- Opowiadanie: maciekzolnowski - W górach szaleństwa

W górach szaleństwa

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Biblioteka:

Użytkownicy IV

Oceny

W górach szaleństwa

Działo się to ładnych parę lat temu. Biwakowałem w bazie namiotowej Przysłop Potócki w okolicach Rycerki, w malowniczym, wysoko położonym miejscu na Żywiecczyźnie, a mój trzydniowy pobyt z wolna dobiegał końca. Musiałem wstać wcześnie rano w sobotę, by zdążyć do Rycerki na pociąg i pojawić się na określoną godzinę w Górkach Wielkich koło Brennej, gdzie miałem do załatwienia kwestię przeprowadzki, przeprowadzaliśmy się bowiem z Górek do Wrocławia i należało tego dopilnować. Wcześniej, jak już mówiłem, przebywałem na beztroskim górskim wyraju. Przez trzy dni z rzędu pogoda była wspaniała i upalna i dopiero pod koniec pobytu, to jest w piątek pojawiły się przelotne burze, które jednak niczego nie ujęły bezbłędnej lipcowej aurze. Ponieważ w sobotę zaplanowałem zrobić pobudkę o trzeciej trzydzieści rano, należało dzień wcześniej położyć się spać najpóźniej o dwudziestej pierwszej. Było to nader trudne postanowienie, zważywszy na fakt, iż do obozu zaczęli napływać nowi goście, którzy rozsiedli się wokół ogniska i zaczęli pić piwo i głośno rozmawiać. W normalnych okolicznościach przysiadłbym się do nich, gdyż zaintrygowało mnie to, że są kapelą metalową, i to na dodatek ze Wschodu, ale tym razem musiałem spasować i myśleć wyłącznie o spaniu. Jeszcze przed snem rozliczyłem się z chatkowym, zapłaciłem za pobyt, spakowałem rzeczy i na koniec postanowiłem przejść się na sąsiednie wzgórze, by nacieszyć oczy zachodem słońca i jak najlepiej zakończyć ten piękny dzień ostatni. Pamiętam złote światło, które mnie zalało i wąską ścieżkę wiodącą na Praszywkę Wielką. Właśnie tego mi trzeba było, takich doznań i emocji tuż przed snem. Potem ułożyłem się grzecznie w namiocie i szybko wpadłem w objęcia Morfeusza, nie słysząc grzmotów ani dźwięków imprezy. 

Na drugi dzień zbudziłem się, kiedy wszyscy smacznie spali. Dogasające ognisko pozwoliło stwierdzić, że zabawa zakończyła się najdalej przed godziną. Mimo letniej pory, na dworze było wciąż jeszcze ciemno i musiałem przyświecać sobie latarką. Szybko się ubrałem i zarzuciłem na ramię plecak, a następnie skierowałem się na mało uczęszczany szlak chatkowy, który sprowadzić mnie miał przez Pawliki do Gajówki Majów oraz asfaltówki biegnącej aż do samej Rycerki. Coś mi mówiło, że pogoda tego dnia będzie równie cudowna jak przez ostatnie trzy dni, choć po ulewnych deszczach wąska stroma ścieżka przypominała bardziej potok. I musiałem uważać, by po drodze – jak to się mówi – nie złapać zająca. Raz nawet pomyliłem strumyk ze ścieżką, ale na szczęście szybko naprawiłem swój błąd. Szedłem może z dziesięć minut i nic nie zapowiadało tego, co miało niebawem nastąpić. 

W pewnej chwili zbliżyłem się do stromego wąwozu, którego dołem przebiegał ów szlak chatkowy. Jeszcze nim się do niego na dobre wpakowałem, zaniepokoił mnie dźwięk przypominający pochrapywanie. Poświeciłem latarką i aż zaniemówiłem z wrażenia. W słabym blasku dostrzegłem bowiem zarys sylwetki kosmity. Tak, wiem jak wygląda kosmita, wiem to z filmów. Zamarłem i zimny pot zaczął spływać mi po czole, tymczasem dźwięk łamanych gałęzi nagle ucichł. Istota najwyraźniej starała się przyczaić i stać się dla mnie niewidoczna. Szybko zacząłem kalkulować szanse na wyjście z opresji, analizując podręcznikowe sposoby obchodzenia się z obcymi. Odwrót stromizną nie wchodził zupełnie w grę. Nie chciałem odsłaniać pleców. Biec gdzie popadnie też nie mogłem. Pakować się prosto do wąwozu, gdzie predator miałby mnie jak na widelcu, również nie miałem ochoty. Nie było dobrego wyjścia z tej dramatycznej sytuacji, ale tkwić jak kołek także nie zamierzałem, choć broń Boże nie jestem Schwarzeneggerem, a to nie jest kino akcji. Całe życie przelatywało mi teraz przed oczami, a głos wewnętrzny przygotowywał mnie na najgorsze. Gdzieś z tyłu głowy rozkwitała myśl: „aha, to tak zginę”. Należało działać w sposób pewny i zdecydowany. 

Wziąłem głęboki wdech, wyprostowałem się i zacząłem ze strachu śpiewać pieśni patriotyczne, po czym ruszyłem w głąb wąwozu. Przez cały czas śledziłem kątem oka, czy aby z włochatej ciemności nic się nie wynurza. I tak szedłem głośno podśpiewując i pogwizdując. Najpierw zrobiłem sto metrów, potem dwieście… i tak stopniowo opuszczałem to upiorne miejsce. Pamiętam, jaką wielką radość sprawiło mi pojawienie się pierwszej chatki na Pawlikach, z każdą chwilą i z każdym pokonanym metrem czułem się bowiem bezpieczniej. Po kolejnych dziesięciu minutach przeskoczyłem strumyk i doszedłem do asfaltówki, po której o tej wczesnej porze nic nie jechało. Asfaltówka, chociaż pusta, oznaczała ratunek i cywilizację. Dopiero teraz odkapslowałem butelkę z ciemnym piwem, ciesząc się i dziękując w myślach Bogu za uratowanie życia. Chwaliłem też w duchu gust obcego oraz zrozumienie dla moich patriotycznych wynurzeń.  

Po kolejnych dwóch godzinach byłem już w pociągu relacji Zwardoń – Bielsko-Biała. Młody konduktor, u którego kupowałem bilet, nie mógł wprost uwierzyć w to, co mu o spotkaniu z groźniejszą i straszniejszą wersją E.T. opowiadałem. Myślał pewnie, że żartuję albo że zmyślam. Nie wiem, ile osób przeżyło spotkanie z największym i najszybszym spośród predatorów odwiedzających nasze góry, ale wiem jedno, to, że zaliczam się obecnie do wąskiego grona szczęśliwców, którzy owo spotkanie przeżyli. To i tak dobrze, że nie zamieniliśmy się z obcym na ciała albo że nie stałem się przedmiotem jakichś eksperymentów medycznych. Wiem też nade wszystko, ile warte jest na tle bezgranicznego kosmosu moje życie i że coś warte ono jest.

Koniec

Komentarze

Nie załapałem konceptu.

Maćku, uśmiechnąłem się, ale spodziewałem się czegoś więcej, bo Cię stać, żeby coś wymyślić twistowego. Może dopisz. :)

Jak ktoś widział film Spielberga, to wie, że E.T. nie trzeba się bać. Predator, to co innego. A może znowu to był piesek?

A może, Adamie, to był kosmita jak z dylogii indochińskiej Bułyczowa? I to on obawiał się Ciebie bardziej, zagubiony na nieprzyjaznej planecie? Jak zwykle napisane gawędziarsko sprawnie. A Górki koło Brennej znam, na początku lat dziewięćdziesiątych spędzaliśmy w tamtych okolicach przynajmniej kilka weekendów. Pamiętam, że biwakowaliśmy za mostem, który był po lewej stronie, za nim były dwa zejścia do rzeki i sporo miejsca na namioty. Czasem chodziliśmy przez most w stronę głównej drogi, bo po drugiej stronie ulicy, w odległości jakichś stu metrów, była knajpka, w której kupowaliśmy lody i chipsy :)

Known some call is air am

Czasem chodziliśmy przez most w stronę głównej drogi, bo po drugiej stronie ulicy, w odległości jakichś stu metrów, była knajpka, w której kupowaliśmy lody i chipsy.

Sporo pamiętasz, wszystko się zgadza. Knajpki, tej konkretnej, zdaje się już nie ma, ale jest inna za to. ;-) Mieszkałem kiedyś w Górkach i to tam rozpoczęła się moja pisarska hobbystyczna przygoda. To tam “dopadł” mnie ów trawnik z “Zemsty nieskoszonego trawnika” (było wesoło i w ogóle i w szczególe). Tam tworzyli swego czasu Walenty Krząszcz i Zofia Kossak. 

Dzięki za komentarz i odwiedziny mej na NF podstrony.

Koala75, może faktycznie dopiszę, dzięki za dobrą radę.

AP, Nikolzollern, dzięki za komentarz i pozdrawiam.

Jak ktoś widział film Spielberga, to wie, że E.T. nie trzeba się bać.

Tak sobie myślę… to wyjątkowo celna uwaga, trzeba będzie koniecznie zmienić bohatera z filmu na jego gorszą albo straszniejszą wersję, bo inaczej jest klops; w umysłach czytelników rodzi się mętlik i zamęt. Mówię śmiertelnie poważnie. 

A co do efektu zaskoczenia (wspomniany twist), to chyba już wymyśliłem. Albo zamienią się na ciała, bo wiadomo… kosmiat chce się przemieścić i pójść z ludzkością w tany, no albo kosmita zostanie zredukowany do zwykłego tchórza, o którym niewarto pisać. :-)

Opowiadanie klimatyczne i arcyprzyjemne w odbiorze, jak zawsze u Ciebie, Maćku. :) Ogromnie mi się spodobała taka górska przygoda. :) 

Wcale mnie nie dziwi reakcja bohatera, zachowałabym się dokładnie tak samo. :) Jeśli kosmita przypominał filmowego E. T. , wyglądał naprawdę przerażająco. Wprawdzie po tylu emisjach zna się już wręcz na pamięć cały film i dobre serducho przybysza z Kosmosu (przy okazji przypomniałam sobie zabawne sceny z żabą, lotem na rowerze, piciem piwa, pocałunkiem czy przebieraniem, za co Ci dziękujęlaugh), ale kiedy pierwszy raz oglądałam opowieść o E. T., początkowo byłam prawie tak przerażona, jak mała Drew Barrymore, gdy uciekała przed nim w popłochu. Postać kosmity, cóż, nie należała do najpiękniejszych. :) 

Przy okazji brawa za znajomość szlaków. :) Widać znów, przy kolejnym tekście, jak dużo wędrujesz i jak bardzo to kochasz. :)

Pozdrawiam serdecznie, klik. :) 

Pecunia non olet

Opowiadanie klimatyczne i arcyprzyjemne w odbiorze…

Bardzo się cieszę i bardzo dziękuję. 

 

przy okazji przypomniałam sobie zabawne sceny z żabą, lotem na rowerze, piciem piwa, pocałunkiem czy przebieraniem, za co Ci dziękuję…

Nie ma sprawy. Do usług!

 

brawa za znajomość szlaków…

To jest nic. Zobacz, proszę, bloga koleżanki z naszej branży: www.piszeogorach.pl . Ta to dopiero wędruje! A i pisze niezgorzej. Polcem jedno z opowiadań: Dolina Wież – Piszę o górach (piszeogorach.pl) . 

Zawsze miałam szacunek dla Globtroterów. :) Kontuzja z dzieciństwa oraz słaba kondycha mnie na takie eskapady nie pozwalają. :) 

I ja dziękuję, pozdrawiam serdecznie. :) 

Pecunia non olet

No właśnie – E.T. był całkiem sympatyczny. Może nie przystojniak według ziemskich kategorii, ale bardzo miły gość.

A mnie brakowało interakcji z kosmitą. Taka szansa na pierwszy kontakt zmarnowana! A być może – znając narratora – okazałoby się, że to jakiś kamień albo inny jeleń.

Babska logika rządzi!

jakiś kamień albo inny jeleń…

A no właśnie. ;-)

Taka fantastyka codzienna :) Poodoba mi się.

Osoby z bogatą wyobraźnią nigdy się nie nudzą, sam widzę siebie w tym gronie, a obcych to nawet na firance jestem w stanie zobaczyć ;)

 

Pozdrawiam!

Che mi sento di morir

Podoba mi się określenie: “fantastyka codzienna”, “fantastyka codziennego użytku”, dzięki i również pozdrawiam. :)

Bywa, że w szarówce wstającego dnia można dostrzec wszystko, wszystko zobaczyć i być przekonanym o fantastyczności widzianych kształtów. A Ty, Maćku, potrafisz o tym nie tylko fajnie opowiedzieć, ale przy okazji przekazać cząstkę swych uczuć żywionych do gór. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cieszę się, że opinia wyszła z Twoich ust, bo jest dla mnie szczególnie ważna. Dziękuję. 

przekazać cząstkę swych uczuć żywionych do gór…

Akurat dziś wróciłem z górek, górki i maj – ładne połączenie (zwłaszcza) w wydaniu polskim. Złote rzepaki na tle granatowego nieba. Odblask tych rzepakowych pól na niebiańskich rajskich łanach. Niesamowite! Na temat zapachu miodu i kwiatków polnych nie będę nawet pisał. :-) 

Niezmierni miło mi, Maćku, że sprawiłam Ci przyjemność.

A rzepak – moim zdaniem nie ma nic bardziej żółtego. Ani zagony słoneczników, ani łubinu nie mogą się z równać z polami kwitnącego rzepaku. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć,

 

Pomysł fajny, koncepcja ciekawa. Ale jakoś tak trochę zabrakło mi jakiegoś twista. Nie za bardzo zrozumiałem też dlaczego narrator zaczął głośno śpiewać i hałasować skoro obawiał się “obcego”, więc lepiej było nie zwracać na siebie uwagi… chyba że jednak nie opuścił bazy noclegowej w stanie trzeźwym i to wszystko co zobaczył, to tylko urojenia:) Czytało się jednak przyjemnie i gładko.

 

Pozdrawiam

Dzięki.

chyba że jednak nie opuścił bazy noclegowej w stanie trzeźwym…

Oj, chyba tak. ;-)

Nowa Fantastyka