Stefan wiedział, że kocha wiedźmę. Nie obchodziło go to. Spowiednika, który zasugerował mu, żeby żonę odprawił i leżąc krzyżem przed ołtarzem, Boga o wybaczenie prosił, nahajem dobrze oćwiczył i w samej koszuli ze dworu przegnać kazał, choć zazwyczaj imć Chmielecki spokojnego był ducha. Zapowiedział ludziom, że kolejny, który ośmieli się źle o pani mówić, skończy na palu ku przestrodze.
Teofila nie była piękna. Postury zdrowej chłopki, włosy miała ciemne, a cerę śniadą, nieprzystającą szlachciance. Jej twarz była ładna, acz zwyczajna, jednak uwagę przyciągały kipiące życiem kocie oczy. Uwięziony w ich toni Chmielecki oświadczył się bez zastanowienia. W noc pokładzin znalazł ją w łożu śmiałą i namiętną. Piersi miała jak rzymska Venera, krągłe i dumnie uniesione, w sam raz w rękę chwycić. Przepadł z kretesem.
Panią na dworze okazała się wyśmienitą, choć surową, rozbudowała majątek i mnożyła dobra. Opanowany Stefan hamował jej wybuchowy charakter i zażegnywał waśnie z sąsiadami. Była dobrą żoną. W łożnicy zawsze chętna, w gospodarstwie zaradna, dbała o niego, jego ludzi i dwór, a podczas jego nieobecności twardo, acz sprawiedliwie sprawowała rządy. Radziła sobie nawet z podjazdami tatarskimi i buntami okolicznego chłopstwa.
Nigdy nie wygadywała mu, że czasem zaswawolił z kompanionami, chlejąc na umór i obłapiając dziewki. Nie skarżyła się, gdy na długi czas zostawała sama podczas jego wypraw wojennych. Na co dzień zajęty obroną Kresów, dzielny zagończyk rzadko bywał w domu. Pewnego ranka, po nocy spędzonej na namiętnym pożegnaniu przed kolejną wyprawą, gdy wstał z łoża, ona wyskoczyła za nim i oświadczyła po prostu:
– Jadę z tobą.
Zaśmiał się jej wtedy w twarz, ale nawet nie zmrużyła oczu w złości. Na końcu to ona śmiała się w głos, gdy wyjeżdżali za bramę.
Prawie osiem lata minęło odkąd Teofila zaczęła chodzić na wyprawy ze Stefanem. Przerwę zrobiła sobie dwa razy, gdy była brzemienna, a ciąża była na tyle wysoka, że miała problem z jeżdżeniem konno. Po połogu szybko wracała do sił i poprzednich zwyczajów. Kresowa wilczyca – jak często nazywał ją mąż.
Nieszczęście stało się z początkiem Anno Domini 1624, gdy przyszło im potykać się z Isztemirem Murzą. Gdy kozacki podjazd Koniecpolskiego rozbity został, a ocalali w niewolę wzięci, Stefan poszedł z odsieczą w pół tysiąca ludzi. Klął, że za wolno idą i Murza z jasyrem im umknie. Kazał żonie podążać z głównymi siłami w gotowości na walkę, a sam ruszył z lekką jazdą w pięćdziesięciu chłopa. Doszli Tatarów w drodze, niegotowych na walkę. Wpadł na nich z przybocznymi i usiekł mrowie, ale strzałą dostał w bok. Gdy dotarli z głównymi siłami, przypadła do niego by wspomóc magią i mocą, ale było za późno. Wyzionął ducha.
Teofila siedziała przy marach popijając okowitę prosto z gąsiorka. Stefan martwy i zimny leżał tak blisko, ale nagle tak obcy i odległy. Wypłakała już wszystkie łzy, teraz wpatrzona w ogień świec przeklinała los, Murzę, który sam zginął i Boga, za jej nieszczęście, za durny los i głupią śmierć męża.
Pojawił się nagle, bezszelestnie obok niej. Ki czort?
– Witaj, piękna pani, jestem Roch Starski – powiedział obcy szlachcic uprzejmie i skłonił się dwornie. Potężny mężczyzna z dziobatą twarzą, ubrany bogato, po pańsku.
– Od Koniecpolskiego przybywacie? Tatarzyn pokonan, jasyr uwolnion, ale regimentarz ubity – rzuciła krótko, żeby pozbyć się niechcianego gościa.
– Ja z propozycją do jejmości. Mamy z kompanionami problem u siebie i chcemy nająć ciebie i twoich ludzi. Potrzeba nam dobrego bitnego żołnierza.
– Masz waćpan czelność – uniosła się kobieta, – męża jeszcze nie pochowałam. Wynoś się lepiej, pókim dobra! – wrzasnęła jak na krnąbrnego parobka, prawie unosząc rękę do bicia.
Z ust mężczyzny znikł uprzejmy uśmiech, urósł w jednej chwili i pociemniał, a za nim Teoflia ujrzała zarys ogromnych czarnych, płonących skrzydeł.
– Nie traktuj mnie jak byle pachołka! – ryknął strasznym głosem. – Jam książę piekielny Astaroth, szacunek okaż, wiedźmo.
Chmielecka nie była strachliwą kobietą, ale jako czarownica znała imiona siedemdziesięciu dwóch demonów i wiedziała, że przybył jeden z najwyższych diabelskich magnatów.
– Wybacz, panie, moje nieuprzejme zachowanie – powiedziała ugodowym tonem, wskazując mu krzesło. – Ukochanego opłakuję i umysł mam w rozpaczy zamroczon.
Znów przybrał zwykłą postać i usiadł. Podała mu gąsiorek przepraszając, że nie ma szkła, ale machnął tylko lekceważąco ręką i wziął potężny łyk. Mlasnął z zadowoleniem. Teofila czekała aż nieoczekiwany gość zacznie mówić. Napił się jeszcze okowity i podał jej naczynie.
– We wszystkich siedmiu piekielnych światach trwa wojna domowa, nasze władztwa spływają krwią. My, książęta zawarliśmy przymierze, zbieramy armię, by pokonać zbuntowane wojska i obalić uzurpatora. Nasz głównodowodzący bardzo ceni rycerzy Rzeczypospolitej, zwłaszcza skrzydlatą husarię umiłował.
– Dlaczego ja? Rzeczpospolita pełna jest doświadczonych dowódców, bardziej wam potrzebny wojenny mąż ode mnie, słabej białogłowy.
– Jesteś silną czarownicą, Teofilo – uśmiechnął się do niej Astaroth. – W seolu lepiej poradzisz sobie od choćby najbieglejszego w sztuce wodza, który nie dysponuje mocami. My, ośmiu sprzymierzonych, uczynimy cię naszym psem wojny. Weźmiesz Stefanowych ludzi, dostaną uczciwy żołd. Ciebie też wynagrodzimy sowicie.
– Nie masz nic, czego bym pragnęła, demonie.
– A jeśli zwrócę ci ukochanego?
– Nie masz takiej mocy, by go wskrzesić! – żachnęła się, a on na to zaśmiał się serdecznie.
– Urodziłem się serafinem, jestem księciem seolu. Mogę sprawić, że ta śmierć nigdy się nie zdarzy, a ty będziesz miała męża, zaś twoi synowie ojca – uśmiechnął się z mrokiem w oczach. – Decyduj, wiedźmo.
– Zostaw kontrakt, muszę porozmawiać z ludźmi – odpowiedziała po chwili.
– Masz czas do jutra do zachodu słońca – powiedział Astaroth i znikł. Na jej kolanach leżał zwinięty w rulon gruby papier.
Chmielecka poszła do swojej komnaty.
Po przebudzeniu zwołała naradę oficerów, gdzie wyłożyła im diabelską sprawę. Przeczytała kontrakt. Wojska dotyczył tylko zaciąg do sprzymierzonych wojsk ośmiu książąt, ona sprzedać musiała duszę. Żaden z przybocznych Chmieleckiego nie opuścił narady na takie dictum. Wszyscy siedzieli, ponuro wpatrując się w Teofile.
– Ja jestem gotowa poświęcić wszystko dla ratowania męża, choćby duszę nieśmiertelną. Każdy z was musi zaś zdecydować zgodnie ze swoim sumieniem.
– My dla naszego ukochanego regimentarza, to choćby i w piekielnych światach walczyć będziem – powiedział poważnie Jan Dzik, przyjaciel Stefana, a rodzony brat Chmieleckiego – Krzysztof kiwnął głową.
– Rejza do piekła – odzywali się pozostali – hajda na czorty. Z Tatarzynem, czy z biesem, nam za jedno.
– Dobrze – zgodziła się Teofila, – przygotujcie wojsko, ruszamy po zachodzie słońca.
Astaroth pojawił się o umówionej porze w towarzystwie drugiego demona.
– Asmodeush, do sług pięknej pani – czarnowłosy, przystojny młodzieniec skłonił się dwornie i pocałował ją w dłoń. Choć ubrany w prosty czarny mundur dragona, robił większe wrażenie od swojego bogato odzianego towarzysza. Czarownica wiedziała, że młody wygląd i uroda mogą zmylić, bo oto jeden z najprzebieglejszych i najsilniejszych demonów przybył.
– Jesteśmy gotowi – powiedziała, – dwie chorągwie husarskie, dwustu lekkiej jazdy. Ponad pięciuset ludzi.
W obecności oficerów podpisała kruczym piórem kontrakt trzy razy: czarnym atramentem, czerwoną krwią i białą śliną. Wreszcie wyruszyli. Za bramą demony otworzyły przejście do seolu, jak nazywano siedem piekielnych światów.
Wyjechali prosto na postawiony na lekkim wzniesieniu obóz wojenny, w kształcie prostokąta z palisadą, wałami, rowami, wyznaczonymi drogami i czterema bramami. W obozie i wokół mrowiło się tysiące piekielnych legionistów, setki koni, obozowych ciurów i markietanek.
Trzech oficerów i kwatermistrz zajęło się ich żołnierzami. Mieli przydzielić im namioty, wskazać miejsce dla koni, wyjaśnić organizację obozu. Teofila, Jan i Krzysztof zostali poprowadzeni przez demony do namiotu dowództwa, który znajdował się w samym środku obozu.
Książęta czekali na nich: Berith Złotousty, Agares Odważny, Lucifer Jaśniejący, Uzjel Strażnik Tronu i Pan Wichrów, Shemhazi Potężny i Legat sprzymierzonych – Samael Syn Chaosu i Pan Śmierci.
Demony i ludzie taksowali się wzrokiem. Z demonów tylko Shemhazi był nikczemnego wzrostu i raczej mikrej postury, ale z jego skośnych, złych oczu wyzierała taka moc, że nikt by nie pomyślał, że jego przydomek to żart. Pozostali – rosłe chłopy o sylwetkach zaprawionych w bojach weteranów i twarzach, które kiedyś mogły być piękne, anielskie lecz napiętnowała je wojna – spojrzenia mieli nie miej ponure i okrutne. Draby, jakich Teofila jeszcze nie widziała, a widziała wielu. Po wymianie pozdrowień, krótkiej prezentacji Berith rozpoczął nakreślać sytuację.
Abaddon Niszczyciel, upadły Anioł Zagłady, Wojny i Zniszczenia nie chciał być włodarzem jednego ze światów, równy pozostałym, zapragnął władzy absolutnej i obwołał się cesarzem seolu. Obecni tu książęta i ich poplecznicy odmówili złożenia mu hołdu, zawarli pakt ośmiu i tak rozpoczęła się wojna domowa. Obecnie walczyli w szóstym piekle i przygotowywali się do walnej bitwy, która rozstrzygnie wszystko. Uzurpator zgromadził wielkie siły w liczbie dwadzieścia sześc legionów i stanął na granicy ostatniego z piekielnych światów. Książęta dysponowali ośmioma legionami i ciężkozbrojną konnicą złożoną z piekielnego rycerstwa.
– Jest siedem światów piekielnych, a was jest ośmiu, jakże to? – spytał Dzik, gdy już wychodzili.
– Książe Asmodeush jest moim synem, a jego księstwo to inna domena – powiedział Samael wymijająco.
– Tak – uśmiechnął się piękny demon – władam wszystkimi domami uciech w seolu. Zresztą mam lupanary też w innych światach.
Wyruszyli do ostatniego, najgłębszego piekła. Wiedzieli, że armia uzurpatora stanęła w tzw. siódmej bramie. Nie było to dla nich dobre miejsce na bitwę. Z jednej strony rzeka, z drugiej zbocze porośnięte lasem ograniczało teren, dwadzieścia sześć legionów cesarza bez problemu wypełniło przestrzeń, ich mała armia rozbije się na zwartych tarczach, jak na murach warownego zamku. Wiedzieli też, że nie mają czasu, albo pokonają wojska cesarza w walnej bitwie teraz, albo dotrą do niego kolejne posiłki od dziesięciu królów Yama. Wtedy nie będą mieli już szans na pokonanie Abbadona, ani nawet na utrzymanie odbitych światów.
Ciężka legionowa piechota stała równo za murem z tarcz, na skrzydłach stali łucznicy o wielkich umięśnionych barach i plecach. Długie łuki zrobione z piekielnych cisów górowały nad ich głowami.
– Abi poszedł po rozum – warknął Uzjel, – mają ze trzy tysiące łuczników.
– Wystrzelają nas jak kaczki – kiwnął głową Samael, – musimy inkantować zaklęcia ochronne.
– Nawet jak uda nam się wbić w mur tarcz, to utkniemy. To karni, zaprawieni w bojach legioniści, nie wpadną w panikę, nie uciekną na widok naszych ludzi, tylko zewrą szyki. Szpiedzy donoszą, że pierwsze szeregi mają sarissy.
Samael zaklął szpetnie i spojrzał po swoich dowódcach.
– Tylko ciężka jazda ma szanse przejść łuczników i sarissy. Tylko co dalej? W końcu legiony zatrzymają ich masą, a łucznicy nie dadzą podejść naszym legionom – stwierdził Agares.
– Teofilo, panowie – Samael zwrócił się do ludzi, – czy jesteście w stanie zaszarżować od tego lasu? W bok na łuczników?
Krzysztof i Jan zaczęli przyglądać się we wskazanym przez legata kierunku.
– Zasadniczo miejsca dostatek, mniej czasem mielim. Mniej strzał zdążą wypuścić, jak im z tego gąszczu chyłkiem wyskoczym. Pytanie co zastaniem w lesie? Czy przejezdny aby? – spytał Jan.
– Mogę przeprowadzić was przez piekielny las – skinął głową Uzjel, – sami nie przejdziecie.
– Ile razy możecie szarżować? – spytał Samael.
– Ile będzie trzeba – ucięła krótko Teofila. – Trza będzie dziesięć, to będziem dziesięć razy nacierać, a i na jedenasty fanazyi ostanie, byle nam kopii nastarczyło.
– Musicie wybić łuczników do nogi i potem nacierać na legionistów. Ci z tyłu nie powinni mieć sariss, tylko zwykłe pilum. Weźmiecie cały zapas kopii, bo to tak, czy tak będzie nasza ostatnia bitwa.
– A co z łucznikami od rzeki? – spytał Lucifer.
– Od rzeki zaatakuje lekka jazda ludzi i nasze podjazdy zwiadowcze – stwierdził legat. – Asmodeushu, ty pójdziesz. Tylko ty masz szanse przeprawić się przez piekielne wody, jeśli twoja siostra nie zapomniała całkiem o tobie. Musicie przeprawić się przez rzekę, zaskoczyć i wybić łuczników, a potem pójdziecie na tabory. Istnieje szansa, że część legionistów pójdzie za wami bronić dobytku, to nas odciążycie. Nie stawaj walnie do legionistów, kąsajcie ich jak wilki jelenia.
Asmodeush błysnął w uśmiechu białymi zębami.
– Kochana Lewiatan zawsze przepuści swojego młodszego braciszka przez swoje władztwo.
– Ja pójdę z lekką jazdą – stwierdził Krzysztof, – mnie takie wypady nie pierwszyzna, żeby wroga od tyłu zachodzić, kąsać i odskakiwać. To tatarska taktyka.
– Dobrze – kiwnął głową Samael. – Jeszcze jedna rzecz, Teofilo, musicie inkantować, na piekielne legiony bez magicznej pomocy nie lza wam iść. Musisz użyć swojej mocy, a my cię w ośmiu wspomożemy.
– Co mamy inkantować? – spytała wiedźma.
– Cokolwiek. Tchniemy moc w słowa, śpiewajcie to, co poniesie ludzi do boju.
– Jeśli cokolwiek, to ja mam taką pieśń – Jan spojrzał na Teofilę i wyszczerzył zęby.
Gotowe do wymarszu dwie chorągwie husarskie i dwustu lekkiej jazdy stały w szyku, na juczne konie zapakowano kopie, cały zapas prawie po 10 na towarzysza. Przed nimi stanęło ośmiu książąt piekieł z Teofilą pośrodku. Jan objeżdżał konnych coś tłumacząc. W końcu stanął w pierwszym szeregu, skinął głową do demonów, uniósł głowę i zaśpiewał mocnym głosem, a wszyscy towarzysze mu zawtórowali:
„W stepie szerokim, którego okiem nawet sokolim nie zmierzysz,
Wstań unieś głowę, wsłuchaj się w słowa, pieśni o małym rycerzu…
I wieki całe będą śpiewały pieśni o małym rycerzu.”
Teofila poczuła wzbierającą magię, osiem strumieni mocy popłynęło w stronę pieśni, ona dołączyła swój. Słowa śpiewane przez żołnierzy wciągały moc jak gąbka wodę, głosy stały się mocniejsze i dźwięczniejsze, melodia zawibrowała i wtedy tąpnęło. Żołnierzy zasnuł czarny dym, a gdy opadł oczom wszystkich ukazała się czarna, piekielna husaria na demonicznych koniach. Teofila westchnęła widząc czerwone oczy żołnierzy i rumaków błyskające spod blach oraz ogromne czarne skrzydła. Wszyscy zdali jej się roślejsi, groźniejsi, jak legendarni herosi.
– Ruszaj, piękna Pani – powiedział legat do wiedźmy. – Gdy uderzymy wszystkie siły skupią się na nas, zaskocz ich i roznieś w pył.
– Wytrzymajcie tylko – Teofila skinęła głową i ruszyła ramię w ramie z Uzjelem. Asmodeush z Krzysztofem odjechali w drugą stronę zabierając lekką jazdę.
– Myślisz Samaelu, że dadzą radę? Pokładasz w niej i jej ludziach wszystkie nadzieje – spytał Lucifer.
– Zrobią to. Ona to zrobi. Nigdy mnie nie zawiodła.
– Mam nadzieję, przyjacielu. My też musimy ruszać.
– Ja ruszam. Ze mną Berith, Agares i Shemhazi. Ty z Astarothem zostaniecie przy legionach. Gdy nasze oddziały rozgromią łuczników ruszycie, ale nie wcześniej. Cokolwiek by się działo.
– Jak sobie życzysz, wodzu.
Samael zebrał rycerstwo. Czterech panów piekieł stanęło w swych czarnych, pełnych, płytowych zbrojach na czele.
– W imię mordu, panowie – powiedział Berith.
– W imię potęgi – odpowiedział Shemhazi.
– W imię odwagi – uśmiechnął się Agares.
– W imię chaosu i śmierci – odpowiedział im legat i ryknął, a pozostał trójka zawtórowała – Martwi nigdy nie powrócą!
A potem całe rycerstwo huknęło jednym głosem rozpędzając konie:
Dead men will never come back
Crosses grow on Seol
Where no soldiers sleep
And where hell’s six feet deep
That death does wait
There’s no debate
So charge and attack
Going to hell and back
Ciężka konnica nabierała prędkości, szli klinem, żeby nie stanowić łatwego celu dla łuczników. Nagle świsnęły strzały z piekielnych, cisowych łuków, książęta wznieśli magiczną zasłonę, ale i tak część dosięgnęła celu rozrywając zbroje i wbijając się w ciała wierzchowców i jeźdźców. Demoniczni dowódcy rozszerzyli osłonę nie przestając inkantować, zbliżali się do wrogiej armii z mocą i furią rozzłoszczonego nosorożca. Pierwsze szeregi cesarskich legionistów pochyliły sarissy. Klin wbił się z impetem w karnie ustawioną piechotę, szyk za nimi się rozwinął i naparł na pierwszą linię. Kwik wierzchowców, krzyk walczących, szczęk oręża i smród: krwi, wypruwanych flaków, gówna i rzygowin. Łucznicy już nie strzelali, długie sarissy pękały, a Samael ze swoimi rycerzami metodycznie wycinał sobie drogę przez cesarskie wojsko w kierunku Abbadona. Diabelska arystokracja, część wciąż na koniach, część już spieszona cięła i dźgała zapamiętale legionistów, którzy nie pozostawali dłużni. Krew rozmiękczała ziemię, a ciała piętrzyły się naokoło rycerzy.
W tym czasie Asmodeush z Krzysztofem na czele lekkiej jazdy dotarli do rzeki. Demon nakazał zatrzymać się im na brzegu, a sam wjechał na płyciznę. Zaczął szeptać, gdy nagle woda się spiętrzyła i ułożyła w postać kobiety.
– Witaj siostrzyczko. Muszę przejść przez ten bród razem z moimi ludźmi, a potem z powrotem wrócić na ten brzeg w górze rzeki, przy cesarskich wojskach.
Woda zaszemrała, plusnęło kilka razy i nagle rozległ się dźwięczny, dziewczęcy głos.
– Idź Asmi, idź braciszku. W górze nie idź do brodu, zrobię wam przejście w sitowiu, podejdziecie ich cichcem.
Lewiatan dotrzymała słowa, pilnowała nawet, żeby chlupot wody nie zdradził ich przedwcześnie. Łucznicy zostali zaskoczeni i niewielu z nich udało się wystrzelić. Zaczęła się regularna rzeź, bo choć cesarscy bronili się dzielnie nie mieli szans z zaprawionymi w boju zagończykami i demonią rajtarią. Gdy dowództwo Abbadona spostrzegło co się święci i posłali legionistów na pomoc łucznikom było za późno. Ostatnich podorzynali osobiście Asmodeush z Krzysztofem i ruszyli na tabory wciągając legionistów w walkę, do jakiej nie przywykli.
Po drugiej stronie dwie chorągwie husarskie dotarły do lasu. Teofila z Janem z przerażeniem patrzyli na gęstwę przed nimi, bo wyglądała na taką, którą nie tylko na koniu, ale nawet pieszo nie da rady przejść. Uzjel podjechał na sam skraj i zaczął szeptać tajemne zaklęcia. Zerwał się wiatr i wpadł do lasu torując drogę. Łamał i odrzucał krzaki, małe drzewka i dolne gałęzie.
Do dowództwa podjechał chorąży.
– Pani, towarzysze pytają z jakim okrzykiem ruszymy dziś do boju, bo nie lza w piekle bić się z „Jezus Maria” na ustach?
– Vae victis! – zaśmiał się Jan. – Nada się.
– Lepiej vae hostibus – stwierdziła Teofila, – mocniej wybrzmi.
– Możemy ruszać – krzyknął w tym momencie do nich Uzjel.
Jechali przez las. Demon wymiótł wszystko, co mogłoby zagrodzić drogę koniom i wszystkie zamieszkujące gęstwinę istoty, które teraz kłębiły się po bokach patrząc nienawistnie na ludzi, ale nie były w stanie złamać zaklęć Pana Wichrów.
Dojechali na skraj puszczy. Po drugiej stronie Krzysztof z Asmodeushem kierowali rzezią łuczników, a po lewej stronie Samael z rycerstwem utknęli wbici w cesarskie legiony i choć bili się dzielnie jak na demony przystało, to ich oddział topniał w oczach. Te wydarzenia spowodowały jednak, że nikt z cesarskich nie patrzył w stronę lasu.
Teofila dała sygnał do ataku. Ruszyła z kopyta galopem czarna, piekielna husaria, konie szybko przeszły w cwał. Wpadli na zaskoczonych łuczników z „Vea hostibus” na ustach i roznieśli ich na kopiach, na szablach, na nadziakach i buławach, wbijając się jeszcze z impetem w bok cesarskiego legionu. Zawrócili pod las, żeby wziąć nowe kopie i znów zaszarżowali. Żołnierze Abbadona w pośpiechu ustawiali szyk.
W tym czasie Lucifer z Astarothem szli już prowadząc osiem książęcych legionów przeciw cesarskim. W Samaela, Beritha, Agaresa i Shemhaziego wstąpiły nowe siły, ocalali rycerze wbijali się od przodu w stronę cesarskiej chorągwi, a od prawej strony piekielna husaria szarżowała raz za razem, tratując kolejne szeregi. Gdy świeże, żądne mordu, legiony ośmiu sprzymierzonych starły się z przeciwnikiem wynik bitwy był przesądzony. Cesarskie wojsko, choć w przewadze liczebnej, straciło wolę walki, będąc kąsanym z każdej strony. Od tyłu tłukli ich ludzie Krzysztofa i Asmodeusha, a od strony rzeki z sitowia wyskoczyły na nich straszliwe, wodne potwory z piękną Lewiatan na czele. Rozpoczęła się regularna rzeź cesarskich ludzi. Nikt nie wołał pardonu i nikt go nie dawał.
Uzjel, Teofila i Jan oraz Samael, Berith, Agares i Shemhazi dotarli do cesarskiej chorągwi prawie jednocześnie. Choć przyboczni Abbadona walczyli dzielnie nie dali rady książętom i towarzyszom. Gdy cesarz został sam naprzeciw swych wrogów, to stanął wyprostowany z mieczem w ręku. Spojrzał na demony, przejechał wzrokiem po Janie i utkwił oczy w Teofili. Roześmiał się ponurym złym śmiechem i odwróciwszy w stronę Samaela przemówił.
– Widzę, że ją odnalazłeś, ale to jeszcze nie koniec, przyjacielu.
W jednej chwili zmienił się w krogulca i wzbił wysoko w powietrze zanim którekolwiek z nich zdążyło zareagować. Widzieli go jeszcze szybującego wysoko na tle nieba, ale za chwilę znikł im z oczu. To był koniec.
Teofila podeszła do wielkiego namiotu dowództwa. Słyszała męskie głosy i śmiechy. Wybijał się piękny głos Asmodeusha, który śpiewał sprośną piosenkę o Adelajdzie, która chce sidła tkać, więc chłopaki powinni się chować. Pokręciła głową. Mężczyźni – ludzie, demony – wszyscy jednacy.
Weszła śmiało, a wojacy rozparci na ławach z szklanicami i kuflami w rękach, jak tylko ją dostrzegli zaczęli wstawać.
– Panowie oficerowie – gestem ręki poleciła im siedzieć, – taki sam żołnierz ze mnie jak i z was. Pozwolicie, że się dosiądę.
Natychmiast zrobili jej miejsce. Agares zaproponował wino, ale wskazała ręką na gąsiorek z gorzałką. Przepiła do nich i wychylili szklanice. Wódka zapiekła w gardło wyciskając jej łzy z oczu.
– Piekielna okowita nie w kij dmuchał – zaśmiał się krótko Lucifer.
– A co nasz Wódz taki posępny? – Wskazała na legata. – Wygralim dziś bitwę i wojnę.
– Żona go w rogi wali – odpowiedział jej natychmiast Berith i wszyscy piekielni książęta ryknęli śmiechem. Oprócz Samaela, który ponuro patrzył jej w oczy. Jego wzrok zmroził ją tak, że straciła rezon jak nigdy i odwróciła wzrok.
– Ja w sprawie naszej umowy przyszłam. Kontraktu dotrzymałam, teraz Waszmościowie swojego słowa winni dotrzymać.
– Oczywiście piękna Pani, słowa dotrzymamy. Tylko jutro, jak nam gorzałka z głów wywietrzeje, bo jeszcze gotowe nam się epoki pomylić i to byłby wielki ambaras – powiedział Lucifer. – Dziś świętujmy! Będzie miło, gdy dotrzymasz nam towarzystwa.
Ocknęła się. Jechali odbić jasyr od Isztemira Murzy. Stefan właśnie kazał jej zostać z głównymi siłami, a sam chciał skoczyć z szybkim podjazdem, żeby Tatarzy nie zdołali ujść. Nie zgodziła się. Pojechała z nim, żeby uchronić go przed śmiertelną strzałą.
Na pierś siadła jej zmora. Poczuła, że się dusi. Zerwała się z łóżka i spojrzała prosto w oczy Samaela.
– Idziesz ze mną? – spytał.
– Dlaczego?
– Stefana już nie ma, syna ożeniłaś z Kaśką, a swojego drugiego męża nie kochasz.
Spojrzała na Marcina, który leżał obok i oddychał spokojnie.
– Oszukałeś mnie demonie, za rejze w piekle dostałam tylko sześć lat życia z ukochanym i śmierć pierworodnego.
– Nie oszukaliśmy cię. Sprawiliśmy, że tamta śmierć od strzały się nie zdarzyła. Nie obiecaliśmy, że nie zdarzy się żadna następna.
– Chcę mojego Stefana.
– Przestań już Lilith, bo mi się żołądek wywraca. Przypomnij sobie w końcu kim jesteś i wróć do mnie. Poświęciłaś się dla nas, dla mnie – twojego męża i dla Asmodeusha – twojego syna. Pamiętasz?
Piękny demon wyszedł z cienia i uśmiechnął się ciepło.
– Abbadon cię zabił, a ty nie odrodziłaś się demonem, tylko ludzką wiedźmą – ciągnął Samael. – Musiałem cię ściągnąć na bitwę, bo Berith przepowiedział, że tylko z tobą pokonamy uzurpatora. Pozwoliłem ci potem wrócić do Stefana, bo wiedziałem, że tego właśnie chcesz. Ale teraz już koniec z tym. Teraz czas, żebyś znów była sobą przy moim boku. Mamy wojnę, Lilith. Potrzebuję cię. My cię potrzebujemy. Zawsze byłaś naszym psem wojny i z tobą wygrywaliśmy bitwy.
– Matko – odezwał się miękko Asmodeush, – wróć już z nami do domu.