- Opowiadanie: ernestresch - Co z ciebie wyrośnie?

Co z ciebie wyrośnie?

Krótkie opowiadanie w letnim wiejskim klimacie ze szczyptą magii. Nijak mające się do obecnej za oknami aury wiecznego przedwiośnia.

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Co z ciebie wyrośnie?

– Ile mamy jeszcze wytrzymać? – Przygarbiony mężczyzna klęczał przed drewnianym posążkiem pulchnej, uśmiechniętej kobiety. Na ołtarzu dopalała się nasta już warstwa świec ofiarnych.

– Bogini Rodzicho, zmiłuj się nad nami biednymi i ześlij deszcze, bo pomrzemy.

Stojący obok wychudły chłop w przepoconej, przetartej koszuli złapał go za ramię.

– Daj spokój Zdzichu, bogini ma nas w dupie. Pogódź się z tym.

– Stachu, nie zwracaj się tak do pani! Zwłaszcza w mojej obecności! – Zdzisław stanął na obie nogi i rzucił gniewne spojrzenie szwagrowi.

– A będę się zwracał, jak mi się będzie podobać! Bogini pewno sama zżarła już wszystkie zakopane nasiona. Dlatego jest taka pękata i zadowolona z siebie.

Zdzich nie wytrzymał kolejnego bluźnierstwa. Niewprawny cios pięścią przeleciał tuż przed twarzą Stacha i trafił figurkę w pośladek.

– Wybacz mi pani! – Zdzichu zbladł.

– Dobrze! Jeszcze złap za cyca. Może wtedy ześle ci deszcz! – Stachu zaśmiał się i zacharczał, kiedy jego szwagier wściekły odwrócił się w stronę drzwi kapliczki i wyszedł.

Spojrzał na posążek, który siłą uderzenia przesunął się o dobrych kilka palców. Pod cokołem, w szczelinie między deskami ołtarza leżało, mieniące się kolorami ziarno. Wyciągnął kozik i płynnym ruchem wydłubał znalezisko spomiędzy deszczułek. Obejrzał je dokładnie i zamruczał.

– Ki czort.

Opalizowało w promieniach słońca. Z boku wysunął się mały pęd, który wijąc się, szukał miejsca zaczepienia. Schował nasionko w dłoni i opuścił kapliczkę, kierując się prosto do swojego gospodarstwa na wzgórzu za wsią.

Tegoroczna susza przeciągała się straszliwie. Nie padało od późnej wiosny i okoliczne pola, już przed kilkoma niedzielami, zamieniły się pylne pustkowia. Wszystkie zawiązane wiosną sadzonki roślin powymierały, a każdy mocniejszy podmuch wiatru, tworzył potężne kurzawy. Poziom wód opadł na tyle, że wody ze studni nie starczało nawet dla trzód. Strumienie w okolicznych lasach wyschły i można tam natknąć się na coraz to więcej padłych z gorąca zwierząt.

Dotarłszy do chlewa leżącego u podstaw wzgórza, odwinął pęd z palca i wsadził nasionko w ziemię.

– Zobaczymy, co z ciebie wyrośnie.

Podlał obficie resztką wody, jaka została w bukłaku i ruszył do domu, gdzie z obiadem powinny czekać już, Jaśka i trójka ich dzieci.

 

***

 

Stachu wstał nazajutrz rano, przeciągnął się i rozejrzał. Jaśka jeszcze spała, siostra Zdzicha odziedziczyła urodę po swojej matce. Wspomnienie teściowej przypomniały mu, o potrzebie nakarmienia świń i o boskiej sadzonce.

Z wiadrem pełnym resztek dotarł do chlewika i ku swojemu zdziwieniu zauważył, że wszystkie świnie taplały się w głębokim błotku. Przetarł oczy. Z miejsca, gdzie wczoraj zasadził nasionko, powoli sączyła się woda, zalewając wybieg dla świń.

Nowe źródło na farmie Stacha stało się tematem dnia we wsi. Mimo straszliwego gorąca, miejscowi zbierali się wokół, oglądając i komentując. Świński wybieg został osuszony, a woda skierowana w stronę wygonu, gdzie mogła się swobodnie zbierać.

Gospodarz niechętnie pokazał wiejskiej starszyźnie miejsce zasadzenia cudownego ziarna, które zdążyło wypuścić już dwa mieniące się srebrzyście, poruszające delikatnie ciemnozielone liście.

– Czy bogini przekazała ci we śnie albo w wizji czego od nas oczekuje? – zapytał białowłosy Grzymił, najstarszy chłop we wsi.

– Czy to jakaś znana roślina? Czy wiemy, czy gleba to będzie dla niej odpowiednia? Rodzicha jest boginią pól, może lepiej było posadzić to na polu? – zastanowił się Ornulf, uczony obcokrajowiec od lat mieszkający we wsi.

– Myślę, że skoro roślina tak szybko wykiełkowała, to jest to dla niej odpowiednie miejsce. Bogini zapewne sama wskazała ci miejsce. Prawda Stachu? – spytał bezpośrednio Bdziegost, sołtys.

Po długiej debacie postanowiono otoczyć miejsce płotem. Na straży ustawić strażnika, co by nikt świętego pędu nie zadeptał, a kiedy upał zelżeje zbudować tam świątynkę ku czci Rodzichy. Z okazji końca suszy i błogosławieństwa od bogów sołtys zaproponował zorganizować wieczorem święto.

Kiedy starszyzna rozeszła się, do Stacha podszedł Zdzichu z kamionkową butelczyną.

– No powiem ci szwagrze – zaczął Zdzichu, wpatrując się jeziorko błyszczące w promieniach słońca. – Może faktycznie Rodzicha lubiła klepanie w tyłek. Twoje zdrowie!

Wieczorem w centrum wsi zaczęła się zabawa, która zgromadziła całą okolicę. Przez pół nocy, całe hordy wieśniaków pielgrzymowały, by obejrzeć mały zielony pęd wyrastający z ziemi, składając mu drobne podarunki z figurek, jedzenia i monet.

Stachu ruszył do domu dopiero nad ranem, kiedy niebo robiło się już różowe. Najpierw zdecydował się jednak zajrzeć do rośliny. Dotarł pod chlew i zobaczył, że z pędu, między liśćmi wyrósł mieniący się różnymi kolorami kwiat o długich czerwonych pręcikach. Dotknął ich, a te delikatnie go oplotły, wydając się tulić do niego.

– Może powinienem zostać kapłanem – zastanowił się i spojrzał na stojącą przy roślinie figurkę uśmiechniętej bogini, którą ktoś przyniósł z kapliczki.

 

***

 

Zmęczony alkoholem i zabawą spał długo, obudzony dopiero przeraźliwymi wrzaskami Jaśki.

– Stachu! Wstawaj Stachu! Chliw zalało, prosiaki się topią!

Podniósł się obolały i kulejąc, wyszedł na tył gospodarstwa. Nie było tu nikogo. W miejscu, gdzie do niedawna znajdował się wiejski wygon, teraz błyszczało się pokaźne jezioro, sięgające już pierwszych wiejskich zabudowań. Przy nich, jak mrówki, biegali miejscowi, naprędce kopiąc wały, by powstrzymać podnoszącą się nieubłaganie wodę.

Wykopane wczoraj odwodnienie wybiegu dla świń, nie spełniało już swojej funkcji. Woda podmywała niezbyt solidnie zamocowaną świniarnię, która zaczęła się już zsuwać w stronę wybiegu. Świnie kwiczały, kopały, drapały i gryzły, próbując wydostać się przez drewniane ściany. Stachu wspiął się na chlew, zaczął szarpać drewniane belki rękami, kiedy to nie przyniosło efektu, próbował podważyć je widłami. Wszystko na próżno. Drewniany budynek zsunął się całkiem do wykopu, przyduszając świnie. Zwierzęta kwiczały jeszcze przez chwilę, po czym kwik zamienił się w cichy bulgot. Spojrzał w dół. Niezbyt głęboko pod wodą, w miejscu, gdzie do niedawna rósł kolorowy kwiat, teraz znajdował się pokaźny niebieski owoc, a dokoła którego falowały gęste liście.

– Przeklęta zielenina! – warknął Stachu.

Zrezygnowany poczłapał do domu. Nie chciał więcej kłopotów, zamierzał ubrać się i czym prędzej ruszyć do starszyzny po poradę. Zakładając koszulę, spojrzał przez małe okno w kierunku wsi. Tama puściła, a mrowie miejscowych salwowało się właśnie ucieczką do najwyższego punktu we wsi, do jego gospodarstwa.

Nie minęło wiele czasu kiedy cała wieś dotarła na wzgórze wraz z tobołkami, owcami, krowami i wszystkim, co udało się uratować z powodzi. Farma na wzgórzu zamieniła się, w przepełnioną ludźmi wyspę na nowym jeziorze.

W izbie znajdowało się kilkanaście osób, głównie wiejska starszyzna i sołtys. Reszta ocalałych zajmowała miejsca przy stodole i w innych zacienieniach, chroniąc się przed palącym, południowym słońcem. Nastroje pogarszały się z minuty na minutę. Z zewnątrz słychać było podniecone dyskusje, o rosnącym poziomie wody, o gniewie bogów, o koniecznej pokucie i o nieuchronnej śmierci. Starsi usiedli z gospodarzem przy stole w głównej sieni i zaczęli pytać:

– Może coś bogini przekazała ci w snach? – zapytał Grzymił.

– A może, nie powinieneś był tego sadzić koło świniarni? Wszak Rodzicha jest boginią pół, nie zaś trzody chlewnej, którą to oddajemy pod opiekę Swarlezowi. – Zastanowił się Ornulf.

– Przydałby się nam kapłan albo inny mędrzec. Głupioś postąpił, sadząc to bez skonsultowania się. – Podsumował Bdziegost.

– Wczoraj mówiliście przecież, że to cud! Żeśmy błogosławieni – Bronił się Stach.

– Wczoraj nie wiedzieli – odezwał się Zdzich – żeś obrażał boginię w jej kapliczce.

Siedzący przy stole spojrzeli najpierw w stronę Zdzicha, a następnie na jego szwagra, który cofnął się do ściany.

– Prawda to? – zapytał sołtys.

– Nieprawda, nie obrażałem! – wrzasnął Stachu.

– Słyszałem, jak złorzeczył Grendzie, kiedyśmy byli na grzybach! – syknął Grzymił.

– A tak, ja słyszałem, jak świński żart opowiadał o Swarlezie! – Dodał Ornulf.

– Nikogo nie szanuje! – wrzasnął Zdzich – siostrę moją i matulę obśmiewa za ich plecami!

– Panowie, za chabety go, klątwę na nas zesłał swym bezwstydnym zachowaniem – rozkazał sołtys.

Stach próbował uciec, ale dwóch miejscowych złapało go, nim jeszcze wydostał się z izby. Jaśkę i dzieci zamknięto w stodole. Mimo powszechnego gwaru po całej wyspie słychać było jej jęki i zawodzenie.

Woda prędko się podnosiła, więc nie było czasu na dywagacje. Wszyscy starsi jednogłośnie stwierdzili, że „boska” roślinka jest klątwą rzuconą za bluźnierstwa i trzeba wyrwać ją z korzeniami, złożyć modły i błagać boginię, by wszystko wróciło do normy.

 

***

 

– Wyłów to Stachu, wszyscy na ciebie liczą, jeśli wszystko wróci do normy, to pomyślimy, czy cię wygnać – rzucił sołtys.

Stach przytaknął, zmówił krótką modlitwę i skoczył do krystalicznie czystego jeziora w kierunku znajdującego się teraz dobrych kilkanaście stóp pod wodą źródełka. Nabrał powietrza i zanurkował. Tam też, zamiast rośliny ujrzał miejsce, jak z dziwnej baśni: gęsty podwodny las, z dziesiątkami kwiatów, małymi i dużymi kolorowymi owocami, czerwonymi jagodami i innymi roślinami, których nigdy nie widział. Zarośla pokrywały nie tylko miejsce źródła, ale cały świński wybieg i chlew, który wydawał się teraz być przytwierdzonym do podłoża dziesiątkami pnączy. Zanim zdążył otrząsnąć się z osłupienia, jedno z nich uchwyciło jego nogę i zaczęło ciągnąć w dół. Próbował walczyć, ale roślina okazała się znacznie silniejsza. Szarpiąc, ściągnęła go w stronę chlewika, przed którym stała mała pulchna, uśmiechnięta tryumfalnie figurka Rodzichy. 

Koniec

Komentarze

Opowiadanie z 9 kwietnia, a dopiero dziś wieczorem zaczęło mi się wyświetlać na stronie… Może to robota Rodzichy…? ;)

 

Wspomnienie teściowej przypomniało mu, o potrzebie nakarmienia świń

Straszne zdanie! (Mam nadzieję, że Twoja teściowa tego nie czyta).

 

W tekście jest trochę literówek i błędnie zapisanych dialogów.

 

Co do fabuły – zastanowiło mnie, że to roślina produkowała całą tę wodę. Ale bogowie już tacy przewrotni bywają ;) A jak dowiadujemy się z finału – są również mściwi i okrutni.

Ale, jak mówi stara mądrość – musimy uważać czego sobie życzymy.

Do poczytania.

 

Pozdrawiam!

 

 

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Jak Kuba Bogu… I to jeszcze z wielkim procentem.

Przecinkologia, szanowny Autorze, na lewą nóżkę kuleje. A tak we w ogólności czytało się nawet nieźle.

Khaire!

 

Ode mnie dosłownie parę subiektywnych uwag, bo opowiastka całkiem mi podeszła. Podoba mi się nienachalna stylizacja i te drobne smaczki światotwórcze, które świadczą o tym, że ktoś się nad tym światem nieco pochylił. Nie tylko znalazło się miejsce dla paru imion bogów i kilku różniących się od siebie mieszkańców wioski, ale nawet obcokrajowiec ma imię rzeczywiście obce, niepasujące do reszty.

 

Tym niemniej od sieni przytłoczyła mnie liczba epitetów:

– Ile mamy jeszcze wytrzymać? – niewysoki, przygarbiony mężczyzna klęczał przed drewnianym posążkiem pękatej, uśmiechniętej kobiety, z trawiastymi warkoczykami, u jej stóp dopalała się nasta już warstwa kopcących świec ofiarnych.

Szybki, lecz niewprawny cios prawą pięścią przeleciał tuż przed twarzą Stacha i trafił pękatą figurkę w drewniany pośladek.

Wiem, że wszystko by się chciało dookreślić i odmalować w szczegółach, ale co za dużo, to niezdrowo. To nie Iliada :) Nawiasem, wydaje mi się, że kilka krótszych zdań, prezentujących odmienne perspektywy zazwyczaj robi lepszą robotę niż jednozdaniowy tasiemiec. Jak poniżej:

Wykopane wczoraj odwodnienie wybiegu dla świń, nie spełniało już swojej funkcji, bo poziom wody podniósł się na tyle, że ten znalazł się poniżej lustra, a niezbyt solidnie zamocowana do podłoża świniarnia, teraz podmywana przez wody jeziorka, zaczęła się powoli zsuwać w jego stronę.

Odpadłem już przy “ten” :)

 

Pozdrawiam,

D_D

Twój głos jest miodem... dla uszu

Witaj. 

Zapis dialogów oraz sporo kwestii językowych (np. “kierując się w kierunku”) i interpunkcyjnych trzeba jeszcze koniecznie poprawić. 

Pomysł zabawny, pomimo mrożących krew w żyłach wydarzeń, czego Ci gratuluję. :) 

Pozdrawiam serdecznie, powodzenia. :)

Pecunia non olet

Witam i dziękuję wszystkim za komentarze.

 

Dzięki nim, udało mi się odchudzić opowiadanie o ładnych 10%, tylko poprawiając i wyciągając co z niego najlepsze. Ba! Dzięki temu zyskało nowy tytuł.

 

@Nazgul – wyjaśnienie opóźnienia jest dość proste. Wstawiłem je jako kopię roboczą i zauważyłem dopiero dzień później. Co do teściowej. Moja faktycznie chciała przeczytać, ale nie było okazji. Myślę, że podeślę jej wersję ocenzurowaną.

Zabawne. Można się było uśmiechnąć. :)

Witaj erneście. Jak wspomnieli poprzednicy, wykonanie w kilku miejscach kuleje, ale nie na tyle, by przeszkadzać w lekturze.

Nie była to może przesadnie skomplikowana historia, ale wrażenia mam pozytywne. Trochę z baśni, trochę z przypowiastki filozoficznej, jasny morał. Przeczytałem z zaciekawieniem. Pozdrawiam!

A mówi się, że od przybytku głowa nie boli, ale kiedy ów przybytek zalewa dobytek… ;)

Wykonanie mogłoby być lepsze. Sugeruję powtórkę z zapisywania dialogów.

 

Po­ziom wód opadł na tyle, że wody ze stud­ni nie star­cza­ło nawet dla trzód. → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Wody w studni było tak mało, że nie wystarczało nawet dla trzody.

 

po­win­ny cze­kać już, Jaśka i trój­ka ich dzie­ci. → …po­win­na cze­kać już Jaśka i trój­ka ich dzie­ci.

 

Wspo­mnie­nie te­ścio­wej przy­po­mnia­ły mu… → Literówka.

 

Nowe źró­dło na far­mie Sta­cha… → Czy to na pewno była farma a nie gospodarstwo/ zagroda?

 

na­pręd­ce ko­piąc wały, by po­wstrzy­mać pod­no­szą­cą się nie­ubła­ga­nie wodę. → O ile mi wiadomo, wały się usypuje, nie kopie.

 

po­kaź­ny nie­bie­ski owoc, do­ko­ła któ­re­go fa­lo­wa­ły gęste li­ście. → …po­kaź­ny nie­bie­ski owoc, do­ko­ła któ­re­go fa­lo­wa­ły gęste li­ście. Lub: …po­kaź­ny nie­bie­ski owoc, a do­ko­ła niego fa­lo­wa­ły gęste li­ście.

 

Farma na wzgó­rzu za­mie­ni­ła się… → Raczej: Gospodarstwo na wzgó­rzu za­mie­ni­ło się… Lub: Zagroda na wzgó­rzu za­mie­ni­ła się

 

Wszak Ro­dzi­cha jest bo­gi­nią pół, nie zaś trzo­dy chlew­nej, którą to od­da­je­my pod opie­kę Swar­le­zo­wi. – Za­sta­no­wił się Or­nulf.Wszak Ro­dzi­cha jest bo­gi­nią pól nie zaś trzo­dy chlew­nej, którą to od­da­je­my pod opie­kę Swar­le­zo­wi – za­sta­no­wił się Or­nulf.

 

– Przy­dał­by się nam ka­płan albo inny mę­drzec. Głu­pioś po­stą­pił, sa­dząc to bez skon­sul­to­wa­nia się.Pod­su­mo­wał Bdzie­gost. → – Przy­dał­by się nam ka­płan albo inny mę­drzec. Głu­pioś po­stą­pił, sa­dząc to bez skon­sul­to­wa­nia się – pod­su­mo­wał Bdzie­gost.

 

– Wczo­raj mó­wi­li­ście prze­cież, że to cud! Żeśmy bło­go­sła­wie­ni – Bro­nił się Stach. -> – Wczo­raj mó­wi­li­ście prze­cież, że to cud! Żeśmy bło­go­sła­wie­ni – bro­nił się Stach.

 

– A tak, ja sły­sza­łem, jak świń­ski żart opo­wia­dał o Swar­le­zie! – Dodał Or­nulf.– A tak, ja sły­sza­łem, jak świń­ski żart opo­wia­dał o Swar­le­zie! – dodał Or­nulf.

 

zło­żyć modły i bła­gać bo­gi­nię… → Modłów się nie składa, modły można wznosić.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka