
O, potęgo klejnotu!
przy tobie przeznaczenie, niczym wichry rozedrgane.
Serce Dragonerth wciąż bije ukryte,
mieniąc się wśród ciszy,
w samym twym sercu.
Póki cisza trwa, żywot spokojny nasz.
Jeśli jednak flet zagra melodię swą
i nadejdzie zły czas, jedynie
Papirus, Pióro
Pióro, Topór
dopełnią los.
Kroki odbijały się echem w ogromnej sali audiencyjnej. Ostatnie promienie słoneczne wpadały do środka przez witraże, barwiąc drogę trojga śmiałków do pustego tronu. Szli w ciszy, lecz ich myśli biegły lotem błyskawicy.
Cóż to za chudy młodzik w pokutnym worze? Myślał rosły jegomość, najwyższy z trójki. Nawet nie ma jeszcze meszku na twarzy, jak prawdziwy mężczyzna, a pcha się na taką wyprawę. Przecież on nawet sztyletem zrobi sobie krzywdę, a co dopiero toporem. Zerknął na swój skarb, tkwiący bezpiecznie na plecach. A ta wyniosła paniusia? Śmiechu warte, że już nawet kobiety wzywają… Choć jej kocie oczy mają w sobie groźbę.
Zadufany w sobie cudzoziemski wojownik, nieporadny uczony młodzieniec i niedoszła czarodziejka. Ciekawy dobór osób chce nam zafundować władca. Kobieta zerkała z ukosa na swoich towarzyszy, zastanawiając się, czy dobrze domyśliła się celu ich wizyty na królewskim dworze.
Cóż za piękne miejsce. Sklepienia krzyżowo–żebrowe robią wrażenie. A te witraże dodają dostojeństwa sali. Czyżby przedstawiały sceny, gdy święty Wincent zabija smoka lancą? Niesamowita legenda. Szkoda, że zmyślona. Młodzieniec nagle zmylił krok. Czy to dobrze, że wezwano nas do króla, czy źle?
Urzędnik minął tron i skierował się do jedynych otwartych drzwi, prowadzących do zaciemnionej komnaty. Kiedy tylko przekroczyli jej próg, drzwi zatrzasnęły się za nimi i Raven poczuła, jak mury opływa magiczna bariera. Przystanęła, rozglądając się z zaciekawieniem. Tu okiennice były zamknięte jak w jej śnie. Dookoła paliły się kandelabry, dając pełgające nerwowo światło. Tuż przy wejściu stał czarodziej, z odrzuconym do tyłu kapturem. Szafirowy atłas szaty oraz kostur z rubinem i szafirem w oprawie wskazywały, iż jest to mag najwyższej klasy.
Przy dębowym stole z rozłożoną ogromną mapą Dragonerth stał zgarbiony mężczyzna w purpurowym płaszczu obszytym gronostajem. Potarł kilkudniowy zarost, nim przeniósł zmęczone oczy na gości, którzy od razu ukłonili się w pas.
– Dajmy sobie spokój z tymi konwenansami – powiedział król Eryk, prostując się. – Wiem, że szukaliście klejnotu Smoczego Serca, tak jak inni śmiałkowie dla poklasku, ale tu ważą się losy krainy! – wziął głęboki wdech i kontynuował już spokojniej. – Nikomu z was się ta sztuka nie udała. Z różnych przyczyn, a najpoważniejszą była, chęć pozbycia się rywala przez uczestników poszukiwań. Moi doradcy, wróżbici i kto tam jeszcze żyw głowili się nad rozwiązaniem. I znaleźli je w starej przepowiedni.
Arron i Raven pokiwali głowami, jakby się tego spodziewając, lecz wojownik prychnął pogardliwie.
– Nie lekceważ tego, Damirze. Jako młody władca popełniłem ten błąd i teraz za to płacę. Przepowiednia się spełnia, a my nie jesteśmy na to przygotowani. Do rzeczy. – Spojrzał na każdego z nich, nim kontynuował. – Po prześledzeniu losów wszystkich, którzy przeżyli poszukiwania klejnotu, doradzono mi waszą trójkę. Papier – spojrzał na Arrona – pióro – przesunął wzrok na Raven. – I topór. – Spojrzał w oczy Damira. – Pragnę, abyście stworzyli drużynę. Przepowiednia daje nam wskazówkę, że jedna osoba nie odnajdzie skarbu. Potrzeba uzupełniających się profesji.
Trójka śmiałków nic nie powiedziała, choć ich zaciśnięte usta mówiły wiele.
– Tak, wiem, że jesteście indywidualistami, ale tu to się nie sprawdziło. Ty, skrybo, zdaje się, że byłeś najbliżej odnalezienia klejnotu, ale musiałeś uciekać przed mieczami. Umiesz jednak czytać i masz tęgi umysł. Raven, również daleko zaszłaś, lecz brak dostatecznej wiedzy magicznej sprawił, że nie mogłaś kontynuować poszukiwań. A ty, wielkoludzie, byłeś tak daleko rozwiązania, jak to tylko możliwe, lecz nie ma nad ciebie wojownika i ochroniarza. Jeśli połączycie siły, uzupełnicie się.
Damir nachmurzył się, lecz skinął głową.
– Jeśli wykonacie powierzone zadanie, nie pożałujecie – kontynuował król. – Owszem, poszły w świat kłamliwe plotki, że oferuję rękę córki i pół królestwa. Co najwyżej mogę wam dać po księstwie. – Zbliżył się do nich i spojrzał przeszywająco. – Ale największą nagrodą będzie uratowanie królestwa przed wrogiem.
– Panie, co masz na myśli? – spytała Raven.
– Muszę najpierw wiedzieć, czy zgadzacie się na wyprawę? I czy dochowacie tajemnicy.
Trójka śmiałków spojrzała po sobie. Niemal równocześnie przytaknęła.
Król przez dłuższą chwilę wpatrywał się im w oczy, jakby badając prawdomówność.
– Dobrze więc. To ściśle tajne informacje. Nie mogą opuścić tej sali. Moi szpiedzy donoszą, że nasz sąsiad z wysp, Eyjar, wysłał grupę poszukującą klejnotu. Dowodzi nimi niejaki Ragnar. Doświadczony wilk morski. Twardy i nieustępliwy. Do pewnego momentu obserwowaliśmy ich, ale nagle podzielili się na kilka grup i zniknęli w lasach wokół góry. Jeśli oni pierwsi znajdą tę błyskotkę, uzyskają władzę nad smokami i nasz pakt pokojowy z tymi ziejącymi bestiami zostanie zerwany, a nasze ziemie będą zapewne włączone do Eyjaru.
Król pokiwał głową z zadowoleniem, że wywarł na poszukiwaczach odpowiednie wrażenie. Nareszcie zrozumieli powagę misji. Uznał, że dokonał słusznego wyboru.
Wyjechali z zamku o świcie. Kamienna forteca wciąż robiła wrażenie, choć dawno minęły czasy, gdy dawała odpór smokom. Grube gdzieniegdzie osmalone mury, szerokie blanki, potężne wieże strażnicze. Jedynie niedawno wybudowana, delikatna, strzelista sala tronowa stanowiła znak nowych, bezpieczniejszych czasów.
Skierowali się od razu w stronę Smoczej Góry, omijając Ollscoil – miasto uniwersyteckie, gdzie nauczano medycyny, prawa, alchemii, a nawet magii, jak i mniej przydatnej filozofii czy smokologii. Raven tęsknie patrzyła na kryształową kopułę wieży astronomicznej i liczne zabudowania akademii, zamknięte w wysokich murach. Po przekroczeniu rzeki Abhain udali się do Marchnad, leżącego na przecięciu się szlaków handlowych. Miasto handlowe było jednym wielkim targiem, gdzie w ciągu dnia ulice i place zapełniały stragany i kupujący. Aromat korzennych przypraw mieszał się ze świeżo wypieczonym chlebem i zapachem serów z całego świata. Obok cebuli i brukwi sprzedawano kiwano i smoczy owoc, a także wełniane pledy, jedwabne suknie i naszyjniki z kolorowych paciorków. Kakofonia dźwięków cichła dopiero wraz z zachodem słońca, kiedy to ulice pustoszały, a miasto stawało się niemal wymarłe, oprócz dzielnicy rozrywkowej, gdzie w gospodach kwitło życie towarzyskie. To właśnie w tym mieście zrobili ostatnie zapasy na długą drogę przez lasy Nadziei. Królewskie rumaki doskonale im służyły, pędząc niczym wiatr do miejsca, gdzie według badań Arrona powinien znajdować się klejnot – Smoczej Góry. Większość drogi upłynęła im w spokoju.
Arron spojrzał na mapę, po czym wskazał lewe rozwidlenie.
– Tam.
– Nie – zaprotestował Damir. – Twoja droga prowadzi po łuku.
– A twoja przez niebezpieczne moczary.
Damir w dwóch krokach podszedł do chłopaka i pochylił się nad nim, aż ten się skulił.
– Takie nic, jak ty nie będzie mi mówić, gdzie iść! – warknął, napierając na Arrona i spychając go z drogi, aż ten uskoczył w krzaki.
– Dość! – odezwała się Raven. Zazwyczaj miły dla ucha głos, teraz pobrzmiewał groźbą, zatrzymując wojownika. – Jeśli jeszcze tego nie zrozumiałeś, osiłku, jesteś tu tylko dla naszej ochrony. To my decydujemy, którędy iść. Jeśli z powodu twojej, pożal się Boże, dumy poniesiemy porażkę, to cały kraj za to zapłaci. A król srogo ukarze winnych – wysyczała na koniec, po czym odwróciła się, teatralnie trzepocząc peleryną i zniknęła wśród krzewów w poszukiwaniu skryby. Znalazła go nieopodal, kucającego w kniejach.
– Wyjdźże. Ty też nie zachowuj się jak dzieciak. Skoro ja, kobieta, przeciwstawiam się kupie mięśni, to ty też możesz.
– Za chwilę! – odkrzyknął chłopak. – Znalazłem miodownika melisowatego. Może ci się przydać w leczeniu.
Po chwili wyszedł spomiędzy krzewów, trzymając w ręku duże liście w kształcie serc.
– A właściwie wpadłem na niego, bo z moim coraz gorszym wzrokiem, zapewne bym go nie zauważył – zażartował, podając jej bylinę. Po chwili zastanowienia powiedział. – Co do Damira… ty masz charyzmę i odwagę.
– W takim razie czemu wyruszyłeś na wyprawę?
– Choć epickie opowieści od zawsze mnie przyciągały, to gdyby nie nakaz przeora, który już widział naszą chwałę, nie poszedłbym. A ty? Dlaczego jesteś piórem?
Uśmiechnęła się tajemniczo.
– Może będziesz miał okazję się przekonać podczas tej wyprawy. A teraz wracajmy na szlak. – Raven zerknęła na rozłożyste korony dębów, z których dobiegały ptasie trele. – Zawsze się zastanawiałam, czemu nazywają go lasem Nadziei – wymamrotała w zamyśleniu.
– Ponoć przez smoki, które z lubością je paliły – odparł Arron. – Oczywiście życie zawsze gdzieś się odradzało na nowo, jak ludzie, którzy próbowali przeżyć w niebezpiecznym miejscu. Właściwie to nie rozumiem, czemu w ogóle się tu osiedlili… – Po chwili zadumy, podjął. – Kiedy nareszcie zapanowała zgoda między smokami a ludźmi, przyroda mogła się rozwijać. Ten las był pierwszy, dając nadzieję mieszkańcom Dragonerth na nowe, spokojne życie.
– Czy to prawda, że ludzie pokonali smoki niszcząc ich jaja?
– Takie czytałem przekazy. Choć tak nazywa się nasz kraj, smoków tak naprawdę było niewiele. To stara, długowieczna rasa, która miała coraz większe trudności ze swym potomstwem. Smoków rodziło się coraz mniej, a kiedy jeszcze ludzie zaczęli znajdować i niszczyć ich gniazda, postanowiły pójść na ustępstwa. Owszem, spotyka się je jeszcze w niektórych rejonach kraju, ale one unikają ludzi, a my ich. Większość ponoć zamieszkała w Siedlisku Smoków – paśmie górskim, część wyniosła się na Wielkie Równiny.
– Pamiętam, jak raz widziałam młodego smoka w lesie na północy. Prawie go nie zauważyłam. Był zielony i wpatrywał się we mnie dużymi, żółtymi ślepiami z pionowymi źrenicami. Zamarłam wtedy i mierzyliśmy się wzrokiem. W końcu zaskrzeczał i zniknął między drzewami.
– Fascynujące.
Oboje wybrali lewy trakt i przymuszony Damir poprowadził swojego ogiera za nimi. Przez dłuższą chwilę jechali w ciszy. Raven spojrzała poprzez korony drzew na pociemniałe niebo, po czym rozejrzała się po lesie. Dała znak dłonią, by pojechali za nią, zbaczając ze ścieżki. Po kilku minutach znalazła polankę.
– Tu zrobimy postój. – Zsiadła z konia. – Arron, przywiąż konie, a ja rozpalę ogień – powiedziała Raven, podając mu lejce.
Skryba patrzył na nią przez chwilę z wahaniem, po czym wycofał się w gęstwinę. W tym czasie Damir już zbierał chrust i wkrótce siedzieli przy ciepłym ognisku. Raven musiała przyznać, że wojownik doskonale potrafił zorganizować obóz, jak i prosty, ale sycący posiłek.
– Nad czym myślisz? – spytała Raven, przyglądając się mocno pochylonemu nad mapą chłopakowi.
– Cały czas zastanawiam się, którędy dotrzemy do samej góry. Tam rzadko zagląda człowiek, jedne szlaki nikną, pojawiają się kolejne. Nie wiem, na ile ta mapa oddaje prawdziwy stan rzeczy. No i w której części góry mamy szukać? Od południowej strony, a może wschodniej? To może być jaskinia albo sztucznie wydrążony korytarz.
– Hmmm… – Raven dłuższy czas przyglądała się mapie. Coś jej tu umykało. Podjęła jednak temat. – Południowa strona została już dostatecznie sprawdzona przez dotychczasowych poszukiwaczy. Każdemu było tam najbliżej.
– Ciii – rzucił nagle Damir, nasłuchując.
Oboje dopiero teraz zauważyli, że konie rżą niespokojnie w ciemności. Panika zwierząt rosła z każdą chwilą, udzielając się im.
– Zabierajmy się stąd – warknął wojownik i pobiegł po konie.
Po chwili wyszedł spomiędzy krzaków, klnąc. Kiedy dostrzegł Arrona przystąpił do niego. Twarz wykrzywiała mu wściekłość.
– Przez ciebie nasze konie uwolniły się i zniknęły w lasie!
– Przepraszam – bąknął młodzieniec, zawstydzony. – Nikt mnie nie nauczył mocnych węzłów.
– Na drzewa – szepnęła Raven. – Eyjarskie psy nie potrafią się wspinać.
– Co ja, wiewiórka – gderał pod nosem Damir, próbując jak najszybciej wspiąć się na najpotężniejszy z rosnących w pobliżu dębów. W duchu modlił się, by gałęzie go utrzymały.
Zdążyli w ostatniej chwili skryć się wysoko w koronach potężnych drzew, nim na polankę wpadły dwa ogromne niby-wilki. Rozglądały się dziko po obozowisku, spoglądając dłużej na sufit z liści. Ich ślepia jarzyły się w blasku ogniska. Jeden oparł przednie łapy na najbliższym pniu, gdzie w gęstwinie skrył się Arron. Chłopak z trudem powstrzymał okrzyk, choć wiedział, że w ciemnościach nikt z dołu nie mógł go dostrzec. Po chwili na polanę wpadło kilku smukłych ludzi, rozglądając się. Ciemne odzienie wtapiało się w otoczenie. Szybkie ruchy zdradzały pośpiech i zniecierpliwienie. Jeden z nich spojrzał za psem na koronę drzewa, uważnie się jej przyglądając.
– Við fӧrum lengra – rozkazał najwyższy z nich, po czym cała grupa wypadła z obozowiska, się rozdzielając.
Zwierzęta przez chwilę wahały się, nim pognały za ludźmi, nie przestając hałasować.
Trójka uciekinierów jeszcze przez dłuższy czas pozostawała w ukryciu, aż Damir dał znak, że jest bezpiecznie.
– Mieliśmy szczęście, że nie chciało im się dokładniej przeszukać drzew.
– Moje mapy! – krzyknął Arron, podbiegając do zwęglonych resztek. W pośpiechu ucieczki nie dostrzegł, że wpadły do ogniska.
– Świetnie! – wrzasnął Damir. – Mieć ciebie w drużynie, to jak klątwa! – Nagle olbrzym podszedł do chłopaka i złapał za szaty, niemal go podnosząc nad ziemię. – A może jesteś ich szpiegiem i masz nam pokrzyżować misję?!
Oczy Arrona rozszerzyły się w zdumieniu.
– Ja… nie… co to za pomysł? – zaczął wyrywać się z uścisku, aż Damir sam go puścił. Chłopak stracił równowagę i upadł na ziemię. Ze złością spojrzał na górującego nad nim wojownika.
– Jeszcze raz mi podpadniesz, a nie ręczę za siebie. – Pogroził mu palcem Damir. – Tu nie ma miejsca na takie głupie błędy.
Choć Raven zrobiło się żal chłopaka, niestety tym razem musiała zgodzić się z wielkoludem. Co prawda nie wierzyła, by skryba był szpiegiem, ale przez jego nieuważność nie mieli już ani koni, ani map.
Następne dwa dni okazały się łaskawe. Pogoda im dopisała, a dobra pamięć skryby prowadziła ich jeszcze przez pewien czas, nim trakt, który był na mapie nie zarósł. Musieli więc polegać na wyczuciu orientacji Damira, choć leśne odstępy nie były jego domeną. Pośród dziczy usłyszeli cichutką melodię. Spojrzeli na siebie, zastanawiając się, czy lepiej obejść jej źródło, czy też sprawdzić ewentualne zagrożenie. Damir wybrał drugą opcję. Wkrótce okazało się, że to gwizd dochodzący znad rzeczki, nad którą siedział na powalonym pniu mężczyzna. Nagle melodia ucichła i nie odwracając się, nieznajomy powiedział:
– Albo miłośnicy przyrody, albo zagubieni wędrowcy, którzy potrzebują przewodnika.
Trójka zatrzymała się nagle. Damir wysunął lekko miecz.
– Po co te nerwy? – Mężczyzna zwrócił się w ich kierunku, uśmiechając się łobuzersko, zapewne niejedną pannę tym ujmując. Jego spojrzenie zatrzymało się na Raven.
– Skąd wiedziałeś o nas, panie?
– Po co tak oficjalnie. Jestem Bastian. A hałasujecie, niczym stado lwów morskich. Ja natomiast znam te lasy, jak mało kto i mogę wam pomóc, za drobną opłatą.
Spojrzeli po sobie. Oczywiście w duchu życzyli sobie przewodnika, ale nie sądzili, że na takim odludziu go znajdą.
Tymczasem mężczyzna wstał, otrzepał zgniłozielone odzienie i podszedł bliżej.
– Nie ma co tak dumać. Zapraszam was w gościnę, a tam zastanowicie się, czy przeznaczyć trochę tych monet na mnie. – Wskazał wędką małą sakiewkę przy boku Damira.
Gdyby nie pokazał im chaty pośród leśnych kniei, zapewne nie znaleźliby jej, obrośniętej mchem i przywalonej sosenką.
– Zapraszam w moje skromne progi. Od razu przeproszę za bałagan, ale nie było mnie tu jakiś czas. Podczas polowania zapędziłem się za daleko i dopiero teraz wracam.
Kiedy otworzył drzwi i weszli do środka, wszystko co mogło w chacie, zatrzeszczało. We wpadającym do wnętrza snopie światła wirował kurz. Pozamykane okiennice odcinały to miejsce od świata. Nawet powiew świeżego powietrza nie był w stanie rozproszyć zapachu zgnilizny i zaduchu. Na pogniłych krzesłach strach było siadać.
– Widać, że mieszka tutaj kawaler, który chyba częściej przebywa na tych polowaniach, niż w domu.
Bastian uśmiechnął się rozbrajająco do Raven.
– Może właśnie znalazłem oblubienicę.
– Masz chyba na myśli służącą.
Nie zaszczycając go więcej spojrzeniem, wyszła z chałupy. Wystawił za nią głowę.
– Możecie tu przenocować.
– Nie mamy czasu. Musimy wyruszyć, jak najszybciej. Jeśli chcesz być nadal naszym przewodnikiem.
– Złotą monetą nie pogardzę. Czego szukacie?
– Na misję wysłał nas król. – Uśmiechnęła się lekko, widząc jakie wrażenie zrobiła na Bastianie. – Musimy coś odnaleźć w górach, ale nie wiemy, gdzie dokładnie. Może w jakiejś jaskini. Ale ponieważ straciliśmy mapy i konie, ciężko nam dotrzeć jak najszybszym i najbezpieczniejszym szlakiem do Smoczej Góry. Uprzedzę tylko, że ścigają się z nami źli ludzie. – Bastian znów uniósł brew. – Lecz sądzę, że król cię wynagrodzi za pomoc.
Szeroki uśmiech rozpromienił jego twarz.
Bastian okazał się niezwykle sprawnym przewodnikiem i kłusownikiem. Czasem zbaczał ze szlaku, lecz zawsze później wracał na niego, jak się okazywało, w dogodniejszym miejscu. Tak więc w ciągu półtora dnia nadrobili znaczną część drogi. Dodatkowo mieli na posiłki świeże mięso. Kolejny dzień nie należał jednak do przyjemnych. Ranek przywitał ich pochmurno, a po południu niebo w końcu zdecydowało się na małą ulewę, po czym zaczęła nadpływać wieczorna mgła. I gdyby nie ciągłe paplanie ich przewodnika, podróż można by uznać za fatalną. Raven musiała niechętnie przyznać, iż Bastian potrafił zajmująco opowiadać o swoich licznych podróżach. Mogłaby uznać nawet, że po prostu zmyśla, jednak sama trochę podróżowała.
– A płynąłeś statkiem? – zapytał Arron, najbardziej z nich wszystkich zainteresowany historiami.
– Miałem taki epizod. Chciałem zobaczyć, co ojciec w tym widział i muszę przyznać, że gdy już przeszła mi choroba morska mogłem podziwiać bezkresne wody Oceanu Wszechrzeczy. Z niczym nie można porównać zachodu słońca, odbijającego się w wodzie i powoli niknącego za horyzontem. A to granatowe niebo pełne gwiazd… Ehhh. To po prostu trzeba przeżyć.
– Czemu więc nie zostałeś marynarzem?
– Z kilku powodów. Po pierwsze, tam odkryłem, że nie lubię małych przestrzeni, a uwierz mi chłopcze, pod pokładem prawie, że nie masz własnego miejsca. Po drugie nie trawię, gdy ktoś wydaje mi rozkazy, a tam za brak dyscypliny surowo karzą. No i sztorm. Ten najlepiej wyleczył mnie z żeglowania. Omal nie zatopił “Syreny”.
Arron ze zrozumieniem pokiwał, po czym zapytał.
– Możemy zrobić postój?
Bastian spojrzał na skrybę z uniesioną brwią, ale zgodził się niechętnie. Raven już wyciągała z torby własnoręcznie zrobioną maść na rany. Arron bez konia, nieprzyzwyczajony do długich wędrówek, już po dwóch dniach miał rany na stopach.
– A nie miałabyś może mikstury na bolący żołądek? – zagadnął Damir. – Coś mnie skręca po tych jagodach.
– Mam. – Raven się uśmiechnęła.
– Właściwie moglibyśmy rozbić tu obóz. Robi się ciemno, mgła gęstnieje. Niedaleko słyszę strumyk.
Wszyscy z ulgą przyjęli ten pomysł. Już zabierali się za rozbijanie obozowiska, kiedy Bastian syknął.
– Ciii.
Zamarli, nasłuchując. Raven i Arron nic nie słyszeli, lecz Damir przytaknął. Wraz z Bastianem dogadali się na migi, skąd dochodzi odgłos pogoni. Nagle przewodnik wyciągnął z torby flakon perfum i obficie rozpylił zawartość. Po chwili zatykali nosy, czując mieszaninę octu i cytrusów.
– To mój wynalazek – szepnął z dumą. – Na pewien czas unieszkodliwi węch wilczurów. A teraz za mną do strumienia. Stawajcie na kamieniach, nie na piasku.
Strumień rzeczywiście przepływał niedaleko. Wzdrygnęli się przed wejściem do lodowatej wody, aż po kolana, lecz wilcze warczenie z oddali przekonało ich. Starali się nie oglądać za siebie, by nie spowalniać marszu i skupić się na utrzymaniu równowagi na śliskich kamieniach. Arron dwa razy wpadł do wody. Jednak szedł dzielnie naprzód, trzęsąc się z zimna. W oddali usłyszeli wycie. Pójdą naszym tropem, czy nie? Kołatało im w głowach. W pewnym momencie Bastian wyszedł na drugi brzeg. Ostrożnie stąpając i omijając każdą wystającą gałązkę, by jej nie złamać, nakazał gestem, by robili to samo. Mgła okazała się ich sprzymierzeńcem. Co prawda podejrzewali, że pościg zgubił ich przy ostatnim przystanku, lecz Bastian chciał mieć pewność, że za dnia nie podejmą tropu. Dlatego po pewnym czasie zawrócił, by zatrzeć ich wszelkie ślady. Tym razem nie skarżyli się na długi marsz, a na pierwszym postoju nie rozpalili ognia, choć przemoknięci i wyziębieni bardzo go potrzebowali. Arron przebrał się w zapasową koszulę i spodnie. Dopiero na drugim obozowisku, kiedy Bastian i Damir uznali, że odeszli dostatecznie daleko, mogli cieszyć się ciepłem. Dym z małego ogniska niknął w ciemności. Ogrzewali się, podsuszając buty. Widząc jak Arron nadal trzęsie się, Damir okrył go swoim płaszczem, przebąkując, że i tak mu ciepło.
– Patrzcie co mam. – Bastian wyjął z torby dwie dorodne ryby. Uśmiechał się z zadowoleniem, widząc ich zaskoczenie. – Nie mogłem przepuścić takiej okazji, gdy szliśmy strumieniem. Kto je oprawi?
Raven wcale się do tego nie paliła. Ku zdumieniu wszystkich, zgłosił się Damir i wykonał zadanie nad wyraz szybko i fachowo. Kiedy poczuli w ustach smak świeżej pieczonej ryby, byli w siódmym niebie.
Rano obudzili się na powrót zmarznięci. Bastian już wcześniej wygasił ognisko, by dym nie był widoczny za dnia. Zjedli śniadanie i ruszyli szybkim marszem w dalszą drogę, wiedząc że to najlepsza forma rozgrzania się.
– Pogoń trochę pokrzyżowała mi plany – zaczął Bastian – ale przy okazji coś wam pokażę.
Z zaciekawieniem podążali za nim, aż wyszli z lasu na otwarty teren, gdzie zobaczyli niezwykłą, opuszczoną wioskę. Zamiast drewnianych ścian i dachu ze słomy, domy były całe z kamienia. Nawet okien nie miały. Raven przechadzając się między nimi dostrzegła, że niektóre są mocno osmalone, jak po pożarze. Kilka rozpadło się, tworząc kamienny kopiec, porośnięty mchem. Już miała zajrzeć do jednego z ocalałych budynków, kiedy Bastian złapał ją za ramię, przyciskając palec drugiej ręki do ust. Zręcznym ruchem wyciągnął nóż i zakradł się do drzwi. Nagle wychynęła z środka zgarbiona postać. Bastian przez chwile wpatrywał się w staruszka, po czym ze śmiechem schował broń.
– Aleś nas nastraszył.
– Ja?! A co mam powiedzieć, kiedy wychodzę sobie spokojnie z domu, a tu czai się na mnie drab z bronią.
– Przepraszam, po prostu nikogo się tu nie spodziewałem. Parę lat temu nikt tu nie mieszkał.
– A no nie. Jestem pustelnikiem, a to miejsce wydało mi się ciekawe. Czuję tu historię. – Rozejrzał się po wiosce.
– Nic dziwnego. To dawna osada, z czasów, gdy tymi ziemiami władały smoki. Wtedy drewniane chałupy nie miały racji bytu i ludzie starali się jakoś przetrwać.
– Niesamowite – szepnęła Raven dotykając kamienia. Wyczuła emanujące z niego strach, ale i radość.
Zza rogu dobiegło ich meczenie.
– Macie ochotę na gorące mleko, jajecznicę, podpłomyki i ser własnej roboty?
Kiwnęli skwapliwie, na powrót czując głód.
– W zamian dotrzymacie mi towarzystwa. Co prawda lubię samotność, ale czasem doskwiera.
Choć jedli z blaszanych talerzy, na zupełnym odludziu, poczuli się jak królowie na uczcie. Już dawno nie smakowali takich rarytasów. Objedzeni, nabierali sił siedząc przy ognisku w jednym z domów. Odwdzięczyli się gospodarzowi opowieściami o swoich podróżach, w czym prym wiódł Bastian. Ale i Damir nie został dłużny, doskonale sprawdzając się jako bajarz. Błogość sprawiła, że staruszek usnął, pochrapując cicho. Wędrowcy tym czasem cieszyli się chwilą, wiedząc, że niedługo będą musieli ruszyć w dalszą drogę.
– Nie widziałem, żebyś się modlił – zagadnął w pewnym momencie Bastian Arrona.
Chłopak wzruszył ramionami, pocierając zaczerwieniony nos.
– Nigdy nie twierdziłem, że jestem w zakonie z powołania. Miałem do wyboru, żyć na ulicy lub wstąpić do zgromadzenia. Moi rodzice byli kupcami, ale po zarazie w naszej wiosce zostałem sam. Mnich, który pomagał przy chorych, wziął mnie ze sobą, nauczył czytać i pisać i przydzielił do klasztoru związanego z przepisywaniem ksiąg. Właściwie w klasztorze tylko tym się zajmuję, oprócz uczestniczenia w porannych i wieczornych modlitwach, dzięki czemu mogę czytać o odległych krainach i bohaterskich czynach.
– Skrycie o nich marząc? – spytała Raven.
Skinął głową.
– Nie jestem jednak naiwny. – Kichnął w rękaw. – Wiem, że część jest zmyślona, a część okupiona trudem… Jak ta.
– To by wyjaśniało, twoje dwie lewe ręce do wszystkiego, czego się dotkniesz – burknął Damir. – To kto pracuje w klasztorze? Bo chyba nie głodujecie nad tymi zakurzonymi księgami.
– Należę do bardzo wyspecjalizowanego zgromadzenia. Mamy ściśle podzielone role, w których czujemy się najlepiej. Ja przepisuję księgi, ponieważ mam odpowiednio zgrabne pismo, uważność oraz szybkość. A uwierzcie mi, niektórzy mnisi potrafią jedną stronę przepisywać cały dzień. Mam swoje skryptorium, to znaczy pulpit – dodał szybko, widząc zdziwienie towarzyszy – gęsie pióro, czarny atrament, pumeks do wymazywania błędów oraz narzędzia do przycinania. To moje królestwo. Inni bracia odnajdują się natomiast w gotowaniu, więc nie głodujemy, a wręcz miewamy uczty. – Arron uśmiechnął się pod nosem. – Inni zajmują się klasztorem, ogrodem, skąd mamy warzywa oraz rozległym sadem. Dni upływają nam w spokoju… wręcz monotonii. Lecz odwiedzając niekiedy inne klasztory poznałem, że mają tam zgoła odmienną organizację. Każdy mnich ma swoje dyżury, czy to w kuchni, czy przy codziennych obowiązkach. Jest tak na przykład w zgromadzeniu uzdrowicieli. Oni mają dużo większy kontakt ze światem zewnętrznym i ludźmi, niż my. – Zerknął na towarzyszy, przygryzając wargę. – Właściwie czuję się jak zapomniana, zakurzona księga, rzucona na obrzeża społeczeństwa.
– Więc taka wyprawa musi być dla ciebie przygodą życia.
Arron przytaknął Damirowi. Bastian zwrócił się do woja.
– A ty pewnie jesteś tu dla pieniędzy?
– Też. Ale ja w odróżnieniu od chłopaka, nie zamierzałem tylko marzyć o przygodzie. A być bohaterem i to jeszcze w obcym kraju, to jest coś.
Współtowarzysze przyjrzeli się mu.
– Pochodzisz z Ferskaat, prawda? – spytał zaintrygowany Arron. – Trochę czytałem o tamtych egzotycznych stronach.
Damir skinął głową.
– Od dawna znajdują tam schronienie ludzie z różnych stron świata. Moimi przodkami są koczownicy z Wielkich Równin. Odkąd dwieście lat temu na rozległych stepach wyschły rzeki, zamieniając je w pustkowia, mój lud osiadł u wybrzeży Oceanu Wszechrzeczy. Początkowy strach i nieufność do bezkresnej wody minęły i pokochaliśmy ożywczą bryzę. Choć do pływania na statkach jeszcze daleka droga – zaśmiał się.
– Zawsze mnie nurtowało, dlaczego wyschły wielkie rzeki.
Damir wzruszył ramionami.
– Każde plemię ma na to swoją legendę. Od kary bogini rzek Rijeki, po spisek przeciw naszym ludom. Ale wszyscy są zgodni, że stało się to w krótkim czasie.
– I nie sprawdziliście tego u źródeł?
– Ponoć wyruszały grupy zwiadowcze, ale nigdy nie wróciły.
Raven dopiero teraz uważniej przyjrzała się swojemu krzepkiemu towarzyszowi, dostrzegając takie drobiazgi, jak związane zapewne z jego dziedzictwem liczne roślinne motywy utrwalone na torbie, czy ozdabiające szeroki, skórzany pas z charakterystyczną sprzączką. Również prostą, wełnianą tunikę skrojono w niecodzienny dla Dragonerth sposób i obszyto lamówką z wyszytymi tymi samymi zielonymi pędami liści.
– Dostrzegam pewien powtarzający się motyw w twoim stroju – dotknęła jego płaszcza, na którym wyszyty był wzór.
– To pędy drzew z naszego świętego gaju. Symbol mający przynosić szczęście… a przynajmniej kiedyś tak było. – Damir zamilkł z chmurnym wyrazem twarzy.
– A nasza piękna dama? – Bastian postanowił wykorzystać chwilę milczenia wojownika.
– Co, w kronikarza wyprawy się bawisz? – spytała Raven, wrzucając do wrzątku owoce i kwiaty czarnego bzu oraz pokruszoną korę wierzby na przeziębienie Arrona.
– Nie, po prostu intrygujesz. Widać, że masz wszystko, czego potrzeba w życiu. Nie nosisz zbędnej biżuterii, oprócz wisiorka z turkusem, kamieniem wędrowców. W stroju cechuje cię prosta elegancja. Do torby zapakowałaś tylko przydatne w podróży rzeczy. I nie jesteś typem pyszałka. Według mnie, dostrzegasz powagę tej wyprawy… choć nadal mi nie powiedzieliście, co tak cennego szukacie.
Raven milczała, nie zamierzając zwierzać się z marzeń o studiowaniu magii, czy choćby pobieraniu nauk u podrzędnego maga. Postanowiła odwrócić kota ogonem, wiedząc że Bastian uwielbia mówić o sobie.
– A jak jest z tobą?
– Hmmm – zamyślił się przez chwilę, żując podpłomyk. – Kiedyś bez wahania odpowiedziałbym, że dla przygody. Matka nie miała łatwo. Ojciec marynarz, więcej go nie było, niż był, aż w końcu zmyła go fala, gdzieś u wybrzeży Ferskaat. Ja byłem nie lepszy. Nie potrafiłem usiedzieć, ciągle znikałem w pobliskich lasach. A kiedy znałem je już na pamięć, wyruszałem coraz dalej. Tak… – Uśmiechnął się do swoich wspomnień. Poprawił się na ziemi, opierając rękę na ugiętym kolanie. – Teraz, z bagażem doświadczeń i cynizmu, odpowiem, że podróżuję dla pieniędzy, chwytając się różnych dorywczych prac. Wędrowanie owszem, jest wspaniałe, lecz jeśli można przy tym dobrze zjeść i przespać się w suchej oberży podczas ulewy, czy w zimie wygrzewać się przy kominku z lampką wina.
Raven przyjrzała się mu uważniej. Ciemne włosy ułożone zawadiacko, na ustach zazwyczaj czaił się uśmiech. Ciemna koszula, skórzana kamizelka i spodnie, wygodne buty i ciepły płaszcz z kapturem były jak najbardziej adekwatne do lasu, lecz z bliska można było rozpoznać dobrą jakość materiałów, a więc i wysoką cenę. Doskonały gawędziarz. Pomyślała, że mimo swobodnego usposobienia, Bastian jest pełen sprzeczności.
Leśna gęstwina coraz bardziej się przerzedzała. Stare, potężne drzewa zastępowały młode brzózki i leszczyny, a poszycie leśne nie stanowiło już wyzwania w poszukiwaniu ścieżki. Nawet Arron z upodobaniem zbierał borowiki i kanie do wieczornego gulaszu, po tym gdy Bastian poszedł w las upolować zająca. Tym czasem Raven postanowiła wykorzystać wreszcie swoje umiejętności, jedyne jakie już w dzieciństwie udało jej się opanować w stopniu doskonałym. Ku zaskoczeniu i zachwytowi pozostałych, zmieniła się w kruka i wzleciała wysoko, chcąc sprawdzić dalszą drogę. Jej uwagę zwróciło ogromne jezioro w kształcie zaokrąglonego od góry okna, do którego wpadał wodospad. Woda skrzyła się nienaturalnie w blasku słońca, jak gdyby dna nie pokrywał muł. Raven mocniej zabiło serce. Nie wiedziała czemu, ale przeczucie mówiło jej, że nie góra jest odpowiedzią, a to jezioro. Musiała szybko podzielić się odkryciem z pozostałymi. Opadała na lekkim wietrzyku, kiedy dostrzegła w dole coś niepokojącego. Naprzeciwko Damira stało kilku Eyjarczyków. Na komendę jednego z nich pies rzucił się do przodu i gdyby nie długi zasięg topora, dopadłby ofiarę. Ostrze świsnęło i po trawie potoczyła się psia głowa. Jeden z Eyjarczyków ruszył do przodu, zapewne uważając, że jego szybkość przeważy. Przeliczył się jednak, kiedy topór wbił mu się głęboko w obojczyk. Raven odetchnęła z ulgą, choć nie na długo. Próbowała odnaleźć chłopaka, lub chociaż ciało. W końcu znalazła go, trzęsącego się na gałęzi pobliskiego dębu. Wojownik cofnął się, stając plecami do lasu. Tym czasem dwóch z drabów czaiło się na Damira z siecią łowiecką. Wasze niedoczekanie, pomyślała, po czym runęła z pazurami na jednego z trzymających siatkę. Rozorała mu okolice oka i policzek, nim z wrzaskiem odepchnął ją na najbliższe drzewo. Straciła przytomność.
Ocknęła się w ludzkiej postaci. Chcąc wstać, oparła się na lewej ręce i pisnęła. Ból w okolicy barku eksplodował.
– Zrób coś! Jesteś w końcu czarownicą! – krzyknął Damir, kiedy pies przedarł się przez jego obronę i zatopił zęby w nodze. Zwierz puścił dopiero, kiedy trzon topora wbił mu się w oko.
– Samoukiem! – odkrzyknęła, ale postanowiła zmaterializować energię na przeciwniku po prawej. W jednej chwili wokół całej czwórki zatańczyły wyładowania elektryczne. Przy akompaniamencie trzasków i krzyków drżeli na całym ciele. Przerażona Raven, nie mogąc skupić się, przerwała połączenie z mocą. Jej własna magia nie uczyniła krzywdy, lecz napastnicy padli na ziemię nieprzytomni. Damir jedynie dzięki ogromnej masie nie stracił przytomności. Opadł jednak na jedno kolano, przytrzymując się trzonu topora.
– Miałaś ich… Nie mnie – wysapał.
– Wiesz… jak drogie jest kształcenie się… u maga? Nie stać mnie.
– Ja chyba będę mógł trochę pomóc – wydukał Arron, schodząc z kryjówki. – Niegdyś czytałem traktaty, jak zapanować nad mocą.
– A po co ci to było potrzebne, skoroś niemagiczny do bólu? – zapytał Damir, wstając z trudem. Utykając, podszedł z nożem do najbliższego nieprzytomnego Eyjarczyka.
Arron się zarumienił.
– A skąd niby ktoś ma wiedzieć o tym, póki nie spróbuje? – odpowiedział, starając się nie patrzeć, jak Damir podrzyna wrogom gardła.
– Masz rację. Później opowiesz mi o tych traktatach. Muszę jak najszybciej zapanować nad mocą, bo to tylko kwestia czasu, kiedy znów się spotkamy z nimi. A ja nauczę cię władania nożem, bo na miecz to się nie nadajesz.
– Nie uznaję przemocy.
Obrzuciła go niechętnym spojrzeniem.
– Ziemia jest pełna takich martwych. Ale rozumiem twój strach związany z bliskim starciem. Przeszkolę cię więc w celnym rzucaniu…
Zamilkła, kiedy zaszeleściło od strony kniei. Stanęli w gotowości. Damir z toporem, a Raven z małą błyskawicą na dłoni i sztyletem w trzęsącej się ręce. Z lasu wyszedł Bastian trzymając kilka królików.
– Mam kolację… Uooo, co jest… – Dojrzał trupy za nimi. Zmarszczył brwi i podszedł do najbliższego z zabitych. Kopnął go lekko, jakby upewniając się, że nie żyje, po czym wziął jego miecz i pas.
– Grabisz nieboszczyka… – wyjąkał skryba.
– Jemu już się nie przyda, ale mi jak najbardziej. Wiesz ile kosztuje taka broń?
– Może teraz zdążysz na kolejny atak – rzekł z przekąsem Damir.
– Nie jestem wojownikiem, tylko kłusownikiem, któremu nie brakuje oleju w głowie. Dlatego radzę jak najszybciej stąd odejść.
Pozbierali swoje rzeczy i ruszyli za Bastianem, który tym razem kuszę miał w pogotowiu. Ku uldze Raven, na razie kierowali się w stronę jeziora. Wiedziała jednak, że musi poruszyć tę sprawę z Arronem. Przez pewien czas marszu zastanawiała się, jak ubrać to w słowa, po czym stwierdziła, że jak tego nie powie i tak będzie źle. Zwolniła kroku, by zrównać się ze skrybą.
– Arronie, uważam, że źle zinterpretowałeś proroctwo i to nie chodzi o górę, ale leżące niedaleko jezioro – powiedziała Raven.
– Jezioro? To niemożliwe… Przecież wyraźnie jest napisane, że „W samym twym sercu”.
– I ono właśnie leży w sercu kraju, u stóp góry. Kiedy przyglądałam się mapom, coś mi nie pasowało. Teraz widzę, że góra nie leży pośrodku Dragonerth, tylko to jezioro. Nie wiem, czy klejnot jest w nim zatopiony. To byłaby znakomita kryjówka, a my nie moglibyśmy w zasadzie go znaleźć.
– Ja nie umiem pływać – przyznał się od razu Damir.
Raven spojrzała na niego, jak kuleje.
– Aha, czyli to chodzi o klejnot – wtrącił się nagle Bastian z błyskiem w oku.
– Masz za długie uszy – odparła Raven, przeklinając się za nieostrożność. Znów zwróciła się do chłopaka. – I tak nie wiemy, gdzie szukać w górze. A po drodze mamy jezioro. Możemy chociaż do niego zajrzeć.
– To strata cennego czasu – powiedział Arron, wzruszając ramionami. Jeszcze nigdy nie widziała u niego tyle determinacji i aż żal jej się zrobiło, że tym razem musi postawić na swoim. Ale ufała swojej intuicji. Jak i w kwestii postoju.
– Wydaje mi się, że odeszliśmy dostatecznie daleko. Musimy opatrzeć rany Damira.
Nikt się nie sprzeciwił, a już na pewno nie wojownik. Usiadł na ziemi. Oparty o drzewo dzielnie znosił przemywanie ran szczypiącą substancją i nakładanie nieprzyjemnie pachnącej maści. Najgorzej sprawa się miała z pogryzioną nogą. Kiedy Damir był już opatrzony, Raven nałożyła maść na kilka zadrapań od gałęzi u Arrona. Swoje stłuczone ramię posmarowała inną maścią, przyjemnie pachnącą kwiatami i woskiem pszczelim. Zdążyli jeszcze napić się wody, nim Bastian popędził ich w dalszą drogę, co jakiś czas oglądając się niespokojnie.
– Nie rozumiem, czego oni chcą od naszego kraju – zaczął Arron, kręcąc głową. – Przecież mają swoje wyspy.
– Kiedyś odwiedziłem je i powiem ci, że nie ma czego im zazdrościć. To zazwyczaj kamieniste wysepki. Jedynie jedna nadaje się do uprawy roli i jedna do hodowli bydła. Niektóre z nich są połączone mostami, na inne trzeba przepływać barkami lub łodziami. Choć mają swoje pieniądze, w dużej mierze po prostu wymieniają się towarami. Wiecznie u nich wieje, a i sztormy ich nie omijają. Mieszkają tam twardzi, zaprawieni w bojach ludzie, bo tylko tacy tam wytrzymają.
– Nie miałem pojęcia… – Arron zamyślił się nad słowami Bastiana.
Słońce już dawno przeszło najwyższy punkt na niebie, kiedy zdecydowali się na dłuższy postój. Zmęczenie, rany i głód dawały o sobie znać. Wybrali miejsce wśród drzew i krzewów, by nie było ich widać i słychać z drogi. Po szybkim posiłku Arron zaczął tłumaczyć czarodziejce, jak kontrolować emocje, a z nimi moc. Co jakiś czas przestrzeń wokół nich rozświetlała się niekontrolowanie, innym razem szła litania przekleństw. Kiedy doszli do pewnych postępów, w ramach przerwy Bastian uczył chłopaka rzutu nożem. Ból w barku Raven uniemożliwiał jej naukę. W tym czasie trenowała instrukcje Arrona odnośnie zaklęć. Ćwiczyła różne ułożenia dłoni, czasem uśmiechając się delikatnie, a innym razem klnąc.
– Luźny nadgarstek, ale nie sflaczały – instruował Bastian Arrona, stojąc przed największym z drzew. – Z jednej skrajności w drugą. O, teraz dobrze. I rzuć.
Pech chciał, że zamiast do przodu, nóż poleciał do tyłu, tylko o centymetry wbijając się nad głową Damira.
– Cholera jasna! Idźcie ćwiczyć daleko ode mnie! Mam was już dosyć. Jak nie pioruny to noże… Szlag by to.
Wstał ociężale z ziemi i sam oddalił się, niby to na obchód, nie zwracając uwagi na chichoty współtowarzyszy. Po chwili dobiegł ich cichy śpiew Damira, której słów pieśni nie znali. Wkrótce wrócił z naręczem chrustu i jak zawsze wykopał dół pod ognisko, w którym ułożył podpałkę i gałązki. Już miał je rozpalić, gdy powstrzymała go Raven.
– Ja spróbuję.
Pstryknęła palcami, jednocześnie robiąc rotacyjny ruch nadgarstkiem. Spomiędzy palców wyleciały iskry, jednak zbyt mało, by podpalić hubę. Nie poddając się powtórzyła to jeszcze kilka razy, aż mały płomień przeskoczył pomiędzy jej palcami a podpałką. Na twarzach współtowarzyszy dostrzegła dumę. Zjedli skromny posiłek z suszonej wołowiny i resztek podpłomyków od pustelnika. Wieczór okazał się chłodny i dziwnie cichy. Jedynie wiatr przemykał pomiędzy gałęziami, świszcząc niepokojąco. Siedzieli w milczeniu wokół ogniska, zatopieni w myślach. Nawet Bastian nie odzywał się, wpatrzony w ogień.
W pewnej chwili Arron przysiadł się do Damira. Wojownik spojrzał na niego z góry podejrzliwie, ale czekał. W końcu Arron zebrał się w sobie i zaczął zachrypniętym głosem.
– Wiesz, zaciekawiłeś mnie swoimi koczowniczymi korzeniami. W księgach niewiele napisano o Wielkich Równinach. Czy mógłbyś opowiedzieć coś więcej?
– Naprawdę chcecie? – zdziwił się Damir, a wszyscy kiwnęli. Myśleli, że będzie się wzbraniał, ale on wygodniej oparł się o pień i zapatrzył w płomienie. – Przemierzaliśmy Wielkie Równiny od niepamiętnych czasów. Tam czuliśmy się wolni, jak w domu. Rozległe, zielone stepy dające pożywienie naszym kozom, rwące rzeki oferujące wodę i ryby, krwistoczerwone wschody i zachody słońca, gwieździsty firmament i żadnych krępujących murów. Było pięć plemion. Ziemi było pod dostatkiem, więc nigdy nie wchodzili w konflikty. Kiedy nadchodziły mrozy lub chcieli odetchnąć od tułaczki, zatrzymywali się w jednym z kilku miasteczek. Ich centrum stanowił wybrukowany plac ze studnią, na którym o świcie ożywał targ. Wokół rynku zawsze wznoszono gospody, kilka domów dla stałych mieszkańców, uzdrowiciela, położnej i oczywiście dormitorium dla przejezdnych.
– Skąd tyle wiesz? – zapytał Arron, zupełnie pochłonięty historią.
– Część z opowieści. Widziałem również ruiny. Większość plemion po osiedleniu się w tak niewielkim państwie jak Ferskaat porzuciło wędrówki. Niektórzy przeprowadzili się do Dragonerth, gdzie mogli kontynuować koczowniczy tryb życia. Ale tu, wśród miast i miasteczek, to nie to samo. A i ludność po kłopotach ze smokami, niechętnie patrzy na nas. Co prawda zmienia się to, ale i tak lepiej podróżować w pojedynkę lub małymi grupami. Pewnego razu wyruszyliśmy z ojcem, dziadkiem i kuzynami poznać nasze dziedzictwo. Trawy już tam nie ma, miasteczka są niczym puste gliniane skorupy, a święty gaj to tylko las kikutów – głos mu się załamał. Minęła dłuższa chwila, nim kontynuował. – Dwa razy do roku, w równonoc wiosenną i jesienną, wszyscy koczownicy spotykali się w świętym gaju, na wysepce, gdzie przecinały się dwie rzeki, tworząc meandry. W tym czasie dziękowali bogom natury za ich dobroć. Drzewa wtedy kwitły na wiosnę, a jesienią dawały owoce na wielką ucztę. Tam też były zawierane małżeństwa. – Zamyślił się. – I choć podróżowania po obecnych pustkowiach nie można porównać do życia moich przodków, to i tak mogłem doświadczyć namiastki dawnej wolności – zakończył.
– Wspaniale opowiadasz. – Arron wpatrywał się urzeczony w Damira.
– To niegdyś była główna wieczorna rozrywka przy ogniskach. Mamy to chyba we krwi. Mój dziadek był bajarzem i często słuchaliśmy jego opowieści.
– Jutro też nam coś opowiesz?
Damir uśmiechnął się, kiwając głową.
– Może o miłości bogini rzek Rijeki do boga ziemi?
Następnego dnia dotarli do celu. Nie potrafili dostrzec, co było źródłem błysków w głębinach jeziora. Po dłuższych oględzinach brzegu postanowili udać się za wodospad. Jedynie delikatne światło z dłoni Raven oświetlało niewielką przestrzeń pomiędzy huczącą wodą a ścianą.
– Stać! – zakomenderowała, pochylając się nad nieregularną dziurą w ścieżce. Była zbyt rozległa, by ją ominąć. – Wracamy?
Damir wyminął ją niezgrabnie, odciążając poranioną nogę. Raven martwiła ropiejąca rana, choć szybko ją oczyściła. Miała podejrzenie, że ślina tych bestii jest zatruta.
– Tak daleko zaszliśmy. Może uda się ją przeskoczyć? – zastanawiał się wojownik, pochylając się nad otworem.
Nagle kamienna krawędź obsunęła się i olbrzym runął w dół.
– Szlag! – Raven obejrzała się na pozostałych i wskoczyła za Damirem.
Sunęli w dół gładko wyciosanym tunelem, jak na pochylni. Ich krzyki odbijały się echem. Rozpaczliwe próby przyhamowania nic nie dawały. W końcu padli na ziemię, jeden na drugiego. Tym razem ciszę przerywały ich stękania.
– Zejdź mi z nogi – wychrypiała do Bastiana.
– Ty się ciesz, że nasz wielkolud poszedł na pierwszy ogień.
– Ale poduszką nie jestem. Złaźcie ze mnie!
Gdy już wstali z mniejszą lub większą gracją, oniemieli. Kryształowa grota, w której się znaleźli, mieniła się zieleniami i fioletami. Niedaleko, na samym środku jaskini, błyskało jeziorko. Nad nim dostrzegli owo górne jezioro, oddzielone od jaskini jedynie cienką warstwą minerałów, niczym zamknięte okiennice podziemnej komnaty. To przez nie przebijały się i rozpraszały w tęczowe snopy promienie słońca. Wystarczyłoby jedno pęknięcie w połyskującym suficie, by wszystko zalać. Lecz to nie była największa tajemnica groty. Wstrzymali oddech, gdy rozpoznali, cóż leży na wysepce dolnego jeziora. Ogromna bestia oddychała miarowo, pogrążona we śnie. Skóra smoka niemal wtapiała się w szmaragdowo–fioletowe otoczenie. Czy to jego kolory, czy też w srebrnych, gładkich łuskach odbijały się kryształy? Piękno i dostojeństwo otaczało go tak samo, jak czar snu.
– Smocze Serce – wyszeptała.
– Czyli to sam smok? – mruknął Bastian.
– Teraz wszystko nabiera sensu – powiedział Arron. – To ojciec wszystkich smoków. Kto go zbudzi, będzie jego panem. Dlatego musimy go chronić przed Eyjarem.
– A gdybyśmy sami go obudzili? – spytał niepewnie Bastian.
– Konsekwencje mogą być straszne. Włącznie z tym, że to nieprawdziwa przepowiednia i po przebudzeniu spopieliłby wszystko.
Bastian zerknął na nią z niedowierzaniem.
– Lecz i tak nie mamy fletu do zbudzenia go. – Wzruszyła ramionami.
– Chyba, że to też jedynie mit i byle szmer może go obudzić – wyszeptał trwożnie Damir.
– Narobiliśmy tyle hałasu, że mało prawdopodobne… ale nie zaszkodzi przedsięwziąć środki ostrożności – odszepnął Arron.
– Musimy tu zanocować. I odnaleźć drogę na górę.
– Ja się tym zajmę – zgłosił się Bastian, wyrwany z zamyślenia. – Jakoś źle się czuję w zamkniętych pomieszczeniach.
Odszedł wzdłuż ściany, szukając szczeliny lub korytarza. Tymczasem reszta zajęła się obozowiskiem. Wybrali miejsce oddalone od wejścia, tak by dać sobie przestrzeń do ewentualnej obrony, ale również by usłyszeć, czy ktoś nadchodzi. Rozłożyli pledy na twardym kamieniu i wyjęli suche zapasy. Woleli nie rozpalać tu ognia. Kryształowe ściany groty emitowały delikatne światło i ciepło, tak jakby smok potrzebował odpowiednich warunków do letargu. Wszystko, więc starali się robić, jak najciszej, by nie obudzić bestii. Aż sami usnęli.
– Nikt miał nie zginąć.
Usłyszała głos Bastiana. Śni jeszcze? Chciała się podnieść, lecz coś mocno ograniczało jej ruchy. Sznur?
– Nic nie obiecywałem – warknął ktoś. – To nasi wrogowie i obyś ty nim nie został.
O co tu chodzi? Jej umysł budził się leniwie z głębokiego snu. Uchyliła powieki i zobaczyła, że Bastian z kimś rozmawia.
– Przecież nie jesteśmy z wami w stanie wojny – zdziwił się kłusownik.
– Nie otwartej, ale nawet nie wiesz jak mój lud was nienawidzi. Kiedy wy macie do dyspozycji tyle żyznych, bezpiecznych ziem, my tłoczymy się na kilku kamienistych wyspach, targanych porywistym wiatrem i zimnymi falami. Jedna daje plony, druga zwierzęta, trzecia kuźnie, a ostatnia przyjmuje starców, by nie zabierali młodszym jedzenia. Czy zdajesz sobie sprawę, co oznacza przybić do jej brzegu i zostawić tam swoją matkę i ojca, wiedząc że będą cierpieć i już stamtąd nie wrócą? Albo patrzeć na głód dzieci, ponieważ nawałnica zniszczyła dobrze zapowiadające się plony? – syknął. – Dlatego przejęcie waszych ziem to dla nas szansa na dobre życie.
– Kiedy tak to przedstawiasz, jestem w stanie zrozumieć wasze motywacje – odparł ostrożnie Bastian.
Raven poczuła się tak, jakby ktoś uderzył ją w splot słoneczny. Bastian zdradził, w końcu do niej dotarło. Myśl co robić, zmusiła się. Szybko zamknęła oczy. Chyba nikt nie zauważył mojego przebudzenia. Spod półprzymkniętych powiek dostrzegła, że jej towarzysze jeszcze śpią. Za to zdrajca stał niedaleko z mężczyzną odzianym w czerń. Obaj przesunęli się i teraz mogła lepiej przyjrzeć się nieznajomemu. Pociągła, ogorzała twarz wyglądała niczym wyrzeźbiona przez ostry, morski wiatr. Wzdłuż policzka biegła zabliźniona szrama. To musi być Ragnar. W myślach puściła wiązankę za ich głupotę i łatwowierność.
– Ale wiedz – dodał po chwili Bastian – że jeśli wypuścicie smoki, nie zaznacie spokoju. Nikt nie zazna. Nasze przekazy z tamtych czasów dobitnie to udowadniają. Robicie duży błąd – zaakcentował ostatnie zdanie z nutą groźby.
– Dzięki temu fletowi będziemy kontrolować ich władcę, a więc i je.
– Znaleźliście flet… – kłusownik cofnął się o krok, zaskoczony. Po chwili pokręcił głową. – To szaleństwo. Smoki są dumnymi stworzeniami. Nie spodoba im się to.
– Skończmy już tę gadkę. To zapłata za przyprowadzenie nas do celu i znalezienie lepszej drogi niż ten tunel. – Rzucił mu pokaźny woreczek brzęczących monet. – Swoją drogą nieźle to wymyśliłeś, by sami cię znaleźli i zaufali. Uwierzyli nawet, że tam mieszkasz.
– Nie było trudno, skoro byli w potrzebie – odparł bezbarwnym głosem Bastian. – A lasy znam naprawdę, z dawnych podróży. Ciesz się, że twój drugi oddział nie pokrzyżował nam planów.
Ragnar wykrzywił wąskie usta.
– Nie zdążyłem ich ostrzec o zmianach. A ty lepiej uciekaj jak najdalej – zaśmiał się Eyjarczyk. – Kto wie, co się niedługo stanie.
Bastian zważył w dłoni sakiewkę, spojrzał na smoka, na więźniów i ruszył w stronę wyjścia.
Nawet sobie nie wyobrażał, jakie klątwy szły w jego stronę w myślach Raven. Skup się lepiej na uwolnieniu, zbeształa się. Zamknęła oczy i wyobraziła sobie płomień na swej dłoni. Parzące skórę ciepło potwierdziło, że się udało. Próbowała nakierować płomyk na sznur, jednocześnie zaciskając z bólu zęby. Z ulgą poczuła, jak więzy się luzują. Szybko zamknęła dłoń, gasząc płomień. Muszę nauczyć się leczniczej magii, pomyślała, rzucając na poparzone miejsce czar uśmierzenia bólu. Była za daleko, by obudzić Arrona i Damira. W ustach czuła nieprzyjemny cierpki posmak z charakterystyczną nutą. Nic dziwnego, że ten drań związał nas bez problemu, skoro wpierw uśpił.
– Aaa… Co jest?! – rykiem Damir obwieścił, że się przebudził.
Koło Raven przeszedł Ragnar ze strażnikiem.
– Już się obudził nasz woj? Nie zdążyliśmy poderżnąć wam gardeł, ale zaraz to naprawimy.
Jego przyboczny ruszył do przodu z obnażonym mieczem. W tym samym czasie Damir naprężył się i rozerwał więzy, a Raven wysłała skrzącą energię w stronę żołnierza. Mężczyzna padł na ziemię w konwulsjach.
– Zabijcie ich! – krzyknął Ragnar.
Raven przypadła do Arrona, który kręcił ociężale głową. Spojrzał na nią spod półprzymkniętych powiek.
– Ej! Budzimy się! – krzyknęła, uderzając go w policzki. Kiedy zdezorientowany rozglądał się, przecięła mu więzy i wcisnęła w dłoń nóż. – Tak, jak cię uczyliśmy.
Skinął głową, przestraszony. Na chwiejnych nogach podszedł do ściany i schował się w wyłom, by nie przeszkadzać. W tym czasie Damir wyjął topór i zaczął nim wymachiwać, odganiając żołnierzy od ich trójki. Jego ruchy nie były jednak tak wprawne, jak wcześniej. Widocznie oszczędzał pogryzioną nogę, która mocno spuchła.
– Bastian jeszcze nie powrócił? – spytał.
– Powrócił i widzisz kogo przyprowadził – syknęła.
Damir zacisnął szczęki, przelewając cały gniew w kolejne ciosy. Raven spostrzegła, że wśród atakujących nie ma Ragnara. Posępny dowódca szedł w stronę smoka, trzymając w dłoniach flet. Raven gorączkowo szukała luki, by przebić się przez zamieszanie i dogonić Ragnara. Ostrze topora wbiło się z łatwością w kark jednego z żołnierzy i wyszarpnęło się obryzgując wszystko dookoła kropelkami krwi. Tuż za nim pojawił się następny. Zrobił unik przed powracającym toporem i wykorzystując lukę w obronie, ciął Damira w bok. Wojownik krzyknął, zginając się w pół. Ostrze miecza już miało spaść na jego kark, kiedy dotknęła go kobieca dłoń. Eyjarczyk poczuł, jak ciało odmawia mu posłuszeństwa i opada bezwładnie na ziemie. W ramię następnego wbił się nóż. Ten moment wykorzystała Raven, przeskakując nad ciałami, w duchu dziękując Arronowi. Pobiegła w stronę Ragnara, ale on już wznosił flet do ust. Nie zdąży dobiegnąć. Nagle w krtań mężczyzny wbił się bełt. Ragnar zacharczał, nim padł na ziemię, brocząc krwią. Obok Rawen świsnęły jeszcze dwa pociski, wbijając się w ostatnich atakujących Damira Eyjarczyków. Zza załomu ściany wysunął się Bastian, opuszczając kuszę. Raven odetchnęła z ulgą, choć jej ciało nadal drżało z emocji. Bastian podszedł do trupa. Spoglądał zamyślony na Ragnara, po czym wyszarpnął z ciała bełt z czerwonymi lotkami.
– Drugie pióro z przepowiedni – wyszepnęła Raven.
– Po co je marnować – wyjaśnił z uśmiechem Bastian, nie słysząc jej słów.
Raven wzdrygnęła się, choć nie mogła odmówić mu racji. Podeszli do stosu ciał i reszty drużyny. Kiedy tylko Damir dostrzegł Bastiana, odbił się od ściany, o którą się opierał, z morderczym wyrazem twarzy. Szybko jednak cofnął się, zginając w pół.
– Spokojnie, wielkoludzie. – Raven stanęła między nimi. – Chwilowo zdrajca jest po naszej stronie.
Bastian się skrzywił.
– Nie tak do końca zdrajca. Specjalnie nie obwiązałem was jak baleron, a potrafię wiązać mocne więzy.
Raven zerknęła na poparzoną skórę dłoni. Wezbrał w niej tłumiony do tej pory gniew. Nim zdała sobie sprawę z tego co robi, spoliczkowała Bastiana.
– Aj! – krzyknął, łapiąc się za poczerwieniały policzek.
– Zasłużyłeś sobie – powiedział Damir, śmiejąc się.
– Wiem – odparł kłusownik, zerkając na czarodziejkę.
Ta jednak podeszła do Damira i zaczęła opatrywać mu rany. Oprócz najgłębszej w boku, miał jeszcze kilka nacięć. Nic dziwnego, skoro znów wziął całe natarcie na siebie, pomyślała. Nim zaczęła oczyszczać rany, wsączyła w nie uśmierzenie bólu. To jedyne, co zdołała nauczyć się od Arrona z magii leczniczej.
– Co zrobimy z ciałami? – spytał skryba, pomagając Raven w opatrywaniu.
– Ja nie zamierzam wciągać ich po tych wąskich schodach – powiedział Bastian. – Niech leżą w kącie. Ich szkielety będą robiły za niezłą dekorację.
– Teraz druga sprawa – odezwała się Raven, smarując maścią pomniejsze rany Damira. – Trzeba ochronić to miejsce przed kolejnymi grupami.
– To nie problem – stwierdził Bastian. – Jedną rozbiliście wcześniej, jedną teraz, a ostatnia szuka szczęścia po drugiej stronie gór.
– Więc wracamy powiadomić o wszystkim króla. Wpierw zasłaniając wejścia – powiedział Arron.
– Zajmę się tym – zgłosił się Bastian.
– Już raz to słyszeliśmy. – Damir spojrzał na niego groźnie. – Tylko wtedy znalazłeś wyjście, przy okazji przyprowadzając wrogów.
– Skąd wiadomo, że nie sprzedasz tej informacji? – zawtórowała mu Raven.
– Uoo, spokojnie. – Bastian odsunął się trochę, bacznie obserwując towarzyszy. – Przecież wróciłem i pomogłem wam. Owszem, pieniądze są na czele mojej listy, ale nie jestem skończonym draniem i idiotą. Zdaję sobie sprawę, że ktokolwiek dowie się o tym miejscu i wybudzi tamtą gadzinę, to źle się skończy dla mnie niezależnie, dokąd ucieknę. Jestem skłonny wierzyć w te legendy o horrorze życia z palącymi wszystko smokami. – Spojrzał po nich. – Jednak nie ufałbym tak do końca królowi i jego otoczeniu. A nawet jeśli nasz wspaniale panujący nie ma złych zamiarów, to jaką mamy pewność, co do jego następców? Może oni będą chcieli zapanować nad smokami?
– Coś w tym jest – zgodziła się Raven, a Arron smutno pokiwał głową.
– Księgi niejedną historię znają o bezwzględnym wyścigu do władzy. – Dodał jednak po chwili, rozważając. – Lecz nie wyprowadzając króla z błędu odnośnie klejnotu i ogromnej bestii śpiącej pod królestwem, skazujemy nas na ogromne zagrożenie. Smok może wybudzić się niezależnie od fletu.
Reszta pokiwała głową. Raven się zamyśliła.
– Jak rozumiem, ten flet może grać na pewnych określonych dźwiękach, która zbudzą smoka. I to stanowi największe zagrożenie.
Nagle upuściła flet i uderzyła w niego obcasem, przełamując. Wszyscy wypuścili głośno wstrzymywane powietrze.
– No, tak też można – zażartował Bastian. – Miejmy tylko nadzieję, że flet nie będzie kiedyś potrzebny.
Spojrzała na niego niechętnie, zaczynając żałować decyzji.
– A co, chcesz zbudzić smoka? – poparł ją Damir, widząc jej wątpliwości, wypisane na twarzy. – Wersja oficjalna jest taka, że flet zbito w czasie walki.
Pozostali ochoczo przytaknęli.
– Doskonale się spisaliście. – Król Eryk uśmiechnął się, spoglądając na połamany flet. Słońce wlewało się do sali narad przez otwarte okiennice, sprawiając że kryształowy instrument mienił się, rzucając tęczowe rozbłyski na ściany i napełniając komnatę życiem. – Co prawda śpiący smok to większy problem niż klejnot, lecz przynajmniej wiemy, z czym mamy do czynienia. Muszę w takim razie, jak najszybciej wysłać żołnierzy na tę eyjarską grupę.
Zerknął na nich z chytrym uśmiechem.
– Oczywiście należy wam się nagroda. Myślę sobie jednak, że działając wspólnie macie potencjał. – Spojrzeli po sobie niepewnie. – Jeśli zainwestowałbym w was, to może mi się zwrócić, a i wy nie będziecie stratni.
– Co wasza wysokość ma na myśli? – spytała Raven.
– Macie różnorodne umiejętności, które, jak pokazała wasza opowieść, trzeba jednak podszlifować. Damir, jesteś wspaniałym odważnym wojownikiem, lecz szermierka nauczyłaby cię finezji i przewidywania ruchów przeciwnika. Bastian, sprawny tropiciel, strzelec i przewodnik w jednym jest zawsze w cenie. Lecz tobie również walka wręcz by nie zaszkodziła. Arron, masz ogromną wiedzę, lecz nie tę życiową. Twoja inteligencja tylko by się marnowała w klasztorze.
Spojrzenie Eryka przeniosło się na Raven.
– No i oczywiście nasza odważna czarodziejka zasługuje na odpowiednie wyszkolenie w magii, o którym, jak słyszałem, od dawna marzy. Mieć na usługach taką drużynę, jak wasza, byłby to nieoceniony skarb.
– Czy to rozkaz? – spytał Bastian, wyrażając myśli pozostałych.
– Nie. Z przymuszanego pracownika nie ma pożytku. Lecz sądzę, że to dobry układ dla wszystkich.
Spojrzeli po sobie. Pierwszy uśmiechną się Bastian. Wszyscy kiwnęli na zgodę.