- Opowiadanie: stn - InnanannanI

InnanannanI

Atrybut to: Królowe epoki kamienia

Motyw to: Pieśń białego kruka

 

Opowiadanie zawiera pewną dozę wulgaryzmów i uświadczy się również przelewającej się krwi.

 

Ogromne podziękowania czterem betom (mały harem mi się trafił :): Ambush, bruce, Nikaszko, ninedin!

Dziękuję za okazaną mi cierpliwość i za cały włożony trud! :)

 

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

InnanannanI

I

 

Wschód słońca nie zastał ich w łóżkach.

Tego dnia było zadziwiająco zimno – biorąc pod uwagę, że od wielu lat trwało długie lato. Dziewczynki obudziły się na długo przed świtem, żeby przygotować się do tego wyjątkowego dnia. Wspólna izba rozbrzmiała tupotem małych stóp, gwarem śmiechów i sporadycznych krzyków podczas wzajemnego rozczesywania włosów. Następnie przyszła pora na ubranie się w odświętne sukienki.

Wyglądały jak białe duszki – pomyślał Ptasznik, który zwabiony hałasem, podszedł do okna i zajrzał przez szybę.

Utalla zbliżyła się do Annani i włożyła jej na głowę śliczny, wykonany z bursztynu diadem. Siostry nie były zadowolone z efektu, więc co chwila poprawiały jego ułożenie, co spowodowało jeszcze więcej krzyków i śmiechu. Dziewczynki odkryły, że pocieranie diademu o włosy powoduje, że trzaska je w paluszki i – co gorsza – podnosi ich włosy! Po chwili każda z nich lizała się po dłoni, żeby spróbować przygładzić niesforne kosmyki do głowy.

Z tego chaosu uratował je krzyk kucharki. Porządek wrócił więc do Akademii Słońca i poranek – tak jak powinien – rozpoczął się wraz z podaniem śniadania. Nie wcześniej, nie później, ale z kubkiem ciepłego mleka i płatkami owsianymi wymieszanymi z garścią orzechów. Brakowało tylko odrobiny miodu, jednakże na to Annani nie zasłużyła. Piastunka Wiecznego Ognia, czyli opiekunka i nauczycielka dziewczynek, zauważyła białe tuniki i nakrzyczała na nie strasznie – ubrania przeznaczone były na zbliżającą się ceremonię w Pałacu Letnim, a one mogły je zniszczyć. To ciągłe strofowanie i narzekanie spowodowało, że zaczęły nazywać ją Starą Harpią. Tym razem zarządziła, że mają nakarmić swoje ptaki i później, w ramach kary, posprzątać ogród.

Osiem dziewcząt, które opiekowały się krukami, usłyszało dziwne dźwięki wydawane przez ptaki. Poszły w stronę klatek, aby sprawdzić, co się dzieje i zobaczyły swoich podopiecznych. Bystre zwierzaki wołały je, udając ludzki śpiew. Annani zauważyła, że na pobliskiej jabłoni jest jeszcze kilka jabłek i podsunęła reszcie pewien pomysł. Zamiast sprzątać ogród, dziewczynki postanowiły pobawić się z ptakami i i rzucić im kawałki owoców, udając, że to ziarno. Kruki szybko rozpoznały oszustwo, ale wydawały się równie dobrze bawić. Tylko ten biały, należący do Annani, był niespokojny i latał wysoko nad ogrodem. Krążył wokół drzew z coraz większym zaniepokojeniem, wydając dziwne dźwięki: „ogród” i „ogień". Dziewczynki obserwowały całą sytuację z zapartym tchem. Szybujący ptak dostrzegł jastrzębia z czerwonym ogonem, który przysiadł na gałęzi dębu i przypatrywał się jego stadu. Biały kruk postanowił przegonić intruza i zaczął pikować w jego kierunku. W chwili gdy kruk spróbował go staranować, jastrząb ruszył do ucieczki. Wróg okazał się szybszy i czmychnął, ale biały, będąc już zbyt blisko, zderzył się z jedną z gałęzi i upadł na ziemię, wydając przeraźliwy krzyk. Dziewczynki natychmiast ruszyły na pomoc, delikatnie wyjmując jego skrzydła z gałązek.

Krzyki oraz płacz dziewczynek usłyszeli wszyscy. Pierwszy przyszła Harpia, drugi przybiegł Ptasznik. Stara kobieta przyglądała się rannem krukowi z kamienną twarzą, a mężczyzna starał się opanować sytuację. Wziął białego do rąk i usiadł z nim pod jabłonią:

– Odpocznijmy – mruknął.

Annani nie widziała jego ust, tylko długą brodę, która podskakiwała w rytm wypowiadanych słów. Pomimo sporych rozmiarów i wielkich ramion, mężczyzna miał w sobie wiele czułości. Z wyczuciem dotykał ciałka, szukając ran i złamań.

– Odpocznij, odpocznij chwilkę – szeptał do słabnącego ptaszka.

Biały kruk umarł. Pożegnał się ostatnim wydechem i jego duch odleciał gdzieś z podmuchem lodowatego wiatru. Ptasznik spojrzał na dziewczynkę i pokręcił przecząco głową. Stara Harpia wzięła ciało odważnego ptaszka i powiedziała, że zajmą się nim po południu.

– Nie zakopiesz go. – Mężczyzna zajmujący się ptakami spojrzał na opiekunkę dziewczynek. – To królewski ptak.

– Ta biała paskuda? – prychnęła Harpia.

– Dziewczynki poznają zwyczaj. Dzisiaj.

– Za wcześnie – odpowiedziała i pokręciła głową. – Inne ptaki jeszcze żyją.

– Miałaś na myśli normalne ptaki, tak? – Ptasznik zbliżył się do niej i wyciągnął rękę. – Dla ciebie zrobi się za późno, jeśli go nie oddasz i nie zejdziesz mi z drogi.

Stara Harpia nie odważyła się odmówić. Zamiast tego podwinęła rękaw i pokazała wewnętrzną stronę ramienia. Tatuaż na nadgarstku przedstawiał trzy czarne piramidy.

– Wiesz, co to znaczy? – zapytała spokojnym głosem.

Ptasznik głośno wypuścił powietrze nosem i uczynił podobnie. Na jego przedramieniu namalowany został złoty ptak ze skrzydłami z ognia, który stał na samotnej czarnej piramidzie.

– Królewskie ptaszarnie. Od czasów starych królowych – mruknął i wskazał palcem na rząd kolumn ich otaczających – to my decydujemy co się z nimi stanie, piastunko.

Harpia zmarszczyła czoło i zacisnęła zęby, ale nic już więcej nie powiedziała. Oddała kruka mężczyźnie i pełna gniewu schowała się we wnętrzu Akademii.

W tym zgiełku nie zwracali na nią uwagi – przez ten czas Annani stała sama i przerażona. Pamiętała o niej tylko Utalla. Podeszła do płaczącej siostry i próbowała ją pocieszyć. Dzieliły ze sobą wszystko – wzrost i brzmienie głosu, uroczy uśmiech, nieco piegów i długie, rude i lekko kręcone włosy. Różnił je tylko kolor tęczówek. Jeśli ktoś podejmował się próby, to właśnie po oczach mógł je rozróżnić. Annani, choć o minutę młodsza, urodziła się z niebieskimi, zaś Utalla z zielonymi. Siostra przyszła na świat pierwsza, więc to ją uważano za ważniejszą.

 

Musiały poczekać do wieczora – tego wymagał zwyczaj. Najbliższe godziny minęły Annani na sprzątaniu ogrodu, pakowaniu torby i wycieraniu łez. W końcu słońce miało już dość i zaczęło się chować. Ptasznik przyszedł do pokoju dziewczynek i zaprosił je na zewnątrz.

– Chodźcie, moje ptaszyny – powiedział delikatnie. – Musimy pożegnać białego. Annani, złap mnie za rękę. Idziesz ze mną.

Skierował je w stronę tylnego wyjścia. Światło zachodzącego słońca wlewało się przez otwarte drzwi, zza futryny majaczyła zieleń ogrodu. Wyszły na zewnątrz, gdzie zastały okrąg białych i brązowo-zielonych kolumn, przeplatających się w formę znaczników godzin na trawiastej tarczy zegara słonecznego. Z głowic białych słupów przyglądały im się stare i nieprzyjemne twarze kobiet. Kiedyś nad królestwem panowały królowe-matki, a nie król-słońce. Annani odwróciła od nich wzrok – wydawało jej się, że stare pomniki na nią patrzą. Pomiędzy nimi rosły drzewa stare i wielkie, z trzech gatunków – były to dwa dęby, dwie grusze i jabłoń.

Dziewczynki uwielbiały ten ogród. Pośrodku niewielkiego placu znajdował się środek ich małego, dziecięcego świata – biały kryształowy posąg w kształcie drzewa o dwóch gałęziach, które zamiast liśćmi zakończone były figurami w formach przypominających wyobrażenia Słońca i Księżyca. Harpia powiedziała im kiedyś, że dwoje mistrzów pracowało nad nimi całe siedem lat. Tak twardy miał być ten kryształ! Jednakże jeszcze większe wrażenie robiły na niej dwa drzewka głogu, które posadzono u podnóża posągu i zaplatano wokół szklistych ramion. Gdy sięgnęły słońca i księżyca, pozwolono im puścić gałęzie. Część zaplotła się wokół siebie, zamykając łuk. Annani uwielbiała, kiedy dwa głogi puszczały czerwone kwiaty. Wówczas obowiązkiem dziewczynek, jako przyszłych piastunek Wiecznego Ognia, było zapalanie i zawieszanie w gałęziach lampek w taki sposób, żeby ich światło rozpraszało się na powierzchniach kosmicznych figur. Dla dziewczynek było to świętym obowiązkiem, bo przypominało im zapalanie gwiazd na ziemi.

– Spalimy go u podnóża. – Ptasznik mruknął do dziewczynki. – To stary ołtarz. Właściwe miejsce.

– Taki jest koniec i taki jest początek – mruknęła kobieta, której głos Annani poznała.

Dziewczynka odwróciła głowę i zobaczyła, że w głębi ogrodu stoi Piastunka Wiecznego Ognia. Stara Harpia.

 

Mężczyzna pociągnął dziewczynkę za rączkę i wydał kilka krótkich poleceń. Przynieś chrustu, przynieś oliwę, przygotuj gniazdo i oblej je, ale dokładnie i z każdej strony! Więcej drewna! W końcu przyniosła tyle, ile było potrzeba. Ptasznik wrócił po chwili z białym ptaszkiem leżącym w jego dłoniach i położył go na stosiku. Następnie spojrzał na Piastunkę a ona odpowiedziała mu skinieniem głowy. Wtedy sięgnął do kieszeni, wyciągnął dwa krzesiwa i wydobył z nich iskrę, która zapaliła gałązki. Po chwili ptak zniknął za zasłoną ognia.

– Wznieś się pomiędzy słońce i gwiazdy – podjął nagle Ptasznik.

– I przynieś nam ich ogień – zakończyła kobieta, spoglądając na każdą z dziewczynek. – Musicie się tego nauczyć.

W oczekiwaniu na odpowiedź Harpia spojrzała w stronę bliźniaczek. Jednak w tej chwili obie siostry tuliły się do siebie i płakały. To samo zresztą zrobiło pozostałe sześć dziewcząt. Piastunka podeszła do każdej z nich, pogłaskała je i popędziła do wspólnego pokoju.

– Nawet ty, Annani – mruknęła do niej z głębi ciemnego korytarza. – Ty też musisz w końcu stąd odejść.

 

Jutro wszyscy mieli przenieść się do Letniego Pałacu, żeby w ciągu kilku dni przygotować się do wielkiego święta, które dzisiaj obchodziło tylko starych ludzi i króla-słońce. Nadchodził rytuał ośmiolecia, czyli święta odrodzenia i odnowienia władzy królewskiej. Dziewczynki miały stać się Piastunkami Wiecznego Ognia, który od zawsze palił się w Sali Długiego Lata. Annani czekała na nie całe życie, ale tego wieczoru czuła tylko pustkę po jej kruku. Dlatego nie mogła zasnąć. Przyglądała się gwiazdom uśmiechającym się do niej zza okna, przywitała się ze wszystkimi cieniami w pokoju, później nawet liczyła mrówki, które zakradały się przez szparę w drewnianej podłodze. Utalla musiała usłyszeć jej walkę ze zbyt dużą pierzyną, bo w końcu zaspanym głosem zaproponowała:

– Jeśli nie możesz spać, to chodź do mnie.

Annani natychmiast uciekła ze swojego łóżka i wskoczyła do siostry. Przytuliły się mocno i oddech Utalli musiał ją uspokoić, bo z czasem zasnęła. Sny miała krótkie, czarno-białe i bardzo dziwaczne. W końcu przebudził ją kobiecy głos, dobiegający się z korytarza.

– Nie mogę znaleźć drogi.

Annani myślała, że to stara Harpia, ich opiekunka i nauczycielka, znów błądzi nocą po budynku, więc wstała i po cichu wyszła z pokoju. Zdziwiła się bardzo, bo kobieta, której głos słyszała, była inną Harpią. Białowłosa spojrzała na nią ze smutkiem i choć lekko się uśmiechnęła, ton jej głosu wydawał się bardzo zmęczony:

– Dlaczego tu jest tak duszno?

– Źle się czujesz? – zaniepokoiła się Annani. – Podaj rękę, pomogę ci.

Nieznajoma uśmiechnęła się szerzej.

– Nie mogę spać – powiedziała do niej. – I chyba się zgubiłam.

Annani wyciągnęła rączkę.

– Zaprowadzę cię na zewnątrz i kogoś zawołam – zaproponowała.

Wspomnienie ogrody spowodowało, że dziewczynce zadrżały wargi. I wtedy nieznajoma ją przytuliła. Annani rozpłakała się, ale po cichu. Tak jak nauczyła ją Stara Harpia. Wytarła mokrą buźkę w białą tunikę nieznajomej kobiety i w końcu przyjrzała się jej twarzy. Miała zmęczone łagodne spojrzenie, prześliczne niebieskie oko i białe, lekko falowane włosy. Połowa jej twarzy rozorana była brzydką blizną, która przecinała również zamkniętą powiekę. W blasku księżyca jej skóra wydawała się trochę niebieska.

– Wiesz, że tutaj mój kruk nauczył się łapać kawałki jabłka? – wypaliła Annani. Potrzebowała z kimś porozmawiać.

Poczuła ogromne ciepło promieniujące z serca nieznajomej. Wrażenie minęło tak szybko jak przyszło. Kobieta puściła jej dłoń i zrobiła kilka kroków w stronę rzeźby na środku ogrodu. Annani usłyszała czyjeś kroki.

– Z kim rozmawiasz? – Ciężki głos dobiegł ją z progu budynku.

Wytężyła wzrok i dostrzegła muskularną posturę Ptasznika. Dziewczynka nie była w stanie wydać z siebie głosu. Nieznajoma kobieta gdzieś zniknęła, a mała poczuła się oszukana. Jednooka Harpia musiała ją wystawić na pożarcie mężczyzny i Starej Harpii. Annani wiedziała, że dostanie karę za szwendanie się po nocy.

– Zaraz znajdzie nas tutaj duch albo inny koszmar – mruknał mężczyzna.

Położył ciężką dłoń na jej ramieniu i bardzo delikatnie – jak na jego posturę – pchnął w stronę ciemnego korytarza.

– Też nie mogę spać, kiedy niektóre z nich zdechną. Chodź do łóżka, nie powiem piastunce, że chodziłaś po nocy.

Po chwili znowu była we wspólnej sypialni. Miała głowę pełną myśli, ale przytuliła się do siostry i w końcu zasnęła. Nikt więcej tej nocy już jej nie obudził.

 

Następnego poranka dziewczynki ubierały się powoli – bez uśmiechów i tańców. Stara Harpia popędzała je, by w końcu wyszły i wsiadły do bogato przystrojonego wozu. Na jego boku wymalowano trzy czarne piramidy, pod którymi rosło morze z czerwonej trawy. Przed drzwiami stała Piastunka i przyglądała się dziewczynkom. Annani zauważyła w minie starej kobiety coś niepokojącego. Jej twarz była inna niż zawsze, mniej twarda i biło z niej delikatne ciepło. W końcu ruszyła się z miejsca, pożegnała swojego przyjaciela, pomachała Ptasznikowi i podreptała w stronę dziedzińca Akademii.

– Żegnaj, ptaszyno. – Usłyszała głos Ptasznika, kiedy przechodziła przez próg Akademii.

Wsiadły do środka wozu i wtedy Stara Harpia spojrzała na nią zielonymi oczami. Jej twarz znów stężała.

– Wsiadasz ostatnia – poleciła.

Dziewczynka zrobiła to, co zawsze. Usłużnie posłuchała.

Żegnali je wszyscy, którzy musieli tu zostać – służący, kucharze, nawet zazwyczaj ponury Ptasznik stanął w progu i odprowadził je wzrokiem. Annani dostrzegła w jego niebieskich oczach ogromny smutek i jej też zrobiło się dziwnie.

Tuż przy bramie, przy wyjeździe z terenów Akademii Słońca, Starej Harpii przypomniało się, że nie wymierzyła jeszcze ostatniej kary. Sięgnęła swoją suchą ręką do Annani i ściągnęła jej z głowy diadem.

– Twój kruk umarł. Nie zasługujesz więc, by go nosić.

 

II

 

Dwa dni minęły im w podróży – droga była krótka, ale jechały ceremonialnie powoli. Później tydzień spędziły na pobieraniu nauk. Tej ostatniej nocy zakończyć się miało oczekiwanie na wielkie święto. Annani znowu nie mogła spać. Przez ostatnie dni czuła się niesamowicie samotna. Tuż po przyjeździe dziewczynki rozdzielono i nie pozwalano im się widywać.

Dzisiejszego wieczoru siedziała w kuchni ze swoim opiekunem i ochroniarzem. Był nim wysoki, dwukrotnie starszy i postawny młodzieniec o włosach czarnych jak smoła.

– Nikt nigdy nie powiedział ci prawdziwiej historii o słońcu, które wszystko posiada? – zapytał, spoglądając na ogień tańczący wesoło w kominku.

– Będziemy podtrzymywać wieczny płomień – Annani parsknęła w odpowiedzi.– I opiekować się nim w nocy, kiedy słońce przemierza krainę ciemności, by w końcu zacząć nowy dzień.

Była z siebie dumna. Nauczyła się tych wszystkich zasad i reguł już pierwszego dnia po przyjeździe.

– To prawda – mruknął. – Ale jego płomień jest czasem bardzo pożądliwy. I potrafi mocno poparzyć.

Zapadła cisza, w której czasie Annani próbowała zrozumieć jego uwagę.

– Chodź. – Przerwał jej. – Razem z chłopakami postanowiliśmy zrobić wam niespodziankę.

Młodzieniec zaprowadził ją do sali tronowej. Księżyc i gwiazdy zakradły się do niej przez wielkie okna. Cała sala mieniła się promieniami pokolorowanymi przez witraże, przedstawiające mistyczne wzory pełne opowieści, których Annani nie znała. Na większości były ptaki, czarne trójkąty i czerwone rośliny.

Dziewczynka z podziwem spojrzała na potężny tron, który zajmował centralne miejsce na okrągłej sali. Nazywano go Gniazdem. Kiedyś zasiadały na nim królowe, które miały kruki w herbach, jednak po wielkiej rebelii zawładnęła nim rodzina aktualnie panującego króla. Dumnego siedziska nie wyrzeźbiono – ono samo wyrosło.

– Pierzaste drzewo – mruknął z podziwem chłopak. – Jeszcze z czasów, kiedy światem rządziła magia.

Pień miało raczej krótki, może wysokości dziewczynki, ale to gałęzie ją olśniewały. Zawijały się w formę kielicha. Liście, które wyrosły na ich końcu, przypominały srebrne metaliczne pióra. Jeśli pójść z tą myślą dalej, to grube konary musiały być kiedyś skrzydłami ogromnych ptaków, które chciały coś nimi zasłonić. Co to by mogło być? – zastanawiała się dziewczynka.

Podeszli bliżej i Annani poznała odpowiedź. W błyszczącej koronie ułożono wielką bursztynową sferę o promieniu większym niż jej wzrost, pełną inkluzji i resztek dawno zapomnianego świata. Słoneczne Serce – jak je nazywano – było potężne, piękne, mieniło się dostojnie w kolorach pożyczonych od witraży. Jednakże jego powierzchnię porastał czerwony mech.

– Co to? – zapytała dziewczynka.

– Chwasty – odpowiedział chłopak. – Przeklęte czerwone zielsko, które nie przestaje wyrastać z tego kamienia. Mówią, że to klątwa i kiedyś zarośnie ono cały świat, dusząc inne rośliny, zwierzęta i ludzi.

Annani dostrzegła, że na szczycie tronu, tuż pod bursztynową kulą, maluje się innego rodzaju czerwień. Bardziej żywa i zdecydowanie bardziej ruchliwa. Dziewczyna podeszła bliżej. Zauważyła, że na niższych gałęziach umieszczono kilka pięknie wyszywanych poduch, na których monarcha opierał swój majestat.

– Zdarza się, że zniecierpliwionemu królowi włosy stają dęba – przyznał jej opiekun. – Jednakże czasem tron potrafił zabić siedzącego. Bo widzisz, serce reaguje na to, co się dzieje wokół. Jakby chłonęło energię otaczających je ludzi.

Nie słuchała, bo jej uwagę przykuwała ta dziwna plamka czerwieni, którą w końcu rozpoznała.

– Utalla!

Siostra zwrócona była do niej plecami i drapała w bursztyn z ogromnym uporem. Młodsza bliźniaczka natychmiast pobiegła do starszej, potknęła się na drewnianych stopniach, ale w końcu wpadła na nią i przytuliła się mocno. Przez chwilę, kiedy były ze sobą sklejone w uścisku, Annani spojrzała na swoje odbicie w bursztynie. Wzdłuż powierzchni kuli ciągnęła się rysa, jakby miała doprowadzić do pęknięcia Serca na pół. Zamiast tego zepsuła buźkę dziewczynki, rysując w jej refleksie bliznę od czoła do policzka. Byłabym strasznie brzydka – pomyślała.

Utalla ją w końcu puściła i wytłumaczyła, co wykombinowała – namówiła swojego opiekuna, że skoro je jutro znowu rozdzielą, to muszą mieć jakąś pamiątkę. Jako że nikt nie lubi starego króla, we wspólnym gronie postanowili, że ukradną trochę jego bogactwa.

Siostra pokazała swoją zdobycz. Było nią siedem koralików wydłubanych z bursztynu i splątanych sznurkiem. Pracowała nad drugim naszyjnikiem, ale stwierdziła, że bolą ją dłonie. Skóra zielonookiej siostry zrobiła się czerwona jak rozgrzany metal. Co gorsza, tam, gdzie dotknęła bursztynu, wyrastała kępka czerwonej trawy, układając się w kształt małej dłoni.

– Parzy mnie i muszę ją co chwilę wyrywać – narzekała.

– Powiedziałaś o tym komuś? – zapytała ją Annani.

– Nie – parsknęła. – Widzisz? – Z uśmiechem wskazała na inny kawałek powierzchni. – Ty robisz to samo.

Niebieskooka spojrzała na swoje odbicie. Dotknęła je czubkiem palca tam, gdzie miała bliznę zamiast oka i w ciągu kilku chwil zaczął wyrastać tam czerwony meszek.

– To będzie nasza tajemnica – szepnęła Utalla i przyłożyła paluszek do ust na znak milczenia. Siostry zachichotały, kiedy odciskały na powierzchni swoje dłonie.

Annani pomogła jej wydłubać pozostałe trzy kawałki i zawiązać wokół nich sznurek. Była bardzo zła, bo im mocniej i dokładniej plotła węzeł, tym kamień mocniej trzaskał ją po palcach. W końcu się jednak udało. Utalla założyła koraliki jak naszyjnik, a jej pomogła wpleść go we włosy – w zamian za ukradziony diadem. Chłopcy poganiali je, by się pośpieszyły.

Jako przyszłe Piastunki miały zwracać się do nich bezosobowo, jako, że byli tylko ochroniarzami. Dziewczynki się jednak zbuntowały i traktowały ich jak przyjaciół. Postanowiły podziękować młodzieńcom, którzy przez cały ten czas pilnowali, czy nikt się nie zbliża. Nie znały jednak ich prawdziwych imion. Musiały w końcu zejść, bo narzekania ich opiekunów wyrażały coraz więcej uzasadnionej złości.

Po chwili przekonywania i kilku groźbach narobienia hałasu, przyznali, że są sierotami i nie znają swoich imion. Mieli jednak nadane, które w garnizonie wymyślił im setnik. Wypowiedzieli je z dumą: Do! Re! Mi! Fa! La! Si!

– I ja, Sol! Od jutra zawsze do twoich usług, piastunko – zakończył młodzieniec, uśmiechając się do Annani.

 

Słońce zaczęło okres panowania starego króla-słońce. Nadszedł dzień ceremonii – początku końca jej życia.

Pośród zebranych widziała zarówno starą opiekunkę jak i Ptasznika, który dziś wyglądał zadziwiająco ładnie. Przygładzone włosy spiął w kitkę, skrócił brodę i ubrał się w odświętne szaty. Annani zainteresowało naszycie na jego piersi – przedstawiało białego ptaka, przypominającego kruka, który wznosił się w powietrze, a spod jego skrzydeł ciągnęła się smuga ognia.

Uroczystość nie zaczęła się jednak, jak zamierzono. Pierwszy pojawił się omen – czarna plama zakryła słońce. Zaćmienia zdarzały się co jakiś czas, ale fakt, że nie zostało przewidziane, spowodował nagły wzrost obaw o przyszłość starego króla. Wśród zebranych pojawił się szmer, ale zdusiły go tępe końce włóczni. Po chwili wszystkich notabli i towarzyszące im szlachcianki zagoniono do środka świątyni jak stado beczących owiec. Resztę ceremonii kontynuowano bez żadnych zmian – na samym końcu, w kolorowym i wesołym orszaku, wprowadzono małe piastunki.

Annani pierwszy raz wchodziła głównymi drzwiami. Początkowo widziała jedynie ciemność, ale po chwili zaczęła dostrzegać majestatyczne filary, które podtrzymywały sufit ozdobiony rzędem malowideł. Pomiędzy kolumnami wisiały kolorowe gobeliny. Ściany były pokryte licznymi hieroglifami, które opowiadały o mitycznych historiach związanych z bogami, a także o życiu i panowaniu przeszłych wcieleń królów-słońce. Oni nie umierali – wpajała jej Stara Harpia – tylko zrzucali wypalone ciała i zamieniali je nowymi.

W miarę, gdy podążała dalej, mijała popiersia starych królów i królowych, na których przysiadły kamienne ptaki. To jedna z tradycji zachowana przez nową dynastię. Kompletne wyrugowanie starych rodów z historii groziło wybuchem kolejnych wojen domowych.

Powietrze wypełnił zapach kadzidła i świec, a lekkie drganie ziemi oznajmiło dziewczynce, że ceremonia rozpoczęła się już jakiś czas temu. Wraz z odległym dudnieniem bębnów, nadeszło siedem starych Harpii, które w uroczystych strojach i z kadzielnicami w dłoniach, uklęknęły przed siedzącym królem. Cała sala tronowa wypełniła się ruchami i dźwiękami – ludzie modlili się, rozmawiali, niektórzy śpiewali. Rytuał zaczął nabierać na intensywności i ekspresji.

Część z zebranych notabli wskazywała palcami w stronę siedzącego króla. Ten początkowo pomyślał, że po prostu go podziwiają. Tron i jego władca byli przecież posągiem i podstawą wszechświata, a jego promienie rozświetlały ich podłe życia. To właśnie tutaj, w obecności króla i Słonecznego Serca, zebrani mieli poczuć się częścią czegoś większego, czegoś, co przetrwało wieki. Zebrani nie dostrzegali jednak tego, lecz zauważyli, że na powierzchni ogromnego bursztynu wyrosło kilkanaście czerwonych kępek przypominających odciśnięte dłonie.

Król ignorował ten szum – ceremonia musiała trwać, jego władza musiała zostać ponownie mu nadana. Wstał z siedziska i podszedł w stronę czekających na niego małych piastunek. Annani zauważyła, że był stary i łysy, i co gorsza, miał dziwne ciemne plamki na skórze twarzy, szyi i dłoni. Zbliżył się i obejrzał każdą z dziewczynek bardzo dokładnie, oblizując za każdym razem suche usta. Widać było, że coś w nim się zmienia – policzki miał czerwieńsze a oczy niespokojne i dziewczynka zrozumiała, że przygląda im się jak polujący wilk. Wściekł się jednak w chwili, z którą zauważył brak kruka siedzącego na jej ramieniu oraz nieobecność diademu na jej głowie. Przez pierwszą chwilę wydawał się mocno zdziwiony, widząc dwie identycznie wyglądające dziewczynki. Policzył, że małych piastunek jest o jedną więcej niż zazwyczaj. Spojrzał w jej niebieskie oczy i splunął przez ramię. I wtedy zaczął krzyczeć i domagać się wyjaśnienia tego odstępstwa od tradycji.

Uratowała ją Piastunka. Ta, która je wychowała, przygotowała i ta sama, której szczerze dziewczynka nienawidziła. To ona mi je zabrała – Annani niemal krzyknęła w stronę króla, ale przerwał jej podniesiony głos Starej Harpii.

Przypominała, że ona jest opiekunką tradycji i tego dnia król nie ma władzy nad nimi.

– W okresie zaćmienia król nie ma władzy! – powtórzyła głośno.

Nie posłuchał jej.

Spojrzał znów na dziewczynki. Zauważył koraliki na szyi Utalli, które złapał i obrócił w palcach. Zmarszczył czoło i odwrócił wzrok w stronę bursztynowego klejnotu. Wtedy też dostrzegł czerwone ślady na jego powierzchni i wściekle szarpnął za naszyjnik. Utalla pod wpływem jego siły przewróciła się i spadła na kolana. Sznurek pękł i oczka rozsypały się po podłodze.

Annani nie wytrzymała. Coś w niej pękło. Wybuchła wściekłością i rzuciła się na króla. Z całą swoją siłą uderzała go małymi piąstkami po brzuchu, bo wyżej nie była w stanie dosięgnąć. Król odtrącił ją uderzeniem otwartej dłoni, po którym dziewczynka przewróciła się na plecy. Na sali wybuchło poruszenie – strażnicy skupili się na zachowaniu porządku i bez reakcji przyglądali się Królowi. Z tłumu podniosły się głosy pełne oburzenia, szoku, ale też i dzikiej radości oraz kpiny. Utalla płakała, Annani również płakała.

– Nie wiem, która z was potrzebuje lepszego wychowania, ale to ty masz ogień, którego z chęcią posmakuję – powiedział król, ocierając zbolałą dłoń. – Ty będziesz moją piastunką.

Annani nie rozumiała. Bała się. Była wściekła. Szukała pomocy, rozglądając się po zebranych wokół dworzanach. Widziała Ptasznika, który szarpał się ze strażnikiem i krzyczał do niego, wskazując na dziewczynki palcem. Zauważyła również staruchy, które otoczyły tron, dotknęły srebrnych liści. Zaintonowały jakąś pieśń, która przypominała zawodzenie nocnych ptaków. Dziewczynka nie widziała jednak siedmiu młodzieńców ani choćby Sola, który obiecał ją chronić. W sali narastało wielkie napięcie. Wówczas zauważyła, na co wskazywał Ptasznik. Włosy Utalli podniosły się wokół jej głowy jak wściekłe węże, błyszczące bladą poświatą. Zielone oczy mieniły się blaskiem oświetlonych szmaragdów. Siostra szukała jej wzrokiem. To w jego odbiciu Annani zauważyła, że z jej niebieskich oczu biła energia nadciągającej lawiny śnieżnej. Staruchy intonowały pieśń dalej. Annani poczuła, jakby zbliżała się burza. Powietrze pachniało piorunami.

Siostry sięgnęły ku sobie. Zetknęły się palcami. Wtedy sala wybuchła światłem, bólem, krzykami oraz ogniem. W tej jednej chwili większość zebranych spłonęła, część padła porażona szalejącą energią, a pozostali, ci, których nie sięgnęły pioruny przeskakujące między siostrami a bursztynowym tronem, uciekali w przerażeniu.

Później Annani już nic nie pamiętała. Powieki same jej opadły i nie była w stanie ich podnieść.

 

III

 

Kiedy otworzyła oczy, świat okazał się biały. Płatki śniegu padały z nieba, jakby chciały przykryć to, co zostało ze świata. Zamrugała i poczuła, że bardzo bolą ją oczy. Widziała świat mrugnięciami – puszcza, wielkie czerwone drzewa, dużo śniegu. Ogromny blady księżyc i gwiazdy jako świadkowie. W tle stały i cierpliwie czekały trzy wielkie czarne trójkąty.

Odwróciła głowę i zauważyła, że obok pali się marne ognisko. Próbowała się podnieść, ale miała ścierpnięte ręce. Zauważyła, że ktoś zawinął jej koraliki wokół nadgarstka. Wkrótce usłyszała podniesione głosy – pierwszy z nich poznała, należał do Ptasznika.

– Bezpieczna? Z wami będzie bezpieczna?

Pozostałe również znała.

– Bardziej niż z tobą. Widzieliśmy, że zrywałeś jej kolczyki.

– Wszyscy ją po nich by poznali! Teraz jest tylko zwykłą rudą dziewczynką!

Ptasznik opuścił miecz i oparł się o drzewo, z którego wystawały dwie wbite weń strzały. Zerwał je dłonią w metalowej rękawicy. Spojrzał na białe lotki.

– Miała być potworem, wiecie? – rzucił w stronę stojących naprzeciw niego młodzieńców. – Kiedy usłyszeliśmy na dworze, że Starej Harpii urodziła się nie jedna córka, ale bliźniaczki, natychmiast poprosiłem króla o przydział w Akademii. Pierwsze takie siostry od kilku pokoleń. Wszystkie tawerny, wsie i targowiska huczały, że to same wiosna i zima się urodziły, żeby przywrócić naturalny stan przyrody. Jedna siostra miała być piękna, radosna, wiecznie uśmiechnięta. Druga zaś miała być…

– Maszkarą – przerwał mu Sol. – Słyszeliśmy historie. I co z tego?

Ptasznik odetchnął głęboko, wypuszczając obłok gorącego powietrza. Spojrzał się na płatki śniegu, które osiadały na ostrzu miecza. Przez chwilę podziwiał ich fantazyjne, niemal piękne, kształty.

– Mówili, że urodziła się z o wiele za dużą głową, wyłupiastymi oczami i zimną skórą, która przypominała zmarznięty kamień. Byłem zafascynowanymi tymi opowieściami. Kiedy ją zobaczyłem, to srogo się zawiodłem – mruknął z uśmiechem. – Okazała się być zwykłą dziewczynką, tą drugą, której nikt na tym świecie nie chciał.

Jeden z młodzieńców parsknął i naciągnął łuk, celując w nieosłoniętego mężczyznę.

– I co z tego? Pozwoliłeś jej brać w tym udział.

Ptasznik podniósł miecz i wycelował jego ostrze w Mi.

– Niektóre rzeczy są od was większe.

– Nie pomogłeś jej – wtórował nieco spokojniejszy Sol.

– Byłem jej ojcem. Na tyle, na ile mogłem.

Sol gestem opuścił wycelowany łuk Mi, sięgnął po sztylet przy pasie i postąpił krok w kierunku starszego mężczyzny. Wyprowadził cios, celując w jego twarz. Ten uniknął uderzenia, chowając się za konarem, przy którym stał. Drzewa rosły tu za gęsto, więc skrócił chwyt i zacisnął jedną dłoń na rękojeści, a drugą w połowie stalowego ostrza. W odpowiedzi na atak Sola ciął w stronę młodzieńca samą końcówką miecza. Walczyli tak dłuższą chwilę, obaj wściekli, przekonani o swoim prawie do opieki nad Annani. W końcu starszy ustąpił młodszemu. Sol, sprawniejszy i żwawszy, miał więcej sił i w końcu udało mu się wbić sztych swojego sztyletu pod żebro Ptasznika. Czubek ostrza znalazł szczelinę pomiędzy łączeniami płatów grubej skórzanej zbroi mężczyzny. Ten jęknął i upadł na kolano.

Sol kopniakiem wytrącił mu miecz z ręki, po czym chwycił go za włosy.

– Może i nie pochodzimy ze wspaniałych rodzin, ale poradzimy sobie z każdym. Ty całe życie spędziłeś w ptasim gównie. My jesteśmy Wilkami. Watahą.

Sol puścił jego włosy i zrobił krok wstecz. Ranny mężczyzna przycisnął dłoń do rany i oparł ramieniem o pobliskie drzewo.

– Wszystko miało zostać w rodzinie – mruknął do młodzieńców. – Słońce nie może opuścić rodziny. Bracia chronią siostry. Siostry służą królowi. W końcu król wybiera, który z braci go zastąpi. Taka tradycja.

Annani była przerażona. Była sama. Nie ufała żadnemu z nich. Czuła się, jakby eksplodowała na małe kawałki i ktoś ją ponownie złożył. Bardzo niestarannie.

– Nie wygram z wami – przyznał w końcu ranny. – Bierzcie ją. Schowajcie.

– A co z tobą? – Zainteresował się Sol.

– Wrócę do pałacu. Zmylę trop. Chociaż tyle pomogę.

W czasie kiedy rozmawiali, wysunęła się z koca i zaczęła uciekać. Jak najdalej od palącego się ogniska, byle z dala od ludzi, których zapamiętała z tamtego dnia. Chciała wrócić do Utalli. Biegła przed siebie na oślep, z dziecięcą naiwnością myśląc, że dobre przeznaczenie pozwoli im się spotkać. W pewnym momencie wpadła do lodowatej wody, jednak nie poczuła zimna. Widziała, że koryto zaczyna zamarzać, ale było jej ciepło. Słyszała głosy szukających mężczyzn, więc pobiegła na przełaj.

Z daleka majaczyło blade światło.

Miała coraz mniej siły. Zaczynała potykać się o kamienie i korzenie. W pewnym momencie wpadła na grubą gałąź. Uderzyła w nią twarzą i poczuła, jak konar przecina jej czoło, oko i policzek. Annani za bardzo się bała, żeby stanąć i płakać. Biegła dalej, choć widziała coraz mniej. Za to śnieg padał coraz mocniej. Gdzieś za drzewami zauważyła małe światełko, które rosło z każdym krokiem.

Wybiegła na polanę i naprzeciw niej wyrosły trzy piramidy. Koraliki na nadgarstku zaczęły się rozgrzewać, kiedy podeszła do czarnej ściany. Zerwała je, kiedy zaczęły palić ją w skórę.

– Uciekaj! – usłyszała nagle kobiecy krzyk.

Podniosła wzrok. To jednooka starucha, ta z blizną, ją znalazła. Stała w progu wejścia do jednej z piramid.

– Wracaj!

Annani pobiegła w stronę jedynej osoby, którą pamiętała i którą znała. Była sama. Potrzebowała kogoś, komu zaufa. Oddychała, ale z jej ust nie wylatywała już para. Dotknęła się – była zimna jak kamień. W ogóle nie czuła bólu. Śnieg padał już zdecydowanie za mocno, ale udało jej się dobiec do wejścia, w którym stała jednooka Harpia. W środku było cicho, spokojnie i wcale nie tak ciemno. Zrobiło jej się ciepło, więc odpięła zapinki płaszczyka i rzuciła go na ziemię przy wejściu. Zrobiła krok do przodu i przestąpiła próg.

 

IV

 

Miała wrażenie jakby środku czas nie istniał. Było tak cicho i spokojnie, że poczuła dawno nieodczuwaną ulgę. Spojrzała za siebie i nie zauważyła nikogo – nie było tam nawet przejścia, którym weszła. Świat zamknął się wokół niej i otoczył czarnymi jak smoła ścianami.

Wewnątrz piramidy znalazła ogród. Jednocześnie martwy i żywy, zadziwił ją bogactwem nieznanych wcześniej roślin. Nic się tu nie poruszało, żadna z czerwonych łodyg i żaden z czerwonych liści nie były pokryte kurzem, ani rosą, ani tknięte nawet śladem starości. Ogród po prostu był i mienił się wszystkimi odcieniami czerwieni. Annani zaskoczona spostrzegła, że czarne mury nie zatrzymują światła. Przez niby-szklany sufit widziała blask nocnego nieba, a gdzieś zza jej lewego ramienia świecił radośnie Księżyc.

Obeszła czerwony ogród ścieżkami, które ktoś kiedyś wydeptał i spostrzegła, że z grubsza przypominał znany jej z Akademii Słońca. Jednak w miejsca, które w jej wspomnieniach zajmowały posągi, teraz stały gładko cięte słupy z czarnego szkła. U podnóża każdej z kolumn wyryto napis w nieznanym jej języku. Spojrzała w swoje odbicie i na półprzeźroczystej tafli, zauważała fragmenty starej historii.

Pierwszą była scena śmierci białowłosej kobiety o niebieskiej skórze. Spadała z nieba, aż uderzyła o gałęzie wielkiego drzewa – kwitło czerwonymi kwiatkami, zupełnie jak to z ogrodu w Akademii. Następne opowieści przedstawiały ognistego ptaka uderzającego wściekle skrzydłami – buchające płomienie paliły na popiół uciekających wojowników. Ich miecze i zbroje topniały, a skóra pękała jak spalona ziemia. Annani zrobiło się niedobrze, więc poszła do następnej kolumny. Tam zobaczyła narodziny białego kruka, który przypomniał jej własnego. Ten był jednak inny, urodził się pośród płomieni, w towarzystwie przeciągłego i straszliwego wrzasku – którego nie powinna słyszeć. Odwróciła się, ale wokół panowała cisza. W kolejnym odbiciu dostrzegła starą kobietę z pierwszej wizji, która prowadziła armię – i to najdziwniejszą, jaką widziała dziewczynka. Białowłosa o niebieskiej skórze unosiła się lekko nad ziemią, jej biała suknia powiewała na wietrze, a za nią stało siedmiu starców przypominających różne wcielenia śmierci. W następnym rzędzie za nimi Annani dostrzegła szeregi stalowych mieczy oraz przerażonych ludzi je dzierżących.

Dopiero widok ostatniej czarnej kolumny zwrócił jej uwagę na pewien nieoczywisty fakt, skrzętnie ukrywany przez gęstą czerwoną roślinność. Każda z kolejnych kolumn była coraz wyższa, a wszystkie prowadziły spiralną ścieżką do środka piramidy. Ostatni ze słupów stał idealnie pod sklepieniem czterech ścian – niemal go dotykając. Kiedyś rosły wokół niego dwa drzewa, ale jedno z nich uschło i było jedyną martwą rzeczą w ogrodzie. To zaniepokoiło dziewczynkę, ale postanowiła ujrzeć ostatni fragment historii. Zrobiła więc krok w stronę najwyższej kolumny. Przetarła twarz, bo czuła, że krew z rany już wyschła i połowę jej buźki skleiła sztywna skorupa.

W odbiciu ostatniej kolumny nie dostrzegła żadnej historii. To była ona. Mrugnęła niebieskim okiem i widziała swoje odbicie. Spostrzegła surowy i zimny wzrok, długą bliznę oszpecającą jej pół twarzy, kurze zmarszczki w kącikach oczu i długie, lekko falowane białe włosy.

Odwróciła się od odbicia i spojrzała na czerwony ogród. Wydawało jej się, że usłyszała czyjś głos. Może płacz?

Kobieta zastanawiała się, czy ktoś ją tu znalazł? Postanowiła stanąć obcemu głosowi naprzeciw. Szła w stronę wyjścia z piramidy i przez półprzeźroczyste ściany dostrzegła biegnącą dziewczynkę – płakała i uciekała przed grupą goniących ją chłopców.

Innana przyśpieszyła kroku. Dziecka nie powinno tu być, krzyknęła więc:

– Uciekaj! Wracaj!

Wtedy serce Innany na chwilę zamarzło. Twarzyczka zapłakanej dziewczynki przypomniała jej dawno zapomniane duchy z przeszłości – wspomnienie siostry, Allatu, która zaginęła całe wieki temu. Zamarznięte serce kobiety zabiło nagle, grożąc, że pęknie na tysiąc lodowych kawałków.

Kobieta widziała zbliżającego się do niej duszka. I kiedy były już naprzeciw siebie, w chwili kiedy miały się spotkać, na samym progu wejściu do piramidy, Innana nie znalazła jej.

Naprzeciw białowłosej kobiety stał stary mężczyzna.

– Po tylu latach w końcu do nas wróciłaś – powiedział bardziej zszokowany niż uradowany. – Czekaliśmy na ciebie – dodał.

 

 

V

 

Stał przed nią wysoki i silny mężczyzna w podeszłym wieku. Jego twarz była szorstka i zmarszczona, a włosy ciemne – choć przeplecione już gęstymi pasmami siwizny. Przyglądał się brązowymi oczami, które wydawały się wypełnione myślami. Spoglądał na nią twarzą brzydką od starych poparzeń i zadrapań. Miał na sobie ciemne ubranie, skórzany pancerz z metalowym napierśnikiem i płaszcz z wilczego futra. Dłoń oparł na rękojeści miecza, który nosił przewieszony u pasa. Jego postura biła pewnością siebie.

– Przestań wlepiać we mnie to niebieskie oko. Jakbyś ducha zobaczyła. – Uśmiechnął się w jej stronę.

– Kim jesteś? – Jej głos przypomniał trzask pękającej tafli zamarzniętego jeziora.

Starzec uśmiechnął się szeroko.

– Zrobiłaś się stara.

– Jesteś. Wspomnieniem. – Wypowiedzenie tych słów po latach milczenia przyszło jej z wielkim trudem.

– Zmieniłaś się, ptaszyno – powiedział Sol i przestał się uśmiechać. – Wracaliśmy tu co roku w dzień twojego zniknięcia.

– Dlaczego?

– Bo świat się zmienił, ptaszyno – mruknął Sol. – Nie ma już króla-słońce. W ogóle rzadko mamy słońce. – Wskazał palcem na zachmurzone niebo, z którego spadały małe płatki śniegu. – Teraz jest Stara Harpia. Wielu jej nienawidzi jeszcze mocniej niż tych słonecznych skurwieli. A Ty – mruknął i wskazał na nią palcem – jesteś ostatnim świadkiem tego, co się wtedy wydarzyło. Jesteś szansą, żeby się jej pozbyć. Dlatego na ciebie czekamy.

W czasie gdy prawił swój monolog, szóstka podobnie starych mężczyzn wyłoniła się z pobliskich zarośli.

– Nie byłam tam sama. W pałacu były inne dziewczynki. Była Allatu.

– Utalla? – Sol zmarszczył czoło. – Tak miała na imię? Ona tam umarła, ptaszyno.

Kobieta poczuła jak zaciska pięści. Poczuła, jak iskry skaczą jej między kosmykami włosów, które chyba się uniosły. Wszyscy poza Solem odsunęli się, ale z on z uśmiechem przywitał jej wściekłość.

– Chodź z nami. To twoja szansa na zemstę.

Wyciągnął do niej dłoń w rękawicy.

– Nie mam pojęcia, dlaczego nie jest ci zimno, ale na pewno nie odmówisz nam kubka gorącego wina.

Wtedy też Innana zwróciła uwagę na to, że stała przed nimi boso, ubrana w tę samą tunikę, którą założyła na ceremonię w Pałacu Letnim i która teraz była nieco dłuższa i czysta. Kobieta chwyciła dłoń Sola i pozwoliła się zaprowadzić w stronę obozowiska.

 

Chmury lekko się przerzedziły i śnieg przestał padać. Zapadł zmrok i Innana przyglądała się rozgwieżdżonemu niebu. Sol dorzucił chrustu do ogniska. Wokół nich zapłonęła cała gromada podobnych światełek i mężczyźnie wydawało się, że dzisiejszego wieczoru ziemia i niebo są swoimi lustrzanymi odbiciami. Kobieta nie czuła się zmęczona, ale zagubiona. Przyjęła kubek parującego wina i spostrzegła, że jej dłonie stały się niemal szare, przez co wydawały się lekko niebieskie.

Wokół ogniska siedzieli wszyscy najważniejsi w obozowisku. Siedmiu najemników – Starych Wilków, bo tak się nazwali. Była też Innana oraz dwóch rycerzy. Ze zbroi jednego dumnie przyglądał się czerwony jastrząb, na piersi drugiego pysznił się potężny dąb.

– To Woj i Kasmir. Pierwsi synowie najstarszych rodów. Przyszli z nami, żeby pozbyć się kultu Starej Harpii.

Sol spoglądał na białowłosą kobietą – była duchem z przeszłości, którego tak uparcie poszukiwał. Jeśli ich ogniska nazwać można gwiazdami, wówczas ona wyglądała jak odbicie księżyca w pełni. Była dumna i tajemnicza. Innana czuła jego wzrok i uczucie, którym ją obdarzył.

– Świat dał ci moc, której nie rozumiemy – zaczął ten z dębem.

– Wielu się jej boi. Myślą, że jesteś takim samym potworem jak Harpia – dodał ten z jastrzębiem.

Innana dostrzegła, że jako jedyny nie pił ciepłego wina, ale swoją dłoń opierał na rękojeści miecza. Sol również to zauważył i podjął temat:

– Twoje włosy chwytają pioruny, a wzrok powoduje, że czuję, jak zamarzam. Dla wieśniaków nosisz imię Mar Zanna, czy tam inna poranna mara. My zaś jesteśmy nieco inni. Los pozwolił wyrosnąć nam na kawał skurwieli, którzy dość dobrze machają stalą. I potrzebujemy twojej pomocy. Konkretnie to wspomnień i prawdy.

– Nie jesteśmy dzikusami – przemówił ten z dębem. – Osądzimy wiedźmę, tak jak trzeba.

– Czy pomożesz nam? – zapytał Sol.

Poczuła jakby ona była źródłem śniegu i mrozu. Kubek w jej dłoni pokrył się szronem. Innana została przez nich osaczona, ale nie bała się. Będąc zamknięta w piramidzie, miała czas zrozumieć wiele rzeczy.

– Zrobiłabym to nawet sama.

Wstała i odeszła od ogniska, zostawiając mężczyzn w świetle, a sama zniknęła pośród nagich drzew i ciemnej nocy.

 

Przyglądała się życiu w obozie. Plotki o wiedźmie z przeszłości, która chce zemścić się na Harpiach, przyciągnęła do niej tłumy – ludzi złamanych, wściekłych i zmęczonych. Słyszała ich głosy. Ukryta w cieniu podsłuchała rozmowy dwóch strażników. Wspominali o kulcie matki. Po śmierci króla i większości dworu, przyszły długie i siarczyste zimy. Królestwo rozpadło się i wybuchła wojna domowa. W ich wyniku pojawił się głód i ludzie przypomnieli sobie o pierwotnych grzechach.

Z drugiej strony obozu, pogrążony głęboko w myślach Sol, przyglądał się krzątaninie. Nigdy nie miał domu i nie zaznał jego ciepła, ale miał wrażenie, że są tu daleko w obcym miejscu pod obcym niebem. Spoglądał na dolinę rozciągającą się naprzeciw i rozświetlone ruiny Pałacu Letniego. Widząc cały świat i to, jak prawdopodobnie skończy się ta historia, poczuł ukłucie strachu. Całe życie narażał się, szukał śmierci w możliwie głupich sytuacjach i miejscach, próbował zmusić świat, żeby z nim skończył. I nigdy do tej pory się nie bał. Wiedział, co go zmieniło – jej wzrok.

Odwrócił się w stronę obozu, szukając białej jak zjawa kobiety. Dostrzegł sześciu towarzyszy – tak samo starych. Przeszli pustkowia, zwiedzili zapomniane góry i skryte w nich ruiny, odkryli wiele tajemnic minionego świata, ale dopiero wczoraj znaleźli światło, które miało poprowadzić ich do upragnionego końca. I w tej chwili poczuł, że pierwszy raz pośród wszystkich czarnych nocy z jego przeszłości, dziś gwiazdy świeciły nad nimi niezwykle jasno.

Innana zdążyła uspokoić się i wróciła do namiotu, w którym obozowali Sol i jego starzy druhowie. Zauważyła, że jej opiekun znów siedzi przy ognisku i rozmawia z rycerzem z jastrzębiem na piersi.

– Chcecie zło zastąpić jeszcze gorszym złem. To, które przyprowadziłeś, jest cierpliwe, rozsądne i nie zabija od razu, tylko czeka na dogodną okazję.

– Tak – odpowiedział Sol. – I dlatego jest kluczem do naszego sukcesu.

 

Godzinę później, kiedy zaczęło świtać, kobieta pierwszy raz w życiu dosiadła konia. Niedługo później ruszyli i zamierzali zatrzymać się dopiero za kilka godzin. Przyszłej nocy miało zacząć się oblężenie starego pałacu.

Sol pomagał jej zapanować nad koniem, który nie przepadał za bliskością kobiety.

– Byłeś tam? W ogrodzie? – zapytała go w końcu.

Kiwnął głową.

– Miałem na to wiele lat i wiele razy tam wracałem. Myślałem, że to właśnie tam cię znajdę. Po wybuchu w pałacu rozniosły się plotki, że zima przyszła po spaleniu białego kruka. Inna wieść mówiła, że Stara Harpia złożyła dwie siostry w ofierze i tylko jedna umarła. Ta druga, zimna i okrutna, miała w zemście przynieść śnieg i mróz, które zabiją wszystkich jej wrogów.

– Jestem waszą bronią, prawda?

Spojrzał na nią spokojnym wzrokiem.

– A czy widzisz się w innej roli?

– Nie.

Chwyciła mocniej za lejce i pośpieszyła konia. Spojrzała na swoje dłonie, które znów przybrały lekko niebieską barwę. Podniosła wzrok na ciągnący się przed nimi horyzont. W głębi swojego mroźnego serca poczuła dawno zapomnianą iskrę podniecenia. Wschodzące słońce, które nieco wystraszone spoglądało zza chmur, przypomniało jej, że dawno nie oddychała tak świeżym i rześkim powietrzem. Czuła, że może coś zmienić. Przestrzeń wokół niej pachniała burzą.

Sol dogonił ją i zrównali się na trakcie. Dotknął jej ramienia, ale natychmiast cofnął rękę.

– To wciąż jestem ja – uspokoiła go. – Tylko stara. Tak jak sam stwierdziłeś.

Odetchnął i się uśmiechnął. Choć jak na niego trochę zbyt nieśmiało.

– Mam pytanie.

– Mów.

– Nie walniesz we mnie piorunem?

– Nie – mruknęła i mogłaby przysiąc, że spostrzegła uważny wzrok Sola. Sprawdzał, czy się uśmiechnie.

Postanowiła to zrobić.

– Gdzie byłaś? – zapytał. – Kiedy weszliśmy do starej piramidy, to nic nie znaleźliśmy. Była całkowicie pusta, a ty gdzieś zniknęłaś.

Zastanawiała się chwilę.

– Błądziłam we własnych myślach. Nie umiem powiedzieć, gdzie byłam, ale wiem, czego się tam nauczyłam.

Przywódca Starych Wilków wyglądał na zmartwionego. Pamiętała go jako ledwie podrostka. Mocno się zmienił – urósł, zmężniał i zdążył się zestarzeć – ale wzrok miał taki sam, jaki zapamiętała. Biło z niego ciepło, pewność siebie i dziwna tęsknota, którą tylko oni potrafili zrozumieć. Tęsknił za domem, którego nie mieli.

– Gdybyś miała to miejsce nazwać, to jakbyś je określiła?

– Akademię? Pałac? Czy tam gdzie zniknęłam?

Zastanowił się chwilę.

– Czy to jakaś różnica? – zapytał.

– Nie.

– Więc? – nalegał. – Co to było za miejsce?

Potrzebowała chwili, żeby zebrać myśli i znaleźć tę jedną, która opisałaby jej uczucia. Po chwili zrozumiała, o co mu chodziło. Pomagał jej zdefiniować samą siebie, sprowokował do zastanowienia się nad przeszłą, teraźniejszą i przyszłą Innaną. Przypomniała sobie czarne kolumny i wizje, wspomniała ogród z Akademii, pojęła przewijający się w nich motyw. I dzięki temu zrozumiała, co powinna mu powiedzieć.

– To była klatka na ptaki.

Pozwoliła mu przemyśleć jej odpowiedź i odjechała na kilkadziesiąt metrów. Przed nimi zaczynał się piękny świt.

 

Po całym dniu podróży dotarli na miejsce. Przed nimi wyrosły ruiny starego Pałacu. Spomiędzy popękanych murów błyskały światła ognisk oraz pochodni. W części wyrw dostrzegała dziwne odblaski – Sol wytłumaczył jej, że widzi pancerze odbijające światło. Obrońcy pokazywali, że są świadomi przybycia gości.

Siedem Wilków zajęło się organizacją obozu – rozbito namioty, ustawiono zasieki i zaczęto rozstawiać małe maszyny oblężnicze, które przyjechały na wozach na samym końcu. Te małe katapulty musiały wystarczyć. Mury Pałacu i tak były zniszczone, ale rzucane kamienie miały wprowadzić chaos wewnątrz budynku i przy okazji zapalić co się tylko dało. Kobieta dostrzegła, że wojownicy oblewają pociski ciemną oliwą i ustawiają je w pewnej odległości od drewnianych machin.

W końcu Sol podszedł do niej i dał znać, że zbliżają się do początku ich planu.

– Mam nadzieję, że w drugiej plotce, o której mówiłem, jest ziarno prawdy. Postawiłem na ciebie całe swoje życie – mruknął i zaczął podnosić rękaw skórzanej kurty.

Pokazał jej tatuaż przedstawiający białego kruka siedzącego na tle czerwonych liści głogu.

Innana przyglądała się rysunkowi pustym wzrokiem, jakby odpłynęła gdzieś myślami. Ona przypominała mu o wszystkim, czego szukał przez całe wilcze życie. Przyglądała się mu, więc odpowiedział szerokim uśmiechem i odszedł w stronę namiotu. Zmrożona ziemia chrzęściła pod jego butami. Za nim stała jego przyszłość, a przed nim majaczyła przeszłość – po raz kolejny wziął do ręki miecz i przejrzał się w jego odbiciu. Za długo błądzę we wspomnieniach – pomyślał, widząc pobrużdżoną twarz. Wsunął miecz do pochwy, wyszedł z namiotu i zakrzyknął na cały obóz:

– Czas ruszać leniwe knury! Czas rozliczyć się ze Starą Harpią!

Dwóch starców, Mi oraz Do, którzy czekali już gotowi, uderzyli się pięściami w piersi i zawyli jak wilki. Sol im odpowiedział, a po chwili dołączyły do nich brakujące cztery głosy. Wyli tak przez kilka chwil, aż ich głosy zaginęły w tumulcie, który zawładnął obozem. Wojownicy zebrali się wokół nich i dołączyli do zewu. Setki pięści zaczęły uderzać w skórzane i metalowe zbroje.

– Nie ma drogi powrotnej – powiedział Sol do swoich towarzyszy.

Zaczął padać gęsty śnieg.

– Wczorajsze drogi zostaną już tylko szlakiem złamanych serc – przemówił Sol. – Co się stało, zostanie zapomniane. To dzisiejszy poranek zmieni cały świat!

Ruszył przodem, a za nim krok w krok podążyła jego armia straceńców. Jedna z ostatnich nadziei na zmianę, zanim długa zima weźmie ze sobą ostatnich, którzy jeszcze pamiętają inny, cieplejszy i weselszy świat.

Trąby miały rozbrzmieć godzinę po ich wejściu do Pałacu. Były rozkazem do szturmu. Rycerz z jastrzębiem stwierdził, że starcy idą tam po pewną śmierć, na co Sol mu odpowiedział, że nie mają zamiaru szukać tam niczego innego.

– Nie pójdziecie tam sami – oponował rycerz. – Nie ufam wam. Idziemy razem.

Sol i reszta Wilków wzruszyli ramionami. Nie podobały im się tylko strzały, które przygotowali sobie wojownicy z orłami na piersiach.

– Są zatrute – mruknął Sol i splunął pod nogi jednego z łuczników. – Trucizna to broń chłopców i strachliwych pizd.

 

VI

 

W drodze Sol wytłumaczył kobiecie plan, za pomocą którego chcieli wejść do starego pałacu. Mieli wystarczająco ludzi na oblężenie, jednak potrwałoby to zdecydowanie zbyt długo. Bezmyślny szturm byłby niezwykle krwawy i jego wyniku nie dałoby się przewidzieć. Zamierzali wykorzystać fortel, którego ona była głównym składnikiem. Obecność kobiety i towarzyszących jej najemników miała skupić uwagę obrońców na głównej sali i tym samym otworzyć reszcie wojsk drogę do frontalnego ataku.

– Cel jest jeden, ptaszyno. Harpia musi umrzeć. Reszta się nie liczy.

Kobieta odpowiedziała mu skinieniem głowy.

Wkrótce z nieba zaczęły spadać płonące kamienie. Początkowo widziała jedynie ogniste kule, rozświetlające ciemność. Po chwili jej oczy się przyzwyczaiły i zobaczyła opuszczone mury, które z biegiem czasu zdziczały. Zieleń mieszała się z nienaturalną czerwienią. W miejscach, gdzie kiedyś były posągi, teraz rosły drzewa i krzewy, a pomieszczenia były wypełnione kurzem i kolorowym gruzem, który kiedyś tworzył wspaniałe dekoracje. Czerwony bluszcz ciągnął się długimi falami z wnętrza Pałacu. Podążyli jego tropem.

Nie zastali strażników, nie przywitał ich nikt – poczuli jedynie unoszący się zapach stęchlizny i gnijącej materii. Oczekiwali powitania, ale spotkali jedynie pustkę i śmierć, która zdążyła się już znudzić tym miejscem. Pojedyncze ogniska i pochodnie odkryły prawdę o strażnikach Harpii – byli martwi. Poumierali we śnie, stwierdzili mężczyźni, przyglądając się leżącym ciałom. Jeden z Wilków kopnął trupa opartego o kolumnę i stwierdził, że zabił ich głód.

– Ten padł niedawno – zawyrokował Do. – Nie zgnił ani nie wysechł, ale zobaczcie, że jest chudy. Skóra i kości.

Jedna z płonących kul uderzyła w pobliski dach i pokrył ich kurz z opadającego rumowiska.

Innanie zjeżyła się skóra na karku. Zapach w tym miejscu był dziwny – cały Pałac był wypaczeniem jej wspomnień z przeszłości. Ściany pokryły się mchem i czerwonymi porostami, a hieroglify, które kiedyś opowiadały o mitycznych historiach, stały się nieczytelne i popękane. Jednakże, wśród gruzu i rozpadlin, dostrzegli ścieżkę wytyczoną przez czerwony bluszcz. Na jej końcu, za zniszczonymi drzwiami, czekała na nich Harpia. Zapraszało ich migocące światło bijące z wnętrza sali tronowej.

Zawiał zimny wiatr. Przez dziury w dachu wpadały płatki śniegu. Gwiazdy na niebie przyglądały się im zza zasłony chmur, chowając się przed wschodzącym słońcem.

– Dlaczego wiedźma? Dlaczego tak jej pożądasz? – Innana szła z tyłu, ale usłyszała głos Woja rozmawiającego z Solem.

Ten mu odpowiedział, ale nie usłyszała treści, więc przyśpieszyła kroku.

– Wierzysz w coś? W bogów, w przeznaczenie albo w zwykłego pecha? – zapytał Sol.

Wojownik z jastrzębiem zamyślił się na chwilę.

– W przyszłość – odpowiedział.

– Zatem powinieneś zrozumieć. – Sol kiwnął głową. – Widziałem ją w sali tronowej. Widziałem, co zrobiła z królem i dworem. Myślałem, że po wszystkim zostaną z niej tylko spalone kości. I zobaczyłem ją i Ptasznika. Zobaczyłem ich uśmiechy. Wtedy w nią uwierzyłem.

Zakradali się przez korytarz, który Sol dokładnie pamiętał. Na jego końcu, zza na wpół otwartych wrót, majaczyły ostatnie światła. Z wnętrza sali tronowej dobiegały ich ciche głosy.

– To się stało tam. – Sol wskazał sztychem w stronę wejścia. – I wydarzy się znowu.

W tle słychać było szepty ludzi i odgłosy zwierząt, które schroniły się wśród ruin. Rozbrzmiały dźwięki bębnów – stały, hipnotyzujący rytm. Nagle zza drzwi wyszedł stary kapłan, który z palącym się kadzidłem w dłoni zaprosił wojowników i kobietę do dawnej sali tronowej. Przeszli przez próg i oniemieli.

Innana poczuła, że znalazła się w miejscu, gdzie tradycja i kultura mieszały się ze szacunkiem dla natury i świata duchowego. Zakradli się do miejsca pełnego tajemniczej i magicznej atmosfery, a kapłani, którzy jeszcze pozostali, odprawiali rytuały poświęcone bogini matce. Wraz z dźwiękami bębnów i śpiewów, kobieta poczuła, że ta starożytna świątynia nadal żyje, chociaż w zupełnie innym wymiarze.

– Tu jest nasza wiedźma. – Sol ruszył przodem, roztrącając śpiewających kapłanów.

Przedni nimi nadal rosło, jak robiło to od setek lat, wielkie drzewo-gniazdo. Pomiędzy pozostałymi kolumnami przeciągnięto liny, na których przewieszono palące się latarnie. Słoneczne Serce nadal błyszczało ze szczytu tronu, oplątało się jednak gęstwiną czerwonego bluszczu. Dziura w dachu zapraszała poranne promienie do łaskotania odkrytych fragmentów bursztynu. Innana poczuła się jak w koszmarnej wersji ogrodu w Akademii Słońca.

Sol stanął w pół kroku i uniósł miecz. Kobieta wyczytała z wyrazu jego twarzy, że nie wie co zrobić dalej. Spojrzała tam, gdzie on patrzył i jej serce na chwilę stanęło.

Czerwony bluszcz nie wyrastał z Serca, ale z brzucha przyrośniętej do tronu kobiety. Mrugała tylko jednym okiem, ledwo poruszyła ustami. Innana dostrzegła blizny poparzenia na całej głowie jej starej opiekunki.

– Przyszliście spalić nasze schronienie? – zaskrzeczała Harpia. – Zabronicie nam żyć po swojemu?

Kapłani stanęli wokół tronu, niepewni co począć dalej. Każdy z nich był chudy, przygarbiony, zdecydowanie wychłodzony, głodny i odwodniony. Kult umierał i nie potrzebował do tego żadnej pomocy.

– Masz rację, to nasza zemsta. Nie ma w niej logiki.

Sol zbliżył się, podniósł miecz i oparł jego sztych o pomarszczone gardło Harpii.

– W życiu popełniłam jeden błąd – skrzeczała dalej. – Ten jeden jedyny raz posłuchałam serca i z tej żądzy urodził się grzech. Przekleństwo – splunęła. – Biały kruk.

Jeden z kapłanów rzucił się na Sola, próbując uderzyć go kadzielnicą. Wilk wywinął szybki piruet i cięciem z biodra odrąbał zamachowcowi prawą rękę. Dwóch najbliższych wykończyły czarne strzały łuczników z orłami na piersi. Pozostali kapłani cofnęli się dwa kroki w tył.

– Oszukaliście ich wszystkich! – wrzasnęła, żeby usłyszeli ją zebrani.– llu ludzi zabiliście? Ilu, odważny Solu?

– Zniszczyłaś nasz świat. Sprowadziłaś zimę.

Zaśmiała się.

– Zimę przyniosła ona – wskazała na białowłosą kobietę. – Spójrz wokół. To jej wina. Gdyby się nie urodziła, to świat dalej byłby normalny.

Innana poczuła, jakby zbierająca się w niej energia chciała przebić się przez skórę na karku i wybuchnąć. Kobieta podeszła do skrzeczącej Harpii.

– Zabiłaś ją. Pozwoliłaś jej umrzeć.

Harpia uśmiechnęła się bezzębną szczęką. Czerwień pod jej piersią zaszeleściła i z pokręconej dłoni wypadły koraliki z bursztynu.

– Ty zawsze byłaś druga. Miałam nadzieję, że ona przeżyje.

Innana spostrzegła wówczas, że dłoń, która wyrzuciła kamyki, tuliła coś do ciała Harpii. Spod czerwonego listowia przyglądały jej się puste oczodoły małej czaszki.

W białowłosej kobiecie kipiały gorąca nienawiść i chłodna kalkulacja. Przez lata obie te straszne emocje rosły w niej, aż nadeszła pora długo wyczekiwanej zemsty. Stare Wilki i wojownicy z jastrzębiami na piersiach widzieli, jak jej skóra zmieniła kolor na niebieski, przypominający zamarznięta taflę jeziora. Jej oczy gorzały jak rozgrzane do białości węgle. Powietrze wokół niej zgęstniało, wydawało się, że bijąca z niej energia zaginała przestrzeń wokół. Spoglądali na nią i widzieli ją, choć powietrze wokół opalizowało, jakby wybuchło, spłonęło i następnie zamarzło w dziwnej mozaice barw i kształtów.

Pioruny, które wyrwały się z bursztynowego klejnotu, wygięły się łukiem i uderzyły w Innanę. Nie mogła tego poczuć – wygięła lekko plecy i pochłonęła wpływającą w nią energię. Powietrze wokół niej zrobiło się zimne, bardzo zimne. Kryształki szronu rozpleniły się wokół stóp kobiety. Mężczyźni cofnęli się w trwodze. Wyglądała jak wielki, błyszczący pająk urodzony w burzy, który sięgał odnóżami w stronę swojej ofiary.

Harpia wrzeszczała z przerażenia. Innana krzyczała głosem pełnym bólu i wściekłości. Podniosła dłoń, po której tańczył niebieski płomień i chwyciła nią twarz starej opiekunki. Dotyk palił jej ciało na wylot. Skóra staruchy zmieniała się w szary, dawno schłodzony węgiel. Obie kobiety krzyczały.

– Skończ to! – Męski głos dołączył do kakofonii.

Szelest cięciwy. Świst powietrza. Głuche uderzenie. Innana padła na kolana, z jej prawego barku wystawała czarna strzała. Sol odwrócił się w stronę Woja.

– Zatrąbić na naszych – powiedział ten do stojących za nim łuczników. – Dwa razy.

Sol ruszył w jego stronę. Czuł, że coś się szykowało.

– Jedna trąba, żeby zabić Harpię. Dwie trąby na watahę i jej wiedźmę.

Stanęli naprzeciw siebie.

– Żadnych wyrzutów sumienia dla morderców i potwora – wydusił zza zaciśniętych szczęk wojownik z jastrzębiem i ruszył w stronę Starego Wilka.

Walka rozpoczęła się z gwałtownym zderzeniem dwóch mieczy. Łucznicy i reszta Wilków stanęli wokół, czekając na wynik pojedynku.

Obaj wojownicy byli błyskawiczni w wyprowadzaniu ciosów i unikaniu przeciwnika. Metal śpiewał, gdy ostrza krzyżowały się ze sobą, wywołując deszcz iskier. Walczyli zaciekle, skacząc, kręcąc się, starając się znaleźć słaby punkt w obronie przeciwnika. Obydwaj mieli wspaniałą kondycję i nie było ich łatwo pokonać. Wilk był bezwzględny, ale Orzeł miał stalową zbroję i hełm. Na skórze Sola pojawiło się kilka nacięć, na pancerzu Woja kilka wgnieceń. W pewnym momencie ten drugi potknął się o kawał gruzu i przewrócił, grzmocąc głową w popękaną podłogę.

– Wstawaj skurwielu. Nie pozwolę, by dziura w podłodze popsuła mi smak tej chwili.

Woj z trudem wstał na nogi, ale przód hełmu miał wgnieciony. Zdjął go więc i rzucił za siebie. Twarz miał pokrytą brudem, potem i krwią. Z jego oczu wyczytać można było brak pewności siebie i rosnące zmęczenie. Z kolei Stary Wilk krążył wokół niego, w swojej poszarpanej skórzanej zbroi, czając się na okazję do ataku. Spadający kamień dał znak. Płonąca oliwa rozchlapała się po sali, rozlewając ogień wokół. Sol kątem oka zobaczył, że płomienie sięgnęły pierzastego drzewa i szły w kierunku leżącej obok Innany.

Znów skrzyżowali miecze, ale z każdym kolejnym ciosem ich ruchy były coraz wolniejsze. Sol nie miał czasu na honor – pchnął miecz w stronę dyszącego głośno Woja, chwycił kupkę piachu z gruzem z podłogi i rzucił ją w stronę jego głowy. Wojownik z jastrzębiem uchylił się przed chmurą, ale opuścił przez to miecz.

– Ty umrzesz pierwszy! – wrzasnął Sol i chwycił Woja za włosy, wyginając mu głowę do tyłu.

Reszta Wilków napadła na łuczników i kapłanów, a Stary Wilk zatopił zęby w szyi swojej ofiary.

Puścił martwe ciało, które spadło na posadzkę. Sol podniósł wzrok i skierował zakrwawioną twarz w stronę pozostałych. Łucznicy wycelowali w niego i strzelili. Byli zbyt przerażeni, żeby zrobić to poprawnie i dwie strzały przeleciały mu nad głową, jedna ślizgnęła się po metalowej płycie napierśnika, tylko ostatnia trafiła w skórę i przebiła pancerz, wbijając się pomiędzy żebra mężczyzny. Sol stęknął, ale nie zwolnił.

– Dlatego nie lubię łuku! – wrzasnął. – Nie zabija od razu! – dodał i przebił pierwszego łucznika mieczem.

Dobiegł do następnego i rozbroił go uderzeniem pięści w twarz. Pozostałych zabili jego towarzysze.

– To tylko uzbrojeni wieśniacy, nie umieją walczyć – mruknął Do i splunął na ziemię. – Ale za murami są ich setki. Nie damy rady.

Sol stęknął z bólu i uklęknął na jedno kolano. Zaćmiło go na sekundę. Do oraz Mi podnieśli go na nogi, po czym wskazali mu na płaczącą Innanę. Kobieta tuliła do piersi małą czaszkę jej siostry. Na białej tunice, tam, gdzie uderzyły w nią dwie strzały, wyrosła duża plama. Sol miał wrażenie, że jej krew była czarna jak noc. Ogień pochłonął już większość pomieszczenia – przykrył srebrne liście, czerwony bluszcz porastający Serce i ślizgał się po tunice kobiety. Nie tak mieli umrzeć – pomyślał Sol.

W końcu i sama biała wiedźma poczuła żar obejmującego ją ognia. Wrzasnęła z bólu, kiedy płomienie dotarły do jej piersi. I krzyczała tak mocno, że sam świat wydawał się wstrząsnąć w konwulsjach. Każdy z Wilków przewrócił się, a Pałac płakał spadającymi kamieniami. Sol zobaczył wtedy, jak Innana zamienia się w kulę najczystszej energii. Ogień, pioruny, gruz i dźwięk walącego się świata przewaliły się im nad głowami. Innana, zbliżyła się w końcu do siostry i – zmieniona przez wściekłość i ból – próbowała wznieść się w niebo. Potężny ptak o piórach w kolorach złota i bieli chciał wyrwać się z kamiennej klatki. Uderzał skrzydłami, a tam, gdzie podmuch nie wzniecił pożaru, rozpleniał się czerwony mech. Żarptak skrzeczał, obijając się o ruiny – burzył ściany, palił stare gobeliny i rozsiewał czerwoną roślinność. W końcu udało mu się wdrapać na gruzowisko i podniósł dumnie skrzydła, prezentując się na tle słońca w pełnej, błyszczącej okazałości. Dziwna mieszanka strachu, podziwu i dumy ścisnęły serce Sola. Żarptak wydał z gardła gwizd, który spowodował, że zadrżeli. Nie z przerażenia, ale potęga tego dźwięku naprawdę poruszyła otoczeniem.

Wtedy kolejny kamienny odłamek spadł z nieba. Katapulty wciąż strzelały. Sol i jego Wilki zapomnieli, że nacierali na nich zdesperowani wojownicy. Nie mieli prawa wiedzieć, że płonącym potworem, którego teraz widzieli, była jego ukochana Annani. Strzały zaczynały spadać na głowę i skrzydła żarptaka, który przyjrzał się celującej w niego armii.

Ptaszyna zerwała się w powietrze i całym impetem swojego ciała natarła na atakujące ich oddziały. Wyglądała jak płomienna kula, ścierająca życie z powierzchni ziemi. Mężczyźni, którzy stanęli jej na drodze, spłonęli i zniknęli jak iskry, strzelające z ogniska. Pozostali rozpierzchli się we wszystkich kierunkach, uciekając byle dalej od szalejącego ognia. Część z nich zdążyła złapać czerwona roślinność, przyszywając ich do ziemi i plącząc ich twarze i gardła. Innana nie wylądowała z gracją – jeszcze w czasie lotu Sol dostrzegł, że wiele z wystrzelonych w jej kierunku strzał trafiło sięgneło celu. Spłonęły, ale zadały rany.

Płomień zgasł i na ziemi leżała naga Innana. Jej ciało pokryte było płytkimi nacięciami, ale to czarne rany po dwóch zatrutych strzałach martwiły Sola. Siedem Wilków dobiegło do niej i otoczyło, chcąc ochronić ją przed kolejnymi głupcami szukającymi śmierci. Znalazło się kilku, którzy postanowili zostać bohaterami.

Wataha odpierała ataki zbierających się wojowników. Część z nich otrząsnęła się z początkowego szoku i widząc padłą Innanę, zebrali się na ostatnią próbę ataku. W ich oczach stała się nową wiedźmą, jeszcze gorszą od poprzedniej. Starcy wygrywali pojedynki z napastnikami, ale kolejne potyczki przypłacali rosnącym zmęczeniem i następnymi ranami. Wilki zaczęły się cofać. Wtedy jeden szalony młodzik natarł na nich, siedząc na rozpędzonym koniu. Zwierzę stratowało La oraz Si. Sol pierwszy raz w życiu poczuł, że to ich koniec. Zimną krew zachował Mi, który chwycił włócznię i celnym rzutem strącił chłopca, który zawrócił wierzchowca i próbował ponowić szarżę. Wilk podszedł do niego i wyrwał grot z leżącego trupa. Do i Fa złapali konia i uspokoili przerażone zwierzę.

Sol odrzucił miecz i z ogromnym trudem podszedł do czołgającej się Innany. Rana od czarnej strzały paliła go żywym ogniem.

– Jestem zbyt silny na ich zatrute strzały – mruknął.

Ona spojrzała na niego tym samym zimnym, bezlitosnym i trzeźwym spojrzeniem.

– Tatuaż – wyszeptała. – Weź mnie tam.

Sol rozejrzał się po Wilkach. Spoglądali na niego oczami pełnymi zmęczenia i bólu. Para z ich oddechu unosiła się w powietrzu. Byli zakrwawieni i na pewno głęboko ranni – pomyślał Sol. Jego siwi towarzysze, jego miot.

– Wygraliśmy, prawda? – zapytał Re. – Zabiliśmy wszystkich?

Innana ścisnęła go za rękę. Przeszywała go spojrzeniem.

– Wygraliśmy – odpowiedział im. – Zemściliśmy się.

So, Do i Fa usiedli na ziemi, podpierając się rękoma. Mi nadal stał, ale opierając się o wbitą w ziemię włócznię. La oraz Si leżeli z zamkniętymi oczami, ale jeszcze oddychali. Re odkaszlnął krwią i przetarł usta. Podniósł głowę i spojrzał na Sola tulącego do siebie milcząca kobietę.

– To twoja droga.

– Zawsze będziemy stadem – odpowiedział mu.

– Zawsze – potwierdził Mi, po czym osunął się na ziemię. – Jestem już na to za stary – mruknął, leżąc na boku i przyglądając się zakrwawionej nodze.

Sol wziął uzdę z ręki Fa. Ten nie odpowiadał i Sol delikatnie odgiął mu palce i zwolnił uścisk. Stary Wilk z trudem wdrapał się na siodło i wciągnął Innanę. Kobieta mocno się do niego przytuliła.

Przyjrzał im się ostatni raz. La już nie oddychał. Pierwszy ze Starych Wilków opuścił stado. Zapadła cisza, bo reszta nic nie mówiła. Pogrążyli się w myślach, żegnając się ze światem na swój sposób.

Gdzieś z oddali zawyły wilki. Chodźcie do nas – pomyślał Sol.

 

VII

 

Jechali całą noc, uciekając przed zbliżającym się przeznaczeniem.

Zobaczyła zbliżające się wzgórze, jej ogród. Wyrwała się z ramion Sola i spadła z konia. Podniosła się z krzykiem bólu i jeszcze raz wzniosła w powietrze na ognistych skrzydłach. Leciała resztkami sił. Czuła, jak jej żar słabnie, jak robi się coraz zimniej. Była już zaledwie małym krukiem. Nie czarnym, tylko spopielałym, bardziej białym niż szarym, jak dawno wygasły węgielek. W końcu wydała ostatni ptasi skrzek i się poddała. Złożyła skrzydła przy ciałku i opadła w stronę ziemi. Przed nią rozpościerała się ogromna jabłoń. Suche i rozłożyste gałęzie przypominały witające ją ramiona. Przypominały gniazdo, którego nigdy nie miała. Zamknęła oczy i spadła w ich objęcia.

Nie było trudno ją znaleźć. Drzewo, w które uderzyła, zajęło się płomieniem. Sol podniósł ptaszka leżącego pod gałęziami i oparł go delikatnie na wewnętrznej stronie przedramienia – zupełnie jakby chwycił własne dziecko. Skrzydła są jeszcze ciepłe – pomyślał.

Weszli do ogrodu, w którym przywitały ich kamienne królowe i posąg z imitacjami słońca i księżyca. U jego stóp leżał duży szkielet. Rysunek na szacie dawno zapomnianego mężczyzny spłowiał, ale kiedyś przedstawiał białego ptaka wznoszącego się do lotu.

– Już spokojnie – Sol mruknął do niej, siadając pod drzewem. – Odpoczniemy chwilę.

Słońce dziś mocno grzało. Spojrzał w stronę nieba i podziwiał jak promienie tańczą między gałęziami. W powietrzu czuć było zmianę – jakby nadchodzącą wiosnę. Pachniało nowym życiem.

– Dlaczego tu jest tak duszno? – mruknął do siebie, walcząc z drżącą szczęką. Poczuł dziwny ciężar w piersi, który smakował goryczą w gardle.

Westchnął głęboko i zamrugał zmęczonymi oczami. Miał wrażenie, że przez ogród przeszła mała dziewczynka.

– Nie mogę spać – powiedziała do niego. – I chyba się zgubiłam.

Noc nie nadeszła od razu. Sol spostrzegł, że Słońce postanowiło oblać Księżyc swoją czerwienią.

– Przeklęte zaćmienie – mruknął.

Wspomnienia, trucizna, zmęczenie czy szaleństwo, może i odbicie w kryształowym posągu na środku ogrodu – było mu wszystko jedno. Mówili mu, że małe piastunki urodziły się z pieśnią w powietrzu – w siódme obchody kolejnego odnowienia władzy króla-słońce nad ziemią i niebem. Stary setnik, który wychował go, stwierdził raz, że tego dnia chmury odeszły i świat stał się jakby jaśniejszy. Kilka lat później Sol usłyszał o siostrach, które urodziły się z najpiękniejszymi uśmiechami na świecie. Pamiętał Utallę, ale nie miał szansy jej poznać. To Annani była jego marzeniem.

Spojrzał jeszcze raz na małego ptaszka. Przestał już oddychać. Skrzydła miał zimne.

– Odpocznijmy jeszcze chwilę.

Zerwał się wiatr, targając jego siwymi kudłami i głaskając jej siwe piórka. Z następnym podmuchem odeszła – rozpadła się na popiół i odleciała.

Wiele lat temu, na posągu pośrodku ogrodu, mężczyzna wyrył twarze obu sióstr – żeby i one mogły tu kiedyś wrócić. Uśmiechnął się pod nosem, bo zrozumiał czym dla siebie byli – Słońcem i Księżycem. Poszukiwali się całe życie, ale zbliżyli tylko podczas dwóch zaćmień. Stare kamienne królowe patrzyły na niego z góry. Były świadkami początku i końca tej historii. W swoich podróżach Sol odkrył, że każda z nich przeżyła to samo, co jego Annani.

Życia przychodziły i odchodziły, ale popełnialiśmy te same grzechy i przeżywaliśmy te same konsekwencje – pomyślał Sol. Przyszłość tylko nieznacznie różniła się od przeszłości.

Stary Wilk wstał i oparł się o jedną z kolumn. Wiedział, że niczego nie naprawili. Dali upust swojej nienawiści. Nie zastanawiał się co zrobić, kiedy przyjdzie koniec – ale też niewiele go to obchodziło. Życie i cały jego sens właśnie przeleciały mu przez palce. Poczuł wyrzuty sumienia, że byli tacy samolubni, kiedy przyszli zburzyć stary świat. Nie był jednak bardziej samolubny od reszty, która zrobiła go tym, kim się stał. Będzie pamiętał o swojej Annani, małej i zagubionej dziewczynce – nie o Innanie, wiedźmie z innego świata. Chociaż ten, w którym żyli, też był zamieszkany przez samolubnych ludzi. O to, co się stanie teraz, będą się martwić młodzi. Nadszedł moment, żeby ich egoizm ukształtował świat na nowo. Razem z Annani dali im tę możliwość – wywalczyli inne jutro.

Sol dotknął miejsca, w którym uderzyła w niego czarna strzała. Spojrzał na mokrą i brudną rękawicę. Jego krew była równie czarna, jakby zgniła. Mężczyzna westchnął i osunął się na ziemię.

Koniec

Komentarze

Widzę, że szybkościowo publikujesz. :)

Dziękuję za betowanie. :) Powtórzę – pomysł na świat fantasy i bohaterów oraz atrybut z mottem ciekawy; oryginalne, iż bracia-wilki miały imiona, jak nazwy części gamy, podobnie spodobał mi się pomysł na tytuł czytany w obie strony. Mocne zakończenie. :)

Pozdrawiam, powodzenia, klik. :)

Pecunia non olet

Hej, Stn.

 

Wschód słońca nie zastał ich w łóżkach.

To nie jest zdanie otwarcia typu: Adam wiedział, że jest martwy. To nie haczyk, nic nie znaczy i nie widzę powodu, żeby było.

Tego dnia było zadziwiająco zimno – biorąc pod uwagę, że od wielu lat trwało długie lato. Dziewczynki obudziły się na długo przed świtem, żeby przygotować się do tego wyjątkowego dnia. Wspólna izba rozbrzmiała tupotem małych stóp, gwarem śmiechów i sporadycznych krzyków podczas wzajemnego rozczesywania włosów. Następnie przyszła pora na ubranie się w odświętne sukienki.

Jeśli od wielu lat trwało lato, to wiadomo, żeby było długie. …trwało nieprzerwanie lato. Czy dziewczynki obudziły się świadomie? Bo tak wynika z kontekstu. Obudziły się z emocji i podenerowania, gdy człowiek kładąc się, przeżywa już następny dzień i to, co będzie się działo. 

Później widzę wspólną izbę, tupot, śmiechy i krzyki, więc sporo rzeczy naraz, ale nadal nie wiem, co tak naprawdę widzę. Dziewczynki są dwie, czy dwanaście? “Wspólna izba” kojarzy mi się dawnymi czasami, klepiskiem i wielodzietnością, ale nie mam pewności, bo piszesz pięknymi, nieprecyzyjnymi ogólnikami.

Nie lubię zwrotów typu “biorąc pod uwagę”, ‘następnie” i tym podobnymi, które kojarzą się z raportami i opiniami biegłych w sądzie. Co to w ogóle za zdanie: Następnie przyszła pora na ubranie się?

Wyglądały jak białe duszki – pomyślał Ptasznik, który zwabiony hałasem, podszedł do okna i zajrzał przez szybę.

Wyglądały, czy wyglądają? Znowu irytacja. Znając Stna, to może być świadomy znak. Jakaś pętla albo coś podobnego, ale może to zwykły błąd? Jeśli pętla, to znak wolałbym trochę bardziej wyraźny.

 

Utalla zbliżyła się do Annani i włożyła jej na głowę śliczny, wykonany z bursztynu diadem. Siostry nie były zadowolone z efektu, więc co chwila poprawiały jego ułożenie, co spowodowało jeszcze więcej krzyków i śmiechu. Dziewczynki odkryły, że pocieranie diademu o włosy powoduje, że trzaska je w paluszki i – co gorsza – podnosi ich włosy! Po chwili każda z nich lizała się po dłoni, żeby spróbować przygładzić niesforne kosmyki do głowy.

Co znaczy zbliżyła się, że podeszła? To dlaczego nie napisane po prostu “podeszła”? Też jakiś ukryty znak? Wózek, lewituje, nie porusza się na nogach? Pamiętaj, że pierwsze akapity wprowadzają czytelnika, który doszukuje się jak największej ilości znaków, faktów, znaczeń, żeby ułożyć sobie w głowie świat, który chcesz przedstawić. A diadem zakłada sie tylko na głowę. 

Dlaczego one tak razem rezonują? “Nie były, poprawiały, odkryły, lizały.” To też jest jakiś znak?

 

Nie podoba mi się początek. Więcej nie wiem, niż wiem, ale nie w pozytywnym znaczeniu, jak w powieściach kryminalnych, bardziej jak mętlik w głowie.

Ale jesteś Stnem, tym, który napisał Ostinato, i w ogóle łepskim gościem, więc pewnie podejdę do tematu raz jeszcze. Sorki za powyższe, ale wiesz jak jest, publikujesz, więc wystawiasz się na brawa albo strzał. Na dwoje babka wróżyła.

Pozdrawiam.

 

Pewnie, że to jest jakiś znak. Mnie bardziej bawi plątanie fabuły przez ukrywanie jej okruchów, niż faktyczne jej pisanie :D Początek ma tę i nie inną formę ("prostacko dziecięcą") właśnie z pewnego powodu. Tutaj nawet liczba sióstr ma znaczenie;) No i z tego wróżenia babki, to żyję na tym forum. Każde opko to dla mnie rosyjska ruletka. Próbuję pisać inaczej, ale co zrobisz człowieku – mózg ma swoje schematy myślenia i nie lubi zmian ;)

Ok. To już jakaś informacja. W takim razie brak Ci jeszcze umiejętności. Niełatwo jest pisać tak, żeby rzeczy niejednoznaczne brzmiały jednoznacznie. Sam też mam z tym trudności. Wiesz, mam na myśli chociażby coś takiego:

Ewa szybko przytuliła siostrę, widząc, jak narasta w niej złość. Obie milczały przez chwilę. W końcu Klaudia odwzajemniła uścisk i dziewczyny roześmiały się jednocześnie.

Później okazuje się, że Ewa i Klaudia to siostry syjamskie zrośnięte płatami czołowymi.

Nie wiem, czy udało mi się przekazać to, co chciałem. U Ciebie te znaki nie brzmią płynnie w fabule, wybijają z czytania. Wiem też, że zrobiłem Ci krecią robotę tym pierwszym komentarzem, który jest negatywny. Bruce nie liczę, ona pisze tylko miłe opinie. Wiem też, że często postrzega się moje (negatywne), jako aroganckie. Staram się pisać tylko o literaturze, nigdy o autorach, ale faktycznie, literatura działa na mnie emocjonalnie. Postaram się przeczytać i rzetelnie odnieść do całości już w spokojniejszych tonach.

 

 

Wspomnienie ogrody spowodowało, że dziewczynce zadrżały wargi. ← literówka

Miała zmęczone łagodne spojrzenie, prześliczne niebieskie oko… ← Napisz wyraźnie kto i może od razu dodaj, że drugie było uszkodzone

W końcu ruszyła się z miejsca, pożegnała swojego przyjaciela, pomachała Ptasznikowi i podreptała w stronę dziedzińca Akademii. ← kto i kogo?

Nadszedł dzień ceremonii – początku końca jej życia. ← czyjego?

Siostry nie były zadowolone z efektu, więc co chwila poprawiały jego ułożenie, ← nie efektu

Pomysł jest. Jak dla mnie trochę zbyt zaplątane, albo taka dziś aura, że tak odbieram. Tak to bywa z pętlami czasowymi. :)

Bruce nie liczę, ona pisze tylko miłe opinie.

Ja widzę, że faktycznie muszę trochę poatakować Autorów. devil

Pecunia non olet

@bruce

jeszcze raz dziękuję za opinię oraz pomoc – szczególnie z przecinkami :)

 

@Dracon

Akurat tym razem bruce nie była wcale tak delikatna ;)

I rozumiem o co Ci chodzi. O to, żeby wszystkie dodatkowe informacje przekazywać kontekstem tego, co bohater doświadcza (żeby w głowie czytelnika indukować niektóre myśli czy spostrzeżenia, bez podawania ich wprost). To zdecydowanie najwyższa forma umiejętności “show, don’t tell”. To opowiadanie dokładnie rozplanowałem – w zasadzie pierwszy miesiąc rozpisywałem schemat i zależności na oddzielnych kartkach, zanim zacząłem pisać właściwą treść. Jak to bywa na produkcji – od schematu do końcowego produktu droga jest dłuuuuuuuga i nie zawsze skończy się oczekiwaną jakością tego produktu.

Nie czuję Twoich opinii jako negatywnych. W ogóle staram się nie brać opinii, szczególnie pisanych, zbyt emocjonalnie – to strasznie “płaskie” medium i bardzo łatwo coś źle przekazać albo zostać zrozumianym. Jeśli się nie podoba, to się nie podoba. Nie jestem panem lekkich obyczajów, żebym umiał zadowolić każdego. A i same komentarze są albo pomocne albo nie (te drugie się ignoruje lub zapomina). Im więcej “iskier” poleci czasem w takim wskazywaniu z czym jako czytelnik się nie zgadzasz, tym ciekawsza dyskusja – te są często ciekawsze od naszych opowiadań :)

W zasadzie to nie było tekstu, który by mi się osobiście podobał. Zazwyczaj miałem każdego dość i klikając na “Publikuj”, myślałem – “żyj swoim życiem i daj mi święty spokój”.

 

@Koala75

Zatem dziękuję za podjęcie próby! Przymiotnik “poplątane” jest towarzyszem każdego mojego tekstu, więc tylko tak mogę zareklamować inne opowiadania ;)

Ten tag jest trochę nieszczęsny – bo (spoiler) to nie do końca zamknięta pętla. Bardziej zawrotka na rondzie. Nie było jednak w tagach nic bliższego temu, czego szukałem.

Szybujący ptak dostrzegł jastrzębia z czerwonym ogonem, który przysiadł na gałęzi dębu i przypatrywał się jego stadu. Biały kruk postanowił przegonić intruza i zaczął pikować w jego kierunku. W chwili gdy kruk spróbował go staranować, jastrząb ruszył do ucieczki. Wróg okazał się szybszy i czmychnął, ale biały, będąc już zbyt blisko, zderzył się z jedną z gałęzi i upadł na ziemię, wydając przeraźliwy krzyk. Dziewczynki natychmiast ruszyły na pomoc, delikatnie wyjmując jego skrzydła z gałązek.

Wpadasz w pułapkę przesadnej precyzji przy budowaniu opisu. Nie ma potrzeby na taką skrupulatność, tylko męczysz czytelnika, który i tak nie będzie nawet próbował tego śledzić. To jak jedzenie kartofli bez sosu – za suche, żeby przełknąć z łatwością.

 

Stara kobieta przyglądała się rannem krukowi z kamienną twarzą,

Literówka.

 

Annani, choć o minutę młodsza, urodziła się z niebieskimi, zaś Utalla z zielonymi.

Ta minuta odstępu wpłynęła na kolor oczu? Nie rozumiem, czemu o niej wspominasz i czemu służy to “choć”.

 

Piastunka podeszła do każdej z nich, pogłaskała je i popędziła do wspólnego pokoju.

Popędziła dziewczynki, czy sama popędziła?

 

– Też nie mogę spać, kiedy niektóre z nich zdechną. Chodź do łóżka, nie powiem piastunce, że chodziłaś po nocy.

Może to tylko ja, ale strasznie razi mnie słowo “zdechnąć” w tym kontekście. Jest bardzo brutalne i nacechowane negatywnie, nie pasuje do obrazu troskliwego ptasznika, jaki zarysowałeś wcześniej.

 

. To w jego odbiciu Annani zauważyła, że z jej niebieskich oczu biła energia nadciągającej lawiny śnieżnej. Staruchy intonowały pieśń dalej. Annani poczuła, jakby zbliżała się burza. Powietrze pachniało piorunami.

Bardzo gęsto od tych przyrodniczych opisów. Lawina imho niepotrzebnie śnieżna. I chyba lepiej ograniczyć się albo do burzy, albo do piorunów. Razem to już za dużo.

 

Kiedy otworzyła oczy, świat okazał się biały. Płatki śniegu padały z nieba, jakby chciały przykryć to, co zostało ze świata. Zamrugała i poczuła, że bardzo bolą ją oczy. Widziała świat mrugnięciami – puszcza, wielkie czerwone drzewa, dużo śniegu.

Zbyt wiele światów. Celowo? Jeśli tak, to są trochę źle rozmieszczone imho, zbyt przypadkowo.

 

Sol gestem opuścił wycelowany łuk Mi, sięgnął po sztylet przy pasie i postąpił krok w kierunku starszego mężczyzny. Wyprowadził cios, celując w jego twarz. Ten uniknął uderzenia, chowając się za konarem, przy którym stał. Drzewa rosły tu za gęsto, więc skrócił chwyt i zacisnął jedną dłoń na rękojeści, a drugą w połowie stalowego ostrza. W odpowiedzi na atak Sola ciął w stronę młodzieńca samą końcówką miecza. Walczyli tak dłuższą chwilę, obaj wściekli, przekonani o swoim prawie do opieki nad Annani. W końcu starszy ustąpił młodszemu. Sol, sprawniejszy i żwawszy, miał więcej sił i w końcu udało mu się wbić sztych swojego sztyletu pod żebro Ptasznika. Czubek ostrza znalazł szczelinę pomiędzy łączeniami płatów grubej skórzanej zbroi mężczyzny. Ten jęknął i upadł na kolano.

Znowu zbędnie wdajesz się w szczegóły. Mógłbyś spokojnie przejść do “Walczyli tak dłuższą chwilę…” i nic byś nie stracił. A jak już tu jesteśmy, to w ogóle ten początek trzeciej części jest bardzo chaotyczny. Nie umiem się odnaleźć i nie rozumiem co się dzieje właśnie. Nie jestem w sumie nawet pewien, która z dziewczynek tam jest. Wydaje mi się, że są do siebie zbyt podobne nie tylko dla bohaterów tekstu, ale i dla czytelnika. Nie widać szczególnie różnic w ich charakterach i zaczynają mi się zlewać w jedno.

 

Spojrzała w swoje odbicie i na półprzeźroczystej tafli, zauważała fragmenty starej historii.

Bez przecinka.

 

Ten był jednak inny, urodził się pośród płomieni, w towarzystwie przeciągłego i straszliwego wrzasku – którego nie powinna słyszeć.

Czemu nie powinna słyszeć? Nie rozumję :(

 

Przetarła twarz, bo czuła, że krew z rany już wyschła i połowę jej buźki skleiła sztywna skorupa.

Buźka średnio tu pasuje. Jakiś inny synonim by się przydał.

 

Przyjęła kubek parującego wina i spostrzegła, że jej dłonie stały się niemal szare, przez co wydawały się lekko niebieskie.

Może lepiej po prostu niebieskawe? Po co tak naokoło?

 

 Przyjęła kubek parującego wina i spostrzegła, że jej dłonie stały się niemal szare, przez co wydawały się lekko niebieskie.

Literówka w kobiecie.

 

Trąby miały rozbrzmieć godzinę po ich wejściu do Pałacu. Były rozkazem do szturmu. Rycerz z jastrzębiem stwierdził, że starcy idą tam po pewną śmierć, na co Sol mu odpowiedział, że nie mają zamiaru szukać tam niczego innego.

Czemu nie woleli powiedzieć tego wprost, tylko w mowie zależnej?

 

Przedni nimi nadal rosło, jak robiło to od setek lat, wielkie drzewo-gniazdo.

To “robiło” psuje kompozycję.

 

Każdy z Wilków przewrócił się, a Pałac płakał spadającymi kamieniami.

Płakanie spadającymi kamieniami już mocno przesadzone. Niebezpiecznie zahacza o grafomanię imho.

 

Innana nie wylądowała z gracją – jeszcze w czasie lotu Sol dostrzegł, że wiele z wystrzelonych w jej kierunku strzał trafiło sięgneło celu.

Jeden czasownik w zupełności wystarczy xD. Literówka w “sięgnęło”.

 

Zapadła cisza, bo reszta nic nie mówiła.

Quite obvious xDD “Zapadła cisza” starczy.

 

 

Początek zapowiadał się nieźle, z licznymi problemami, ale nieźle. Ale niestety, pod sceny w piramidach zaczęło się robić tak niejasno, tak wiele informacji podawałeś w zbyt skryty sposób, że z trudem udawało mi się śledzić fabułę. W połowie byłem już bardzo zmęczony lekturą i bardziej z obowiązku niż przyjemności szedłem dalej. Walka w pałacu była niezwykle chaotyczna i opisana, mimo że obszernie, to bardzo płytko. W większości skupiałeś się na fizycznym aspekcie batalii, niewiele miejsca pozostawiając temu, co faktycznie interesuje czytelnika – konfliktowi. Dobre pojedynki opierają się nie na efektownej choreografii, to nie jest film, żeby takim czymś kogoś zaciekawić. Musisz zbudować konflikt, wzbudzić napięcie w czytelniku. Przede wszystkim brakowało istotnych dialogów w tej scenie. Pojawiały się jakieś, ale ograniczały raczej do pogróżek i docinek. Nie dostrzegłem wielu wypowiedzi, z których poznalibyśmy charakter postaci, ich podejście do całej sytuacji, przeżycia, itd. 

Cały utwór cierpi z powodu mętnie nakreślonej fabuły i źle rozplanowanej akcji. Zbyt mało się tu dzieje, jak na tak obszerny tekst – w szczególności na początku. Mam wrażenie, że tak wiele miejsca przeznaczyłeś na wstęp, że musiałeś mocno kompresować środek i finał, przez co cała scena pałacowa wydaje się zrushowana.

Musisz sporo popracować nad techniką, ale pomysły masz ciekawe. Sama fabuła, gdy już udało mi się ją zrozumieć, jest interesująca i zawiera wiele elementów zapadających w pamięć, chociażby bursztynowe słońce, tron o srebrnych liściach, w ogólności wszystkie te motywy roślinne/naturalne bardzo mi przypadły do gustu.

Nie spodobały mi się za to wilczury xD Strasznie mnie krindżuje stosowanie wilków do generowania cool factora – to się raczej nie sprawdza, a nawet jeśli, to balansuje na cienkiej granicy między krindżem a chłodem. Ale to raczej indywidualna preferencja.

Podsumowując, jest tu wiele do zrobienia, szczególnie pod względem rozplanowania utworu i skupiania wagi narracji na odpowiednich punktach w fabule. Tutaj tego zabrakło i utwór jest niezrównoważony. Nie czyta się źle pod względem językowym, ale wymienione wyżej wady męczą i utrudniają dotarcie do końca, skądinąd niezłego.

Nie przestawaj pisać i nie przejmuj się krytyką (bo wyżej widziałem dość potężną, imho zbyt ostrą xD). Minie trochę czasu, napiszesz kilka opowiadań i będzie gites. No to powodzenia i do rychłego zobaczenia ;)

Dzięki, to zawsze tylko sugestie do przemyślenia, a ostateczna decyzja należy do Ciebie – Autora. :)

Pozdrawiam, powodzenia. :)

Pecunia non olet

Po tylu latach… To się odegrałeś, nie ma co. :) Jako ciekawostkę powiem, że mój nick wymawia się przez “c”, o czym wiedzą bardzo nieliczni. ;) Sam jestem na etapie zadowolenia ze swoich opowiadań, ale też mocno spuściłem z tonu i wiem, że to nie sa wiekopomne dzieła.

Pozdrawiam.

 

@Darcon

Ech, pisałem z telefonu i cholerstwo mi zmieniło, moja droga smoczyco :)

Z tego co pamiętam, to “c” jest od imienia?

 

@MetronomeArthritis

A dzięki za wizytę. Nie nazwałbym tego ostrą (czy nawet zbyt ostrą) krytyką – no nie siadło. Część uwag nie mogę uznać za konieczne do wprowadzenia w tekście, po prostu związane są z osobistym odbiorem i stylem. Jak z czasem zauważysz na tym portalu, sporo uwag dotyczy tak naprawdę faktu, że inny autor/czytelnik napisałby takie samo zdanie w inny sposób – ot, preferencje i styl :)

W zasadzie nie lubię się z fantasy i ze sposobem myślenia dzieci, więc pierwsze fragmenty były dla mnie eksperymentem.

Nie zgodzę się z faktem, że “zabrakło istotnych dialogów w scenie”. Dialogi – według mnie – najczęściej wykorzystywane są do wciskania truizmów i faktów na temat świata. Choćby i o tym, że bohater/ka jest zły/zła i chce kogoś zabić etc. Nie ważne, że pół fabuły rozwija się wokół konfliktu dwóch postaci, bo w dialogach czytelnik zawsze musi dostać w twarz podsumowaniem ostatnich N akapitów, gdzie N to duża liczba naturalna.

Zauważyłem, że w fantasy dotyczy to zawsze opisywania buzujących w gorącym sercu uczuć. W sci-fi to postacie przyjmują najczęściej formę profesorów nauk tajemniczych i wyjaśniają czytelnikowi, niczym dziecku, że “obca rasa wiele tysięcy lat temu odkryła, że woda pitna nie jest mokra i składa się z mikrocząstek, które oni nazywali dwuwodorium i tlenium. Dzięki zrozumieniu działania kosmicznego filtra do oczyszczania kranówki, rasa ludzka dokonała przeskoku 1000 lat w rozwoju i zrozumieliśmy, że nawet woda składa się z małych i suchych okruchów materii” – i podobne pierdoletto. W “Problemie trzech ciał” autor pod koniec zaserwował czytelnikowi potężny dump informacyjny. Taki, że tam nawet akcji nie było – rozwiązanie tajemnicy książki to w zasadzie strumień myśli w formie streszczenia. Paskudztwo. No ale książka się przyjęła – miała kilka ciekawych ale starych pomysłów, była banalnie napisana, miała postacie płaskie jak denko słoika a ich dialogi nijakie. To nawet specjalnie naukowe nie było – bardziej science-fantasy. Jednak z jakiegoś powodu recenzje ma wysokie a i autor stał się rozpoznawalny. Ot, “łatwo się czytająca” pulpa. :)

Od moich Starych Wilków w heroic fantasty to się odklej – taka specyfika podgatunku. Musi być kilka fantasytyczno-krindżowych elementów ;)

Nie zmienia to faktu, że zgadzam się, że mój warsztat to nadal zagracony stół. Jest co poprawiać. I jako, że jesteś tu raczej nowy to podpowiem – “pisz więcej’ nic tutaj nie da. :) Trzeba rozwalić swoje teksty na czynniki pierwsze i zrozumieć, gdzie jest problem. Wtedy zacznij pisać. Ja jestem tu ze 3-4 lata i nadal jestem na etapie dekonstrukcji swoich problemów ;)

stn wyżej pisałeś o najwyższej formie show don’t tell i też o to mi chodziło, gdy mówiłem, że brakuje tu “istotnych dialogów”. Te które są wydawały się nieco suche, brakowało mi w nich show. Uważasz, że dialogi służą głównie do wstawiania truizmów, ale nie zgodzę się. Dialog, podobnie jak introspekcja, mogą służyć bardzo subtelnemu ukazaniu głębi charakterologicznej postaci, jej przemiany, przemyśleń, emocji. Przecież w prawdziwości właśnie tak najłatwiej jest nam empatyzować z drugim człowiekiem i go zrozumieć – gdy opowie nam o sobie. Czy to fantasy czy scifi, czy dowolny inny gatunek, to nie ma znaczenia, ludzie są tacy sami. I tego mi tu trochę brakowało.

 

Jeny, przypomniałeś mi o tym “Problemie trzech ciał”, a udało mi się już całkiem o tym zapomnieć :/ Ta książka to było jedno wielkie xD. Zacząłem to czytać po rekomendacji przyjaciela i już nigdy potem nie ufałem jego ocenie tak jak wcześniej xDD

 

Trzeba rozwalić swoje teksty na czynniki pierwsze i zrozumieć, gdzie jest problem.

To inaczej w ogóle da się pisać? xD Dodałbym tu jeszcze jedno – dekonstruuj i analizuj teksty innych, najlepiej tych, których utwory ci się podobają, nieważne czy to film, książka czy cokolwiek innego, i ucz się na ich podstawie, jak osiągać określony efekt we własnej pracy.

 

A co do wilków, to jak mówiłem – to tylko kwestia gustu. Może mnie tak drażnią, bo samemu używałem ich bardzo namiętnie, gdy pisałem jako dzieciuch, i teraz ciężko pozbyć mi się skojarzenia wilki – moje krindżowe opowiadania z gimbazy xD

Akurat tym razem bruce nie była wcale tak delikatna ;)

Potwierdzam. Ostra byłam podczas bety. :) 

Pecunia non olet

Nie uważam, że dialogi służą głównie do wstawiania truizmów, ale obserwuję, że są do tego głównie wykorzystywane.

Poza “Problemem trzech ciał” miałem też problem z innym “klasykiem” gatunku, to jest “Marsjaninem”. No nie mogłem przetrawić i jako jedną z niewielu książek porzuciłem jakoś po kilkudziesięciu stronach. Podobnie było z “Chórem zapomnianych głosów” Mroza – jakiś diabeł mnie tym skusił i teraz się ze mnie śmieje. :|

Generalnie – jeśli sci-fi poleca jakis eks-prezydent czy inny eks-szef korporacji IT, to możesz być czytelniku pewien, że będzie to chłam, pulpa i badziew. Być może strawne i nawet z pozorami smaku, ale tak samo strawne są kanapki z McDonaldsa.

Ja dodam jeszcze tylko – dekonstrukcja może i coś pomoże. Jednak walka z przyzwyczajeniami mózgu (np. styl pisania, sposób formułowania myśli oraz konstrukcji zdania) to… syzyfowa robota. Może nigdy nie przynieść rezultatów.

I co do gimbazy – to chyba każdy musi przejść tę drogę wstydu. Też mam gdzieś taki kajecik z odręcznie narysowaną mapą fantastycznego świata. Takie coś a’la Eragon. Trzymam jako przypomnienie i osobiste ostrzeżenie, gdyby mnie kiedyś demencja chciała dopaść ;)

 

Potwiedzam potwierdzenie bruce. Gdzieś z rok nie pisałem nic jak powyżej (poda kodem w pracy) i jakoś tak… ciężko szło to składanie zdań.

Potwiedzam potwierdzenie bruce. Gdzieś z rok nie pisałem nic jak powyżej (poda kodem w pracy) i jakoś tak… ciężko szło to składanie zdań.

 

O, przepraszam, ale pozwolę sobie się nie zgodzić. :) “Ciężko” to szło jedynie zrozumienie mojego zrzędzenia i czepialstwa, bo ja przeważnie mam jakiejś “ale” (zwłaszcza do przecinków ;) ); Twoja historia, Stn, została opisana bardzo dobrze i ciekawie. :) A powrót do pisania po dłuższej przerwie zawsze jest trudny, wiem coś o tym. :)

Pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Mam problem z tą opowieścią. W Twoim opowiadaniu panuje specyficzny klimat, którego nie potrafię opisać. Trochę niepokojący i niezrozumiały, jak poplątany sen/koszmar. Coś w nim jednak przyciąga mimo, że przez długi czas nic się nie rozumie, a narracja jest dziwnie prowadzona. Jest tu jednak kilka ciekawych pomysłów i postaci, a sam świat zdaje się być sam w sobie spójny i bogaty.

Dziwi mnie jednak, że dziewczynki tak niefrasobliwie postępowały przy bursztynie. Coś tam odłupywały, nie przeszkadzało im, że pokrywa się mchem przez to co robią (przecież było oczywiste, że to zostanie dostrzeżone). Dziwna/dziwnie opisana jest również scena w sali. Jednak od momentu spotkania po latach narracja “normalnieje” i opowiadanie, choć nie traci ze swej specyficzności, jest już łatwiejsze w odbiorze i przypomina typowe fantasy.

No i muszę napomknąć, że najbardziej polubiłam Ptasznika i Sola (szkoda, że było go tak mało za młodu i nie wycisnąłeś więcej z pokazania ich przyszłej relacji – przynajmniej z jego strony, bo ona to raczej taka zimna była wink).

 

Edytka: podczas czytania widziałam w kilku miejscach brak ogonków lub złą końcówkę, ale, że czytałam z komórki to nie robiłam łapanki.

Idę dać klika, bo uważam że jury powinno móc je ocenić smiley.

Ładnie zapętliłeś :) Początek wciągnął, potem musiałam zwolnić, bo się pogubiłam. Plączesz historię tak, że lektura wymaga nieustannej czujności. I masz chyba podobny problem jak ja, to znaczy operujesz skojarzeniami, skrótami myślowymi, które wydają się oczywiste i potem z zaskoczeniem zauważasz, że nie dla wszystkich ;) Piszę o tym, bo wydaje mi się, że w opku jest więcej niż się na pierwszy rzut oka wydaje. Co nie znaczy, że potrafię to więcej odnaleźć ;)

Idę kliknąć, choć jak przeczytałam, co piszesz o Marsjaninie, który jest jedną z moich ulubionych książek i Problemie trzech ciał, to przez moment myślałam: a guzik mu dam ;)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Cześć!

 

Mam mieszane uczucia w związku z tym opowiadaniem. Przeczytałam je jakiś czas temu, ale musiałam je przemyśleć. Zacznę może od zalet. Podobał mi się język, choć troszkę według mnie nadużywasz zdrobnień. Klimat jest chyba najmocniejszym punktem tekstu – atmosfera jest gęsta, wręcz surrealistyczna. To wszystko jest najbardziej widoczne w pierwszej części. Potem robi się bardziej zwyczajnie, znaczy bardziej heroic fantasy, ale ta zwyczajność jest wręcz zaletą, gdyż w końcu jest się czego złapać. Pierwsza część tekstu była niestety dla mnie męcząca. Przeciągnięta do granic, niejasna… Chyba nie jestem odbiorcą takiego sposobu prowadzenia akcji. Dopiero potem wszystko nabiera więcej sensu i widać, do czego w ogóle ten tekst zmierza. Sądzę, że pierwsza część tekstu mogłaby zostać spokojnie uszczuplona. Niemniej doceniam klimat i język, więc klikam. Niech Jury samo oceni.

Pozdrawiam!

Przyjemnie się czytało :)

Przynoszę radość :)

Hej Wam,

 

@Monique.M

Założyłem, że dziewczynki będą dziewczynkami – niekoniecznie przewidzą następstwa swoich czynów. Nie można od ośmiolatek oczekiwać, że nie “popsują” niczego w domu, zwłaszcza, kiedy się ze sobą bawią ;)

Problemem dla mnie była liczba znaków. Musiałem kompresować miejsce dla każdej postaci oraz jakoś je wprowadzić i zakończyć ich wątki. Siedemdziesiąt kilo to sporo, ale nadal dużo za mało.

Dziękuję za przebrnięcie przez poplątane opko! ;)

 

@Irka_Luz

Czyli tym razem wyszło mi nieco czytelniej niż zazwyczaj :)

A problem skrótów myślowych – tak, zdecydowanie! Ja uwielbiam też bawić się w “ważną” dla opowieści kosmetykę. Cholera – nawet kolor oczu dziewczynek, Harpii i Ptasznika nie były przypadkowe. Sporo w samym opowiadaniu wyciągnąłem ze starej mitologii i historii (oczywiście poplątałem to później po swojemu). Być może przez takie wypruwanie nitek z innych źródeł i splatanie ich na nowo wychodzą mi takie poplątane formy.

A Marsjanin zmęczył mnie amerykańskim humorem. No nie mogłem go zdzierżyć! Trzy ciała byłby super, gdyby postacie nie były tak sztywne i płaskie (ale sam klimat komunistycznych i późniejszych Chin był mega urozmaiceniem!). Dziękuję za guzika! ;)

 

@avei

Witam w moich tekstach. Kilka lat próbuję już poprawiać formę i przejrzystość, ale idzie troszkę po grudzie. Ciężko zmienić niektóre podświadome przyzwyczajenia mózgu (i tym samym sposób formułowania myśli). Początek był zamierzony (choć może forma wyszła mało atrakcyjna) – musiałem jakoś wprowadzić postacie oraz świat, w którym żyły. Zauważ, że to dzieci – one też nie rozumieją tego świata. Z czasem musi się to rozjaśnić, kiedy postacie zaczynają więcej rozumieć i mają moc prowadzenia akcji. Na początku dziewczynki były w zasadzie statystkami. Do czasu, aż trafiły do sali tronowej.

Zazwyczaj lubię ryzykować w swoich tekstach, co wiąże się ze “zgubieniem” czytelnika – ale jak też pisałem u Ciebie na becie (i niedługo w dłuższym komentarzu pod tekstem konkursowym), bez ryzyka nie ma ani zabawy ani słodyczy. Jak to powiedział kiedyś Dukaj, to tworząc nowy świat “trzeba zdjąć cudzysłów z metafory” – i z tym niezmiennie się zgadzam.

Dzięki za klika!

 

@Anet

Zatem cieszymy się oboje ;)

Hej!

Ogólnie to lubię, kiedy pisarz ryzykuje, aby wyjść ze schematu. Niektórych schematów jednak warto się trzymać, np. takiego, że dobrze zarzucić na początku haczyk, żeby czytelnika nie znudzić ;) Nie żebym siebie uważała się za eksperta w tych sprawach, ale akurat w tym opowiadaniu zabrakło mi czegoś (przynajmniej w pierwszej części), co by mnie wciągnęło. Może to być sprawa zupełnie indywidualna, tzn. że wolę szybsze początki ;)

Jeśli chodzi o to, jak dużo ryzyko można czy nie można podejmować… Sądzę, że wszystko zależy od celu. Uważam, że małe ryzyko, które wyróżni tekst spośród innych jest wręcz wskazane, ale zbyt duża zabawa z formą, może i zainteresuje grono czytelników lubujących się w wyszukanych tekstach, ale odstraszy całą resztę. Z drugiej strony, może doprowadzić do ostrej dyskusji, a w końcu nieważne, co mówią, ważne, żeby mówili :). Więc zależy, w co celujesz. Ja próbuję pisać tak, aby i ci lubiący eksperymenty, i ci lubiący tradycję znaleźli coś dla siebie. Ale może to wynika też z tego, że nie chcę być posądzona o przerost formy nad treścią, bo sama tego bardzo nie lubię, a widzę to w niektórych opowiadaniach/książkach, także tych publikowanych przez znane wydawnictwa. Albo może po prostu jeszcze jestem za słaba w te klocki ;).

Pozdrawiam!

Jak na mój gust, za bardzo mistyczne. Albo niejasne. Tak, kolor oczu dziewczynek ma znaczenie. Ale na ogół w życiu nie wpływa na najważniejsze rzeczy, więc stwarza wrażenie tego mistycyzmu, niejasnych symboli i zgadywania, co poeta chciał przez to powiedzieć.

Na przykład wiek dziewczynek – dopiero w komentarzach napisałeś, że miały osiem lat. Zastanawiałam się nad ich wiekiem, ale jakoś nie widziałam informacji.

Za to opowiadanie wyszło bardzo obrazowe. Szczególnie utkwiło mi w pamięci kryształowe drzewo oplecione głogiem.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka