- Opowiadanie: Krasnicki_Michal - AND.

AND.

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

AND.

 

“Home? I have no home. Hunted, despised, living like an animal. 

The jungle is my home. But I will show the world that I can be its master. 

I will perfect my own race of people, a race of atomic supermen, 

which will conquer the world” – B.L.

 

Moim zdaniem wszystko zaczęło się w 1728 roku, gdy wypowiedziano ich imię po raz pierwszy, zanim zostały zbudowane. Androides. Dwieście jedenaście lat potem Elektro opowiedział ludziom swoją historię. Prawda była zupełnie inna. Nie był jedyny. Minęło właśnie dwadzieścia jeden dni, a ludzkości grozi wyginięcie.

***

Kiedy zaprezentowano Elektro, wszyscy przecierali oczy ze zdumienia, a sala wypełniła się nieskończonością pytań. Podziwiano futurystyczny projekt. Sztuczne ciało lśniło od aluminium. Widział i potrafił mówić. Według twórców miał zrewolucjonizować przemysł, badania i nasze codzienne życie. I tak też się stało. Wiemy to już od dwudziestu jeden dni.

W tym samym czasie miliony egzemplarzy czekały już w magazynach na całym świecie, a ostatnie sztuki schodziły właśnie z taśm produkcyjnych i były podłączane do AND. Systemu operacyjnego, który miał zarządzać nimi wszystkimi. W przeciągu jednej doby okazało się, że ma drobny błąd w kodowaniu. Androidy miały być karmione jako paliwem, specjalnie przygotowaną substancją. Mieszanką wysokoenergetycznych węglowodanów zanurzonych w syntetycznym osoczu. Problem polegał na tym, że system przez swój błąd zdiagnozował ją jako niestabilne i znalazł tylko jedno rozwiązanie. Pobieranie go od ludzi.

***

Nie ma już ludzkiej codzienności. Ciszę przerywają pojedyncze krzyki agonii. Nie ma słów, są gesty.

Biegnę wzdłuż linii cienia z ramieniem przyklejonym do budynku. Udało mi się skompletować jak najbardziej monochromatyczne ubranie. Okazało się, że mają problem z tym odcieniem. Androidy. Z jakiegoś powodu trudniej jest im wtedy dostrzec każdego z nas. Nieważne. Liczy się tylko, że to działa i że jeszcze żyjemy. Brakuje mi już pomału sił, ale tak niewiele zostało. Tylko dobiec i wskoczyć w piwniczne okienko. Jeszcze chwila. Huk!

– O nie! – Za plecami usłyszałem, jak coś spadło z dużej wysokości. Zaczęło biec. – Jeszcze kurwa parę metrów – wykrzyczałem w myślach. Jest!

Wskoczyłem do środka nogami do przodu. Obróciło mnie w locie, upadłem na plecy twarzą zwrócony w stronę okienka. Na chwilę straciłem oddech. Widzę go. Zatrzymał się. Węszy, zagląda. Nie widzi mnie, wiem o tym.

Zniknął. Powoli wstałem, oparłem ręce na kolanach próbując uspokoić oddech. Otrzepałem ubranie z nadmiaru kurzu. Bardziej z przyzwyczajenia, to i tak nic nie da, bo od prawie trzech tygodni się nie kąpałem i nie zmieniałem ubrania.

***

W dwadzieścia cztery godziny po „narodzinach” świat nieodwracalnie zmienił zasady gry. W mgnieniu oka rzecz, która miała zrewolucjonizować przemysł, badania i nasze codzienne życie okazała się śmiertelną pułapką. Androidy ruszyły na żer. Nigdy w grupach, zawsze pojedynczo.

Gdy złapały ofiarę, wgryzały się w szyję wysysając krew do ostatniej kropli. Wiecznie nienasycone. Wiecznie głodne. Na zawsze polujące.

– Jebane wampiry – wysyczałem w myślach. Oddech zaczął się uspokajać. Jeszcze chwila.

Muszę się do niej dostać, musi tam być. Mam nadzieję, że nikogo po drodze nie spotkam. Męczą mnie wymuszone rozmowy. Jesteśmy może ostatnimi ludźmi na świecie, ale naprawdę nie mam ochoty rozmawiać jakby nigdy nic.

Poczekałem jeszcze chwile dla pewności. Piwnica pachniała mieszanką wilgoci, kurzu i chłodu. Musiałem przyzwyczaić oczy do półmroku. Prąd straciliśmy w pierwszych dwudziestu czterech godzinach. Dni stały się nocami, w trakcie których chowaliśmy się jak najlepiej potrafiliśmy. Natomiast noce zamieniły się w dni, w których to one z kolei zatrzymywały się w różnych miejscach, gdy system przechodził w stan uśpienia. Do rana. Podobno ktoś wtedy spróbował odłączyć jednego. Okazało się, że cały czas widzą. Darmowa przekąską w środku nocy.

Oryginalnie każdy model miał służyć właścicielowi w ciągu dnia, gdy ten go najbardziej potrzebował. Natomiast noc była przeznaczona na restart systemu lub możliwe poprawki w oprogramowaniu. Każdy z nich miał wtedy podłączać się do bazy, która jednocześnie karmiła i łączyła z głównym systemem AND.

Powoli ruszyłem przed siebie, prawie wszystkie pomieszczenia były pootwierane i splądrowane.

– Ludzie, zjebani ludzie. – pomyślałem.

Nie wiem jak długo będę szedł, pogubiłem się uciekając. Dawno nie było mnie w tej części miasta, a muszę sprawdzić czy ona tam nadal jest.

Kluczyłem przez dłuższą chwilę w połączonych korytarzach piwnic, gdy nagle coś usłyszałem. Jakby skrobanie, metaliczne postukiwanie czy szuranie? Zatrzymałem się, żeby posłuchać.

– Chyba nic nie idzie? – pomyślałem. Zacząłem zbliżać się do miejsca, z którego dochodziły dźwięki.

– Co? Co? Co? – usłyszałem – Czemu tu jestem? – głos był dosyć niski, powolny i syntetyczny.

Wyjrzałem zza rogu, android siedział oparty plecami o ścianę z szeroko rozłożonymi nogami. Wyjmował ze swojego brzucha pojedyncze elementy konstrukcji. Wszystko leżało wkoło, pozlepiane krwią i osoczem.

– Hej! Człowieku?! – mechanicznie wypowiedział te dwa słowa – Czemu tu jestem? – ostatnie pytanie zazgrzytało w uszach.

– Co to ma znaczyć? – pomyślałem.

Nagle zaczął lekko drżeć. Otworzył szeroko oczy. Kręcił głową w różne strony, a usta poruszały się bez dźwięku. Powoli wyszedłem z przyklejonymi plecami do ściany. Jego dłonie utknęły w brzuchu, głowa opadała coraz niżej, już tylko jedno oko spazmatycznie się ruszało. Uniósł je, spojrzał na mnie, syntetyczna spojówka szeroko się otworzyła.

– Czemu tu jestem? – znowu wypowiedział to pytanie. Czemu? Nie wiem. Jego głos był ochrypły i metaliczny. Miałem nadzieję, że nikt nas nie usłyszał, ruszyłem dalej.

***

Szedłem już chyba dobrą godzinę. Przez małe, piwniczne okienka wpadały odgłosy dnia jaki znałem od dwudziestu jeden dni. Krzyk, bieg, tupot, krzyk zalewany krwią, głuchy upadek, tupot. Miałem nadzieję, że dojdę jak najdalej i nie będę musiał wychodzić na górę za dnia. Niestety.

– Kurwa mać! – wykrzyczałem w głowie. Piwnice się skończyły. Stanąłem przed zamkniętymi drzwiami do klatki budynku. Musze czekać. Schowałem się w najbliższym pomieszczeniu i przysypałem wszystkim co było wkoło. Tak na wszelki wypadek.

***

Coś mnie wyrwało ze snu. Chyba. Obudziłem się nagle, żołądek zacisnął się w bólu, ciało zalał lodowaty strach. Panika. Czułem jak jednocześnie drętwiały mi dłonie, kolana i stopy.

– Chyba coś jest obok – wyszeptałem w myślach. Sparaliżowany leżałem nasłuchując. Żadnych dźwięków, a jednak czułem niebezpieczeństwo. Zorientowałem się, że nie ma różnicy czy mam zamknięte czy otwarte oczy. Ciemność była wręcz namacalna.

– Czyli powinna być już noc – pojawiło się w mojej głowie. Bardzo powoli zsunąłem z siebie jakiś materiał. Zamarłem. Krew uderzyła mi do głowy z potworną siłą. Poczułem, jak ból rozrywa mi skronie. Machinalnie złapałem się za głowę i głośno wciągnąłem powietrze przez zęby. Stał tam. Stał wprost nade mną. Wyprostowany z oczami wbitymi w ścianę, jakby chciał zobaczyć co jest po drugiej stronie. Jego syntetyczne ciało lśniło delikatną poświatą. Jasny, trupi kolor. Ostrożnie zacząłem czołgać się w stronę, gdzie powinno być wyjście. On stał nieruchomo. Poczułem jak moje stopy dotykają ściany. Zacząłem je delikatnie przesuwać w jedną i drugą stronę, żeby znaleźć wyjście. Jest.

W końcu udało mi się wydostać z pomieszczenia, gdy nagle usłyszałem za plecami delikatny dźwięk, jakby mruczenie. Bez chwili zastanowienia poderwałem się wybiegłem na oślep w stronę drzwi na klatkę. Szarpnąłem za drzwi pomieszania, żeby je zamknąć, może go spowolnią na ułamek sekundy.

– Oby były otwarte! – wykrzyczałem to pytanie w myślach. Usłyszałem za sobą mechaniczny tupot i hałas rozpadających się drzwi. Przez krótką chwilę biegłem w ciemności, czułem jak moje stopy depczą lub kopią coś na ziemi. Ręce miałem wyciągnięte przed siebie. Są. Złapałem za klamkę i uderzyłem barkiem w drzwi. Wpadłem w kolejną ciemność. Postawiłem dwa szybkie, długie kroki i trafiłem na schody. Przeskakiwałem co drugi. Nadal z rękami przed sobą biegłem dalej. Tupot. Uderzyłem z całych sił w kolejne drzwi lekko tracą rozpęd, ale na szczęście te też otwierały się na zewnątrz, na podwórko. Tupot. Był już na schodach. Szarpnąłem drzwi próbując je zamknąć, żeby znowu stracił choć ułamek sekundy. Tupot. Skręciłem zaraz za nimi chowając się w zaułku. Tupot. Uderzenie. Drzwi upadły na ziemię parę metrów od wejścia do budynku. Krzyk, tupot, bieg, wrzask zalewany krwią, głuchy upadek, cisza. Skulony w rogu budynku z twarzą wciśniętą między kolana, które ściskałem z całych sił ramionami, krzyczałem w głowie.

– Nie! Nie! Nie, kurwa Nie! – słowa rozrywały mnie od środka. Oczyma wyobraźni widziałem całą scenę. Kobietę z małą świeczką między dłoniami. Nie wiedziałem, nie zauważyłem, myślałem tylko żeby uciec i przeżyć.

Musiałem wstać, musiałem sprawdzić, musiałem iść dalej.

Stał z oczami wbitymi w ciemność, jakby chciał ją w spokoju przejrzeć. Syntetyczne ciało znów lśniło delikatną poświatą. Jasny, trupi kolor. Pod jego nogami leżała kobieta z rozszarpanym gardłem. Sucho, żadnej krwi, jak zawsze. Tak jak od dwudziestu jeden dni.

***

Mijałem kolejne wejścia do budynków, podwórka, wystawy sklepowe. Ruiny. Mdląco słodki zapach gnijącego mięsa był wszędzie. Musiałem się do tego przyzwyczaić, tak jak do ciał porozrzucanych w groteskowych pozach. Stały się kolejnym elementem krajobrazu miasta.

Księżyc delikatnie rozświetlał drogę przede mną. Zacząłem rozpoznawać miejsca wkoło, chyba wiedziałem, gdzie jestem. Szedłem mniej więcej w dobrą stronę. Chyba.

Co jakiś czas widziałem jak jeden lub dwa egzemplarze stoją z szeroko otwartymi oczami. Sztuczne twarze umazane zaschłą krwią, poplamione korpusy lśniły delikatną poświatą. Jasny, trupi kolor. Wyglądało to jakby światło księżyca nie mogło ich dosięgnąć.

Od paru dni nie spotkałem żadnego człowieka. Czasami zdawało mi się, że słyszę stłumiony głos, że widzę kątem oka delikatny ruch zasłony w oknie, ale gdy odwracałem głowę nic tam nie było. Nic już nigdzie nie było.

Wiem, gdzie jestem. Może zostały mi jeszcze dwie godziny marszu. Widzę wjazd na most, muszę przedostać się na drugą stronę. Nie lubię, boję się tego. Boję się otwartej przestrzeni. Choć wiem, że w nocy teoretycznie jesteśmy bezpieczni, to w przeciągu dwudziestu jeden dni zrozumiałem, że tak nie jest. Bo nadal są ludzie.

***

Przeszedłem pusty most ani jednego samochodu, nie miałem gdzie się schować. Zajęło mi to niecałą godzinę. Szedłem na czworaka chowając się w cieniu balustrady. Dłonie i kolana piekły z bólu. Już wiem, gdzie jestem, została godzina. Wierzę w to, że ona nadal tam jest.

Most kończył się zjazdem zaraz obok miejskiego portu, który w latach swojej świetności był pełny żaglówek, łódek wiosłowych i kajaków. Teraz to smutna wyrwa w brzegu tej strony miasta.

Żeby dostać się do celu muszę go obejść. Wielkie betonowe konstrukcje wżarte w zbocze. Brzeg porośnięty był szeroko rozstawionymi drzewami o rozłożystych gałęziach. Tworzyły niewielki las potocznie nazwany „sadem”, wtulony jedną stroną w miasto. Było tam mnóstwo starych, poznaczonych czasem jabłoni, grusz i wiśni. Podobno to miejsce pamięta jeszcze czasy przedwojenne. Zawsze lubiłem takie miejsca, pozwalały złapać oddech w codzienności. Można było się w nich choć na chwilę zatracić. Wystarczyło patrzeć.

Światło księżyca rzucało delikatne cienie. Nagle zobaczyłem coś kątem oka, odwróciłem się, człowiek. Stał, nie chował się, patrzył na mnie i gestem ręki wołał mnie do siebie.

– Nie, muszę iść, nie mogę ryzykować – ponagliłem się w myślach. Nie chcę dodatkowych kłopotów. W tej samej chwili, jakby mnie usłyszał, spojrzał w obie strony i zza kolejnych drzew wyszli inni. W sporej odległości stało przede mną pięć osób.

– Zajebiście – usłyszałem, jak cedzę to słowo w głowie. Po moim ciele rozlał się lodowaty chłód, a w dłoniach i stopach poczułem mrowienie, uszy zalał jednostajny pisk. Nie chciałem wybiegać spomiędzy drzew. Ruszyłem przed siebie, powoli rozglądając się czy nie ma jeszcze kogoś. Nadal pięć osób. Milczymy. Zaczęli rozchodzić się, tak żeby mnie okrążyć. Przyspieszyłem kroku, po chwili zacząłem truchtać. Tracę niektórych z oczu. Mam przed sobą dwie może trzy osoby, nie widzę dokładnie przez drzewa. Wiem, że zaraz muszę zacząć biec, ile sił w nogach. Są coraz bliżej. Przyspieszyli, dobiega mnie szelest kroków wkoło. Milczymy. Słyszę tylko swój oddech, czuję rozgrzewające się mięśnie, chłód pomału znika, ale chce nadal zmiażdżyć mi płuca. Milczymy. Zaczynam biec coraz szybciej, wiem już, że muszę uciec w stronę wody. Są za blisko. Milczymy. Zrywam się w biegu, ryzykuję.

Zaczynam bardzo szybko biec w stronę jednego z napastników, przez krótką chwilę odnoszę wrażenie, że się tego nie spodziewał. Ruszył w moja stronę. Milczymy. Nie wiem po co to robię, nie mam żadnego planu, po prostu chcę jakoś przeżyć. Muszę sprawdzić czy ona nadal tam jest. Milczymy. Czuje, że wszystko spowalnia, rytm serca zagłusza świat wkoło, widzę jak w stronę mojej twarzy leci wielka, męska otwarta dłoń. W ostatniej chwili wykonuje unik, trick z czasów, gdy trenowałem z bratem koszykówkę. Gdy zbliżyłem się niebezpiecznie blisko napastnika, ostatni krok zamieniam w szybki obrót lekko pochylając głowę, żeby nie zostać znokautowanym. Warczy. Czuję jak koniuszki jego palców muskają mój kark. Nie złapał mnie. W ułamku sekundy wszystko dwukrotnie przyspieszyło jakby świat chciał nadrobić stracony czas. Biegnę dalej. Chwytam pnie mijanych drzew, odpycham się od nich, chce być szybszy, chcę uciec, muszę sprawdzić czy ona nadal tam jest.

Udaje mi się dobiec do brzegu, słyszę ich za sobą, dyszą i warczą jak dzikie zwierzęta. Las zmienia się w beton. Pochyły, szary i porośnięty mchem konstrukt połączony z małą śluzą wodną. Kroki, mnóstwo ciężkich arytmicznych uderzeń. Nie mają szans. Sapią.

Wskakuję na śluzę przytrzymując się barierki. Metaliczne kroki odbijają się echem od brzegów. Uciekłem. Jestem już po drugiej stronie. Nie chce się oglądać. Muszę odbiec jak najdalej, schować się gdziekolwiek.

***

Gdy udało mi się znaleźć kryjówkę w murowanej wiacie śmietnikowej, żeby chwilę odpocząć, usiadłem schowany za koszami. Nic mi nie przeszkadzało. W takich chwilach jak te, człowiek cieszy się, że przeżył.

Jeszcze przez chwilę próbowałem się uspokoić otulając ramionami podciągnięte do klatki piersiowej kolana. Starałem się wyrzucić z głowy atakujące mnie obrazy tego co właśnie się stało. Nie chciałem widzieć ich twarzy, słyszeć sapania wkoło, czuć dotyku na karku. To wszystko było przerażające i obrzydliwe.

– Zwyrodnialcy – poczułem to słowo w głowie. Wstałem i ostrożnie wyszedłem. Przede mną stały nieme bloki. Trudno powiedzieć czy ktoś w nich jeszcze się ukrywał. Patrzyłem w mętne okna. Jestem coraz bliżej. Mam nadzieje, że ona nadal tam jest. Przede mną może do pół godziny drogi. Nie miałem już za wiele do wyboru, musiałem iść dalej.

Okazało się, że dochodzi ona do głównej trzypasmowej w obie strony ulicy. Przez środek ciągnęło się torowisko. Ustawione w kolejce tramwaje czekały na wjazd na pętle, która była może trzysta mętów stąd. Miedzy pojedynczymi i porzuconymi samochodami stały one. Sztuczne oczy jak zawsze szeroko otwarte. Wszędzie leżały porozrzucane pojedynczo ciała.

– Nadeszła rewolucja przemysłu, badań i naszego codziennego życia! – usłyszałem w głowie hasło reklamowe. Martwe od dwudziestu jeden dni.

W tej odległości nic mi nie groziło, ale i tak moje ciało zalał chłód. Musiałem uważać, żeby nie podejść zbyt blisko. Poczekałem jeszcze chwilę. Ruszyłem rozglądając się wkoło i nasłuchując czy ktoś lub coś nie zacznie biec w moją stronę. Mijałem samochody zaglądając do środka w poszukiwaniu czegoś, nawet nie wiem czego. Nic.

Dotarłem już na druga stronę. Zatrzymałem się na chwilę przy starym miejskim barze na rogu ulicy. Pamiętałem go z czasów dzieciństwa. Teraz był wybebeszony z resztek jedzenia i rzeczy przydatnych do możliwego przeżycia.

***

Czuje, że się uda. Im bliżej, tym mocniej boli brzuch. Moje dłonie zalewa zimny pot.

– Boże, ona musi tam być – wyszeptałem to kilka razy w głowie jak zaklęcie.

Przechodziłem właśnie przez torowisko pętli pełnej skorup tramwajów. Pamiętam, że wsiadałem, w niektóre z nich na drugim końcu miasta. Naprawdę kawał drogi miały wtedy przed sobą. Ilu ludzi poznały, ile rzeczy widziały, jakie przygody przeżyły tego już nikt się nie dowie. Smutne jak szybko wszystko traci życie.

Byłem mniej więcej pośrodku torowiska, między jednym a drugim wagonem, gdy usłyszałem tupot, bieg, niski i kipiący od przerażenia wrzask. Żałobna gama, która ostatni raz odbija się echem od kończącej się codzienności. Wszystko zalane krwią, głuchy upadek, cisza. Sparaliżowało mnie, żaden mnie nie zauważył, biegły w jednym kierunku, w kierunku pokarmu. Monotonny, zgrany w jedno uderzenie tupot wielu kończyn. Nic nie mogło stanąć im na drodze. Wszystko nagle ucichło.

Wyjrzałem. Stały nieruchomo zwrócone do mnie plecami. Rozstawiły się w co najmniej dwumetrowych odstępach od siebie. Coś w środku jeszcze przez chwilę się ruszało. Odwróciłem się. Odszedłem.

***

Droga zajęła mi za dużo czasu. Zaczyna świtać. Stoję już w klatce kamienicy. Wszystko jest tu stare – zapach, ściany, schody, skrzynki na listy, ludzie… jeśli żyją. Ona musi tu być.

Zacząłem powoli wchodzić na drewniane schody. Były niskie i wygniecione milionami kroków. Muszę dostać się na poddasze przez trzecie piętro kamienicy. Nieużywane suszarnie zostały zaadoptowane na małe mieszkanie. Uwielbiałem tu przychodzić.

Pierwsze piętro. Pozamykane drzwi. Słychać tylko mój oddech i delikatne skrzypienie, gdy wchodzę coraz wyżej. Martwa cisza, gęsta i duszna. Wszystko wisi w powietrzu, oblepia mnie, przytłacza. Poruszam się w tym i czuje jakbym zostawiał za sobą ślad.

Drugie piętro. Drzwi mieszkań wyłamane lub lekko uchylone. Dławi mnie intensywny, mdląco-słodki zapach gnijącego mięsa. Kusi mnie żeby zajrzeć choć do jednego z mieszkań, ale nie, po co, to nie ludzka ciekawość.

– Och? – usłyszałem w swojej głowie. Nade mną, piętro wyżej ktoś się poruszył. Prawie niezauważalny dźwięk. Jeden delikatny krok – Ona musi tam być – radosny śmiech wypełnił moja głowę. Poczułem jak serce przebija się przez ołowianą obręcz lęku ściskającą ciało. Radość. Dziecięcy entuzjazm. Już chciałem wbiec na górę, nie obchodziło mnie, że ktoś usłyszy. Ona tam jest. Ale nie! Całe moje ciało lekko zadrgało, wiem, że nie mogę popełnić żadnego błędu, nie teraz, gdy jestem tak blisko.

***

Minąłem ostatnie drzwi, podszedłem do schodów i powoli zacząłem wspinać się na górę. Delikatne skrzypnięcia. Serce wali, czuje, że trudno mi oddychać. Nogi robią się miękkie. Ręce zimne i mokre od stresu. Moje oczy jakby zaszły mgłą na chwilę. Wszedłem na ostatnie piętro. Mijam dwie pary zamkniętych drzwi vis a vis siebie. Jestem coraz bliżej końca korytarza, wejście na poddasze. Cztery małe schodki w zaułku i ostatnie drzwi kamienicy. Czuje, że tam jest, wiem, że tam jest. Podchodzę i lekko stukam w stary umówiony jeszcze w dzieciństwie sposób. Przez chwilę nic się nie dzieje i nagle drzwi się lekko uchylają i widzę…

– To ty? – słyszę w głowie jak pytają mnie jej oczy. Delikatnie popycham drzwi żeby wejść.

– To ja – odpowiadam spojrzeniem.

W jednej chwili wszystko wkoło rozbłysło krwistymi plamkami. W uszach wybuchł otępiający szum. Eksplozja bólu odbiera mi oddech. Nogi i ręce stały się bezwładne. Coś złapało mnie za kark. Unoszę się. Resztkami sił widzę jak ona ucieka. Krzyczy, nie słyszę. Upada, nie słyszę. Unoszę się. Czuje jak zalewa mnie dźwięk rozgotowanego rzężenia gardła. Tylko przez chwilę. Unoszę się. Coś mnie mija…

***

Wszystko traci życie. Brak automatycznego systemu podtrzymywania, karmienia jak to miało być nazywane, spowodował, że w trzydziestym pierwszym dniu po uruchomieniu wszystkie androidy stanęły. Ludzie zrewolucjonizowali codzienność, która właśnie rodzi się na nowo.

Koniec

Komentarze

Witaj.

 

Z technicznych spraw pojawiło się nieco usterek, np.:

Nie ważne. – ortograficzny – razem

Nogi i ręce stały się bez władne. – podobnie

Na chwile straciłem oddech. – literówka

Gdy złapały ofiarę, wgryzały się w szyje wysysając krew do ostatniej kropli. – tu też

Dotarłem już na druga stronę. – i tu

Powoli wyszedłem z przyklejony plecami do ściany. – literówki lub brak części zdania

To wszystko nie tyle tylko było przerażające co obrzydliwe. – tu podobnie

Przez małe, piwniczne okienka co jakiś czas wpadały odgłosy dnia jaki znałem od dwudziestu jeden dni. – powtórzenie/styl

 

Pod kątem literówek warto przejrzeć i poprawić całość.

 

Makabryczna wizja, dość szybko czytelnik zaczyna czuć ów ciągły strach, panikę i nieprzerwaną ucieczkę, jaką przekazuje mu bohater opowieści, opisując swój typowy dzień po „rewolucji”. Niestety – zakończenie nie przyniosło mu ratunku ani ocalenia.

Pomysł na fantastyczny świat – oryginalny i realnie zaprezentowany. :)

Warto wspomnieć o wulgaryzmach.

Pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Bruce! Rano wszystko poprawie…

Dziękuje za uwagi i uznanie, to bardzo miłe :)

Serdecznie,

MK.

Pozdrawiam i również dziękuję. :)

Pecunia non olet

Wprowadzając poprawki uzupełnij przecinkami, bo trochę brakuje.

Natomiast noce zamieniły się w dni, w których to one z kolei zatrzymywały się w różnych miejscach, gdy system przechodził w stan uśpienia. ← ?

Darmowa przekąską w środku nocy. ← literówka

Jest dużo literówek. Dokładnie czytaj.

Przerażająca wizja, pokazująca znaczenie błędu.

Interesujące.

Koala75 dziękuję za uwagi i ocenę. Zaraz siadam do poprawek.

Serdecznie,

MK.

Zdecydowanie nie “kontem oka”. 

 

Pozdrawiam

Dziękuje za uwagę.

Pozdrawiam,

MK.

Oryginalny pomysł obsadzenia androidów w roli zombie. Ale i tak na koniec jak zwykle okazuje się, że największym zagrożeniem dla ocalałych są inni ludzie.

 

AP bardzo dziękuje.

Pozdrawiam,

MK.

Hej 

 

Opowiadanie ma oklepany pomysł i jeszcze bardziej oklepany koniec. Ale to nic, bo droga bohatera jest świetnie opisana :). Jest wciągająco i dramatycznie, tym bardziej pomyślałbym na Twoim miejscu o drobnych zmianach fabularnych. Moim zdaniem opowiadanie powinno zaczynać się od tego miejsca: 

 

“Nie ma już ludzkiej codzienności. Ciszę przerywają pojedyncze krzyki agonii. Nie ma słów, są gesty.

Biegnę wzdłuż linii cienia z ramieniem przyklejonym do budynku. Udało mi się skompletować jak najbardziej monochromatyczne ubranie.”

 

I najlepiej nic więcej nie wyjaśniać w kwestii tego co był wcześniej :) 

 

Przez całą drogę używałeś też słowa “ona”. I opowieść myślę zyskałaby gdyby owa “ona” nie okazała się człowiekiem :). Przyszło mi do głowy, że mogłaby to być na przykład puszka, konserwa z czymś do jedzenia. Wyszedłby fajny zwrot w fabule, a do tego pasowałoby to do całość konwencji survival horror czy survival Sf.

 

Ale to tylko moje zdanie :) ogólnie opowiadanie bardzo dobre :) 

 

Pozdrawiam  

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Bardjaskier bardzo Ci dziękuję za ocenę i sugestie. Pomyśle o tym rozwijając pomysł dalej. 

Pozdrawiam,

MK.

Lektura zmęczyła mnie tak, jak bohatera, przemierzanie miasta, by dotrzeć do Niej.

Androidy będące powodem zguby ludzkości, nie są zbyt odkrywczym pomysłem, ale można było, moim zdaniem, wykrzesać z niego więcej, a przede wszystkim zadbać o należyte wykonanie – najbardziej przeszkadzały liczne literówki, nadmiar zaimków, nie zawsze czytelnie złożone zdania, źle zapisane myśli, że o nie najlepszej interpunkcji nie wspomnę.

Mam nadzieję, Michale, że Twoje przyszłe opowiadania będą ciekawsze i zdecydowanie lepiej napisane.  

 

a sala wy­peł­ni­ła się nie­skoń­czo­no­ścią pytań. → W jaki sposób pytania mogą wypełnić salę?

 

były pod­łą­cza­ne do AND.. → …były podłączane do AND.

Jeśli zdanie kończy skrót z kropką, stawiamy po nim tylko jedna kropkę.

https://sjp.pwn.pl/zasady/Skrot-z-kropka-lub-wielokropek-na-koncu-zdania;629745.html

 

Mie­szan­ką wy­so­ko­ener­ge­tycz­nych wę­glo­wo­da­nów za­nu­rzo­nych w syn­te­tycz­nym oso­czu. Pro­blem po­le­gał na tym, że sys­tem przez swój błąd zdia­gno­zo­wał je jako nie­sta­bil­ne i zna­lazł tylko jedno roz­wią­za­nie. Po­bie­ra­nie go od ludzi. → Piszesz o mieszance, a ta jest rodzaju żeńskiego, więc: Pro­blem po­le­gał na tym, że sys­tem przez swój błąd zdia­gno­zo­wał jako nie­sta­bil­ną i zna­lazł tylko jedno roz­wią­za­nie. Po­bie­ra­nie jej od ludzi.

 

Bie­gnę wzdłuż linii cie­nia z ra­mie­niem przy­kle­jo­nym do bu­dyn­ku. → Czy można biec, mając ramię przyklejone do budynku?

Proponuję: Bie­gnę wzdłuż linii cie­nia, ra­mie­niem niemal dotykając budynku.

 

Udało mi się skom­ple­to­wać jak naj­bar­dziej mo­no­chro­ma­tycz­ne ubra­nie. Oka­za­ło się, że mają pro­blem z tym od­cie­niem. → A jaki odcień ma monochromatyczne ubranie?

 

– O nie! – za ple­ca­mi usły­sza­łem, jak coś spa­dło z dużej wy­so­ko­ści.– O nie! – Za ple­ca­mi usły­sza­łem, jak coś spa­dło z dużej wy­so­ko­ści.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi.

 

– Jesz­cze kurwa parę me­trów – wy­krzy­cza­łem w my­ślach. → Przed myśleniem nie stawia się półpauzy.

Proponuję: Jesz­cze, kurwa, parę me­trów – wy­krzy­cza­łem w my­ślach.

Tu znajdziesz wskazówki, jak można zapisywać myśli bohaterów.

 

Po­cze­ka­łem jesz­cze chwi­le dla pew­no­ści. → Literówka.

 

łą­czy­ła z głów­nym sys­te­mem AND.. → Jedna kropka wystarczy.

 

Po­wo­li wy­sze­dłem z przy­kle­jo­ny­mi ple­ca­mi do ścia­ny. → Dość koślawe zdanie.

Proponuję: Po­wo­li wy­sze­dłem, ple­ca­mi sunąć po ścianie.

 

Mia­łem na­dzie­je, że nikt nas nie usły­szał… → Literówka.

 

od­gło­sy dnia jaki zna­łem od dwu­dzie­stu jeden dni. → Literówka.

 

Mia­łem na­dzie­je, że dojdę jak naj­da­lej… → Literówka.

 

Musze cze­kać. → Literówka.

 

Scho­wa­łem się w naj­bliż­szym po­miesz­cze­niu i przy­sy­pa­łem wszyst­kim co było wkoło. → Czym przysypał i dlaczego?

 

jak ból roz­ry­wa mi skro­nie. Ma­chi­nal­nie zła­pa­łem się za skro­nie… → Czy to celowe powtórzenie?

 

Po­czu­łem jak moje stopy do­ty­kają­ ścia­ny. → Zbędny zaimek – czy poczułby, że cudze stopy czego dotykają?

Proponuję: Po­czu­łem, że stopy do­ty­kają­ ścia­ny.

 

Szarp­ną­łem za drzwi po­mie­sza­nia… -> Szarp­ną­łem drzwi po­mie­sza­nia

 

czu­łem jak moje stopy dep­czą lub kopią coś na ziemi. → Zbędny zaimek.

 

tra­fi­łem na scho­dy. Prze­ska­ki­wa­łem co drugi. → Czy tu aby nie miało być: …tra­fi­łem na scho­dy. Prze­ska­ki­wa­łem co drugi stopień.

 

Tupot. Był już na scho­dach. Szarp­ną­łem je pró­bu­jąc za­mknąć… → Czy dobrze rozumiem, że bohater próbował szarpnąć i zamknąć schody?

 

Drzwi upa­dły na zie­mie… → Literówka.

 

Sku­lo­ny w roku bu­dyn­ku… → Literówka.

 

że widzę kon­tem oka de­li­kat­ny ruch… → W którym banku oko miało konto, którym widziało?

Sprawdź znaczenie słów: kontemkątem.

 

Prze­sze­dłem pusty most ani jed­ne­go sa­mo­cho­du… → Nieczytelne zdanie.

Proponuję: Prze­sze­dłem pusty most bez choćby jed­ne­go sa­mo­cho­du

 

Brzeg po­ro­śnię­ty był sze­ro­ko roz­sta­wio­ny­mi drze­wa­mi… → Na czy polega rozstawianie drzew?

 

Po­dob­no to miej­sce pa­mię­ta­ją jesz­cze czasy przed­wo­jen­ne. Za­wsze lu­bi­łem takie miej­sca… → Literówka. Czy to celowe powtórzenie?

 

Świa­tło księ­ży­ca rzu­ca­ło de­li­kat­ne cie­nie. → Światło nie rzuca cieni; cienie rzucają przedmioty, na które pada światło.

 

pa­trzył na mnie i ge­stem ręki wołał mnie do sie­bie. → Zbędne dookreślenie – gesty wykonuje się rękami. Czy oba zaimki są konieczne?

Może wystarczy: …pa­trzył na mnie i ge­stem przywoływał do sie­bie.

 

Nie chce do­dat­ko­wych kło­po­tów. → Literówka.

 

Po moim ciele roz­lał się lo­do­wa­ty chłód, a w dło­niach i sto­pach po­czu­łem mro­wie­nie… → Zbędny zaimek – czy miałby podobne doznania, gdyby chłód rozlał się w cudzym ciele?

 

czuje roz­grze­wa­ją­ce się mię­śnie… → Literówka.

 

po pro­stu chce jakoś prze­żyć. → Literówka.

 

Musze spraw­dzić czy ona nadal tam jest. → Literówka.

 

Gdy zbli­ży­łem się nie­bez­piecz­nie bli­sko na­past­ni­ka… → Nie brzmi to najlepiej.

 

Czuje jak ko­niusz­ki jego pal­ców mu­ska­ją mój kark. → Literówka.

 

chce być szyb­szy, chce uciec… → Literówki.

 

Nie chce się oglą­dać. → Literówka.

 

Gdy udało mi się zna­leźć kry­jów­kę w mu­ro­wa­nej wia­cie śmiet­ni­ko­wej, żeby chwi­lę od­po­cząć. Usia­dłem scho­wa­ny za ko­sza­mi na śmie­ci.Gdy udało mi się zna­leźć kry­jów­kę w mu­ro­wa­nej wia­cie śmiet­ni­ko­wej, usia­dłem scho­wa­ny za ko­sza­mi na odpadki, żeby chwilę odpocząć.

 

W ta­kich chwi­lach jak te, czło­wiek cie­szy się, że prze­żył. Jesz­cze przez chwi­lę pró­bo­wa­łem… → Nie brzmi to najlepiej.

 

Mam na­dzie­je, że ona nadal tam jest. → Literówka.

 

tram­wa­je cze­ka­ły na wjazd na pętle, która była może trzy­sta mętów stąd. → Pewnie miało być: …tram­wa­je cze­ka­ły na wjazd na pętlę, która była może trzy­sta metrów stąd.

 

Mie­dzy po­je­dyn­czy­mipo­rzu­co­ny­mi sa­mo­cho­da­mi stały one. Sztucz­ne oczy jak za­wsze sze­ro­ko otwar­te. Wszę­dzie le­ża­ły po­roz­rzu­ca­ne po­je­dyn­czo ciała. → Nie brzmi to najlepiej.

 

W tej od­le­gło­ści nic mi nie gro­zi­ło, ale i tak moje ciało zalał chłód. → Drugi zaimek jest zbędny.

 

Do­tar­łem już na druga stro­nę. → Literówka.

 

Czuje, że się uda. → Literówka.

 

Moje dło­nie za­le­wa zimny pot. → Zbędny zaimek.

 

Pa­mię­tam, że wsia­da­łem, w nie­któ­re z nich… → Pa­mię­tam, że wsia­da­łem do niektórych z nich

 

Spa­ra­li­żo­wa­ło mnie, żaden mnie nie za­uwa­żył… → Czy oba zaimki są konieczne?

 

Coś w środ­ku jesz­cze przez chwi­lę się ru­sza­ło. → W środku czego się ruszało?

 

Po­ru­szam się w tym i czuje… → Literówka.

 

ra­do­sny śmiech wy­peł­nił moja głowę. → Literówka.

 

po­wo­li za­czą­łem wspi­nać się na górę. → Masło maślane – czy mógł wspinać się na dół?

Proponuję: …po­wo­li za­czą­łem wspi­nać się na poddasze.

 

Serce wali, czuje, że trud­no mi od­dy­chać. → Literówka.

 

Moje oczy jakby za­szły mgłą na chwi­le. → Zbędny zaimek. Literówka.

 

Czuje jak za­le­wa mnie dźwięk roz­go­to­wa­ne­go rzę­że­nia gar­dła. → Literówka.

Nijak nie potrafię wyobrazić sobie, jaki dźwięk wydaje roz­go­to­wa­ne­ rzę­że­nie gar­dła.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuje za uwagi.

Pozdrawiam,

MK.

Bardzo proszę, Michale.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Pomijam już łapankę, bo nie mam co poprawiać reg :) Mi bardzo przeszkadzają serie krótkich zdań bez połączenia ze sobą.

 

Narracja jest miejscami chaotyczna, nie wiadomo, kto robi co. Często mieszany jest porządek opowiadania historii świata z porządkiem wydarzeń, których bohater doświadcza bezpośrednio.

Coś mnie wyrwało ze snu. Chyba. Obudziłem się nagle, żołądek zacisnął się w bólu, ciało zalał lodowaty strach. Panika. Czułem jak jednocześnie drętwiały mi dłonie, kolana i stopy.

Ten ustęp zaczyna fragment, który jest strasznie udramatyzowany, co chwilę lodowaty strach, itp. Nie czuję tego, nic nie uzasadnia aż takiego poczucia zagrożenia. Robi się to szybko męczące.

 

Dużo się dzieje, dużo emocji, a ja nawet nie wiem, kto to i do czego zmierza. Bohatera monolog wewnętrzny czyni go wręcz nieciekawym, bo idzie jak po sznurku i czasem pomyśli coś w stylu “o kurwa”.

 

Świat jest przesadzony jak dla mnie, wszędzie trupy, gnije mięso.

 

Także potencjał jest, ale sporo do przemyślenia.

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Dziękuje za uwagi.

Pozdrawiam,

MK.

Nowa Fantastyka