- Opowiadanie: Inanna - Kresowa wilczyca

Kresowa wilczyca

Droga prosta

 

Atrybut: PIES SIEDMIU ŚWIATÓW

 

Nie tak to do końca miało być, ale czasu brakło.

Opisani ludzie, w sensie wymienieni z imienia i nazwiska, to postacie historyczne, co do jednego.

Seol w moim wydaniu to inny wymiar przepełniony magią, ale bez zaawansowanej techniki przez to. Demony otwierają portale i wędrują do innych wymiarów, w tym na Ziemię, mogą podróżować też w różne czasy.

Przeczytałam masę opisów prawdziwych bitew i dyskusję historyków na temat, co by było gdyby postawić legiony naprzeciw rycerstwa. Zdania są bardzo podzielne, a ja wybrałam akurat taki obrót sprawy.

Jest w tekście kilka ukłonów w stronę mojego ulubionego kabaretu, polskiego zespołu, zagranicznego zespołu i piosenki filmowej oraz ulubionego chińskiego aktora.

Tym razem bez wulgaryzmów, bez domniemanych gwałtów, w ogóle bez sexu i podtekstów, za to trup ściele się gęsto i flaki wypływają. No i wódę walą. Przepraszam gorzałkę, tudzież okowitę.

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Kresowa wilczyca

Stefan wiedział, że kocha wiedźmę. Nie obchodziło go to. Spowiednika, który zasugerował mu, żeby żonę odprawił i leżąc krzyżem przed ołtarzem, Boga o wybaczenie prosił, nahajem dobrze oćwiczył i w samej koszuli ze dworu przegnać kazał, choć zazwyczaj imć Chmielecki spokojnego był ducha. Zapowiedział ludziom, że kolejny, który ośmieli się źle o pani mówić, skończy na palu ku przestrodze.

Teofila nie była piękna. Postury zdrowej chłopki, włosy miała ciemne, a cerę śniadą, nieprzystającą szlachciance. Jej twarz była ładna, acz zwyczajna, jednak uwagę przyciągały kipiące życiem kocie oczy. Uwięziony w ich toni Chmielecki oświadczył się bez zastanowienia. W noc pokładzin znalazł ją w łożu śmiałą i namiętną. Piersi miała jak rzymska Venera, krągłe i dumnie uniesione, w sam raz w rękę chwycić. Przepadł z kretesem.

Panią na dworze okazała się wyśmienitą, choć surową, rozbudowała majątek i mnożyła dobra. Opanowany Stefan hamował jej wybuchowy charakter i zażegnywał waśnie z sąsiadami. Była dobrą żoną. W łożnicy zawsze chętna, w gospodarstwie zaradna, dbała o niego, jego ludzi i dwór, a podczas jego nieobecności twardo, acz sprawiedliwie sprawowała rządy. Radziła sobie nawet z podjazdami tatarskimi i buntami okolicznego chłopstwa.

Nigdy nie wygadywała mu, że czasem zaswawolił z kompanionami, chlejąc na umór i obłapiając dziewki. Nie skarżyła się, gdy na długi czas zostawała sama podczas jego wypraw wojennych. Na co dzień zajęty obroną Kresów, dzielny zagończyk rzadko bywał w domu. Pewnego ranka, po nocy spędzonej na namiętnym pożegnaniu przed kolejną wyprawą, gdy wstał z łoża, ona wyskoczyła za nim i oświadczyła po prostu:

– Jadę z tobą.

Zaśmiał się jej wtedy w twarz, ale nawet nie zmrużyła oczu w złości. Na końcu to ona śmiała się w głos, gdy wyjeżdżali za bramę.

Prawie osiem lata minęło odkąd Teofila zaczęła chodzić na wyprawy ze Stefanem. Przerwę zrobiła sobie dwa razy, gdy była brzemienna, a ciąża była na tyle wysoka, że miała problem z jeżdżeniem konno. Po połogu szybko wracała do sił i poprzednich zwyczajów. Kresowa wilczyca – jak często nazywał ją mąż.

Nieszczęście stało się z początkiem Anno Domini 1624, gdy przyszło im potykać się z Isztemirem Murzą. Gdy kozacki podjazd Koniecpolskiego rozbity został, a ocalali w niewolę wzięci, Stefan poszedł z odsieczą w pół tysiąca ludzi. Klął, że za wolno idą i Murza z jasyrem im umknie. Kazał żonie podążać z głównymi siłami w gotowości na walkę, a sam ruszył z lekką jazdą w pięćdziesięciu chłopa. Doszli Tatarów w drodze, niegotowych na walkę. Wpadł na nich z przybocznymi i usiekł mrowie, ale strzałą dostał w bok. Gdy dotarli z głównymi siłami, przypadła do niego by wspomóc magią i mocą, ale było za późno. Wyzionął ducha.

 

Teofila siedziała przy marach popijając okowitę prosto z gąsiorka. Stefan martwy i zimny leżał tak blisko, ale nagle tak obcy i odległy. Wypłakała już wszystkie łzy, teraz wpatrzona w ogień świec przeklinała los, Murzę, który sam zginął i Boga, za jej nieszczęście, za durny los i głupią śmierć męża.

Pojawił się nagle, bezszelestnie obok niej. Ki czort?

– Witaj, piękna pani, jestem Roch Starski – powiedział obcy szlachcic uprzejmie i skłonił się dwornie. Potężny mężczyzna z dziobatą twarzą, ubrany bogato, po pańsku.

– Od Koniecpolskiego przybywacie? Tatarzyn pokonan, jasyr uwolnion, ale regimentarz ubity – rzuciła krótko, żeby pozbyć się niechcianego gościa.

– Ja z propozycją do jejmości. Mamy z kompanionami problem u siebie i chcemy nająć ciebie i twoich ludzi. Potrzeba nam dobrego bitnego żołnierza.

– Masz waćpan czelność – uniosła się kobieta, – męża jeszcze nie pochowałam. Wynoś się lepiej, pókim dobra! – wrzasnęła jak na krnąbrnego parobka, prawie unosząc rękę do bicia.

Z ust mężczyzny znikł uprzejmy uśmiech, urósł w jednej chwili i pociemniał, a za nim Teoflia ujrzała zarys ogromnych czarnych, płonących skrzydeł.

– Nie traktuj mnie jak byle pachołka! – ryknął strasznym głosem. – Jam książę piekielny Astaroth, szacunek okaż, wiedźmo.

Chmielecka nie była strachliwą kobietą, ale jako czarownica znała imiona siedemdziesięciu dwóch demonów i wiedziała, że przybył jeden z najwyższych diabelskich magnatów.

– Wybacz, panie, moje nieuprzejme zachowanie – powiedziała ugodowym tonem, wskazując mu krzesło. – Ukochanego opłakuję i umysł mam w rozpaczy zamroczon.

Znów przybrał zwykłą postać i usiadł. Podała mu gąsiorek przepraszając, że nie ma szkła, ale machnął tylko lekceważąco ręką i wziął potężny łyk. Mlasnął z zadowoleniem. Teofila czekała aż nieoczekiwany gość zacznie mówić. Napił się jeszcze okowity i podał jej naczynie.

– We wszystkich siedmiu piekielnych światach trwa wojna domowa, nasze władztwa spływają krwią. My, książęta zawarliśmy przymierze, zbieramy armię, by pokonać zbuntowane wojska i obalić uzurpatora. Nasz głównodowodzący bardzo ceni rycerzy Rzeczypospolitej, zwłaszcza skrzydlatą husarię umiłował.

– Dlaczego ja? Rzeczpospolita pełna jest doświadczonych dowódców, bardziej wam potrzebny wojenny mąż ode mnie, słabej białogłowy.

– Jesteś silną czarownicą, Teofilo – uśmiechnął się do niej Astaroth. – W seolu lepiej poradzisz sobie od choćby najbieglejszego w sztuce wodza, który nie dysponuje mocami. My, ośmiu sprzymierzonych, uczynimy cię naszym psem wojny. Weźmiesz Stefanowych ludzi, dostaną uczciwy żołd. Ciebie też wynagrodzimy sowicie.

– Nie masz nic, czego bym pragnęła, demonie.

– A jeśli zwrócę ci ukochanego?

– Nie masz takiej mocy, by go wskrzesić! – żachnęła się, a on na to zaśmiał się serdecznie.

– Urodziłem się serafinem, jestem księciem seolu. Mogę sprawić, że ta śmierć nigdy się nie zdarzy, a ty będziesz miała męża, zaś twoi synowie ojca – uśmiechnął się z mrokiem w oczach. – Decyduj, wiedźmo.

– Zostaw kontrakt, muszę porozmawiać z ludźmi – odpowiedziała po chwili.

– Masz czas do jutra do zachodu słońca – powiedział Astaroth i znikł. Na jej kolanach leżał zwinięty w rulon gruby papier.

Chmielecka poszła do swojej komnaty.

Po przebudzeniu zwołała naradę oficerów, gdzie wyłożyła im diabelską sprawę. Przeczytała kontrakt. Wojska dotyczył tylko zaciąg do sprzymierzonych wojsk ośmiu książąt, ona sprzedać musiała duszę. Żaden z przybocznych Chmieleckiego nie opuścił narady na takie dictum. Wszyscy siedzieli, ponuro wpatrując się w Teofile.

– Ja jestem gotowa poświęcić wszystko dla ratowania męża, choćby duszę nieśmiertelną. Każdy z was musi zaś zdecydować zgodnie ze swoim sumieniem.

– My dla naszego ukochanego regimentarza, to choćby i w piekielnych światach walczyć będziem – powiedział poważnie Jan Dzik, przyjaciel Stefana, a rodzony brat Chmieleckiego – Krzysztof kiwnął głową.

– Rejza do piekła – odzywali się pozostali – hajda na czorty. Z Tatarzynem, czy z biesem, nam za jedno.

– Dobrze – zgodziła się Teofila, – przygotujcie wojsko, ruszamy po zachodzie słońca.

Astaroth pojawił się o umówionej porze w towarzystwie drugiego demona.

– Asmodeush, do sług pięknej pani – czarnowłosy, przystojny młodzieniec skłonił się dwornie i pocałował ją w dłoń. Choć ubrany w prosty czarny mundur dragona, robił większe wrażenie od swojego bogato odzianego towarzysza. Czarownica wiedziała, że młody wygląd i uroda mogą zmylić, bo oto jeden z najprzebieglejszych i najsilniejszych demonów przybył.

– Jesteśmy gotowi – powiedziała, – dwie chorągwie husarskie, dwustu lekkiej jazdy. Ponad pięciuset ludzi.

W obecności oficerów podpisała kruczym piórem kontrakt trzy razy: czarnym atramentem, czerwoną krwią i białą śliną. Wreszcie wyruszyli. Za bramą demony otworzyły przejście do seolu, jak nazywano siedem piekielnych światów.

Wyjechali prosto na postawiony na lekkim wzniesieniu obóz wojenny, w kształcie prostokąta z palisadą, wałami, rowami, wyznaczonymi drogami i czterema bramami. W obozie i wokół mrowiło się tysiące piekielnych legionistów, setki koni, obozowych ciurów i markietanek.

Trzech oficerów i kwatermistrz zajęło się ich żołnierzami. Mieli przydzielić im namioty, wskazać miejsce dla koni, wyjaśnić organizację obozu. Teofila, Jan i Krzysztof zostali poprowadzeni przez demony do namiotu dowództwa, który znajdował się w samym środku obozu.

Książęta czekali na nich: Berith Złotousty, Agares Odważny, Lucifer Jaśniejący, Uzjel Strażnik Tronu i Pan Wichrów, Shemhazi Potężny i Legat sprzymierzonych – Samael Syn Chaosu i Pan Śmierci.

Demony i ludzie taksowali się wzrokiem. Z demonów tylko Shemhazi był nikczemnego wzrostu i raczej mikrej postury, ale z jego skośnych, złych oczu wyzierała taka moc, że nikt by nie pomyślał, że jego przydomek to żart. Pozostali – rosłe chłopy o sylwetkach zaprawionych w bojach weteranów i twarzach, które kiedyś mogły być piękne, anielskie lecz napiętnowała je wojna – spojrzenia mieli nie miej ponure i okrutne. Draby, jakich Teofila jeszcze nie widziała, a widziała wielu. Po wymianie pozdrowień, krótkiej prezentacji Berith rozpoczął nakreślać sytuację.

Abaddon Niszczyciel, upadły Anioł Zagłady, Wojny i Zniszczenia nie chciał być włodarzem jednego ze światów, równy pozostałym, zapragnął władzy absolutnej i obwołał się cesarzem seolu. Obecni tu książęta i ich poplecznicy odmówili złożenia mu hołdu, zawarli pakt ośmiu i tak rozpoczęła się wojna domowa. Obecnie walczyli w szóstym piekle i przygotowywali się do walnej bitwy, która rozstrzygnie wszystko. Uzurpator zgromadził wielkie siły w liczbie dwadzieścia sześc legionów i stanął na granicy ostatniego z piekielnych światów. Książęta dysponowali ośmioma legionami i ciężkozbrojną konnicą złożoną z piekielnego rycerstwa.

– Jest siedem światów piekielnych, a was jest ośmiu, jakże to? – spytał Dzik, gdy już wychodzili.

– Książe Asmodeush jest moim synem, a jego księstwo to inna domena – powiedział Samael wymijająco.

– Tak – uśmiechnął się piękny demon – władam wszystkimi domami uciech w seolu. Zresztą mam lupanary też w innych światach.

 

Wyruszyli do ostatniego, najgłębszego piekła. Wiedzieli, że armia uzurpatora stanęła w tzw. siódmej bramie. Nie było to dla nich dobre miejsce na bitwę. Z jednej strony rzeka, z drugiej zbocze porośnięte lasem ograniczało teren, dwadzieścia sześć legionów cesarza bez problemu wypełniło przestrzeń, ich mała armia rozbije się na zwartych tarczach, jak na murach warownego zamku. Wiedzieli też, że nie mają czasu, albo pokonają wojska cesarza w walnej bitwie teraz, albo dotrą do niego kolejne posiłki od dziesięciu królów Yama. Wtedy nie będą mieli już szans na pokonanie Abbadona, ani nawet na utrzymanie odbitych światów.

Ciężka legionowa piechota stała równo za murem z tarcz, na skrzydłach stali łucznicy o wielkich umięśnionych barach i plecach. Długie łuki zrobione z piekielnych cisów górowały nad ich głowami.

– Abi poszedł po rozum – warknął Uzjel, – mają ze trzy tysiące łuczników.

– Wystrzelają nas jak kaczki – kiwnął głową Samael, – musimy inkantować zaklęcia ochronne.

– Nawet jak uda nam się wbić w mur tarcz, to utkniemy. To karni, zaprawieni w bojach legioniści, nie wpadną w panikę, nie uciekną na widok naszych ludzi, tylko zewrą szyki. Szpiedzy donoszą, że pierwsze szeregi mają sarissy.

Samael zaklął szpetnie i spojrzał po swoich dowódcach.

– Tylko ciężka jazda ma szanse przejść łuczników i sarissy. Tylko co dalej? W końcu legiony zatrzymają ich masą, a łucznicy nie dadzą podejść naszym legionom – stwierdził Agares.

– Teofilo, panowie – Samael zwrócił się do ludzi, – czy jesteście w stanie zaszarżować od tego lasu? W bok na łuczników?

Krzysztof i Jan zaczęli przyglądać się we wskazanym przez legata kierunku.

– Zasadniczo miejsca dostatek, mniej czasem mielim. Mniej strzał zdążą wypuścić, jak im z tego gąszczu chyłkiem wyskoczym. Pytanie co zastaniem w lesie? Czy przejezdny aby? – spytał Jan.

– Mogę przeprowadzić was przez piekielny las – skinął głową Uzjel, – sami nie przejdziecie.

– Ile razy możecie szarżować? – spytał Samael.

– Ile będzie trzeba – ucięła krótko Teofila. – Trza będzie dziesięć, to będziem dziesięć razy nacierać, a i na jedenasty fanazyi ostanie, byle nam kopii nastarczyło.

– Musicie wybić łuczników do nogi i potem nacierać na legionistów. Ci z tyłu nie powinni mieć sariss, tylko zwykłe pilum. Weźmiecie cały zapas kopii, bo to tak, czy tak będzie nasza ostatnia bitwa.

– A co z łucznikami od rzeki? – spytał Lucifer.

– Od rzeki zaatakuje lekka jazda ludzi i nasze podjazdy zwiadowcze – stwierdził legat. – Asmodeushu, ty pójdziesz. Tylko ty masz szanse przeprawić się przez piekielne wody, jeśli twoja siostra nie zapomniała całkiem o tobie. Musicie przeprawić się przez rzekę, zaskoczyć i wybić łuczników, a potem pójdziecie na tabory. Istnieje szansa, że część legionistów pójdzie za wami bronić dobytku, to nas odciążycie. Nie stawaj walnie do legionistów, kąsajcie ich jak wilki jelenia.

Asmodeush błysnął w uśmiechu białymi zębami.

– Kochana Lewiatan zawsze przepuści swojego młodszego braciszka przez swoje władztwo.

– Ja pójdę z lekką jazdą – stwierdził Krzysztof, – mnie takie wypady nie pierwszyzna, żeby wroga od tyłu zachodzić, kąsać i odskakiwać. To tatarska taktyka.

– Dobrze – kiwnął głową Samael. – Jeszcze jedna rzecz, Teofilo, musicie inkantować, na piekielne legiony bez magicznej pomocy nie lza wam iść. Musisz użyć swojej mocy, a my cię w ośmiu wspomożemy.

– Co mamy inkantować? – spytała wiedźma.

– Cokolwiek. Tchniemy moc w słowa, śpiewajcie to, co poniesie ludzi do boju.

– Jeśli cokolwiek, to ja mam taką pieśń – Jan spojrzał na Teofilę i wyszczerzył zęby.

Gotowe do wymarszu dwie chorągwie husarskie i dwustu lekkiej jazdy stały w szyku, na juczne konie zapakowano kopie, cały zapas prawie po 10 na towarzysza. Przed nimi stanęło ośmiu książąt piekieł z Teofilą pośrodku. Jan objeżdżał konnych coś tłumacząc. W końcu stanął w pierwszym szeregu, skinął głową do demonów, uniósł głowę i zaśpiewał mocnym głosem, a wszyscy towarzysze mu zawtórowali:

„W stepie szerokim, którego okiem nawet sokolim nie zmierzysz,

Wstań unieś głowę, wsłuchaj się w słowa, pieśni o małym rycerzu…

I wieki całe będą śpiewały pieśni o małym rycerzu.”

Teofila poczuła wzbierającą magię, osiem strumieni mocy popłynęło w stronę pieśni, ona dołączyła swój. Słowa śpiewane przez żołnierzy wciągały moc jak gąbka wodę, głosy stały się mocniejsze i dźwięczniejsze, melodia zawibrowała i wtedy tąpnęło. Żołnierzy zasnuł czarny dym, a gdy opadł oczom wszystkich ukazała się czarna, piekielna husaria na demonicznych koniach. Teofila westchnęła widząc czerwone oczy żołnierzy i rumaków błyskające spod blach oraz ogromne czarne skrzydła. Wszyscy zdali jej się roślejsi, groźniejsi, jak legendarni herosi.

– Ruszaj, piękna Pani – powiedział legat do wiedźmy. – Gdy uderzymy wszystkie siły skupią się na nas, zaskocz ich i roznieś w pył.

– Wytrzymajcie tylko – Teofila skinęła głową i ruszyła ramię w ramie z Uzjelem. Asmodeush z Krzysztofem odjechali w drugą stronę zabierając lekką jazdę.

– Myślisz Samaelu, że dadzą radę? Pokładasz w niej i jej ludziach wszystkie nadzieje – spytał Lucifer.

– Zrobią to. Ona to zrobi. Nigdy mnie nie zawiodła.

– Mam nadzieję, przyjacielu. My też musimy ruszać.

– Ja ruszam. Ze mną Berith, Agares i Shemhazi. Ty z Astarothem zostaniecie przy legionach. Gdy nasze oddziały rozgromią łuczników ruszycie, ale nie wcześniej. Cokolwiek by się działo.

– Jak sobie życzysz, wodzu.

Samael zebrał rycerstwo. Czterech panów piekieł stanęło w swych czarnych, pełnych, płytowych zbrojach na czele.

– W imię mordu, panowie – powiedział Berith.

– W imię potęgi – odpowiedział Shemhazi.

– W imię odwagi – uśmiechnął się Agares.

– W imię chaosu i śmierci – odpowiedział im legat i ryknął, a pozostał trójka zawtórowała – Martwi nigdy nie powrócą!

A potem całe rycerstwo huknęło jednym głosem rozpędzając konie:

Dead men will never come back

Crosses grow on Seol

Where no soldiers sleep

And where hell’s six feet deep

That death does wait

There’s no debate

So charge and attack

Going to hell and back

Ciężka konnica nabierała prędkości, szli klinem, żeby nie stanowić łatwego celu dla łuczników. Nagle świsnęły strzały z piekielnych, cisowych łuków, książęta wznieśli magiczną zasłonę, ale i tak część dosięgnęła celu rozrywając zbroje i wbijając się w ciała wierzchowców i jeźdźców. Demoniczni dowódcy rozszerzyli osłonę nie przestając inkantować, zbliżali się do wrogiej armii z mocą i furią rozzłoszczonego nosorożca. Pierwsze szeregi cesarskich legionistów pochyliły sarissy. Klin wbił się z impetem w karnie ustawioną piechotę, szyk za nimi się rozwinął i naparł na pierwszą linię. Kwik wierzchowców, krzyk walczących, szczęk oręża i smród: krwi, wypruwanych flaków, gówna i rzygowin. Łucznicy już nie strzelali, długie sarissy pękały, a Samael ze swoimi rycerzami metodycznie wycinał sobie drogę przez cesarskie wojsko w kierunku Abbadona. Diabelska arystokracja, część wciąż na koniach, część już spieszona cięła i dźgała zapamiętale legionistów, którzy nie pozostawali dłużni. Krew rozmiękczała ziemię, a ciała piętrzyły się naokoło rycerzy.

 

W tym czasie Asmodeush z Krzysztofem na czele lekkiej jazdy dotarli do rzeki. Demon nakazał zatrzymać się im na brzegu, a sam wjechał na płyciznę. Zaczął szeptać, gdy nagle woda się spiętrzyła i ułożyła w postać kobiety.

– Witaj siostrzyczko. Muszę przejść przez ten bród razem z moimi ludźmi, a potem z powrotem wrócić na ten brzeg w górze rzeki, przy cesarskich wojskach.

Woda zaszemrała, plusnęło kilka razy i nagle rozległ się dźwięczny, dziewczęcy głos.

– Idź Asmi, idź braciszku. W górze nie idź do brodu, zrobię wam przejście w sitowiu, podejdziecie ich cichcem.

Lewiatan dotrzymała słowa, pilnowała nawet, żeby chlupot wody nie zdradził ich przedwcześnie. Łucznicy zostali zaskoczeni i niewielu z nich udało się wystrzelić. Zaczęła się regularna rzeź, bo choć cesarscy bronili się dzielnie nie mieli szans z zaprawionymi w boju zagończykami i demonią rajtarią. Gdy dowództwo Abbadona spostrzegło co się święci i posłali legionistów na pomoc łucznikom było za późno. Ostatnich podorzynali osobiście Asmodeush z Krzysztofem i ruszyli na tabory wciągając legionistów w walkę, do jakiej nie przywykli.

 

Po drugiej stronie dwie chorągwie husarskie dotarły do lasu. Teofila z Janem z przerażeniem patrzyli na gęstwę przed nimi, bo wyglądała na taką, którą nie tylko na koniu, ale nawet pieszo nie da rady przejść. Uzjel podjechał na sam skraj i zaczął szeptać tajemne zaklęcia. Zerwał się wiatr i wpadł do lasu torując drogę. Łamał i odrzucał krzaki, małe drzewka i dolne gałęzie.

Do dowództwa podjechał chorąży.

– Pani, towarzysze pytają z jakim okrzykiem ruszymy dziś do boju, bo nie lza w piekle bić się z „Jezus Maria” na ustach?

– Vae victis! – zaśmiał się Jan. – Nada się.

– Lepiej vae hostibus – stwierdziła Teofila, – mocniej wybrzmi.

– Możemy ruszać – krzyknął w tym momencie do nich Uzjel.

Jechali przez las. Demon wymiótł wszystko, co mogłoby zagrodzić drogę koniom i wszystkie zamieszkujące gęstwinę istoty, które teraz kłębiły się po bokach patrząc nienawistnie na ludzi, ale nie były w stanie złamać zaklęć Pana Wichrów.

Dojechali na skraj puszczy. Po drugiej stronie Krzysztof z Asmodeushem kierowali rzezią łuczników, a po lewej stronie Samael z rycerstwem utknęli wbici w cesarskie legiony i choć bili się dzielnie jak na demony przystało, to ich oddział topniał w oczach. Te wydarzenia spowodowały jednak, że nikt z cesarskich nie patrzył w stronę lasu.

Teofila dała sygnał do ataku. Ruszyła z kopyta galopem czarna, piekielna husaria, konie szybko przeszły w cwał. Wpadli na zaskoczonych łuczników z „Vea hostibus” na ustach i roznieśli ich na kopiach, na szablach, na nadziakach i buławach, wbijając się jeszcze z impetem w bok cesarskiego legionu. Zawrócili pod las, żeby wziąć nowe kopie i znów zaszarżowali. Żołnierze Abbadona w pośpiechu ustawiali szyk.

 

W tym czasie Lucifer z Astarothem szli już prowadząc osiem książęcych legionów przeciw cesarskim. W Samaela, Beritha, Agaresa i Shemhaziego wstąpiły nowe siły, ocalali rycerze wbijali się od przodu w stronę cesarskiej chorągwi, a od prawej strony piekielna husaria szarżowała raz za razem, tratując kolejne szeregi. Gdy świeże, żądne mordu, legiony ośmiu sprzymierzonych starły się z przeciwnikiem wynik bitwy był przesądzony. Cesarskie wojsko, choć w przewadze liczebnej, straciło wolę walki, będąc kąsanym z każdej strony. Od tyłu tłukli ich ludzie Krzysztofa i Asmodeusha, a od strony rzeki z sitowia wyskoczyły na nich straszliwe, wodne potwory z piękną Lewiatan na czele. Rozpoczęła się regularna rzeź cesarskich ludzi. Nikt nie wołał pardonu i nikt go nie dawał.

 

Uzjel, Teofila i Jan oraz Samael, Berith, Agares i Shemhazi dotarli do cesarskiej chorągwi prawie jednocześnie. Choć przyboczni Abbadona walczyli dzielnie nie dali rady książętom i towarzyszom. Gdy cesarz został sam naprzeciw swych wrogów, to stanął wyprostowany z mieczem w ręku. Spojrzał na demony, przejechał wzrokiem po Janie i utkwił oczy w Teofili. Roześmiał się ponurym złym śmiechem i odwróciwszy w stronę Samaela przemówił.

– Widzę, że ją odnalazłeś, ale to jeszcze nie koniec, przyjacielu.

W jednej chwili zmienił się w krogulca i wzbił wysoko w powietrze zanim którekolwiek z nich zdążyło zareagować. Widzieli go jeszcze szybującego wysoko na tle nieba, ale za chwilę znikł im z oczu. To był koniec.

 

Teofila podeszła do wielkiego namiotu dowództwa. Słyszała męskie głosy i śmiechy. Wybijał się piękny głos Asmodeusha, który śpiewał sprośną piosenkę o Adelajdzie, która chce sidła tkać, więc chłopaki powinni się chować. Pokręciła głową. Mężczyźni – ludzie, demony – wszyscy jednacy.

Weszła śmiało, a wojacy rozparci na ławach z szklanicami i kuflami w rękach, jak tylko ją dostrzegli zaczęli wstawać.

– Panowie oficerowie – gestem ręki poleciła im siedzieć, – taki sam żołnierz ze mnie jak i z was. Pozwolicie, że się dosiądę.

Natychmiast zrobili jej miejsce. Agares zaproponował wino, ale wskazała ręką na gąsiorek z gorzałką. Przepiła do nich i wychylili szklanice. Wódka zapiekła w gardło wyciskając jej łzy z oczu.

– Piekielna okowita nie w kij dmuchał – zaśmiał się krótko Lucifer.

– A co nasz Wódz taki posępny? – Wskazała na legata. – Wygralim dziś bitwę i wojnę.

– Żona go w rogi wali – odpowiedział jej natychmiast Berith i wszyscy piekielni książęta ryknęli śmiechem. Oprócz Samaela, który ponuro patrzył jej w oczy. Jego wzrok zmroził ją tak, że straciła rezon jak nigdy i odwróciła wzrok.

– Ja w sprawie naszej umowy przyszłam. Kontraktu dotrzymałam, teraz Waszmościowie swojego słowa winni dotrzymać.

– Oczywiście piękna Pani, słowa dotrzymamy. Tylko jutro, jak nam gorzałka z głów wywietrzeje, bo jeszcze gotowe nam się epoki pomylić i to byłby wielki ambaras – powiedział Lucifer. – Dziś świętujmy! Będzie miło, gdy dotrzymasz nam towarzystwa.

 

Ocknęła się. Jechali odbić jasyr od Isztemira Murzy. Stefan właśnie kazał jej zostać z głównymi siłami, a sam chciał skoczyć z szybkim podjazdem, żeby Tatarzy nie zdołali ujść. Nie zgodziła się. Pojechała z nim, żeby uchronić go przed śmiertelną strzałą.

 

Na pierś siadła jej zmora. Poczuła, że się dusi. Zerwała się z łóżka i spojrzała prosto w oczy Samaela.

– Idziesz ze mną? – spytał.

– Dlaczego?

– Stefana już nie ma, syna ożeniłaś z Kaśką, a swojego drugiego męża nie kochasz.

Spojrzała na Marcina, który leżał obok i oddychał spokojnie.

– Oszukałeś mnie demonie, za rejze w piekle dostałam tylko sześć lat życia z ukochanym i śmierć pierworodnego.

– Nie oszukaliśmy cię. Sprawiliśmy, że tamta śmierć od strzały się nie zdarzyła. Nie obiecaliśmy, że nie zdarzy się żadna następna.

– Chcę mojego Stefana.

– Przestań już Lilith, bo mi się żołądek wywraca. Przypomnij sobie w końcu kim jesteś i wróć do mnie. Poświęciłaś się dla nas, dla mnie – twojego męża i dla Asmodeusha – twojego syna. Pamiętasz?

Piękny demon wyszedł z cienia i uśmiechnął się ciepło.

– Abbadon cię zabił, a ty nie odrodziłaś się demonem, tylko ludzką wiedźmą – ciągnął Samael. – Musiałem cię ściągnąć na bitwę, bo Berith przepowiedział, że tylko z tobą pokonamy uzurpatora. Pozwoliłem ci potem wrócić do Stefana, bo wiedziałem, że tego właśnie chcesz. Ale teraz już koniec z tym. Teraz czas, żebyś znów była sobą przy moim boku. Mamy wojnę, Lilith. Potrzebuję cię. My cię potrzebujemy. Zawsze byłaś naszym psem wojny i z tobą wygrywaliśmy bitwy.

– Matko – odezwał się miękko Asmodeush, – wróć już z nami do domu.

Koniec

Komentarze

Bardzo wartki i spójna historia. Widać Lilith nie taka zła jak ją piekła i niebiosa malują, po raz pierwszy wzbudza sympatię!

Hej 

 

Demony atakujące przy Sabatonie i Polacy przy piosence z 1969 r ;) ( jeśli dobrze wszystko sprawdziłem :P) , ale spoko to jest historia z przymrużeniem oka więc się nie czepiam :D 

 

Dobra dynamik fajny oryginalny pomysł i ciekawe zakończenie. Co do użytego języka to się nie znam :P ale czytało się dobrze. 

Zrobiłbym z Kresowej Wilczycy bardziej okrutną postać, to by tłumaczyło czemu się przyłączyła do diabelskiej armii ( śmierć ukochanego jest ok ale moim zdaniem trochę nie wystarczająco) ,a z jej ludzi okrutników.

Sprawa zapisywania cyfr, powinno być słownie :)

Opowiadanie mi się podobało :)

 

Pozdrawiam

 

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Bardzo Wam dziękuję za miłe słowa. Myślałam, że to będzie porażka, bo mi zwyczajnie czasu brakło na dokładne sprawdzanie. Nie chciałam robić z Teofili okrutnej bohaterki, nie chciałam zmieniać jej jako postaci hidtorycznej. Czytając o niej stwierdziłam, że była to kobieta na miarę tamtych czasów, mieszkająca na niebezpiecznych kresach, żona zagończyka, regimentarza, chadzająca z nim na Tatarów. Musiała sobie radzić i radziła sobie świetnie, miała wybuchowy charakter, ale nie była zła. Zresztą gdyby naprawdę była, to Stefan by się z nią nie ożenił. To był bardzo pozytywny i spokojny człowiek. Oczywiście na miarę tamtych czasów i tamtego miejsca na mapie. Ja też nie chciałam, żeby książęta i ich demony wyszli na tych złych do szpiku kości. Raczej zależało mi na pokazaniu, że wojna wszędzie jest tak samo zła i tak samo zmienia ludzi, czy tam anioły – upadłe bo upadłe, ale toć to zawsze anioły.

Koń jaki jest każdy widzi, a i tak darowanemu w zęby nie zaglądasz.

Hej

Masz źle zapisane dialogi, a liczby zapisujemy słownie. Jeszcze jakieś usterki się zdarzały, ale głównie poradziłbym popracować nad dialogami.

Całość jest dość… szalona. Połączyłaś tutaj masę motywów i wyszło trochę takie campowate kino klasy B, które ma swój niezaprzeczalny urok. Bardzo spodobał mi się pomysł na wciągnięcie wojsk polskich do piekielnej wojny, a sam wstęp – praktycznie obyczajowy – uważam za ciekawy.

W takim opowiadaniu trudno szukać logiki, ale przede wszystkim – gdzie broń palna? Husaria miała pistolety, proch był już wtedy znany od stuleci, armaty szalały na polach bitew, a tu nawet wystrzał nie pada. Piekło zdaje się bardzo zacofane.

Trudno mi odnieść się do bitew, bo są opisane dość pobieżnie, ale nie, kawaleria nie przejdzie przez pikinierów, tym bardziej klinem. Husaria niby pokonywała oddziały pikinierów, ale z tego, co wiem, to nie była norma. Hiszpańskie Tercio i taktyka pike and shoot długo dominowały na polach bitew nie bez powodu.

Nie wiem, skąd pomysł na piosenki – zupełnie nie pasują do opowiadania, robią z niego parodię i czemu mają służyć? Nie wiem. Słabo to wyszło.

Ogólnie widać pośpiech i brak jasno określonej, spójnej wizji, ale miało to swój urok.

Pozdrawiam

Ciekawy pomysł i szkoda, że zabrakło trochę “doszlifowania”. Czytało mi się całkiem fajnie do momentu tych piosenek, mocno mi “zgrzytały” w tym kontekście. Myślę, że polska husaria nawet na piekielnej wojnie z fantazją śpiewała by “Bogurodzicę” idąc do walki ;)

Jak zauważył kolega wyżej, broń palna była bardzo ważnym elementem wyposażenia towarzyszy pancernych i szkoda, że tego tu zabrakło.

Lubię klimaty szlachecko-diabelskie od czasów opowieści o Borucie i ten kresowo-piekielny też mi się spodobał.

Pozdrawiam.

Na szukanie lepszego świata nigdy nie jest za późno.

Zanais te liczebniki poprawiłam chyba wszystkie. Nad dialogami siądę. Pośpiech był, ale przy pisaniu, bo tło historyczne, demonologie i batalistykę miałam mocno dopracowane, bo zabrałam się za to wcześniej. Na porządne sprawdzanie i dawanie do czytania moim etatowym korektorom już całkiem czasu brakło.

Zgadzam się z Tobą, że jakaś tam kawaleria nie przejdzie przez pikinierów, ale nie zgodzę się, że nie przejdzie ciężka jazda, zwłaszcza rycerstwo zakute od stóp do głów w stal razem z końmi, mające dogodne warunki do szarży.

Rys historyczny na szybko: 331 r. p.n.e. pod Gaugamelą jazda macedońska hetajrów gromiła nieśmiertelnych uzbrojonych min. w piki, 1066 r. pod Hestings jazda normańska atakująca pod górkę spieszonych rycerzy Haralda (ciężkozbrojni) stojących za murem z tarcz, uzbrojonych też min. w piki/kopie pokonała (choć tam bardziej fortel zadziałał). Husaria kontra piki i muszkiety: szarżowali z powodzeniem: 1601 Wenden, 1601 Kokenhausen, 1605 Kircholm, 1610 Kłuszyn – a tam musieli jeszcze przejść umocnienia w postaci płotów i kobylic.

Z dyskusji historyków na kilku forach wyszło mi, że jeśli postawić legiony naprzeciw ciężkiej jeździe rycerskiej, to w pierwszej bitwie legiony nie mają szans (do drugiej nie dopuszczą, a w trzeciej będą już wiedzieli jak walczyć i wynik jest otwarty).

Z technicznego punktu widzenia: pilum legionisty ma niewiele ponad 2 metry, a sarissa 6. Do tego sarissy są giętkie, więc myślę, że żołnierz przyzwyczajony do pilum miałby duży problem z posługiwaniem się sarissą, bo to zupełnie inna bajka. Poza tym na tego legionistę szarżuje cwałem zakute w zbroje jakieś 800 – 1000 kg rycerza z koniem. Wcale nie jest łatwo trafić tak, żeby konia uszkodzić, bo zbroja jest zaokrąglona i odbija ostrze. Wystarczy oglądnąć Ogniem i mieczem, jak Podbipięta szarżował i kruszył piki, a jego koń miał tylko napierśnik.

Z magicznego punktu widzenia mojego wymyślonego seolu: ci rycerze to była elita piekielna, a na ich czele stanęły cztery najpotężniejsze upadłe anioły, w tym anioł śmierci. Legioniści – zwykłe demony niższej rangi – srali po nogach.

 

Zanais i Koryu

Po pierwsze – piosenki musiały być, bo od nich zaczął się pomysł. Poza tym temat konkursu to magia i miecz, no więc wymyśliłam na potrzeby opowiadania magię pieśni. Może być magia krwi, magia żywiołów, magia światła i cienia, no to ja mam magię pieśni jako odmianę magii słowa.

A do tego akurat refrenu To hell and back świetnie się robi galopy wyciągnięte, więc do szarży jak znalazł.

Husaria nie atakowała śpiewając Bogurodzicę (a ja akurat tej pieśni nie lubię), tylko wrzeszcząc Jezus Maryja. Moi wykrzykują vea hostibus, bo lepiej brzmi jako okrzyk wojenny niż vea victis.

Po drugie w seolu przepełnionym magią żadna broń palna nie działają, bo by mi koncepcję rozjechało kompletnie. To jak u Andrews w Atlancie, przychodzi fala magi i żadna broń palna, żadna technika nie ma racji bytu. Zresztą, jakby działała, to by Samael se tygrysy i pantery mógł równie dobrze ściągnąć. Przeca ich czas ziemski w ogóle nie obowiązuje, o czym wspomina Lucifer.

 

Poza tym dziękuję za przeczytanie.

Pozdrawiam.

Koń jaki jest każdy widzi, a i tak darowanemu w zęby nie zaglądasz.

Inanna

Zgadzam się z Tobą, że jakaś tam kawaleria nie przejdzie przez pikinierów, ale nie zgodzę się, że nie przejdzie ciężka jazda, zwłaszcza rycerstwo zakute od stóp do głów w stal razem z końmi, mające dogodne warunki do szarży.

Husaria ani tym bardziej Tatarzy, nie byli zakuci w stal od stóp do głów. Konie też nie. I konie nie są głupie, nie zaszarżują na mrowie zaostrzonych patyków. A nawet gdyby zaszarżowali, impet szarży traci się bardzo szybko, a wtedy powstaje problem.

Kawaleria to nie taran, który rozbija wszystko po drodze. To czołg dzisiejszego pola walki – wymaga wsparcia innych oddziałów.

Rys historyczny na szybko: 331 r. p.n.e. pod Gaugamelą jazda macedońska hetajrów gromiła nieśmiertelnych uzbrojonych min. w piki, 1066 r. pod Hestings jazda normańska atakująca pod górkę spieszonych rycerzy Haralda (ciężkozbrojni) stojących za murem z tarcz, uzbrojonych też min. w piki/kopie pokonała (choć tam bardziej fortel zadziałał). Husaria kontra piki i muszkiety: szarżowali z powodzeniem: 1601 Wenden, 1601 Kokenhausen, 1605 Kircholm, 1610 Kłuszyn – a tam musieli jeszcze przejść umocnienia w postaci płotów i kobylic.

Husaria pokonała formację pikinierów pod Kircholmem, ale Szwedzi mieli tam słabe opancerzenie i byli jeszcze słabo wyszkoleni w walce tą bronią. Wszędzie indziej husaria wymagała pomocy przy rozbijaniu formacji. Frontalna szarża na pikinierów z reguły nie jest dobrym pomysłem.

Z dyskusji historyków na kilku forach wyszło mi, że jeśli postawić legiony naprzeciw ciężkiej jeździe rycerskiej, to w pierwszej bitwie legiony nie mają szans (do drugiej nie dopuszczą, a w trzeciej będą już wiedzieli jak walczyć i wynik jest otwarty).

Legion walczył bez pik, to po pierwsze. Po drugie, to zupełnie inna epoka. Po trzecie, takie symulacje są bez sensu – modernizacja broni wymuszała modernizację pancerzy i tak w kółko. Tak samo z taktyką. Równie dobrze piekło mogłoby mieć Komanczów i husaria też by ich pokonała. 

pilum legionisty ma niewiele ponad 2 metry, a sarissa 6. Do tego sarissy są giętkie, więc myślę, że żołnierz przyzwyczajony do pilum miałby duży problem z posługiwaniem się sarissą, bo to zupełnie inna bajka.

Jak wyżej – dajesz piekłu legiony, a stawiasz naprzeciw formację co najmniej tysiąc lat późniejszą.

Wcale nie jest łatwo trafić tak, żeby konia uszkodzić, bo zbroja jest zaokrąglona i odbija ostrze. Wystarczy oglądnąć Ogniem i mieczem, jak Podbipięta szarżował i kruszył piki, a jego koń miał tylko napierśnik.

Przykro mi, ta scena jest idiotyczna, a formacja pikinierów w niej składa się z trzech kolesi, którzy specjalnie celują w napierśnik konia. Możesz tak samo przywołać śmieszną scenę z Potopu, gdy w końcowej bitwie paru pikinierów stoi z metr od siebie w pojedynczej linii i próbuje powstrzymać husarię :) Formacje pikinierów rządziły przez długi czas na polach bitew i kawaleria nie mogła im z reguły zagrozić. 

Z magicznego punktu widzenia mojego wymyślonego seolu: ci rycerze to była elita piekielna, a na ich czele stanęły cztery najpotężniejsze upadłe anioły, w tym anioł śmierci. Legioniści – zwykłe demony niższej rangi – srali po nogach.

I gdzie tu napięcie? Aha, jeśli srali po nogach, to już dawno by uciekli i do starcia by nie doszło.

Po pierwsze – piosenki musiały być, bo od nich zaczął się pomysł. Poza tym temat konkursu to magia i miecz, no więc wymyśliłam na potrzeby opowiadania magię pieśni. Może być magia krwi, magia żywiołów, magia światła i cienia, no to ja mam magię pieśni jako odmianę magii słowa.

Magia pieśni jak najbardziej, ale nie TYCH pieśni. Robi zupełny absurd piosenka po angielsku (chyba Sabatonu?) – niszczy immersję opowiadania.

Po drugie w seolu przepełnionym magią żadna broń palna nie działają, bo by mi koncepcję rozjechało kompletnie.

A gdzie o tym jest w tekście? Może przegapiłem.

Zresztą, jakby działała, to by Samael se tygrysy i pantery mógł równie dobrze ściągnąć. Przeca ich czas ziemski w ogóle nie obowiązuje, o czym wspomina Lucifer.

Chodzi o czołgi, nie zwierzęta, ale dopiero po chwili zrozumiałem. Wiesz, jeśli czas ziemski ich nie obowiązuję, to powinien wziąć mongolskich konnych łuczników.

Pozdrawiam

 

Gdyby to był esej z dziedziny historii wojskowości, to pewnie wziąłbym udział dyskusji na temat potencjału użytych formacji, zastosowanych taktyk i uzbrojenia, itd.. Sporo jest tu bowiem elementów, które mogą budzić wątpliwości, lub dawać asumpt do rozważań “co by było gdyby…”

Przypuszczam też, choć w tej dziedzinie czuję się mniej kompetentny, że angelolodzy i demonolodzy też wyszukaliby jakieś nieścisłości. 

Tyle tylko, że to nie jest esej ,a opowiadanie fantastyczne wykorzystujące realia historyczne epoki, którą lubię. Dlatego uważam, że autor ma prawo trochę zabawić się przekazem historycznym i naciągnąć go do swojej wizji. Dixi :) Według mnie to dobry koncept. Historia mnie wciągnęła. Opowiedziana jest ze swadą i dobrze się ją czyta. Co prawda, ja też spodziewałem się, że rycerstwo zaśpiewa “Bogurodzicę”, to byłby czad:) Ale niech już będzie “Mały rycerz”. Gdybyś pokusiła się na stylizowane tłumaczenie na staropolski, to i Sabaton by tak nie raził.

 Z uwag “poważnych”, mam tylko jedną: Z opisu bitwy wynika, że główne uderzenie armii piekielnych konfederatów szło od frontu, a uderzenia pomocnicze z obu flank. Zatem osie ataku były do siebie mniej więcej prostopadłe. Skoro więc husarze widzieli że”… po prawej stronie Samael z rycerstwem utknęli wbici w cesarskie legiony”, to “osiem książęcych legionów [idących] przeciw cesarskim” powinno mieć husarię po lewej. Nawet w Seolu :)

 

 

 

czeke lewej, lewej. Już poprawiłam. surprise Dzięki za wyłapanie tej wtopy.

 

Każdy z nas ma inny gust muzyczny i czuje magię w innej pieśni. Moje demony dokładnie pod mój gust na polu bitwy Sabaton, a na popijawie Łydkę Grubasa wyją. Nie musi się to podobać wszystkim i ja to rozumiem, przyjmuję, ale to moja wizja panów piekielnych. Choć może i kontrowersyjna.

Rozważania na temat wyniku ataków poszczególnych formacji na inne i nie mają sensu, bo historia często pokazuje, że teoria swoje, a rzeczywistość swoje. Zresztą to nie miejsce na to.

 

Jedno tylko dodam, bo konie to mój konik i nie dam rady przemilczeć.

Zanais dobrze wyszkolony koń idzie tam, gdzie go jeździec prowadzi. Na ludzi, na mur, w ogień i na piki też.

Koń jaki jest każdy widzi, a i tak darowanemu w zęby nie zaglądasz.

Zanais dobrze wyszkolony koń idzie tam, gdzie go jeździec prowadzi. Na ludzi, na mur, w ogień i na piki też.

Nie.

Inaczej formacje pikinierów nie miałyby sensu, tym bardziej kwadraty piechoty. Dopóki formacje pikinierów stały twardo i nie łamały się, żadna szarża ich nie przejdzie.

Ale wracając do opowiadania, widzę, że swój gust muzyczny dajesz do opowiadania, tylko nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę, że czytelnik może pasknąć śmiechem na “małego rycerza” i Sabaton w piekielnej bitwie. I dlaczego oni śpiewają po angielsku? Ech, kończę dyskusję. Zrobiłaś jak chciałaś i nic mi do tego.

Powodzenia w konkursie.

 

Zapytam tak: Jeździsz/jeździłeś konno? Bo ja tak i mocno siedzę w temacie. Mam też kumpelę, która robi swoje konie do rekonstrukcji i do filmów. Konia – z założenia każdego – robi się tak, żeby szedł w pomocach, gdzie go jeździec pokieruje, koniec kropka. Inaczej nie dało by się jeździć, nie mówiąc o skokach czy krosach. W potędze skoku jedziesz koniem na mur, bywa ponad 2 metry, a konie kaskaderskie biegną w ogień.

Prawdziwy koń bojowy – rycerski/husarski – zaczynał się od wyboru odpowiedniego osobnika o odpowiednim charakterze i potem było minimum 2 lata żmudnego szkolenia zanim w ogóle w pole go wzięli.

 

Lubię jak czytelnik parska śmiechem. A śpiewają w oryginale, po prostu. Przeca między sobą gadają pewnie po seolsku, bo raczej nie po polsku.

Koń jaki jest każdy widzi, a i tak darowanemu w zęby nie zaglądasz.

Przybiegłam skuszona militarnymi klimatami i althistorią, ale, niestety, tekst mnie mocno rozczarował. Po tytule spodziewałam się, że będzie jakoś związany z Teofilą (skądinąd raz masz błędnie nazwisko: Chmielewski), choć nie przypuszczałam, że o niej samej – z krainy fantasy wywinęłaś się Seolem, okej.

 

Opisani ludzie to postacie historyczne, co do jednego.

Więcej tu mitycznych demonów niż ludzi, w dodatku tych ostatnich nie bardzo opisujesz, ale niech Ci będzie.

 

I ogólnie uważam, że pomysł na to, żeby Chmieleckiej dać tożsamość Lilith oraz historię, przewrotną, paktu z piekłem, jest dobry. Twist na końcu jest tu może wręcz najlepszy. I to mogła być świetna historia. Ale całość kompletnie jak dla mnie nie wybrzmiewa. Może to kwestia pośpiechu, nie wiem.

 

Opowiadanie składa się z kilku części: najpierw dostajemy infodump, a że I Rzeczpospolita i ogólnie nowożytność to nie moja specjalność, zajrzałam sobie do pierwszego lepszego artykułu dla szczegółów – i w zasadzie to jest streszczenie tego, co zapewne w wielu dostępnych w necie artykułach można znaleźć. Bardzo mało tam autorskiej, literackiej inwencji, choćby i w sposobie opowiedzenia. Dajesz długą ekspozycję z biografią bohaterki i jej męża, dwa pierwsze akapity jeszcze się bronią, ale dalej to już jest streszczanie. Infodumpem załatwiłaś też sytuację w piekle, niestety.

 

Potem jest krótka scena, w której piekielnicy “kupują” pomoc Chmieleckiej, w miarę okej. Aczkolwiek niestety można się domyślić, że jak zwykle w układach z piekłem czy ogólnie siłami nadprzyrodzonymi będzie jakiś haczyk, który bohaterka przeoczy, i kłopot. No i jest – że ukochany mąż nie będzie nieśmiertelny albo przynajmniej długowieczny i odporny na choroby. To jest ograne i typowe dla takich opowieści, ale niech będzie. Chciałaś iść za historią, więc umarł jak historyczny Stefan, a i losy dzieci potoczyły się tak samo (aczkolwiek podstępu ze ślubem syna trochę fabularnie szkoda, bo w ogóle po macoszemu potraktowałaś to “drugie życie”).

 

Potem jest dłuuuuuuga sekwencja walki. I tu niestety, podobnie jak u wielu przedpiśców, moja niewiara spadła z kołka, na którym była zawieszona, bo ja również nie kupuję takiego rozegrania bitwy. A już argument z filmowego “Ogniem i mieczem”, hmmm…

W każdym razie z “moich” czasów mogę dorzucić argument, że jednym z największych błędów pod Waterloo (1815) była szarża kawalerii francuskiej na czworoboki angielskiej piechoty. Problem był tam taki, że zabrakło wybitnych dowódców jazdy (nie będę się tu wdawać w powody, bo zrobi się kilometrowy offtop), a kawalerią dowodził marszałek Ney, którego ogromne doświadczenie było jednakowoż w piechocie. No i poprowadził frontalny atak, jakby miał pod sobą piechotę… A dodajmy, że po XVIII wieku, kiedy kawaleria była wykorzystywana głównie do celów zwiadowczych i pościgowych, okres napoleoński to triumfalny powrót tej formacji do czynnej walki, masz zarówno lekką jak i ciężką kawalerię i tak dalej.

Masz nawet wielkie, ważne i rozstrzygające szarże kawaleryjskie, ale w zupełnie innych warunkach. Może jeszcze gdybyś tu zaadaptowała Somosierrę, to dałoby się ten pomysł uratować. Bo warunki troszkę podobne w sensie wąskiego terenu, choć tam jednak głównie chodziło o neutralizację artylerii, no i konnica nie działała sama, miała wsparcie, zarówno piechoty jak i artylerii.

W zasadzie coś takiego, czego byś chciała, to szarża kawaleryjska pod Eylau, ale też nie te warunki: po pierwsze pod Eylau rozstrzygająca faza z tą szarżą to jest faza końcowa, chodziło o zakończenie ciągnącej się przez wiele godzin rzezi. Po drugie tam była szarża ok. 12 tys. konnych! (Jedna z najliczniejszych szarż w historii w ogóle, a chyba największa, jeśli chodzi o jedną masę ludzko-końską zastosowaną po prostu jako rozwiązanie siłowe). To jest rzeczywiście siła zdolna zmieść prawie wszystko, a co dopiero zmęczonych po całym dniu walk na mrozie piechurów, nieuszykowanych i tak dalej. No i tam dowodził Murat, który chyba miał wśród przodków centaurów ;)

Oczywiście masz też zwycięską szarżę lekkiej kawalerii pół wieku później pod Bałakławą, ale po pierwsze nie na czworobok piechoty, ale na baterię artyleryjską, a poza tym zostało to okupione tak wysoką ceną, że nie wiadomo, czy było warto. (Pomińmy kwestię tego, że rozkaz był nie atakować, ale został zlekceważony z powodów proceduralnych przez idiotę).

 

Dalej: sarissy zostały wprowadzone w armii macedońskiej Filipa II właśnie po to, żeby stanowić przeszkodę nie do przebycia dla kawalerii (głównie w zamierzeniu perskiej), bo do piechura uzbrojonego w sześciometrową lancę po prostu konnica się nie przedrze. I to działało. Owszem, Macedończycy również zwyciężali dzięki konnicy, niemniej pod Cheroneą to manewr Aleksandra z flanki uratował bitwę, a nie frontalny atak. Tak naprawdę konnica w ataku frontalnym była stosowana nader rzadko. Oraz, jak już wspomniano, nie walczono zakutymi całkowicie w zbroje ludźmi ani końmi, większość takich uzbrojeń jest turniejowa. Na dodatek zbroja, zarówno ludzka jak i końska, jest elementem defensywnym, a nie ofensywnym, i ciężka konnica oczywiście miała przewagę siły i mogła walczyć skuteczniej w bezpośrednim starciu, niemniej nawet dziewiętnastowieczne kirysy to uzbrojenie, a nie broń. Nie służyły do ataku.

Wracając jednak do sariss – czy one się sprawdzą w szyku legionowym? Nie zawsze przemieszanie elementów broni czy uzbrojenia z różnych porządków daje przewagę. Taktyka działania legionu była inna niż falangi macedońskiej, co więcej, wg podobnej symulacji, o jakich piszesz, legiony wygrywały. Co nie dziwi, bo jak też już ktoś wspomniał, technika wojskowa to postęp (i motor postępu), więc sytuacje, kiedy starsza okaże się skuteczniejsza od nowszej, są nader rzadkie. Pomińmy już fakt, że jak pokazała wojna z Pyrrusem, główną przewagą rzymskich legionów była ich liczebność i zastępowalność (kwestia rezerw, które paradoksalnie wprowadzi z powrotem dopiero pruska reforma Scharnhorsta po 1807, a naprawdę po 1813 roku, co w ciągu pół wieku zapewni Prusom kolosalną przewagę nad resztą Europy).

Natomiast zasadniczo sporo innych wielkich i słynnych szarż kończyło się porażką, bo były źle wymierzone.

 

Nie kupuję też wyjaśnienia, że atak na tabory odciągnie część wojska. Jeśli mamy przed sobą decydującą bitwę, której wynik wisi na włosku, to nie przejmujemy się taborami i nie odsyłamy do ich obrony oddziałów. A tak w ogóle po co piekielnym wojskom tabory?

 

Ale przechodząc do fabularnego znaczenia starcia. To mnie też nie przekonało, bo ono zajmuje większość tekstu, ale z opisów – budzących spore kontrowersje, jak widać – niewiele dla fabuły wynika. Po bitwie mamy streszczenie tego, co dalej, twist i koniec, plus mocno infodumpowate, choć lakoniczne, wyjaśnienie, dlaczego Lilith zamieniła się w wiedźmę. Trochę zachwiane proporcje, jak na mój gust.

Opowiadanie jest o Teofili, jej pakcie i jej tożsamości. Prosiłoby się po pierwsze, żeby ona miała jakieś przebłyski swojej niezupełnie tylko wiedźmiej natury, to po pierwsze. Po drugie jej przywiązanie do męża jest mocno deklaratywne, a potem drugie spotkanie i tak dalej całkowicie pominięte w tekście. A szkoda, bo to był materiał na opowiadanie o bohaterce. Raczej bitwa powinna była zostać w tle, bo ona jest tu najmniej ważna, a całkowicie przytłoczyła fabułę.  

I naprawdę szkoda mi tej Teofili-Lilith, włącznie z ciekawym znaczeniem imienia Teofila… To można było tak cudownie ograć!

 

Fabularnie jest też zbyt prosto. Bohaterom wszystko się udaje, każdy podstęp wychodzi, nie ma żadnych realnych przeszkód, a akurat w tym tekście by się przydały. Trzeba sforsować rzekę – mamy demona z siostrą na właściwym miejscu! I tak dalej. Nagle całe zagrożenie okazuje się w sumie śmieszne, bo łatwo je całe obejść kilkoma prostymi sztuczkami. Nie ma poczucia zagrożenia.

 

Jest też dużo drobnych usterek, ale czytałam z komórki, więc nie wynotowałam, zwłaszcza że imię ich legion. Szwanuje interpunkcja, zapis dialogów, ale także np. powinno być “vae” nie “vea”; nie rozumiem też dlaczego Asmodeush w zapisie angielskim, przez “sh”? Lucifer w sumie też najbardziej z angielska brzmi. Stylizacja, archaizacja – bardzo takie sobie, zrezygnowałabym.

 

Jeszcze światotwórczo:

 

Nie kupuję dwudziestowiecznych piosenek, nawet jeśli od nich jako inspiracji wziął się pomysł. W ustach demonów: proszę bardzo, sugerujesz, że one sobie swobodnie poczynają z czasoprzestrzenią (trochę nawet zbyt swobodnie, bohaterom literackim przydają się ograniczenia). Ale ludzi Teofili? Jeszcze ten angielski? To naprawdę jest nagły komiczny wtręt w tekście. A żeby było zabawniej, to jeśli już nie Bogurodzica, którą ktoś sugerował, to o Chmieleckim były pieśni – i podejrzewam, że one były jakoś tam inspiracją dla “W stepie szerokim”… I byłyby super na miejscu, bo na dodatek trigger dla bohaterki. Jeśli koniecznie chciałaś zaznaczyć piosenkową inspirację, to daj motta, będzie mniej kontrowersyjnie.

 

Nie kupuję też tłumaczenia odnośnie broni palnej. Tzn. kupiłabym, gdyby to było w tekście, w świecie przedstawionym, że ona coś tam niekompatybilna z magią piekieł, a nie komentarzu autorki. Bo tekst opublikowany normalnie staje oko w oko z czytelnikiem, bez możliwości tłumaczenia się przez autora.

 

Z całkowitych zapamiętanych drobiazgów: wszelkie pani, jejmość i inne grzecznościowe zwroty akurat tu małą literą, natomiast Anno Domini – dużymi!

Dwa akapity rozdzielone tylko jednym zaczynasz od “w tym czasie”, co też nie robi dobrego wrażenia.

 

Może ktoś przyjdzie z dokładniejszą łapanką.

http://altronapoleone.home.blog

Witaj.

 

Z technicznych – sugestie do przemyślenia:

Mam pytanie o nazwisko bohatera, bo raz piszesz Chmielewski, raz – Chmielecki; skoro to postać historyczna, to jest błędem rzeczowym

 

W łożnicy zawsze chętna, w dworze zaradna, dbała o niego, jego ludzi i dwór, a podczas jego nieobecności twardo, acz sprawiedliwie sprawowała rządy. – powtórzenie

Nieszczęście stało się z początkiem anno domini 1624, gdy przyszło im potykać się z Isztemirem Murzą. – tu nie mam pewności, czy można małymi literami; zamieszczonej na końcu postaci historycznej znaleźć nie umiem, kto to? ; co do wspomnianego roku i całego tego akapitu, czy mam rozumieć, że wtedy zmarł Stefan Chmielecki? I ten Murza też wówczas zginął?

– Witaj, piękna Pani, jestem Roch Starski – zwroty grzecznościowe w dialogach piszemy małą literą; takich usterek jest dość dużo

– Masz waćpan czelność – uniosła się kobieta, – męża jeszcze nie pochowałam. – przecinek zbędny; zapis dialogów warto jeszcze podszlifować

Jam książe piekielny Astaroth, szacunek okaż, Wiedźmo. – literówka; wiedźma – małą

Chmielecka nie była strachliwą kobietą, ale jako czarownica znała imiona 72 demonów i wiedziała, że przybył jeden z najwyższych diabelskich magnatów. – liczebniki wyrazami piszemy

W seolu lepiej poradzisz sobie od choćby najbieglejszego w sztuce wodza, który nie dysponuje mocami. – co tu miało być? ; w polu?; aha, dalej widzę, że to wymyślona, chyba kraina, czy nie powinna być zatem pisana wielką literą?

Mogę sprawić, że ta śmierć, (zbędny przecinek?) nigdy się nie zdarzy, a ty będziesz miała męża, zaś twoi synowie ojca – uśmiechnął się z mrokiem w oczach.

Wszyscy siedzieli (przecinek?) ponuro wpatrując się w Teofile. – literówka

– Ja jestem gotowa poświęcić wszystko, (zbędny przecinek?) dla ratowania męża, choćby duszę nieśmiertelną.

– My dla naszego ukochanego regimentarza, to choćby i w piekielnych światach walczyć będziem – powiedział poważnie Jan Dzik, przyjaciel Stefana, a rodzony brat Chmieleckiego – Krzysztof kiwnął głową. – tu się pogubiłam, kto był bratem zmarłego i czy Jan dalej mówił, że Krzysztof kiwa głową? (ze zdania tak wynika)

 

A zatem kwestie językowe są do szczegółowej poprawy, ja już reszty nie wypisuję.

 

Wiek XVII był szczególny w naszej historii i to z wielu powodów. Wszechobecna wówczas łacina z pewnymi „elementami” ojczystego języka pozwalała na stworzenie w tym opowiadaniu oryginalnej pieśni, niestety zaproponowana przez Ciebie całkowicie nie pasuje mi do tematyki oraz fabuły i nie współgra z resztą tekstu. Pomysł na tytułową bohaterkę uwikłaną w niecne plany demonów jest ciekawy. Opisy scen walki – jak rozumiem – przesiąknięte są wymyśloną przez Ciebie fantastyką, daleką od realnych. Trzeba pamiętać, że to dość ryzykowne podejście, ponieważ na konkurs Portalu fantastycznego o magii i mieczu wybrałaś jednak opisy postaci oraz wydarzeń autentycznych, jakie miały miejsce w historii, stąd też trzymanie się logicznych realiów czasem jest konieczne, aby czytelnicy uwierzyli w to, o czym czytają.

Pozdrawiam serdecznie, powodzenia. :)

Pecunia non olet

drakaina dobra wiwisekcja. Akurat inspirację na szarżę ciężkozbrojnego rycerstwa to ja z wojny stuletniej brałam, krucjat i Grunwaldu. Także zupełnie inna epoka od Samosierry. No i sarrisy nie sprawdziły się w szyku legionowym, dane żołnierzom bez odpowiedniego szkolenia.

Ludzie Teofili oprócz inkantacji Pieśni o małym rycerzu darli się na polu walki vae hostibus, więc nic z angielskim współczesnym wspólnego nie mieli, aż tak nie odleciałam.

Ale ogólnie odleciałam i było się mierzyć z drogą krętą, żeby zawrzeć to wszystko co chciałam, a o czym w większości piszesz, że brakło. Inną razą, wesele miałam na łbie, a świadkowałam, więc czasu brakło.

Dzięki za przeczytanie i fajny wykład historyczny.

drakaina, bruce poszukam tego Chmielewskiego gdzie mi się wtranżolił bez pardonu, bo oczywiście Chmielecki ma być.

Bruce, no z tym seolem – Seolem, to miałam problem, bo ja bym pisała dużą, ale we wszystkich źródłach piszą małą, no i poszłam z trendem.

Krzysztof Chmielecki był bratem Stefana.

Isztemir Murza syn Kantymira Murzy, zginął w tej potyczce w 1624 natomiast Chmielecki dostał strzałą w bok i musiał dowództwo oddać przyjacielowi Janowi Dzikowi. Nie umarł wtedy, to mój wymysł, że zginął, ale Teofila go uratowała paktując z diabłami. Potem była Biała Cerkiew 1626 gdzie Chmielecki pobił dużo liczniejsze siły tatarskie, za co został wojewodą kijowskim. W 1630 zmarł prawdopodobnie otruty przez konkurentów do tytułu.

Dzięki bruce za komentarz, i że chciało ci się te wszystkie literówki powyłapywać.

Koń jaki jest każdy widzi, a i tak darowanemu w zęby nie zaglądasz.

Chmielewski jest w pierwszym akapicie.

 

I, pliiiz, Somosierra, nie wiem, skąd się w polszczyźnie ta Samosierra wzięła, ale jest dziwolągiem bez żadnego uzasadnienia ;)

 

Oczywiście, zakładałam, że brałaś wzorce z epok wcześniejszych, moje przykłady to raczej uzupełnienie tego, o czym pisali przedpiścy w kwestii kawalerii, bo akurat znam się na nieco innych czasach, a problem wtedy pozostał podobny… Kawaleria vs. uszykowana defensywnie piechota – bad idea.

 

Co do angielskiego, indeed to demony, ale i tak to łamie “decorum” opowiadania i jest z innej bajki ;)

 

Może przerób to na wersję długą, pozakonkursowo. Szkoda Teofili ;) Na portalu wolno poprawiać, redagować, nawet wrzucić nową wersję (choć lepiej wtedy zaznaczyć to w przedmowie).

http://altronapoleone.home.blog

Masz świetne pierwsze zdanie. Od razu mnie zaciekawiło. Podobała mi się też stylizacja językowa początkowego fragmentu, chociaż nie żałowałam, kiedy zniknęła.

 Bardzo spodobał mi się pomysł na piekielny rajd, a twist zaskoczył. Szkoda, że nie miałaś więcej miejsca, na stopniowe budowanie napięcia i pogłębianie postaci. Widać w tym tekście twoją znajomość historii i oczytanie, chociaż chwilami miałam wrażenie, że nawiązania oraz strategia próbują wybić się ponad bohaterów. Teofila jest bardzo ciekawą postacią kobiecą, chętnie przeczytałabym o niej więcej i śledziła wydarzenia właśnie z jej perspektywy. Zdaję sobie jednak sprawę, że ciężko byłoby ci inaczej poprowadzić narrację. I tak udało ci się upakować w limit całkiem rozbudowaną fabułę oraz szereg bohaterów. 

Widziałam w komentarzach dyskusję na temat tekstów piosenek. Mnie niestety też one zazgrzytały. Nie wpasowały się w nastrój i trąciły groteską.

Opowiadanie przeczytałam z przyjemności i klikam do biblioteki. Powodzenia w konkursie!

I ja dziękuję, pozdrawiam serdecznie i życzę powodzenia. :)

Pecunia non olet

ośmiornica dziękuję za przeczytanie i miły komentarz.

 

Prawda jest taka, że skoro Inanna napisała, to kontrowersja musi być. Nie było rzekomego gwałtu mamy Sabaton w piekle cheekywink

 

W ogóle to oni w tym piekle mieli dłużej siedzieć i walczyć, a nie tylko na jedną bitwę się stawić, a Teofila miała mieć swój oddział kresowych nieludzi i drabów spod stryczka. Wtedy miałabym też miejsce na opisanie relacji z książętami. No ale nijak bym się do 25 000 znaków nie zmieściła. Pozbieram wszystkie wywalone fragmenty i opiszę od A do Z całą historię, choć nie w tej chwili, bo wałkuję dwie bajki dla dorosłych, takie bardziej w moim stylu.

 

drakaina tak zupełnym offtopem, jako ciekawostkę: czytałam ostatnio esej jakiegoś historyka na temat rycerstwa i właśnie rycerskiej ciężkiej konnicy. Gość wysuwa tezę, że rycerstwo w tej formie zniknęło z pola walki wcale nie dlatego, że było nieskuteczne, a dlatego, że było przede wszystkim za drogie. Pancerze coraz lepsze, cięższe w odpowiedzi na coraz lepsze uzbrojenie defensywne, to i konie coraz mocniejsze, większe być musiały, żeby tego rycerza z tą zbroją i orężem dźwigać. Do tego szkolenie, utrzymanie całej ekipy, bo ten rycerz nie był samotnym elektronem. To się zaczęły robić horrendalne kwoty, bo przecież jeden ogier bojowy nie wystarczy, a giermkowie też potrzebowali po kilka koni. Mało kogo zaczęło być na to stać.

Poza tym arystokratyczne rycerstwo było mało karne i średnio słuchali rozkazów, bo tam każdy chciał być gwiazdą. Nie przebywali na co dzień ze sobą, więc mieli trudności we współpracy. Dodatkowo mieli tendencję do zupełnego lekceważenia formacji nie rycerskich – Crecy i Azincourt się kłania. Lepiej w te klocki wypadały zakony rycerskie, ale ich epoka jako formacji bojowych, też odchodziła do lamusa i też głównie z powodu kasy.

Facet dowodzi, że ciężka konnica z dobrze przemyślaną taktyką i dobrze dowodzona jest praktycznie nie do zatrzymania, co pokazuje nasza husaria. Takie czołgi tamtych czasów.

Koń jaki jest każdy widzi, a i tak darowanemu w zęby nie zaglądasz.

Nie znam się na średniowieczu, nigdy mnie nie jarało, ale rzekłabym, że po prostu to się stało technologicznie ślepym zaułkiem (rycerz kontra rozwój artylerii?), a zatem finansowo – jak piszesz – dalszy wyścig zbrojeń w tym kierunku był nieopłacalny. Technologicznie zresztą też, bo po prostu nie było materiałów, które by wystarczyły na zniwelowanie szkód wywołanych przez kulę armatnią, zwłaszcza od kiedy one z kamiennych zrobiły się żelazne. O bardziej skomplikowanych pociskach artyleryjskich już nie mówię, a one wchodzą dość wcześnie. Zresztą na kulę dużego kalibru to chyba nawet nowoczesne kevlary by nie wystarczyły, ale też się nie znam. Po prostu nic, co da się założyć na człowieka, nie pozbawiając go mobilności, nie “wchłonie” takiej energii kinetycznej.

Natomiast rozwój zawodowych oddziałów, dyscypliny i tak dalej, to jeszcze osobna ścieżka.

Co do ciężkiej konnicy – tak, ale to musi być masowy atak. Pod Wiedniem to ponoć 18 tys., rozłożone na bodaj cztery grupy natarcia, co daje po kilka tysięcy konnych w każdej grupie. Pod Eylau – 12 tys. wprawdzie nie tylko ciężkiej kawalerii, ale zmasowanej tak, że znów – za duża siła kinetyczna :D Niemniej to nie zadziała przy kilkusetosobowym oddziałku.

 

Ale jakbyś na tekst trafiła, to chętnie zajrzę. Mam gdzieś książkę “Historia kawalerii”, ale niestety jestem w trakcie przeprowadzki i ona jest na jakiejś stercie już na nowym XD

http://altronapoleone.home.blog

Ciężka kawaleria była używana jeszcze po średniowieczu, ale w końcu rozwój broni prochowej odesłał ją do lamusa.

Nawet wcześniej wieśniak z kuszą mógł zabić rycerza w zbroi. Dlatego kusze były “ekskomunikowane”. 

Ciężka kawaleria była jeszcze w XIX wieku (choć praktycznie z niej zrezygnowano w XVIII), ale oczywiście to zupełnie inna kawaleria niż średniowieczna czy nowożytna. Niemniej mogła np. łamać szyk piechoty, udzielać wsparcia własnej piechocie i zasadniczo brała bezpośredni udział w walce. Natomiast paradoksalnie lekka kawaleria, ze względu na dużą mobilność, zwrotność, lepiej się sprawdzała przeciwko wczesnonowoczesnej artylerii, bo oczywiście nie chodziło o rozwalenie armaty, tylko wyeliminowanie jej załogi, a tu szybki, zwinny kawalerzysta mógł dokonać cudów. 

http://altronapoleone.home.blog

Pod Kłuszynem w 1610 Żółkewsi miał 2500 jazdy (i 200 piechoty) wg Sikory. Siły szwedzkie to 4000 doborowych żołnierzy: pikinerów-muszkieterów i rajtarii. Siły moskiewskie to między 15 a 20 0000 regularnego wojska, mieli też kilkanaście dział.

Husaria najpierw zaatakowała Szwedów przedzierając się przez postawione płoty i kobylice pod ostrzałem. Nie mogli się przebić od razu, więc zawracali i ponawiali atak, niektóre chorągwie i 10 razy. W bitwie, którą wygraliśmy, zginęło 80-100 żołnierzy i 200 koni, a następne 200 zostały ranne.

Także broń prochowa jeszcze w XVII w. nie dawała rady ciężkiej jeździe, choć 200 husarskich koni to ogromna starta.

Koń jaki jest każdy widzi, a i tak darowanemu w zęby nie zaglądasz.

No i pod Kłuszynem husaria miała spore problemy ze szwedzkimi wojskami i nie mogła ich przejść właśnie ze względu na piki i muszkiety. A co do strat, należy pamiętać, że często większość ofiar podczas bitwy stanowili żołnierze zabici podczas ucieczki. Kawaleria sprawdzała się bardzo dobrze w mordowaniu uciekającej piechoty.

Pod Kłuszynem morale rosjan w końcu nie wytrzymało i na widok którejś z kolei szarży husarskiej rzucili się do ucieczki. Wcześniejsze zatrzymywali.

Szwedów zginęło około 800, czyli 10 razy tyle co towarzyszy. Biorąc jednak pod uwagę, że ostrzał prowadziło 4000 żołnierzy, husaria nacierała po kilka razy i nie mieli otwartego pola, to nawet przyjmując 100 żołnierzy zabitych wydaje się małą liczbą.

Ofiary u uciekających Rosjan szły już w tysiące chyba.

Koń jaki jest każdy widzi, a i tak darowanemu w zęby nie zaglądasz.

Jeśli szacunki są prawdziwe, to na pewno. W każdym razie kawaleria jeszcze była długo używana, jak wspomniała zresztą Drakaina.

Historia mi się podobała dokąd była kresowa.

Szarże piekielne popsuły odbiór.

Stworzyłaś bohaterkę ciekawą, bo niejednoznaczną, kiedy stała się demonem niejednoznaczność prysła.

Lożanka bezprenumeratowa

Dzięki za przeczytanie i komentarz.

Jeśli przyjmiemy, że demony są jednoznaczne (jednoznacznie złe?) to masz rację.

Koń jaki jest każdy widzi, a i tak darowanemu w zęby nie zaglądasz.

Bardzo oryginalne opowiadanie :). Czytałam z zaciekawieniem i nawet diabły takie złe nie wyszły wink. Lubię historię, ale aż tak się nie znam. A że wychodzę z założenia, że piszemy opowiadania fantasy, a nie książki historyczne, więc mnie te rzeczy zupełnie nie przeszkadzają a i bitwę przyjmuję, taką jaką chciałaś by była. Niestety z piosenką (choć szanuję wybór autora) również myślałam, że zaśpiewają Bogurodzicę smiley. Idę kliknąć.

Cześć, Inanno!

 

Teofila nie była piękna. Postury zdrowej chłopki, włosy miała ciemne, a cerę śniadą, nieprzystającą szlachciance. Jej twarz była ładna, acz zwyczajna

powtórka

Wiedzieli, że armia uzurpatora stanęła w tzw. siódmej bramie.

tak zwanej – nie stosujemy skrótów.

– Abi poszedł po rozum – warknął Uzjel(-,) – mają ze trzy tysiące łuczników.

– Wystrzelają nas jak kaczki – kiwnął głową Samael(-,) – musimy inkantować zaklęcia ochronne.

przecinki do wywalenia – to się później powtarza.

Gdy uderzymy(+,) wszystkie siły skupią się na nas

przecinek dodać

 

Pieśni wydzieliłbym przynajmniej kursywą, żeby wyróżniały się w tekście.

 

Miejscami wieje zaimkozą.

Stylizacja spoko, momentami imponująca, choć czasami jakby wciśnięta na siłę składnia. Później się rozmyła, co może nie kłuje w oczy przy czytaniu (a wręcz bywa spoko, bo nastawiasz się na czytanie z pewnym wysiłkiem, a idzie coraz łatwiej), ale przy analizie tekstu już wychodzi dość wyraźnie.

Planowanie bitwy mnie znudziło. To był w zasadzie moment, od którego to opowiadanie zaczęło schodzić z fajnego poziomy na początku. Możliwe, że to co prześledziłem z mniejszą uwagą mogło wpłynąć też na odbiór końcowych scen, bo mnie już to po prostu nie kupiło.

Technicznie jest trochę rzeczy do poprawy, ale to da się wypracować :)

 

Pozdrówka i powodzenia w krokusie!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Chyba za późno przyszedłem, bo wszystko już zostało powiedziane.

Rzeczpospolita szlachecka raczej nie leży w obrębie moich zainteresowań, ale bardzo lubię grać w Cywilizację, więc scenariusz legiony vs. rycerstwo mnie przyciągnął. I, niestety, potwierdza się teza, że to, co jest fajne w grze, nie musi być takie w literaturze. :( Strasznie trudno mi było zawiesić niewiarę, bo a) legion nie walczy jak legion, b) dlaczego w piekle nadal są legiony, skoro demony mogą swobodnie przemieszczać się w czasie i w związku z tym powinny mieć dostęp do bardziej zaawansowanych formacji??? c) proch strzelniczy istnieje przynajmniej od XII w. i nie funkcjonuje na nie wiadomo jakich zasadach, więc nie wiem, czemu broń palna w Piekle nie działa.

Sabatona też lubię, ale z tego opka zrobił film klasy B (które, żeby nie było, lubię również). :P Przy śpiewających husarzach śmiechłem i zacząłem się zastanawiać, czy to na poważnie.

Wątek Teofili IMO najmniej ciekawy. Gdyby pozbawić ją głębi, wyszedłby z tego całkiem fajny kawał pulpowej rozrywki, a tak nie za bardzo wiedziałem, jak odbierać całość. :(

,,Nie jestem szalony. Mama mnie zbadała."

 

Monique.M dzięki za miły komentarz i klika.

Przynajmniej już wiadomo, czemu nie mogło tam być Bogurodzicy – bo wszyscy się tego właśnie spodziewali.

 

Krokus dziękuję za komentarz i wyciągnięcie błędów. Jak zawsze można na tobie polegać w tej kwestii.

Stylizacji językowej na początku jest więcej i jest bardziej widoczna, bo jesteśmy w Rzeczypospolitej. Potem jak są rozmowy między demonami nie ma stylizacji, bo oni po staropolsku nie gadają, chyba że bezpośrednio do ludzi.

Końcówka najsłabsza, bo już się goniłam z czasem – przyznaję się bez bicia.

 

SNDWLKR dziękuję, że chciało Ci sie przeczytać i skomentować.

W moim seolu są legiony, no bo w seolu, zgodnie z demonologią, są legiony piekielne – tak się nazywają formacje demonów. Na tym bazowałam, bo trochę jednak źródeł zachciało mi się trzymać.

Demony mogą się przemieszczać w czasie, ale technologia w seolu nie działa, o czym napisałam we wstępie. Musiałam zastosować taki zabieg, bo by mi się atomówkami naparzali.

Cieszę się, że śmiechłeś. Po skończeniu i przeczytaniu tego opowiadania miałam wrażenie, że brzmi jakby mnie kijek w tyłku uwierał podczas pisania, zupełnie nie w moim stylu. Niestety było “za pięć dwunasta” i nie było czasu na przeróbki.

W sumie mnie się wydało zabawne, że armia piekielna szarżując śpiewa metalowy kawałek o tym, że im krzyże rosną w seolu, piekło ma 6 stóp głębokości i że idą do piekła i z powrotem. Zdaję sobie jednak sprawę, że mam ździebko odjechany humor, mało kompatybilny z innymi. Choć wychodzi z komentarzy, że kilka osób udało mi się rozbawić, przynajmniej tyle.

Czy to na poważnie? Poważnie to ja będę w trumnie leżeć, bo już matce obiecałam.

Czy tam była jakaś głębia? Nawet jeśli, to raczej niezamierzona. To miało być heroic fantasy: magia, miecz, trochę wypruwanych flaków, szczypta absurdalnego dowcipu, bez sexu, bo to tekst bez ograniczeń wiekowych.

Koń jaki jest każdy widzi, a i tak darowanemu w zęby nie zaglądasz.

Po skończeniu i przeczytaniu tego opowiadania miałam wrażenie, że brzmi jakby mnie kijek w tyłku uwierał podczas pisania, zupełnie nie w moim stylu.(…)

. Zdaję sobie jednak sprawę, że mam ździebko odjechany humor, mało kompatybilny z innymi.(…)

Czy to na poważnie? Poważnie to ja będę w trumnie leżeć, bo już matce obiecałam.

Czy tam była jakaś głębia? Nawet jeśli, to raczej niezamierzona. To miało być heroic fantasy: magia, miecz, trochę wypruwanych flaków, szczypta absurdalnego dowcipu, bez sexu, bo to tekst bez ograniczeń wiekowych.

laugh Na pewno nie można Ci odmówić niezwykłego podejścia do życia oraz niesamowitego poczucia humoru, co ogromnie cenię i naprawdę Ci tego zazdroszczę. :)

Pozdrawiam serdecznie i życzę powodzenia. :) 

 

 

Pecunia non olet

Bardzo to miłe co napisałaś. No i bardzo się cieszę, że jednak ktoś potrafi to docenić.

Mi niedawno moja mama powiedziała, że w moim wieku powinnam w końcu dorosnąć i spoważnieć. Pffffffffffff, co to za tekst – w twoim wieku – co to ma w ogóle do rzeczy. No, a w ogóle – po moim trupie. Moja filozofia: życia nie biorę na poważnie i nie rozkminiam na trzeźwo.

Koń jaki jest każdy widzi, a i tak darowanemu w zęby nie zaglądasz.

Hej!

 

No, to było nieco dziwne.

Początek to jeden wielki infodump, mający na celu zarysowanie tła, ale dobrze napisany, więc czytało się nieźle. Potem jest całkiem fajnie, kiedy wprowadzasz księcia piekieł, nieco karykaturalny dialog i zaczynam nazywac bohaterkę Panią Twardowską (tak się jakoś skojarzyło ;)). Niestety późniejsze opisy przygotowań, topografii terenu, manewrów wojskowych i tak dalej mnie wynudziły, przykuwając wyłacznie uwagę w tych momentach, w których dorysowywałaś mimochodem szerszy kontekst dla fabuły.

Wplecenie piosenek w tekst to ryzykowny zabieg. O ile pierwsza, o malym rycerzu, sprzyjała tej odbieranej przeze mnie, nieco przerysowanej, konwencji, o tyle druga to próg zwalniający wielkości góry. Powiem szczerze, że nawet tekstu tej piosenki nie przeczytałem – nie pasuje, jest po angielsku, kiedy reszta tekstu jest po polsku, nie bangla w konwencji, po prostu psuje opowiadanie.

Zakończenie, hmmm… Nieprzewidywalne – to właściwe słowo. Bo o ile wywiązanie się/nie wywiązanie się z umowy przez demony można by jakoś wywnioskować, to tego, że Teofila wiedźma jest Lilith – no way, w życiu bym na to nie wpadł. Ale w sumie czemu nie? Ani mnie nie zraziło, ani zachwyciło, po prostu łupnęło i jest :)

Fabularnie do mnie Twój tekst jakoś nie przemówił, ale podoba mi się Twój styl, bo warsztat masz przyzwoity, dzięki czemu czytało się gładko (nie licząc piosenek).

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Myślę, że dobrze robisz, Inanno. Takie podejście do życia jest zdrowe i – wbrew pozorom – bardzo rozsądne. A w Twoich tekstach to widać. Idziesz na całość i za wszelką cenę bronisz swoich racji, przekonana o słuszności takiego a nie innego wyboru treści. :)

Pecunia non olet

Opowiadanie ciekawe, szalony pomysł, dużo smaczków i nawiązań, niezła główna bohaterka i zakończenie, które mnie naprawdę zaskoczyło. Zasłużyło na klik do biblioteki. Nie będę się wypowiadał na temat tego, jak realnie została odwzorowana bitwa, bo mam za małą wiedzę.

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Przyjemnie się czytało :)

Przynoszę radość :)

Cześć. 

Ciekawy pomysł na świat i wojnę, ale wykonanie mnie nie kupiło. To znaczy opisy i dialogi git, jednak sam sposób poprowadzenia fabuły jakoś nie przypadł mi do gustu. Może trochę za bardzo spieszyłaś się z wyjaśnieniem konfliktu? Szybkie wprowadzenie książąt i bum, od razu walka.

Na uwagę zasługuje twój styl – według mnie bardzo przyjemny. 

Oczywiście opinia jest w pełni subiektywna.

Pozdrawiam. 

Sen jest dobry, ale książki są lepsze

Podobał mi się pakt z piekłem i zostanie najemnikiem. Fajna również prawdziwa tożsamość Teo. Mniej mi się podobały opisy bitwy, bo ogólnie nie lubię militariów. Wolałabym więcej wszystkiego innego.

Piekło dość normalnie wygląda – rzeczka, las… A gdzie ten bruk z dobrych chęci? ;-)

Mnie też angielska piosenka wydawała się dziwna, ale jakoś łyknęłam – treść pasowała.

Babska logika rządzi!

zygfryd89 dziękuję za przeczytanie i miły komentarz. Cieszę się, że zauważyłeś nawiązania i, że potrafiłam zaskoczyć na koniec.

BarbarianCataphract fajne te Twoje obrazki.

Anet bardzo mi miło. Cieszę się, że przeczytałaś z przyjemnością.

Finkla cieszę się niezmiernie, że łyknęłaś Sabaton. Jesteś pierwsza, która stwierdza, że treść tego kawałka pasuje. Uffffff, nie jestem całkiem odjechana. A jeśli chodzi o piekło – no cóż, mój seol, to kolejny wymiar/świat. Chłopaki (upadłe anioły w sensie) się tam wynieśli, gdy nie mogli dogadać się z poprzednim szefem w sprawach prokreacji – nie nikt ich tam nie strącał, choć tak to kreuje boski PR. Fajnie, że przeczytałaś i skomentowałaś.

Młody pisarz dziękuję za uwagę o stylu. Jeszcze nie wiem, czy mam swój styl, ale staram się, fajnie, ze komuś przypada do gustu. Wiem, że było szybko, szybko, no ale cóż, limit, limit i jeszcze raz limit.

Koń jaki jest każdy widzi, a i tak darowanemu w zęby nie zaglądasz.

Jeju, ale to był krindż. Ale zajebisty krindż xDDD Sceny akcji, choć trochę niezręczne i pospieszne, robiły robotę i trzymały w napięciu, sam pomysł na husarię walczącą w piekle z demonami jest świetny. Oczywiście, jak się już wyżej przewinęło, wszystko to wygląda jak kino klasy B, ale co z tego, skoro wyszło tak angażujące i urokliwe dzieło? Naprawdę miła i bardzo różna od pozostałych konkursowych tekstów lektura <3

Ze słabych punktów nie grały mi do końca sceny walki. Wydaje mi się, jakbyś z jednej strony próbowała zmieszać szczegółowe opisy taktyk wojskowych z krótszymi formami dla zaoszczędzenia miejsca, ale w efekcie dostałaś coś pomiędzy, co nie do końca dobrze działa. Lepiej byłoby nieco skrócić sam opis bitwy i w większych szczegółach opisać jej najważniejsze epizody albo w ogóle zmarginalizować te wątki strategiczne i skupić się na czystej masakrze, gore i patosie.

Spodobała mi się końcówka. Oczywiście – jak inaczej mogłyby się skończyć układy z diabłem jak nie przez kruczki prawne? xD

Polska szlachta walcząca w piekle mi się podobała. Bohaterowie wyraziści, szczególnie Teo mi się podobała i jej prawdziwa tożsamość, której się zupełnie nie spodziewałam. Sceny wojenne tak średnio mi podeszły, ale generalnie nie lubię batalistyki. Ale z piosenką to jednak lekkie przegięcie ;)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

MetronomeArthritis cieszę się, że przeczytałeś.

Przyznaję uczciwie, że sceny walki pisałam na ostatniej prostej, za pięć dwunasta i też nie jestem z nich zadowolona, bo to nie tak miało być.

Irka_Luz bardzo dziękuję.

 

A w ogóle to wskoczyłam do biblioteki i jaram się jak pochodnia. Dziękuję za kliki.

Koń jaki jest każdy widzi, a i tak darowanemu w zęby nie zaglądasz.

Hej, plus za wykorzystanie znanych demonów i motywów znanych z historii. Pomimo wielu bohaterów, nie czułem się zagubiony i mogłem dość swobodnie śledzić akcję. Historia wydaje się dość spójna. Wplecenie piosenki jest dość ciekawym zagraniem, lecz pozostałbym przy języku polskim, bo trochę jednak wybijała z rytmu. Ciekawe zakończenie.

No i też klimat bardzo fajny wyszedł.

Bravincjusz dziękuję. Miły komentarz miło czytać.

W pierwszym zamyśle miałam ten kawałek przetłumaczyć, ale tak, żeby zachować rytm. W końcu oni drą się jadąc pełnym cwałem, nie wszystko w takich okolicznościach da się składnie wyśpiewać. Niestety brakło czasu na tłumaczenie artystyczne, więc walnęłam oryginałem.

Koń jaki jest każdy widzi, a i tak darowanemu w zęby nie zaglądasz.

Nowa Fantastyka