- Opowiadanie: skryty - Czarodziej i tajemnicza amfora

Czarodziej i tajemnicza amfora

Tekst powstał na “Magię i Miecz”, jednak zbyt mało w nim heroic, żebym wziął udział w tym konkursie.

Walcie, jak w bęben, z chęcią wysłucham każdej krytyki i się z nią skonfrontuję.

Z góry dzięki wszystkim za przeczytanie, a szczególnie chciałbym podziękować bruce za betę. Idealnie mi się z tobą pracuje! 

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Biblioteka:

Użytkownicy IV, Użytkownicy II, Finkla

Oceny

Czarodziej i tajemnicza amfora

 

Siedziałem w karczmie, gdy podszedł Hrannton. Moja prawa ręka. Człowiek, od pięciu lat wyszukujący robotę. Robotą nazywaliśmy to, czym się zajmowałem, czyli okradaniem bogatych na rzecz jeszcze bogatszych. Dużo mi płacili, a zyskami sumiennie dzieliłem się na pół z Hranntonem. Ja kradłem, on obracał się wśród wyższych sfer, nasłuchując i rozmawiając. Chodził na uczty, bawił się i otaczał możnymi tego świata. I nie zrozum mnie źle, nie mógłbym wejść z kimkolwiek zamożnym w tak szeroką współpracę, szczerze ich nienawidzę.

Hrannton nie jest ani wysoko urodzony, ani nie ma ogromnego majątku. Jest zwykłym szarym człowiekiem, ale za to posiada niesamowity talent do udawania. Potrafi być wielmożnym hrabią, a za godzinę chłopem, dopiero co wracającym z pola. Nawet byś nie poznał, że coś jest nie tak. Dobiera ubiór do sytuacji i gra wyznaczoną rolę idealnie.

– Mam klienta – rzucił Hrannton, dosiadając się.

Jego brązowe oczy mocno kontrastowały ze zwichrzoną jasną fryzurą. Ubrany był w szarą lnianą koszulę.

– Kogo? – zapytałem.

Nie jest przecież rzadkością, że jeden hrabia pozazdrości drugiemu jakiegoś obrazu czy innego przedmiotu. Wtedy do akcji wchodzi Hrannton z uwagą wysłuchując zachwytów nad danym przedmiotem. Rozmowa zwykle schodzi na tory wartości rzeczy. Podpuszczany hrabia podaje kwotę, a Hrannton proponuje usługę kradzieży, za dwa razy drożej. Najczęściej następuje oburzenie ze strony hrabi i zaświadczanie o tym, że tak wielmożny jegomość jak on, nigdy nie posunie się do czynu kradzieży. Bogaci mają w sobie szczyptę zła, gdyby nie mieli, to by nie byli bogaci. Zgodnie z tą zasadą, hrabia zawsze przystaje na propozycję i wymaga od nas zachowania w tajemnicy tożsamości zleceniodawcy. Zazwyczaj o tym pamiętamy, ale czasem zdarzy się, zwłaszcza po alkoholu, palnąć głupotę. Na przykład, że ten hrabia obrobił tamtego z kolekcji spinek. Oczywiście nikt ze słuchaczy nie bierze tego na poważnie. Gdyby brali, to pewnie razem z Hranntonem wisiałbym już na rynku miasta.

– Książę Liliusz znów zapragnął bielizny swojej przyszłej narzeczonej – odpowiedział mój współpracownik, a ja głośno parsknąłem.

– Dobra, już na poważnie. Który z nich jest za biedny? – zapytałem nadal się śmiejąc.

– Tym razem cię zaskoczę – powiedział, uderzając otwartą dłonią w stół.

Wyglądał na rozradowanego. W jego oczach widać było błysk zadowolenia. Zwróciłem uwagę na uśmiech, który wykwitł na wargach mężczyzny. Napływały od niego takie ilości energii, jakby zaraz miał wybuchnąć od jej nadmiaru.

– Mów.

– Pamiętasz hrabię Kardiasza i jego zamiłowanie do kolekcjonowania złotych monet? – błyskawicznie odpowiedział pytaniem.

Pamiętałem. To była jedna z naszych najbardziej dochodowych robót. Kardiasz kochał monety, a przede wszystkim te złote.

Sprawa była skomplikowana. Miałem włamać się do siedmiu posiadłości i z każdej z nich zabrać konkretne monety. Musiałem zrobić to szybko, aby po wyższych sferach nie rozniosła się wieść o znikających kolekcjach pieniędzy. Postanowiłem wyrobić się ze wszystkim w jeden wieczór. Niewiele brakowało, aby moja kariera zakończyła się tej samej nocy.

To stało się w trzecim budynku, z którego ukraść miałem te przeklęte monety. Właściciel pojawił się w przedsionku, gdy ja walczyłem z zamkiem w stylowej drewnianej szafce. Zamarłem i wstrzymałem oddech, a on nie zauważając mnie poszedł w stronę wychodka. Najprawdopodobniej miał oczy sklejone senną ropą, a potrzeba, za którą szedł była tak silna, że nie zwracał na nic innego uwagi. Upiekło mi się, bo jak mówią: „Nakryty złodziej to martwy złodziej”. Święta prawda. Kiedy zebrałem wszystkie upragnione przez Kardiasza monety, postanowiłem sobie, że już nigdy nie wezmę tak wymagającego zlecenia. Trzeba zmniejszać ryzyko. Hrannton mówi, że mądry człowiek uczy się na błędach.

– Odpowiesz? – Lekko podenerwowany Hrannton spiorunował mnie wzrokiem.

– Na horyzoncie pojawiły się jakieś nowe, wyjątkowo świecące monety? – odpowiedziałem powracając myślami do teraźniejszości.

– Nie, coś ciekawszego. Kardiasz rozmawiał z innym hrabią i z tego co wiem wypowiadał się bardzo pochlebczo na nasz temat. Ten drugi od jakiegoś czasu interesował się specyficznym dzbanem, nazywanym „amforą”, cokolwiek by to znaczyło – sprawiał wrażenie jakby moje słowa w ogóle do niego nie dotarły. – Ten, który dostał od Kardiasza instrukcje i odnalazł mnie. Sprawa jest prosta. W jakiejś wieży czarodzieja jest właśnie ten wazon, czy tam amfora, jak kto woli. Płaci krocie, jak mu go skołujemy. Nie wyobraziłbyś sobie nawet takiej sumy.

Hrannton wyrzucał z siebie słowa w zatrważającym tempie.

– Za duże ryzyko – odpowiedziałem.

Partner popatrzył na mnie, jakby zobaczył właśnie największego głupka na świecie.

– Jak za duże? Nie takie rzeczy kradłeś.

Nie byłem już tak wesoły jak wcześniej.

– Wolę nie podpadać czarodziejom.

– Boisz się, że ci może włosek z głowy spaść?

– Nie o to chodzi.

– A o co, czyżby znów te twoje, jakże szlachetne zasady?

– Zasady to zasady, a czarodziej to czarodziej, nie kolejny bogacz.

– Rozumiesz, jak się wzbogacimy na tym zleceniu?

– Nie chcę tego.

Inni goście spojrzeniami delikatnie zwracali nam uwagę, że jesteśmy nieco za głośno i w całej karczmie słychać wszystkie szczegóły sprzeczki.

– Ale może ja potrzebuję większego majątku, nie pomyślałeś o tym? – zapytał Hrannton, zniżając głos.

Spojrzałem mu prosto w oczy i między nami zapadła chwilowa cisza.

– Co ty w ogóle masz do tych bogatych? – dodał po chwili.

– To zło.

– Tak samo mogę powiedzieć, że siedzenie w karczmie jest złem.

– To nie to samo – odpowiedziałem ledwo zachowując spokój.

Hrannton specjalnie mnie prowokował i czekał na wybuch. Miałem ochotę przyłożyć mu w tę śliczną, uśmiechającą się twarzyczkę.

– Jak stanę się bogaty, to przestaniemy współpracować? – zapytał nagle Hrannton.

Na jego twarzy malował się niepokój i zakłopotanie.

– Tak – odpowiedziałem.

W tonie mojego głosu nie dało się wyczuć żadnych emocji. Ponownie zapadła cisza, którą baliśmy się przerwać. Jakby między nami stała beczka pełna siarki, gotowa do odpalenia.

– Ostatnia… – szepnął mężczyzna.

Nie dosłyszałem reszty zdania.

– Co?

– Mówię, że niech to będzie nasza ostatnia robota.

Natychmiast zerwałem się z miejsca i splunąłem siarczystą flegmą prosto przed Hranntona.

– Wypchaj się – rzuciłem, udając się w stronę wyjścia.

– Przemyśl to! – krzyknął za mną, ściągając na siebie wzrok wszystkich osób siedzących w karczmie.

Wyszedłem i ze złości uderzyłem w drzwi. Buzowały we mnie różnorakie emocje. Zawód, smutek i przede wszystkim rozczarowanie.

– Kłamliwa szuja – powiedziałem pod nosem i oddaliłem się od karczmy.

 

***

 

Przez kilka dni w ogóle nie myślałem o Hranntonie. Tak, jakbym znalazł się w innym świecie, gdzie mój były partner nie istniał. Włóczyłem się po rynku chodząc w tę i we w tę. Zagadywałem przypadkowe osoby, gawędziłem z gnomami. Odciąłem się od problemów, jednak moje myśli samoistnie próbowały przypomnieć mi o tym, co się wydarzyło. Walczyłem z nimi i starałem się myśleć o czymkolwiek innym. A to o tym, jak pięknie wyglądają rosnące kwiatki, a to o tym, że ceny na straganie z rybami są zbyt wygórowane. I udawało mi się dopóki nie spotkałem pewnej grupy ludzi.

Właśnie rozmawiałem z niziołkiem sprzedającym warzywa, gdy ktoś złapał mnie za ramię i pociągnął, aby zwrócić na siebie uwagę.

– To raczej on. – Usłyszałem gdzieś za sobą.

Ostentacyjnie obróciłem się. Przede mną stał rosły mężczyzna. Mało brakowało, a uderzyłbym go głową.

– Chcesz się przytulić? – rzuciłem, wymownie wskazując dystans między nami.

Osiłek odsunął się, a z tłumu wyłoniło się dwóch kolejnych ludzi o podobnej budowie. Pomyślałem, że mogliby występować jako bracia, niczym trzy krople wody.

– Dobra bierzemy go, jestem pewny, że to on – odezwał się jeden z mężczyzn.

– Co… – nie zdążyłem odpowiedzieć, bo prosto w twarz uderzyła mnie pięść.

Zachwiałem się. Miałem mroczki przed oczami. Ludzie ustawili się wokół mnie i osiłków. Typowe zachowanie gapiów. Zamiast reagować, wykorzystują bójki jako rozrywkę. Musiałem podeprzeć się ręką, aby nie stracić równowagi. Cała trójka wybuchnęła głośnym, dźwięcznym śmiechem. Zaczęło się we mnie gotować. Moja twarz nabrała pełnokrwistego koloru.

Korzystając z oparcia w postaci ręki podniosłem się do pozycji stojącej. Splunąłem, przed siebie krwią. Podziałało to jak zaproszenie dla przeciwników. Rzucili się w moją stronę. Dwójka braci oddzieliła się od grupy i spróbowała wziąć cel od boków. Ominąłem pięści jednego, ale drugiego nie dałem rady. Knykcie spotkały się z brodą, odrzucając głowę do tyłu. Następnie spadł grad ciosów z każdej strony. Czułem się, jakbym miał złamane żebra. Mój nos już dawno został przemodelowany.

Mężczyźni uznając, że jestem nieprzytomny, wzięli mnie na barki i zaczęli nieść. Nie wiedziałem, dokąd. Moje ciało odczuwało jedynie nierówności drogi i różnego rodzaju uskoki.

Nagle nastał mrok.

 

***

 

Obudziłem się w ciemnym pomieszczeniu. Najprawdopodobniej lochu. Moje ręce zostały przywiązane do krzesła, na którym siedziałem. Tak samo nogi. Nie mogłem wykonać żadnego ruchu.

Wróciły wspomnienia i wszystko sobie ułożyłem. Szajka osiłków miała na celu porwanie mnie. Tylko dlaczego? Nikomu nie byłem winny pieniędzy, ani nikogo ostatnio nie obraziłem.

Nagle z ciemności wyszła postać, którą poznałem od razu.

– Hrabia Kardiasz – powiedziałem wyjątkowo chrypliwym głosem.

– We własnej osobie – odpowiedział chłopak nawet na mnie nie spoglądając.

Wyglądał tak, jak opisywał go Hrannton. Młody, rudy, nieznający życia, ale niesłychanie bogaty. Końcówki jego włosów w zabawny sposób zakręcały się do góry. Kardiasz zaczął chodzić wokół krzesła. Doprowadzał mnie tym do szału.

– Wiesz, czemu tu jesteś? – zapytał.

– Nie wiem, może mnie oświecisz?

– Sprzeciwiłeś mi się. Tacy jak ty nie kończą dobrze – wytłumaczył hrabia z irytującym akcentem.

– Gówno prawda – odpowiedziałem i spróbowałem splunąć dla podkreślenia efektu.

Miałem zbyt sucho w gardle. Dawno temu cokolwiek piłem.

Kardiasz sprawiał wrażenie, jakby nie usłyszał moich słów.

– Jak tam twoje spotkanie z Lesterem i braćmi Winston? – rzucił nagle.

– Przyjemne.

– Urządzę wam kolejne, jeśli nie będziesz trzymał języka za zębami.

Nic nie odpowiedziałem. Zdecydowanie nie miałem ochoty na kolejne pobicie.

– Tak trzymaj – pochwalił mnie Kardiasz. – Pamiętasz może, o czym ostatnio rozmawiałeś z Hranntonem?

Milczałem.

– Odpowiadaj! – krzyknął hrabia i kopnął w krzesło.

Jedna z tylnych nóżek odskoczyła i poleciała w kąt.

– Pamiętam – odpowiedziałem balansując na granicy przewrócenia się.

Z ciemności wyszła kolejna osoba. Kolejny bogaty, wysoko urodzony mężczyzna ubrany w drogie szaty. Miał długą, szarą brodę. Wyglądał na osobę mądrą i wykształconą. Nie znałem go. Rozkojarzyłem się, a tym samym straciłem równowagę i wyłożyłem się jak długi. Kardiasz wybuchnął okropnym śmiechem. Po chwili dołączył do niego nowo przybyły. Ta dwójka stała nade mną i bezwstydnie śmiała mi się prosto w oczy.

– To ten twój złodziej? – zapytał nieznajomy mi osobnik.

– Tak, to on – odpowiedział Kardiasz dziwnie się uśmiechając.

– Niezdara z niego. Tacy jak on nie nadają się na złodziei – rzucił nowo przybyły, lustrując mnie wzrokiem. Uwaga zabolała. Bardzo mocno zabolała.

– Jest najlepszy w fachu. Dyskretny, szybki i wyjątkowo skuteczny – zripostował Kardiasz. Byłem mu za to wdzięczny. Mało brakowało, a wybuchłbym.

– Podnieś go. Chcę się przyjrzeć.

Kardiasz, sapiąc, podniósł krzesło, pociągając mnie razem z nim. Warknąłem na hrabię i ponownie wyłożyłem się na podłodze. Zimnej, kamiennej podłodze, na pewno nie przeznaczonej do leżenia.

– Może po prostu go rozwiąż – zaproponował drugi mężczyzna.

Kardiasz niechętnie zaczął rozplątywać węzły. Robił wszystko powoli, pokazując, że zostało to na nim wymuszone.

Hrannton mówił coś o hrabi, jednak ten musiał być wyższy tytułem od Kardiasza. Wydawał mu rozkazy, co nie przeszłoby bez agresywnej reakcji młodzieńca, gdyby dostawał je od osoby niżej postawionej. Pozostawało pytanie, kim był ów wysoko urodzony nieznajomy? Szybko dostałem odpowiedź.

Gdy żaden sznur nie ograniczał już mojej wolności, a służba wymieniła uszkodzone krzesło na takie ze wszystkimi nogami na miejscu, dodatkowo przynosząc dwa nowe siedziska, przeszliśmy do interesów. Siedziałem, ja – zawodowy złodziej, a naprzeciwko dwóch wysoko postawionych, którzy mogli pogrążyć mnie jednym słowem.

W tamtym momencie czułem się z nimi równy. To była tylko złuda. Biedny nigdy nie będzie równy z bogatym.

– Afiriniusz, książę Welnart – przedstawił się nieznany mi mężczyzna. – Szukam specjalisty w twoim fachu.

– Do czego? – zapytałem niepewnie.

– Oferta została już tobie przedstawiona przez… Jak on miał na imię?

– Hrannton. Przez Hranntona – uzupełnił hrabia Kardiasz. Nie podobało mi się, że moja działalność zyskała taką popularność.

Dwulicowa szuja – rzuciłem w myślach i dodatkowo jeszcze kilka innych epitetów. Wszystkie dogłębnie określały mojego byłego współpracownika.

– Tak, tak. Właśnie przez niego – potwierdził Afiriniusz.

– Chodzi o ten wazon? – dopytałem.

– Nie o wazon. O amforę – książę zdecydował, że musi mnie dogłębnie doedukować. – Amfora to specyficzny rodzaj wazonu, rzadko spotykany.

– Coś jest na rzeczy? – zapytałem.

– Słucham? – książę nie zrozumiał.

– Czemu potrzeba czcigodnemu księciu złodzieja? Przecież z taką pozycją może sobie czcigodny książę wziąć każdą amforę, jaką by czcigodny książę chciał. – Wiedziałem, o co tak naprawdę chodzi. Łgałem.

– Sprawa jest niezwykle delikatna… – zaczął Kardiasz.

– Nie trzeba, sam mu wytłumaczę – przerwał książę, poprawiając się na krześle. Robił to jak jakiś król. Wpływał na moje nerwy. – Amfora należy do pewnego czarodzieja, mającego siedzibę w wieży.

– Nie okradam czarodziejów – przerwałem.

– No to będziesz musiał, bo… – Kardiasz poderwał się z krzesła.

– Spokojnie, spokojnie – mitygował go książę. Młody, wybuchowy hrabia niezadowolony wrócił na swoje miejsce. – Załatwmy to pokojowo. Nie wszędzie trzeba wyciągać armaty.

– Uważa pan, że tu nie trzeba? – spytałem. Po chwili zreflektowałem się. – Czcigodny książę. Czcigodny książę, nie pan. Nie pan.

Kardiasz spiorunował mnie wzrokiem. Mała wpadka podczas negocjacji. Przynajmniej Afiriniusz nie wyglądał na urażonego. Niektórym brakuje dystansu, a inni go mają.

– Można to załatwić pokojowo – stwierdził książę.

– Jak już mówiłem, nie zajmuję się okradaniem czarodziei.

– A co, jeśli korzyści, wynikające ze zlecenia, będą bardzo wysokie? – zapytał Afiriniusz.

– Nadal.

– A co, jeśli oszczędzimy życie siedzącego w celi obok Hranntona? – zapytał Kardiasz. W jego oczach można było zobaczyć triumf.

Coś się we mnie zatrzęsło. Jakby zabawka w odłożonym i zapomnianym pudełku.

– Władza miasta z chęcią przyjmie go z otwartymi rękoma. Już zadbamy o to, razem z księciem Afiriniuszem – zaognił sytuację hrabia.

Z jednej strony książę był tak naprawdę głową sąsiedniego państwa. Welnart jest małe, ale to nadal państwo. Zlecenia odbierane od takich person nigdy nie kończą się dobrze. Z drugiej strony nie mogłem zostawić byłego wspólnika. Nawet jeśli był zdrajcą i nawet jeśli nie chciałem mieć już z nim nic wspólnego. Dopóki nasze drogi pozostawały splątane, wypadało pomóc. Podjąłem decyzję. Zapewne po wykonaniu roboty Kardiasz sprzątnąłby nas obu. Nie wiedziałem, w co się pakowałem.

– Zrobię to. Pod warunkiem zapewnienia nietykalności po wykonaniu zadania.

Książę zaklaskał, a na jego twarzy wykwitł szeroki uśmiech.

– No to się dogadaliśmy. Kardiasz, dawaj tutaj najlepsze wino, a najlepiej dwie butelki! Teraz możemy przejść do meritum.

Młody hrabia wyszedł z lochu. Po chwili odezwał się do mnie książę Afiriniusz. Miał inny ton niż przedtem. Mówił cicho, jakby bał się, że ktoś usłyszy.

– Oddam ci jego hrabstwo – powiedział prawie szeptem.

– Co?

– Przyniesiesz mi amforę, to zostaniesz hrabią. Kardiasz dostanie pod swoją opiekę najwyżej baronię.

– Nie chcę tego.

– Każdy chce.

– Nie ja – odpowiedział. Po chwili dodałem. – Zrób z Hranntona hrabię. Nie ze mnie.

Książę ucichł, Kardiasz wracał z butelkami wina.

– Chodź tu, nalewaj. Nie mogliśmy się doczekać – powiedział Afiriniusz i porozumiewawczo na mnie spojrzał.

Kardiasz rozlał wino do trzech przyniesionych kieliszków po czym odstawił butelkę na podłogę.

– Chciałbym porozmawiać na temat szczegółów kradzieży – zaczął książę.

– Podaj miejsce, czas i dokładnie, co mam ukraść, reszta spoczywa na mnie – powiedziałem. – O zapłacie pogadamy, gdy przyniosę amforę.

– Szkoda, że nie ma na świecie więcej takich ludzi. – Afiriniusz podniósł kieliszek i z uznaniem pokiwał głową. Ja i Kardiasz także podnieśliśmy swoje kieliszki. – A teraz pozwólcie, że udam się za potrzebą.

Odstawił na podłogę kieliszek, wstał i wyszedł. Zostałem sam z Kardiaszem i pustym krzesłem.

– Nie pomyślałeś, żeby przynieść mi jakiś posiłek? – zapytałem.

– Nie prosiłeś.

– Czasami trzeba się po prostu domyśleć.

Zapadła między nami cisza.

– Wiesz, że on chce ciebie wykręcić i zabrać ci hrabstwo? – rzuciłem.

– Wiem.

– Dlaczego więc tak mu wylizujesz dupę?

– Odwal się.

– Niezbyt elokwentne słowa, jak na hrabię.

Kardiasz poderwał się z krzesła.

– Długo jeszcze będziesz? – zapytał hrabia nie kryjąc agresywnego tonu. – Jedno słowo, a pożałujesz.

– Dobrze, dobrze. Już koniec – powiedziałem, a Kardiasz ponownie usiadł.

Wróciliśmy do nieodzywania się. Usłyszałem kroki, nadchodził książę głośno stukając butami.

– Przepraszam za swoją nieobecność – powiedział. – Może wyniesiemy się z tych zapyziałych lochów? Na górze znacznie przytulniej i cieplej.

Kardiasz podłapał pomysł i po chwili siedzieliśmy już przy wielkim, obiadowym stole. Mogłoby przy nim usiąść co najmniej sto osób. Pomieszczenie dekorowały trzy srebrne żyrandole. Stół był przygotowany i zastawiony. Tak pełna zastawa była rzadko spotykana nawet w wyższym towarzystwie. Noże, widelce, kieliszki, talerze, miski do zupy, widelczyki do ciasta, łyżeczki. Wszystko srebrne i tak bogate, że aż raziło w oczy. W myślach obliczałem potencjalną wartość sztućców. To moja taka mała naleciałość zawodowa.

Za naszymi plecami zaczęła krzątać się służba. Przynosili różne dania. Była kaczka z jabłkami i carpaccio z buraków. Nigdy nie widziałem takich potraw na oczy. Hrannton pozostał w celi. Był nieprzytomny. Hrabia obiecał uwolnić go, gdy odzyska przytomność. Ci mężczyźni grozili i próbowali mnie zastraszyć. Po tym wszystkim poszedłem z nimi biesiadować, jakby żadne złe słowa nie zostały wcześniej wypowiedziane.

– Ta wieża czarodzieja stoi na granicy Welnart – zaczął książę, wycierając ręce w serwetkę. W jego brodzie zaplątało się kilka kawałków kaczki. – Od strony Raysen. Zbudowano ją na przełęczy. Na naszej wschodniej granicy występują góry. Wieżę rozpoznasz po kolorze cegły. Jest mocno jasnoniebieska, wręcz turkusowa.

– To kawał drogi stąd – rzuciłem.

– Poniesiemy koszty podróży – zaoferował książę.

– Niech będzie. Potrzebny mi niewyróżniający się wóz i dwa konie.

– Załatwione – przypieczętował umowę Afiriniusz.

– Czy mógłbym prosić czcigodnego księcia o opis tejże upragnionej amfory? – zapytałem, biorąc dokładkę carpaccio z buraków.

Afiriniusz przez chwilę nie robił nic, jakby został zamieniony w posąg. Przez głowę przeleciała mi myśl, że może przestał oddychać.

– Jest duża, gliniana i mocno wypalona – zaczął nagle. – Wręcz czarna. Może być ciężka, lecz za to nie poręczę. Zdecydowanie będzie się wyróżniać, zwrócisz na nią uwagę.

– Jeśli mogę, to ponownie zapytam czcigodnego księcia. Dlaczego właśnie ta waza?

Kardiasz przestał jeść. Jakby kierunek, w którym drążyłem, był odpowiedni, jeśli chciałem się czegoś dowiedzieć.

– Nie waza, tylko amfora – poprawił mnie Afiriniusz. – Czarodziej obiecał mi ją już bardzo dawno. Obietnicy do dzisiaj nie spełnił i najwidoczniej nie zamierza. Postanowiłem wziąć sprawy w swoje ręce. No, ale przecież armii na czarodzieja wysłać nie wypada.

Jakby Welnart słynęło z rozwiniętego wojska. Czarodziej by taką armię rozrzucił na cztery strony świata – skwitowałem w myślach.

– A więc zemsta? – podsumowałem zerkając to na Kardiasza, to na Afiriniusza.

– Nie, nie. Nie zemsta. Sprawiedliwość – odpowiedział książę. Kardiasz powrócił do jedzenia. Zagrożenie zostało zażegnane.

 

***

 

Wyruszyłem następnego dnia.

Książę Afiriniusz tak jak obiecał załatwił mi powóz i zaprzągł do niego konie. Podróżowaliśmy całe dwa dni i dwie noce. Razem ze mną jechała dwójka woźniców. Ja spałem cały czas. Droga minęła szybko.

Woźnice kazali mi wysiąść około dwustu łokci przed wieżą.

– Zawracamy. Dalej będzie można nas zobaczyć z okna – powiedział jeden, gdy opuściłem powóz.

– Jest tu jakaś karczma? – zapytałem. Miałem ze sobą jedynie średniej wielkości bagaż zawinięty w czerwony materiał.

– Panie nie ma, toż to pustkowie – odpowiedział ten drugi i odjechali, aż się kurzyło.

Zakląłem.

Czekało mnie kilka dni spania w górskiej dziczy i nie byłem z tego powodu zadowolony. Wolałem wygodne łóżko w karczmie niż zimne kamienie. Gdybym miał wybór, to pozostałbym w Reese, powłóczyłbym się po ulicach myśląc o niczym i żyjąc z drobnych kradzieży. Zostało mi postawione ultimatum. Było już za późno na jakąkolwiek zmianę decyzji. Byłem na pustkowiu, a droga powrotna zajęłaby więcej niż tydzień. Książę Afiriniusz obiecał wysłać powóz cztery dni po mnie. Miałem całe cztery doby na okradnięcie czarodzieja. Cztery noce spania w jaskini lub pod krzaczkiem. Los się do mnie nie uśmiechnął.

Zarzuciłem bagaż na ramię i wyruszyłem w stronę wieży. Chciałem się jej bliżej przyjrzeć. Wcześniej założyłem, że bezpieczniej będzie wejść do środka oknem niż głównymi drzwiami, więc w ostatnim momencie do bagażu wrzuciłem raki na buty oraz linę z zaczepem. Lepiej nadmiernie się przygotować, niż obudzić z ręką w nocniku.

Widok wieży na horyzoncie zaczął się wyostrzać. Najniższe otwory okienne znajdowały się na wysokości dziesięciu łokci. Nie było źle. Z łatwością mógłbym się tam wdrapać. Wchodziłem na wyżej położone miejsca. Światło, odbijające się od turkusu wieży, raziło oczy. Czyn kradzieży musiałem popełnić podczas czwartej nocy. Gdyby rankiem czarodziej zauważył brak amfory, ja byłbym już dawno na wozie wracającym do Reese. Przez resztę czasu miałem w planach wybadać temat.

Wiem już o tobie i o tym, co zamierzasz zrobić. – Rozległ się charczący głos w mojej głowie.

Stanąłem jak wryty. Nie spodziewałem się, że zostanę dostrzeżony tak szybko. Całe przedsięwzięcie poszło się walić. Właśnie dlatego nie chciałem okradać czarodzieja. Nigdy do końca nie wiesz, na co się piszesz. Są nieprzewidywalni.

Może wejdziesz? Napijemy się naparu z ziół. – Ponownie usłyszałem słowa w głowie. Tak jakby ktoś siedział w moim mózgu i podawał myśli.

Nie było już odwrotu. Poszedłem w stronę drzwi frontowych wieży, wypadało skorzystać z zaproszenia. Gdzieś głęboko w sobie miałem potrzebę wytłumaczenia się przed czarodziejem, chciałem zrzucić całą winę na księcia Afiriniusza. Tak naprawdę, nie miało to żadnego sensu, jeśli telepatycznie przekazał słowa, to i tak zapewne znał już wszystkie moje wspomnienia i myśli. Z tymi czarodziejami to nigdy nic nie wiadomo. Gdy nie wrócę do Reese z amforą, zostanę wrogiem narodu i będę ścigany przez całe państwo Welnart. Hranntona stracą na szubienicy, ale ja mogłem uciec. Oczywiście jeśli nie zabije mnie czarodziej. Istnieją inne kraje, w których mógłbym żyć. Możliwość zaszycia się gdzieś na prowincji Raysen jest także do rozważenia. Trudno będzie mnie znaleźć w tak rozległym państwie.

Nie myśl tyle. Chodź już, stygnie – usłyszałem.

Posłuchałem głosu i wszedłem do turkusowej wieży. Uderzył mnie kontrast między wnętrzem, a zewnętrznym wyglądem budynku. W środku było o wiele ciemniej, nadal niebiesko, ale ciemniej. Zamiast turkusu występował granat. Przede mną wiły się schody na górę, zajmowały połowę szerokości wieży. Wszystko sprawiało nieprzyjemne wrażenie. Nie chciałem tam być. Gdybym mógł, to obróciłbym się na pięcie i uciekł w siną dal, jednak gościnności czarodziei nie należało lekceważyć. Kto wie, czy pędząc w popłochu, nie dostaniesz piorunem w plecy. Z czarodziejami trudno jest się obchodzić, ponieważ nikt do końca nie wie, co tak naprawdę potrafią, pozostaje jedynie strach.

Chyba naprawdę masz zamiłowanie do zimnych herbat – skomentował głos.

Nie trzeba było mnie dłużej zapraszać. Postawiłem stopę na schodach. Po moim ciele przeszedł nieprzyjemny chłód. Dostawiłem drugą. Ten chłód, obrzydliwy chłód. Z każdym następnym stopniem przechodzący mnie dreszcz był coraz cieplejszy. Przyzwyczajałem się do tego.

Dotarłem na pierwsze piętro. Był na nim tylko stolik kawowy oraz dwa metalowe ozdobne krzesła. Na stoliku stał gliniany dzbanek, z jego dzióbka wydobywała się para. Obok, na dwóch malutkich talerzykach, stały białe filiżanki. Pływała w nich jasnobrązowa ciecz.

– Siadaj. – Odezwał się głos w głowie. Posłuchałem.

Siadłem do stolika, podniosłem filiżankę i wypiłem łyk. To było dziwne.

– Napar w filiżankach nie paruje – stwierdziłem.

– Jesteś niesamowicie spostrzegawczy. – Zostałem sarkastycznie pochwalony.

– Nie pokażesz się? – zapytałem nagle.

– Przecież mnie widzisz. Jestem wszystkim w okolicy. Wieża to serce i miejsce stężenia mojego bytu. Tutaj mogę zrobić wszystko, na zewnątrz moja władza jest ograniczona.

Nie spodziewałem się tego.

– Chciałem przekazać amforę księciu Afiriniuszowi, tak jak się umawialiśmy. Nie nadaremno zwą mnie prawdomównym Hireneuszem. Jednak nastąpiły pewne zdarzenia i nie byłem już w stanie tego zrobić, czekałem na posłańca – powiedział głos. Nie byłem pewny, czy przypadkiem nie mówi tego cała wieża. – Możesz wziąć amforę. Masz na to moją zgodę.

Najbardziej chciałem zabrać już ten głupi wazon i uciec gdzie pieprz rośnie, jak najdalej od wieży i tego całego czarodzieja.

– Widzę, że ci się tu nie podoba – stwierdził Hireneusz.

Słowa uwięzły mi w gardle. Próbowałem coś wydukać, ale nie mogłem. Poczułem się zagrożony.

– Nic ci nie zrobię, weź amforę i możesz iść – dodał po chwili. Bezwstydnie czytał w moich myślach.

Pod ścianą pojawił się wielki czarny dzban.

– Nie krępuj się – ponaglił mnie Hireneusz.

Jak głupi posłuchałem go i wziąłem do rąk naczynie. Nagle świat odwrócił się do góry nogami. Wyleciałem jak z procy i uderzyłem plecami o sufit. Amfora wypadła mi z rąk i stłukła się, uderzając o podłogę.

Przestałem być na pierwszym piętrze wieży. Zamiast tego stałem na niekończącej się pustyni. Wszędzie leżały tony piasku, a słońce niemiłosiernie prażyło. Było gorąco. Zacząłem się pocić. Dałem się złapać w pułapkę zastawioną przez czarodzieja.

– Witaj, wybawicielu. – Powiedział głos w mojej głowie. Tym razem nie był to Hireneusz.

Obok mnie wylądowała długowłosa kobieta. Piasek zafalował pod jej stopami. Ubrana była w białą szatę, przydużą i zrobioną z delikatnego materiału, sprawiała wrażenie, że zaraz sam wiatr ją porwie. Uwagę najbardziej zwracało trzecie oko widoczne na jej czole. Gdyby nie ono, mogłaby być normalną kobietą. Od razu wiedziałem kim jest. W Zirze nawet ci najbiedniejsi mogą usłyszeć historie o różnych bóstwach i ich przygodach. Przede mną stała bogini igrzysk, zabawy i rywalizacji, czcigodna Fina.

Zlustrowała mnie trzecim okiem i powiedziała, tym razem nie wdzierając się słowami do mojej głowy:

– Widzę, że udało ci się mnie rozpoznać.

– Pani jest nie do pomylenia z kimkolwiek innym – powiedziałem i uklęknąłem na jedno kolano w celu ukazania czci.

– Wstawaj, przecież wiem, że robisz to z przymusu – powiedziała nerwowo machając ręką. – Nie po to siedziałam czterysta lat w samotności, aby teraz jakiś gówniarz przede mną klękał.

Wstałem. Wychodziło na to, że to Finy tak bardzo pragnął Afiriniusz.

– Pani…

– Ja tu teraz mówię – przerwała mi. – Proponuje zabawę, układ, jakkolwiek chcesz to nazwać. Chyba mówicie na to turniej lub zawody, ale nazewnictwo zostawię tobie.

Zacząłem się bać. Przerażało mnie, z jakim szaleństwem w oczach wypowiada wszystkie słowa. Emanowała od niej zła, nieprzyjemna aura.

– Postawimy na szali dwie równorzędne rzeczy – dodała. – Moją nieśmiertelność i twoje życie. Zwycięzca zgarnia wszystko.

– Zabijesz mnie, kiedy przegram? – upewniłem się, pomijając zwroty grzecznościowe. Fina powiedziała wprost, że nie chce ich słyszeć.

– Nie, to by było marnotrawstwo… Wykorzystam twoje ciało i wydostanę się z tego więzienia. Zamiast mnie, ty tutaj zostaniesz. Będę wolna, nareszcie! Po czterystu latach.

Gdy Fina zaproponowała zawody, nie mogłem już się wycofać. W opowieściach o niej jako bogini, wszechobecny jest motyw odmówienia udziału. Konsekwencje są wtedy o wiele większe niż w wyniku przegranej. Wiedza sprawiająca wrażenie bezwartościowej, może uratować życie. Kolejna sytuacja, w której nie mam żadnego wyboru i po prostu muszę wykonywać rozkazy. Coraz mniej mi się to podobało. Los mi nie sprzyjał.

Bogini zamyśliła się, a jej trzecie oko czujnie mnie obserwowało.

– Jeśli wygrasz, przekażę ci to, co sprawia, że nie umieram. Przestaniesz zamartwiać się starością i pozwolę ci opuścić to miejsce. – Kiwnąłem głową na znak zgody.

Nagle bogini wybuchnęła opętańczym śmiechem.

– Tylko kto powiedział, że wygrasz?

Była szalona, nawet ja mogłem to stwierdzić. Opowieści opisywały ją jako boginię sprawiedliwą i oddaną wiecznej rywalizacji. Długa samotność może zniszczyć nawet istotę wyższą.

– Naszą rozgrywkę przeprowadzimy w formie czteroczęściowej. Zwycięży ten, kto wygra najwięcej rund – zaczęła. – Twoim przeciwnikiem będzie mój żołnierz. Na szczęście, mam tutaj nad wszystkim władzę. – Grunt po jej prawej stronie zaczął wirować. Po chwili z tego miejsca wyrósł człekopodobny twór, stworzony jedynie z piasku. – Rywalizacja będzie trudna, zaczynamy od biegu po ruchomych piaskach, reszty konkurencji nie zdradzę. Czymże są zawody bez nutki niespodzianki?

Zaczynało się robić nieciekawie. Człowiek, stworzony przez Finę, miał zdecydowanie większe szanse ode mnie. Fina poleciała w górę, aby móc wszystko obserwować. Istota ustawiła się obok mnie. Przed nami z malutkich okruchów utworzyły się utwardzone barierki wytyczające trasę. Piasek leżący na linii biegu zaczął wyglądać niebezpiecznie, tak jakby mógł mnie wciągnąć w każdym momencie.

– Na mój sygnał… – powiedziała bogini.

Człowiek z piasku przybrał pozycję startową, ja poszedłem w jego ślady. Miałem do przebiegnięcia około sto łokci przez piasek pragnący pożreć mnie na surowo. Nagle w głowie zaświtała mi zbawienna myśl.

– Na miejsca… Gotowi… start! – krzyknęła bogini. Jej głos kipiał z podniecenia.

Żołnierz Finy rozpoczął bieg, piasek jedynie delikatnie go spowalniał. Szala zwycięstwa była zdecydowanie przechylona w stronę mojego przeciwnika. Postanowiłem podejść do tego błyskotliwie, zamiast rzucić się w tony ruchomego piasku, wskoczyłem na barierkę. Zacząłem iść. Trudno było utrzymać równowagę, chwila nieuwagi, a wylądowałbym na torze. Piaskowy człowiek był zdecydowanie szybszy. Gdybym nie musiał uważnie kontrolować, gdzie stawiam stopy, mógłbym łatwo go wyprzedzić. Udało mi się przejść połowę toru, a on był już na mecie. Jeden punkt dla Finy, zero dla mnie.

Nagle barierki rozsypały się, a ruchome piaski zniknęły. Poleciałem w dół i na szczęście wylądowałem prosto na stopach. Przy takim upadku mogłem łatwo skręcić kostkę i na zawsze pożegnać się z wolnością. Piaskowy człowiek stał i nie okazywał żadnych emocji. Był po prostu zwykłym narzędziem do wygrywania konkurencji. Bez celów, bez pobudek i bez jakichkolwiek uczuć.

Z góry zleciała Fina. Wylądowała obok mnie, jej trzecie oko poruszało się niespokojnie.

Zastanawiało mnie, czy przez ten wybryk poniosę jakieś konsekwencje.

– Robiłeś wszystko zgodnie z zasadami, ponieważ nie nakazałam biec po wytyczonej trasie. Równie dobrze mógłbyś pobiec obok – dodała. – Nie myśl, że znów mnie przechytrzysz. Teraz będę uważniej formułować zasady.

Zakląłem w duchu. Miałem okazję zdobyć jeden punkt i jej nie wykorzystałem. Ten jeden punkt mógł być kluczowy w końcowym rozrachunku. Tymczasem ja przekazałem Finie prezent w postaci przewagi, jakby miała jej za mało. Dodatkowo zamknąłem sobie ścieżkę do naginania zasad, kompletnie za darmo. Piaskowy żołnierz nienaturalnym krokiem podszedł do mnie i stanął jak słup soli naprzeciwko Finy.

– Czas na kolejną konkurencję – powiedziała bogini. – Tym razem spróbujecie swoich sił w rzucie do celu.

Mówiła w formie „wy”, jakby piaskowy twór także słuchał. Szczerze w to wątpiłem.

Z piasku wyrosły dwa cele strzeleckie, ustawione obok siebie. Z podłoża powstały również identyczne miejsca, z których mieliśmy oddawać rzuty. Przy każdym ze stanowisk pojawiły się cztery włócznie.

– Każdy ma cztery rzuty – zaczęła tłumaczyć zasady Fina. – Opuszczenie stanowiska przed końcem konkurencji jest równoznaczne z przegraną. Trafienie w środek to sto punktów, z każdym okręgiem wartość zdobytych punktów zmniejsza się o dziesięć. Rzut poza tarczę jest za zero. Rzucacie na mój sygnał.

Wszedłem na stanowisko i wziąłem do ręki jedną z włóczni. Człowiek z piasku zrobił to samo, jednak w jego ruchach nie było żadnej naturalności. Włócznia była twarda, przypominała prawdziwą i mogła łatwo zmylić, udając dobrą metalową broń, jeśli nie wiedziało się, z czego tak naprawdę została stworzona.

– Przygotować się do rzutu! – krzyknęła Fina ponownie wzlatując na lepsze miejsce do obserwacji.

Odległość od celu oszacowałem na około dwadzieścia łokci.

– Rzucać!

Wziąłem mocny zamach i wypuściłem dzidę. Broń nabrała rozpędu i leciała idealnie prosto w sam środek.

Nagle stało się coś, czego nigdy bym się nie spodziewał. Przed moją włócznią piasek powstał i zmienił jej tor lotu tak, że minęła się z celem o kilka dobrych palców.

– Co?! – wyrwało mi się.

Zerknąłem na tarczę, do której celował mój przeciwnik, włócznia tkwiła w samym jej środku. Gdzieś nade mną usłyszałem rechot Finy.

– Mocny ten dzisiejszy wiatr, mocny – powiedziała nadal się śmiejąc.

W opowieściach, których słuchałem z przejęciem w czasach młodości, Fina zawsze grała czysto. Stawała za sprawiedliwym duchem rywalizacji. Tymczasem mnie oszukała. Starała się uniemożliwić mi wygraną, jakby nie mogła przejąć mojego ciała od razu i musiała bawić się w zawody.

– Następny rzut – oznajmiła.

Niepewnie wziąłem do ręki oszczep i wymierzyłem. Piaskowy żołnierz miał sto punktów przewagi.

– Rzucać!

Rzuciłem. W głębi duszy liczyłem na to, że Fina odpuści sobie oszukiwanie. Jednak ponownie piasek przed moją włócznią podniósł się i zmienił jej tor lotu. Człowiek z piasku, tak jak poprzednim razem, zdobył setkę. Byłem zły, zdenerwowany i zawiedziony swoją bezsilnością. Rywalizowałem z istotą wyższą, która zdecydowanie miała nade mną władzę.

– Jaka z ciebie bogini rywalizacji? Oszukujesz i łżesz w żywe oczy – nie wytrzymałem.

Fina nawet na mnie nie spojrzała, jakbym był mrówką, której żywotem nikt się nie przejmuje.

– Do rzutu! – krzyknęła niewzruszona.

Zakląłem i wziąłem kolejną włócznię do ręki.

– Rzucać!

Spodziewałem się kolejnego oszustwa ze strony bogini. Tym razem intuicja zawiodła. Piasek się nie poruszył, tak jakby moje słowa do niej dotarły. Oszczep trafił w pole za dziewięćdziesiąt punktów, mój przeciwnik zdobył sześćdziesiąt. W ogólnym rozrachunku piaskowy żołnierz miał sto siedemdziesiąt punktów przewagi. Przegrałem, znów przegrałem. Fina nie musiała mi przeszkadzać, sam się pogrążyłem nie trafiając w środek.

– Następny! – rozkazała.

Rzut był honorowy. Nic już dla mnie nie znaczył. Emocje we mnie buzowały. Nie pamiętałem, kiedy ostatnio byłem tak wściekły. Zamiast celować w tarczę, wziąłem zamach i rzuciłem w boginię. Włócznia leciała prosto w jej splot słoneczny. Miałem nadzieję, że tym wybrykiem zabiję Finę i wywalczę sobie wolność. Grot włóczni już prawie musnął jej ciało, gdy bogini zamieniła się w piasek. Zwykły, szary, spadający piasek. Oszczep wbił się w ziemię trochę dalej, w tym samym czasie Fina znów stała się Finą. Tą obrzydliwą Finą z trzecim okiem na czole, Finą szalenie pragnącą rywalizacji. Nie, nie rywalizacji, pragnącą zwycięstwa, zwycięstwa zdobytego nawet oszustwem. Ona nawet nie przejęła się moją próbą zamachu. Zleciała na dół tak jak poprzednio.

– Tym razem spróbujecie swoich sił we wspinaczce.

Miałem ochotę rzucić się na nią z gołymi rękoma. Na nic by się to zdało. Musiałem się uspokoić. Miałem jeszcze szansę zremisować, musiałem jedynie wygrać dwie ostatnie konkurencje. Tylko dwie konkurencje. Potem najprawdopodobniej nie będę już sobą.

Z ziemi wyrosło coś na podobieństwo drzewa. Miało gruby pień, od którego odchodziły konary. Na samej górze, oparta na gałęziach, była platforma z utwardzonego piasku. Wszystko wyglądało stabilnie, jakby piasek zamienił się w kamień.

– Punkt zdobędzie ten, kto pierwszy postawi obie stopy na samej górze.

Ja i piaskowy twór podeszliśmy do imitacji drzewa. Nie wiedziałem, na co się przygotowywać. Zastanawiałem się, czy Fina znów przechyli szalę zwycięstwa na swoją stronę. Równie dobrze mogła przytrzymać mnie swoim piaskiem, abym w ogóle nie wystartował.

– Na mój sygnał! Trzy… dwa… jeden… start!

Rzuciliśmy się na piaskową budowlę. Skoczyłem i mocno objąłem pień. Zamiast utrzymać wysokość, zsunąłem się. Zerknąłem na mojego przeciwnika, miał ten sam problem.

Zmieniłem podejście i postanowiłem użyć palców jako haków. Ponownie podskoczyłem i wbiłem dłonie po same knykcie. Nie było to najprzyjemniejsze uczucie. Drzewo nie okazało się tak twarde, jak wcześniej sądziłem. Utrzymywałem się jedynie na mięśniach rąk. Oparłem nogi o pniak, aby rozłożyć wagę ciała. Zerknąłem na przeciwnika. Zaczął się powoli wspinać. Mozolnie wkładał stopy w powstałe dziury po usypującym się piasku.

Miałem szansę wygrać. Zacząłem na zmianę wbijać palce coraz wyżej. Gdy dotarłem do rozgałęzienia, znów spojrzałem w dół. Człowiek z piasku przyśpieszył i był teraz centralnie pode mną. Wbiłem mocniej dłonie w zbity piach i zdzieliłem go nogą. Myślałem, że w taki sposób nic nie zdziałam, ale istota rozsypała się. Sypki piasek poleciał łokieć w dół, twór odzyskał tam stałą postać i ustabilizował swoją wysokość. Jeśli Fina oszukiwała w poprzednich konkurencjach, dlaczego ja miałem grać czysto?

Wybrałem gałąź po zewnętrznej stronie i znów zacząłem się wspinać. Owinąłem nogi wokół niej i podciągałem się rękoma. Musiałem wyglądać zabawnie, zapewne, jak śpiący w dżungli zwierzak. Jednak nikomu nie było do śmiechu. Ani mnie, ani Finie widzącej, że wygrywam. Byłem już pod platformą, gdy podopieczny bogini dopiero wszedł na gałąź. Nie miał szans mnie dogonić. Wdrapałem się na metę i postawiłem tam dwie stopy. Drzewo zniknęło, a piasek zmiękczył moje lądowanie. Człowiek Finy rozsypał się, a potem zwarł ponownie, gdy był już na ziemi. Takiemu to dobrze.

Podeszła do nas Fina. Na twarzy miała grymas niezadowolenia.

– Przed wami czwarta i ostatnia konkurencja – zaczęła. – Remis jest bliski, więc ta runda liczy się jako dwie.

Jej trzecie oko cały czas mnie obserwowało.

– Będziecie walczyć! – krzyknęła. – Kto opuści koło, przegrywa. Śmierć także jest równoznaczna z przegraną.

Nigdy nie byłem dobry w walce. Wolałem pozostać niezauważony niż przeprowadzać frontalny atak. Potyczki były moją piętą achillesową. Wtedy wszystko zależało od tego, czy uda mi się pokonać piaskowego żołnierza. Bałem się, że pogrążę swój los. Zawsze byłem tchórzem i ciągle uciekałem. Tym razem nie miałem dokąd uciec.

Przed nami z ziemi wyrosło podwyższenie. Było okrągłe, niczym ring. Na jego końcach, naprzeciwko siebie, stały stanowiska z bronią. Wszedłem na górę, człowiek Finy zrobił to samo. Bronie były różnorodne: włócznie, miecze, kopie, buzdygany, sztylety. Wszystko powstało z piasku. Wziąłem dwa sztylety, jeśli miałem wygrać, musiałem wykorzystać swoją zwinność i delikatną posturę. Zerknąłem na podopiecznego Finy, w dłoniach trzymał miecz.

– Ustawić się! – Ja stanąłem na jednym z krańców okręgu, a mój przeciwnik na drugim. – Walka!

Piaskowy twór rzucił się w moją stronę. Odbijał się swoimi silnymi nogami od podłoża. Robił dwułokciowe susy. Skupiłem się, miałem przewagę w szybkości. Moją bronią można było zadać cios i prędko się wycofać. Miecz był bardziej powolny. Podszedłem do przodu, aby koniec ringu nie ograniczał moich uników.

Piaskowy człowiek dobiegł do mnie i zamachnął się mieczem od dołu. Z łatwością uniknąłem ostrza, ruchy mojego przeciwnika były powolne i nienaturalne. Ja za to reagowałem szybko. Wyrwałem do przodu i ciąłem go obydwoma nożami. Piasek w miejscu, w które celowałem, rozsypał się, a potem ponownie zwarł. Fina mnie oszukała, a ja ponownie się jej tak łatwo dałem. Nie mogłem przecież zranić chodzącego piasku.

Z góry nadleciał miecz, odskoczyłem w bok, a broń piaskowego żołnierza zanurzyła się w podłożu aż po samą klingę. Twór wyciągnął ją niewzruszony.

Jeśli chciałem przeżyć, musiałem wymyślić coś błyskotliwego i cwanego. Nagle w mojej głowie zaświeciła się lampka. Połączyłem fakty. Przeszedłem od razu do działania. Pobiegłem na kraniec okręgu i tam stanąłem, czekałem na przeciwnika. Podopieczny Finy zbliżał się. Gdy był już blisko wziął zamach, chciał ciąć mnie od boku.

Idealnie – pomyślałem.

Ostrze nadlatywało w moją stronę. Wykorzystałem mięśnie nóg i wyskoczyłem najwyżej jak potrafiłem. Nie udało mi się w całości przeskoczyć broni, miecz zahaczył o dół mojej stopy, zabolało. Jednak tyle wystarczyło, człowiek z piasku stracił równowagę, a ja przypieczętowałem jego los, lądując na piaskowych plecach. Wyleciał poza koło. Wygrałem!

Okrąg rozsypał się, a wraz z nim wszystkie bronie. Wpadłem w euforię, przecież udało mi się dokonać wręcz niemożliwego.

Nagle silnym uściskiem objęły mnie piaskowe macki. Nie zauważyłem nawet kiedy się pojawiły. Zostałem podniesiony do góry, prosto przed Finę.

– Myślisz, że tak łatwo ze mną wygrać? – zapytała, jej trzecie oko było czerwone. – Twoje zawody jeszcze się nie skończyły.

Piach dostał się do nosa. Nie mogłem złapać oddechu. Macki zatkały usta, próbowałem krzyczeć, jednak wydobywało się ze mnie jedynie nieokreślone mruczenie.

– Co mówisz? – zapytała Fina nachylając się. Macki cofnęły się, trochę odsłaniając usta.

– Jesteś boginią rywalizacji, a oszukujesz, grasz nieczysto, nie dotrzymujesz obietnic. Nie, nie jesteś boginią rywalizacji. Możesz patronować jedynie kłamcom i oszustom. Pluję na taką boginię! – wykrzyczałem łapiąc haustami powietrze.

Trzecie oko Finy zamknęło się. Jej twarz zaczęła wyglądać inaczej. Tak, jakby złagodniała. Brakowało w niej tego szaleństwa, które widziałem wcześniej.

– Nadal mam coś w sobie z tej dawnej Finy – powiedziała głosem o wiele spokojniejszym.

Macki wypuściły mnie z objęć. Zamiast uderzyć w glebę, lewitowałem.

– Umowa to umowa – zaczęła bogini. – Na mocy tej umowy przekazuje ci…

I tutaj zakończę tę historię. To opowieść o tym jak Armin, z zawodu nic nie znaczący złodziejaszek, stał się bóstwem. Po tym wszystkim wróciłem do Hireneusza. Zrównałem całą wieżę z ziemią i zagroziłem, że zniszczę jego duszę, jeśli nie wypuści Finy.

Amfora? Została zniszczona razem z wieżą. Jest teraz tylko nic nieznaczącym pyłem. Nie żałuję, i tak była brzydka.

Hrannton? Dobrze mu się powodzi. Został prawą ręką Afiriniusza. Poszukuje mnie, razem z żołnierzami Welnart. Ciągle mami księcia, że jest na moim tropie, Afiriniusz nie omieszka za to szczodrze płacić. Okrzyknęli mnie największym wrogiem państwa i wyznaczyli nagrodę za głowę. Zabawne.

Kardiasz? Zachował, jeszcze swoje hrabstwo, ale nadal jest przydupasem Afiriniusza. Lizus.

Fina? Była bogini rywalizacji została zwykłą śmiertelniczką i aktualnie wygrała już większość możliwych zawodów. Jest teraz szczęśliwsza.

Muszę kończyć, jako jeden z bogów mam o wiele więcej obowiązków, na nic nie starcza mi czasu. Patronowanie rywalizacji jest naprawdę ciężką pracą.

 

P.S. Zobaczę co słychać u Afiriniusza, Kardiasza i Hranntona, dawno tego nie robiłem. Szukają mnie i szukają, szkoda, że nigdy nie znajdą.

Koniec

Komentarze

Mapka:

Kto wie? >;

Dziękuję i wzajemnie, także wdzięczna jestem za betę, to zawsze dla mnie nowe doświadczenie i praca z arcyciekawym tekstem. :)

Dość przerażający pomysł na fabułę potraktowałeś z humorem, dzięki czemu czyta się lekko i przyjemnie. Podobał mi się i główny bohater z jego silnymi emocjami, okazywanymi na każdym kroku, i cała intryga, i niespodziewane zwroty akcji (szczególnie porwanie oraz pojedynek z boginią), i zmienna Fina, i znudzeni bogacze, szukający złodziejaszków, i wreszcie samo zakończenie. 

Mapka ładna, przejrzysta, czytelna. :) 

Pozdrawiam serdecznie, powodzenia, klik. :) 

Pecunia non olet

Pierwsze kliknięcie kiedykolwiek, które dostałem. Dziękuję. Beta to deal dwustronny, zyskuje autor i osoba betująca :))

Cieszy mnie, że się podobało. To dla mnie największy komplement.

Bardzo dobrze mi się współpracowało. Pozdrawiam!

 

Kto wie? >;

Powodzenia, pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

okradaniem bogatszych na cześć jeszcze bogatszych ← ?

Po tym wszystkim zrobiłem sobie z nimi biesiadę, ← jakoś mi to zgrzyta

Książę Afiriniusz obiecał wysłać powóz cztery dni za mną. ← ?

Posłuchałem się.

Takie drobiazgi na dowód, że przeczytałem całość. :)

Bardzo fajne, dobrze się czytało. Imo spokojnie mogłeś to dać do konkursu. Humor nienachalny, taki jak lubię. Pomysł na zawartość amfory i wynikające stąd konsekwencje wykorzystany został ładnie i zaskoczył mnie, chociaż spodziewałem się jakiegoś dżinna w środku. Plus za przyciągający tytuł i drugi za twist końcowy. Klik.

Cześć, dzięki za kliknięcie! Z tym konkursem to do końca nie mogłem się zdecydować, ponieważ uważałem, że mam małą szansę, żeby trafił do bibloteki oraz troszeczkę nie zmieściłem się ze wszystkim w terminie. Poprawię zaraz to co zaznaczyłeś, dzięki za wpadnięcie. Pozdrawiam 

Kto wie? >;

Hej skryty!

 

Przeczytałem twój tekst. Mnóstwo ciekawych pomysłów, duża dawka humoru. Jednak dla mnie nie było tu jakby konkretnego czegoś. Zdarzały się różne rzeczy ale jakby nie tworzące takiej dobrej spójności. Wiesz takie jest moje odczucie. Nie wiem jak inni ocenili (i czego ci życzę ocenią) przy okazji mi się przypomniało co miałem napisać, że tytuł nie jest za bardzo chwytliwy, nie żebym miał pomysł na inny ale według mnie nie przyciąga. No ale pomysły takie, że czasem wciągnęło. I zdarzyły się momenty kiedy byłem ciekaw co będzie dalej. To twój debiut nie? Fajnie, powodzenia!!!!!!

 

Tak sobie jeszcze przemyślałem… musisz robić tak by przygody nie miały takiej samej wagi jak finał, tak mi się wydaje, finał musi być ważniejszy i reszta wątków ma bardziej do niego się odnosić.

 

Pozdrawiam!!!

Jestem niepełnosprawny...

Hej, dzięki za przeczytanie. Cieszę się, że momentami udało mi się Cię zaciekawić. Co do tej nie spójności, to może to wynikać z tego, że piszę to co przychodzi mi do głowy. Nie analizuję wcześniej całej historii. Rozumiem, co chcesz mi przekazać, pracuję nad pisaniem i może następnym razem bardziej Cię zachwycę. Tytuł jest jaki jest, na lepszy nie wpadłem. :)) Tak to debiut, lepszy czy gorszy, ale nadal debiut.

 

Jeszcze raz dziękuję za odwiedziny. Pozdrawiam.

Kto wie? >;

Khaire!

 

Zgodnie z obietnicą – przeczytane :)

Z takich generalnych uwag – cała końcówka do poprawy lub przynajmniej gruntownego przemyślenia. Nie można przez większą część tekstu konstruować jakiejś historii, po czym zakończyć ją krótką opisową wzmianką, jakby już zmęczyło cię pisanie.

Co do tej nie spójności, to może to wynikać z tego, że piszę to co przychodzi mi do głowy. Nie analizuję wcześniej całej historii.

Błąd. Jeśli mogę ci coś poradzić, pisz co ci przychodzi do głowy w formie szkicu, takiego streszczenia, o czym będzie twoje opowiadanie. A za ostateczną wersję tekstu weź się dopiero, jak dobrze przemyślisz intrygę, żeby miała ręce i nogi. Ta niestety nie ma, kolejne wydarzenia są ze sobą dość luźno powiązane, a logika kuleje. Choć masz pomysły, które zasługują na uwagę*, chcesz tworzyć jakiś oryginalny świat, jego ludzkich i boskich mieszkańców, to musisz się wpierw nauczyć podstaw. Polecam ci np. zapoznanie się z checklistą początkującego pisarza, którą znajdziesz na tej stronie.

 

*Interesujący był wątek nienawiści bohatera (któremu zapomniałeś choćby nadać imię!) wobec ludzi bogatych. Rodziło się pytanie – dlaczego? Szkoda, że nie dałeś na nie żadnej odpowiedzi.

 

Pozdrawiam,

D_D

Twój głos jest miodem... dla uszu

(któremu zapomniałeś choćby nadać imię!)

Ma imię, przed samym końcem jest. Jakoś nie czułem potrzeby, żeby zaczynać historię od “Mam na imię…”, podczas historii jakoś nie było miejsca, żeby odsłonić imię głównego bohatera, nie chciałem tego wciskać na siłę. Tak wyszło.

 

Polecam ci np. zapoznanie się z checklistą początkującego pisarza, którą znajdziesz na tej stronie.

Zerknę!

 

Nie można przez większą część tekstu konstruować jakiejś historii, po czym zakończyć ją krótką opisową wzmianką, jakby już zmęczyło cię pisanie.

Przemyślę ten fragment i zobaczę co mogę z nim zrobić.

 

Rodziło się pytanie – dlaczego?

Mógłbym tu napisać, że mam w planach dalszy ciąg historii (chociaż to prawda), ale byłoby to średnie wytłumaczenie. Gdzieś zgubiłem to razem z nurtem historii, nie znalazłem miejsca. 

 

Dzięki za przeczytanie! Pozdrawiam

Kto wie? >;

Początek to trochę taka paplanina. Gada, tłumaczy się, znowu gada – całkiem jakby wypił za dużo. Jak na początek opowiadania, wydaje mi się, że to zbyt takie “rozmemłane” wprowadzenie. Zastanów się nad czymś bardziej energetycznym, jak choćby i wrzuceniem bohaterów w środek akcji – przykładowo w środek włamu/kradzieży.

Pamiętaj, że podstawową zasadą jest “show, don’t tell”. Nie możesz wszystkiego mówić, bo wyjdzie paplanina. To czyny, wydarzenia i akcje bohaterów muszą przekazywać odpowiedni kontekst tak, żeby czytelnik go wyłapał.

Więc Twoim grzechem pierworodnym jest brak planu akcji (wnioskując po powyższej dyskusji). Są w zasadzie dwa typy osobowości pisarza – architekt (mający plan od A do Z) i ogrodnik (mający “nasiona” i pozwalający akcji rosnąć w miarę pisania). Skrajnym przypadkiem tego drugiego jest Martin, ten od Gry o Tron. Od dziesięciu lat nie napisał następnego tomu :) Mam wrażenie, że jesteś tym typem – w sensie dobrze Ci się pisało żmudne starania bohatera na pustyni, ale potem jakbyś stracił zainteresowanie?

Generalnie końcówka to taki strzał w twarz czytelnika. Pomyśl, że jesteś w teatrze. Trwa przedstawienie, w które się już nawet wkręciłeś, a tu nagle spada kotara, wchodzi ochroniarz i mówi “wszyscy żyli długo i szczęśliwie, woźny się upił, do widzenia, idźcie już sobie do domów”.

Nie rozumiem też tej złości bohatera na jego starego współpracownika… tym bardziej, że spluwa mu w twarz, a w późniejszej scenie “negocjacji” w piwnicy oddaje niemal całą możliwą nagrodę (i tytuł szlachecki). Wahania nastrojów?

Nie mówię, że opowiadanie było złe, fragment zaczynający rozgrywki z boginią mnie mocno wciągnął, ale nazwę ten tekst kolejką górką – zaczęliśmy w dole, wjechaliśmy na górę i oczekiwaliśmy szaleńczej jazdy (końcówka, tuż po czwartej konkurencji)… i zjechaliśmy na sam dół, bo się kolejka zepsuła.

Powodzenia z następnymi tekstami! No i witam na forum zawodowych marudów. ;)

Hej stn, dzięki za odwiedziny!

 

w zasadzie dwa typy osobowości pisarza – architekt (mający plan od A do Z) i ogrodnik (mający “nasiona”

Staram się być ogrodnikiem, ponieważ wtedy sam czerpie bardzo dużo przyjemności z poznawania historii. Czy straciłem zainteresowanie? Nie wiem, w mojej głowie miałem dwa zakończenia: śmierć głównego bohatera, wszystko idzie dobrze i Armin zostaje bogiem, koniec. Możliwe, że zamknąłem mój umysł na inne opcje. Popatrzę na to. Mam mały problem ze zmienianiem fabuły, bo gdy już napiszę, albo broń boże wyślę gdzieś, to wzbraniam się od zmiany rękami i nogami. Nawet jeśli wiem, że coś jest nie tak. Nie wiem czemu tak się dzieje.

 

a tu nagle spada kotara, wchodzi ochroniarz i mówi “wszyscy żyli długo i szczęśliwie, woźny się upił, do widzenia, idźcie już sobie do domów”.

Jak teraz o tym myślę, to naprawdę tak to wygląda :))

 

Nie rozumiem też tej złości bohatera na jego starego współpracownika… tym bardziej, że spluwa mu w twarz, a w późniejszej scenie “negocjacji” w piwnicy oddaje niemal całą możliwą nagrodę (i tytuł szlachecki). Wahania nastrojów?

Chciałem przekazać to, że on odrzuca bogactwo, niczym prawdziwy stoik. No i ogólnie nie lubi bogatych i takie tam. Może chciałem pokazać taką lekkość w tym, że tego nie chce i daje to osobie, która go wystawiła do wiatru? Ponownie nie wiem.

 

Nie mówię, że opowiadanie było złe, fragment zaczynający rozgrywki z boginią mnie mocno wciągnął, ale nazwę ten tekst kolejką górką – zaczęliśmy w dole, wjechaliśmy na górę i oczekiwaliśmy szaleńczej jazdy (końcówka, tuż po czwartej konkurencji)… i zjechaliśmy na sam dół, bo się kolejka zepsuła.

Cieszę się, że przynajmniej to była góra, a nie równina.

 

zawodowych marudów. ;)

Oj tam marudów. Zawodowych krytyków.

 

Jeszcze raz, dziękuje za przeczytanie. Pozdrawiam

 

 

 

 

 

 

Kto wie? >;

Ma imię, przed samym końcem jest. Jakoś nie czułem potrzeby, żeby zaczynać historię od “Mam na imię…”, podczas historii jakoś nie było miejsca, żeby odsłonić imię głównego bohatera, nie chciałem tego wciskać na siłę. Tak wyszło.

Rzeczywiście, gdzieś na końcu pojawia się imię Armin – jak widzisz, umknęło to nawet mojej uwadze. Wcale nie musisz zaczynać opowieści od "Mam na imię…", są inne proste sposoby i odpowiednie miejsca, by poinformować Czytelnika, o kim czyta. Są to mianowicie dialogi, ludzie w rozmowie dość często zwracają się do siebie po imieniu ;)

Twój głos jest miodem... dla uszu

No tak, można by gdzieś to wcisnąć do jakiejś wypowiedzi. Jednak czy jest to tak bardzo potrzebne?

Kto wie? >;

Jednak czy jest to tak bardzo potrzebne?

Jeśli bohater jest bezimienny przez większą część tekstu, to według mnie powinien być ku temu ważny i wytłumaczalny fabularnie powód. W tym przypadku, gdzie po prostu nie znalazłeś miejsca na nazwanie swojego bohatera i uznałeś to za szczegół bez znaczenia – wydaje mi się to po prostu błędem. Znajdź jeden przykład głównego bohatera dowolnej opowieści, który nie ma imienia (lub jakiegoś ekwiwalentu – przezwiska, charakterystycznej tylko dla niego profesji lub indywidualnej cechy, która go opisuje) wink

Twój głos jest miodem... dla uszu

Przykro mi to pisać, Skryty, ale dobrnęłam do końca z największym trudem. Opowiadanie jest straszliwie przegadane i mimo opisania końcowej rywalizacji, niewiele ciekawego w nim się dzieje.

Postąpiłeś nader osobliwie, gwałtownie i znienacka ucinając zakończenie. Co miał na celu ten manewr? Czy to zostawienie sobie furtki do ewentualnego dalszego ciągu?

Jeśli do tego dodać bardzo złe wykonanie, w tym wiele słów i zwrotów, które nie miały prawa znaleźć się w tym tekście, Czarodzieja i tajemniczej amfory nijak nie mogę uznać za satysfakcjonującą lekturę.

Mam nadzieję, że Twoje przyszłe opowiadania będą znacznie ciekawsze i zdecydowanie lepiej napisane.

 

pod­szedł do mnie Hran­n­ton. Moja prawa ręka. Czło­wiek, od pię­ciu lat wy­szu­ku­ją­cy dla mnie ro­bo­tę. → Czy wszystkie zaimki są konieczne?

 

okra­da­niem bo­gat­szych dla jesz­cze bo­gat­szych. → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: …okra­da­niem bo­gat­ych na rzecz jesz­cze bo­gat­szych.

 

on ob­ra­cał się w „świe­cie wyż­szej półki”… -> Coś z wyższej półki jest wyrażeniem na tyle współczesnym, że nie ma racji bytu w tym opowiadaniu.

Proponuję: …on ob­ra­cał się wśród wyższych sfer

 

Cho­dził na ban­kie­ty, bawił się i ota­czał ludź­mi ze śmie­tan­ki to­wa­rzy­skiej. → To też zbyt współczesne określenia.

Proponuję: Cho­dził na uczty, bawił się i ota­czał możnymi tego świata.

 

Po­tra­fi być wiel­moż­nym hra­bią, a za go­dzi­nę rol­ni­kiem, do­pie­ro co wra­ca­ją­cym z pola. → W czasach, kiedy dzieje się ta historia, nie było rolników.

Proponuję: Po­tra­fi być wiel­moż­nym hra­bią, a za go­dzi­nę chłopem, do­pie­ro co wra­ca­ją­cym z pola.

 

Ubra­ny był w szarą lnia­ną ko­szu­lę, pod którą prze­świ­ty­wa­ła naj­zwy­klej­sza biała tka­ni­na. → Czemu służyła tkanina noszona pod koszulą?

 

rzu­cił Hran­n­ton, do­sia­da­jąc się do mnie. → Zbędny zaimek.

Wystarczy: …rzu­cił Hran­n­ton, do­sia­da­jąc się.

 

Który z tych fa­ce­tów z nad­wa­gą jest za bied­ny?Facet, jako słowo zbyt współczesne, nie ma racji bytu w tym opowiadaniu.

 

po­wie­dział ude­rza­jąc otwar­tą dło­nią w drew­nia­ny stół. → Zbędne dookreślenie – czy istniała możliwość, aby stół nie był drewniany?

Wystarczy: …po­wie­dział, ude­rza­jąc otwar­tą dło­nią w stół.

 

W jego oku widać było błysk za­do­wo­le­nia. → W jednym oku?

 

Kar­diasz ko­chał mo­ne­ty, a przede wszyst­kim te złote, ko­lek­cjo­ner­skie. → Czy w czasach, kiedy dzieje się to opowiadanie, na pewno produkowano monety kolekcjonerskie???

 

Było bli­sko, aby moja ka­rie­ra za­koń­czy­ła się tej samej nocy. → Raczej: Niewiele brakowało, aby moja ka­rie­ra za­koń­czy­ła się tej samej nocy.

 

„ Na­kry­ty zło­dziej to mar­twy zło­dziej”. → Zbędna spacja po otwarciu nawiasu.

 

Świę­te po­wie­dze­nie. → Nie ma świętych powiedzeń, może być: Święta prawda.

 

– Od­po­wiesz? – lekko po­de­ner­wo­wa­ny Hran­n­ton spio­ru­no­wał mnie wzro­kiem. → – Od­po­wiesz? – Lekko po­de­ner­wo­wa­ny Hran­n­ton spio­ru­no­wał mnie wzro­kiem.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi.

 

– Ten facet do­stał od Kar­dia­sza in­struk­cje i od­na­lazł mnie. → To słowo nie ma tu racji bytu.

 

Mój part­ner po­pa­trzył na mnie… → Pierwszy zaimek jest zbędny – wiadomo, czyj to partner.

 

Inni klien­ci karcz­my spoj­rze­nia­mi zwra­ca­li nam uwagę, że je­ste­śmy de­li­kat­nie za gło­śno i w całym lo­ka­lu sły­chać wszyst­kie szcze­gó­ły sprzecz­ki. → W opisywanych czasach w karczmach raczej nie było klientów, a karczmy nie nazywano lokalem.

Proponuję: Inni bywalcy/ goście spoj­rze­nia­mi delikatnie zwra­ca­li nam uwagę, że je­ste­śmy nieco za gło­śno i w całej karczmie sły­chać wszyst­kie szcze­gó­ły sprzecz­ki.

A swoja drogą, co z nich za fachowcy, skoro o interesach rozmawiają tak, że wszyscy ich słyszą?

 

Tak, jak­bym zna­lazł się

w innym świe­cie… → Zbędny enter.

 

Włó­czy­łem się po rynku cho­dząc

w tę i we w tę. → Jak wyżej.

 

że ceny w kio­sku z ry­ba­mi są zbyt wy­gó­ro­wa­ne. → W opisywanych czasach nie było kiosków.

Proponuję: …że ceny na straganie z ry­ba­mi są zbyt wy­gó­ro­wa­ne.

 

– To ra­czej on – usły­sza­łem gdzieś za sobą.– To ra­czej on.Usły­sza­łem gdzieś za sobą.

 

Mało bra­ko­wa­ło, a ude­rzył­bym go swoją głową. → Zbędny zaimek – czy uderzyłby go cudzą głową?

 

Facet od­su­nął się… -> Mężczyzna/ Osiłek odsunął się

 

Rzu­ci­li się w moją stro­nę. Dwój­ka braci od­dzie­li­ła się od grupy i spró­bo­wa­ła wziąć mnie od boków. Omi­ną­łem pię­ści jed­ne­go, ale drugi mnie do­się­gnął. Knyk­cie spo­tka­ły się z brodą, od­rzu­ca­jąc moją głowę do tyłu. Na­stęp­nie spadł na mnie grad cio­sów… → Nadmiar zaimków.

 

Obu­dzi­łem się w ciem­nym po­ko­ju. Naj­praw­do­po­dob­niej lochu. → Czy w lochach na pewno były pokoje?

 

ale nie­sły­cha­nie bo­ga­tyza­moż­ny. → Bogaty i zamożny to synonimy, znaczą to samo.

 

wy­tłu­ma­czył hra­bia ze swoim wku­rza­ją­cym wy­so­kim ak­cen­tem. → Zbędny zaimek. Wkurzać się to współczesny potocyzm, nie ma racji bytu w tym tekście. Na czym polega wysokość akcentu?

Proponuję: …wy­tłu­ma­czył hra­bia z irytującym ak­cen­tem.

 

Za­aran­żu­ję wam ko­lej­ne… → Czy to na pewno właściwe słowo w tym tekście?

Proponuję: Urządzę/ Przyszykuję wam ko­lej­ne

 

Jedna z tyl­nych nóżek od­sko­czy­ła i zna­la­zła się w ciem­nym rogu. → Skąd bohater wiedział, gdzie znalazła się noga krzesła, skoro rzecz działa się za jego plecami, a w pomieszczeniu było ciemno?

 

od­po­wie­dzia­łem ba­lan­su­jąc na gra­ni­cy prze­wró­ce­nia się. → Obawiam się, że jeśli krzesło straciło nogę, przewróciłoby się wraz z siedzącym i przywiązanym do niego, a ten nie miałby nawet szansy balansować.

 

Kar­diasz wy­buch­nął okrop­nym śmie­chem za­re­zer­wo­wa­nym tylko dla bo­ga­tych. → Czym się wyróżnia śmiech zarezerwowany tylko dla bogatych?

 

Spró­bo­wa­łem wstać, ale moje sta­ra­nia były na marne. -> Spró­bo­wa­łem wstać, ale moje sta­ra­nia szły na marne.

Dziwię się, że próbował wstać, bo ktoś przywiązany do przewróconego krzesła nie ma na to żadnych szans.

 

Mało bra­ko­wa­ło, a wy­bu­chł­bym w pełni. → Na czym polega wybuchnięcie w pełni?

 

Kar­diasz pod­niósł do góry krze­sło, po­cią­ga­jąc mnie razem z nim. → Masło maślane – czy można podnieść coś do dołu?

A swoją drogą to z hrabiego był niezły mocarz, skoro uniósł krzesło z przywiązanym doń człowiekiem.

 

Robił wszyst­ko po­wo­li i w każdy moż­li­wy spo­sób oka­zy­wał, że zo­sta­ło to na nim wy­mu­szo­ne. → W jaki sposób okazuje się wymuszenie?

 

Nie wie­dzia­łem, kim jest ten star­szy facet. → Powtórzenie informacji – bohater już mówił, że go nie zna.

Facet nie jest tu właściwym słowem.

 

któ­rzy mogli udu­pić mnie jed­nym sło­wem. → Skąd bohater znał słowo ze współczesnego slangu miejskiego?

 

– Ofer­ta zo­sta­ła już tobie przed­sta­wio­na przez … Jak on miał na imię? → Zbędna spacja przed wielokropkiem.

 

Dwu­li­co­wa szuja – rzu­ci­łem w my­ślach i do­dat­ko­wo jesz­cze kilka in­nych epi­te­tów. → A może: Dwu­li­co­wa szuja – rzu­ci­łem w my­ślach i do­dat­ko­wo jesz­cze kilka in­nych epi­te­tów.

Tu znajdziesz wskazówki, jak można zapisywać myśli bohaterów.

Czy Twój bohater na pewno wiedział, co to epitet?

 

– Am­fo­ra to spe­cy­ficz­ny ro­dzaj wa­zo­nu. Pa­lo­na z gliny, rzad­ko spo­ty­ka­na. → O ile mi wiadomo, w czasach, o których piszesz, ceramika była wytwarzana z gliny i nie była rzadkością. Glina nie była palona; przedmioty ulepione z gliny były suszone i wypalane.

 

Co jest na rze­czy? – za­py­ta­łem. → Skąd bohater znał to dość współczesne powiedzenie, nie całkiem zresztą poprawne.

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/cos-jest-na-rzeczy;5990.html

 

– Czemu po­trze­ba czci­god­ne­mu księ­ciu zło­dzie­ja? Prze­cież z taką po­zy­cją może sobie czci­god­ny ksią­żę wziąć, ja­ką­kol­wiek am­fo­rę by czci­god­ny ksią­żę chciał – wie­dzia­łem, o co tak na­praw­dę cho­dzi. Ble­fo­wa­łem. → Skąd bohater znał słowo blefować? Pewnie miało być:

– Czemu po­trze­ba czci­god­ne­mu księ­ciu zło­dzie­ja? Prze­cież z taką po­zy­cją może sobie czci­god­ny ksią­żę wziąć każdą am­fo­rę, jaką by czci­god­ny ksią­żę chciał.Wie­dzia­łem, o co tak na­praw­dę cho­dzi. Udawałem/ Łgałem/ Kłamałem.

 

prze­rwał ksią­żę, po­pra­wia­jąc się na krze­śle. Robił to jak jakiś król. → Skąd bohater wie, jak król poprawia się na krześle?

 

Spo­koj­nie, spo­koj­nieuspo­ko­ił go ksią­żę. → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: – Spo­koj­nie, spo­koj­nie – mitygował go ksią­żę.

 

W jego oczach można było zo­ba­czyć triumf. → Zobaczyć po ciemku?

 

Ksią­żę za­kla­skał w dło­nie… → Zbędne dookreślenie – czy mógł zaklaskać, nie używając dłoni?

 

Miał inny ton niż przed­tem. Bar­dziej kon­spi­ra­cyj­ny. → Skąd Twój bohater wiedział, co to konspiracja?

 

– Chodź tu, po­le­waj. → – Chodź tu, na­le­waj.

Polewać to współczesny potocyzm, w tym opowiadaniu nie ma racji bytu.

 

Afi­ri­niusz pod­niósł kie­li­szek w ge­ście to­a­stu… → Toast nie gestem, więc nie mógł podnieść kieliszka w ten sposób.

Za SJP PWN: toast «krótka przemowa wygłoszona w czasie przyjęcia dla uczczenia kogoś lub czegoś, po której następuje wypicie kieliszka alkoholu»

 

Odło­żył na pod­ło­gę kie­li­szek, wstał i wy­szedł.Odstawił na pod­ło­gę kie­li­szek, wstał i wy­szedł.

 

po chwi­li sie­dzie­li­śmy już przy wiel­kim, wy­staw­nym, obia­do­wym stole. → Wystawny może być posiłek podany na stole, ale nie stół.

 

ły­żecz­ki do mie­sza­nia kawy czy her­ba­ty. → Skąd w czasach, o których piszesz, wiedziano o herbacie i kawie?

 

Była kacz­ka z jabł­ka­mi, krem z po­mi­do­rów… → Skąd w czasach, o których piszesz, brano pomidory?

 

jakby żadne ne­ga­tyw­ne słowa nie po­szły wcze­śniej w ruch. → Słowa się nie ruszają.

Proponuję: …jakby żadne złe słowa wcze­śniej nie zostały wypowiedziane.

 

– Czy mógł­bym pro­sić czci­god­ne­go księ­cia o opis tejże upra­gnio­nej am­fo­ry?Tejże znaczy tej samej.

Proponuję: – Czy mógł­bym pro­sić czci­god­ne­go księ­cia o opis owej upra­gnio­nej am­fo­ry?

 

Na jego star­szej już twa­rzy po­ja­wi­ły się zmarszcz­ki. → Czy mam rozumieć, że w czasie spotkania twarz Afi­ri­niusza postarzała się gwałtownie?

 

Jakby coś było na rze­czy… → Uwaga jak wcześniej.

 

za­ła­twił mi powóz i za­przęgł do niego konie. → …za­ła­twił mi powóz i za­przągł do niego konie.

 

Po­dró­żo­wa­li­śmy całe dwa dni i dwie noce. Razem ze mną je­cha­ła dwój­ka woź­ni­ców. Wy­mie­nia­li się tak, aby powóz jak naj­dłu­żej po­zo­sta­wał w ruchu. → A konie nie potrzebowały odpoczynku?

 

Woź­ni­ce ka­za­li mi wy­siąść około ki­lo­metr przed wieżą. → Skąd w czasach, kiedy dzieje się ta historia wiedziano, co to kilometr?

Sugeruję wykorzystać dawne miary:

https://pl.wikipedia.org/wiki/Systemy_miar_stosowane_na_ziemiach_polskich

 

Mia­łem ze sobą je­dy­nie śred­niej wiel­ko­ści bagaż za­wi­nię­ty w czer­wo­ną szmat­kę. → Szmatka to niewielki kawałek tkaniny; obawiam się, że średniej wielkości bagaż nie zmieści się w szmatce.

 

do mo­je­go ba­ga­żu wrzu­ci­łem raki na buty oraz linę z za­cze­pem. → Zbędny zaimek – czy wrzucałby coś do cudzego bagażu? Z tego, co wiem, raków używa się do wspinaczki po lodzie i śniegu.

 

znaj­do­wa­ły się na wy­so­ko­ści dzie­się­ciu me­trów. → Skąd Twój bohater wiedział, co to metry?

 

– Wiem już o tobie i o tym, co za­mie­rzasz zro­bić. – Roz­legł się char­czą­cy głos w mojej gło­wie. → Zbędny zaimek – czy słyszałby głos w cudzej głowie?

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać głosy w głowie.

 

Sta­ną­łem jak wryty. Nie spo­dzie­wa­łem się, że zo­sta­nę tak szyb­ko wy­kry­ty. → Czy to celowy rym?

Proponuję: Sta­ną­łem jak wryty. Nie spo­dzie­wa­łem się, że zo­sta­nę dostrzeżony tak szyb­ko.

 

Całe przed­się­wzię­cie po­szło się walić. → Kolejny zbyt współczesny potocyzm.

 

Po­now­nie usły­sza­łem słowa w swo­jej gło­wie. → Zbędny zaimek.

 

Tak jakby ktoś sie­dział w moim mózgu i po­da­wał mi myśli. → Czy oba zaimki są konieczne?

 

jeśli te­le­pa­tycz­nie prze­ka­zał słowa… → Czy Twój bohater na pewno wiedział co to telepatia?

 

Opcja za­szy­cia się gdzieś na pro­win­cji… → Możliwość za­szy­cia się gdzieś na pro­win­cji

 

Chodź już, her­ba­ta sty­gnie – usły­sza­łem. → Czy to, co stygło, to na pewno była herbata?

 

Gdy­bym mógł, to ob­ró­cił­bym się na pię­cie i uciekł w siną dal, jed­nak go­ścin­no­ści cza­ro­dziei nie na­le­ża­ło nad­wy­rę­żać. → Pewnie miało być: …go­ścin­no­ści cza­ro­dziei nie na­le­ża­ło lekceważyć.

 

Z cza­ro­dzie­ja­mi cięż­ko jest się ob­cho­dzić… → Z cza­ro­dzie­ja­mi trudno jest się ob­cho­dzić

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Ciezko-a-trudno;19058.html

 

– Chyba na­praw­dę masz za­mi­ło­wa­nie do zim­nych her­bat… → Herbata nie mogła być zimna, bo nie może być zimne coś, czego nie ma.

 

Po­sta­wi­łem stopę na scho­dach. Po moim ciele prze­szedł nie­przy­jem­ny chłód. Do­sta­wi­łem ko­lej­ną stopę i znowu to samo. → Czy dobrze rozumiem, że dostawiona kolejna stopa była jedną z wielu?

 

Był na nim tylko sto­lik ka­wo­wy… → Tam nie mogło być stolika kawowego, bowiem w opisywanych czasach nie znano kawy.

 

Na sto­li­ku stał gli­nia­ny dzba­nek, z jego dziób­ka wy­do­by­wa­ła się go­rą­ca para. → Zbędne dookreślenie – para jest gorąca z definicji.

 

Obok, na dwóch ma­lut­kich ta­le­rzy­kach, le­ża­ły białe fi­li­żan­ki. Pły­wa­ła w nich ja­sno­brą­zo­wa ciecz.Obok, na dwóch ma­lut­kich ta­le­rzy­kach, stały białe fi­li­żan­ki z ja­sno­brą­zo­wa cieczą.

Z leżących filiżanek ciecz wylałaby się.

 

Ode­zwał się głos w mojej gło­wie. → Zbędny zaimek.

 

Usia­dłem do sto­li­ka, na­stęp­nie pod­nio­słem fi­li­żan­kę i wzią­łem łyka. → Czy to zamierzony rym?

Łyków się nie bierze.

Proponuję: Siadłem przy stoliku, podniosłem filiżankę i wypiłem łyk.

 

Nie na da­rem­no zwą mnie… → Nie nada­rem­no zwą mnie

 

Wszę­dzie le­ża­ły tony pia­sku… → Skąd Twój bohater wiedział czym jest tona?

 

Moje ciało za­czę­ło wy­twa­rzać nie­wy­obra­żal­ne ilo­ści potu. → Zbędny zaimek – czy tam było też inne ciało.

Proponuję: Zacząłem się niewyobrażalnie pocić.

 

Zlu­stro­wa­ła mnie swoim trze­cim okiem… → Zbędny zaimek.

 

Po chwi­li z tego miej­sca wy­rósł czło­wie­ko­po­dob­ny twór… → Po chwi­li z tego miej­sca wy­rósł człe­ko­po­dob­ny twór

 

za­czy­na­my od sprin­tu po ru­cho­mych pia­skach… → …za­czy­na­my od biegu po ru­cho­mych pia­skach

 

Za­czy­na­ło robić się nie fair. → Ten zwrot nie ma tu racji bytu.

Proponuję: Za­czy­na­ło robić się nieciekawie.

 

Mia­łem do prze­bie­gnię­cia około stu me­trów… → Nie mógł wiedzieć, że będzie pokonywał metry.

 

Cięż­ko było utrzy­mać rów­no­wa­gę… -> Trudno było utrzy­mać rów­no­wa­gę

 

mógł­bym bez­pro­ble­mo­wo go wy­prze­dzić. → …mógł­bym łatwo go wy­prze­dzić.

 

Pia­sko­wy czło­wiek stał w jed­nym miej­scu… → Zbędne dookreślenie – czy mógł stać w kilku miejscach?

 

jej trze­cie oko cho­dzi­ło nie­spo­koj­nie. → Oczy nie chodzą, bo nie maja nóżek.

Proponuję: …jej trze­cie oko poruszało się/ patrzyło/ obserwowało nie­spo­koj­nie.

 

– Nie myśl, że znów mnie wy­ki­wasz.– Nie myśl, że znów mnie okpisz/ przechytrzysz/ zwiedziesz/.

 

Od­le­głość od celu osza­co­wa­łem na około dwa­dzie­ścia me­trów. → Nie mógł oszacować, bo nie miał pojęcia, czym są metry.

 

mi­nę­ła się z celem o kilka do­brych cen­ty­me­trów. → O centymetrach bohater też nie miał pojęcia.

 

W opo­wie­ściach, któ­rych słu­cha­łem z prze­ję­ciem pod­czas mło­do­ści… → W opo­wie­ściach, któ­rych słu­cha­łem z prze­ję­ciem w czasach mło­do­ści…

 

Fina za­wsze grała fair play. → Masło maślane – czy można grać uczciwie grać? Ponadto ten zwrot nie ma racji bytu w tym opowiadaniu.

Proponuję: Fina za­wsze grała/ walczyła czysto.

 

Oszu­ku­jesz i łżesz mi w żywe oczy… → Zbędny zaimek.

 

Tym razem moja in­tu­icja mnie za­wio­dła. → Czy oba zaimki są konieczne?

 

Za­miast utrzy­mać wy­so­kość, zje­cha­łem w dół. → Masło maślane – czy mógł zjechać w górę?

Proponuję: Za­miast utrzy­mać wy­so­kość, zsunąłem się.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Duago 

Zgodzę się, ciężko będzie znaleźć coś takiego. Teorytecznie nieodkrywanie imienia bohatera, jeśli nie ma ku temu specjalnego powodu, odbiera część tożsamości. Popatrzę trochę, poszukam dobrego miejsca i wstawię tam jego imię. 

Pozdrawiam.

 

 

Kto wie? >;

Ciąg dalszy:

 

Sypki pia­sek po­le­ciał metr w dół… → Czy aby na pewno metr?

 

Ani mi, ani Finie… → Ani mnie, ani Finie

 

Od­bi­jał się swo­imi sil­ny­mi no­ga­mi od pod­ło­ża. → Zbędny zaimek – czy mógł odbijać się cudzymi nogami?

 

Robił dwu­me­tro­we susy. → Nie mógł robić dwumetrowych susów.

 

zbli­żał się w moją stro­ną. Gdy był już bli­sko wziął za­mach, chciał ciąć mnie od boku.

Ide­al­nie – po­my­śla­łem.

Ostrze nad­la­ty­wa­ło w moją stro­nę. → Czy to celowe powtórzenie?

 

Nagle w sil­nym uści­sku ob­ję­ły mnie pia­sko­we macki.Nagle sil­nym uści­skiem ob­ję­ły mnie pia­sko­we macki.

 

– Je­steś bo­gi­nią ry­wa­li­za­cji, a oszu­ku­jesz, grasz nie fair… → – Je­steś bo­gi­nią ry­wa­li­za­cji, a oszu­ku­jesz, grasz nieczysto

 

Pluję na taką bo­gi­nii! -> Pluję na taką bo­gi­nię!

Tu znajdziesz odmianę rzeczownika bogini.

 

Macki wy­pu­ści­ły mnie ze swo­ich objęć. → Zbędny zaimek.

 

Cią­gle wci­ska księ­ciu kit, że jest na moim tro­pie… → Cią­gle mamił księcia, że jest na moim tro­pie…

 

wy­gra­ła już więk­szość moż­li­wych olim­piad. → Czy na pewno olimpiad?

Proponuję: …wy­gra­ła już więk­szość moż­li­wych turniejów/ zawodów.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hej Reg!

Dzięki za przeczytanie.

Szkoda, że cię zawiodłem. Mógłbym się bronić, że to mój debiut, ale po tym argumenty mi się kończą. Błądzę, szukam, testuję i to była trochę taka próba. Mam nadzieję, że następnym razem bardziej cię zainteresuję i będę stać za przyjemną lekturą, a nie taką trudną i nudną.

Dzięki za wypisanie błędów i poświęcony ( może stracony) czas. Mam nadzieję, że zobaczę cię pod moim następnym opowiadaniem. Wszystko sumiennie poprawię.

Pozdrawiam.

 

Kto wie? >;

Skryty, nie czuję się zawiedziona lekturą Twojego opowiadania, bo przystępując do niej, nie spodziewam się, że wszystko będzie doskonałe, zwłaszcza w dziele debiutanta. Skoro jednak sam zachęcałeś w przedmowie: „Walcie, jak w bęben, z chęcią wysłucham każdej krytyki i się z nią skonfrontuję”. – postanowiłam ten bęben trochę wykorzystać. ;)

I nie, zrobienie łapanki nie jest dla mnie czasem straconym, o ile uznasz uwagi za przydatne i poprawisz błędy i usterki. Jestem przekonana, że z czasem będziesz pisać coraz lepiej. :) 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Reg,

 

Skoro jednak sam zachęcałeś w przedmowie

No i widzisz, cieszę się, że to zrobiłaś, ponieważ każda opinia jest dla mnie ważna. Dopiero zaczynam z pisaniem i chcę po prostu wiedzieć, co się podoba, a co nie w moich tekstach. Czuję, że jest to dla mnie bardzo kształtujące, bo wasze opinie są trafne i wymierzone. 

 

Pozdrawiam.

Kto wie? >;

To miło z Twojej strony, Skryty, że masz takie podejście do sprawy. :)

Powodzenia w dalszej pracy twórczej. 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Reg, poprawiłem już wszystko, dzięki. Zostawiłem jedynie kawę i herbatę oraz ze dwa potoczne zwroty. Dzięki za pomoc! Pozdrawiam.

Kto wie? >;

Skryty, w czasach o których piszesz, nie znano jeszcze ani kawy, ani herbaty. Herbata i kawa pojawiły się w Europie w połowie XVI wieku, więc bohaterowie opowieści fantasy, umownie dziejących się w średniowieczu, nie mogli znać tych napojów. To samo dotyczy pomidorów – uczestnicy biesiad w historiach fantasy nie mogli jeść kremu z pomidorów.

Nie wiem, które potocyzmy uznałeś za stosowne zostawić, ale nie wydaje mi się, aby to był dobry pomysł. Współczesne zwroty rażą w tekście opowiadającym o dawnych dziejach. Ich język powinien być w miarę dostosowany do opisywanych czasów.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Reg, zostawiłem te zwroty, do których nie mogłem wymyślić zamiennika bez tracenia sensu zdania. To nie znaczy, że to tak zostawię i nic z tym ostatecznie nie zrobię. Przekonałaś mnie, żeby je zmienić. Pomyślę trochę i zobaczę co mi wpadnie do głowy.

Z tymi herbatami i pomidorami to jestem zdziwiony, że fantasy narzuca takie bariery. Problem z potoczną mową rozumiem, ale to z kawą aż mnie zaciekawiło, ponieważ zawsze byłem przekonany, że nie ma takich ograniczeń w fantasy. Czy jakbym wytłumaczył, jak przybyły tam pomidory i reszta tych nietypowych produktów, to czy byłoby dobrze?

Kto wie? >;

Skryty, przyjęło się uważać, że historie fantasy dzieją w czasie porównywanym do średniowiecza, a to trwało od V do XV wieku. Potem nastał renesans a wraz z nim wielkie odkrycia geograficzne. Dlatego też w opowiadaniach fantasy nikt nikogo nie częstuje kawą ani herbatą, nikomu jeszcze nie śniło się o czekoladzie, kartoflach, pomidorach i paru innych produktach.

 

Czy jakbym wytłumaczył, jak przybyły tam pomidory i reszta tych nietypowych produktów, to czy byłoby dobrze?

Nie, Skryty, nie byłoby dobrze, bo nie lekceważąc pewnych faktów historycznych, nie mógłbyś dobrze uzasadnić skąd się wzięły. Takie np. pomidory przywiózł do Europy Krzysztof Kolumb.

Możesz natomiast samodzielnie wymyślać potrawy i napoje spożywane przez Twoich bohaterów, o ile w ich skład będą wchodziły dostępne wtedy produkty. Przeważnie wystarczy wymyślona przez Ciebie nazwa, bez wnikania, z czego tak nazwana potrawa się składa. Mam nadzieję, że wyobraźni Ci nie braknie. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Reg, ale teoretycznie fantasy zwykle nie dzieje się w prawdziwym świecie. Więc, może tam nie być Kolumba, który przywiezie pomidory kiedyś tam. Ciekawa sprawa. Nie myślałem o tym w ten sposób.

Kto wie? >;

Zainteresowałaś mnie, powiem ci. Poszukam czegoś na temat zasad pisania fantasy. Najbardziej intryguje mnie to, że jeśli określamy miejsce akcji jako coś wymyślonego to z powodu położenia geograficznego mogą mieć tam kawę i herbatę wcześniej, niż my mieliśmy w europie. Pozdrawiam

Kto wie? >;

Owszem, Skryty, ale skoro fantasy nie dzieje się w prawdziwym świecie, po co umieszczać w nim prawdziwe pomidory??? Wymyśl swój świat w taki sposób, aby wszystko w nim było wiarygodne, żeby miało ręce i nogi.

 Argument autora, że to jego świat i tak ma w nim być, bo tak to sobie wykoncypował, nie przemawia do mnie.

 

edycja

Najbardziej intryguje mnie to, że jeśli określamy miejsce akcji jako coś wymyślonego to z powodu położenia geograficznego mogą mieć tam kawę i herbatę wcześniej, niż my mieliśmy w europie.

A dlaczego?

Skoro wymyślasz świat, nie pakuj do niego tego, co znasz ze świata rzeczywistego, z Europy współczesnej. Bądź uprzejmy wymyślić stosowne potrawy i napoje. Użyj do tego produktów znanych i powszechnie stosowanych w czasach dawniejszych, zanim jeszcze nastała kawa, herbata i pomidory. Wszak ludzie zawsze coś jedli i pili.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Reg, no tak. Zgadzam się. Jak już wymyślać, to wszystko, tylko w tym opowiadaniu wymyślenie nazwy jakiegoś dania spowodowało by u mnie wyrzuty sumienia, że rzucam nazwami i nawet tego nie opiszę. Co ty na to, żebym herbatę zamienił na napar z ziół, a pomidory np. na buraki? Pozdrawiam

Kto wie? >;

Skryty, nie powinieneś mieć wyrzutów sumienia, jeśli nie opiszesz ze szczegółami jakiejś potrawy. Nie staraj się, aby Twoje potrawy przypominały te, które jadamy teraz. 

Mam wrażenie, że tu zdobędziesz nieco wiadomości o tym, co jadano w dawnych wiekach:

https://pl.wikipedia.org/wiki/Kuchnia_%C5%9Bredniowiecza

https://ciekawostkihistoryczne.pl/2021/10/24/sredniowieczna-kuchnia-polska/

https://pl.wikipedia.org/wiki/Kuchnia_polska_w_dawnych_czasach

http://kulinarny.krakow.pl/dziedzictwo_kulinarne/224843,2065,komunikat,polewka__pieczen_i_leguminy__jak_jadano_na_wawelu.html

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Reg, dzięki! Poczytam sobie i usunę pomidory z opowiadania. Zamienię także tę nieszczęsną herbatę i kawę. Pozdrawiam. 

Kto wie? >;

Bardzo proszę, Skryty. Miło mi, że mogłam się przydać. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Reg, a mi też miło, bo twoja pomoc jest bardzo przydatna. :))

Kto wie? >;

W takim razie Skryty, cieszę się w dwójnasób. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Reg,

 

usunę pomidory z opowiadania. Zamienię także tę nieszczęsną herbatę i kawę. Pozdrawiam. 

Zrobione!

Kto wie? >;

OK, Skryty. Tak trzymaj. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

wink

Kto wie? >;

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Dzięki Anet!

Kto wie? >;

Ciekawa historia. Spodobało mi się zagranie z boginią. Nie kojarzę nic takiego w konkursie, a i bogini rywalizacji nie przychodzi mi do głowy.

Końcówka faktycznie nietypowa, ale dzięki temu oryginalna. Można ją interpretować w ten sposób, że po zostaniu bogiem bohater stracił zainteresowanie dla perypetii zwykłych śmiertelników. Ale skoro całość jest w czasie przeszłym, to chyba powinien je stracić od razu…

Babska logika rządzi!

Wooo. Hej Finklo. Jak tu trafiłaś? Ten tekst już trochę wisi na portalu i nie spodziewałem się, że go ktoś jeszcze przeczyta. Dziękuję za wpadnięcie. 

Mi się zakończenie podobało, ale jakoś nie przypadło do gustu innym użytkownikom. Fajnie, że się tu pojawiłaś :))

Pozdrawiam 

Kto wie? >;

Miałam go w kolejce. A że chwilowo ciągnie się ona na cały rok, to w końcu nadejszła wiekopomna chwiła. ;-)

Babska logika rządzi!

Aaa zrozumiałe. Taka miła niespodzianka dla mnie.

Kto wie? >;

Nowa Fantastyka