- Opowiadanie: podstuwak - Powrót do wielkości

Powrót do wielkości

Droga kręta

Atrybut: mur do kolan

Motyw: poseł jeszcze nie przybył

 

Kategoria wiekowa: 18+

Opowiadanie zawiera szczegółowe opisy przemocy - krwawe sceny podchodzące pod kategorię “gore”.

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Powrót do wielkości

 

 

 

I

 

Ile by należało inkasować za okazanie najprawdziwszego bohatera? Skrzat Trojniak brał dwa złocieńce za które potem mógłby kupić pełny obiad w karczmie u Moszcza ale i tak wolał je przepić. Czasem brał dodatkową monetę, jeśli ktoś miał fantazję bohatera dotknąć, ale na to mało kto się ważył – ze strachu.

Bohater może i był skuty, ale sama już jego bliskość wystarczyała, by pozostałym skrzatom trzęsły się portki. Bo Trojniak prezentował nie kogo innego jak Groga, Pogromcę Porońców, najwaleczniejszego wśród skrzatów, który, nim go za zdradę do lochu wtrącono, prócz zasług, za które przydomek otrzymał, zasłynął i tym, że człowieka ubił.

 Grog miał celę w głębi, oświetloną tylko pochodniami z korytarza, a te nie zawsze się paliły. To z inicjatywy Trojniaka przykuto go do ściany. Co dodatkowy złocieniec za dotknięcie, to dodatkowy złocieniec.

Nie wszystkie jednak pomysły Trojniaka pomnażały zainwestowane monety. Największą porażką okazało się sprowadzenie myszy do celi Groga. Trojniak zabezpieczył kraty tak, by gryzoń nie mógł uciec i choć był jeszcze mały – sięgał skrzatom ledwie nad kolana – strażnik liczył na to, że mysz uatrakcyjni pokazy, podgryzając z głodu ciało więźnia. Ale ta tylko ze strachu chowała się w kącie, a kiedy się przyzwyczaiła do obecności Groga, dotrzymywała mu towarzystwa. Była to jedyna rzecz, która czyniła odbywanie kary nieco znośnym.

Groga łamało w kościach od panującej tu wilgoci. Temperatura też robiła swoje, mrowiąc mu ciało dojmującym chłodem.

Nadal prezentował się potężnie, choć przez tych kilka księżyców uwięzienia, zapadł się nieco w sobie. Broda stała się szczeciniasta, włosy zachodziły mu na oczy. I może przez to, w tym półmroku, robił jeszcze większe wrażenie.

– Tylko nie popuść w portki – powiedział Trójniak do swojego podwładnego. Potem się roześmiał.

Podwładny, młody jeszcze skrzat Pitka, rzeczywiście musiał zacisnąć półdupki, żeby nie narazić się na ośmieszenie. Trząsł się przy tym i nie chciał bliżej podchodzić do krat, za którymi był Grog.

Obaj z Trojniakem byli strażnikami w lochu. Trojnik zdążył już nabawić się od tego reumatyzmu, Pitka się dopiero przyuczał. Niektórzy uważali, że są fachy lepsze, niż strażnik lochu, ale Pitka miał swój rozum i działał z rozmysłem. Wśród skrzatów żyjących pod Skrzacią Góra to właśnie strażnicy lochu dożywali najleciwszego wieku. Siedzieli sobie głęboko pod ziemią, głębiej niż Twierdza, która z kolei była wyryta wewnątrz góry. Pitka nie narzekał na życie w Twierdzy. To misja, którą miało do spełnienia to miejsce go uwierała. Twierdzę wybudowano bowiem w miejscu, w którym możliwe było przedarcie się z krainy porońców do świata żywych i wybudowano po to, by powstrzymać każdego z tych stworów, któremu się to uda. Cel sam w sobie chwalebny, ale wystarczająco niebezpieczny w realizacji, by mało kto, z tych co się go podejmowali, mógł zobaczyć na swojej głowie siwe włosy. Chyba, że był Grogiem.

Trojniak zabrał do niego Pitkę za darmo, w celach edukacyjnych.

– I patrz, Pitka, jakie to życie przewrotne – odezwał się Trójniak filozoficznym tonem. – Taki był sławny, takie zaszczyty mu przypadły, a teraz w moim lochu przykuty do ściany.

Trojniak splunął za kraty i sięgnął po pęk kluczy przywiązany u swego pasa.

– Młody, chcesz zobaczyć, jak heros zbiera cięgi? – zapytał.

Pitka rozdziawił gębę i zacisnął półdupki mocniej.

– Ale przecie to sam Grog, Pogromca Porońcow – wydusił z siebie.

– Piękny nie jestem, ale na porońca nie wyglądam. – Roześmiał się Trojniak. Otworzył drzwi do celi Groga i wszedł do środka.

Pitka cofnął się o krok.

W celi rozległo się piszczenie myszy, która liczyła na coś do jedzenia.

– Poszła! – pogonił ją Trojniak. – Bo skońćzysz na ruszcie! A co do ciebie – strażnik zwrócił się do Groga.

Dla Trojniaka było to kolejną, po pokazach, zaletą pracy w lochu. Lanie osadzonych. Kiedy tylko chciał, mógł upuścić nieco pary. Mógł zlać kogoś, o kim opowiadano legendy. Bez lęku i bezkarnie. Wystarczyło uważać, by nie ubić więźnia.

Albo czy ten się nie uwolnił. Tego ostatniego Trojniak nigdy nie robił. Nie przyszło mu to do jego skrzaciej głowy. I teraz po tej głowie dostał.

Kajdany na rękach Groga okazały się otwarte. Skrzat uwolnił z nich rękę i wyrżnął pięścią Trojniaka.

Trójniak klapnął na tyłek, siedział tak przez krótką chwilę, aż wyłożył się na plecy, z rękami rozłożonymi na boki.

Grog odpiął klucze z pasa strażnika i ruszył do wyjścia.

– Nie bój się – powiedział do Pitki. – Nie zrobię ci krzywdy, ale muszę--

Nie zdążył dokończyć. Chciał mu wytłumaczyć, że musi go jednak jakoś unieruchomić, dla dobra jego samego, by nikt nie oskarżył go o pomoc w ucieczce, ale zanim to zrobił, Pitka przełknął ślinę, ścisnął półdupki, mimo czego jednak sfajdał się w portki i padł zemdlony.

Grog cofnął się jeszcze w głąb celi i odszukał przestraszoną mysz. Wziął ją na ręce.

– Już dobrze, mała. Ty też wychodzisz.

Zabrał zwierzę ze sobą.

Pozostałe cele były puste, w lochu panowała cisza. Grog szedł do stróżówki, w nadziei, że znajdzie tam przynajmniej część swojego ekwipunku.

Pomieszczenie było zaraz przy drzwiach prowadzących w górę, do wyjścia z lochu. U szczytu schodów widać było światło, znak, że drzwi są otwarte. Zdziwiło to Groga, ale uznał, że ma szczęście. Dotarł do stróżówki i zajrzał do środka.

Nikogo. Wszedł. Jego rzeczy też nie było. Ze stołu wziął kawałek opiekanego chrząszcza i dał myszy do zjedzenia. Potem puścił ją na schody i wrócił do pokoiku.

Na krześle wisiał pas z pochwą i mieczem, które Grog zdecydował się zabrać, dokładając do tego półhak, który znalazł obok talerza z chrząszczami. Nabił broń, założył pas i wetknął ją za niego razem z rożkiem na proch. Rozejrzał się za nabojami i zabrał jeszcze sakwę wypchana kulami. Potem dojadł chrząszcze.

Teraz wystarczyło pójść w górę i przemknąć się w głąb Twierdzy. A potem…

– Pospieszyłeś się z tą ucieczką – usłyszał za plecami.

Poznał ten głos. Muszkatel, marszałek króla.

Grog mimowolnie oparł rękę o rękojeść półhaka.

– Jeśli zrobisz mi krzywdę, nigdy nie oczyścisz swojego imienia.

Grog cofnął rękę. Odwrócił się.

– Daj mi przejść – poprosił Muszkatela. – Dowiodę, że nie zdradziłem i wrócę.

– Mam dla ciebie coś lepszego – odparł Muszkatel.

Brew Groga powędrowała w górę.

– Robotę – wyjaśnił marszałek.

 

 

II

 

Zabrał Groga do kruczarni. Wykuto je przy górnym wyjściu ze skrzatowskich grot. Zaraz za nimi pionowy korytarz prowadził do szczeliny w skałach, przez którą można było wydostać się na powierzchnię, niemal u szczytu Skrzaciej Góry. Wielu z zewnątrz szukało przejść takich, jak to. Choć małe, to nie ich rozmiar stanowił największą trudność. To Skrzacią Górę nie łatwo było znaleźć. Wznosiła się wysoko, nawet mierząc ludzką miarą, ale dla nieskrzatów pozostawała niewidzialna. Było w tym coś przewrotnego, bo chroniła ja ludzka magia. Przynajmniej na razie.

Grog nie lubił kruków. Wietrzył w nich coś czarciego, a mądre bestie musiały wyczuwać jego niechęć, bo zawsze kłapały dziobami, kiedy się do nich zbliżał. Tak, jak teraz.

– Chyba cię lubią – rzekł Muszkatel ze swoim znanym półuśmiechem, który pozwalał słowa te brać jednocześnie za żart, komplement i uszczypliwość. – Znają się na skrzatach.

Szli w górę po drewnianej kładce, wśród klatek dla ptaków. Czuć było tu ptasim gównem i suszonymi owadami. Kruczenni nie zwracali na nich uwagi. Pewnie nie rozpoznawali Groga, a na Muszkatela woleli nie spoglądać.

– Robota – Grog w końcu upomniał się o wyjaśnienia.

– Pewnie ucieszy cię, że twój plan się powiódł – rzekł Muszkatel. – Udaremniłeś porozumienie z porońcami.

Grog uśmiechnął się z zadowoleniem.

– Wiesz, co to oznacza? – zapytał marszałek.

– Że ród skrzatowski nie splami się sojuszem z czarcim pomiotem.

– Że jesteśmy bezbronni.

Doszli do jednej z ostatnich klatek. Zaraz nad nimi czernił się skalny szyb. Muszkatel otworzył klatkę, a siedzący w środku kruk kłapnął dziobem na Groga.

– Ludzki posłaniec nie dotarł, a bez ludzkiej magii nie utrzymamy wrót Czeluści – kontynuował marszałek. – Tymczasem porońce --

Grog splunął.

– Nasz wywiad donosi, że chcą otworzyć jedną z bram zewnętrznych – kontynuował marszałek. – Księgi mówią, że można nimi tylko wejść, ale magia ochronna słabnie, więc--

– Chcą się przebić – przerwał mu Grog. – Daj mi oddział, zaradzę.

– To nie takie proste – przyznał Muszkatel.

Kruk znów kłapnął dziobem a marszałek zarzucił na jego grzbiet siodło.

– Sprzeciwiłeś się królewskim rozkazom – przypomniał.

– Żeby ratować królestwo!

– Dlatego w ogóle rozmawiamy.

Muszkatel wziął leżący przed klatką tobołek i rzucił go pod bose stopy Groga.

– Wyprawka – oznajmił. – Do latania lepiej wzuj buty.

Grog nie podniósł rzeczy. Wskazał ruchem głowy ptaka i powiedział:

– Nie wsiądę na tę szkaradę.

– Jeszcze do tego wrócimy.

Marszałek pociągnął za wajchę w ścianie. Zamontowana na suficie klapa otworzyła się i na podłogę przy ptaku usypała się kupka suszonych drewnojadów. Kruk zaczął dziobać jedzenie.

– Pytałeś o robotę – podjął Muszkatel, kiedy przesunął wajchę do wcześniejszej pozycji. – Jeśli porońce się wydostaną poza górą, Twierdza stanie się zbędna. By ludzka magia chroniła górę, musimy odnowić przymierze, a do tego muismy być im potrzebni.

Grog usiadł na skale pod ścianą, z sakwy wyjął parę jeździeckich kozaków i kubrak, po czym zaczął wzuwać buty.

– Królewscy trybuni głosili, że skończono fortyfikacje – rzekł.

– Wielki Mur?

Grog skinął głową.

– Myślałem, że wiesz, jak traktować słowa królewskich trybunów – zauważył Muszkatel.

– Nie skończyli?

– Skończyli. Ale ludziom sięga on do kolan. Ambitna inicjatywa, ale królestwo musimy obronić inaczej. 

Grog uniósł brew.

– We wsi Otulina jest ludzka wiedźma, Ruta, która będzie wiedziała, gdzie szukać bramy. Obiecała, że pomoże. Musisz się do niej dostać – wyjaśnił Muszkatel.

Grog poruszał palcami w butach. Buty były za duże. Za to kubrak, który narzucił na grzbiet okazał się za mały.

– Lokalizację bramy musisz przekazać mistrzowi Gerhardowi z Zakonu Miłującego Ognia. On będzie musiał ją zabezpieczyć. Potem pogadam z nim o odnowieniu przymierza.

Marszałek wyjął zza pazuchy drobny przedmiot, który błysnął w świetle pochodni. Rzucił go w stronę Groga.

Skrzat złapał ten drobiazg i uniósł dłoń na wysokość twarzy.

Był to kryształ, gładko szlifowany, o kolorach w odcieniach czerwieni, zmieniających się pod wpływem światła. Zamknięto go w siatce ze złota.

– To wam pomoże.

Grog trzymał klejnot przed twarzą i zapytał:

– Dlaczego to wszystko odbywa się tak po partyzancku?

– Chcesz oczyścić swoje imię. Daje ci szansę.

Grog wstał i podszedł do marszałka.

– Nie chcę. Nie mam z czego. Chcę udowodnić, że miałem rację.

– Król cię skazał.

– Król nie wiedział wszystkiego. Nie słyszał tego, co objawiła mi Muszla Prawdy. Jeśli pojmę marszałka Zdrowozrodzonego będę mógł--

– Na górze! – Krzyk dobiegł z dołu. Stało tam kilku strażników, z Trojniakiem na czele.

– Żywego lub martwego! – krzyczał Trojniak.

Muszkatel wyprowadził kruka z klatki.

– Wiesz, co trzeba zrobić dla królestwa – powiedział do Groga. – Dla siebie rób, co chcesz.

Zebrani na dole strażnicy uformowali pięciokąt i wymierzyli w górę rusznice. Kruczenni schowali się w klatkach. Całą salę wypełniło krakanie ptaków.

– Ale twoje zadanie ma charakter nieoficjalny. Więc kiedy mówiłem, że pospieszyłeś się z ucieczką…

Druga grupa strażników zaczęła biec w ich kierunku po drewnianej kładce.

– …miałem na myśli, że czas na twoją ucieczkę jest teraz.

Grog spojrzał na niego, potem na strażników, na końcu na czarny tunel, do którego wejście było tuż nad ich głowami.

Kruk kłapnął na niego dziobem. Muszkatel przywołał na usta swój znany półuśmiech.

– Pora zatem wrócić do sprawy wsiadania na tę szkaradę – zauważył.

Zza kładki nad nimi wysunęły się głowy kolejnych strażników.

– Jesteś marszałkiem! – zaczął Grog ale Muszkatel pokręciło głową.

– Nic nie poradzę – przyznał, rozkładając ręce.

Grog zarzucił na plecy sakwę.

– Niech cię czarci! – krzyknął do niego i wskoczył na kruka.

Ptak zakrakał, napiął się, a kiedy Grog pociągnął za wodze, kruk wzbił się w powietrze rozniecają wokół kurz, siano i niedojedzone drewnojady.

Grog skierował ptaka ku wlotowi do tunelu. Pożegnał go huk rusznic i kule rykoszetukace od skał.

 

 

III

 

Z tego, że nawet nie zapytał o drogę, Grog zdał sobie sprawę dopiero, kiedy go zestrzelili. Kruk wiedział, gdzie leciecieć, a przynajmniej Grog zakładał, że tak jest. Zaraz po wydostaniu się z wąskiego korytarza, ptak wystrzelił w niebo, okrążył Skrzacią Górę i odbił na wschód, korygując kurs po jakimś czasie w kierunku południa.

Pęd wiatru na twarzy, ciepło słońca i zapach lasu, nad którym lecieli sprawiły, że Grog zapomniał o całej reszcie. Kruk był skupiony na swoim celu, a skrzat podziwiał widoki pod nimi. Trakty, lasy i polany, łąki i pola. Czasami wioski, coraz więcej, im dłużej lecieli. I właśnie nad jedną z wiosek dosięgnął ich bełt.

Cichy świst, chrzest pękających kości i ostrze, które minęło Groga o kilka palców. Kilka skrzacich palców.

Ciało ptaka zwiotczało i kruk zaczął spadać, wirując po spiralnym torze. Bełt wystawał z pomiędzy piór na szyi.

Grog poprawił sakwę na ramieniu, chwycił się bełtu i spróbował pokierować ptakiem. Udało mu się ustawić truchło w innej pozycji, tak, że skrzydła się rozłożyły.

Spadali w stronę ludzkiej wioski. Kilka domów krytych strzechą. Właśnie w jedną z nich celował Grog.

Z rozłożonymi skrzydłami udało mu się zmusić ptaka do makabrycznej parodii szybowania, dzięki czemu spadał wolniej. Łatwiej też było trzymać kurs.

Grogowi świszczało w uszach, a oczy zaczęły mu łzawić. Słomiany dach zbliżał się coraz szybciej, aż w końcu wokół zahuczało i zrobiło się ciemno.

Musiał być nietomny przez jakiś czas, bo kiedy otworzył oczy, leżał w izbie, na kupce siana rozłożonej na stole. Było tu ciemno, paliły się świece. Gdzieś z tyłu ktoś mówił:

– Nie będzie złota bez czapeczki! Szukaj czapeczki, bo nie da nam złota!

Zaraz potem nad Grogiem zawisła pomarszczona twarz, której usta otworzyły się w uśmiechu.

– Cichajta! Budzi się!

Była to babka, bez zębów, zgarbiona. Czuć ją było pierzem i niemytą skóra. Podsunęła Grogowi pod nos twaróg na ostrzu szydła.

– My dobre ludzie, nie musisz się bać – mówiła przy tym. – Zjedz trochę, potem wymyślisz, jak nam się odwdzięczyć.

Grog pokręciło głową i babce musiało się to nie spodobać. Skrzywiła się, ale nie przymuszała. Potem znów zwróciła się do szepczących z tyłu:

– Leć no który po Rutę! Wiedźma będzie wiedziała, jak skrzata leczyć.

Imię czarownicy ocuciło Groga. Zerwał się na nogi i pomacał pazuchę. Kryształ Muszkatela był tam nadal. Potem rozejrzał się za swoimi rzeczami.

Leżały na blacie, rozsypane. Pusta sakwa, obok jej zawartość; potem broń: miecz i półhak.

Babka rzuciła wyjaśniająco:

– Patrzyli my, czy czego łatać nie trzeba. Taki upadek!

Grog chciał coś powiedzieć, ale drzwi do izby otwarły się i jakis wieśniak krzyknął:

– Rutę! Rutę zakonni palić będą! Sam mistrz przybył, by egzekucyji wiedźmy doglądać!

– Gdzie wiedźma mieszka? – zapytał Grog i jął zbierać swoje rzeczy.

– Za wioską zaraz – wyjaśniła babka – Gdzie słońce zachodzi. Ale na co ci tam iść?

Grog zawiązał sakwę, zarzucił na ramię a potem za pas włożył miecz i półhak.

– Dzięki babko – powiedział. – Odwdzięczę się, kiedy przyjdzie czas.

Zsunął się po nodze stołku i wybiegł przez otwarte drzwi.

– Czekaj że! – krzyknęła babka. – A z dziurą w strzesze to co będzie?! Nie, żeby my jakiej rekompensaty chcieli, ale załatać może--

Grog nie słyszał więcej. Biegł w kierunku zachodzącego słońca.

 

 

IV

 

Czerwona tarcza nie dotykała jeszcze horyzontu, ale już lizały ja języki ognia. Płonęła szopa. Czarny dym wzbijał się nad podwórze. Grog czuł go już z oddali. Gryzący swąd, który wiercił w nozdrzach.

Widział też zakonnych z czerwonymi tunikami zarzuconymi na kolczugi. Z emblematem płonącego serca, który jawił się groteskowo wobec tego, co działo się wokół.

Zakon Miłującego Ognia.

Zakonni zostawili szopę samą sobie. Kilku stało przy wejściu do chaty. Kilku musiało być w środku, bo na zewnątrz koni było więcej niż ludzi. Jeden z tych na podwórzu pociągnął łyk z glinianego dzbanka i skrzywił się. Potem upił jeszcze raz i odłożył dzbanek na skrzynkę stojącą przy ścianie. Były tam też worki, a nad nimi suszone zioła. Przy chacie ułożono drewno, a na nim wylegiwał się kot.

Zakonny od dzbanka odszedł w stronę towarzysza wypoczywającego na sianie i zajął miejsce obok niego. Kolejny strzelał z kuszy w niebo, pewnie do przelatujących ptaków. To on musiał zabić kruka, którego dosiadał Grog.

Skrzat na razie zakradł się pod płot i wdrapał na górę.

Z chaty wyszedł ktoś wyższy rangą. Znać to było po pelerynie z czerwonego falendyszu, którą miał zarzucona na tunikę i spiętą złotą klamrą oraz po piórach pawich przy hełmie, który zakonnik trzymał w ręce.

– Wiedźma ma dychać, póki nie powie – odezwał się do stojących przed drzwiami. – Tylko przestańcie już ją chędożyć, bo się nie możecie skupić na robocie.

– Ale teraz miała być moja… – zaczął jeden z tamtych, ale zaraz pomiarkował się i dodał:

– To znaczy oczywiście, wielki mistrzu. Wiedźma będzie śpiewać.

– Sprawdźcie, ile wart jest dla niej bękart, którego nosi w brzuchu – poradził mistrz. – Skoro wiedźma spędza płody wszystkim we wiosce, a swój zostawiła, to może zechce mówić, by go ochronić.

Zakonnik skinął głową, ale mistrz już na niego nie patrzył. Odszedł w stronę odpoczywających mężczyzn, a ci zaraz zerwali się na nogi.

Grog przerwał obserwacje, bo poczuł, że coś zwilżyło mu policzek. Krople. Za ciepłe na deszcz, zresztą niebo było niemal bezchmurne. Do tego krople, jakie na niego leciały czuć było moczem.

Uniósł głowę i zobaczył na gałęzi nad sobą wypiętą skrzatę, ze spódnicą zadartą nad tyłek. Sikała i gdyby nie wiatr, Grog byłby już cały mokry.

Skrzata skończyła, wyprostowała się i zaśmiała ochryple, widząc że Grog na nią patrzy.

– Jak ci się spodobała moja bdziocha, to możemy pójść na siano! – krzyknęła. Jej głos brzmiał jak nieoliwione zawiasy. Jakby piła tylko okowitę.

– Nie będzie tak dobrze. – Usłyszał Grog z dołu.

– Będzie bardzo niedobrze – odezwał się drugi głos. Bardzo głośno. Grog bał się, że zakonni ich usłyszą. – Bardzo, bardzo niedobrze.

Na płot wdrapywało się dwóch skrzatów. Tak, jak skrzatowa, nosili wiejską modą czerwone czapki i kubraki. Nie mieli broni.

Grog położył dłoń na rękojeści miecza, ale rzekł pojednawczo:

– Jestem przejazdem. Załatwię swoje sprawy i już mnie nie zobaczycie.

Drugi ze skrzatów patrzył spode łba i zgrzytał zębami. Jego szczęka nieustannie chodziła w lewo i prawo a całe ciało podrygiwało, jakby palił się do tańca.

– O tak, tak, tak! – odezwał się w końcu. – Nie zobaczymy cię, nie zobaczymy! Bo to my cię załatwimy!

Ten, który odezwał się pierwszy wydawał się przewodzić. Minął ruchliwego i wymierzył palcem w Groga.

– Myślałeś, że możesz zjawić się od tak i wziąć to, co nas kosztowało tyle zachodu? – spytał. – To nasza wioska i nasi ludzie.

Ruchliwy skrzat zaśmiał się nerwowo i zaczął podskakiwać z nogi na nogę.

– A teraz zapłacisz, zapłacisz, zapłacisz! – zapowiedział. Potem wyjął z sakwy przy pasie tabakierę i usypał kopczyk na wierzchu dłoni. Ale to nie była tabaka. Kopczyk był biały.

Śnieg – domyślił się Grog.

Skrzat wciągnął proszek i podskoczył.

– Zmiażdżymy, zmiażdżymy, zmiażdżymy!

– Będziemy cię ćwiartować. Wyłupimy ci oczy – dołączył się herszt. – Wyrwiemy zęby. Dla przykładu.

– Choć ćwiartować takie mięsko… – Skrzata zeskoczyła już z drzewa i teraz stanęła przy Grogu. Wysunęła język i zaczęła nim poruszać szybko w jego stronę.

– Dla przykładu – powtórzył tamten. – Wszyscy muszą wiedzieć, że w Otulinie rządzi Piestrzenica-Sprośnica, Prośniak-Krewkośniak i Raszutnik-Okrutnik.

– Zmiażdżymy, Zmiażdżymy, Zmiażdżymy! – powtórzył ruhliwy. Znów bardzo głośno.

– Nic mi po waszej wiosce – podjął jeszcze raz Grog. – Dziś--

– Dostał ci się mój twaróg – przerwał mu herszt. – Odzieram za to ze skóry. Nabijam na pal. – Skrzat rozkoszował się swoimi słowami, jakby już robił to, co zapowiadał.

Piestrzenica-Sprośnica złapała się za krocze i powiedziała:

– Wolałabym, żeby takie mięsko to mnie nabiło--

Nie zauważyli go i Grog wyrzucał sobie, że dał się tak podejść. Zakonny stał przy płocie, z ręką na rękojeści sztyletu. Z ostrzem sztyletu wbitym w płot. Z Piestrzenicą-Sprośnicą nabitą na to ostrze.

– Przerwałem w czymś? – zapytał z uśmiechem.

– Rozerwę cię, rozerwę cię, rozerwę! – darł się Porośniak-Krewkośniak biegnąc w jego stronę.

Raszutnik-Okrutnik skorzystał z zamieszania, zeskoczył z płotu i pomknął w przeciwnym kierunku.

Zakonnik uniósł sztylet, ze skrzatą nadal nabitą jak na rożen i uderzył z góry, miażdżąc Porośniaka-Krewkośniaka rękojeścią.

Głowa skrzata pękła, nogi zapadły się pod nim. Słychać było chrzęst kości, mlask wylewających się wnętrzności. Potem strażnik strząsnął z ostrza skrzatę, a zmiażdżonego Krewkośniaka ciął w pół. Sztylet jednak był za tępy i uderzone ciało poleciało w stronę podwórza, spadło tam, i potoczyło się jeszcze kawałek, zwracając na siebie uwagę kota.

Grog nie czekał, aż zakonny zajmie się nim. Pobiegł w jego stronę i wskoczył mu na rękę.

Mężczyzna próbował go strącić, jak natarczywą muchę, ale skrzat był szybszy.

Przeskoczył na ramię, chwycił się małżowiny usznej i podciągnął.

Zaraz przed tym, jak zakonnik zakrył ucho dłonią, Grog wypali mu do środka z półhaka.

Mężczyzna zginął się w pół. Rękę przyciskał do ucha. Klął przy tym głośno, aż nadbiegło jeszcze dwóch.

Grog leciał już wtedy w stronę martwego skrzata, którego kot trącał łapą. Gdyby miał uciec, zrobiłby to bez trudu. Jednak on musiał uratować wiedźmę, żeby mogła mu pomóc. A pobyt w lochach odbił się na jego sprawności. Zbyt długi bezruch. Zbyt długo bez widma śmierci krążącego nad głową. Dlatego potrzebował się pokrzepić.

Śnieg.

Widział wojowników, którzy go używają. Widział, co dzięki niemu potrafią. Widział też, jak kończą, dlatego nigdy z niego nie skorzystał. Teraz jednak nie miał wyboru. Jeśli miał skończyć tak źle, jak inni, chciał mieć chociaż dość czasu, by tak się stało.

Tuż przed ciałem skrzata przetoczył się i porwał zwłoki ze sobą. Poczuł metaliczny zapach krwi. Ciepło niewystygłych wnętrzności, które się na niego przelały. I twardość tabakiery.

Wydobył ją, oderwał się od ciała i wstał.

Kot rozbudził się całkiem i pędził teraz na niego z mordą zaciekłą, z obnażonymi kłami.

Grog nie uciekał. Odczekał na dogodny moment i zaczął biec w stronę zwierzęcia. Kiedy kot skoczył na niego, Grog zrobił to samo. Zwierzę się tego nie spodziewało. Klapnęło łapami w ziemię i zakręciło ogonem. Szukało Groga, ale nie mogło znaleźć. Skrzat siedział mu na grzbiecie.

Grog złapał za futro na karku i pociągnął. Kot stanął dęba, podskoczył i zaczął biegać wokół.

Grog nadal się trzymał, kot się poddawał. Skrzat odetkał zębami tabakierę i przystawił wylot do nosa. Przechylił i pociągnął.

W nozdrzach poczuł dziwny zapach. Proszek osadzał się na nich. Sięgał głębiej, aż do gardła. Półpłynna maź, w jaką się zmienił, ściekała coraz niżej.

Groga zemdliło. Poznał zapach, jaki wydzielał proszek. Zapach z ust, zapach niedojedzonej żywności, zapach zepsucia. Zęby. Mówiło się, że śnieg robią Wróżki Zębuszki z zębów, jakie ludzie im ofiarowują i że to moc ofiary nadaje mu jego właściwości. Teraz Grog mógł się przekonać, że pierwsza część historii brzmi prawdziwe.

Jednak skąd by śnieg nie czerpał swej mocy, działał.

Grog zaczął słyszeć. Bicie kociego serca. Tupot zbliżających się zakonnych. Szum liści. Szum wiatru. Głosy w chacie. Kobiecy krzyk. Sięgnął po kule, by przeładować półhak.

Zapach zębów ustąpił. Wyparły go inne wonie. Trawy, ziemi, krwi. Spoconych ciał pod kolczugą. Spalenizny. Drewnianej chaty. Ziół wiszących nad drzwiami i okowity pod nimi.

Dwóch zakonnych było tuż za Grogiem.

Skrzat ścisnął grzbiet kota. Kot dał susa między nich. Łupniecie głów. Strażnicy na ziemi.

Potem świst bełtu i zaraz krzyk. Bełt w nodze innego zakonnego.

Skok na drewno. Toczące się polana lecące na tych, którzy ich gonią. Huk upadku. Przekleństwa. Bełt w ścianie chaty.

Przed wejście wypadło dwóch kolejnych mężczyzn. Grog na kocie przemknął pod nogami jednego z nich. Szukał wzrokiem tego wyższą rangą. Kot wzbił się nad worki stojące przy chacie. Nad dzban na skrzynce obok. Grog wypalił do wnętrza z półhaka. Płyn w środku eksplodował. Języki ognia rozerwały gliniane ścianki. Rozeszły się koliście parząc zakonnych.

Grog ocenił wysokość do dachu chaty. Mógłby się tam dostać. Przebiec po strzesze i wskoczyć przez komin. Mógłby, ale kolejny bełt przybił kota do ściany chaty. Zwierzę zawodziło, wierzgając kończynami. Krztusząc się.

Grog zleciał na ziemię. Odskoczył, unikając ciosu nogą. Próbował zorientować się, z iloma przeciwnikami teraz walczy. Próbował o jedno mrugnięcie za długo.

 

 

V

 

Ocuciło go chluśnięcie wody. Nie mógł być nietomny zbyt długo. Był teraz w chacie a z zewnątrz dochodziło wycie zranionych zakonnych. Jeden z nich był w środku. Ten, któremu skrzat strzelił w ucho. Miał je obwiązane brudną szmatą.

Grog czuł zioła i zapach, który pamiętał z alchemicznych pracowni. Czuł też coś metalicznego i czuł się naprawdę paskudnie.

Słyszał też kobietę. Wiedźmę. Jęczała z bólu. Jej głos brzmiał słabo, jak ostatnie tchnienia zwierzyny złapanej we wnyki. Kiedy Grog w końcu dojrzał kobietę, jej oczy przywodziły na myśl tę samą scenę.

Skrzat chciał się podnieść, ale był zbyt słaby. Śnieg jeszcze pulsował mu w żyłach, ale coś z gnatami musiało być nie tak, bo udawało mu się ledwie poderwać głowę nad klepisko na którym leżał.

Zobaczył nad sobą twarz zakonnego wyższą rangą.

Miał ostre rysy i spiczastą bródkę. Do tego wąs kręcony oraz podgolone boki głowy i kark. Mężczyzna wisiał nad nim w półklęku, z ręką wspartą na kolanie.

– Można powiedzieć, że spadłeś mi z nieba. Jeszcze gdyby wiedźma zaczęła mówić, miałbym już komplet.

Trzymał w rękach kryształ, który Grog dostał od Muszkatela. Różne odcienie czerwieni zamknięte w złotej siatce.

– Mistrzu Gerhardzie, jeśli chodzi o wiedźmę– – zaczął ten z obwiązanym uchem, ale zakonnik wyższy rangą mu przerwał:

– Wielki Mistrzu Gerhardzie.

– Tak, no więc Wielki Mistrzu--

Tym razem to Grog nie dał mu skończyć:

– Muszkatel mówił, że mamy układ przeciw porońcom. My, wiedźma, wasz zakon.

– Był kiedyś układ, ale złamaliście go.

– Wasz poseł nie przybył.

Gerhard pochylił się nad skrzatem.

– Słyniesz z tego, że zabiłeś człowieka – powiedział. – Powaliłeś go w walce u podnóża waszej góry.

– Nie pozostawił mi wyboru.

– Ale przybył.

Grog otworzył szeroko usta. Dźwignął się wyżej, ale ból w grzbiecie nie pozwalał mu na więcej. Pewnie gdyby nie śnieg, ból byłby nie do wytrzymania.

– Nie frasuj się. Wiem, jak bardzo nienawidzisz porońcow. Położę im kres, jeśli wyciągniesz od wiedźmy, jak się do nich dostać.

Gerhard odsunął się a wtedy Grog zobaczył, co jej zrobili.

Leżała na klepisku, z porwaną suknią. Biała skóra kontrastowała z krwią, która się pod nią rozlewała. Czerwone plamy pokrywały też ciało i twarz. Brzuch miała otwarty. Długie cięcie po skosie. Rękami pozbawionymi dłoni tuliła płód, który się stamtąd wylał.

– Widzę, że znacie się na wyciąganiu informacji lepiej ode mnie – powiedział Grog i odwrócił głowę.

– Wiedźmy ci żal? – zapytał Gerhard i wstał. – Najwyższy czas zrobić porządek z całą magia i tymi, co się nią parają. Wszyscy wiedzą skąd wzięła się magia a nikt nie zastanawia się, jaka jest jej prawdziwa natura. Najbezpieczniej będzie zlikwidować jej wszelkie przejawy.

– Skrzaty też powstały dzięki magii – stwierdził Grog.

– Cóż… – Gerhard skinął na zakonnych. – Nie widzę powodu, by robić wyjątki.

Potem ruszył w stronę wyjścia.

Zakonny z obwiązanym uchem splunął i podszedł do Groga. Uniósł stopę w wojskowym buciorze.

Grog próbował wstać. Głowa unosiła się, jęczał przy tym, a ból sprawiał, że otoczenie traciło kontury. Jednak kiedy stopa zakonnego uderzyła w klepisko a drzwi za mistrzem zamknęły się, pod obcasem wojskowego buciora skrzata już nie było.

Grog poczuł, że się unosi i dopiero po chwili zorientował się, co zaszło.

Czuł na sobie dotyk. Trupio zimna skóra. Czuł ją wokół. Toczyła się razem z nim po klepisku i kiedy w końcu poderwała go w górę, zobaczył.

Odcięta kobieca dłoń, poruszająca się na palcach jak pająk. Leżał na niej, przytrzymywany za nogi, które tkwiły między palcami. Dłoń porwała go ze sobą, uciekając przed kolejnym ciosem zakonnego.

– To jej czary! – krzyknął tamten. – Znać bez dłoni też czaruje!

Drugi z zakonnych doskoczył do kobiety i ją miażdżyć jej głowę nogą. Uderzał obcasem, wsparty o ścianę, a kość czaszki pękała z chrzęstem. Mlaskały w szarej mazi, jaka rozlała się wokół.

Ale ręka nadal się poruszała. Porwała Groga na płócienne worki a z nich na kredens zawalony miseczkami i metalowymi naczyniami o dziwnych kształtach. To tam zapach, który grog pamiętał z alchemicznych pracowni był najsliniejszy. Były tu słoje i misy. Suszone części zwierząt. W słojach pływały dłonie, języki i oczy, które wyglądały, jak ludzkie. W misach były zioła i proszki. Dłoń zmusiła Groga, by w jednej z nich zanurzył głowę.

Proszek był gorzki. Wszedł skrzatowi do nozdrzy. Czuł jego smak w ustach. Krztusił się od niego.

Do pogoni za nimi dołączył drugi z zakonnych, który skończył już z wiedźmą. Dłoń jednak jakby wiedziała, gdzie tych dwóch będzie kierować ciosy, bo omijała je za każdym razem.

Kiedy zeskoczyli z kredensu, Grog zauważył drugą dłoń, wspinającą się na półki zawieszone na przeciwnej ścianie. Półki zastawione były lnianymi woreczkami i glinianymi słoiczkami, pewnie specyfikami, którymi handlowała czarownica. Kiedy dłoń była już na górze, strąciła jeden z nich.

Słój spadł z trzaskiem i roztłukł się na klepisku. Czerwona mgła, jaka się z niego wydobyła szybko wypełniła całą izbę.

Choć Grog nie czuł niczego poza gryzieniem w nosie, zakonni łapali się za gardła, a ich oczy wychodziły z orbit. Ich policzki robiły się coraz bardziej czerwone, aż w końcu padli bez przytomności.

Dłoń z Grogiem popędziła w stronę czarownicy i wbiła się w dziurę w tyle głowy, tak że Grog do połowy zapadł się razem z nią.

Skrzat poczuł, że coś pod czaszką wiedźmy oplątuje go. Zimny dotyk na nogach. W pachwinie. W podbrzuszu. Dreszcz wzdłuż kręgosłupa, a potem ciało wiedźmy poruszyło się.

Ręka bez dłoni uniosła się na chwilę. Głowa się przekręciła. Grog zdał sobie sprawę, że czuje tę rękę i tę głowę. Że to on nimi porusza.

Spróbował zrobić to bardziej intencjonalnie. Udało się. Usiadł.

Zakonni, którzy chcieli go zabić sami leżeli martwi. Z ciałami wykręconymi spazmami. Z twarzami zastygłymi w gtoeskowych wyrazach. Z ich ust ciekła piana.

Druga z dłoni zeskoczyła z półki na ścianie i przebiegła do kredensu. Wdrapała się na blat i spomiędzy słoików wysunęła szklana kulę.

Kula zaświeciła się, a z jej środka dobiegł głos:

– Przewoźnicy dusz. Zaraz tu będą! Słuchajcie, bo mamy ledwie chwilę.

Grog rozejrzał się, nie będąc pewnym, czy słowa skierowane są do niego. Bądź co bądź był tutaj sam.

– Gerhard głosi, że chce się pozbyć magii, ale co innego ma w głowie. Magia w świecie jest skończona. Jeśli odetnie od niej innych, sam posiądzie moc, jakiej nikt nie powstrzyma. Chce zgładzić wszystkie magiczne istoty. Zacznie od porońców. Jeśli go nie powstrzymacie teraz, później może być za późno!

– Jestem tu sam – zauważył Grog. Zabrzmiało to dziwnie, bo ciało wiedźmy mówiło razem z nim.

– Przetrącili ci grzbiet, dlatego użyczam ci ciało – rozległo się z kuli. – Moja krew cię wyleczy i wkrótce staniesz na nogi. Ale chcę czegoś w zamian.

Dłoń, która zdążyła już zeskoczyć z kredensu wskazała płód leżący na podłodze. Pępowina nadal łączyła go z ciałem wiedźmy. Płód poruszył się.

– Nie ma mowy – powiedział Grog. – Nie będę--

– Tylko tak uratujesz swój rodzaj – ucięła wiedźma.

Za Grogiem rozległ się trzask. Coś przebiło błonę w oknie. Kruk. Powiększył dziobem dziurę i wsunął łeb do środka.

– Już są – odezwał się głos z kuli. – Musicie odzyskać kryształ, który dostałeś od Muszkatela. Inaczej Gerhard was zniszczy. Ona zna drogę.

Kruk wdarł sie do środka i przysiadł obok niej. Kłapnął dziobem na Groga.

– Chyba cię lubi – odezwał się płód, już teraz poroniec. A raczej poronica, jak zdołał dostrzec Grog. Jej głos brzmiał normalnie, jak dorosłej kobiety. Zaskoczyło to skrzata. Porońce, które znał wyglądały jak czarcie bestie, ze skóra ociekającą zzieleniałą wydzieliną, z ostrymi zębami, z mową obłąkańczą i niezrozumiałą. Ta tak nie wyglądała.

Kruk przefrunął do okna i przeskoczył na zewnątrz. Wraz z jego zniknięciem druga z wiedźmich dłoni padła bez ruchu.

– Na nas też chyba już czas – zauważyła poronica. Wstała, złapała pępowinę i naciągnęła ja, a potem wyskoczyła w górę, zataczając w powietrzu łuk i lądując na ramieniu Groga-wiedźmy.

– Musimy się stąd wydostać.

– O tym, co musimy, jeszcze pogadamy – oznajmił Grog-wiedźma. – Ale teraz skorzystajmy z tego, że zakonnym nie przydadzą się już wszystkie konie.

Skrzat w ciele wiedźmy podszedł do ściany, na której wśród różnych narzędzi wisiały noże garbarskie. Nadział pierwszy na kikut jednej ręki, a drugi na kikut drugiej. Uderzył nimi w ścianę, by weszły głębiej. Potem ściął pęk ziół wiszących obok, na próbę.

– Musimy tylko wybrać – którego konia weźmiemy – powiedział potem.

Potarł ostrza o siebie i ruszył w stronę wyjścia.

 

 

VI

 

Jechali również po zmierzchu. Księżyce świeciły jasno i trakt był widoczny także w lesie, pod warunkiem, że korony drzew nie splatały się zbyt gęsto. Wokół nich niósł się tylko tętent kopyt, gdzieniegdzie jedynie słychać było odgłosy innego zwierzęcia, pierzchającego przed nimi.

– Kamień! – krzyknęła poronica, kolejny raz zauważając przeszkodę.

Grog-wiedźma oddał wodze, uniósł ciało w siodle, a koń przeskoczył nad głazem, który wcinał się na drogę.

Skrzat, nieprzyzwyczajony do konia, do wiedźmiego ciała, nad którym teraz musiał sprawować kontrolę i do rąk z ostrzami zamiast dłoni, prowadził zbyt wolno, jak na ucieczkę i zbyt koślawie jak na jazdę po zmierzchu. Polubił jednak te ostrza za bardzo, by teraz się ich wyzbyć.

– Coś ci powiem, napuszony kurduplu – wróciła do rozmowy poronica – wolałabym się powiesić na własnym pępku niż znosić twoją kompanię, ale to ciało trzyma przy życiu nas oboje i nie mamy wyboru. Musimy współpracować, jeśli chcesz powstrzymać Gerharda.

– Nie widzę powodu, by mu przeszkadzać.

– Po porońcach przyjdzie czas na skrzaty.

Grog nie miał na to argumentu. Poronica podjęła znowu:

– Wyciągnę do ciebie rękę tylko raz i lepiej ją przyjmij. Zwą mnie Szczesliwiezrodzona.

– Zawsze co innego brałem za szczęście.

– Nasze imiona to kwestia obyczaju.

– A skąd wiesz, jak masz na imię? Nie słyszałem, by wiedźma--

– Lewo! – przerwała mu Szczęśliwiezrodzona.

Grog-wiedźma pociągnął lewą wodzę, koń lekko skręcił omijając zwaloną belę drewna. Kiedy zwierzę szło już równo, Szczęśliwiezrodzona podjęła znowu:

– Porońce tak mają. Każdy z nas od razu wie pewne rzeczy. Jak się nazywa, gdzie przynależy. Jak dostać się do Macierzanki, gdzie każde z nas musi się udać.

– Mówisz o Czeluści?

– To wasza nazwa.

Blask księżyców osłabł. Wjechali między drzew o gęstych koronach.

– Jesteście oszalałym plugastwem, które chce zabijać ludzkie dzieci. Nasza nazwa jest bardziej adekwatna.

– To przez was. Przez was i przez ludzi.

– My was spaczamy?

– Ludzie. Ich magia, żeby być dokładną. Nie każde z nas chce zostać w Macierzance, ale ludzie trzymają magiczne bariery, bo się nas boją. Nie służymy im jak skrzaty.

Grog chciał zaooponować, ale poruszył przy tym ręką, o mało nie raniąc konia. Koń się spłoszył i Grog musiał go uspokoić.

– Niektórzy z nas wierzą, że uda im się przebić, nie ponosząc konsekwencji – kontynuowała poronica. – Ale nikomu się nie udaje. Zmieniają się w to, z czym walczycie.

– Jak długo będziecie się objawiać w tej fornie, będziemy walczyć.

– Możesz położyć temu kres. Musimy tylko znieść ludzka barierę. Uratujesz tym życie wielu skrzatów. Ale tylko razem możemy to zrobić.

Grog nie mógł się odnieść do tej propozycji, bo koń zerwał się na zadnie nogi i zaraz padł na trakt, dysząc ciężko. Skrzat z ciałem wiedźmy i poronicą zlecieli na ubitą drogę i przeturlali się kawałek. Nie na tyle daleko, by nie dostrzec, jak w głowę konia wbija się bełt i po chwili zwierzę zamiera.

– Chybiłeś, pacanie! – Dobiegł ich głos z zarośli.

Grog poznał ten głos. Skrzat, który go zaatakował przed chatą Ruty.

– Mówiłem, że wiem, jak ją znaleźć. A teraz kupą! – krzyknął znów, nie wiadomo do kogo. – Na wiedźmę! Zapłaci nam za pomoc czarcim pomiotom.

W zaroślach widać było światło pochodni. Krzaki się poruszały. Szepty, jakie się tam rozległy, brzmiały nerwowo. Jak kłótnia.

– Pamiętajcie, co na wioskę sprowadziła! – zagroził skrzat.

To poskutkowało. Z tuzin wieśniaków wyszedł naprzeciw nich. Skrzat siedział na psie i choć wszystko wskazywało na to, że przewodzi reszcie, trzymał się z tyłu.

Był tam też mężczyzna, którego Grog pamiętał z chaty, w której znalazł się po upadku z krukiem. Koło niego stała dwójka chłopów o twarzach tak podobnych do tamtego, że musieli być rodzeństwem. Możliwe, że to ich głosy Grog słyszał wtedy w izbie.

– To my ci chcieliśmy na pomoc lecieć, a ty tak się odwdzięczasz, wiedźmo? – Jeden z braci postąpił naprzód. Zamachał grabiami przed twarzą wiedźmiego ciała.

I wtedy Grog uświadomił sobie, że oni nie wiedzą.

Chłop opuścił grabie, wciąż jednak trzymając je jak broń. Jego usta otworzyły się. Oczy otworzył tak szeroko, że można było uwierzyć, że gałki mu zaraz wypadną.

– Zaniechaj – zaproponował Grog ustami czarownicy.

Chłop zamarł i milczał, ale smród odchodów, jaki się rozniósł zdradził, że mężczyzna nie stał bezczynnie.

Reszta wieśniaków, nie wiedząc jeszcze z czym im się przyszło mierzyć, wybiegła prosto na nich, każde z innym sprzętem.

Niektórzy pewnie zdali sobie sprawę z tego, co widzą, ale rządził nimi już tylko tłum, a tłum chciał krwi.

Grog-wiedźma uniknął pierwszych ciosów, ale już poznał, że przeciwników jest za dużo, by dać im odpór przy pomocy tego zesztywniałego ciała.

Wycofywał się w stronę drzew, by zabezpieczyć plecy i wtedy sięgnął go pierwszy cios. Rąbnięcie siekierką, które roztrzaskało lewą łopatkę.

– Musimy działać razem – powiedziała poronica.

Potem zeskoczyła z ramienia Groga-wiedźmy i przetoczyła się po trawie, napinając pępowinę. Dwójka atakujących, która właśnie miała wyprowadzić ciosy, wbiegła na nią i wyłożyła się krok dalej. Grog-wiedźma zagłębił w ich karkach ostrza.

Poronica wróciła na ramię i zapytała:

– Więc jak?

Grog nie odpowiedział. Zakręcił piruet ciałem wiedźmy i zatrzymał się nagle, tak, by poronicę wyrzuciło w przód.

Ta wyleciała w powietrze, w stronę chłopa z motyką.

Ten wziął zamach i bił z góry, ale poronica uniknęła ciosu. Zabalansowała ciałem kreśląc łuk, przez co pępowina zaczęła oplatać się wokół jego szyi.

Grog-wiedźma przyciągnął ją, a mężczyznę nadział na ostrza w rękach.

– Biorę to za zgodę – rzuciła Szczęśliwiezrodzona. – Teraz tamta gałąź.

Grog-wiedźma skręcił w lewo i zaczął biec, na tyle szybko, na ile pozwalały zesztywniałe kończyny. Reszta chłopów rzuciła się za nim.

Kiedy byli już przy gałęzi, którą wskazała poronica, ta znów zeskoczyła z ramienia i oplotła się wokół niej.

Pępowina naprężyła się a impet z jakim pędził Grog-wiedźma uniósł ciało wiedźmy, aż drzewo nad nimi zatrzęsło się.

Grog-wiedźma odbił się od brzozy, którą miał na swojej drodze i jak wahadło, zaczął wracać w stronę wieśniaków.

Zanim atakujący zmiarkowali, co się włąściwie dzieje, już czterech z nich leżało z krwawiącymi gardłami.

Dla reszty tyle wystarczyło. Rzucili swoje sprzęty i uciekli. Poza Raszutnikiem-Okrutnikiem który złorzeczył z grzbietu swojego psa:

– Zapomnijcie o plonach! Zapomnijcie o fortunie! – krzyczał za uciekającymi wieśniakami. – Skisłe mleko i chora trzoda! Oto, co was czeka!

Grog-wiedźma zagwizdał, a pies, wbrew protestom skrzata, podszedł do niego. Grog wyciągnął wiedźmą rękę, a poronica bez słowa wskoczyła na nią. Ręka uniosła się, wyrzucając poronicę w górę, potem poniżej ostrzy owinęła wokół siebie pępowinę i Grog-wiedźma pociągnął za nią.

Rozhuśtana poronica osiągnęła najwyższy punkt i runęła w dół. Wpadła z impetem na Raszutnika-Okrutnika, zrzucając go z psiego grzbietu. Wykorzystała niewytracony pęd i wróciła na ramię Groga-wiedźmy.

Skrzat zleciał w krzak malin, nabijając się na gałąź obryzioną przez zwierzęta.

– Współpraca – powiedziała Szczęśliwiezrodzona.

Pies podszedł do nich i polizał wiedźmą rękę tuż nad ostrzem.

– Co powiesz na nowego członka dla naszej dobranej kompanii? – zapytał Grog.

– Z twoich opowieści miarkuje, że zwierzęta w twojej kompanii raczej źle kończą.

– Ten się będzie miał dobrze.

– Trzymam cię za słowo.

– Hau, hau! – zaszczekał pies i zamerdał ogonem.

 

VII

 

Pies warczał, odkąd zajechali na Czarcią Polanę. Stroszył sierść, szczerzył kły. Wszedł z oporem na czarną ziemię zamkniętą wokół ścianą drzew. Miejsce wyglądało, jakby na środku wybuchł pożar, ale wygasł, kiedy tylko dotarł do lasu.

Z czterech stron prowadziły tu ścieżki, Grog i Szczęśliwie zrodzona wjechali tu od wschodu.

Kiedy poronica wyjaśniła co trzeba zrobić, by otworzyć przejście do Macierzanki, pies zawarczał głośniej.

– Nawet jemu się to nie podoba – powiedział Grog-wiedźma. – Psy się znają na takich rzeczach.

 – Inaczej nie wejdziemy – ucięła poronica.

Stali na środku czarnego koła. Pies węszył wokół i warczał.

– Jesteśmy na rozdrożu, dlatego jest niespokojny. Stąd można wejść w wiele krain. I wiele istot może tutaj się objawić.

Poronica zeskoczyła z ramienia rozejrzała się, jakby wyznaczała kurs i stanęła w centrum polany.

– Musimy to zrobić tutaj – oznajmiła.

– Ja tego nie zrobię.

Pies zaszczekał.

– Myślisz, że dlaczego Ruta ofiarowała ci swoje ciało? Tylko po to, żeby połatać ci gnaty?

– Też masz z niego użytek.

– Największy zrobimy z niego teraz.

Grog nadal się wahał.

Szczęśliwiezrodzona dodała jeszcze:

– A co do gnatów. Powinieneś być wyleczony. Sprawdź.

Grog się skupił. Poczuł drętwienie w kończynach. Chłód. Zimny skrzep, który go oklejał i wychładzał.

Ciało czarownicy się załamało i padło na kolana.

– Tylko ułóż ja najpierw jak trzeba!

Grog-wiedźma wstał i podszedł we wskazane miejsce. Potem ułożył się na środku, a poronica stanęła nad nim.

– Kiszki – powiedziała.

Grog nie reagował.

– Podobno w Macierzance chcesz kogoś znaleźć. Wcześniej musisz tam wejść.

Ręka wiedźmy poruszyła się. Ostrze skierowało się na podbrzusze i wbiło w martwe ciało, tuż nad miejscem, z którego wystawała pępowina poronicy. Wkrótce potem z rany wysunęły się flaki.

Pies trzymał się w oddali. Ujadał w rosnącym szale.

– Serce – zarekomendowała poronica.

Grog-wiedźma odchylił głowę i przez szyję wsunął ostrze pod mostek.

– Resztę musimy zrobić sami – powiedział, kiedy nie mógł sięgnąć już głębiej.

Znów spróbował opuścić ciało wiedźmy. Czuł, że łączące ich więzy puszczają. Zaparł się rękami o czaszkę i spróbował się wydostać.

Udało się. Wyskoczył z wiedźmiej głowy, jak korek z butelki wina i potoczył się po spalonej trawie.

Pies podbiegł do niego i oblizał go. Zaraz jednak zaskomlał i wrócił na swoje miejsce. Tam musiał poczuć się pewniej, bo znów zaczął warczeć.

Groga łamało w kościach, ale przynajmniej mógł się wyprostować. Udało mu się przejść kilka kroków.

– Krucze jajo i krucze pióra – poronica nie dała mu wytchnąć.

Grog już nic nie mówił, tylko wykonywał jej polecenia. Pies biegał za nim, ciesząc się, kiedy opuszczali Czarcią Polanę i warcząc, kiedy musieli na nią wrócić.

W końcu wszystko było gotowe. Skrzat patrzył na ich dzieło z odrazą.

Ciało wiedźmy leżało z rozłożonymi nogami i rękoma. W kręgu z jelit przerwanym między stopami Ruty. Na jej prawej dłoni spoczywało krucze jajo, na lewej krucze pióra. Między piersiami ułożono serce przy którym stała teraz poronica.

– Możemy zaczynać – oznajmiła.

Pies zaczął szczekać jeszcze głośniej, choć wcześniej wydawało się to niemożliwe.

Grog podszedł do niego, pies pochylił łeb, a Grog pogłaskał go uspokajająco.

Szczęśliwiezrodzona, trzymanym w rękach płaskim kamieniem, przecięła pępowinę, a potem odcięła jej fragment. Sprawiało jej to ból. Kiedy skończyła, podeszła do serca i obwiązała je trzy razy wyciętym fragmentem. Następnie zeszła z ciała i stanęła między stopami wiedźmy.

Grog powiedział do psa:

– Będzie dobrze, ale musisz stąd iść. Znajdź jakiś dom, jeśli zdołam, wrócę po ciebie.

Pies posłuchał, ale oddalał się powoli, spoglądając na nich. Dopiero, kiedy Grog zajął miejsce obok poronicy i zaczęli rytuał, puścił się pędem, nie patrząc już za siebie.

Szczęśliwiezrodzona złapała dłoń skrzata. Zaczęła inkantacje:

– Kiszka, serce, z pępka więzy, prowadź nas tam, ścieżko kędy wiedziesz duszek mrowie co nie mogły zostać w matki łonie. Krucze jajo, krucze pióra, prowadź nas wtem, ścieżko która wiedziesz duszki od ich matek do nienarodzonych dziatek.

Ciało wiedźmy zadrżało. Zaczęło pulsować, jakby pod skórą mrowily się robaki. Jej łono uniosło się. Pod kępą kręconych włosów ukazało się światło.

– Idź za mną – nakazała poronica.

– Gdzie? – zapytał Grog.

Poronica ruszyła między nogi wiedźmy, w bijące stamtąd światło.

– Za mną – powtórzyła.

– Tego się obawiałem.

Poronica zaczęła wciskać się do środka.

Grog ruszył za nią. Wejście w światło nie było tak nieprzyjemne, jak skrzat sobie wyobrażał. Było w tym coś miłego. Było ciepłe. Było pachnące. Zapach kojarzył się z dzieciństwem. Z mlekiem matki.

Grog przeciskał się otulony ciepłym woalem, aż jego oczom ukazała się kraina poronców.

Czeluść.

Macierzanka.

Grog zawsze myślał, że to posępne miejsce, pełne plugastw i zepsucia. Tymczasem było tu jasno. Skrzat poczuł coś, co mógłby określić przytulnością, ale wiedział, że słowo to nie jest adekwatne. Przed nimi rozciągał się kompleks korytarzy z przezroczystych błon, przez które mogli widzieć całą ich plątaninę. Z korytarzami łączyły się workowate sfery, czasami wypełnione wodą, które zdawały się pełnić rolę izb lub sal.

W przejściu, którym szedł skrzat było wąsko, ale poruszali się bez trudu. Grog czuł się, jakby przez cały czas ktoś tulił go w ramionach.

– Trzymaj się z tyłu – powiedziała poronica. – Zabiorę nas do królowej, ale--

– Tak się nie stanie – powiedział ktoś za nimi.

Kiedy się odwrócili, zobaczyli dwóch porońców-strazników.

Grog przekonał się, że Szczęśliwiezrodzona miała mówiła prawdę. Porońce w Macierzance nie wyglądały jak te, z którymi walczył. Były jak ona. Bez chęci mordu i bez spaczenia.

– Czekaliśmy na ciebie – dodał drugi ze strażników. – Mamy cię zabrać w inne miejsce.

 

 

VIII

 

Było w tym coś zabawnego, ale Grog się nie śmiał. Znów trafił do lochu. Tym razem do lochu porońców i siedział w jednej celi ze Szczęśliwiezrodzoną.

Loch znajdował się poza plątaniną błoniastych korytarzy. Wyglądał, jakby ktoś wyciął go w kawałku surowego mięsa, z którego odciekła już krew i które ostygło. W swej strukturze ściany i podłoga były jednak twardsze. Bardziej przypominały skalę. Również ich zapach był inny, mineralny, jak zapach wody bijącej spod ziemi.

Poronica chodziła wzdłuż ścian celi. Grog siedział na środku bez ruchu i bez nadziei. Poronica mówiła, choć Grog jej nie słuchał:

– Wypuśćcie mnie, durnie! – krzyczała przez kraty Szczęśliwiezrodzona. – Królowa musi się dowiedzieć--

– Królowa wie – powiedział ktoś z sąsiedniej celi.

Grog drgnął. Poznał ten głos. Jego brzmienie napełniło go nadzieją. Przywróciło mu siły. Skrzat wstał i podszedł do krat, próbując dojrzeć mówiącego.

– Królowa wie – powtórzył więzień. – Dlatego tu trafiliście.

Grog zacisnął dłonie na kracie. Wystawił przez nią głowę, na tyle, na ile było to możliwe. Poznawał ten głos. Marszałek Zdrowozrodzony.

– Ja jestem tu po ciebie – powiedział.

– To niewątpliwie zaszczyt, ale jakikolwiek miałbyś w tym cel, nie robiłbym sobie nadziei. Już nie opuścicie tego lochu.

– Ci durnie nie dali mi niczego wytłumaczyć! Gerhard--

– Gerhard to jej ojciec – uciął marszałek. – Nie uwierzy wam. Obiecał jej, że przyjmie ją do rodziny. Wmówił jej, że chciał jej narodzin. Że ich oczekiwał, ale jej matka spędziła płód bez jego wiedzy.

Poronica odwróciła się do Groga.

– Łajdak! Musimy go dopaść. Za wszelką cenę. – oznajmiła.

Grog wskazał ręką celę marszałka.

– Ta szuja musi świadczyć za mnie u króla skrzatów.

– Och, mój drogi – zaśmiał się marszałek – chętnie się za ciebie wstawię. Powiedz tylko, w czym rzecz.

– Pertraktacje – wyjaśnił Grog. – Nigdy nie chcieliście się układać.

– Mylisz się – zaprzeczył marszałek.

– Słyszałem wasze plany. Słyszałem, co siedziało ci w głowie. Słyszałem to w Muszli Prawdy.

– Czy nie dostaliście jej od ludzi? – zapytał marszałek.

Skrzat zmarszczył brwi.

– Gerhard – powiedział.

– Ten nikczemnik ograł nas wszystkich. Kiedy się na nim poznałem, miał już królowę owiniętą wokół palca.

– Znasz jego plany? – spytała poronica.

– Wiem, że mają się spotkać. Dzisiaj. Królowa wpuści go do Groty Czerpań.

– Skrzacie?

Grog dołączył do Szczęśliwiezrodzonej, badajacej celę. Jednak ile by jej nie oglądali, wyjście było jedno: przez kraty.

Grog napadł na nie z całą siłą. Krata ruszyła się. Jej mocowania trzeszczały. Skrzat był jednak zbyt osłabiony by zdziałać więcej. Pomoc poronicy nie zdała się na wiele. Siła nie była jej mocną stroną.

Grog przyparł ostatni atak, potem oparł się ciężko o kratę i osunął, siadając na podłodze. Nagle jednak uniósł głowę i rzekł:

– Śnieg!

Wciąż miał sakiewkę, którą zabrał od skrzata przed domem wiedźmy. Wciąż miał w niej magiczny proszek, który może okazać się wystarczający, by sforsować kratę.

Sięgnął po tabakierę, usypał kopczyk na dłoni i wciągnął.

Poczuł to od razu. Nie przysłaniał tego kościany zapach zębów. Siła. Przepełniała go. Rozlewała się z głowy po ciele, wypełniała mięśnie, wypełniała żyły, które wyszły teraz naprężone.

Grog wstał i zaatakował bramę ponownie. Wypychał ją. Zmuszał do otwarcia. Rozwarł na szerokość prawej wystarczająca, by któreś z nich się przemknęło.

Prawie.

– Daj. – Usłyszał głos poronicy.

Bez słowa podał jej tabakierę. Zrobiła to samo, co on wcześniej i oddała mu ją. Widział po jej oczach, że proszek działa. Widział to po jej źrenicach. Po tym, że stała się bardziej ruchliwa.

Potem naparli razem. Nie szło tak łatwo, jak się spodziewali. Krata ustępowała, ale nie na tyle, by mogli się wydostać.

Grog się pocił. Miał mokre plecy, czuł pot na twarzy. Krople sciekaly mu po twarzy. Czuł ich słony smak, który mieszał się z czymś jeszcze. Krew. Ściekała mu z nosa.

Nagle brama puściła, jakby nigdy nie stanowiła prawdziwej przeszkody. Wylecieli z nią z celi, wywracając się.

Kiedy Grog się podniósł, podszedł do celi marszałka.

– Jeszcze nie skończyliśmy – obiecał.

– Wierz mi lub nie – odparł marszałek – ale liczę, że jeszcze się zobaczymy.

 

 

IX

 

Grota Czerpań emanowała mocą. Grog czuł jak mrowi mu od niej ciało. Dostał gęsiej skórki, co skrzatom nie zdarza się często.

Pachniało tu iskrami, skrzeniem się piorunów w czasie burzy. W uszach dudnił niski pogłos, jakby jakieś wielkie zwierzę mruczało wśród skał.

Skały wydawały się emanować własnym światłem, zbyt słabym, by rozproszyć panujący tu półmrok. Światłem czerwonym, rozlewającym się z ich kryształowej struktury. Ich formacje przypominały kolumny. Były rozłożone tak równo, że niemożliwym wydawało się, by był to twór natury. Rozchodziły się okręgami, zanikając na środku, pozostawiając tam równe koło o powierzchni gładkiej niemal jak szkło.

Właśnie tam, na jego krawędzi, stała Królowa Wyczekiwana wraz ze swoja świtą. Zajmowali miejsce na przypominającym podest stalagmicie, o wysokości dorosłego człowieka.

Naprzeciw niej był mistrz Gerhard. Sam.

Kiedy zatrzymał się przed królową, skłonił głowę i powiedział:

– Córko…

Królowa nakazała mu wstać.

Grog i poronica przyszli korytarzem prowadzącym na półkę znajdująca się tuż przy sklepieniu groty. Obserwowali zebranych z daleka. Nie wszystko było widać dobrze, ale dźwięki rozchodziły się tu jak w świątyni i słyszeli ich dokładnie. Sami uważali, by nie narobić zbyt wiele hałasu.

– Musimy zejść bliżej – ocenił Grog. – Musimy im przeszkodzić kiedy tylko nadarzy się okazja.

Zaczęli schodzić po skałach w kierunku środka.

Królowa wzięła z rąk służącego nóż i nacięła nim dłoń.

Gerhard wyciągnął coś w jej kierunku. Coś, co królowa pozwoliła zanurzyć w swojej krwi.

Grog poznał, co to jest, kiedy odległość między nimi zmniejszyła się. Kryształ Muszkatela. Różne odcienie zamknięte w czerwonej siatce. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że wygląda jak skały tutaj. Że kryształ musiał być ich częścią.

Gerhard zabrał kryształ z dłoni królowej i przeszedł na środek koła. Przyklęknął, a kryształ położył na gładkiej skale podłogi.

Począwszy od tego miejsca, powierzchnia rozjaśniła się. Przybrała kolor krwi tętniczej. Jaśniejsza czerwień. Blask. Całe koło świeciło się jednostajnym światłem, a źródłem tego światła była krew królowej.

Gerhard zaczął szeptać, ale jego słowa były zrozumiałe:

– Z mocy moc, z krwi ofiara, źródło moc wszelaką scala…

Grog przysunął się do poronicy.

– Teraz – powiedział cicho. – Cokolwiek on robi, musimy to przerwać.

Rzucili się pędem w stronę mistrza.

Królowa usłyszała. Rozkazała przybocznym ich powstrzymać.

– Z ojca matki łono nosi dary której tutaj wznoszę – kontynuował Gerhard.

Grota zaczęła się trząść. Ze sklepienia odrywały się drobne skały i leciały w dół.

Przyboczni królowej biegli już w stronę Groga i Szczęśliwiezrodzonej. Ci dotarli już niemal do kręgu.

– Współpraca! – krzyknął Grog.

Jeden ze strażników dobiegł do poronicy. Zamachnął się na nią toporem. Poronica przebiegła po drzewcu i wskoczyła przeciwnikowi na ramiona.

Rozpędzony Grog wybił się od skały, wyleciał w górę i złapał poronicę za dłonie. Przez chwilę stali tak, tworząc tę cielesną konstrukcję. Strażnik pod Szczęśliwiezrodzoną trząsł się od ich ciężaru, a Grog zataczał coraz większe kręgi. W końcu skrzat puścił się i poleciał prosto na gładką skałę w kole na środku groty.

Wylądował ciężko, poczuł to na całym ciele, ale pęd sprawił, że się nie zatrzymał, tylko sunął w stronę Gerharda. Wystarczająco szybko, by ten nie zdążył zareagować. Grog złapał za kryształ i prześlizgał się dalej.

Poświata na podłożu wygasła, ale kryształ w rękach Groga nadal się jarzył czerwonym blaskiem.

Grog czuł jego ciepło. Moc, którą go przepełniał.

To ta siła raziła strażnika, który chciał go powstrzymać. Wystarczyło, że Grog na niego spojrzał, a poroniec odleciał w tył, jak wystrzelony z katapulty.

Gerhard nadal klęczał. Zaciskał pięści. Głowę miał spuszczoną.

– Wiesz, co to jest, karakanie? – zapytał przez zaciśnięte zęby. – Wiesz w czym przeszkodziłeś?

– To tylko przejściowe– – królowa zabrała głos, ale Gerhard nie zwracał na nią uwagi. Dalej mówił do Groga:

– Magia przybyła w kamieniu, który spadł z nieba. Pamiętasz?

Grog ściskał w dłoniach kryształ. Kryształ ranił swoim żarem ręce. Słowa Gerharda docierały do skrzata jak przez wodę.

Grota nadal się trzęsła.

– To jest ten kamień. Jesteśmy w nim. A to co trzymasz, to tylko nieistotny fragment. Oddaj mi go, i tak nie wiesz, co z nim zrobić.

Grog czuł zmęczenie. Jakby kryształ był w jego dłoniach od wieków i to były już ostatnie chwile, w których zdoła go jeszcze utrzymać.

– Twoi ludzie – Gerhard zwrócił się do królowej. – Niech odbiorą mu kamień. Teraz się nie obroni.

Królowa już uniosła rękę by wydać polecenie, ale poronica stanęła przed nią.

– Nie! – krzyknęła. – On cię nie przyjmie!

– Nią też możesz się zająć, córko.

– Myślisz, że ten psi syn uzna cię za swoje dziecko? – zapytała Szczęśliwiezrodzona.

– Zawsze ją miałem za córkę – zapewnił mistrz. – To jej matka postanowiła inaczej.

Poronica ujęła krwawiąca dłoń krolowej. Popatrzyła jej w oczy.

– On chciał cię złożyć w ofierze, by przyjąć moc tego miejsca – powiedziała. – Słyszałam zaklęcie.

Rozległ się trzask, wszyscy odwrócili głowy. To kolejni strażnicy zostali odrzuceni od Groga mocą kryształu.

– Jeśli będziesz trzymał go dłużej, zrobi ci krzywdę – powiedział do niego Gerhard. – Oddaj mi go. Kiedy skończę, spełnię to, czego zawsze chciałeś. Zetrę porońców na proch.

Królowa uniosła głowę.

Grog przyklęknął.

Jaskinia trzeszczala. Trzęsła się jak rozklekotany wóz. Z jej sklepienia odrywały się coraz większe skały. Spadały tuż przy nich. Rozpadały się z hukiem.

– Szybciej – ponaglił Gerhard. – Zanim to wszystko się zawali. Jeśli to miejsce runie, magia nie będzie trzymała porońców. Uwolnisz ich. Chyba nie tego chciałeś, co?

Grog zwrócił się w jego stronę. Wyciągnął do niego ręce. Trząsł się przy tym jak w febrze.

– Teraz… – zaczął z trudem.

Poronica i królowa patrzyły na niego nie mogąc zmusić się do reakcji.

– Teraz… – mówił Grog – najbardziej…. Chcę… Patrzeć… Jak zdychasz.

Potem odwrócił głowę do poronicy i powiedział:

– Uciekajcie. Ja… zostanę…

Poronica wskazała wyjście i ujęła królowa za rękę.

– Nie – zaoponowała władczyni. – To mój ojciec.

Wyrwała rękę i ruszyła w stronę Groga. Szczęśliwiezrodzona rzuciła się na nią, ale nie przewidziała, że królowa będzie zwinniejsza. Wykorzystała pęd jej ciała by przerzucić ja przez ramię i cisnąć na podłoże. Wyciągnęła w jej stronę nóż.

– To mój ojciec – powtórzyła.

Potem podbiegła do Groga. Moc kryształu nie odrzuciła jej. Wyjęła mu kamień z dłoni. Poczuła jego ciepło. Jego siłę.

Gerhard uśmiechnął się. Wyciągnął rękę w stronę Wyczekiwanej.

Jednak królowa nie przekazała mu kryształu.

– To mój ojciec – powtórzyła po raz trzeci. – Jeśli ktoś ma patrzeć jak zdycha, to właśnie ja. Wy możecie iść.

Poronica podbiegła do Groga. Pomogła mu przejść w stronę wyjścia. Przedzierać się przez odłamki spadających skał. Omijać ich uderzenia. Pomagała mu trzymać równowagę, kiedy grota trzęsła się coraz bardziej.

Hałas zagłuszył krzyki Gerharda. Słyszeli huk, kiedy udało im się już wyjść z jaskini. Czuli otaczający ich kurz. Skalny pył, ciepły od mocy, od którego łzawiły im oczy i który drapał ich w gardle. Nie patrzyli za siebie.

Szli, a świat za nimi się zapadał.

 

 

X

 

Szczęśliwiezrodzona miała iść na czele konduktu pogrzebowego. Przygotowania do uroczystości trwały. Ciała królowej nie odnaleziono, ale pogrzeb miała się odbyć z pełnym poszanowaniem rytuału. Wedle wierzeń porońców, odpowiednio odprawiony obrzęd dawał zmarłemu szansę na odrodzenie się.

Grog pozostał w Macierzance. Miał się już lepiej. Po raz pierwszy od rozpoczęcia rekonwalescencji opuścił swoją workowatą salę, które porońce zwali macierzkami i przyglądał się, jak dworscy szykują ceremoniał. Stał wyżej, na czymś w rodzaju krużganku powstałego z podłużnej torbieli.

– Udało ci się. – Dołączyła do niego poronica. – Po wszystkim marszałek Zdrowozrodzony wyrusza do Twierdzy. Pytał o ciebie. Trzeba podpisać nowe porozumienia.

Grog milczał. Pod nim służba wyplatała z wikliny pępowinę dla kukły mającej symbolizować królową podczas pogrzebu.

– Twierdza na nic się już nie zda – odezwał się w końcu. – Nie trzeba już nikogo przed wami chronić.

Była to prawda. Odkąd upadła ludzka bariera, mająca powstrzymywać porońce przed opuszczeniem Macierzanki, zaniknęło również skażenie, jakiemu ulegali ci z nich, któym ucieczka się powiodła.

– A co z wami? Teraz to Twierdza potrzebuje ochrony – stwierdziła Szczęśliwiezrodzona. – Ludzka magia nie okrywa już waszej góry.

– Podobno mają tam mur. Powstrzyma nieproszonych gości.

– Przyda im się też bohater. Zdrowozrodzony poprze twoje zeznania. Przywrócą ci tytuł i honory.

Grog odwrócił się w jej stronę.

– Zyskałem tytuł i honory niszcząc wasz rodzaj.

– Wykorzystaj je, żeby nam pomóc.

Skrzat westchnął.

– Tak – zaczął – Grog, Pogromca Porońców orędownikiem pojednania?

– Cały Źródłoziem będzie o tym mówił.

Grog się uśmiechnął.

– Brzmi dobrze – powiedział. – Ale jeśli wasz marszałek chce mojej eskorty, będzie musiał naddać drogi.

– Chcesz go zabrać w jakiś uroczy zakatek?

– Obiecałem że pewien pies nie wyjdzie źle na mojej kompanii. Muszę go znaleźć.

 

Koniec

Komentarze

Hej 

Fajna mapa :) po przeczytaniu opowiadania muszę stwierdzić ,że mogłaby być nieco mroczniejsza :) 

 

Samo opowiadanie ma dużo w sobie przemocy, krwi, znalazło się i miejsce na fekalia. Konwencja gore ma swoich wyznawców ja do nich nie należę więc cały ten aspekt pomijam :D  

 

Jest intryga jest przygoda podróż, która na pewno nie jest nudna bo dzieje się, że hej :D 

 Tekst wciąga i trzyma w napięciu do końcówki wydaje mi się, że najlepsze sceny poprzedzają finał i ten jest taki sobie. 

 

Pomysł na świat oryginalny i ciekawie przedstawiony, główny bohater to typowy rębajło ( ale też fajnie zarysowany). Akcja jak już pisałem jest dynamiczna często też zaskakująca ( fajne wykorzystanie zwierząt, choć dla nich kończyło się to nieraz tragicznie :D) 

Scena z strażnikiem i uwolnienie się bohatera by zdzielić go w twarz jest zbędne ( za chwile i tak by go uwolnił szlachcic), wprowadzenie psa przed czarcią polaną chyba też nic nie wnosi do fabuły.  

Trochę mnie też denerwowało w magiczny sposób wyleczenie bohatera krwią wiedźmy, to takie trochę naciągane. 

Wracając do akcji i oryginalności opowiadania – te wyszły naprawdę znakomicie i choć raczej nie mogę powiedzieć, że opowiadanie mi się podobało (nie moje klimaty) to na pewno się nie nudziłem :D 

 

Pozdrawiam 

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Znakomicie ogarnąłeś atrybut i motyw. Opowiadanie ma intrygującą fabułę i spójną, trzymającą w napięciu narrację.

Jak dla mnie, może trochę za dużo jest krwi, flaków itp. Ale to jest tylko kwesta smaku, jak z befsztykiem. Jedni lubią bardzie wysmażone, inni bardziej krwiste smiley

Ja pie…lę, mam zbyt plastyczną wyobraźnię na takie potwo-utwory! Porońce walczące na pępowinach, skrzaty, psy, kruki.. ja pie..olę. ! Chi, hi, ziółka z wiedźmy chatki.. sraka, tabaka makabra.. ja, ja.. pier..lę, ja się tak nie bawie! Kruki, znaczy.. wrony, wrony idę nakarmić.. 4+

Kawkoj piewcy pieśni serowych

No, kuuwa.. nie mogę! Skrzyżowanie Indiany Jonesa z koszmarem Kaji Godek. Miazga!

Kawkoj piewcy pieśni serowych

Dzięki wszystkim za przeczytanie i komentarze. Cieszę się, że znaleźliście w tekście coś, co się Wam spodobało.

 

@Bardjaskier – Dzięki za głębszą analizę i ciekawe spostrzeżenia. Gdybym robił jeszcze jedna turę poprawek, wziąłbym je pod uwagę.

 

@AstridLundgren – Dzięki za przepięknego blurba: “Skrzyżowanie Indiany Jonesa z koszmarem Kaji Godek. Miazga!”

 

@czeke – z tymi flakami to przyznam, że wyszło trochę przez przypadek i rozumiem, co masz na myśli.

Witaj.

Z technicznych rzuciły mi się w oczy głównie sprawy interpunkcyjne oraz literówki i nietypowe zakańczanie niektórych kwestii dialogowych dwoma myślnikami. 

Zgadzam się z Przedmówcami – momentami mocno urealnione fragmenty o wykorzystywanych wnętrznościach są wręcz trudne do odczytywania ze względu na uruchamianą wyobraźnię, lecz – cytując słynne powiedzenie – może “w tym szaleństwie jest metoda”? – zaskakująca fabuła z pewnością szokuje i robi niemałe wrażenie na czytelnikach!

Mapa, nazwy własne, a także imiona bohaterów dodają oryginalności opowiadaniu. 

Pozdrawiam serdecznie, gratuluję Ci niezwykłego pomysłu oraz stworzonego świata fantasy, jednocześnie życzę powodzenia. :)

 

Pecunia non olet

wystarczyała ← chochlik

nietomny ← nieprzytomny

 

Nie podeszło. Od połowy miałem dość i już tylko ślizgałem się, aby do końca, Za dużo dla mnie krwi, flaków i fekaliów.

 

Mam z tym opowiadaniem problem. Na początku spodobało mi się i zaciekawiło. Choć trochę pogubiłam się z kim są w sporze (wychodzi, że chyba ze wszystkimi wink). Niestety im było dalej, tym pewne elementy mi nie pasowały, aż doszłam do momentu, kiedy już nie chciałam czytać, bo nie sprawiało mi to przyjemności. Aczkolwiek, byśmy dobrze się zrozumieli: ty masz prawo pisać o flakach itp., a ja nie twierdzę, że nigdy nie czytam opowiadań z elementami brutalności. Po prostu w tej ilości ja odpadam smiley. Ale mapka bardzo ładna.

Tak mała rada dla autora :) może warto w przedmowie napisać, że jest to powiadanie ociekające krwią ;) wtedy szybciej trafisz do osób zainteresowanych :) Pozdrawiam

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

@bruce – dzięki za przeczytanie i komentarz. Cieszę się, że mimo cięższych do strawienia fragmentów doczytałeś i znalazłeś rzeczy, które Ci się spodobały.

 

@Koala75 – dzięki za czas poświęcony na lektórę i komentarz. I za to, że pomimo odmiennej wrażliwości próbowałeś dobrnąć do końca.

 

@Monique.M – Dzięki za komentarz i próbę czytania pomimo fragmentów, które Ci nie leżały.

 

@Bardjaskier – dzięki za sugestię, zastosowałem się do niej, przy czym to, co piszecie o przemocy w tym tekście jest dla mnie pouczające – przyznam, że sam nie patrzę na to opowiadanie w tych kategoriach i po prostu nie zawierałem tego w przedmowie, bo z jednej strony założyłem, że dla fanów gatunku gore nie ma tu niczego atrakcyjnego, z drugiej, że tej przemocy nie ma aż tyle, by kogoś mogła razić. Ciekawym jest dla mnie dowiedzieć się, że nie wszyscy patrzą na to w ten sposób.

I ja dziękuję, pozdrawiam i życzę powodzenia. :)

Pecunia non olet

Dla fanów gore nie ma nic atrakcyjnego :D nie wiem co czytasz i oglądasz ale to musi być mocne jeśli twierdzisz, że w twoim tekście niema nic dla fanów gatunku :D

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Zgadzam się z Bardem :).

Dzięki za te opinie. Pozwolą mi lepiej oceniać tego typu kwestie w przyszłości.

Fan horrorcore przychodzi podzielić się opinią.

Duch Wiedźmina jest tu silny, ale przypomniała mi się też seria ,,Martwe zło”. Fajne połączenie, naprawdę. Kilka rzeczy mi zgrzytało (wiadomo, jak mamy ,,ciemne wieki”, to musi być zły zakon, polowanie na czarownice i wsioki walące archaizmami – chociaż wszyscy inni mówią normalnie :P), ale to kwestia preferencji.

Explicit content – pewnie jestem (i będę) w mniejszości, ale ja nie widzę tu niczego szczególnie, jak na dzisiejsze czasy, szokującego. Fakt, nacisk na przemoc nie pasuje do konwencji heroic – to raczej dark/low fantasy – ale naprawdę widziałem porównywalne albo nawet gorsze rzeczy. Zresztą, część opisów wydała mi się na tyle przerysowana, że po prostu się śmiałem (zgnieciony skrzat i potyczka z motłochem). Tylko ten kloaczny humor momentami przeszkadzał.

Od strony technicznej jest tak sobie, bo widzę pełno literówek, ortografy i to coś: ,,--“, chyba zastępujące wielokropek. W kilku scenach uskuteczniasz headhopping, bez ostrzeżenia zmieniając perspektywę. Niemniej, jak najbardziej jestem na ,,tak”. :)

P.S.: Autorze, na twoim miejscu podbiłbym nieszczęsną kategorię wiekową do 18+. Zaliczasz wszystkie możliwe triggery, od narkotyków po przemoc seksualną.

P.P.S.: Dlaczego akurat kot musiał zginąć?! D:

,,Nie jestem szalony. Mama mnie zbadała."

Dzięki za przeczytanie i opinię! Cieszę się, że Ci się spodobało, pomimo literówek i innych błędów. Zgodnie z sugestią, zmieniłem katergorię wiekową.

 

Co do kota, łatwo nie było, ale taki jest ten świat.

 

Skrzat w ciele wiedźmy podszedł do ściany, na której wśród różnych narzędzi wisiały norze garbarskie.

Ups.

Nie porwało mnie :(

Przynoszę radość :)

Bajka dla dorosłych 18+ i przemoc, dużo przemocy. Hm, bierę w ciemno, przeca to mój klimat.

Czytam, czytam i czekam na te “szczegółowe opisy przemocy”. No i są jakieś opisy, ale na tyle mało szczegółowe i na tyle bajkowe, że … nie wiem o co to całe halo. Krew, trochę flaków i gówna, gwałt zbiorowy ledwo wspomniany, ech, a ja się tak napaliłam.

No dobra, rozpruty brzuch i tulenie płodu rękami bez dłoni – mocne, dało po stykach. I to by było na tyle.

Literacko – ja pierd… grafomania lewel master. Zgrzytało mi tak podczas czytania, że aż mnie zęby rozbolały.

Koń ma tylne łapy? Koń ma tylne łapy?! Qrwa! Człowieku, jak świat światem koń miał, ma i będzie miał zadnie nogi. Jeszcze tylne nogi, bym jakoś przełknęła, ale łapy?! WTF

“Kot stanął dęba”, o Dżizas. Tyś widział kiedy jak porusza się kot, czy ino na obrazku? No tak, ale co ja chcę, jak koń ma tylne łapy, to kot staje dęba, któż autorowi zabroni.

Sprawy techniczne – nie, nie mam siły wyciągać tych kwiatków. Konstrukcja zdania, interpunkcja leżą i kwiczą, tylko nie wiem, czy ze śmiechu, czy z rozpaczy.

 

Jeśli chodzi o pomysł – JAKIE TO BYŁO GENIALNE!!! Miejscami groteskowe, ale genialne. Twoja konwencja skrzatów i porońców, płody – ninja skaczące na pępowinach, wróżki-zębuszki produkujące metę, wiedźma czarująca rękami nawet odciętymi, uzdrawiająca moc krwi i mecha-pancerz z ciała czarownicy, macierzanka – macica… ZUPEŁNIE ODJECHANE, ŚWIETNE, WIZJONERSKIE!

Coś Ty, chłopie, brał i weź się podziel.

Koń jaki jest każdy widzi, a i tak darowanemu w zęby nie zaglądasz.

@Anet – dzięki za przeczytanie i komentarz! Babola poprawiłem

 

@Inanna – dzięki za przeczytanie i wyszczególnienie tego, co Ci się podobało, a co nie. Cieszę się, że znalazłaś coś na plus. Minusy biorę do serca, będę nad nimi pracował. Łapy poprawione.

Nie jestem technicznym, interpunkcyjnym, ortograficznym gestapo. Jak tekst mi płynie, to w ogóle nie zwracam uwagi na drobne usterki. Jednak u Ciebie niestety było grubo i nie dało rady ignorować.

Choć przyznaję uczciwie, że przeczytałam całe opowiadanie jednym haustem, bo co wyskoczył mi jakiś babol, to i tak chciałam wiedzieć co odjazdowego jeszcze tam wcisnąłeś.

Popracuj nad technicznymi sprawami, nad warsztatem, a twoje odjechane w kosmos pomysły zrobią resztę. To nie są teksty dla wszystkich, ale ja to kupuję, jak filmy Tarantino.

Koń jaki jest każdy widzi, a i tak darowanemu w zęby nie zaglądasz.

Fajna historia, dobry, porąbany pomysł na świat.

Gorzej z wykonaniem. Dlaczego urywasz wypowiedzi jak w angielskim, a nie wielokropkiem?

Dobrze wykorzystane motyw i atrybut.

Na początku miałam wrażenie, że tekstowi jest ciasno w limicie i przydałoby się więcej znaków i opisów do lepszego zrozumienia sytuacji. Było cięte?

– Pewnie ucieszy cię, że Twój plan się powiódł

W dialogach ty, twój, pan itp. małą literą. W listach dużą.

Babska logika rządzi!

Hej! Dzięki za przeczytanie, opinię i Twój czas poświęcony na jedno i drugie. Będę wdzięczny za dopowiedzenie – pisząc o położeniu pomysłu wykonaniem masz na myśli coś konkretnego czy ogólne wrażenie kulawości stylu/warsztatu? (Nie chodzi mi o jakąś dogłębną analizę).

 

Co do ścisku, to tutaj raczej wiedziałem, ile będę miał tych rozdzialików i znałem limit znaków na nie, więc cisnąłem tak, żeby się zmieściło to, co ma tam być. Dlatego cięć nie było wiele po fakcie ale w trakcie pisania każdego z nich.

 

To urywanie wypowiedzi wziąłem ze scenopisarstwa, bo wydaje się to dla mnie bardziej precyzyjne: “--” dla wypowiedzi, która została przerwana przez inną osobę, “…” dla wypowiedzi, która się urywa, której wypowiadająca ją osoba nie kończy z powodów innych niż wtrącenie się kogoś/przerwanie wypowiedzi (np. zamyśla się nad tym, co chce powiedzieć i nie kończy). Nie miałem okazji skonsultować tego z żadnym korektorem, więc sam się zastanawiam, jak mogłoby to funkcjonować w “druku”. Widziałem, że Dukaj np. w “Innych pieśniach” stosuje podobny zabieg, wykorzystując w tym przypadku dialogową półpauzę:

“– (…) pomyślałem, że to jakieś nieznane mi zwierzę. Pan Zajdar –

– Ach, tak, tak, już prowadzę!”

“Inne pieśni”, s. 137. To wychodzi w sumie na to samo, bo w scenariuszach czasami jest to też półpauza lub pauza. Chyba, że ma tutaj znaczenie, że to akurat ten sam znak, który otwiera i zamyka dialog.

 

“Twój” poprawione, dzięki! Za dużo rozmów na czacie w pracy i już się samo wbija.

Mam na myśli dużo różnych technicznych niedoróbek. Coś tam wymieniłam w pierwszym komentarzu, na ile się znam, to na pewno nie wszystko. Wiesz, coś w stylu, że widoczki w górach przepiękne, ale garść kamyków w butach strasznie uwiera.

Urywanie wypowiedzi Dukajowi pewnie bym wybaczyła. Ale zwyczajny ludzik najpierw musi udowodnić, że zna zasady i potrafi pisać poprawnie, potem może morfować w kreatora narzucającego formy innym. ;-)

Picasso nie zaczynał od kubizmu…

Babska logika rządzi!

Wielkie dzięki za rozwinięcie. Teraz wszystko jasne.

Nowa Fantastyka