzone całe obejście, a jak cuchnie! Poza tym rozkaz to rozkaz, pijaństwo na terenie kampusu jest zakazane, więcej mi mówić nie trza.

– A jak ci kiszkę wyratował, coś rzygał w kolorach tęczy to już nie pamiętasz, he?

– Wyratował nie wyratował. Wieczorami cusik mnie tam drze i tak…

– Wiesz gdzie by cię nie darło? W jesiunce drewnianej jakbyś leżał z robakami!

– Komendny wyraził się jasno: „zatrzymać, doprowadzić”.

– I takiś pewny, że on to? Bo co? Kilku żaczków, kurwich synów, co matkę by sprzedali własną ci go wydało? Ja ci powiem – studenty go nie lubią, bo on nie patrzy, ktoś ty i skądś, tylko wszystkich na równi traktuje, o!

– Jak śmieci, zgadza się.

– Może i jak śmiecie, ale równo!

– Dobra, Mitras, skończ swoje wywody i zajmij się robotą. Nie wiem czy komendny byłby kontent, żeś w kumach z tym moczymordą. Ja gadać nie lubię, ale jak będę musiał…

Jeden ze strażników zakończył sprzeczkę wymownym splunięciem. Mogli się tylko domyślać jak serdecznymi spojrzeniami się wymienili. Faktem było, że ich mistrz budził mieszane uczucia wśród miejscowych. Ponownie usłyszeli pojedyncze kroki, do których po krótkiej chwili dołączyły kolejne. Zbliżali się. Uczniowie spojrzeli po sobie. Smithi wyraźnie przerażony, a zarazem zniecierpliwiony, wyglądał jakby siedział na mrowisku. Kirk szukał panicznie rozwiązania, tak w głowie jak i wokół siebie, choć rosnące napięcie ewidentnie nie służyło podejmowaniu decyzji, a już na pewno nie tych rozsądnych. Jedynie Ukhaar, jak gdyby pogodzony z losem, czekał na rozwój wydarzeń, ściskając dłonie, zapewne przewidując ewentualność rozwiązania siłowego. Kroki ucichły. Cisza. „Nasłuchują” pomyślał Kirk oparty o drzwi. Przestał oddychać, niemal czując oddech strażników na karku. Najsłabsze ogniwo, mimo pobożnych modlitw uciekinierów, nie zawiodło strażników. Pierd, jaki wydał z siebie Tresco, zabrzmiał niczym tysiące rogów wojennych na polu bitwy. Z tą różnicą, że zasiał strach nie w szeregach wrogów, a sojuszników.

– Straż, otwierać! Na Matkę Opiekunkę! Tresco to Ty? – Brak odpowiedzi nie był tym, czego strażnik oczekiwał. Łomotanie do drzwi rozległo się w całym warsztacie. Kirk odskoczył jak rażony piorunem. W pierwszej chwili momentalnie sięgnął do pasa, jak wyszkolony żołdak do pochwy, w poszukiwaniu oręża.

– Otwierać! – powtórzył napastnik nieprzerwanie waląc w odrzwia.

– Torhem… Jak on nawalony w trzy dupy, nie otworzy.

– Tak? Odsuń się. Zaraz zobaczymy. – Ukhaar słysząc to zerwał się na nogi. Widząc, że olbrzym zbliża się w kierunku wyjścia z zamiarem zabarykadowania dostępu do warsztatu, Kirk zatrzymał go gestem dłoni. Spojrzał na niego wymownie i wyciągnął drewniane puzderko z przytwierdzonej do pasa sakwy. Huk spowodowany próbą wyważenia drzwi zatrząsnął wszystkimi słojami, menzurkami i próbnikami w pracowni. Rygiel zatrzeszczał. Nie był przygotowany nawet na mocniejsze trzaśnięcie, a co dopiero na oblężenie. Kolejne uderzenie sprawiło, iż śruby belki ryglującej poluzowały się na tyle, iż od strażników dzielił ich zaledwie solidny kopniak.

– Ukhaar! Szybko do Smithiego i ani drgnijcie! – szeptem rozkazał Kirk. Zaskoczeni towarzysze bez chwili namysłu wykonali polecenie. Słysząc rozpędzającego się strażnika, Kirk spojrzał na kompanów, jakby mieli się widzieć po raz ostatni. Otworzył pudełko, po czym zatopił dłoń w jego zawartości. Grymas bólu pojawił się na jego twarzy, przenikliwe zimno momentalnie rozlało się po całym przedramieniu. Nim zdrętwiała ręka odmówiła posłuszeństwa, wyciągnął dłoń i rzucił garść czarnego pyłu w kierunku wyjścia. Trzask wyłamywanych drzwi zagłuszył wypowiadane przez niego słowa, jednak skuleni w rogu Ukhaar i Smithi wiedzieli, iż nie była to mowa, która powinna zabrzmieć w tym miejscu, z tych ust, w tym momencie. Blask zachodzącego słońca, który wdarł się wraz z wylatującymi z zawiasów drzwiami, nie zdołał oświetlić pomieszczenia. Wręcz przeciwnie. Nagle zrobiło się ciemniej. I chłodniej. Przenikliwie zimno. Pył momentalnie zmienił się w opary czarnej mgły absorbujące wszelką jasność. Kirk odsunął się krok w tył. – Nabierzcie powietrza – powiedział spokojnie, kątem oka zerkając na towarzyszy, po czym sam wziął głęboki oddech.

Niczego niespodziewający się strażnik nie zdążył nawet wydać pisku. Wpadając do warsztatu zanurzył się w obłok, który momentalnie wypełnił jego nozdrza. Rozpędzone ciało zatrzymało się, jak gdyby cała energia kinetyczna została zaabsorbowana przez mgłę. Może strażnik po prostu zniknął w otchłaniach statycznej czerni?

„Fascynujące” pomyślał Kirk, pozbywszy się niemal całkowicie strachu. Wypowiedział słowa, tym razem nieco lepiej słyszalne, przypominające nieco łapczywy oddech topielca, które w jednym momencie spowodowały, iż mgła okalająca niewidocznego dotąd strażnika, stężała i rozsypała się po podłodze izby. Ich oczom ukazał się „piękny”, w mniemaniu Kirka, lub też „nienaturalny i groteskowy”, widziany oczami jego kompanów, obraz człowieka spetryfikowanego.

– Podejdź Mitras – powiedział spokojnie – musimy pomówić o tym, co nigdy nie miało tu miejsca.

 

AKT 2

 

– …i kiedy się obudzi powiesz mu, że wyważając drzwi uderzył się w głowę i zemdlał. Możesz dodać, że jest pizda, albo słaby w wyważaniu drzwi, cokolwiek. Wiesz, o co chodzi – tłumaczył ze stoickim spokojem Kirkor przygotowując dekokt rozluźniający. Na napój, mający dopełnić improwizowany plan, składały się: garstka listków piołunu, spora ilość imbirowej esencji, kilka kapsułek bliżej nieokreślonego nootropu, solidna porcja spirytusu, być może skutek uboczny terminowania u Tresco, oraz coś, czego Ukhaar nie zdołał rozpoznać, przyglądając się uważnie pracy przyjaciela. „Czym był nieznany składnik?” pytał sam siebie przeklinając w myślach braki w edukacji. „Zapewne nic złego, ale jeśli…”. Niepewność wśliznęła się do umysłu wielkoluda. Pobudzona widokiem zdrętwiałego strażnika, pierwszej ofiary praktyk zaczerpniętych z Lepkich Ksiąg, zdawała się z wolna przeistaczać w głos rozsądku „Koniec z tym” powtarzał w głowie. „Koniec tego szaleństwa”.

– Jesteś mu to winien Mitras – kontynuował Kirk widząc mieszankę paniki i nieufności malującą się na twarzy strażnika. – Poskładał tego pierwszaka coś go drzewcem popieścił, pamiętasz? Nie? A przypominasz sobie…

– Dobra, dobra! Niech będzie! – wyrzucił z siebie piskliwie. – Oby te wasze mikstury podziałały – zlustrował wzrokiem pomieszczenie wyraźnie i zachłannie czegoś szukając. – Eee, a gdzie ten mały?

– On już poszedł. Randkę ma – wyjaśnił Ukhaar jak gdyby była to w zaistniałej sytuacji rzecz najzupełniej normalna. Jakież było jego zdziwienie, gdy niemal w tej samej chwili ujrzał młodzieńca, pędzącego na złamanie karku w stronę warsztatu. Zaraz potem Smithi wpadł do środka, z impetem kuli armatniej roztrzaskując stojące naprzeciwko wejścia słoje z zielonkawym szlamem.

– To koniec! Wydała… zdradziła… mają nas! – majaczył krztusząc się łzami i wijąc wśród lepkiej mazi wymieszanej ze szkłem, jak gdyby mościł sobie posłanie na wieczny spoczynek. Momentalnie dopadł do niego Kirk, próbując poderwać chłopca z podłogi. Bezskutecznie. – Była tam, widziała Lepkie Księgi… – zaniósł się płaczem. – Zdradziła nas! Zdradziła! Straże nas szukają, jak mogła… Zostaw mnie! – Wyrwał się przyjacielowi próbującemu mu pomóc, po czym oparł się o ścianę i ukrył głowę w kolanach.

Kirk wyprostował się i zamarł. Zerknął na swoje dłonie pokryte krwią Smithiego. „Tyle krwi… takie marnotrawstwo…”. Myśl, która przemknęła przez jego umysł równie szybko z niego uleciała. Spojrzał na Ukhaara, który zastygł w identycznej pozie. Warsztat przypominał salon figur woskowych, które okrzepły pod wpływem gęstniejącego napięcia panującego w pomieszczeniu. Trwało to niemały wycinek wieczności, do czasu, gdy jedna z figur sięgnęła do pochwy i wyciągnęła drżącą dłonią pałasz, wskazując sztychem ostrza na pozostałe z nich. Woskowe postacie ani drgnęły. Wręcz przeciwnie. Ich bezruch stał się jeszcze bardziej statyczny, ich zastygłe kończyny zdawały się wrastać w otaczającą czasoprzestrzeń, jak gdyby to ona miała być ich miejscem po wsze czasy. Trwający impas przełamały oczy Ukhaara przeskakujące nerwowo z Kirkora na Smithiego, ze Smithiego na Tresco, z Tresco na Kikora, kończąc cykl na Mitrasie, tylko po to, by rozpocząć go ponownie. „Zaryzykować? Uciekać? Poddać się? Walczyć? Błagać o litość? Zrzucić winę na Kirka? Na Tresco?”. Dokonanie wyboru zdawało się niemożliwe.

Aparat decyzyjny Kirkora działał znacznie szybciej. Błyskawiczny ruch w okolice biodra pozwolił mu wydobyć z przytwierdzonej do pasa sakwy średniej wielkości szczura, najpewniej martwego, pokrytego białym nalotem. Uniósł go na wysokość wzroku i ostentacyjnie zaprezentował zgromadzonej widowni, niczym zdobycz bądź trofeum. Kuriozalne widowisko w żadnym stopniu nie pomogło Ukhaarowi w podjęciu decyzji. Mimo, iż jak zahipnotyzowany wlepiał wzrok w martwe zwierzę, nie dostrzegł strużki krwi spływającej po palcach Kirka. Krwi młodzieńca obecnego w pomieszczeniu tylko ciałem. Krwi ich przyjaciela.  Szansa na dostrzeżenie czerwonej ciecz minęła bezpowrotnie, gdy tylko gęsta strużka dotarła do martwej tkanki gryzonia. W jednej chwili, niczym zassana podciśnieniem, krew zniknęła w jego wnętrzu, a sam szczur, za sprawą nonszalanckiego rzutu, trafił kilka stóp od nogi osłupiałego strażnika.

Ciche szepty wypełnił wnętrze warsztatu, by po chwili ustąpić potępieńczemu wyciu Mitrasa, kąsanego z wściekłą zapalczywością przez nieruchome dotychczas zwierzę. Na nic szybka reakcja, strącenie szczura i rozsmarowanie jego gnijącej głowy pod cholewą strażniczego trepa. Na nic rozdzieranie ran pazurami, na nic próba odcięcia nogi pałaszem. Trupi jad w mgnieniu oka rozprzestrzenił się po organizmie, paląc każdy centymetr ciała rozgrzaną stalą. Śmierć przyszła szybko. „Trudno, tyle cierpienia powinno wystarczyć” ocenił Kirkor zupełnie niezainteresowany makabrycznym zdarzeniem, licząc coś i przeszukując tobołek przytwierdzony do biodra. Tymczasem Ukhaar opadł na kolana, wpatrując się w wykręcone i rozedrgane ciało. Smithi, który na moment wyrwał się z letargu, momentalnie zemdlał, osuwając się na drewnianą podłogę.

– Wybacz mały, twoje życie potrwa nieco krócej. Krwiomancja jest bardzo energochłonna – poskarżył się Kirkor, zerkając w stronę najmłodszego z ich kompanii i kontynuując realizację improwizowanego scenariusza, którego był wyłącznym autorem, wykonawcą oraz najprawdopodobniej jedynym zwolennikiem. Choć każdy jego ruch, każda decyzja zdawały się pewne i wykonywane z dużą sprawnością, wręcz natchnione, musiał się spieszyć. Krzyki Mitrasa niewątpliwie były słyszalne daleko poza murami akademii, więc lada chwila, chcą czy nie, kolejni widzowie powinni dołączyć do przedstawienia, którego te mury jeszcze nie widziały.

 

AKT 3

 

– Idealnie! – zakrzyknął domorosły entuzjasta lepkiej wiedzy. Nie starał się ignorować tego, co dzieje się z jego towarzyszami niedoli, po prostu ich nie dostrzegał. Zaślepiony entuzjazmem obcowania z siłami, które od zawsze go fascynowały, zamknął się w skorupie nakreślonego planu. Nie tracąc cennych sekund dzielących go od konfrontacji z całą siłą akademickiej straży, rozdarł koszulę, odsłaniając nagi tors, po czym zbliżył się do nieruchomego już ciała Mitrasa. „Jak dobrze, że popracował nieco pałaszem przed śmiercią. Ta krew powinna się nadać” pomyślał, nurzając fragmenty koszuli w kałuży, której źródłem był postrzępiony kikut nogi. Podbiegł do ościeżnicy nie tak dawno pozbawionej drzwi. Wycisnął kilka strużek czerwonego płynu, po czym paroma zręcznymi ruchami rozsmarował je przed progiem kreśląc symbol, jeden z wielu plugawych i starych jak sam świat krwiomantycznych znamion krwi. Zaraz potem szmata wylądowała na ościeżnicy, pokrywając niemal cały jej obwód brunatnym lakierem. „Wystarczy?”. Spojrzał na nieprzytomnego Tresco, błogosławionego nieświadomością toczących się wokół niego wydarzeń. „Wystarczy”. Potwierdził odwracając głowę od nauczyciela i spoglądając na wnętrze korytarza prowadzącego do warsztatu. Niknące smugi świetlne wpadające przez odległe krużganki wyraźnie go pokrzepiły.

„… klęska tego dnia, szansą jest dla nocy. Krwią obleczony, mrok działa wytoczy…”

Cytował w głowie nieznanego lepkiego autora opisującego katalityczny wpływ zmierzchu na efekty niektórych praktyk krwiomantycznych. Rzucił wilgotną szmatę w kąt, niespodziewanie zwracając się w stronę sparaliżowanego Ukhaara. Zaskoczony południowiec wzdrygnął się przed wzrokiem człowieka, którego jeszcze przed godziną miał za przyjaciela. Niezrażony nieufną reakcją, Kirkor zbliżył się na długość ramienia do skulonego w rogu wielkoluda, wyglądającego w tej chwili absurdalnie żałośnie.  

– Wyciągnę nas stąd. Zostaw to mi. Jesteście bezpieczni – deklamował z beznamiętnym spokojem, patrząc w oczy osłupiałego Ukhaara, który dopiero po chwili, otrząsnąwszy się z początkowego szoku, z przerażaniem zauważył niewielki puginał w dłoni Kirka. Przerażenia nie zmniejszył fakt, że ostrze sztyletu nie było skierowane w jego stronę. Wbite w klatkę piersiową niemal bezwładnie wędrowało po skórze Kirkora, stukocząc głucho po mijanych żebrach i kreśląc ociekające krwią, mroczne runy. Nie przeszkadzało to krwiomancie w kontynuacji wywodu.

– Widzisz, nekro, a w szczególności krwiomancja jest niezwykle wymagająca i jakże energochłonna. Potrzebuje cierpienia, świeżej, koniecznie świeżej krwi i, no właśnie, strachu. – Nagle przerwał, schylając głowę i inkantując chrypliwie w nieznanej Ukhaarowi mowie słowa napawające obrzydzeniem i doprowadzające do obłędu. Czuć było w nich chłód i odór śmierci, a słowa przeszywające ciało południowca niczym igły, zdawały się rozszczepiać na szepty, szepty na łkania, łkania na jęki a jęki na śmiertelne zawodzenie. Wszystko to trwało ułamek sekundy.  Gdy słowa ucichły, ustępując miejsca narastającym krzykom dobiegającym z korytarza, Ukhaar ze strachem podniósł głowę i spojrzał na oblicze nieznanej mu już istoty. Twarz Kirkora przypominała bryłę lodu pociętą głębokimi bruzdami zmarszczek. Jego oczy płonęły szmaragdowym blaskiem, nie wyrażając zupełnie niczego, prócz pogardy dla życia. Widok ten omalże nie pozbawił go przytomności.

W późniejszym czasie, gdy Ukhaar przywoływał te, w dużej części wyparte z umysłu, wspomnienia, nie był w stanie określić czy to, co widział, było wytworem jego zdeformowanej wyobraźni, czy rzeczywistością. Pamiętał strażników przebiegających przez drzwi i ich wysuszone do ostatniej kropli ciała. Bezkształtne masy krwi lewitujące między ościeżnicą, a krwawym symbolem na progu. Pamiętał strach i śmierć. Śmierć pełzającą, skamlącą jak psy, śmierć ciągnącą za sobą krwawe ślady niczym groteskowy, potworny ślimak. Nocami dręczyły go koszmary nieumarłej abominacji Mitrasa, łapczywie pochłaniającej zgromadzoną w progu krew strażników. W końcu, niczym widmo nawiedzające żywych, przed oczami widział Kirkora, zwanego dziś Urągającym Życiu, rozrywającego klatkę Mitrasa i znikającego w mroku jego trzewi. To było jak koszmar, w którym został uwięziony.

 

Epilog

– Moi mili! Oblężenie Twierdzy trwa od przeszło 26 lat. Warownia została ustanowiona niedługo po wydarzeniach w Akademii Loternhart, kiedy to Kirkor Urągający Życiu dokonał pierwszego od dekad aktu transformacji. Hordy nieumarłych, szturmujące fortyfikacje obronne nadal nie zdołały sięgnąć do serca twierdzy, stanowiącej naszą ostatnią nadzieję na ratunek przed bluźnierczym i nienasyconym pragnieniem potęgi nekromanty. Tak długo, jak dzielni mężowie Prowincji nie ulegną szponom śmierci i jak długo Ukhaar Udręczony, będący celem ataków, wytrwa przy niknącym płomieniu swojego istnienia, jest szansa na odnalezienie i zakończenie plugawego bytu Kirkora. Potencjał energetyczny duszy napiętnowanej nienawiścią, a zrodzoną z przyjaźni, dałby Kirkorowi niewyobrażalną moc, zdolną obudzić Behemota, być może zastępy wywern lub Uśpionych.

Bracia! Niechaj serca wasze biją, a krew płynie w waszych, i tylko waszych żyłach. Nie pozwólcie, by świątynia ludzkiego ciała nadal była bezczeszczona przez potworne zakusy szarlatana! Trwajcie na posterunku życia! Spójrzcie śmierci w twarz, a znajdziecie tam pragnienie światła i zwiastun jego zwycięstwa. Wzywam was raz jeszcze do wsparcia naszej misji, która jest również waszą powinnością. Zróbmy to razem. Ku chwale Królestwa, ku chwale życia! – Słowa ledwo przebijały się przez skandujący tłum, lecz pasja płynąca z ust Smithiego wlewała się w ich serca. Nie nienawidził Kirka. Po prostu chciał jego śmierci.

Koniec

Komentarze

Witaj.

 

Sprawy językowe wymagają dokładnych poprawek (np. w dialogach “ty”, “ciebie”, “twoje” piszemy małymi literami); są literówki (np. “Przez dłuższą chwilę nasłuchiwali odgłosów dochodzących zza drwi warsztatu”; “Szansa na dostrzeżenie czerwonej ciecz minęła bezpowrotnie, gdy tylko gęsta strużka dotarła do martwej tkanki gryzonia”), błędy ortograficzne (np. “Nam z resztą też”), powtórzenia (np. “Niechaj serca wasze biją, a krew płynie w waszych, i tylko waszych żyłach”); część wyrazów jest pisana raz małą, a raz wielką literą. 

 

Warto wspomnieć o wulgaryzmach.

Niesamowicie wstrząsające treści, do tego okraszane czarnym humorem. 

Pozdrawiam serdecznie i gratuluję debiutu w dniu rejestracji portalowej. :) 

Pecunia non olet

Skoro tu już byłeś, to znajdź sobie poradnik zapisywania dialogów.

 

Tniesz zdania niemiłosiernie. Sama lubię podrobić, ale u Ciebie to jakaś siekaninka. Jak na przykład tu:

Cisza, przerywana od czasu do czasu dźwiękiem kozika wbijanego w podbicie piętrowego łóżka, stała się dla Ukhaara zbyt niekomfortowa. I nużąca.

Cyfry zapisujemy słownie.

Zdecydowania na plus poczucie humoru.

Lożanka bezprenumeratowa

Dzięki za uwagi!

Bruce

Poprzez stwierdzenie “Warto wspomnieć o wulgaryzmach” chcesz powiedzieć, że jest ich za dużo? Za mało? 

 

Ambush

Znalazłem, pisałem z poradnikiem, być może gdzieś mi umknęła poprawna forma, mała duża litera, mógłbyś przykładowo wskazać? Bylbym wdzięczny. 

Poprzez stwierdzenie “Warto wspomnieć o wulgaryzmach” chcesz powiedzieć, że jest ich za dużo? Za mało? 

To miłe, że pytasz, Rafaelu Sanki. Wiem, że na Forum jest wielu Czytelników, którzy zwracają mniejszą lub większą uwagę na tagi, a także na wulgaryzmy. Ja też do nich należę i – jeśli chodzi o mnie – na pewno nie uważam, że w jakimkolwiek opowiadaniu jest owych wyrażeń za mało… :) Nie przepadam, aczkolwiek rozumiem, że często podkreślają wymowę opowiadania. Dlatego cieszy mnie, jeśli Autor wspomina o nich w przedmowie lub wybranym tagu. 

Dziękuję również za lekturę, pozdrawiam serdecznie i życzę powodzenia. :) Miłego pobytu na NF. :) 

 

P.S.

Ambush

Znalazłem, pisałem z poradnikiem, być może gdzieś mi umknęła poprawna forma, mała duża litera, mógłbyś przykładowo wskazać? Bylbym wdzięczny. 

 

Ambush, to prześliczna Dziewczyna o sporej wiedzy i jeszcze większym serduchu, zatem pisz do Niej zawsze w rodzaju żeńskim. :) 

Pecunia non olet

Hejka to ja Ambush, raczej dojrzała kobieta, niż dziewczyna, ale płci jestem żeńskiej.

 

Może masz rację, ale ciekawe jak twój biały zad zniesie pobyt w cytadeli i czy na poszerzeniu horyzontów się skończy – rubaszny, niski śmiech południowca rozniósł się po pokoju.

Rubaszny nie jest gębowy.

 

– Cholera Kirk – drzemiący dotychczas Smithi zerwał się na nogi i przymknął okiennice.

Drzemiący nie jest gębowy.

 

– Jest taki jeden ciekawy artykuł, naprawdę świetny! Niejakiej Marie Toller… – zaczął przesadnie intonując.

Podobnie jak zaczął.

 

– Chyba się udało – z pewną dozą niepewności oznajmił współtowarzyszom.

 

Z nie jest gębowe.

 

– Ukhaar, Smithi, lećcie po niego, bo kłopotów narobi – i sobie i nam!

A tu chyba zręczniej byłoby z przecinkiem po narobi, bo sprawia wrażenie dialogu.

Lożanka bezprenumeratowa

Chwilami zabawne, ale ogólnie to nie moje klimaty, chociaż pomysłowe.

Bruce

Dzięki za uwagę, będę pamiętał na przyszłość o tagowaniu wulgaryzmów:)

 

Ambush

Ok, czytałem wobec tego nie te poradniki, które powinienem, ale już będę wiedział. Dzięki. I wybacz za nieuwagę w stosunku do płci. Również nauczka na przyszłość, Tyle lekcji na raz!:)

 

Dziękuję i pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Cześć,

 

mam mocno mieszane (notabene) uczucia, tak jakbym czytał trzy różne historie. Myślę, że warto byłoby zdecydować się na jeden domiunujący motyw w twojej historii, albo lepiej wymieszać te wątki, żeby tworzyły bardziej spójną całość.

Rzut oka na fabułę i te trzy jej cześci, o których piszę wyżej:

 

1 część :“pijany nauczyciel” – jak dla mnie najsłabsza, bazująca na prozaicznym zdarzeniu, okraszona nieśmiesznymi żartami. I mało fantastyczna – można by użyć brzytwy Lema i umieścić akcję we współczesnym akademiku, z pijanym wychowawcą i wszystko nadal by się trzymało kupy.

2 część: “mrok gęstnieje” – tak naprawdę tutaj dopiero zwróciłeś moją uwagę, zaczęły działać mroczne moce, uczniowie (uczeń) przywołali coś co wydawało się z początku takim Dziennikiem Księcia Półkrwi z Harrego Pottera, zyskali moce, ale pewne było, że będą musieli się za chwilę wykaraskać z opresji.

3 część opresja okazuje się końcem świata – okazuje się, że ten “Dziennik Księcia Półkrwi” był bramą dla Voldemorta, Diablo i czego tam jeszcze – nieumarli rządzą światem a ludzkość ma prze…chlapane. No i jest jeszcze jakiś turbo epicki bohater, który opiera się mrokowi i jego kolega, który raz po raz porywa ludzkość do walki.

 

Mam nadzieję, że wybaczysz lekką przesadę i wiesz co mam na myśli. Myślę, że z tych trzech części spokojnie mógłyś napisać trzy różne opowiadania. Jeżeli chciałbyś jednak mieć to wszystko naraz – pewnie trzeba by to jakoś pomieszać, może w 1 części lepka księga zamordowałaby kogoś, może pijany nauczyciel wyszeptałby jakieś przepowiednie? Może w 3 części pojawiłaby się cudowna koszula, ze świętymi wymiocinami, która odstraszałaby nieumarłych? Takie mieszane style są fajne, niosą ze sobą dużą dawkę oryginalności, ale są trudne w stworzeniu.

 

A skoro już przy mieszanych stylach jesteśmy – zdradź czy pisałeś swoją historię przy użyciu Chata GPT? Tenże chat ma skłonności do podobnego bawienia się formą, trudno mu stworzyć spójną historię (przynajmniej na razie). No i te długaśne zdania też mi pasuję do naszego sztucznie inteligentnego koleżki ;)

 

Pozdrawiam!

 

Che mi sento di morir

BasementKey

Nie, nie używałem chata GPT:) 

Co do mieszania wątków – wydaje mi się, że nie są to historie niepowiązane, albo chociażby luźno powiązane. Pewne wspólne tropy pojawiają sie w każdym z wątków i to je łączy – próba ukazania przyjaźni i tego, że są siły nie tyle od niej potężniejsze, co wręcz na niej żerujące. Rzecz jasna teoria fikcyjna i oparta na świecie (w zarysie) przedstawionym, ale spójna w każdym z 3 aktów, o których wspomniałeś. Jest wręcz nieco schematycznie” mamy wstęp, rozwinięcie i zakończenie. 

Dzięki za uwagi, zastanowię się nad sobą i swoim jestestwem, być może rządzi mną jakiś algorytm:D

Pozdrawiam:)

Całkiem interesujący tekst. Na plus klimat uniwersytecki i ciekawa metamorfoza poszczególnych bohaterów jak na tak niewielką ilość znaków. 

Pogubiłam się z kretesem. Choć można zauważyć, że starałeś się, aby wszystkie części opowiadania tworzyły całość, to jednak treść jest podana dość chaotycznie i obawiam się, że co nieco z tej historii zostało w Twojej głowie.

Wykonanie pozostawia sporo do życzenia, ale mam nadzieję, Rafaelu, że Twoje przyszłe opowiadania okażą się ciekawsze i będą zdecydowanie lepiej napisane.

 

Przez otwar­te okno do­rmi­to­ryj­nej kwa­te­ry… → A może zwyczajnie: Przez otwar­te okno do­rmi­to­rium

 

oglą­da­li szki­ce i ma­lun­ki w opa­słych me­mu­arach „Wiel­kiej księ­gi Ludz­kie­go i in­nych stwo­rzeń or­ga­num”. → Memuary to pamiętniki – czy na pewno oglądali czyjeś pamiętniki?

A może miało być: …oglą­da­li szki­ce i ma­lun­ki w opa­słych manuskryptach „Wiel­kiej księ­gi ludz­kie­go i in­nych stwo­rzeń or­ga­num”.

 

każda stro­na dzie­ła dr. Za­ka­to­sha in­spi­ro­wa­ła… → …każda stro­na dzie­ła doktora Za­ka­to­sha in­spi­ro­wa­ła

Nie używamy skrótów. Po tym skrócie nie stawia się kropki.

 

– Może masz rację, ale cie­ka­we jak twój biały zad znie­sie pobyt w cy­ta­de­li i czy na po­sze­rze­niu ho­ry­zon­tów się skoń­czy – ru­basz­ny, niski śmiech po­łu­dniow­ca roz­niósł się po po­ko­ju. → Brak kropki po wypowiedzi. Didaskalia wielką literą: – Może masz rację, ale cie­ka­we, jak twój biały zad znie­sie pobyt w cy­ta­de­li i czy na po­sze­rze­niu ho­ry­zon­tów się skoń­czy.Ru­basz­ny, niski śmiech po­łu­dniow­ca roz­niósł się po po­ko­ju.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi.

 

Dacie wiarę, że z ludz­kiej krwi…. → Zbędna kropka po wielokropku; po wielokropku nie stawia się kropki! Wielokropek ma zawsze trzy kropki!

Ten błąd pojawia się w opowiadaniu wielokrotnie.

 

– Smi­thi, skoro już nie czy­tasz, pod­rzu­cił­byś mi ten twój ma­ga­zyn? → Skąd w czasach tego opowiadania terminujący mieli magazyny?

 

Szua dzie­ecz­cha, do la­sesz­ka….

…. DO ZIE­LO­NE­CHO!!! → Zbędna spacja po otworzeniu nawiasu. Zbędne kropki po wielokropkach. Zbędna spacja po drugim wielokropku.

Skąd doktor zna tę piosenkę?

Szła dzieweczka do laseczka to piosenka napisana prawdopodobnie w pierwszej połowie XIX wieku na Śląsku; jej autor jest nieznany. W 1863 r. lekarz, entomolog i zbieracz śląskich pieśni, Juliusz Roger, opublikował ją w zbiorze pieśni z Górnego Śląska, jako pieśń myśliwską”.

 

– Ukha­ar, Smi­thi, leć­cie po niego, bo kło­po­tów na­ro­bi – i sobie i nam!– Ukha­ar, Smi­thi, leć­cie po niego, bo kło­po­tów na­ro­bi. I sobie, i nam!

Unikaj dodatkowych półpauz w dialogach, albowiem sprawiają, że zapis staje się mniej czytelny.

 

– A Ty?– A ty?

Zaimki piszemy wielką literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

 

– No ko­le­go… Le­piej żeby Marie Cię teraz nie wi­dzia­ła.– No ko­le­go… Le­piej żeby Marie cię teraz nie wi­dzia­ła.

 

uspo­ka­ja­jąc roz­dy­go­ta­ne ad­re­na­li­ną or­ga­ni­zmy. → Skąd w czasach tego opowiadania wiedziano, co to adrenalina?

 

na­słu­chi­wa­li od­gło­sów do­cho­dzą­cych zza drwi warsz­ta­tu. → Literówka.

 

– Nie służy mu gnu­śność tych murów. → Na czym polega gnuśność murów?

 

Nam z resz­tą też.Nam zresz­tą też.

 

za­pre­zen­to­wał zgro­ma­dzo­nej wi­dow­ni, ni­czym zdo­bycz bądź tro­feum. → Zdobycz i trofeum to synonimy, znaczą to samo.

 

„… klę­ska tego dnia, szan­są jest dla nocy. Krwią ob­le­czo­ny, mrok dzia­ła wy­to­czy…”

Cy­to­wał w gło­wie… → „…klę­ska tego dnia, szan­są jest dla nocy. Krwią ob­le­czo­ny, mrok dzia­ła wy­to­czy…” – cy­to­wał w gło­wie…

Tu znajdziesz wskazówki, jak można zapisywać myśli bohaterów.

 

– Wi­dzisz, nekro, a w szcze­gól­no­ści krwio­man­cja… → – Wi­dzisz, nekro- a w szcze­gól­no­ści krwio­man­cja

 

– Moi mili! Ob­lę­że­nie Twier­dzy trwa od prze­szło 26 lat.– Moi mili! Ob­lę­że­nie Twier­dzy trwa od prze­szło dwudziestu sześciu lat.

Liczebniki zapisujemy słownie, zwłaszcza w dialogach.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka