- Opowiadanie: bemik - Walrik

Walrik

Dawno nic tu nie publikowałam, ale zaglądam od czasu do czasu. Jak zwykle pochłonęło mnie życie. Walrik to opowiadanie z uniwersum “Bestie”. Walrik jest jednym z głównych protagonistów tego horroru, a spotykamy go kilkanaście lat wcześniej niż w książce.

Opowiadanie zostało zamieszczone na łamach internetowego kwartalnika “Smoczy Krak”, zapraszam do zaglądania na FB.  

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Biblioteka:

Użytkownicy II, zygfryd89

Oceny

Walrik

Kiedy zabił Urgena, poczuł się naprawdę wolny i niezależny. Upojenie zwycięstwem sprawiło, że niemal unosił się nad ziemią. Jego plan się powiódł! Uwolnił się od prześladowcy, świat stał przed nim otworem, a na dodatek – kto wie, czy nie najważniejszy –  udało mu się wynieść z zamku tajemną księgę. Odkąd po raz pierwszy wziął ją do ręki, zrozumiał, że to dzieło całkowicie odmieni jego los. Miał ochotę krzyczeć ze szczęścia.

Rzeczywistość szybko ściągnęła go z obłoków. Tych trzech czaiło się za stogiem suszącego się siana. Nie zauważył ich, bo odpłynął w świat marzeń, rojąc sny na jawie o swej potędze i sile. Jeden złapał go za rękaw kapoty, drugi wyszarpnął tobołek z resztkami żywności. Tylko ten trzeci się nie ruszył. Stał i gapił się, zupełnie jak Urgen, gdy Myron po raz pierwszy przyprowadził go do pańskiej sypialni. Walrika przeszedł dreszcz. Nigdy! Nigdy więcej takiego bólu i upokorzenia, to sobie obiecał, gdy wbijał w kark prześladowcy rozżarzony pogrzebacz. Wspomnienie niedawnego zwycięstwa dodało mu sił. Na odzyskanie jedzenia nie miał co liczyć. Chudy jak kościotrup mężczyzna już wgryzał się w chleb, który wyszarpnął z węzełka. Ten drugi coś wrzeszczał do niego, pewnie żeby nie zeżarł wszystkiego. Walrik wykorzystał jego nieuwagę. Jednym ruchem odpiął pasek, którym zaciskał poły ciut przydużej kurtki, by wiatr nie wciskał się pod ubranie, błyskawicznie wyswobodził się z okrycia i ruszył biegiem przed siebie, omijając trzeciego prześladowcę. Nim się zorientowali, że chłopak ucieka, odsadził ich na sporą odległość. Potem już tylko słyszał wyzwiska, ale nie pobiegli za nim. Nie starczyłoby im sił. Za to Walrik już wiedział, że życie poza murami zamku jest także niebezpieczne. Podziękował wszystkim opiekuńczym bogom, że go natchnęli myślą, aby schować księgę pod koszulą. Zadrżał z chłodu, bo wiosna dopiero co nastawała.

Od tego dnia nic już nie było łatwe. Wkrótce zaczął przymierać głodem, rzadko kiedy ktoś chciał do pomocy w gospodarce cherlawego chłopaka. Nocami zakradał się do obór, by wycisnąć mleko z wydojonych wieczorem krów. Wyżerał resztki ze świńskich koryt, kradł, ryzykując pobicie przez gospodarzy i pogryzienie przez psy. Kiedy nastało lato zrywał owoce w sadach i wygrzebywał warzywa z przydomowych ogrodów. Nie miał wyjścia, jeśli chciał przeżyć. W jakiejś wiosce udało mu się zwędzić stary kożuch, który gospodyni do wietrzenia przerzuciła przez płot.

Do zimy był już innym człowiekiem. Jeśli sądził, że jego wcześniejsze życie było złe i trudne, to teraz przekonał się, że zawsze może być gorzej. Kiedy spadł pierwszy śnieg, znalazł jednak metodę na przetrwanie.

Antie była pierwszą kobietą, która przygarnęła go pod swój dach. Niemłoda wdowa, sama i samotna, ofiarowała mu schronienie i strawę w zamian za pomoc w gospodarce i odrobinę czułości. Został u niej kilka miesięcy. Poprosiła, by się wyniósł, kiedy ludzie zaczęli o nich gadać. Ale już wiedział, że przeżyje. Wędrował od wioski do wioski, wypatrując niemłodych, niezbyt urodziwych niewiast. Wszystkie były jednakowe: spragnione towarzystwa, dobrego słowa i dotyku.

***  

 Priska nie była taka stara jak poprzednie kobiety, u których się zatrzymywał. Mogła mieć jakieś trzydzieści, trzydzieści parę lat, więc trochę zdziwił się, że mieszka sama, na dodatek na takim odludziu. Dlatego zachował ostrożność, przecież w głębi chaty mógł się czaić gospodarz, który tylko czekał, by nieproszonemu gościowi skórę wygarbować.

– Witajcie, gospodyni! – Ukłonił się nisko i pokornie, ale na twarz przywołał najpiękniejszy uśmiech, na jaki było go stać. – A chłopa do pomocy w obejściu nie potrzebujecie?

– Chłopa? Może bym i potrzebowała, ale widzisz gdzieś tu chłopa? – Kpiący komentarz i złośliwy uśmiech na jej twarzy sprawiły, że Walrik zacisnął pięści. Nienawidził, gdy ktoś z niego szydził. Nienawidził, gdy ktoś umniejszał jego wartość. Ale był już wystarczająco dojrzały, żeby nad sobą panować, no i musiał gdzieś przezimować. Jesień odchodziła w wielkim pośpiechu, a ta okolica wydawała się idealna: żadnych wścibskich oczu, żadnych plotkarskich ozorów.

– To może warto udać się do znachorki po jakie zioła na oczy – burknął równie ironicznie – albo, jak źle widzicie, to może podejść bliżej trzeba?

Wykonał kilka kroków i zatrzymał się przed kobietą na wyciągnięcie ramienia. Potem zrobił ruch, jakby chciał wejść do środka chaty, ale powstrzymała go dłonią. Tylko na chwilę dotknęła jego klatki piersiowej, wzbraniając przystępu, i zaraz rękę cofnęła, jakby ją co sparzyło. Myślał już Walrik, że go pogoni, ale spojrzał jej w twarz i wiedział, że wygrał.

– To co, gospodyni? Przyjmiecie pod swój dach? Potrafię się odwdzięczyć…

– Nie! – rzuciła gwałtownie, a kiedy uniósł na nią zdziwione oczy, powiedziała: – Nie gospodyni, a Priska. I nie pod dach, a do komórki na tyłach. Tam śpisz. Pasuje ci?

* * *

W ciągu kilku pierwszych dni wyjaśniło się, czemu Priska mieszka z dala od ludzi. Wyznała, że jest czarownicą, tak przynajmniej mówili o niej wieśniacy. Choć właściwie to bardziej przysługiwało jej miano znachorki.

– Boją się mnie – rzuciła, kiedy po posiłku usiedli przy piecu, grzejąc dłonie o kubki wypełnione naparem z szałwii.

– Boją? Dlaczego?

– Uznali, że dysponuję tajemną mocą – szepnęła, a potem wybuchnęła niezbyt szczerym śmiechem. – A to nie żadna moc, tylko wiedza o tym, co i jak przygotować, żeby na różne dolegliwości pomogło. Nie trzeba być oświeconym albo widzącym, żeby wiedzieć, że napar z kory wierzby gorączkę obniży, a pajęczyna z chlebem na rany dobra.

– Pewnie masz rację. – Walrik wyczuł fałsz w jej głosie.

Parę razy, gdy znalazł się blisko Priski, tak blisko, że czuł ciepło jej ramienia albo oddech na czole, gdy zagniatali mąkę na chleb, odniósł wrażenie, że coś albo ktoś jeszcze im towarzyszy. Nie potrafił sprecyzować tych doznań, ale intuicja podpowiadała mu, że z kobietą nie należy igrać. Zaczął się obawiać o siebie, a przede wszystkim o księgę. Miał wrażenie, że wolumin przyciąga to coś, co siedzi w znachorce. Doszedł do wniosku, że powinien opuścić tę okolicę, ale wtedy żywioły sprzysięgły się przeciwko niemu.

Śnieg zaczął sypać wczesnym rankiem i nie przestał przez kolejne cztery dni. Dopiero wówczas matka natura uznała, że przykryła ziemię odpowiednio grubą pierzyną, by mogła odpoczywać w ciszy i spokoju przez resztę zimy. Jego komórka, w której wiedźma pozwoliła mu spać, była malutka i cała wypełniona pachnącym sianem. Wprawdzie Walrik nigdzie nie widział ani kozy, ani krowy, ale sądził, że był to zapas zgromadzony dla jakiegoś bydlątka. Może padło jesienią, a może gospodyni je sprzedała albo zjadła. Nie zaprzątał sobie tym głowy: wygrzebał jamę w miejscu, gdzie docierało ciepło przylegającego do ściany domowego paleniska, i wymościł kocem, a starego kożucha użył jako przykrycia. Gruba warstwa śniegu, który zasypał jego lokum, stanowiła dodatkowe ocieplenie, nie musiał więc się obawiać, że zmarznie, przynajmniej dopóki nie nadejdą roztopy.

Został, ale postarał się o odpowiedni schowek dla swojego skarbu. Tuż pod powałą, w miejscu łączenia dachu domu i komórki dostrzegł szparę. Wspiął się po nierównych deskach i dłonią wymacał pustą przestrzeń. Zawahał się jednak, nim powierzył ścianom swój skarb. Największym wrogiem mogłyby być gryzonie. W obejściu wiedźmy nie zauważył kota, toteż myszy panoszyły się jak we własnym królestwie, ale w samej izbie znachorki nie widywał tych szkodników. Domyślił się zatem, że Priska znalazła sposób na ich odstraszenie. Następnego dnia zaczął się uskarżać na małe paskudy i niemal bez proszenia dostał parę garści ziół.

– Boisz się, że cię schrupią we śnie? – spytała kpiąco. – Nie ma obawy, za chudy jesteś, ale masz, rozrzuć je wokół posłania i po problemie.

Podziękował, choć miał ochotę się odszczeknąć. Nie zrobił jednak tego, już zdążył się nauczyć, że pokorą więcej zdziała. Nie chciał rozdrażniać gospodyni, bo i tak wydawała mu się dziwnie nerwowa. Cieszył się, że mu jadła nie skąpiła, a innych usług – oprócz pomocy w chacie, rąbania drewna i odrzucania śniegu – nie żądała.

Zazwyczaj kiepsko zasypiał. Kiedy układał się na swoim posłaniu, przyciskając plecami do ściany od pieca, gapił się na cienie przesuwające się w szparach między deskami drzwi i nasłuchiwał, co robi Priska. Wkrótce nauczył się bezbłędnie rozpoznawać wszelkie odgłosy. Zwykle porządkowała przez chwilę zioła, dokładała drewna do kuchni, a na koniec obmywała się resztą ciepłej wody z gara, który wiecznie grzał się na palenisku i wreszcie właziła do siebie na wyrko. Łóżko było już chyba mocno wysłużone, bo trzeszczało przy każdym ruchu kobiety. Dopóki ona nie przestała się kręcić i nie zasnęła, Walrik również czuwał.

Zwykle budził się przed Priską. Wstawał i szedł za potrzebą w pobliskie zarośla. Wiedział, że wiedźma chodzi w przeciwną stronę. Oboje wydeptali sobie własne ścieżki. W drodze powrotnej sięgał dłonią po śnieg i tak dokonywał błyskawicznej ablucji. Potem wciskał się znowu pod kożuch i czekał, aż usłyszy zza ściany odgłosy krzątania. Wtedy ruszał do chaty i zajmował się rozpalaniem ognia. Kiedy w kominie huczało i pierwszy dym unosił się w szare niebo, wspólnie przygotowali polewkę chlebową, a potem zjadali ją z dużym apetytem. Zwykle jeszcze przez chwilę siedzieli przy stole, tyle tylko ile potrzebowali na ustalenie planu działania. Cisza nie była przyjazna, wyczuwali nieufność wobec siebie nawzajem, a to tworzyło napięcie.

– Co dziś? ­– spytał Walrik, byle tylko przerwać milczenie.

– To, co zwykle. Drewna naściągaj z lasu, porąb.

– Dobrze.

– I odśnież do furtki – rzuciła Priska. – Jakby się kto po zioła zjawił.

– A kto się ruszy w taką pogodę z chałupy? – Wal wykrzywił z niedowierzaniem usta.

– Ten, co w potrzebie rady mojej zechce.

Chłopak wzruszył ramionami. Mieszkał tu już ładny szmat czasu, a do chaty pies z kulawą nogą nie zajrzał. Ale skoro gospodyni tego sobie życzyła… W gruncie rzeczy było mu wszystko jedno. Z nudów mógł i łopatą pomachać, bo z Priską nie szło pogadać, a czytanie tajemnej księgi wciąż od nowa nie miało już większego sensu. Znał ją właściwie na pamięć, ale wiedział, że jeszcze nie jest gotowy, by wstąpić na ścieżkę, którą mu podpowiadała.

Wyszedł na dwór i aż zmrużył oczy. Słońce oślepiło go na parę chwil, śnieg skrzył się niczym brylanty na szyi hrabiny, którą pan Urgen zaprosił na ucztę do zamku. Chłopak otrząsnął się na to niemiłe wspomnienie, chwycił łopatę i zaczął się przedzierać do furtki. Po paru krokach i kilkunastu machnięciach ramionami zrobiło mu się całkiem ciepło. Choć nozdrza niemal sklejały się przy każdym oddechu, to po plecach płynął mu pot. Zwolnił nieco tempo, ale nie ustawał w wysiłkach, bo zauważył, że Priska mu się przygląda .

Kiedy skończył, odstawił łopatę pod boczną ścianę, obtupał w progu buty i wszedł do chaty.

– Trwało to jakbyś dziurę do środka ziemi wygrzebywał – mruknęła zrzędliwie.

Już chciał się oburzyć i coś jej odburknąć, ale uciszyła go gestem i kazała siąść do stołu.

– Tylko się pospiesz, zaraz będę miała gości.

Spojrzał na nią zaskoczony, ale o nic nie zapytał, bo wiedział, że i tak mu nie odpowie. Zresztą głodny był jak tuzin wilków, więc bystro drewnianą łyżką obracał, chlipiąc gorącą polewkę.

– Teraz idź do siebie! – nakazała. – I nie pokazuj się, dopóki w ścianę nie zastukam. A jak nie zastukam, to nie pokazuj się wcale. Dopiero jutro. Masz tu chleba, żebyś z głodu do rana nie umarł.

Posłusznie opuścił izbę. Pajda chleba przyjemnie ciążyła w kieszeni.

* * *

Zmrok w zimie zapada szybko, ale tego dnia wcale nie zrobiło się ciemno. Księżyc wspiął się na niebo i zawisł okrągły jak kołacz weselny. Walrik raz tylko taki korowaj widział, ale posmakować już nie zdołał, bo go gospodarze kłonicą od stołu pogonili, nim ciasta sięgnął. Teraz leżał i przez szpary podziwiał znajomą okolicę, którą siny blask jakąś obcą i straszną uczynił. Długo nic się nie działo, a on, grzejąc plecy o ścianę komina, zaczął się nudzić. Wyciągnął chleb i ugryzł ze dwa razy, ale wydał mu się jakiś niesmaczny, więc wcisnął go z powrotem w kieszeń. Po kilku chwilach zakręciło mu się w głowie, kształty straciły ostrość, a dźwięki docierały jakby zduszone, zaczął zapadać w drzemkę. Nim jednak zasnął, usłyszał w izbie obok obce głosy. Przez wydłubaną wcześniej szczelinę zerknął do wnętrza chaty. Priskę otaczało kilka kobiet. Dwie były wiekowe, przygarbione niczym stare wierzby, ale pozostałe trzy żywotne i strzeliste niczym młode jodły. Wszystkie jednak miały zakryte twarze. Nie był to woal, który nieraz na zamku widywał, a rzadkie płótno wystarczająco jednak utrudniające rozpoznanie.

Ustawiły się wokół stołu. Płonęło na nim sześć świec, po jednej na każdą niewiastę. Priska zaintonowała jakąś pieśń, od której Walrikowi zjeżyły się włoski na karku. To go wyrwało z dziwnego odrętwienia, w które zaczął zapadać. Ciągnęła głosem wysoko, jazgotliwie, jakby ktoś po szybie paznokciem orał. Dołączyły do niej pozostałe kobiety, każda po swojemu, ale wszystkie jednako przejmująco. Wal przytkał uszy palcami, bo miał wrażenie, że ten dźwięk kaleczy mu mózg.

Zakręciły się przy tej dziwnej muzyce, szerokie spódnice zafalowały i wznieciły potężny kurz, wymiotły go z najdalszych zakamarków, choć przecież w izbie panował porządek. Wirowały, aż powietrze furczało, a płomienie w kuchni wyskakiwały, jakby chciały je po rękach polizać. Potem coś łupnęło. Walrik nie zdążył zauważyć, co to było, ale sprawiło, że kobiety się zatrzymały. Któraś z nich cofnęła się do sieni i zaraz na stole pojawiła się wiklinowa klatka. W środku siedziała kura. Priska sprawnie ją wyciągnęła i przytrzymując pod łokciem, żeby nie trzepotała skrzydłami, podchodziła po kolei do niewiast. Każda dotykała kokoszy, szepcząc coś, czego Walrik nie był w stanie ani dosłyszeć, ani zrozumieć. Po zatoczeniu koła gospodyni wróciła na swoje miejsce i sięgnęła po tasak, którym na co dzień szatkowała zioła. Sprawnym ruchem odcięła głowę i przytrzymała szamoczącego się w pośmiertnych konwulsjach ptaka. Z szyi ciekła posoka, a Priska znowu ruszyła wokół stołu. Każda z uczestniczek nadstawiała ręce i chwytała krew, by część zlizać, a części pozwolić skapnąć na płomień świecy. Knoty po kolei gasły, lecz zamiast zwykłego dymu pod powałę leciała  szkarłatna smuga. Zawisała pod dachem, jakby czekała na kolejne. W izbie robiło się coraz ciemniej, a Walrik, mimo że przyciskał oko do szpary, niewiele mógł dostrzec. Ostatnie, co zobaczył albo co wydało mu się, że widzi, wyglądało niczym skrwawione druty abażura, po których spłynęła szkarłatna mgła, otulająca wszystko i wszystkich w izbie. Więcej już nic nie dostrzegł, za to poraził go przenikliwy wizg, od którego niemal popękały mu bębenki. Odruchowo zasłonił uszy, a kiedy wszystko ucichło i odważył się znowu zerknąć do chaty, niczego już nie dostrzegał. Za to odniósł wrażenie, że wokół domu krążą ogromne nietoperze, które nawołują się zgrzytliwymi głosami.

– Nietoperze? W zimie? – wyszeptał, ale nie odważył się wyjrzeć na zewnątrz.

Zaraz zresztą wszystko się uspokoiło, a on odetchnął głęboko. Przez chwilę nasłuchiwał jeszcze zwykłych odgłosów z izby, ale Priska chyba wyszła na zewnątrz. Pomyślał, że po tych przeżyciach długo nie zaśnie,  więc na pocieszenie wyciągnął resztę chleba. Po kilku kęsach poczuł dziwną ciężkość powiek i bezwład kończyn. Otruła mnie, wredna baba, zdążył jeszcze pomyśleć, a potem zapadła ciemność.

* * *

– Te, młody! Rusz dupę!

Głos docierał do niego jak przez mgłę. Z trudem uchylił powieki i natychmiast je zamknął. Przez otwarte na oścież drzwi do pomieszczenia wdzierała się oślepiająca jasność. Walrik przetarł oczy i odrzucił kożuch.

­– Co jest?

– Prawie południe, leniu, a ty śpisz jak zabity.

Chciał coś powiedzieć na temat zatrutego chleba, ale w ostatnim momencie ugryzł się w język. Nic by mu nie dało, gdyby chciał wiedźmę o coś oskarżyć. Lepiej udawać głupiego.

– A jakoś mnie tak wyjątkowo zmogło wczoraj. Spałem jak zabity. Pewnie mnie to odgarnianie śniegu wykończyło.

– Jasne – burknęła złośliwie. – Parę szufli i już umierasz z przepracowania! A jak łyżką machasz, to nigdy cię ręka nie zaboli.

Walrik wzruszył ramionami, bo już wiedział, że gospodyni nie przegada. Wygramolił się z posłania i wyszedł na zewnątrz. Po wczorajszej pełni księżyca, dziś słońce pokazało, na co je stać. Śnieg skrzył się i migotał, jak brylanty w szkatułce u pana Urgena. Otrząsnął się na to niemiłe wspomnienie i zerknął na Priskę. Ona też jaśniała niezwykłym blaskiem. Od wczoraj jakby odmłodniała, niczym wykąpana w smoczym mleku. Włosy lśniły przy każdym ruchu kobiety jak woda w górskim strumieniu. Policzki zabarwione rumieńcem, mleczna cera, zęby białe, a usta czerwone…

– Co się gapisz, gamoniu! Ruszaj do izby! – Słowa kobiety wyrwały Walrika z niemego zachwytu. Choć go poganiała, to nie wyczuł złości. Widać jego podziw był jej miły.

Po nocnych ekscesach w izbie nie było śladu. Rozpalili ogień i ugotowali polewkę. Razem ją zjedli, a potem Priska powiedziała, że chłopak będzie musiał przez jakiś czas sam sobie radzić.

– Mnie do wsi wezwali – rzekła, zbierając w chustę zioła przeróżne, maści i odwary.

– Wezwali?

– A tak – odpowiedziała, nie patrząc na niego. – Żebyś nie spał, to byś pewnie słyszał, że ludzi się naszło. I każdy na coś się skarżył. A jedna baba to aż z miasteczka się tu pofatygowała.

– Po co?

– Po pomoc, gamoniu. A po co innego.

– To twoja sława daleko sięga – rzucił z lekką, lecz wyczuwalną, ironią. Zarobił kuksańca w ramię, ale nie było w tym złości.

– A żebyś wiedział.

Walrik miał wrażenie, że do tobołka wrzuciła też ogarki świec, które wczoraj krwią kury ugasiła. Zebrała rogi chusty, związała mocno i zarzuciła na plecy.

– Na kuchni masz gar zupy, a w szafce chleb. Suchy, bo suchy, ale się nada. Pilnuj obejścia, żeby mi ludzie dobytku nie rozkradli. Wrócę za… – urwała i dokończyła chyba inaczej niż zamierzała – jak wrócę.

* * *

Kiedy zniknęła za zaspami śniegu, Walrik usiadł przy kuchni, wyciągnął ręce do ciepłego płomienia i odetchnął głęboko. Szykowało się parę dni błogiego nieróbstwa. Przeciągnął się mocno, aż mu zatrzeszczało w kościach. Potem podniósł się i zaczął rozglądać po izbie. Pomyślał, że dopóki wiedźma nie wróci, może pospać w jej łóżku. Wyciągnął się jak długi, założył ręce pod głową i przymknął oczy.

Zaraz pod powieki napłynął obraz wczorajszej nocy. Sześć kobiet, kura szamocząca się w śmiertelnych drgawkach i szkarłatne płomienie dążące do powały. Co to było? Po co to było?

Walrik usiadł na łóżku i zerknął przez okno. Dzień i noc wdały się w bratobójczą walkę, choć wiadomo było, kto zwycięży. Kiedy szkarłatny blask zalał białe czapy śniegu na drzewach, chłopak zapalił kaganek. Knot zanurzony w tłuszczu zaskwierczał, przypominając ponownie nocną  ceremonię.

– Co to było? I kto ją wezwał do miasta?

Podrzucił parę szczap do ognia i przesunął gar z zupą z brzegu na palenisko, żeby się lepiej podgrzała. Zanim jednak wziął się za jedzenie, postanowił pójść do swojej komórki i zabrać księgę. Dawno jej nie czytał; w ciągu dnia nie miał czasu, a wieczorem brakowało mu światła.

Kiedy się posilił, przetarł stół i na czystym blacie ułożył swój skarb. Płomień kaganka rzucał migotliwe światło na pożółkłe strony, to mu jednak nie przeszkadzało. Znał  każdy wers na pamięć, mógł odtwarzać tekst linijka po linijce. Wiedział, gdzie zacznie się jego droga. Nie wiedział tylko kiedy. Najważniejsze dla niego to znaleźć tę, którą w księdze nazwano „zrodzoną ze śmierci”.

Walrik oparł głowę na dłoni. Jego myśli pobiegły w przyszłość. Zastanawiał się, jak to jest być bezpiecznym, nie czuć głodu i strachu. Mieć siłę i moc. Władzę.

Pod powiekami zatańczyły mu szkarłatne płomienie, a w uszy wdarł się przeraźliwy jazgot kobiecych głosów. Ocknął się i odetchnął z ulgą. To tylko wspomnienie. Wspomnienie, którego nie powinien był mieć, bo miał przecież spać kamiennym snem. Po to Priska dała mu chleb zaprawiony jakimiś ziołami. I tylko dlatego, że nie był głodny, stał się mimowolnym świadkiem jakiegoś obrzędu. A jej dzisiejsza eskapada do wsi, to wynik tego, co działo się w nocy. Żałował, że nie poszedł za nią. Teraz, mimo że księżyc rozjaśniał noc sinym blaskiem, nie odważyłby się za nią podążyć.

– Jutro – obiecał sobie. – O ile nie spadnie śnieg i nie zasypie śladów.

* * *

Śnieg nie spadł, więc wsunął pod koszulę swoją tajemną księgę i spakował do węzełka cały chleb, jaki znalazł, tylko popróbował go, czy aby nie jest znowu ziołami zaprawiony. Nie chciał zasnąć gdzieś w środku pustkowia w śniegu i mrozie, bo wiedział, że byłby to dla niego ostatni odpoczynek.

Wyruszył z samego rana. Ślady Priski były wyraźnie widoczne, mógł po nich iść jak po sznurku. Kiedy opuścił wąską przesiekę, dostrzegł wioskę. Zdziwiło go bardzo, że kobieta ominęła sioło szerokim łukiem, wyraźnie kryjąc się w cieniu lasu. Dostrzegł jednak, że znalazła schronienie w starym szałasie pasterskim. Przenocowała tam, a dopiero na następny dzień rano ruszyła dalej. Jeszcze bardziej zaskoczył go fakt, że po przeciwnej stronie trop się zmultiplikował.

­– Ki czort? – Walrik przystanął i podrapał się po czole, gapiąc się na odbicie wielu stóp.  – Peregrynacja do świątyni jakiej czy co?

Postał chwilę, zaraz jednak ruszył dalej i to żwawszym krokiem, bo zaczął się obawiać, że noc go w borze dopadnie. Nie miał pojęcia, czy w okolicy jakieś wilki nie grasują, ale nie chciał ryzykować spotkania ani z nimi, ani z ludźmi.  Na szczęście po wydeptanej dróżce szło mu się wygodniej.

Kiedy słońce schowało się za widnokręgiem, zaczął się poważnie obawiać, że przyjdzie mu spędzić noc w lesie. Uważniej też przyglądał się mijanym drzewom, aby wypatrzyć takie, na które mógłby się wspiąć i w miarę wygodnie przekimać. Na szczęście usłyszał ludzkie głosy, nawołujące do zamknięcia bramy, a chwilę później dostrzegł blask pochodni strażników uwijających się pod murami. Zdążył w ostatniej chwili.

* * *

Miasto błyskawicznie pustoszało. Walrik szedł ulicami, a towarzyszył mu jedynie łomot zamykanych drzwi i okiennic. Zastanawiał się, co powinien teraz zrobić. Nie uśmiechało mu się nocowanie na ulicy, a przecież nikt włóczęgi do izby nie wpuści, zresztą na gospodę nie było go stać. O podążeniu śladem Priski mógł tylko pomarzyć.

Kiedy dotarł do ryneczku, dostrzegł szyld karczmy. Pomyślał, że mógłby poszukać schronienia w stajni, ale od razu rozmyślił się, gdy dostrzegł osiłka pilnującego wierzei. Odwrócił się więc i odszedł na przeciwną stronę placu. Skrył się w podcieniu wielkiego domu i wyciągnął z węzełka kawał chleba. Posilając się, próbował wymyślić sposób, jak przetrwać tę noc w miasteczku. Bał się i strażników, i mrozu, a na dodatek zaczął sobie wyrzucać własną głupotę. Ciekawość, co zamierza jego gospodyni, sprowadziła na niego kłopoty.

Po chwili przyszła mu do głowy pewna myśl, ale szybko wyrzucił ją z umysłu. Po półgodzinie jednak, gdy nogi i ręce zaczęły go boleć od mrozu i niewygodnej pozycji, w jakiej siedział skulony, powrócił do pomysłu.

Wsunął dłoń pod kożuch i koszulę, by dotknąć skórzanej okładki, i wziął głęboki oddech. Nie był jeszcze przygotowany na rozpoczęcie właściwej drogi, lecz księga obfitowała nie tylko w informacje dotyczące, jak spętać Daikaa. Były w niej także pomniejsze zaklęcia, dzięki którym życie mogło stać się łatwiejsze. Walrik do tej pory nie odważył się z nich skorzystać, ale uznał, że nadeszła właściwa chwila.

Z węzełka, w którym trzymał chleb, wyciągnął jedną nitkę i uniósł ją na wysokość oczu. Przymknął powieki i z walącym sercem wyszeptał słowa, które wyczytał na czwartej stronie. Powietrze wokół niego zaczęło gęstnieć, wtedy dmuchnął i wypuścił strzępek z palców.  O mało nie wrzasnął z radości. Udało się! Na wszystkich bogów, udało się!

Niteczka przez chwilę wirowała, a potem zaczęła płynąć. Walrik podążył za nią. Miał ochotę krzyczeć ze szczęścia i jednocześnie walić się po głowie, że tak późno skorzystał z mądrości księgi. Ilu niemiłych albo wręcz niebezpiecznych sytuacji zdołałby uniknąć, gdyby miał więcej odwagi. Za chwilę jednak pomyślał, że chyba jednak dobrze się stało, że dopiero teraz odważył się zaczerpnąć jej mocy. Gdyby uczynił to za wcześnie, kto wie, jak mogłoby się to dla niego skończyć.

Nitka zatrzymała się i opadła na ziemię niedaleko północnego muru miasteczka, przed niewysokim kamiennym budynkiem. Przez chwilę sądził, że doprowadziła go do kolejnej gospody, ale wkrótce spostrzegł swoją pomyłkę. Nad drzwiami palił się kaganek, który oświetlał mało już wyraźny, ale zdecydowanie jednoznaczny obrazek: kobietę o ogromnych piersiach wylewających się z dekoltu.

– Zamtuz – szepnął Walrik i zastanowił się, co też może tu robić Priska.

Pierwsze oczywiste rozwiązanie odrzucił po chwili zastanowienia. Mieszkał u niej parę tygodni, a nigdy nie zaciągnęła go do łoża ani nie odwiedził jej żaden mężczyzna. Pieniędzy raczej jej nie brakowało, a tak właściwie nie były jej chyba potrzebne, bo gdyby lubiła zbytek, nie bytowałaby w nędznej chacie z daleka od ludzi. Mimo że długo kombinował, nie potrafił wymyśleć powodu, dla którego trafiła właśnie tutaj.  

Ustawił się naprzeciwko wejścia i zaczął rozmyślać, co począć dalej. Z wnętrza domu dobiegały wesołe krzyki i śpiewy. Na piętrze przez szpary w okiennicach przeciskał się blask świec. Nagle drzwi się otworzyły i wytoczył się z nich otyły mężczyzna. Pośliznął się na trotuarze i byłby runął, gdyby ktoś go nie podtrzymał. Walrik ze zdumieniem rozpoznał głos Priski.

– Mój ty bohaterze! – Zachichotała głośno. – Nie wiem, czy warto z tobą iść, skoro plączą ci się nogi. Padniesz i tyle z ciebie będzie pożytku!

– Już ty się nie obawiaj, moja gołąbeczko! – odkrzyknął rozochocony. – Jeszcze błagać będziesz, bym pozwolił ci odejść.

– Obiecanki, cacanki! Ale zapłacisz, choćbyś zasnął zaraz po przekroczeniu progu domostwa.

– Zapłacę! Zapłacę ci, gołąbeczko. Z nawiązką!

Walrik skrył się w cieniu bramy, by go nie dostrzegli. Odczekał chwilę i już miał ruszyć, gdy coś go powstrzymało. Zza węgła domu wychynęło kilka cieni i podążyły za rozbawioną parką. Nikogo nie rozpoznał, ale dałby sobie rękę uciąć, że były to same… kobiety.

­– Cóż te baby po nocy łażą – mruknął pod nosem, ale ruszył dopiero, gdy się upewnił, że go nie dostrzegą.

Po dłuższym czasie dotarli do domu, który choć wyglądał na dość zamożny, nie powitał gości służbą. Pijany mężczyzna otworzył wejście potężnym kluczem i wtoczył się pierwszy, popychany przez Priskę. Kobieta chichotała i droczyła się ze swoim towarzyszem, ale Walrik spostrzegł, że rzuca do tyłu uważne spojrzenia. Kiedy w sieni zapaliła kaganek, chłopak dostrzegł, że pozostawiła uchylone drzwi.

– To gdzie idziemy, mój bohaterze? – dosłyszał jeszcze pytanie Priski.

Odpowiedź nie dotarła do jego uszu, natomiast zobaczył, że śledzące parkę kobiety, wślizgują się po kolei do wnętrza. Wkrótce został na ulicy sam.

* * *

Nie odważył się wejść do środka, bo obawiał się, że może się natknąć na którąś z niewiast. Stał i marzł, ale nie uczynił żadnego ruchu. Z jednej strony sytuacja się właściwie wyklarowała. Priska dorabiała sobie z bogatymi mieszczanami. Z drugiej zaś wiedział, że nie jest to zadowalające wyjaśnienie. Gdyby była sama, ale pięć dodatkowych kobiet? Po co? I nagle nasunęło mu się kolejne pytanie, na które natychmiast znalazł odpowiedź. Tak, to były te same  niewiasty, które w chacie dwa dni temu odprawiły tajemny rytuał. Dlaczego to robiły?

Kolejne pytanie nie zostało nagrodzone odpowiedzią, bo rozmyślania przerwał mu mrożący krew w żyłach krzyk. Walrik zerwał się do biegu, ale znowu ostrożność osadziła go w miejscu. To na pewno nie krzyczała Priska. To był męski wrzask. Co tam się działo?

Chłopak zdecydował, że jednak wejdzie do domu. Nie po to lazł taki szmat drogi, żeby teraz zostać z niczym. Uchylił drzwi wejściowe i zajrzał do środka. Kaganek oświetlał tylko sień, wszędzie poza nią panowały ciemności. Walrik uczynił pierwszy krok i zatrzymał się, bo nie bardzo wiedział, w którą stronę powinien się skierować.

Ciche głosy naprowadziły go na zejście do piwnicy. Ostrożnie, żeby nikt go nie zauważył, popchnął drzwi. Coś łupnęło i rozległ się rozdzierający jęk, a potem kobiece głosy, przekrzykujące się nawzajem. Chłopak, ośmielony panującym rozgardiaszem, zszedł kilka stopni. Kiedy wyjrzał zza rogu, po kręgosłupie przeszedł mu lodowaty dreszcz.

Izba była nisko sklepiona i bogato oświetlona kandelabrami. Na przeciwległej od wejścia ścianie płonął ogień w kamiennym palenisku. Walrikowi natychmiast przypomniała się sypialnia w komnacie pana Urgena. Na środku stało łoże z lśniącą czarną pościelą, na którym leżał rozkrzyżowany nagi mężczyzna. Ręce i nogi przytrzymywały skórzane obręcze, od których prowadziły solidne łańcuchy przytwierdzone do dębowej ramy. Po obu stronach stały niewiasty: Priska we frymuśnej sukience z ogromnym dekoltem i pozostałe kobiety ubrane zdecydowanie skromniej. Każda z nich trzymała w dłoni cieniutki sztylet, którym po kolei wykonywały płytkie nacięcia na skórze uwięzionego. Krew ściekała na kołdrę, ale potem niknęła wśród mrocznych fałdów kołdry.

Walrik nie mógł oderwać wzroku. Z niezdrową fascynacją gapił się na dziwne wzory, które pojawiały się na ciele mężczyzny i wsłuchiwał w słowa inkantacji. Nie rozumiał jej. Jakby wiedźmy mówiły innym językiem. Za to zdawało mu się, że torturowany jest świadomy tego, co mu śpiewają i co z tego wynika. Już nie szarpał więzów, choć Wal dostrzegł, że wcześniej musiał dokładać starań, bo z poobcieranych nadgarstków i kostek nóg wyzierało żywe ciało. Widać spodziewał się, jaki los mu zgotują, bo ból zadany sobie przy próbie uwolnienia miał za nic.

Priska sięgnęła do tobołka, który leżał z boku na komodzie, i wyciągnęła sześć ogarków zabarwionych na czerwono. Walrik  dostrzegł też całe rzędy dziwnych narzędzi ułożonych na blacie. Nie miał pojęcia, do czego mogą służyć, ale napawały go przerażeniem. Kobiety wrzuciły świeczki do kociołka, zawiesiły go na pogrzebaczu i podgrzały zawartość w kominku. Kiedy wosk zaczął się rozpuszczać, pojawiły się kłęby szkarłatnej pary, które szczelnie wypełniły pomieszczenie. Walrik przestał cokolwiek widzieć. Za to wrzask mężczyzny wręcz ranił mu uszy. Z jednej strony chłopak chciał ruszyć obcemu na ratunek, z drugiej coś go powstrzymywało. Jakoś nie chciało mu się wierzyć, że Priska tak bezlitośnie pastwi się nad niewinnym człowiekiem.

Kiedy rozwiał się opar, zerknął na łoże. Z ledwością udało mu się opanować mdłości. Mężczyzna leżał, już tylko pojękując. Pokrywał go czerwony wosk, który otaczające leżącego kobiety odrywały teraz po kawałku. Razem z jego skórą.  Walrik nie wytrzymał, gdy Priska jednym gestem ściągnęła mu szkarłatną warstwę z twarzy. Odpadła razem z oczami. Chłopak odwrócił się i cichcem uciekł na górę, potem na ulicę. Zdążył odbiec dosłownie kilka kroków, padł na kolana i zwymiotował.  

* * *

Kilka minut później dostrzegł sześć postaci opuszczających domostwo. Rozeszły się błyskawicznie, każda w inną stronę. Została tylko Priska, która trzymała w rękach spory tobołek.

– Wyjdź! – powiedziała i zwróciła się w stronę, gdzie krył się Walrik. – Chodź!

Ruszyła, nie oglądając się. Podążył za nią bez słowa. Chciał o tak wiele zapytać, ale nie miał odwagi. Zatrzymali się w jakiejś ciemnej bramie, kazała mu się odwrócić, kątem oka jednak dostrzegł, że ściąga wydekoltowaną suknię i zwija ją w ciasny węzełek. Kiedy pozwoliła mu znowu spojrzeć na siebie, wyglądała jak dawna Priska.

Do rana przeczekali w tej samej bramie. Podzielił się z nią resztką chleba. Kiedy wzeszło słońce i otworzono bramy, opuścili miasteczko. Kobieta nie odezwała się przez całą drogę do domu. W chacie najpierw rozpaliła w kuchni, a kiedy ogień buzował już jak wściekły, wrzuciła do paleniska zbrukaną krwią i woskiem sukienkę.

– Dlaczego? – odważył się w końcu zapytać.

Priska usiadła przy stole i oparła na blacie łokcie, a w dłoniach schowała twarz.

– Musisz odejść – wyszeptała po dłuższej chwili. – Już wiesz, że jestem wiedźmą, a ty… Ty też nie jesteś… Nie będziesz dobrym człowiekiem.

– Skąd możesz… – próbował zaprotestować, ale mu przerwała.

– Gdy cię dotknęłam pierwszego dnia, poczułam to, co kryjesz. – Wskazała ręką jego pierś. Nie miał pojęcia, czy mówi teraz o jego sercu, czy o tajemnej księdze. – Ale nie mogłam cię odesłać. Gdybym ci wtedy nie udzieliła schronienia, zginąłbyś. Ale jeszcze nie zasłużyłeś. Jeszcze…

Walrik nie bardzo rozumiał, co kobieta usiłuje mu przekazać, ale domyślał się, że chodzi o księgę i o przyszłość, choć przecież tej nie znał jeszcze nikt.

– Dobrze – zgodził się potulnie. – Ale wyjaśnij, co tam…

– To była kara. Sprawiedliwa kara.

– Za co? Cóż takiego uczynił, żeby ponieść tak straszliwą śmierć? – Oburzenie mieszało się z gniewem w jego głosie.

– Widziałeś te kobiety? – spytała cicho. – One straciły dzieci.

Walrik otworzył szeroko oczy. Już nie musiała więcej tłumaczyć. Wiedział, o czym mówiła. Chciał ją powstrzymać, powiedzieć, że nie potrzebuje więcej wyjaśnień, ale ona uniosła głowę i spojrzała mu prosto w oczy. Miała stalowe spojrzenie.

– Zgarniał je z ulicy podstępem. Prosił, by zaniosły mu do domu kupon materiału albo dzban wina. Obiecywał zapłatę. A potem kończyły w tym łożu… Gwałcone, bite, krojone, oślepiane…

– Dość – jęknął. – Dość! Błagam!

Przed oczami stanęła mu komnata pana Urgena. Szerokie łoże. Kominek.

– Dość – szepnął i zasłoni uszy dłońmi. – Dość…

– Ty wiesz, o czym mówię. – Popatrzyła na niego, ale teraz jej spojrzenie złagodniało. – Odejdź. Pozwalam ci odejść, choć powinnam cię zabić…

– Zabić? – Spojrzał zaskoczony. – Dlaczego zabić…

Koniec

Komentarze

Witam, bemik!

Miło, że i Ty powróciłaś na portal.yes

 

Zacznę od tego co mi przeszkadzało podczas lektury:

Kiedy zabił Urgena, poczuł się naprawdę wolny i niezależny. Upojenie zwycięstwem sprawiło, że niemal unosił się nad ziemią. Jego plan się powiódł! Uwolnił się od prześladowcy, świat stał przed nim otworem, a na dodatek – kto wie, czy nie najważniejszy –  udało mu się wynieść z zamku tajemną księgę.

Nie odważył się wejść do środka, bo obawiał się, że może się natknąć na którąś z niewiast.

 

W tekście jest sporo zaimków. Są fragmenty prawdziwej zaimkozy.

 

W drodze powrotnej sięgał dłonią po śnieg i tak dokonywał błyskawicznej ablucji.

To mnie rozbawiło. To słowo, według mnie, tutaj nie pasuje. Poza tym nie rozumiem po co aż takie pedantyczne opisywanie zachowań bohatera? Jaką ważną rolę dla odbioru tekstu pełni informacja, że podcierał się śniegiem?

 

Jeszcze bardziej zaskoczył go fakt, że po przeciwnej stronie trop się zmultiplikował.

Tekst jest delikatnie stylizowany i to słowo mi tutaj nie pasuje, brzmi zbyt współcześnie.

 

Walrik nie wytrzymał, gdy Priska jednym gestem ściągnęła mu szkarłatną warstwę z twarzy.

Myślę, że zagubił się tutaj podmiot. Według mnie, z tego zdania, wynika, że to Walrikowi zrywana jest skóra z twarzy.

 

Co do ogólnych odczuć:

Nie ułatwiasz czytelnikowi zadania – opowiadanie to taka ściana tekstu, z paroma oddechami we fragmentach dialogowych. To dość odważny ruch. Taki tekst musi wciągnąć, zachwycić bardzo szybko, bo mało kto dobrnie do końca…

Spokojnie, mnie zassało! :)

Nie przeszkadzało mi, że to w sumie leniwa, spokojna opowieść, w której napięcie narasta powoli. Ma to swój klimat! Może Walkir był trochę zbyt naiwny, a finał zbyt otwarty, by nie rzec: urwany, ale lektura była dla mnie przyjemnością.

Dobre opowiadanie!

 

Pozdrawiam!

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Witaj.

Bardzo szybko chłonęłam Twoje opowiadanie, doskonałe w pomyśle i formie. Aż żal, że tak szybko się zakończyło. Bolesne, w domyśle jedynie, jest to, co przeżył wcześniej główny bohater, ale najprawdopodobniej tragedia dzieci pięciu tajemniczych kobiet nie była mu całkiem obca. Zachęcam gorąco do kontynuacji tego opka. :)

Z technicznych mignęło mi nieco powtórzeń i powielonych spacji.

Pozdrawiam serdecznie, klik. :)

Pecunia non olet

odsadził ich na sporą odległość. ← odsadził się od nich na sporą odległość.

Interesujące. Wciągające. Mam nadzieję, że to nie koniec i będzie dalszy ciąg tutaj, na NF. Pozdrowienia.

Dziękuję za przeczytanie.

Nazgulu, siękoza mnie faktycznie przerosła. Biję się w pierś i kaszlę z zażenowaniem. No bo cóż… przegapiłam.

Co do ablucji śniegiem, ekhem – ablucja to rytualne obmywanie, nie podcieranie. 

A tekst urwany? No przecież napisałam, że to opowiadanie z uniwersum Bestii, czyli ciąg dalszy nastąpi, jeno trzeba sięgnąć po książkę ;-) .

Bruce – dziękuję. Jeśli się podobało – sięgnij po “Bestie”. 

Misiu, a tu się nie zgodzę, bo moja wersja też jest poprawna. I jak powyżej – sięgnij po książkę. 

 

 

 

 

 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Sięgnę, dziękuję. :)

Pecunia non olet

Ech, Bemiku, gdzieś w pamięci kołaczą mi się fragmenty opowiadań, które kiedyś tu zamieszczałaś, a które pewnie teraz mieszczą się w Biesach. Ten tekst jest dla mnie nowy, ale przewijające się w nim imiona i sytuacje pozwoliły odświeżyć pamięć, więc jestem całkiem zadowolona z lektury.

Dodam tylko, że dziwiły mnie niektóre słowa, które, moim zdaniem, nie miały prawa znaleźć się w tym opowiadaniu..

 

naj­waż­niej­szy –  udało… → Jedna spacja po półpauzie wystarczy.

 

Nim się zo­rien­to­wa­li, że chło­pak ucie­ka, od­sa­dził ich na sporą od­le­głość.…od­sa­dził się na sporą od­le­głość.

Nie odsadził napastników, a sam odsadził się od nich.

Za SJP PWN: odsadzić sięodsadzać się pot. «biegnąc, idąc, jadąc, oddalić się znacznie od kogoś lub od czegoś»

 

– Uzna­li, że dys­po­nu­ję ta­jem­ną mocą – szep­nę­ła… → A może: – Uzna­li, że mam ta­jem­ną moc – szep­nę­ła…

 

roz­rzuć je wokół po­sła­nia i po pro­ble­mie. → A może: …roz­rzuć je wokół po­sła­nia i będzie dobrze.

 

za­uwa­żył, że Pri­ska mu się przy­glą­da . → Zbędna spacja przed kropką.

 

szkar­łat­na  smuga. → Jedna spacja wystarczy.

 

za­śnie,  więc… → Jedna spacja po przecinku wystarczy.

 

Po noc­nych eks­ce­sach w izbie nie było śladu. → A może: Po noc­nych wyczynach/ uczynkach/ obrzędach w izbie nie było śladu.

 

Potem pod­niósł się i za­czął roz­glą­dać po izbie. → A może: Potem wstał i za­czął roz­glą­dać się po izbie.

 

nocną  ce­re­mo­nię. → Jedna spacja wystarczy.

 

Zanim jed­nak wziął się za je­dze­nie… -> Zanim jed­nak zabrał się do jedzenia

http://filologpolski.blogspot.com/2016/11/brac-siewziac-sie-za-cos-brac-siewziac.html

 

Znał  każdy… → Jedna spacja wystarczy.

 

A jej dzi­siej­sza eska­pa­da do wsi… → A może: A jej dzi­siej­sza wyprawa/ podróż/ wycieczka do wsi

 

po prze­ciw­nej stro­nie trop się zmul­ti­pli­ko­wał. → Co zrobił trop??? To słowo nie ma racji bytu w tym opowiadaniu.

Proponuję: …po prze­ciw­nej stro­nie trop się zwielokrotnił.

 

mu się wy­god­niej.

Kiedy słoń­ce scho­wa­ło się za wid­no­krę­giem, za­czął się po­waż­nie oba­wiać, że przyj­dzie mu spę­dzić noc w lesie. Uważ­niej też przy­glą­dał się mi­ja­nym drze­wom, aby wy­pa­trzyć takie, na które mógł­by się wspiąć i w miarę wy­god­nie prze­ki­mać. → Siękoza.

 

prze­ci­skał się blask świec. Nagle drzwi się otwo­rzy­ły i wy­to­czył się z nich otyły męż­czy­zna. Po­śli­znął się na tro­tu­arze… → Siękoza.

 

– Mój ty bo­ha­te­rze! – Za­chi­cho­ta­ła gło­śno. → – Mój ty bo­ha­te­rze! – za­chi­cho­ta­ła gło­śno.

 

same  nie­wia­sty… → Jedna spacja wystarczy.

 

Krew ście­ka­ła na koł­drę, ale potem nik­nę­ła wśród mrocz­nych fał­dów koł­dry. → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Krew ście­ka­ła na pościel, ale potem nik­nę­ła wśród mrocz­nych fał­d koł­dry.

 

Z nie­zdro­wą fa­scy­na­cją gapił się na dziw­ne wzory, które po­ja­wia­ły się na ciele męż­czy­zny i wsłu­chi­wał w słowa in­kan­ta­cji. → A może: Z nie­zdro­wą fa­scy­na­cją patrzył na dziw­ne wzory, które wykwitały na ciele męż­czy­zny i wsłu­chi­wał się w słowa in­kan­ta­cji.

 

Wal­rik  do­strzegł… → Jedna spacja wystarczy.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Reg, jesteś jak zwykle niezastąpiona. Dziękuję Ci bardzo. Jak mi się poprawi działanie Internetu, wezmę się za poprawki, bo teraz tak mi szarpie, że boję się ruszać. 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Bardzo proszę, Bemiku, miło mi, że mogłam się przydać. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Jak zobaczyłem, że Twoje opowiadanie wpadło w mój dyżur, to aż mi się gęba uśmiechnęła :)

Bardzo przyjemne lektura, jak zawsze. Jest jakaś tajemnica i ciekawi bohaterowie, ale przede wszystkim klimat prawdziwego fantasy, który wylewa się od pierwszych zdań.

Dziękuję, Zygfrydzie i zapraszam do sięgnięcia po książkę “Bestie”, w której Walrik jest jednym z głównych złoli ;-) 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Ciekawa historia, na końcu wszystko się elegancko wyjaśnia. Tylko księga pozostaje.

Trochę widać, że to fragment dłuższej opowieści, ale jakiś tam epizod w życiu chłopaka został zamknięty.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka