- Opowiadanie: Raskolnikowwriting - Co gryzie Jacka Skopczyńskiego?

Co gryzie Jacka Skopczyńskiego?

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Biblioteka:

Użytkownicy

Oceny

Co gryzie Jacka Skopczyńskiego?

 

Poznałem Jacka jeszcze w liceum. Już wtedy zauważyłem w nim jakąś iskierkę dziwactwa. Nie mówię tutaj jednak o dziwactwie w znaczeniu negatywnym. Powiedziałbym, że Jacek prawdopodobnie zawsze był ekscentryczny. Odzywał się rzadko, a jak już to pełen pasji opowiadał o rzeczach o których mieliśmy małe, czy może nawet nikłe pojęcie. Mówił o filmach, które mało kto znał, zwykle horrorach. Raz obejrzałem poleconą przez niego pozycję, jego głupota strasznie mnie rozbawiła, nie wiedziałem jak on może się komukolwiek podobać. Podzieliłem się swoimi spostrzeżeniami z Jackiem, odpowiedział mi, że właśnie o to chodzi.

Jacek często ubierał się na czarno. Nie raz śmiał się, że jest edgy czy emo. Był wysoki, zawsze w roztrzepanej fryzurze i chudy, niezmiernie chudy. Jego twarz niemalże zawsze była blada. Wyglądał jak upiór, albo cień.

Do dziś pamiętam rozmowę z nim, tuż po maturze. Było to klasowe, ostatnie wyjście do baru, tuż przed studiami. Miło spędziłem czas wspominając wraz z resztą szkolnych znajomych licealne lata. Kiedy wszyscy zaczęli chwiać się na nogach i wlewać w siebie coraz to więcej procentów, zdecydowałem się pożegnać i opuścić lokal. Wychodząc, tuż przed barem, w bramie która prowadzącej do pubu, stał Jacek. Opierał się o marmurową ścianę, odwrócony do mnie tyłem i palił cygaretkę, co poznałem po słodkim zapachu dymu wpadającym wprost w moją twarz. Podszedłem do niego. Słysząc moje kroki odwrócił się. Po wyrazie jego twarzy poznałem, że moje nagłe pojawienie się wyrwało go z rozmyślań.  

– Cześć Jacek. Co tak tu sam stoisz? – spytałem pogodnie, klepiąc go przyjacielsko w ramię.

– Chciałem zapalić – odparł uśmiechając się nieznacznie. – Lubię palić w samotności.

Między nami na moment zapanowała niezręczna cisza.

– A czego nie pójdziesz do reszty w środku? – spytałem w końcu.

– Wypiłem już parę piw, chyba mi wystarczy – odparł sucho.  

– Mogę cię o coś spytać? – Sam nie wiem, czemu wtedy tak usilnie chciałem podtrzymać konwersację.

Jacek kiwną głową. 

– Gdzie idziesz na studia? 

Zaciągnął się, po czym wypuścił z ust kłąb słodkiego dymu.  

– Nie mam pojęcia.

– Nie wiesz? Przecież za niedługo trzeba złożyć papiery.

Wzruszył ramionami i opuścił posępny wzrok.

– Hej! – powiedziałem klepiąc go znów po ramieniu – Nie ty jeden nie wiesz, co chcesz w życiu robić. Co druga osoba dzisiaj mi mówiła, że nie jest do końca pewna.

Jacek spojrzał na mnie. Ujrzałem w jego czarnych oczach błysk.

– Widzisz – powiedział, wcześniej rzucając resztę cygaretki na ziemię i przydeptując niedopałek – problem w tym, że ja wiem, co chcę w życiu robić, co chcę osiągnąć. Tylko, że świadomość tego mi nie wystarczy.

– Dlaczego?

– Bo to niemożliwe – ton jego głos stał się nagle żywy i energiczny, na moment na jego twarzy zagościł uśmiech. – Wielu już przede mną tego próbowało i nikt nawet nie zbliżył się do sukcesu, ale mi, być może, nareszcie się to uda.

– O czym ty mówisz? – spytałem, jeszcze nigdy nie widziałem Jacka w takim stanie, miałem wrażenie jakby pierwszy raz się przed kimś otworzył.

– Chcę zrobić coś znaczącego. Coś, co zmieni świat.

– To bardzo szlachetne z twojej strony – odparłem, ciesząc się jego ambitnymi planami.

– Tak, szlachetne… – odparł uśmiechając się. 

Życzyłem mu powodzenia i wróciłem do domu, całą wędrówkę zastanawiając się nad tajemniczym uśmiechem Jacka.

*

Zdziwiłem się niezmiernie gdy pewnego wieczoru, parę tygodni przed drugim rokiem studiów odezwał się do mnie z pytaniem, czy mógłby u mnie zamieszkać, bo usłyszał, że mój współlokator (straszna fleja nota bene), musiał się wyprowadzić.

Nikt z nas, to jest naszych wspólnych znajomych z liceum, przez niemalże rok nie miał z nim kontaktu. Czasem słyszeliśmy coś na jego temat, jednak to były urywki, wiadomości, które zebrane ze sobą nie miały większego sensu i wykluczały się.

Chwilę zastanawiałem się nad jego pytaniem, jednak wkrótce zgodziłem się. Jacek ani trochę nie wyglądał na kogoś kto mógłby sprawiać problem. Jednak gdy tylko przystałem na jego propozycje i zaproponowałem mu zobaczenie mieszkania odpowiedział, że to nie będzie konieczne.

– Na pewno? – spytałem zdezorientowany przez telefon. – Chcesz kupić kota w worku?

– Na rynku jest trudna sytuacja, przecież wiesz – odparł beznamiętnie.

Zaoferowałem mu mniej za wynajem niż standardowa stawka.

– Wiem, wiem, ale myślałem, że chcesz się rozejrzeć.

– Pasuje mi wszystko – przerwał i na moment w słuchawce zapanowała grobowa cisza. – Ale – odezwał się wreszcie – mogę mieć do ciebie pytanie?

– Oczywiście.

– Masz piwnicę?

Zmrużyłem oczy, ze wszystkich pytań dotyczących mieszkania, tego spodziewałem się najmniej.

– Tak, jest piwnica.

– Są w niej jakieś graty?

– Nie, spokojnie, jak chcesz to możesz tu wstawić rower.

– Rower? – W jego głosie usłyszałem zdziwienie.

– Myślałem, że chcesz przywieźć swój – odparłem.

Chciałem się dowiedzieć, dlaczego interesuje go piwnica, on jednak nie dał się na to nabrać. Pozostawał tajemniczy jak zwykle.

– Nie, nie chodziło mi o rower. Byłem po prostu ciekaw.

Ustaliłem z nim jeszcze szczegóły, obiecał, że wprowadzi się tuż przed początkiem roku akademickiego. Rozłączyliśmy się, zaśmiałem się w duchu i przez chwilę zastanawiałem się nad pytaniem Jacka o piwnicę, jednakże wakacyjny wieczór i oczekiwanie na umówioną randkę, skutecznie wyparła przemyślenia na temat mojego przyszłego współlokatora z pamięci.

*

Październik był wyjątkowo zimny. Akurat wszedłem z balkonu do mieszkania, czując nagły powiew zimnego powietrza, gdy usłyszałem dzwonek do drzwi. Otworzyłem je i już po chwili zobaczyłem trupio uśmiechniętą twarz Jacka.

Wszedł do naszego pokoju – naszego, ponieważ musieliśmy dzielić jeden pokój z uwagi na niezbyt imponujące rozmiary całego mieszkania – odstawił walizkę, pochował ubrania do szafy, wyciągnął laptopa na biurko i ułożył na półce książki. Zaraz po tym położył się na łóżku i zaczął gapić się obojętnym wzrokiem w sufit.

– Nie rozpakujesz plecaka? – spytałem wskazując na czarny masywny tornister leżący obok łóżka.

– Tak – poderwał się nagle, a jego oczy zaświeciły się. – Tak! Masz rację, zaraz wrócę.

Prędko zarzucił bagaż za ramię i wyszedł z pokoju.

– Gdzie idziesz? – Dopadłem go jeszcze gdy przekręcał klucz.

Spojrzał na mnie. Jego wzrok nieco mnie przeraził, był nienaturalny, wręcz sztuczny. Na moment jego oczy zrobiły się szklane jak u lalki. W końcu uśmiechnął się odrobinę, mimo tego iż starał się, żeby wyglądało to naturalnie, wcale tak nie było.

– Do piwnicy. Muszę zostawić tam… Te graty, które mam w plecaku.

– Nie wolisz tego zostawić w pokoju?

– Nie ma miejsca. To są rzeczy na studia. Przydadzą mi się.

– Chcesz zrobić z niej pracownie? – spytałem mrużąc brwi.

– Tak. Można tak powiedzieć – uśmiechnął się, już naturalnie, ale naturalność jego uśmiechu ani trochę mnie nie uspokoiła, a przeraziła jeszcze bardziej.

– Zaraz wrócę – rzucił, po czym wyszedł zostawiając mnie ogarniętego niepokojem.

Jacek postanowił studiować biologię, o czym poinformował mnie tydzień po rozpoczęciu zajęć. Szczerze mówiąc ten kierunek zupełnie mi do niego nie pasował, a i w trakcie liceum nie przejawiał żadnych fascynacji tą nauką. Podobno poprzedni rok studiów postanowił sobie darować właśnie po to, aby opanować materiał z biologii do matury, żeby mieć wystarczającą liczbę punktów. 

Pierwsze tygodnie studiów były nadzwyczaj spokojne, ale i męczące. Co do mojego współlokatora widzieliśmy się niezwykle rzadko. Zazwyczaj, gdy wracałem do domu po zajęciach, nie było go. Wracał dopiero późnym wieczorem, a czasami nawet w środku nocy, budząc mnie przy okazji. Założyłem, że po prostu postanowił skorzystać z uroków studenckiego życia, jednak przez dłuższy czas nie byłem do tego przekonany – nocne imprezy jakoś mi do niego nie pasowały.

Jego nieobecność nie przeszkadzała mi. Wręcz przeciwnie. Miałem więcej czasu, który mogłem spędzić z dziewczyną w mieszkaniu, bez tej dziwnej świadomości, że w pokoju obok ktoś zajmuje się swoimi sprawami. Do Jacka nikt nie przychodził. Nie byłem także pewien – mimo moich domysłów, gdzie może spędzać wieczory – czy faktycznie się z kimś zaprzyjaźnił. Wiedziałem, że ma problem z nawiązywaniem relacji. Już w liceum wiele trzeba było, aby coś z niego wydębić. Sam byłem jednym z pierwszych, którzy nawiązali z nim jakąś, jak się okazało nietrwałą, relację. Mnie, w przeciwieństwie do niego, ciągnęło do ludzi. Przychodziło mi to z niezwykłą naturalnością. Zapoznałem się już z niektórymi sąsiadami i zawsze zamieniałem z nimi dwa słowa.

Właśnie któregoś dnia wychodząc z domu spotkałem mieszkającą nad nami starszą sąsiadkę. Wieszała jakiś zwitek papieru na tablicy korkowej. Gdy podszedłem bliżej zauważyłem, że na kartce widnieje ogłoszenie o zagubionym psie. Dopytałem sąsiadki co się stało, na co ta odparła, że wieczorem, gdy poszła do sklepu, przywiązała psa do poręczy przed supermarketem, jednak gdy zrobiła wszystkie zakupy, jej ukochanego pupila nie było. Obiecałem jej, że popytam, czy ktoś go nie widział i od razu dam znać jeżeli się czegoś dowiem.

Tego samego dnia, gdy wróciłem do domu, zastałem w nim Jacka. Siedział w rogu kanapy zagłębiony w książce o anatomii.

– Masz jakiegoś kolosa? – spytałem widząc tytuł opracowania.

Skinął głową, nawet na mnie nie patrząc.

– Kojarzysz może panią Eugenię, naszą sąsiadkę? Pies jej zaginął.

Spojrzał na mnie swoimi podkrążonymi oczami.

– Kiedy?

– Wczoraj wieczorem. Widziałeś go może?

– Nie przypominam sobie.

– Na pewno? A może jak wracałeś z imprezy?

Na jego twarzy pojawił się grymas zdziwienia.

– Jakiej imprezy? Nie byłem na żadnej imprezie. Nie lubię na nie chodzić.

– W takim razie gdzie byłeś?

– Włóczyłem się – odparł prędko.

Przyjrzałem mu się uważniej, na jego twarzy zauważyłem cienką ranę na policzku z której jeszcze płynęła stróżka krwi.

– Co ci się stało?

Spojrzał na mnie pytająco. Przyłożyłem palec do policzka, on zrobił to samo.

– Zaciąłem się. Niezdara ze mnie – odparł siląc się na uśmiech.

Odpowiedziałem mu uśmiechem, niemalże równie sztucznym. Tego dnia nie zamieniliśmy więcej ani jednego słowa.

*

Przez następne tygodnie widywaliśmy się jeszcze rzadziej, jeżeli to w ogóle możliwe. Zdarzyło mi się jednak podejrzeć co leży na jego biurku, można uznać, że to wścibskie, ale nie mogłem powstrzymać swojej ciekawości. Zaskoczyło mnie to, gdy jednego dnia zauważyłem igłę, nić i kawałki materiału leżące w jakimś dziwnie uporządkowanym nieładzie pośród jego książek przyrodniczych.

*

Na naszym osiedlu we wspomnianym czasie doszło do bardzo dziwnego zajścia, czy może serii zajść – sąsiadom zaczęły masowo ginąć koty. Oczywiście, że te zwierzęta zawsze chodzą swoimi drogami, jednak zwykle ostatecznie wracają do domów. Ogłoszenia porozwieszane na niemal każdym słupie, latarni, czy tablicy korkowej na klatce, w ilości przypominającej zawiadomienia ze wsi Wrońce, świadczyły jednak o masowym exodusie kotów, czy też ich ewaporacji. 

Właśnie opisywałem tą niecodzienną sytuację Oli, mojej dziewczynie, jednak ona zainteresowana była kimś innym.

– A co tam u Jacka? – spytała biorąc łyk kawy.

Siedzieliśmy w jednej z krakowskich kawiarni, za oknem było już ciemno, były to jedne z pierwszych dni, kiedy słońce zachodziło przed szesnastą.

– Dobrze, tak przynajmniej mi myślę – odparłem zamyśliwszy się nad współlokatorem.

Ola zmrużyła oczy, podała mi rękę.

– Wszystko z nim w porządku?

– Wiesz – spojrzałem na nią. – Jest w nim coś, co mnie niepokoi.

– Co takiego?

– Wraca zawsze w nocy, wychodzi o poranku. Czasem z nim porozmawiam, ale kiedy to robię, to mam wrażenie jakbym rozmawiał z automatem. Odpowiada jedynie na pytania, nie daje nic od siebie. Najczęściej jego głos jest pozbawiony życia. W dodatku…

– Przecież mówiłeś, że studiuje medycynę – przerwała mi.

– Biologię.

– Jeden pies – zaśmiała się. – W każdym razie to wymagający kierunek, może jest zmęczony?

– Zawsze ma wory pod oczami – przyznałem.

– No widzisz.

– Ale te jego rany. Ma je na twarzy, wiesz? Na policzku, czasem też zdawało mi się, że widzę je na dłoniach. Mówi, że się zaciął, ale przecież to niemożliwe. Tyle razy? I w dodatku na dłoniach?

Ola nie odpowiedziała, patrzyła tylko na mnie, jakby chciała coś zasugerować.

– Nie, – odparłem, domyślając się o co jej chodzi – on się nie tnie.

– Skąd wiesz?

– Mając myśli samobójcze nie tniesz się po palcach i twarzy, poza tym mam wrażenie, że to nie są ślady po nożu, czy żyletkach.

– A po czym?

– Nie mam pojęcia. Szczerze ci jednak powiem, że oprócz tego jest dobrym współlokatorem. Jest czysty, zawsze po sobie sprząta. Nie zaprasza nikogo, jest cichy. Pod tym względem nie mogę narzekać.

– Jednak widzisz, że jest z nim coś nie w porządku?

– Tak, ale chyba on już taki jest. Całe liceum też taki był, może trochę mniej. Zresztą, nie pozostaje mi nic innego jak tylko to tolerować.

– Uważaj na niego – poradziła Ola.

Nie wróciliśmy później do tego tematu. Co jakiś czas jedynie przelotem Ola pytała mnie o Jacka, jednak ja nie miałem zamiaru naruszać jego strefy komfortu i dziwaczności. Jednakże i ona, pewnego dnia osiągnęła swoje apogeum.

Gdzieś pod koniec listopada, któregoś ranka, usłyszałem jak Jacek tłucze się w kuchni. Założyłem prędko szlafrok i wyszedłem ze swojego pokoju.

– Dobrze, że wstałeś – odparł bez wyrazu widząc mnie. – Gdzie trzymasz słoiki?

– Słoiki? – spytałem przypomniawszy sobie jedną z jego toreb pełną szklanych słojów.

– Moje już się skończyły – odparł jakby czytał moje myśli.

Spojrzałem na niego starając się jak najmniej pokazać swoje zagubienie i degustacje. Po krótkim zastanowieniu i niezręcznej ciszy wskazałem palcem na szafkę obok lodówki.

– Bierz ile chcesz – powiedziałem obojętnie.

– Dzięki.

Przybrał charakterystyczny, zupełnie pozbawiony emocji wyraz twarzy i bez słowa opuścił mieszkanie.

Stałem chwilę w kuchni zupełnie zaskoczony. Po co mu te słoiki? Gdzie je zaniósł? Czyżby do piwnicy? Co on może tam robić? Myśli te kotłowały się w mojej głowie przez cały dzień. Jak dotąd tolerowałem jego odmienność, jednak to wszystko zaczynało być już niepokojące. Zwłaszcza, że tego samego dnia, wieczorem, kątem oka zauważyłem, że w jego zielonym kocu, znajdują się białe i czarne włoski. Zrzuciłem wtedy to wszystko na paranoje i nawał nauki, jednak nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że jest to sierść, a przecież on nie miał kota, ani psa. Ostatecznie podjąłem decyzję, że muszę się z nim skonfrontować. To wszystko było zbyt dziwne.

– Mogę cię spytać co dzisiaj robiłeś? – spytałem go gdy tylko wrócił do mieszkania.

Zatrzymał się, spojrzał na mnie z wyrzutem i zamknął powoli, wręcz teatralnie, drzwi. 

– Zajęcia – mruknął lakonicznie.

Zaczął zdejmować płaszcz. Robił to mechanicznie, wręcz nienaturalnie. Jak maszyna.  

– Mi chodzi o te słoiki. Na co one są ci potrzebne?

Płaszcz zawisł na haczyku, a sam Jacek zamarł. Wreszcie, po chwili, obrócił się twarzą do mnie i lekko przekrzywił głowę.

– Projekt – w jego głosie usłyszałem irytacje – na studia. Przetrzymuję rzeczy w formalinie.

Oczy mu błyszczały. Spojrzałem na jego dłoń, na jego nadgarstek, było tam coś czarnego, coś jakby… nić wszyta w skórę.

– Jakie… rzeczy? – wydukałem, lękając się odpowiedzi.

– Organy, czasem całe zwierzęta.

Ruszył w moim kierunku. Powoli. Nie wiem, czy to w skutek strachu, ale wydawało mi się, że z każdym krokiem jest coraz większy i szczuplejszy.

– W naszej piwnicy?! – Wstąpił we mnie gniew, czułem jak moje ciało drży z irytacji. Cofałem się jednak. Czułem się przy nim niezwykle mały.

Zatrzymał się. Prędko zmalał, znów był naturalnego wzrostu, a przynajmniej miałem wrażenie, że moje przywidzenia ustępują.

– Tak, lepiej niż w pokoju, prawda? – uśmiechnął się złośliwie.

Zdenerwowało mnie to jeszcze bardziej, ponadto miałem wrażenie, że mnie okłamuje. Nie patrzył mi w oczy, jedynie w przestrzeń, jak zwykle.

– A twoje zadrapania? Skąd ta sierść na twoim łóżku?

W jego oczach pełnych nagłej wściekłości błyszczały dwa ogniki.

– Grzebałeś w moich rzeczach?

– Nie musiałem. Nie odpowiedziałeś mi na pytanie. Skąd u ciebie te rany?

– Mówiłem ci.

– Kłamałeś. – Nagle mnie olśniło.

W mojej głowie pojawiła się myśl tak przerażająca i absurdalna, że aż musiałem wymówić ją na głos.

– Zabiłeś go… – wyszeptałem niemal bezgłośnie.

– O czym ty mówisz?

Jego twarz nie zmieniła się, nadal był zdenerwowany. Jednak jego głos wraz z zadanym pytaniem zmienił się, mógłbym wtedy przysiąc, że w jego jadowitym tonie, usłyszałem nutkę strachu.

– O niczym… ja…

On naprawdę to zrobił. Boże, on naprawdę to zrobił – myślałem. Odsunąłem się mimowolnie od niego, instynktownie ruszyłem w stronę kuchni, jak najbliżej szuflady, jak najbliżej noży, czy czegokolwiek. Jak najdalej od niego.

Zaczął iść w moim kierunku. Jego ręce drżały, miałem wrażenie jakby on cały drżał w konwulsjach idąc prosto na mnie. Ruszał się nienaturalnie, w jego chodzie widziałem jakąś sztuczność, wyglądał zupełnie jak kukiełka ledwo stawiająca kroki i wątła chwiejąca się na boki. A jego twarz… Jego wyraz twarzy, jego grymasy jego wściekłość stała się nagle tak sztuczna. Zamiast oczu, wydawało mi się, że ma parę błyszczących koralików w których odbijała się żądza mordu.

Chwyciłem za nóż.

– Nie zbliżaj się! – krzyknąłem.

Zatrzymał się. Dopiero w tej chwili zauważyłem, że stał się nienaturalnie wysoki, czubek jego głowy dotykał sufitu, dodatkowo jakaś przerażająca aura biła z jego ohydnie szczupłej postaci. Jednak najbardziej traumatyczna była jego twarz. Mógłbym przysiąc, że patrzy na mnie ludzkie oblicze, jednak nie było w nim nic naturalnego, nie było w nim ani skrawka życia, jedynie sztuczność, imitacja prawdziwej ludzkiej twarzy zdolnej wyrażać swoje emocje mimowolnymi grymasami. U niego ich nie było, nagle znikły, patrzył na mnie Jacek Skopczyński, ale ten Jacek Skopczyński był najmniej ludzką osobą jaką w życiu spotkałem. Gdy zauważył nóż w mojej ręce i zdał sobie sprawę, że nie żartuję, spojrzał na mnie swoimi paciorkowymi oczami i wyszedł bez słowa, trzaskając za sobą drzwiami.

Usiadłem upuszczając nóż. Wziąłem parę głębokich oddechów. Nie mogłem uwierzyć w to co się stało. Miałem wrażenie jakbym żył w koszmarze i nie mógł się z niego wybudzić. Przetarłem dłońmi twarz. Chciało mi się krzyczeć i płakać, wyrzucić z siebie wszystkie emocje, zwłaszcza strach.

Wtedy olśniło mnie. Piwnica.

Chwyciłem prędko za klucz leżący w szafce. Ciężko dysząc zbiegłem po schodach i wkrótce stanąłem przed drzwiami. Drżącymi dłońmi wyszukałem odpowiedni klucz. Nie miałem pojęcia co mnie czeka. Chciałem jednak dowiedzieć się o co w tym wszystkim chodzi, dlaczego Jacek zabił bezbronne zwierzę i co robił w tej piwnicy, gdzie, jak domyśliłem się, spędzał cały czas, gdy akurat nie było go w mieszkaniu.

Po naciśnięciu klamki moim oczom ukazała się ciemność i niewidoczne zarysy mebli, a także czegoś co zwisało z sufitu.

Lecz nim jeszcze cokolwiek ujrzałem, niemal nie zwymiotowałem od odoru unoszącego się wewnątrz pomieszczenia. Zakryłem twarz ręką. Nie mogłem się wycofać. Zdobyłem się na odwagę i włączyłem światło.

Nieopisaną ciężkość w żołądku i paniczną chęć ucieczki, poczułem dopiero, gdy moim oczom ukazała się cała kolekcja lalek. Zabawki poukładane były na biurku, a niektóre były porozwieszane nad sufitem niczym surowe mięso w rzeźni. Każda miała pusty, nienaturalny wyraz twarzy, zamiast oczu paciorki, lub guziki. Niektóre były całe wypchane, szmaciane, innych głowy jak i kończyny wykonane były z gliny. Pierwsze miały pomalowane twarze. Oblicza drugich nijak nie przypominały ludzkich, mając usta przeszyte nićmi.

Jednak szafka obok przedstawiała makabryczniejszy obraz – dziesiątki słoików, a w każdym pod wiekiem znajdował się mętny bąbelkowy, zielony płyn, a w tej cieczy unosiły się narządy: małe serca, kawałki jelit, jakby pomniejszone mózgi, żołądki, płuca. Wszystko. Jak w pracowni biologicznej, czy innym laboratorium.

Najgorsze jednak zauważyłem dopiero później – źródło odoru, ludzki zarys przykryty czarnym prześcieradłem leżący na stole tuż za szafką, skryty w kącie, gdzie ledwo dochodziło światło.

Moje nogi były silniejsze ode mnie. Podszedłem do, jak myślałem, trupa. Musiałem zobaczyć kto to jest, nie darowałbym sobie gdybym nie ujrzał jego ofiary, zabił już nieznaną mi liczbę kotów, psów, ptaków o czym świadczyły narządy w formalnie, ale człowieka? Kim była ta postać? Kiedy doszło do zbrodni? Bo zabić musiał dalej niż dobę wcześniej, skoro czułem smród rozkładającego się ciała. Przede wszystkim jednak dlaczego, dlaczego posunął się do takiej zbrodni?

Chcąc mieć to wszystko jak najprędzej za sobą i wezwać pomoc tak szybko jak się da, szybkim ruchem zerwałem materiał odganiając latające nad martwym ciałem muchy.

Wszystkie siły mnie opuściły, upadłem, miałem wrażenie jakbym miał za moment umrzeć z powodu przejmującej niemocy jaka ogarnęła moim ciałem. Zakręciło mi się w głowie, wszystkie lalki obróciły swoją głowę w moim kierunku, niektóre ruszały kończynami, inne śmiały się, drugie śpiewały, trzecie szlochały, czwarte miałczały, piąte szczekały, szóste krakały w agonii jak żywcem obdzierane z piór kruki.

A ja leżałem wśród tej wrzawy patrząc w sufit i myśląc, ciągle myśląc i próbując wytłumaczyć sobie jakim cudem, pod prześcieradłem kryło się, pozbawione od paru godzin życia, ciało nikogo innego jak Jacka Skopczyńskiego. 

Koniec

Komentarze

Hej 

Jeśli chodzi o sprawy techniczne, to ktoś bardziej kompetentny niż ja pewnie ogarnie temat :). 

A jeśli chodzi o fabułę. To trzeba by się zastanowić, co chciałeś przekazać :). Bo jeśli celem było opisanie ciekawej historii, to za mało o niej wiemy.

Zobacz jest dwóch przyjaciół, jeden dziwny i narrator. Giną psy, koty, dziwny przyjaciel dziwnie się zachowuje, a na koniec nie dowiadujemy się niczego prócz tego, że w piwnicy są zwłoki Jacka. Całość jest jak bardzo długa zagadka, bez wystarczającej ilości informacji do jej rozwiązania. 

Można też, przedstawić przemianę bohaterów ale tego też zabrakło, jest zwyczajnie za mało informacji o nich.

Wydaje mi się, że skupiasz się za bardzo na mało istotnych sprawach.

 

Zobacz historia od początku do – “Tego dnia nie zamieniliśmy więcej ani jednego słowa.” Mówi nam, że Jack jest dziwny i wprowadza się do naszego bohatera, że zaginął pies, że jest chłodny październik. Całość to 8 373 znaki. Prawie połowa opowiadania, z której praktycznie nic się nie dowiadujemy. 

 

Sam pomysł na opowiadanie ma potencjał. Wizja mieszkanie z uporem czy inną dziwną istotą, która odprawia rytuały w piwnicy na pewno jest straszna :). Wymaga tylko dopracowania :) 

 

Pozdrawiam 

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Bardzo dobrze się czytało. Napisane sprawnie. Prosta historia bez specjalnych zaskoczeń. Trochę błędów interpunkcyjnych i innych usterek językowych.

– Dobrze, tak przynajmniej mi myślę – odparłem zamyśliwszy się nad współlokatorem.

Pozdrawiam

 

smiley

Bardziej jak Bj. Przypomniałem sobie dowcip rysunkowy w dawnym Przekroju:

siedzi rodzinka (?) przy pustawym stole, tatuś do synka – skocz no Tomuś do kiosku

po butapren, bo rozmowa nam się nie klei… wink

A coś tu się nie klei ewidentnie.

Pozdro.

dum spiro spero

Witaj.

Gratuluję portalowego debiutu i to już w dniu rejestracji. :)

 

Ze spraw technicznych trzeba zwrócić uwagę na wiele kwestii, np. zdarzają się usterki interpunkcyjne (”Odzywał się rzadko, a jak już to pełen pasji opowiadał o rzeczach o których mieliśmy małe, czy może nawet nikłe pojęcie”), gramatyczne (”Właśnie opisywałem niecodzienną sytuację Oli, mojej dziewczynie, jednak ona zainteresowana była kimś innym”), składniowe (”Raz obejrzałem poleconą przez niego pozycję, jego głupota strasznie mnie rozbawiła, nie wiedziałem jak on może się komukolwiek podobać”; “Rozłączyliśmy się, zaśmiałem się w duchu i przez chwilę zastanawiałem się nad pytaniem Jacka o piwnicę, jednakże wakacyjny wieczór i oczekiwanie na umówioną randkę, skutecznie wyparła przemyślenia na temat mojego przyszłego współlokatora z pamięci), ortograficzne (”Nie raz śmiał się, że jest edgy czy emo”; “Nie wiem, czy to w skutek strachu, ale wydawało mi się, że z każdym krokiem jest coraz większy i szczuplejszy”; “Zakręciło mi się w głowie, wszystkie lalki obróciły swoją głowę w moim kierunku, niektóre ruszały kończynami, inne śmiały się, drugie śpiewały, trzecie szlochały, czwarte miałczały, piąte szczekały, szóste krakały w agonii jak żywcem obdzierane z piór kruki”), powtórzenia (”Moje już się skończyły – odparł jakby czytał moje myśli”); literówki (”Jednak gdy tylko przystałem na jego propozycje i zaproponowałem mu zobaczenie mieszkania odpowiedział, że to nie będzie konieczne”; “Chcesz zrobić z niej pracownie?”); występują też zdania bez pewnych części (”Wychodząc, tuż przed barem, w bramie która prowadzącej do pubu, stał Jacek”; “Dobrze, tak przynajmniej mi myślę – odparłem zamyśliwszy się nad współlokatorem”).

 

Napięcie ciekawie potęgowane, dość szybko można się domyślić powodu tylu zaginięć zwierzaków domowych z okolicy, niespodzianką było dla mnie znalezione ciało kolegi głównego bohatera (spodziewałam się dziewczyny – Oli albo nawet – jego samego :)) ). Tekst trzeba jeszcze koniecznie podszlifować pod kątem językowym, ale klikam za pomysł i staranne/drobiazgowe relacjonowanie zmian dramatycznej sytuacji oraz relacji między dwoma szkolnymi przyjaciółmi. 

Pozdrawiam serdecznie. :)

 

Edycja – dopisać jeszcze chciałam, że tytuł początkowo skojarzyłam tylko z kultowym dziś, wstrząsającym obrazem filmowym o Gilbercie (J. Deep), ale potem zaczęłam myśleć, czy aby nie powinnam potraktować go bardziej dosłownie… :))

Pecunia non olet

Cześć,

 

widzę, że średnio z odpowiadaniem na komentarze, ale spróbujmy.

 

Wg mnie historia pobazbawiona jest napięcia oraz tajemnicy, czyli kluczowych dla przyciągania uwagi czytelnika kwestii. Jacek niezbyt kryje się ze swoimi tajmniczymi sprawkami, nie ma dobrych wymówek, a zabójstwa zwierząt dokonuje wśród sąsiadów na własnym osiedlu. Zresztą od początku jest opisany jako wielbiciel horrorów oraz dystansujący się od kolegów i wiecznie ubrany na czarno – nie ma zaskoczenia, nie ma przemiany bohatera. Właściwie przez całą historię przyglądamy się jak bohater powoli odkrywa to, co już czytelnik wie – że Jacek zabija zwierzaki i pewnie eksperymentuje z nekromancją, o czym sygnały pojawiają się już na początku historii:

 

– Bo to niemożliwe – ton jego głos stał się nagle żywy i energiczny, na moment na jego twarzy zagościł uśmiech. – Wielu już przede mną tego próbowało i nikt nawet nie zbliżył się do sukcesu, ale mi, być może, nareszcie się to uda.

Jest też trochę nielogiczności – śmierdząca piwnica na pewno zaalarmowałaby sąsiadów, podobnie jak ginące zwierzęta policję; patroszenie to zwykle brudna robota, więc pewnie jakieś ślady – czy na klatce czy w łazience – by zostały (a tutaj: Jacek taki czysty).

 

Ja się nie bałem, przykro mi.

 

Pozdrawiam!

Che mi sento di morir

Trochę mnie wciągną wir ostatnich zdarzeń, więc najszczerzej przepraszam za brak odpowiedzi na komentarze.

Bardzo dziękuję za feedback, zwłaszcza za ten krytyczny. Wezmę go pod uwagę przy okazji tworzenia kolejnych opowiadań. Na ten moment dziękuję za poświęcenie chwili na przeczytanie powyższej historii i szczerze mam nadzieję, że zachęciła ona nieliczne grono do śledzenia mojej raczkującej aktywności, pomimo rażących błędów. 

 

Pozdrawiam! 

Opowiadanie zaciekawia, choć tajemnica znikających zwierząt jest tak czytelnika zbyt oczywista. Przydałoby się na przykład jakaś trzecia postać, którą też można by podejrzewać. Tekst nadrabia ostatnią sceną, która jest bardzo dobra. To, że zostawiasz czytelnika z nową zagadką i dowolnością interpretacji wydarzeń, bardzo mi się podoba, to zresztą klasyka w krótkich tekstach grozy.

Czyli okazuje się, że Jacka gryzą muchy i robaki… ;-)

Fantastyka pojawia się dopiero w końcówce, wtedy robi się ciekawie. Wcześniej Jacek wyglądał na zwykłego satanistę. A tu nagle autofrankenstein. Fajne, nie spodziewałam się takiego zwrotu.

Wychodząc, tuż przed barem, w bramie która prowadzącej do pubu, stał Jacek.

W zdaniach tego typu nie wolno zmieniać podmiotu, bo wychodzi, że Jacek stał, wychodząc.

Przyjrzałem mu się uważniej, na jego twarzy zauważyłem cienką ranę na policzku z której jeszcze płynęła stróżka krwi.

Sprawdź w słowniku, co znaczy “stróżka”. Możesz się zdziwić. Ponadto, na drugi dzień po zniknięciu psa facetowi ciągle płynie krew z rany? To wygląda na hemofilię.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka