- Opowiadanie: WyrmKiller - Wszystkowidząca czerwień

Wszystkowidząca czerwień

Co by się stało, gdyby na Twoim miastem otworzyło się oko?

 

Opowiadanie zacząłem pisać, gdyż pewnego dnia wpadł mi do głowy jego tytuł. Nie wiedziałem, co z nim uczynię, ale nie chciałem zmarnować pomysłu. Tak więc zrodziło się coś takiego, z czego jestem całkiem dumny. Trochę strachów, sporo grzechu, no i krwi nie może zabraknąć.

 

Dziękuję serdecznie za betę!

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Biblioteka:

Finkla, Użytkownicy, Krokus

Oceny

Wszystkowidząca czerwień

Oko otworzyło się nad miastem.

Dudnienie rozeszło się wzdłuż ulic, informując mieszkańców o nadejściu boga.

Arteneir, rodzinne miasto Alice, zmieniło się na zawsze. Przestało przypominać wiosenną polanę, pełną różnokolorowych kwiatów, a przybrało formę plątaniny ścieżek, pajęczyny uplecionej na zatęchłym strychu. Zapach świeżo upieczonego chleba z pobliskiej piekarni zagubił się w odorze zgniłego mięsa.

Olbrzymie oko na niebie, którego źrenica zdawała się podążać za każdym arteneirczykiem, sprawiało, że Alice miała ochotę skryć się pod stołem i zastygnąć w bezruchu niczym posąg.

Opleciony czerwoną tkaniną Korowód, przypominający rozpędzoną lokomotywę, wyszedł na ulice Arteneir i z pieśnią żałobną na ustach zaczął wciągać w cielsko napotkanych ludzi.

– Nadeszła godzina Sądu – przemówiły usta Korowodu, należące do księdza, zanim zdecydował się utonąć w bezosobowej masie. – Odkupcie grzechy, póki macie na to czas. Boski ogień strawi każdego grzesznika.

Alice chowała się akurat za kanapą, gdy Korowód powtarzał szaleńczą mantrę.

– Grzech nie ma miejsca w królestwie bożym. Oto Bóg spogląda na nasze nic nieznaczące życia i sądzi każdego z osobna. Nawróćcie się, zanim będzie za późno.

Nissa zeszła po schodach, ziewając. Od religijnego bełkotu zachciało się jej spać, a na dodatek rozbolała ją głowa.

– Gdybym tylko miała granat, w jednej chwili pozbyłabym się problemu.

– Cicho bądź! A co, jak nas usłyszą?

– I co zrobią? Zamodlą nas na śmierć? Spójrz lepiej na siebie, kochanie. Oko nie zdążyło nawet zamrugać, a ty już postradałaś zmysły.

– To nie jest dobry moment na żarty.

Nissa wyjrzała przez okno. Niebo przypominało płótno, na którym malarz rozlał czerwoną farbę.

– Czym to u licha jest? – zapytała samą siebie.

– Czymś przerażającym. Zobaczysz, nic dobrego z tego nie wyniknie. Ludzie się już zmienili.

Alice wyjrzała znad kanapy, by upewnić się, że drzwi wejściowe są w jednym kawałku.

– Ludzie są tacy, jacy zawsze byli – odparła Nissa i zaparzyła sobie miętę. – Pokrzyczą trochę, zapalą kadzidła i znudzeni rozejdą się do domów.

– Tak myślisz? – Alice oparła się o ścianę. Od ciągłego chowania się rozbolały ją plecy. – A co, jeżeli…

– Ciszej. – Nissa ułożyła dłoń na policzku dziewczyny. – Obronię cię, kochanie.

– Obiecujesz?

– Oczywiście. Jeżeli będzie grozić nam niebezpieczeństwo, zostanę twoim rycerzem, królu Arturze. – Łyknęła gorącej mięty. – Nie musisz się niczym przejmować. Mało dziwów na tym świecie? Jednego dnia pojawia się oko, innego znika. Będzie dobrze.

 

*

 

Następnego dnia Korowód wyciągnął z domu sąsiadkę i spalił ją żywcem na środku ulicy.

– Sypiała z żonatymi mężczyznami – oznajmił głosem byłego księdza. – Postawiona przed obliczem Boga, nie pragnęła odpokutować win. Zdecydowała się wybrać los grzesznicy. Niech dusza jej nigdy nie zazna spokoju, a płomienie Lucyfera niech podsycają cierpienie. Chwalmy Pana, oto nadeszła godzina Sądów Bożych!

Oko nie zamierzało zniknąć z nieba nad Arteneir.

– Musimy stąd uciekać – oznajmiła Alice, pakując plecak. – Nie wiemy, kiedy przyjdą po nas.

Nissa nie rozstawała się z kubkiem mięty. Wypiła ich już tyle, że nie mieściły się w zlewie. Mogłaby je co prawda pozmywać, ale w kranie nie było wody. Pracownicy wodociągów dołączyli wieczorem do Korowodu. Nissa mogła liczyć już jedynie na wodę butelkowaną.

– Policja się tym wszystkim zajmie, prawda? Musi – mówiła, przeskakując z nogi na nogę. – Od tego są. Mają pilnować porządku. Kto to widział, by kobietę żywcem palić!

– Policja jest już zapewne w Korowodzie. – Alice miała przed oczami widok bestii w szkarłatnej szacie. Ludzkie kształty zaczynały się już zupełnie zatracać. Pozostawało jedynie monstrum. – Jeżeli chcemy przeżyć, musimy uciekać. Szczęście znajdziemy gdzie indziej.

– Skąd wiesz, że tam też nie będzie oka? – Nissa stanęła w drzwiach sypialni.

– Musimy spróbować! Nie myślisz chyba, że zostawią nas w spokoju.

– A co z naszymi przyjaciółmi? Rodzinami? Mamy uciekać bez nich? Zostawić na pastwę tych szaleńców?

Alice usiadła na rogu łóżka. Łzy spłynęły jej po policzku. Nie potrafiła ich kontrolować. Przepłakała całą noc, upewniając się, że Nissa tego nie widzi. Co za koszmar. Na zewnątrz wszystko było skąpane w czerwieni. Wystarczyło wystawić na ulicę nogę, by but oblepił się szkarłatną mazią.

Z Nissą mieszkała ponad rok. Miała się jej oświadczyć tej wiosny, gdy bociany wrócą z południa kontynentu. Uwielbiała te olbrzymy z dziobami jak nożyce i białymi niczym śnieg piórami. Ale już zapewne nie przylecą. Boskie oko odstraszyło każdego. Nawet w sypialni, gdzie nie dostrzegała obrzydliwej gałki ocznej, czuła na sobie jej spojrzenie.

Nissa przytuliła Alice i pocałowała ją w czoło. Chciała coś powiedzieć, ale zabrakło słów.

– Też się boję, kochanie. Nic z tego nie rozumiem. Jesteśmy we mgle i tylko czekamy na stracenie.

– Więc dlaczego nie chcesz uciec?

Alice spędziła resztę dnia, oczekując odpowiedzi.

Religijne szaleństwo nie przestawało napędzać spirali zabójstw. Korowód maszerował od jednych drzwi do drugich i przybijał na tych, które sobie upatrzył, tabliczki z napisem:

„Czas Sądu Bożego nadszedł. Nawróć się, nim będzie za późno”.

Spojrzenia mieszkańców spotykały się ze wzrokiem wtulonej w zimną szybę Alice. Już nie chowała się za kanapę. Była na widoku całego świata. Naga jak przy narodzinach. Oko wciąż na nią spoglądało, ale teraz jakby osadzone nieco niżej, zbliżając się źrenicą do czubka wieży kościelnej. Nie znaczyło to, że Alice przestała się go obawiać. Wewnątrz trzęsła się z przerażenia, lecz ciało pozostawało bezwładne. Traciła siły. Nie chciała nic jeść, chociaż Nissa podsuwała jej pod usta dojrzałe jabłka. Pragnęła jedynie się przyglądać.

Grupa ludzi ubranych w zamszowe płaszcze wyszła z pobliskiej gospody na ulicę. Przypominali snujące się po ścianie cienie. Twarze mieli blade, głowy opuszczone. Poznała ich, chociaż dopiero po chwili. Sąsiedzi, których wielokrotnie mijała na ulicy. Postarzeli się. Na młodych twarzach uwidoczniły się zmarszczki, a włosy posiwiały.

Korowód pojawił się po chwili jakby na wezwanie. Zeskoczył z pobliskiego dachu i oplótł ulicę czerwonym cielskiem. Alice nie potrafiła policzyć, ile miał już odnóży. Wiły się niczym macki ośmiornicy, przyprawiając dziewczynę o mdłości. Co jakiś czas na płóciennym pancerzu monstrum wybrzuszał się ludzki zarys. Czyjaś ręka, niestrawiona przez brzuszysko bestii, zagubiona, oddzielona od ciała noga, twarz wrzeszcząca w agonii.

Zebrani ludzie nie uciekali. Niewidzącym wzrokiem wpatrywali się w Korowód.

Zdeformowane usta wypowiedziały słowa, których Alice nie potrafiła rozszyfrować.

Potwór zamachnął się odnóżem, lecz nie zabił zebranych. Rozszerzył płaszcz i zaprosił ich do środka.

Nie chciała tak skończyć. Zbita w bezkształtną masę. Koszmar.

Korowód wlepił gadzi wzrok w dom Alice.

Zerwała się na równe nogi. Dostrzegł ją. Była tego pewna. Zasłoniła okno, jakby miało to jakoś pomóc. Czym prędzej zbiegła na dół.

Przesunęła pod drzwi wejściowe szafkę z butami, ustawiła krzesło, zaczęła mocować się z kanapą. Nissa nie potrzebowała żadnych wyjaśnień. Odstawiła ostatni czysty kubek i zabrała się do pomocy.

Zdołały zabarykadować wejście.

Przynajmniej prowizorycznie.

Przytuliły się. Alice schowała głowę w piersi ukochanej. Nissa stała gotowa, by w razie czego działać.

Cisza. Nie słyszały nawet bicia serc.

Za małym oknem w kuchni coś przemknęło. Zdążyły jedynie zauważyć cień.

W szparach między drzwiami zamigotały ogniki. Czerwień z ulic naparła na drewniane wejście. Jedno uderzenie, drugie. Z każdym kolejnym oddechy kochanek nabierały nieregularnego tempa. Cisza. Coś chwyciło klamkę. Zaczęło ją przekręcać, a gdy to się nie udało, szarpnęło nią z taką siłą, że ta odpadła wraz z kawałkiem drewna i mosiężnym zamkiem.

Korowód wparował do mieszkania, odsuwając z łatwością prowizoryczną barykadę. Sapiąc i dysząc, niczym zwierzę przygotowujące się do ataku, wypatrywał grzeszników.

Alice i Nissa zdołały się schować w szafie z kurtkami. Przez szparę niedomkniętych drzwi widziały, jak Korowód wodzi rybimi ślepiami po pokoju. Po raz pierwszy mogły przyjrzeć się bestii z bliska. Twarz miała popękaną, jakby pokrytą teatralną maską, ozdobioną zakrwawionymi wargami klechy, pustymi wgłębieniami tam, gdzie powinny znajdować się policzki. Resztę ciała bestia skrywała pod szkarłatnym płaszczem, który zdawał się rozszerzać wraz z kolejnymi pochłoniętymi ochotnikami. Jedynie kościste łapy, przypominające gałęzie wiekowych dębów, wystawały spod materiału.

Czymkolwiek się stali mieszkańcy Arteneir, nie byli już na pewno ludźmi.

Alice zastanawiała się, czy kiedykolwiek nimi byli, skoro z taką łatwością przeobrazili się w potworną istotę, mordującą znajome osoby.

Korowód wydał przeraźliwy krzyk. Rzucił się do wyjścia i po chwili zniknął w labiryncie ulic.

W mieszkaniu pozostał jedynie strach. Nieulatująca woń zgnilizny wypełniła nozdrza Alice, niepotrafiącej wydostać się z wnętrza szafy o własnych siłach. Płakała niczym po stracie bliskich. Nissa starała się ją uspokoić, tuląc do piersi i gładząc po głowie, ale ona również odczuwała wewnątrz strach potężniejszy niż jakikolwiek inny w życiu. Stanęły ze śmiercią twarzą w twarz i wyszły z tego żywe.

Gdy zdołały się uspokoić, pognały na piętro. Zabrały zapakowane plecaki. Bez wcześniejszej potrzeby uzgadniania planu, otworzyły okno na oścież. Wskoczyły na gzyms, trzymając się za ręce.

Dojrzały jedynie krwawą szatę Korowodu, gdy ten wparował do jednego z wielopiętrowych domów, a towarzyszące temu krzyki kobiet zagłuszyły bicie serc Alice i Nissy.

Nie czekały dłużej, zeskoczyły na pokrytą czerwienią ulicę, która pod bacznym okiem pradawnego boga zmieniła się w makabryczny dywan wewnątrz piekieł.

Czmychnęły w boczną uliczkę, na tyle małą, że były pewne, iż Korowód ich tam nie dopadnie.

Złapały utracone oddechy, czując, jakby ich płuca zapadły się i wysuszyły niczym śliwki.

– Dokąd teraz? – zapytała Alice po paru minutach.

Nissa rozejrzała się dookoła, starając się zachować resztki świadomego umysłu. Dotychczas odrzucała koszmar nadejścia diabelskich sił. Wierzyła, że to jedynie sen, z którego nie może się wybudzić. Słowa Alice jej nie przekonywały, morderstwa na ulicach, po których przechadzała się z ukochaną za rękę również. Arteneir nie mogło przecież pochłonąć szaleństwo.

Zapaliła papierosa, zmieniając nałóg picia mięty na nałóg tytoniowy.

– Powinnyśmy udać się na stację.

– Nie wierzę, żeby pociągi wciąż tu jeździły.

– To na przystanek autobusowy.

– Nisso, nikt nas nie uratuje, jeżeli same sobie z tym nie poradzimy.

Alice zebrała resztki sił, by wypowiedzieć te słowa. Chociaż obawiała się ich mocy, nie mogła uciekać przed prawdą. Zostały same. Nikt ich nie uratuje. Arteneir spisano na straty. Nie wiadomo, co z resztą świata. Cała nadzieja w nich samych.

– Przejdziemy Klasztorną, stamtąd skręcimy w plac targowy. Nieopodal jest pagórek, a tam wyjście z miasta – powiedziała Nissa, po tym jak zaciągnęła się papierosem, czując drapiący w gardło dym.

– Niech tak będzie.

Alice ścisnęła ramię ukochanej. Powstrzymywała łzy.

 

*

 

Uważały na każdym kroku. Przemykały z jednej uliczki w drugą, krążyły między śmietnikami, kryły się za przepełnionymi, śmierdzącymi torbami, gdy tylko usłyszały nieznany dźwięk. Nie spotkały innej żywej duszy. Jakby całe Arteneir zostało wybite co do nogi lub jego mieszkańcy skończyli wewnątrz szkarłatnej bestii.

Wyminęły restaurację, do której tak lubiły chodzić. Serwowali tam najlepszy ramen w mieście, z boczniakami i kawałkami marynowanego tofu. Teraz pozostał tam jedynie zrujnowany budynek z wybitymi oknami, porozrzucanymi krzesłami i zwłokami kucharza na ladzie, obok słoika z napiwkami.

Na drzwiach wejściowych wywieszono kartkę mówiącą: „Cudzołożnikowi została wymierzona najwyższa kara”.

Przeszły nieopodal hotelu, w którym się poznały. Alice pracowała w recepcji. Nissa zatrzymała się w przybytku, gdy przyjechała do Arteneir po raz pierwszy. Urzekły ją w mieście ruiny nieopodal kościoła, których znaczenia nikt nie potrafił odkryć. Zapewne były miejscem modłów dawnych ludów zamieszkujących tereny wokół miasta. Nissa zdecydowała się zacząć nowe życie w towarzystwie tajemnicy.

Poznały się przypadkiem. Alice wchodziła właśnie do hotelu, mając zamiar rozpocząć kolejny, nudny dzień pracy. Nissa przed chwilą się wymeldowała. Przeciskała się przez drzwi obrotowe, niosąc ciężką walizkę, której urwał się uchwyt, gdy nagle los chciał, że potknęła się o zagiętą wycieraczkę. Wpadła w objęcia Alice. Przepraszała parę minut, nie dając jej dojść do słowa. Już miała uciec, paląc się ze wstydu, gdy usłyszała kojący głos Alice.

„Masz piękne oczy”.

Hotel pozostał nienaruszony. Jakby potwór zdecydował się go ominąć, mając na uwadze wspomnienia kochanek.

Klasztorna prowadziła wzdłuż kompleksu kościelno-mieszkalnego. Znajdowało się tam seminarium, zabytkowy kościół ze strzelistą wieżą, gdzie mieścił się złoty dzwon pamiętający czasy pierwszej wojny światowej, bursa wychodząca na plac zabaw, domy księży. W Arteneir panował pewnego rodzaju dualizm. Większość tygodnia mijała spokojnie, mieszkańcy toczyli żywot na jaki zasługiwali, pracując, jedząc, grzesząc. W niedzielę, gdy dzwon kościelny wybijał przeszywające ciało dźwięki, wierni zbierali się o poranku wewnątrz świętego miejsca, a wychodzili dopiero po zmroku. Alice nigdy nie zapuszczała się w głąb świątyni, na której widok skóra zaczynała ją piec, jakby przypalana ogniem świeczki. Nissa zawędrowała tam tylko raz, głównie przez ciekawość.

W kościele panował zaduch. Przestrzeń wypełniał dym z kadzideł, gęsty niczym mgła, przez który z trudem widziała własne dłonie. Puste rzędy ław nie kończyły się. Wierni, modlący się pod nosem w języku, którego Nissa nie potrafiła rozszyfrować, leżeli krzyżem na zimnej posadce. Kapłan, odziany w szkarłatną szatę, upominał wiernych o dniu sądu ostatecznego.

– Grzeszni otrzymają to, na co zasłużyli. Ale nie lękajcie się, światłość ochroni nas przed potwornościami tego świata.

Nissa wybiegła z kościoła przerażona. Nikt nie zwrócił na nią uwagi. Pogrążeni w transie wierni kontynuowali modły do bóstwa, którego oblicze skrywało się między niebiosami.

Gdy oko spojrzało na Arteneir, kościół oblepiła czerwona maź przypominająca smołę.

Dzwon runął na bursę, milknąc na wieki.

– Czy myślisz, że całe to szaleństwo jest spowodowane… tym? – zapytała Nissa, przypominając sobie koszmarną mszę.

– Nie wiem, doprawdy nie wiem. Zło nie rodzi się w ludziach ot tak, w to tylko mogę uwierzyć.

Czerwień pod ich stopami nabrała kształtów. Zaczęła wirować, przeobrażać się w kolejną formę. W tej samej chwili łapy Korowodu spoczęły na dachu seminarium, a przeraźliwy krzyk dobiegł do uszu kochanek.

– Szybko, tędy!

Z pobliskiego domu doszedł anielski głos.

Popędziły czym prędzej. Nie zauważyły, gdy znalazły się wewnątrz budynku.

Zanim Korowód zdążył je pochwycić, stalowe drzwi zamknęły się z trzaskiem.

Zebrani milczeli. Alice dostrzegła grono zmęczonych i przerażonych osób, modlących się o zbawienie. Nissa zasłaniała ukochaną, przygotowując się na ostateczne starcie z bestią.

Lecz Korowód nie wparował do środka. Wył przez chwilę, która zdawała się być wiecznością, a następnie wskoczył na wieżę kościoła i tam spoczął niczym król na tronie.

 

*

 

Milczeli długo, jakby starając się odgonić wszystkie myśli. Mężczyzna z dotkliwymi poparzeniami na twarzy w końcu przemówił:

– Jesteśmy bezpieczni, przynajmniej na razie.

Alice upadła na podłogę. Nie potrafiła złapać oddechu. Nissa próbowała ją uspokoić, chociaż nie wiedziała jak. Z trudem panowała nad drżeniem rąk.

– Dlaczego nas zostawił?

Chłopak w ich wieku, o chudej i pełnej bruzd twarzy, wyjrzał przez zasłony.

Nissa próbowała go powstrzymać, lecz ten doskoczył do drzwi i zniknął.

Wrócił z pożółkłym pergaminem.

– Dom grzeszników zostanie strawiony przez ognie piekielne. Odpokutujcie winy, zanim nadejdzie Sąd Boży – przeczytał.

 

*

 

Oko się zbliżało. Alice była tego pewna.

Siedziała na parapecie, nogi kuliła do piersi i próbowała się obudzić z koszmaru.

– Co, jeżeli wszyscy jesteśmy grzesznikami?

– Niech martwią się tym diabły, które przyjmą nas po śmierci.

Nissa podała ukochanej szklankę z wodą. Sama paliła kolejnego papierosa.

– Szkodzi ci to.

– Chyba mamy inne zmartwienia na głowie.

Zaśmiała się, chociaż nie był to śmiech pełen radości.

– Przygotowali plan ucieczki – powiedziała. – Jest nadzieja.

– Czy naprawdę myślisz, że jest jeszcze nadzieja? Wierzyłam, że koszmar dotknął tylko nas, że świat się nie skończył. Ale tego nie jestem już pewna.

– Czeka nas dobre życie. Może i Arteneir trafił szlag. Może i pradawne bóstwo zdecydowało się urządzić nam piekło. Ale gdzieś tam daleko jest nasze miejsce.

Nie była na tyle silna, by uchronić Alice przed niebezpieczeństwem, ale mogła podnieść ją na duchu.

Pocałowały się.

Odgoniły myśli, że może to być ich ostatni pocałunek.

Kobieta w skórzanej kurtce tuliła do piersi kilkuletnią córkę. Mężczyzna z poparzeniami stukał nerwowo o blat stołu. Dziewczyna bez ręki starała się skryć w jak najciemniejszym kącie. Babcia podpierająca się kulą siedziała niczym zaklęta w kamień. Nad nią górował wnuczek z kolczykami w uszach i przegrodzie nosowej. Chłopak z bruzdami na twarzy krążył po pokoju, mówiąc coś pod nosem. Oni wszyscy byli grzesznikami zasługującymi na śmierć w męczarniach.

– Czy ktokolwiek zdołał uciec z Arteneir? – zapytała Nissa.

– Nie wiemy – odparł chłopak. – Szczerze mówiąc, znaleźliśmy się tutaj przypadkiem. Zbieranina zapewne ostatnich żyjących mieszkańców. Cholera, jak to wszystko mogło pójść w diabły? Mam na imię Jonathan, to tak przy okazji.

Mężczyzna z popaloną twarzą wspomniał, że Korowód wyciągnął go ze sklepu z pasmanterią, w którym pracował. Cudem uniknął śmierci. Przywiązany do podpalonego stosu, pogodził się z najgorszym losem. Zdołał się jednak oswobodzić, gdy Korowód zwęszył inny trop.

– Jest jak zwierzę kierowane instynktem. We wszystkich widzi grzeszników. Nosi na ustach imię boże, a dopuszcza się takich okrucieństw.

– Nic boskiego w tym nie ma. Czymkolwiek jest to oko – włączyła się do rozmowy Alice – pochodzi z najmroczniejszych zakątków piekła. Gdyby było to możliwe, powinniśmy je zabić.

Odpowiedziała jej cisza.

Wiedziała bardzo dobrze, że nikt nie może mierzyć się z siłami nadprzyrodzonymi. Byli zdani na przetrwanie w świecie szaleństwa i chaosu.

– Gdy zapadnie zmrok, udamy się Klasztorną w stronę stacji – powiedział Jonathan.

– Korowód nas nie wywęszy?

– Liczymy na cud. Mamy nadzieję, że mrok zadziała na jego zmysły tak samo jak na nasze.

 

*

 

Czekali do zmroku. W ciszy, niczym dzieci pozbawione prawa głosu. Co jakiś czas słyszeli dźwięk stąpania bestii. Zatrzymywała się na chwilę pod drzwiami domu, jęczała, a po chwili odchodziła. Dawała im czas. Ale nie było w tym żadnej litości. Nie mogli odkupić win, zwłaszcza tych, które nie były grzechami. Korowód czerpał sadystyczną radość z wyczekiwania na Sąd Ostateczny.

Minęła osiemnasta, następnie dziewiętnasta, niebo powinno się pokryć czarnym całunem. Wciąż panowała przejmująca czerwień i oko. Oko, które zawisło źrenicą nad wieżą kościoła i spoglądało wprost na ocalałych.

– Wypala we mnie dziurę – stwierdziła Alice, zapalając papierosa Nissy.

– To nie może być prawda! Powinna zapaść noc. Przeczy to wszystkim zasadom panującym w naszym świecie – powiedział przejęty Jonathan, nie mogąc usiedzieć w miejscu.

Gdyby można określić zapach strachu, całe mieszkanie byłoby nim przesiąknięte. Nadzieja, której tak się kurczowo trzymali, umierała niczym pozbawione promieni słonecznych kwiaty.

Poczuli zapach benzyny – duszący i intensywny.

Nie minęła chwila, gdy mieszkanie stanęło w płomieniach. Ogniste języki weszły przez okna, zajęły zasłony, przedostały się przez szpary między drzwiami. Piekło dosięgło grzeszników.

Korowód zaryczał. Wyważył z łatwością drzwi. Pazurami rozwalił drewnianą framugę. Rozległ się dźwięk przypominający miażdżenie kości.

– Szybko, na górę! – pokierował wszystkich Jonathan.

Bestia wpełzła do mieszkania. Nie spieszyła się. Przed karą boską jeszcze nikt nie uciekł.

Ocalali wbiegli na piętro. Wnuczek pomógł staruszce wejść po schodach. Jonathan wszystkich popędzał. Na dole pozostała jedynie Alice, do której Nissa starała się dotrzeć, lecz ta stanęła niczym zahipnotyzowana.

Korowód zbliżył się do niej. Rozszerzył paszczę, a płomienie buchnęły dookoła. Wewnątrz śmierdzącej siarką gardzieli Alice dojrzała prawdę.

Nieznany Bóg pochodził ze świata, gdzie ludzkość nie postawiła nigdy stopy. Nie posiadał określonego kształtu, a przynajmniej Alice nie potrafiła go dostrzec. Wił się niczym wąż, po chwili twardniał, zamieniał w posąg wielogłowej hydry, by po chwili rozpłynąć się i spojrzeć na kobietę tysiącem wielobarwnych oczu. To do niego należało spojrzenie zawieszone na niebie nad Arteneir. Był zarazem organizatorem całego szaleństwa, ale również obserwatorem. Nie potrzebował wiele, by wpłynąć na umysły ludzi i przekształcić je w posłuszne marionetki. Nie pragnął niczego innego, jak przyglądać się poczynaniom maluczkich istot. Alice nie potrafiła wyczytać niczego więcej z oblicza Nieznanego Boga. Rzędy gałek ocznych otaczały ją, niewidoczne usta szeptały w zatraconych przez czas językach. Szaleństwo wtargnęło do jej umysłu. Wiedziała o rzeczach, których człowiek nie powinien dotykać. Ostateczny dar przed Sądem Ostatecznym.

Z transu wyrwała ją Nissa, która zrzuciła na Korowód regał z książkami.

Bestia syknęła, zignorowała Alice i wskoczyła na piętro.

Zamachnęła się, a Nissa cudem zdołała uniknąć śmiercionośnego szponu. Ocalali chwycili wszystko, co mieli pod ręką, lampy, książki, talerze i zaczęli rzucać nimi w potwora. Żałosna próba przetrwania, która jedynie rozbawiła Korowód. Wydał z siebie ogłuszający krzyk, który sprawił, że padli na kolana. Płomienie nie przestawały pożerać mieszkania.

Oko Nieznanego Boga spoglądało na chaos.

Korowód krążył między ocalałymi. Obwąchał Jonathana, który zakrywał zakrwawione uszy. Podszedł do staruszki i pogładził ją po głowie. Zaśmiał się w twarz poparzonemu mężczyźnie, jakby chciał powiedzieć, że ucieczka nie jest możliwa.

Alice się otrząsnęła. Nie czuła gorąca, chociaż otaczały ją ogniste języki. Złapała zajętą płomieniami luźną deskę w podłodze. Ujrzała w ogniu własne odbicie. Strach odleciał z jej ciała niczym ptak wypuszczony z klatki. Wiedziała, że nic nie ma znaczenia. Dojrzała przebłysk boskiej potęgi, istoty, która potrafiła w jednej chwili ściągnąć całe miasto na kolana.

Na schodach siedziała skulona Nissa. Korowód wodził wokół niej szponami, sycąc się jej rozpaczą.

Znalazła w sobie siłę. Nie mogła pozwolić, by jej ukochana została zraniona.

Uderzyła Korowód raz po raz płonącą deską. Szkarłatna szata zajęła się ogniem, a bestia zaryczała. Starała się ugasić płonący materiał, ale im mocniej się szamotała, tym ogień silniej ucztował.

Korowód skierował piekielną paszczę na Alice. Żadnej wdzięczności za ukazanie prawdy. Miał już ją pochwycić i rozerwać na strzępy, gdy Nissa umknęła między kończynami potwora i porwała Alice na zewnątrz. Przeskoczyły przez płomienie palące skórę, włosy i ubrania, ale były całe.

Bestia ruszyła za nimi, lecz gdy miała przejść przez drzwi, drewniane ściany mieszkania nie wytrzymały i cały kompleks runął. Ostatkami sił Korowód wbił szpony w pokrytą czerwienią ziemię.

Po chwili skonał.

 

*

 

Stanęli na wzgórzu, naprzeciw Arteneir.

Ocalali dołączyli do Alice i Nissy. Zanim budynek się zawalił, wspięli się po drabinie na dach, a stamtąd zeskoczyli na ulicę. Obserwowali, jak ukochane miasto jest pożerane przez boskie siły.

Nissa ściskała mocno Alice, której spojrzenie nie zdradzało żadnych emocji. Zupełnie jakby stała się kukłą, ludzką marionetką.

Oko Nieznanego Boga ostatecznie runęło na Arteneir, niszcząc je doszczętnie i pozostawiając jedynie pusty krater.

Zdołały przeżyć piekło i uniknąć boskiej kary.

Nie wiedziały, dokąd pokieruje je los, ale miały siebie nawzajem i tylko to się liczyło.

 

 

Koniec

Komentarze

Witam, dziękuję za betę, gratuluję oryginalnego pomysłu i pokazania aż tak wielu wad, których my, ludzie, zdajemy się nie dostrzegać w naszym życiu oraz postępowaniu. 

Pozdrawiam i klikam. :)

Pecunia non olet

WyrmKillerze, nie zmarnowałeś pomysłu. Opisałeś zdarzenie tyleż tajemnicze, co przerażające, wobec którego mieszkańcy miasta okazali się bezsilni, ale cieszę się, że choć garstka zdołała się uratować. Mam wrażenie, że wielkie znaczenie miało tu uczucie łączące dziewczyny i ich niezłomna wola przetrwania.

Nie miałabym nic przeciw dowiedzeniu się, co działo się poza miastem i jak potem poradzili sobie ocalali, ale domyślam się, że to pozostawiłeś domysłom czytelników – niech każdy po swojemu zobaczy ciąg dalszy.

Wykonanie, niestety, pozostawia sporo do życzenia.

Sugeruję, aby opisane zjawisko nie było nazywane bogiem wielką literą, bo ta jest zarezerwowana dla istoty najwyższej w religiach monoteistycznych, a tu chyba nie o niej jest mowa.

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/bog-czy-Bog;8654.html

 

by but ob­le­pił się w szkar­łat­nej mazi. → …by but ob­le­pił się szkarłatną mazią.

 

Chcia­ła coś po­wie­dzieć, ale w gar­dle za­bra­kło słów. → Raczej: Chcia­ła coś po­wie­dzieć, ale za­bra­kło słów.

 

Alice spę­dzi­ła resz­tę dnia, ocze­ku­jąc na od­po­wiedź.Alice spę­dzi­ła resz­tę dnia, cze­ka­jąc na od­po­wiedź. Lub: Alice spę­dzi­ła resz­tę dnia, ocze­ku­jąc od­po­wiedzi.

 

We­wnątrz trzę­sła się z prze­ra­że­nia, lecz ciało po­zo­sta­wa­ło bez­wied­ne. Tra­ci­ła siły. → Czy tu aby nie miało być: We­wnątrz trzę­sła się z prze­ra­że­nia, lecz ciało po­zo­sta­wa­ło bezwładne. Tra­ci­ła siły.

 

Grupa ludzi ubra­na w za­mszo­we płasz­cze… → Płaszcze nosili ludzie, nie grupa, więc: Grupa ludzi ubra­nych w za­mszo­we płasz­cze

 

Twa­rze mieli blade, ścią­gnię­te w dół. → Na czym polega ściągnięcie twarzy w dół?

A może miało być: Twa­rze mieli blade, głowy opuszczone.

 

Wpa­try­wa­li się od­le­głym spoj­rze­niem w Ko­ro­wód. → Co to jest odległe spojrzenie?

A może miało być: Niewidzącym wzrokiem wpatrywali się w Ko­ro­wód.

 

Rzu­ci­ła ostat­ni czy­sty kubek i za­bra­ła się za pomoc. → Rzucony kubek ma duże szanse na rozbicie.

Proponuję: Odstawiła ostat­ni czy­sty kubek i za­bra­ła się do pomocy.

http://filologpolski.blogspot.com/2016/11/brac-siewziac-sie-za-cos-brac-siewziac.html

 

Nissa stała na rów­nych no­gach, go­to­wa, by w razie czego dzia­łać. → A może wystarczy: Nissa stała, go­to­wa, by w razie czego dzia­łać.

Można zerwać się na równe nogi, ale nie spotkałam się z określeniem stać na równych nogach.

 

Coś chwy­ci­ło za klam­kę.Coś chwy­ci­ło klam­kę.

 

szarp­nę­ło za nią z taką siłą… → …szarp­nę­ło nią z taką siłą

 

Ko­ro­wód wpa­ro­wał do wnę­trza miesz­ka­nia… -> Ko­ro­wód wpa­ro­wał do miesz­ka­nia

 

skry­wa­ła pod szkar­łat­nym płasz­czem, który to zda­wał się roz­sze­rzać… → …skry­wa­ła pod szkar­łat­nym płasz­czem, który zda­wał się roz­sze­rzać

 

prze­obra­zi­li się w po­twor­ną isto­tę, mor­du­ją­cą zna­jo­me twa­rze. → Czy Korowód mordował tylko twarze?

Proponuję: …prze­obra­zi­li się w po­twor­ną isto­tę, mor­du­ją­cą znajomych/ zna­jo­me osoby.

 

Ko­ro­wód wydał z sie­bie prze­raź­li­wy krzyk. → Zbędny zaimek – czy mógł wydać krzyk z kogoś/ czegoś innego?

Wystarczy: Ko­ro­wód wydał prze­raź­li­wy krzyk.

 

Za­bra­ły za­pa­ko­wa­ne ple­ca­ki. → Wcześniej napisałeś: – Musimy stąd uciekać – oznajmiła Alice, pakując walizki. → Czy zabrały plecaki, czy walizki?

 

– Nie wie­rzę, żeby po­cią­gi wciąż tu cho­dzi­ły.– Nie wie­rzę, żeby po­cią­gi wciąż tu jeździły.

Domyślam się, że to potocyzm, ale pociągi nie mają nóg.

 

Teraz po­zo­sta­ła tam je­dy­nie pusta prze­strzeń z wy­bi­ty­mi okna­mi, po­roz­rzu­ca­ny­mi krze­sła­mi i zwło­ka­mi ku­cha­rza na la­dzie, obok sło­ika z na­piw­ka­mi. → Skoro przestrzeń jest pusta, to nie ma w niej nic. Wybitych okien, rozrzuconych krzeseł, zwłok i słoika też nie ma.

Proponuję: Teraz po­zo­sta­ł tam je­dy­nie zrujnowany budynek z wy­bi­ty­mi okna­mi, po­roz­rzu­ca­ny­mi krze­sła­mi i zwło­ka­mi ku­cha­rza na la­dzie, obok sło­ika z na­piw­ka­mi.

 

„Wobec cu­dzo­łoż­ni­ka zo­sta­ła wy­mie­rzo­na naj­wyż­sza kara”. → Karę wymierza się komuś, nie wobec kogoś, więc: „Cu­dzo­łoż­ni­kowi zo­sta­ła wy­mie­rzo­na naj­wyż­sza kara”.

Choć rozumiem, że na kartce ktoś mógł napisać coś niepoprawnie.

 

Alice pra­co­wa­ła na re­cep­cji.Alice pra­co­wa­ła w re­cep­cji.

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/do-komisariatu-na-tych-dziewiec-dni;16360.html

 

Nissa zde­cy­do­wa­ła się roz­po­cząć nowe życie w to­wa­rzy­stwie ta­jem­ni­cy. Po­zna­ły się przy­pad­kiem. Alice wcho­dzi­ła wła­śnie do ho­te­lu, mając za­miar roz­po­cząć ko­lej­ny… → Czy to celowe powtórzenie?

 

nio­sąc cięż­ką wa­liz­kę, któ­rej urwał się uchwyt… → …nio­sąc cięż­ką wa­liz­kę, któ­rej urwał się uchwyt

 

Zło nie rodzi się w lu­dziach od tak… → Zło nie rodzi się w lu­dziach ot tak

 

Nie za­uwa­ży­ły, gdy zna­la­zły się we­wnątrz bu­dyn­ku.Nie za­uwa­ży­ły, kiedy/ że zna­la­zły się we­wnątrz bu­dyn­ku.

 

Chło­pak w ich wieku, o smu­kłej i peł­nej bruzd twa­rzy wyj­rzał przez za­sło­ny. Ko­ro­wód znik­nął w la­bi­ryn­cie ulic.

Nissa pró­bo­wa­ła go po­wstrzy­mać, lecz ten do­sko­czył do drzwi i znik­nął. → Smukły to ktoś wysoki i szczupły, twarz nie bywa smukła. Czy dobrze rozumiem, że Nissa próbowała powstrzymać Korowód?

Proponuję: Gdy Korowód zniknął w labiryncie ulic, chło­pak w ich wieku, o pociągłej i peł­nej bruzd twa­rzy wyj­rzał przez za­sło­ny i ruszył ku wyjściu. Nissa pró­bo­wa­ła go po­wstrzy­mać, lecz do­sko­czył do drzwi i znik­nął.

 

Gdyby można było okre­ślić za­pach stra­chu, całe miesz­ka­nie by­ło­by nim prze­siąk­nię­te. → Wystarczy: Gdyby można okre­ślić za­pach stra­chu, całe miesz­ka­nie by­ło­by nim prze­siąk­nię­te.

 

Pa­zu­ra­mi zmiaż­dżył drew­nia­ną fra­mu­gę. Roz­legł się dźwięk przy­po­mi­na­ją­cy miaż­dże­nie kości. → Powtórzenie.

Może w pierwszym zdaniu: Pa­zu­ra­mi rozwalił drew­nia­ną fra­mu­gę. Lub w drugim: Roz­legł się dźwięk przy­po­mi­na­ją­cy zgniatanie kości.

 

Oca­la­li chwy­ci­li za wszyst­ko, co mieli pod ręką… → Oca­la­li chwy­ci­li wszyst­ko, co mieli pod ręką

 

Zła­pa­ła za za­ję­tą pło­mie­nia­mi luźną deskę w pod­ło­dze.Zła­pa­ła za­ję­tą pło­mie­nia­mi luźną deskę w pod­ło­dze.

 

Na scho­dach sie­dzia­ła przy­kur­czo­na Nissa. → Raczej: Na scho­dach sie­dzia­ła skulona Nissa.

 

Prze­sko­czy­ły przez pło­mie­nie, paląc skórę, włosy, ubra­nia, ale były całe. → To nie dziewczyny paliły włosy, skórę i ubrania, a płomienie, więc: Prze­sko­czy­ły przez pło­mie­nie palące skórę, włosy i ubra­nia, ale były całe.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Interesujący pomysł.

Momentami trochę gubiłam się w przekazie – czym był korowód? Na ogół kojarzy się go ze sznurem osób, często tańczących. A ten tutaj wydaje się czymś innym, jakby masą zlepioną z kawałków ludzi, ale nie widzę tego. Słabo trafiłeś do mnie z przekazem dla zmysłów, zostały tylko pojęcia, zdarzenia. Zaskoczyli mnie ludzie skaczący z dachu, bo mieszkanie raczej kojarzy się z blokiem niż z czymś niskim, z czego można zeskoczyć i przeżyć.

Ale czytało się przyjemnie.

 

Babska logika rządzi!

Hej, bruce!

Dziękuję po raz kolejny za betę (tym razem oficjalnie) i za wszystkie miłe słowa. Dziękuję także za klika, motywuje mnie to do dalszego pisarskiego działania.

 

Hej, regulatorzy!

Widzę, że jest potężna łapanka, ale to dobrze. Znaczy, że długa droga przede mną do tekstów zjadliwych i napisanych poprawnie. Nie zrażam się i jak najszybciej zabiorę się za poprawianie (jak tylko znajdę chwilę czasu, odpowiedź piszę nieco nielegalnie na pracowniczym komputerze).

Jeżeli chodzi o kwestię boga, będę musiał jeszcze raz przejrzeć opowiadanie, ale w zamyśle miało chodzić o boga chrześcijańskiego, dlatego też słowo było pisane z dużej. Fabularnie mieszkańcy myśleli, że jest to Sąd Boży od Boga, dopiero później okazuje się, że jest to bóg inny, pradawny i przedziwny. Ale możliwe, że coś namieszałem i przyjrzę się temu lepiej.

 

Hej, Finkla!

Korowód był potworem złożonym z wielu ludzi, którzy zdecydowali się dołączyć do “wymierzających karę”. W opowiadaniu jest on istotą nieco lovecraftową, więc nie należy go brać dosłownie. A nazywa się Korowód, gdyż skojarzyło mi się to ze sznurem ludzi (tak jak zauważyłaś), którzy uczestniczą w wydarzeniu religijnym.

Uwaga do kwestii mieszkań – słuszna.

 

Pozdrawiam czule i dziękuję wszystkim za komentarze!

WyrmKillerze, jeśli łapanka sprawi, że Twoje przyszłe opowiadania będą napisane coraz lepiej, mogę się tylko bardzo cieszyć. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

O zdecydowanie sprawi. Najlepiej się uczyć na błędach, inaczej nie idzie zapamiętać. 

W takim razie życzę sukcesów w dalszej pracy twórczej. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Pozdrawiam i również dziękuję; powodzenia, WyrmKillerze. :)

Pecunia non olet

Dobrze mi się czytalo i akurat w odróżeniu od Finkla chyba najbardziej podobał mi się ten bezosobowy, wchłaniający ludzi Korowód :-) 

 

Natomiast mam trochę konfuzji z tym, gdzie jest umiejscowione opowiadanie: jeśli w naszym świecie (bo dlaczego gdzieś w innym świecie ludzie mieliby wierzyć w chrześcijańskiego Boga), to czemu w fantastycznie brzmiącym Arteneir, a nie jakimś swojskim miasteczku np. pod Łodzią, gdzie mógłbyś ubarwić trochę znajomością lokalnego kolorytu :)? A jeśli to w jakimś innym świecie, to znacznie ciekawsze byłoby dla mnie, gdyby te wierzenia jednak nieco różniły się od chrześcijańskich i ci, którzy łamią zasady nie byliby jednak standardowo cudzołożnicami czy osobami LGBT. Jednym słowem: brakuje mi osadzenia tego w jakiejś bardzo konkretnej rzeczywistości i wprowadzenia do tego jej charakteru/kolorytu, bo teraz Arteneir mogłoby znajdować się właściwie wszędzie.

 

 

Nie twierdzę, że korowód mi się nie podobał – wprost przeciwnie, chciałabym poznać go lepiej. To właśnie ta konfuzja co do szczegółów.

Babska logika rządzi!

Cześć, Wyrmkillerze!

 

To ja, Twój piątkowy dyżurny!

Łapanki nie będzie, bo nie miałem jak.

Całkiem interesująco. Klimaty myślę trochę weirdowe i w ogóle sam klimat wyszedł bardzo dobrze.

Mam zastrzeżenia co do końcówki – trochę to poszło nagle zbyt łatwo (one uciekają, a reszta ot tak skacze sobie z dachu). Natomiast ogólnie była to całkiem fajna lektura.

 

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Hej, dziękuję wszystkim za komentarze i kliki. Wiele to dla mnie znaczy.

gimlosie Nie umiejscowiłem Arteneir w jakimś konkretnym czasie ani miejscu. Powiedzmy, że jest to świat podobny do naszego, działa na tych samych zasadach, wierzeniach, ale nieco się od niego różni (raczej w naszym świecie żadna pradawna siła nie spustoszyła całego miasta). Lubię wrzucać postacie w opowiadaniach w światy podobne do naszych, ale jednak nieco weirdowe. Chcę, że były to klimaty ala snów na jawie, takie powiedzmy, że prawdziwe, ale mające w sobie pewien niepokój i coś magicznego.

A jeżeli chodzi o Łódź o okolice to niektóre miejsca wyglądają jak po przejściu pradawnego boga (zwłaszcza dziurawe drogi).

 

Finklo, no nie wiem, czy byś chciała poznać Korowód bliżej :)

Ale rozumiem, o co chodzi. Mogłem nieco porozwijać pewne wątki w opowiadaniu.

 

Krokusie Celowałem w klimaty weirdowe i cieszę się, że klimat siadł. Zakończenie jest nieco szybkie, to fakt. Wynika to pewnie z faktu, że pisanie dynamicznych wydarzeń sprawia mi jeszcze nieco trudności, a chciałem, żeby finałowa potyczka z Korowodem była właśnie potyczką.

 

Pozdrawiam wszystkich!

Nowa Fantastyka